- W empik go
Poza światem - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
1 czerwca 2021
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Poza światem - ebook
Ziemianie dawno już podbili sąsiednie galaktyki. Jednak na ich drodze stanęła rasa, która nie przelewa w środkach i nie zna się na moralności i dobroci. Na odległej obcej planecie fortpoczta Ziemian napotyka na pewien mały problemik, który niestety może oznaczać koniec wszystkiego…
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8245-798-8 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jeśli coś może pójść nie tak, na pewno pójdzie źle.
Nawet najlepszy plan może okazać się pułapką dla jego twórcy.
Czasami pułapka bywa śmiertelna.
(Kroniki Wojenne, Lambor).
Ludzie lubią sobie uprzykrzać życie. To prawda? – Joe popatrzył na ścianę, na której namalowane było coś co przypominało na pierwszy rzut oka mapę. Tak naprawdę była to mapa, ale dość stara. Namalował ją jego poprzednik, który był nieprzejednanym wrogiem techniki. Determinacja poprzedniego komendanta posterunku na rzecz demilitaryzacji tego obszaru była dość znana. Jednak ostatecznie skończyła się dla niego tragicznie. Po tym jak nakazał wyłączenie systemów wczesnego ostrzegania kilka miesięcy temu, snajper Ulsterów zmiótł jego głowę równo z torsem.
Nie mam pojęcia co lubią ludzie, nie jesteśmy tutaj po to, żeby nas lubić – Andrew skrzywił się z niesmakiem. Jako starszy stopniem miał ochotę wykorzystać swoje uprawnienia i kopnąć Joe w tyłek. Ale znali się od lat i wiedział, że Joe jest tym właściwym człowiekiem którego poszukiwał. Niedawno zastąpił tego nieszczęśnika Detera, który zwariował i myślał że na posterunku Fundacji na jednej z planet na obrzeżu galaktyki, gdzie diabeł mówi dobranoc, do ochrony wystarczy dobra wola i zaufanie.
Nie o tym mówię –żachnął się Joe- wiesz dobrze, że od dawna już próbujemy wprowadzić tutaj jakiś porządek. Ulsterowie wcale nie chcą się podporządkować, chociaż byłoby to dla nich z korzyścią. Pytanie zatem jaki mają tak naprawdę interes w tym, aby na nas polować zamiast z nami współpracować. Strzelanie do kogoś nie jest objawem ciepłych uczuć. Uśmiechnął się wrednie.
Wiem o czym mówisz – westchnął Adrew. Ale ja nie mam pomysłu na tą zasraną planetę. Planeta nazywała się Aramis. Zresztą całkiem ładnie, na cześć jednego z muszkieterów, bohatera powieści sprzed ponad pięciuset lat. Ludzie dawno zniszczyli swoją rodzimą planetę, po drodze zdążyli jednak założyć całkiem znaczne galaktyczne państwo, zwane Fundacją… Ale jak to w historii bywa, im bardziej kombinujesz tym więcej wrogów masz. Niedawno zakończyła się wojna z Furgalami, stworzeniami o nieludzkich korzeniach, które namiętnie łupiły ludzkie planety. Jedynym co ich interesowało było łupienie. Po prostu robili to dla draki, taki mieli sposób na funkcjonowanie. Ciągła walka, mord, niszczenie. Na szczęście w końcu udało się ich wypchnąć z galaktyki, ale istnieć nie przestali. Na dalekich rubieżach Fundacji na zdatnych do zamieszkania planetach tworzono forpoczty. Jednak brakowało po wojnie środków i ludzi do ich zamieszkania. Nie było nawet dość aby porządnie się dozbroić. Na niektórych planetach, jak na tej, tubylcy brali sobie za punkt honoru walkę z rzekomymi najeźdźcami.
Joe spoważniał. Wstał i podszedł do trójwymiarowej mapy holograficznej, która przedstawiała niewielka zieloną planetę. Większość jej obszaru usiana była plamami zieleni poprzecinanej strugami niebieskich żył. Planeta była mało nawodniona, nie było tu oceanów, tylko rzeki. To przez dwa słońca, świecące na zmianę prawie całą dobę. Mimo to planeta całkiem kwitła, miała atmosferę tlenową, całkiem przyjazną florę i faunę, w zasadzie było to względnie bezpiecznie. Jednak jej naturalni mieszkańcy robili wszystko, aby ten fakt zmienić. Byli to kosmoludy jak ich nazywano w żargonie wojskowym. Nie byli potomkami ludzi ale w jakiś sposób wywodzili się z jakiegoś wspólnego pnia w prehistorii. Umieli posługiwać się narzędziami, mieli niewielkie miasta, ich poziom rozwoju odpowiadał gdzieś ludzkiemu średniowieczu z czasów, kiedy ziemia była jedyną zamieszkałą według ludzi planetą. Prawdopodobnie ta mentalność była powodem że ciągle nie chcieli z nimi współpracować. A może przyczyniły się do tego gwałty, rabunki i morderstwa dokonane przez pierwsze oddziały, które przybyły tu ponad dziesięć lat temu… od tamtej pory zbudowano tutaj niewielki posterunek wyposażony w podstawowe urządzenia i minifabrykę do budowy komponentów. Jednak ciągle czekali na pomoc w budowie kosmodromu i na jakieś oficjalne próby zasiedlenia planety.
Słuchaj Andrew. Nie możemy tak po prostu tu siedzieć jak kaczki i czekać. Albo ich zmusimy do współpracy albo będziemy się musieli ich pozbyć. Co proponujesz? – popatrzył twardo.
Dobrze, faktycznie to jedyne co możemy zrobić. Ostatnia szansa. Jeśli dotrą tu koloniści będą chcieli mieć gwarancję względnego spokoju, inaczej spanikują i planeta zostanie w planach zasiedlenia wpisana na czarną listę – przytaknął Andrew. W takim razie będzie cię czekał zaszczyt poprowadzenia pierwszego prawdziwego zwiadu. Musimy złapać kilku tutejszych i namówić ich do współpracy.
Joe przytaknął – tak, tego się obawiałem. Trudno, zatem przygotuję misję. Podniósł się z fotela i powłócząc żołnierskimi butami wyszedł z budynku. Na zewnątrz było jasno jak w dzień, chociaż według tutejszego zegara była już północ. Słońca zachodziły tylko na cztery godziny nad ranem i co kilka dni, kiedy ogromny księżyc planety zasłaniał ich widok. Skierował się szybkim krokiem do baraków. Jego drużyna składała się z dziesięciu chłopa, wytrawnych wojaków. Wszyscy brali udział w poprzedniej wojnie, każdy z nich stracił w niej kogoś mu bliskiego. Wszyscy byli zatwardziałymi zwolennikami przemocy i przeciwnikami pokoju. Tym razem jednak musiał ich przekonać, że muszą spróbować czegoś innego. Po kilku minutach leżał już na pryczy, z zamkniętymi oczami układając plan działania. Jutro przedstawi go swoim ludziom.
Nawet najlepszy plan może okazać się pułapką dla jego twórcy.
Czasami pułapka bywa śmiertelna.
(Kroniki Wojenne, Lambor).
Ludzie lubią sobie uprzykrzać życie. To prawda? – Joe popatrzył na ścianę, na której namalowane było coś co przypominało na pierwszy rzut oka mapę. Tak naprawdę była to mapa, ale dość stara. Namalował ją jego poprzednik, który był nieprzejednanym wrogiem techniki. Determinacja poprzedniego komendanta posterunku na rzecz demilitaryzacji tego obszaru była dość znana. Jednak ostatecznie skończyła się dla niego tragicznie. Po tym jak nakazał wyłączenie systemów wczesnego ostrzegania kilka miesięcy temu, snajper Ulsterów zmiótł jego głowę równo z torsem.
Nie mam pojęcia co lubią ludzie, nie jesteśmy tutaj po to, żeby nas lubić – Andrew skrzywił się z niesmakiem. Jako starszy stopniem miał ochotę wykorzystać swoje uprawnienia i kopnąć Joe w tyłek. Ale znali się od lat i wiedział, że Joe jest tym właściwym człowiekiem którego poszukiwał. Niedawno zastąpił tego nieszczęśnika Detera, który zwariował i myślał że na posterunku Fundacji na jednej z planet na obrzeżu galaktyki, gdzie diabeł mówi dobranoc, do ochrony wystarczy dobra wola i zaufanie.
Nie o tym mówię –żachnął się Joe- wiesz dobrze, że od dawna już próbujemy wprowadzić tutaj jakiś porządek. Ulsterowie wcale nie chcą się podporządkować, chociaż byłoby to dla nich z korzyścią. Pytanie zatem jaki mają tak naprawdę interes w tym, aby na nas polować zamiast z nami współpracować. Strzelanie do kogoś nie jest objawem ciepłych uczuć. Uśmiechnął się wrednie.
Wiem o czym mówisz – westchnął Adrew. Ale ja nie mam pomysłu na tą zasraną planetę. Planeta nazywała się Aramis. Zresztą całkiem ładnie, na cześć jednego z muszkieterów, bohatera powieści sprzed ponad pięciuset lat. Ludzie dawno zniszczyli swoją rodzimą planetę, po drodze zdążyli jednak założyć całkiem znaczne galaktyczne państwo, zwane Fundacją… Ale jak to w historii bywa, im bardziej kombinujesz tym więcej wrogów masz. Niedawno zakończyła się wojna z Furgalami, stworzeniami o nieludzkich korzeniach, które namiętnie łupiły ludzkie planety. Jedynym co ich interesowało było łupienie. Po prostu robili to dla draki, taki mieli sposób na funkcjonowanie. Ciągła walka, mord, niszczenie. Na szczęście w końcu udało się ich wypchnąć z galaktyki, ale istnieć nie przestali. Na dalekich rubieżach Fundacji na zdatnych do zamieszkania planetach tworzono forpoczty. Jednak brakowało po wojnie środków i ludzi do ich zamieszkania. Nie było nawet dość aby porządnie się dozbroić. Na niektórych planetach, jak na tej, tubylcy brali sobie za punkt honoru walkę z rzekomymi najeźdźcami.
Joe spoważniał. Wstał i podszedł do trójwymiarowej mapy holograficznej, która przedstawiała niewielka zieloną planetę. Większość jej obszaru usiana była plamami zieleni poprzecinanej strugami niebieskich żył. Planeta była mało nawodniona, nie było tu oceanów, tylko rzeki. To przez dwa słońca, świecące na zmianę prawie całą dobę. Mimo to planeta całkiem kwitła, miała atmosferę tlenową, całkiem przyjazną florę i faunę, w zasadzie było to względnie bezpiecznie. Jednak jej naturalni mieszkańcy robili wszystko, aby ten fakt zmienić. Byli to kosmoludy jak ich nazywano w żargonie wojskowym. Nie byli potomkami ludzi ale w jakiś sposób wywodzili się z jakiegoś wspólnego pnia w prehistorii. Umieli posługiwać się narzędziami, mieli niewielkie miasta, ich poziom rozwoju odpowiadał gdzieś ludzkiemu średniowieczu z czasów, kiedy ziemia była jedyną zamieszkałą według ludzi planetą. Prawdopodobnie ta mentalność była powodem że ciągle nie chcieli z nimi współpracować. A może przyczyniły się do tego gwałty, rabunki i morderstwa dokonane przez pierwsze oddziały, które przybyły tu ponad dziesięć lat temu… od tamtej pory zbudowano tutaj niewielki posterunek wyposażony w podstawowe urządzenia i minifabrykę do budowy komponentów. Jednak ciągle czekali na pomoc w budowie kosmodromu i na jakieś oficjalne próby zasiedlenia planety.
Słuchaj Andrew. Nie możemy tak po prostu tu siedzieć jak kaczki i czekać. Albo ich zmusimy do współpracy albo będziemy się musieli ich pozbyć. Co proponujesz? – popatrzył twardo.
Dobrze, faktycznie to jedyne co możemy zrobić. Ostatnia szansa. Jeśli dotrą tu koloniści będą chcieli mieć gwarancję względnego spokoju, inaczej spanikują i planeta zostanie w planach zasiedlenia wpisana na czarną listę – przytaknął Andrew. W takim razie będzie cię czekał zaszczyt poprowadzenia pierwszego prawdziwego zwiadu. Musimy złapać kilku tutejszych i namówić ich do współpracy.
Joe przytaknął – tak, tego się obawiałem. Trudno, zatem przygotuję misję. Podniósł się z fotela i powłócząc żołnierskimi butami wyszedł z budynku. Na zewnątrz było jasno jak w dzień, chociaż według tutejszego zegara była już północ. Słońca zachodziły tylko na cztery godziny nad ranem i co kilka dni, kiedy ogromny księżyc planety zasłaniał ich widok. Skierował się szybkim krokiem do baraków. Jego drużyna składała się z dziesięciu chłopa, wytrawnych wojaków. Wszyscy brali udział w poprzedniej wojnie, każdy z nich stracił w niej kogoś mu bliskiego. Wszyscy byli zatwardziałymi zwolennikami przemocy i przeciwnikami pokoju. Tym razem jednak musiał ich przekonać, że muszą spróbować czegoś innego. Po kilku minutach leżał już na pryczy, z zamkniętymi oczami układając plan działania. Jutro przedstawi go swoim ludziom.
więcej..