- W empik go
Pożądany przyjaciel - ebook
Pożądany przyjaciel - ebook
Nowy wspaniały romans od bestsellerowej autorki „New York Timesa” i zdobywczyni nagrody Audie Award, Kylie Scott!
Kiedy Anna budzi się ze śpiączki po wypadku samochodowym, odkrywa, że życie toczyło się dalej bez niej. Mąż zdradził Annę z jej najlepszą przyjaciółką, a ją samą już dawno zastąpiono w pracy. Podczas gdy dawne życie jest odległym wspomnieniem, nowe sprawia wrażenie pustej skorupy.
I wtedy kobieta spotyka nieznajomego, który w dniu wypadku uratował jej życie. To spotkanie wszystko zmienia.
Leif Larsen – tatuażysta, żartowniś i podrywacz – ma własne blizny po wypadku, w wyniku którego Anna zapadła w śpiączkę. Pomaganie jej w wyjściu z nieudanego małżeństwa i rozpoczęciu nowego życia wydaje się doskonałym sposobem na odwrócenie uwagi od traumy. Kiedy więc potrzebuje nowego współlokatora, zaprasza Annę, by razem z nim ruszyła w nową drogę.
Choć mają wrażenie, że w ich życiu ktoś wcisnął pauzę, być może razem uda im się odnaleźć drogę do uzdrowienia.
Kylie Scott jest autorką bestsellerów „New York Timesa” i „USA Today”. Australijskie Stowarzyszenie Pisarzy Romansów wybrało ją Australijską Pisarką Romansów roku 2013, 2014, 2018 i 2019. Jej książki przetłumaczono na czternaście języków. Od dawna jest miłośniczką romansów, muzyki rockowej i horrorów klasy B. Mieszka w Queensland w Australii z dwójką dzieci i mężem.
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67406-17-8 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Co się dzieje? – pytam. Albo raczej próbuję pytać. Tyle że moje gardło jest obolałe i suche, więc mój głos jest prawie tak cichy jak szept. Nie pomaga nawet przełykanie.
– Mamo?
W pośpiechu ociera łzy.
– Skarbie.
Wszystko w tym dziwnym białym pokoju wydaje się zamglone i niematerialne. Kilka razy mrugam, próbuję odzyskać ostrość widzenia. Na małym stoliku stoi wazon z wyblakłymi różami, a ja jestem podłączona do kroplówki i całego mnóstwa maszyn. Moje ciało jest jednym nieustającym, tępym, okropnym bólem.
Co się, u diabła, wydarzyło?
– Miałaś wypadek – mówi tata, odpowiadając na pytanie, którego nie zadałam. Wstaje z krzesła w rogu pokoju. – Pamiętasz?
Zanim jestem w stanie cokolwiek powiedzieć, na ustach mamy pojawia się drżący uśmiech.
– Budziłaś się już wcześniej, ale zawsze na krótko. Wciąż zapadasz w sen.
To wszystko nie ma najmniejszego sensu.
– Co...
– Lekarz kazał nam zapytać cię, jak się czujesz i co pamiętasz.
– Za... Zaraz – jąkam się. – Gdzie Ryan?
Patrzą po sobie zmartwieni.
– Co się dzieje? – pytam.
– Co pamiętasz? – Mama siada na brzegu łóżka. – Jak się czujesz?
– Możesz poruszać palcami u rąk i nóg? – To tata.
– Czuję się zdezorientowana i sfrustrowana. – Przerywam, by ponownie przełknąć ślinę. I znów nie pomaga. – Ale tak, moje palce u rąk i nóg działają.
Mama szybko sięga po plastikowy kubek z wodą i wystającą z niej słomką. Staram się pić powoli, małymi łyczkami, ale woda jest tak pyszna!
– Nie pamiętam żadnego wypadku – przyznaję po wypiciu wszystkiego.
– Uderzył w ciebie inny samochód i straciłaś panowanie nad kierownicą.
Oboje czekają na moją reakcję. Na to, że nagle sobie coś przypomnę. Ale nic takiego nie następuje.
– Kiedy?
– Zaczekajmy na lekarza – mówi mama, wykręcając palce.
– Po prostu mi powiedzcie. Proszę.
– Jest czternasty lutego. – Tata poprawia krawat, co jest u niego rzadkim objawem zdenerwowania. – To dzisiejsza data.
Marszczę czoło.
– Nie. To niemożliwe.
Mama stanowczo kiwa głową.
– Co...? – nie dowierzam.
– Siedem miesięcy. Tak – mówi tata.
– Przez tak długi czas byłaś w śpiączce. Nikt nie przypuszczał, że się obudzisz. – Mama gniecie w dłoniach chusteczkę higieniczną. – Lekarze powiedzieli... Teraz to już nieważne. Jesteś cudem medycznym. Wiedziałam, że z tego wyjdziesz. Moja córka jest wojowniczką!
O cholera.
Choć nic z tego nie ma sensu, wszystko jest zbyt realne, by mogło być żartem. Moi rodzice nie mają poczucia humoru. Tyle że w pełnych bólu oczach mojej matki nie ma żadnego fałszu.
Ostatnie, co pamiętam, to to, że był lipiec, a my byliśmy w domu i planowaliśmy grilla. Gdy jechałam do sklepu, przeszła letnia burza, pierwszy deszcz od ponad miesiąca. A potem już nic.
Zniknęło siedem miesięcy mojego życia. Halloween, Święto Dziękczynienia, Boże Narodzenie i Nowy Rok. Lato, jesień i zima. Ponad pół roku.
Nie może być. To niemożliwe.
Mój mózg nie chce współpracować. Nawet próba podniesienia ręki jest dla mnie ogromnym wysiłkiem. Moje ciało wygląda tak samo, ale jestem tak cholernie słaba i zamknięta na świat. A gdzie mój pierścionek zaręczynowy, moja obrączka? Pewnie zdjęto mi je ze względów bezpieczeństwa, ale i tak...
Nie podoba mi się to.
– Gdzie Ryan? – pytam ponownie.
Tata się wzdryga.
Mama się odwraca.
– Gdzie jest mój mąż? – Tym razem głos mi drży.
W samochodzie byłam sama. Ryan został w domu, aby zamieść taras i wyczyścić grilla. Wszystko przygotować. Nie pamiętam, żeby ktoś siedział na miejscu pasażera. Ale nie pamiętam też żadnego wypadku, tylko jakieś mgliste, cieniste sny.
To jakieś piekło.
– Och, kochanie... – mówi mama, której oczy błyszczą od niewypłakanych łez.
– On nie... – Nie jestem w stanie wypowiedzieć słowa „żyje”. Nie chcę nawet o tym myśleć. – Co się stało?
– Już jedzie. – Tata wsuwa komórkę z powrotem do kieszeni spodni, unika mojego wzroku. – Anno, po prostu postaraj się zachować spokój. Nerwy w niczym tu nie pomogą.
Mimo słów ojca mój oddech przyśpiesza. Za dwie sekundy dostanę ataku paniki. Usiłuję wymusić na nich odpowiedź, choć trudno to zrobić, gdy się leży.
– Co się, u diabła, dzieje?ROZDZIAŁ PIERWSZY
Trzy miesiące później...
Leif Larsen mieszka w dużym starym budynku z brązowej cegły, w fajnej miejskiej okolicy. Przed domem rośnie rozłożysty dąb. Gdy wciskam domofon, nikt nie odpowiada, choć zgodnie z danymi na skrawku papieru, który wręczyła mi pielęgniarka, trafiłam we właściwe miejsce.
Co robić?
Racjonalną reakcją byłoby poddanie się i powrót do domu. Przecież do tej pory ukrywanie się w sypialni z dzieciństwa świetnie się sprawdzało (i jest to sarkazm). Odkąd wyszłam z domu w innym celu niż wizyta u lekarza, minęły miesiące. Od kilku tygodni nie odzywają się do mnie żadni znajomi.
Jak na zawołanie w mojej torebce rozlega się dzwonek komórki. Nie chce mi się na nią patrzeć. Co godzinę mama żąda ode mnie dowodu życia; najwyraźniej nawet kolacja w country clubie nie jest w stanie odwrócić jej uwagi. Jej rodzicielska troska o mnie już dawno wygrała z klaustrofobią.
Zaciskam dłoń na metalowej balustradzie, aby uniknąć ciepłego jak na tę porę roku podmuchu wieczornego wiatru. Odkąd przestałam korzystać z pomocy w poruszaniu się, minęło już trochę czasu, ale wciąż sprawia mi to pewne trudności. Jeśli mam być szczera, mam problemy z całym cholernym światem. Tak wiele rzeczy, które uważałam za oczywiste, wywróciło się do góry nogami.
Na tym właśnie polega problem z życiem na niby. A wszystko przez posiadanie idealnego planu na życie. Poznaj księcia z bajki i wyjdź za niego za mąż. Znajdź idealną pracę. Rzecz w tym, że jeśli coś pójdzie nie tak, kiedy rzeczywistość uderzy cię w łeb i zaczniesz się chwiać, nie masz żadnego systemu, który pozwoliłby ci poskładać się z powrotem do kupy. Nie ma planu B, ponieważ nigdy nie przyszło ci do głowy, że mogłabyś go potrzebować.
Być może to brak wyobraźni z mojej strony.
Motocykl podjeżdża do krawężnika i wszystko dzieje się jak w zwolnionym tempie. Coś w tym wysokim i szczupłym mężczyźnie sprawia, że czas chce stanąć w miejscu. Noga w dżinsach zostaje przerzucona przez grzbiet stalowej bestii. Po zdjęciu kasku sięgające ramion włosy opadają swobodnie. Wysokie kości policzkowe i idealne usta obramowuje zarost.
A ja jestem w stanie tylko się gapić.
Nie wiem, czy jestem onieśmielona, czy podniecona, czy co.
– W czym mogę po... – zaczyna. I wtedy w jego oczach pojawia się bardzo słaba iskierka rozpoznania.
Wciąż stoję jak wryta.
– O kurwa – mruczy i podchodzi bliżej. Lustruje mnie od stóp do głów, jego wzrok zatrzymuje się na niewielkich bliznach na lewym policzku, które powstały od szkła. Nawet nie próbuje ukryć ciekawości. – To naprawdę ty.
Pielęgniarka Nichelie opisała go jako miłego młodego człowieka. Nic więcej. Ale żadne z jej słów nie przygotowało mnie na coś takiego. Polemizowałabym w kwestii słowa „miły”. Podarte dżinsy, podniszczona skóra i motocykl Harley-Davidson nie są miłe.
– Nigdy wcześniej nie widziałem cię przytomnej – mówi i podchodzi jeszcze bliżej.
Jestem w stanie wyłącznie mrugać.
Spod kołnierza i mankietów skórzanej kurtki wyłaniają się kolorowe tatuaże. Wiele kolorowych tatuaży. Niebieskie fale i czarne litery. Czerwone płomienie i białe kwiaty. Ten człowiek to chodzące i mówiące dzieło sztuki. Moi rodzice byliby przerażeni. Ryan też. Ale ich zdanie nie ma dla mnie znaczenia. Muszę podążać własną ścieżką. Pójść własną drogą.
– Jak mnie znalazłaś? – pyta, lekko marszcząc czoło.
– Och. Ach. – Wygładzam przód mojej jasnoniebieskiej, lnianej sukienki midi. Ciemne włosy zaczesałam do tyłu w niski kucyk, zrobiłam prosty, perfekcyjny makijaż. Dobrze jest mieć kontrolę nad niektórymi rzeczami. – Jedna z pielęgniarek na intensywnej terapii powiedziała mi o tobie. Chciałam ci podziękować. Ale może należałoby raczej przeprosić?
Na chwilę zamiera, po czym pyta:
– Chcesz wejść do środka?
Dobre pytanie. Prawda jest taka, że nie wiem. Nie wiem też, jak to się robi. Moje usta się otwierają, ale nie opuszcza ich żaden dźwięk. Trwa to tak długo, że robi się wręcz żenujące.
Szlag. Nieważne, czego tu szukam, ale na pewno nie tego. Nie jego.
Nieważne.
– Nigdy tak naprawdę się nie poznaliśmy, prawda? – Wyciąga do mnie wielką dłoń. – Cześć. Jestem Leif.
– Anna.
Mnie dokucza nieśmiałość, ale on nie wykazuje żadnej rezerwy. Silne, ciepłe palce obejmują moje, sztywne i zimne. Nie próbuje zdominować mnie uściskiem dłoni ani obmacywać. Ściska moją rękę tylko raz, delikatnie, a potem puszcza.
– Powiedziałbym, że miło mi cię poznać, ale zabrzmiałoby to dziwnie. – Uśmiecha się konspiracyjnie i...
O mój Boże! Wszystko, co znajduje się w moim podbrzuszu, budzi się i zwraca na niego uwagę. Wstydzę się tych części ciała, ale czuję do tego faceta wręcz absurdalną chemię. Dopiero po chwili przypominam sobie, że jestem mężatką. Raczej. No, w pewnym sensie. Z pewnością nie powinnam się do niego uśmiechać w ten sposób. W moim życiu panuje dostatecznie duży bałagan, nie muszę się w nim dodatkowo zakochiwać.
Może to reakcja na mnie, nie wiem, ale jego wesołość znika. Po chwili Leif rzuca mi poważne spojrzenie. Nawet trochę ponure.
– Do dziś mam koszmary związane z tamtym dniem, wiesz?
– Przykro mi.
– To nie twoja wina.
– Nie powinnam była tu przychodzić.
– Anno, nie. I nie patrz tak na mnie. Nie powiedziałem ci tego, żeby cię zranić czy sprawić, że poczujesz się nieswojo. Ja tylko, hm, podzieliłem się tym z tobą. – Wyraz jego twarzy znów się zmienia, a miejsce chwilowego wspomnienia traumy zajmuje łagodny uśmiech. A potem nagle puszcza do mnie zalotnie oko. Nie wiem, jak zareagować. Ledwo za nim nadążam. Ten człowiek to istna trąba powietrzna. – Chcesz wejść do środka i napić się ze mną piwa?
– Jesteś pewien?
– Tak.
– Ja tylko... Nie chcę ci przypominać o rzeczach, które raczej...
– Chcę, żebyś weszła do środka. Gdyby tak nie było, nie prosiłbym cię o to.
Mam do wyboru: napić się z dzikim mężczyzną, z którym łączy mnie dziwna historia, albo szybko powrócić do bezpieczeństwa i nudy. Nie zastanawiam się zbyt długo. Nawet się nie waham.
– Więc tak, Leifie. Bardzo chętnie.
***
Z raportu policji wynika, że kiedy straciłam panowanie nad kierownicą, mężczyzna na motocyklu musiał zjechać z drogi, aby uniknąć zderzenia. Stało się to po tym, jak uderzył we mnie inny pojazd, ale przed uderzeniem w drzewo. Podczas gdy drugi kierowca uciekł z miejsca zdarzenia, mężczyzna na motocyklu doznał złamania otwartego prawej ręki i został przewieziony do tego samego szpitala co ja. To on siadał co wieczór przy moim łóżku i mi czytał. Aż wreszcie przestał przychodzić.
Nie wyjaśnia to jednak, dlaczego nie ma w swoim mieszkaniu ani jednego mebla, nie licząc podwójnego materaca. Białe ściany są puste. Materac leży pośrodku otwartej przestrzeni stanowiącej kuchnię, jadalnię i salon. W mieszkaniu są też dwie małe sypialnie, ale on nie ma zamiaru z nich korzystać. Materac jest przykryty zmiętą pościelą i porozrzucanymi poduszkami.
Mój mózg jest zbyt szczęśliwy, by wyobrażać sobie wszystkie nieprzyzwoite rzeczy, które mogły się dziać na tym łóżku. Jest to, delikatnie mówiąc, niepokojące. Z reguły nie myślę o seksie.
– Pewnie wolisz białe wino od piwa, co? – Otwiera puszkę Swish Bissell Brothers i mi podaje.
– Niekoniecznie. Dziękuję.
Bierze duży łyk swojego IPA i rozgląda się po niemal pustym pomieszczeniu.
– Mieszkam tu dopiero od kilku miesięcy. Wciąż jestem na etapie organizowania mebli i całej reszty...
Kiwam głową, ściskam mocniej pasek torebki. To takie moje koło ratunkowe. On, mimo wszystko, miał kilka miesięcy na ogarnięcie się. Dobry Boże. Rachunki za leczenie na pewno były wysokie, ale mimo wszystko... Przecież to miejsce jest praktycznie puste. Pusta skorupa. To nie dom.
– Może powinniśmy pójść gdzie indziej? – mówi.
– W porządku.
Siada na kuchennym blacie, zaczyna machać nogami jak dziecko. I patrzy na mnie z góry.
– Wiesz, ciągle powtarzasz „dobrze” i „w porządku”. Ale ja i tak widzę błysk w twoim oku wywołany brakiem kanapy i pufa w moim domu.
Wcale mnie to nie bawi.
– Być może brakuje ci też szafy i stolika. I kilku lamp, które zrobiłyby nastrój. – Zrzuca skórzaną kurtkę. Krótkie rękawy szarej koszulki odsłaniają kolejne tatuaże i mnóstwo szczupłych mięśni. Nie spuszczam wzroku z powykręcanej i poszarpanej różowej blizny na jego ramieniu, a w bursztynowych oczach Leifa pojawia się błysk rozbawienia. – Nawet nie próbuj wspominać o braku odpowiednich szklanek i podstawek do napojów. Może to i lepiej, że nie mam żadnych mebli, inaczej wszędzie zostawialibyśmy brudne ślady. Nie mam nawet lnianej serwetki. Chyba rzeczywiście nie jestem przygotowany na przyjmowanie gości, prawda?
– Droczysz się ze mną.
– A ty mnie osądzasz.
Cholera.
– Nie chciałam – mówię cicho. Jestem przerażona tym, że ktoś nakrył mnie na gorącym uczynku.
Przyjście tutaj było bardzo złym pomysłem. Przecież to kompletnie obcy człowiek i nie mam z nim nic wspólnego. W każdym razie nic dobrego. A teraz zbyt długo sterczę w jednym miejscu.
Nienawidzę takiej utrzymującej się słabości. Mój terapeuta twierdzi, że powinnam spodziewać się frustracji i złości. Ten wypadek mnie zmienił. Ale przede wszystkim chciałabym kiedyś przestać się przewracać.
– Chodź tu – mówi Leif i bez trudu zeskakuje na podłogę.
– Słucham?
– Posadzę cię na blacie, żebyś nie musiała stać.
Nie odpowiadam. Tylko na niego patrzę.
– Bo musisz usiąść, prawda? To właśnie oznacza spanikowana mina i drżenie? Wierz mi, znam to aż nazbyt dobrze, bo sam niedawno spędziłem trochę czasu, rehabilitując rękę.
– Tak – przyznaję niechętnie.
Daje mi gestem znać, bym podeszła.
– Anno, wszystko w porządku. Naprawdę mi przykro, że nie mam kanapy, na której mogłabyś usiąść. Może ci pomogę?
Nie mam zbyt wielu opcji. Podłoga, materac albo blat. I nie mam szans, by usiąść na nim o własnych siłach.
– Dziękuję. Tak.
Stoi tak blisko; ten facet musi mieć ponad metr dziewięćdziesiąt wzrostu, bo sięgam mu ledwie do nosa. Silnymi rękami łapie mnie w pasie; po drodze moje piersi ocierają się o jego klatkę piersiową. Jest to przypadkowe i niezamierzone, o czym świadczą jego nieznacznie rozszerzone źrenice. Jak gdyby nigdy wcześniej nie był blisko piersi. No proszę. A do tego niesamowicie pachnie. Czysty, ciepły męski pot z korzenną nutą. Dla kobiety, która nie uprawiała seksu od prawie roku, to niemal nirwana. Nie wspominając już o tym, że jestem prawdziwą, oddychającą osobą, dysponującą kobiecymi sztuczkami.
Wrażenie, że on naprawdę mnie dostrzega, podczas gdy przez tak długi czas czułam się nieobecna, jest niesamowite. Byłam pacjentką, problemem, wszystkim, ale nie silną, sprawną kobietą z bijącym sercem, pragnieniami i potrzebami.
– Dziękuję – powtarzam, tym razem nieco zdyszana.
– Nie ma sprawy. – Sposób, w jaki przygląda się mojej twarzy, jest dziwny. Ale to pewnie dlatego, że w ogóle jestem dziwna. W końcu jednak ta osobliwa chwila przemija, a on robi krok do tyłu. – Ładna sukienka.
– Dziękuję.
– Opowiedz mi trochę o sobie.
– Nichelle mówiła, że przez jakiś czas odwiedzałeś mnie w szpitalu – odpowiadam.
Wzdycha i krzyżuje ręce na piersi.
– Przez kilka tygodni czytałem ci wieczorami. To nic takiego.
– Wręcz przeciwnie. To było urocze z twojej strony.
– Anno...
– Nie – mówię ostrzej, niż zamierzam. – Nie umniejszaj tego. Fakt, że znalazłeś czas, by ze mną posiedzieć, ma ogromne znaczenie.
– Tak. No cóż. – Drapie się po głowie. – Prawda jest taka, że byłaś kiepską towarzyszką.
Śmieję się zaskoczona. Potem zasłaniam usta dłonią, bo ten dźwięk jest potwornie głośny.
Leif uśmiecha się zza swojej puszki piwa.
– No dobra, to powiedz mi coś o sobie.
– A co chcesz wiedzieć?
– Zacznij od podstawowych informacji. – Opiera się o ścianę. Wielkim butem wybija w ciszy jakiś rytm. – Albo mnie zaskocz. Jak chcesz.
– Mam dwadzieścia sześć lat. Siedziałam w branży turystycznej, teraz jednak wszystko jest zawieszone. – Wzruszam ramionami. – Dorastałam w Cape Elizabeth.
– Elegancka okolica.
– Skoro tak mówisz... Jestem jedynaczką. Chodziłam do college’u w New Hampshire. I to w zasadzie wszystko o mnie. A ty?
– Trzydzieści jeden lat. Urodzony i wychowany tu, na miejscu. Najmłodszy z trzech synów. Tatuażysta.
Marszczę nos.
– Wow.
– Nie lubisz tatuaży, co?
– Nie po tych wszystkich igłach w szpitalu. – W myślach dodaję, że wcześniej też nie lubiłam. Mimo że potrafię docenić to, jak wyglądają na nim, nie jestem zainteresowana. No i nie lubię bólu.
– Aktualny status związku? – pyta, patrząc na moją pozbawioną pierścionków dłoń.
To z pewnością nic nie znaczy. To tylko standardowa heteronormatywna reakcja.
– Eee... – Pytanie wywołuje we mnie mieszankę bólu i zakłopotania. Powinnam już do tego przywyknąć, ale cóż. – To skomplikowane. Hm, w separacji. Tak.
– Jasne. Ja, eee... – Otwiera usta, a po chwili je zamyka, jakby właśnie przemyślał to, co chciał powiedzieć. Co jest ciekawe. – Przykro mi.
Kiwam głową.
Szczerze mówiąc, wciąż jestem w szoku. Małżeństwo i mąż stanowili ogromną część mojego życia. Tak powinno być. Teraz mam wrażenie, że ktoś wcisnął pauzę, a ja nie wiem, jak się czuć i co myśleć. Gdy moje serce i umysł nieustannie znajdują się w stanie chaosu, niewiele mogę zrobić. Jeszcze nie. Ale tak jest już od miesięcy. Zdrada straszliwie boli, a ja nie potrafię przezwyciężyć bólu, by choć trochę przybliżyć się do przebaczenia. Jeszcze nie. I być może nigdy. W najbliższym czasie nie ma szans na to, żebym znów założyła obrączkę.
– Ulubione jedzenie? – pyta Leif, dzięki Bogu zmieniwszy temat.
– Meksykańskie.
– Wspaniały wybór. – Wyjmuje telefon komórkowy z tylnej kieszeni dżinsów. – Jak bardzo jesteś głodna?
– Mogłabym coś zjeść.
Rzuca mi nieprzyjemne spojrzenie.
– Wiesz, kobiety zawsze mówią coś takiego, a potem zjadają połowę twojej porcji.
– Jeśli zamówisz dostatecznie dużo, to nie ruszę twojego żarcia. – Powstrzymuję uśmiech. – To proste.
Wzdycha.
– Mam nieodparte wrażenie, że nic w tobie nie jest proste. Ale i tak cię nakarmię. Może tacos?
– Uwielbiam.
– Carne asada?
– Może być.
– Queso z chipsami?
– Bardzo proszę. I meksykańską kukurydzę, jeśli mają.
– Mają. No dobra – mówi, wpisując coś na ekranie. – Wszystko załatwione. Wiesz, jesteś pierwszą osobą spoza rodziny, która mnie tu odwiedziła.
– Naprawdę? Dlaczego?
Wzrusza ramionami.
– Nie wiem. Pozostałe są chyba po prostu zajęte.
Biorę kolejny łyk piwa. I uświadamiam sobie, że czuję się tu dobrze, a nawet świetnie się bawię. Po raz pierwszy od dłuższego czasu.
– Zapłacę za połowę zamówienia.
– Nie. Stawiam ci kolację. To już klepnięte. – Rzuca telefon na blat. – Zapłacisz następnym razem.
– To będzie jakiś następny raz? – pytam.
– No jasne. – Wyjmuje z lodówki kolejne piwo. – Tworzenie więzi mamy już za sobą. Widziałem, jak wyciągano cię z samochodu i w ogóle. A przez chwilę nawet trzymałem cię za rękę, do przyjazdu ratowników medycznych. Więc tak, przeżyliśmy razem traumatyczne wydarzenie. W przeciwieństwie do tego drugiego, który spowodował wypadek i odjechał, nie udzielając ci pomocy.
– Czy jestem złym człowiekiem, bo mam ogromną nadzieję, że Bóg go ukarze?
– Nie. Mam w ręce tytanową płytkę i osiem śrub. Zupełnie inaczej wyobrażam sobie dobrą zabawę. – Krzywi się na wspomnienie. – To złamanie otwarte, mogło zakończyć moją karierę. Nie mówiąc już o tym, co zrobił tobie.
Unoszę brwi.
– Krwiak podtwardówkowy, krwawienie do mózgu, zwichnięty bark i pięć złamanych żeber.
– Właśnie.
– A jak tam twoja ręka? Teraz już w porządku?
– Ech. Mniej więcej. Miałem dobre ubezpieczenie, więc nie wyszedłem na tym najgorzej. I teraz potrafię przewidzieć deszcz, a to zawsze przydatna umiejętność – mówi Leif i robi ponurą minę. – Ten wypadek to naprawdę cholernie popieprzona sprawa. Mamy szczęście, że żyjemy.
– Prawda. Nie widziałeś tego drugiego samochodu?
Krzywi się ponownie.
– To był srebrny sedan. I to wszystko, nic więcej nie pamiętam. Żałuję, że nie dojrzałem twarzy kierowcy, tablicy rejestracyjnej czy jakiegoś innego użytecznego szczegółu.
Biorę kolejny łyk piwa i próbuję to sobie przemyśleć. Komórka w mojej torebce znów dzwoni. Nie będę na nią patrzeć. Nie będę.
– Chcesz odebrać? – pyta Leif i zeskakuje na podłogę.
Kręcę głową.
– Nie. Dzwoni moja matka. Doceniam jej troskę, ale zrobiła się natrętna. Próbuję przeprogramować ją do poziomu, który da się opanować.
– Bardzo dobrze.
– To, że jestem teraz trochę krucha, nie oznacza, że nie jestem już dorosła – mówię.
Kurczę, brzmię jak maruda. Nawet na granicy gniewu. Niedobrze.
– Jak sobie z tym wszystkim radzisz, jeśli mogę zapytać?
– Lepiej niż na początku. Musiałam nauczyć się od nowa chodzić i jeść. A przede mną jeszcze wiele godzin rehabilitacji.
Po prostu kiwa głową.
– Mało prawdopodobne, bym w najbliższym czasie była w stanie biegać.
– Bieganie jest do bani. Mój brat i jego żona mieszkają po sąsiedzku i on cały czas każe mi ze sobą biegać.
– Przyznam szczerze, że wcale mi tego nie brakuje. Choć dobrze byłoby mieć taką możliwość.
– A znalazłaś się w tunelu? Szłaś w stronę światła i zobaczyłaś całe życie przed oczami? – pyta.
– Nie. – Kręcę głową. – Ale miałam dziwne sny o upiornych cieniach. Myślę, że była to po prostu różnica między dniem a nocą. Nic interesującego.
Opiera głowę o ścianę i uważnie mi się przygląda.
– Jeśli mogę powiedzieć jedną rzecz na temat twojej mamy...
– Dawaj.
– Byłem w szpitalu tylko kilka dni. Tyle, żeby mogli mnie zoperować, wstawić śruby i poskładać rękę do kupy – mówi. – Ale to wystarczyło, by zorientować się, co dzieje się wokół mnie. Twoja rodzina pełniła przy tobie dyżury. Żebyś nie obudziła się w pustej sali, wiesz?
Kiwam głową, bo wiem. Mama i tata nie lubią o tym mówić, ale Ryan bardzo chętnie opowiedział mi o wszystkim, co zrobił. Podzielił się ze mną wieloma szczegółami, żeby mi udowodnić, jakim jest odpowiedzialnym mężem. Mówił, że spędził u mojego boku wiele godzin. Że poniósł wiele wyrzeczeń. Długie, samotne godziny i tak dalej. Biedny Ryan.
Wybudzenie się z długotrwałego stanu wegetatywnego to nie lada wyczyn. O tym, jak marne szanse miałam, dobitnie świadczyły wpisy na mojej stronie na Facebooku. Opowieści o mnie sprzed lat. Przemyślenia i modlitwy. Ludzie pisali o stracie, tak jakbym już umarła. Było nawet jedno „Spoczywaj w spokoju”. Nic dziwnego, że Ryan ze mnie zrezygnował, tak jak i cała reszta. Tyle że ta reszta nie stanęła wcześniej przed kaznodzieją i nie złożyła ślubów.
Nieważne.
– Twoja mama siedziała po nocach – ciągnie Leif. – Nie miała nic przeciwko temu, że ja też, bo dzięki temu mogła bez obaw pójść na kawę, spacer czy cokolwiek innego. Choć przy pierwszym spotkaniu spojrzała na mnie tak, jakbym chciał ukraść jej torebkę.
– Najwyraźniej pochodzę z rodziny, która ocenia ludzi po pozorach.
– Wy, wyższa klasa średnia z przedmieść, wszyscy jesteście tacy sami. – Puszcza do mnie oko. – Ale, Anno, ona była wrakiem człowieka. Pewnie nie powinienem tego mówić, ale ta kobieta zrobiłaby dla ciebie wszystko.
Wzdycham.
– Wiem.
– Choć była wrakiem człowieka, bardzo angażowała się w twoje leczenie. Wypytywała o wszystko lekarzy i pielęgniarki, gdy nie miała pewności, czy to, co robią, jest najlepsze dla jej córeczki. Cudownie się na to patrzyło.
– Przez ciebie czuję się jak wyrodna córka.
Wypija łyk piwa.
– Nikt nie może cię winić, że jesteś wkurzona tą sytuacją. To musiała być dla ciebie ogromna zmiana.
– Po wyjściu ze szpitala z różnych powodów musiałam się wprowadzić do rodziców i... sądzę, że to była ogromna zmiana dla nas wszystkich.
– Moja mama jest wspaniałą kobietą. Ale ma biały dywan i jeden dzień w tygodniu, w którym robi pranie. Więc wierz mi, wszystko rozumiem. Nie ma mowy, żebym wprowadził się z powrotem do domu.
Uśmiecham się ponuro i rozglądam po pokoju, by zyskać na czasie. Zebrać myśli. Tak naprawdę to bardzo ładne mieszkanie. Nie najnowsze, z charakterem. Przydałoby się doposażyć kuchnię, łazienkę pewnie też. Ale tak czy siak... Wysoki sufit i drewniane okna mają swój urok.
Leif odchrząkuje.
– A co z twoimi przyjaciółmi? Wspierają cię?
– Och. To też jest skomplikowane. – Chociaż nie mam ochoty mówić, on cierpliwie czeka na moje wyjaśnienia. – Większość ludzi, z którymi byłam blisko... Ruszyli naprzód. Albo ja już za nimi nie nadążam. Bardzo łatwo się męczę.
– To musi być straszne.
Kiwam głową.
– Mama upiera się przy wożeniu mnie na wszystkie wizyty lekarskie, więc spędzamy razem dużo czasu. Aby z tym zdążyć, musiała ograniczyć działalność w kościele i w grupie scrabble.
Leif nie komentuje.
– Prawda jest taka, że nie lubię jej wykorzystywać. Czuję się jak kłopot we własnym życiu.
Patrzy na mnie łagodnie i ze współczuciem.
– Anno...
O Boże. Jestem najgorsza. Absolutna królowa przegrywów.
– A potem dla zabawy żalę się gorącym facetom.
Natychmiast podnosi wzrok.
– Uważasz, że jestem gorący?
– Co...? Nie.
– Tak powiedziałaś. Słyszałem wyraźnie.
– Doskonale o tym wiem, okej? Jak sądzisz, dałbyś radę włączyć klimę?
Parska.
– Bardzo śmieszne.
– Dzięki.
Choć nie flirtowałam od dawna, chyba wciąż nie straciłam tej umiejętności. To pokrzepiające. Nie ma też we mnie ani odrobiny poczucia winy. Sytuacja wygląda tak: nie jestem zainteresowana i nie szukam niczego. W tej chwili moje życie i tak jest dostatecznie zagmatwane. Poza tym taki facet jak Leif nie zwróciłby przecież na mnie uwagi. Wyglądam nieźle, ale jego uroda to kompletnie inny poziom. Choć w jego zaciekawionym spojrzeniu być może dostrzegam odrobinę podniecenia.
– Chyba nie chcesz, żebym włączył klimę, prawda? – Unosi brew. – Powiedziałabyś mi, nie?
– Nie, nie chcę. I tak, powiedziałabym.
Choć moja mama uważa, że należy cierpieć i uprzejmie milczeć, ja nie lubię się pocić. Moja mleczna cera staje się wtedy czerwona jak homar. A potem wszystko idzie już z górki.
– To dobrze. – Leif znów opiera się o ścianę. – Mam wrażenie, że to początek pięknej przyjaźni.
Nabieram głęboko powietrza.
– Leif. Dziękuję. To bardzo miłe z twojej strony. Ale nie potrzebuję twojej litości. Ja...
– Wrażenie na mnie robi właśnie ten twój syndrom bitch face – ciągnie, jak gdybym nie odezwała się ani słowem. – Kto inny nauczy mnie wszystkiego o lnianych serwetkach i pasujących do nich srebrnych sztućcach, a także o różnych rzeczach, których jako nowy właściciel tego mieszkania najwyraźniej potrzebuję?
– Miły panie, pomylił mnie pan z będącą w kiepskim nastroju Marthą Stewart.
– Nie. – Szczerzy zęby. – Ty jesteś o wiele seksowniejsza.
Czuję, jak moja twarz robi się gorąca. Mimo to nie sposób się do niego nie uśmiechnąć. Jest nie tylko ładny – jego radosny nastrój najwyraźniej jest zaraźliwy. I właśnie tego teraz mi potrzeba.
Kiwa głową.
– No proszę. Tak lepiej.
O Boże. Czy ja go kokietuję?
– Leif, oficjalnie nadal jestem mężatką.
– Anno, wypowiedziałem słowo „przyjaźń”. Przyjaźń. – Udaje, że się krzywi, co również jest wyjątkowo atrakcyjne. Szlag. – Nie uprzedzaj faktów.
– Przepraszam.
Potem rozlega się dzwonek do drzwi i Leif zrywa się na równe nogi.
Pewnie przywieziono nam jedzenie. Doskonale, bo jestem głodna. Myślę, że to, czego szukałam dziś wieczorem, to życie. Pragnęłam jakiejś przyszłości albo przynajmniej drogi naprzód. A nowy przyjaciel to niewątpliwie krok we właściwym kierunku.
Tyle że kiedy Leif otwiera drzwi, od ścian przedpokoju odbija się krzyk. Znajomy. Boleśnie znajomy.
– Gdzie moja żona? – wrzeszczy Ryan.
Zamieram.
Leif zaciska szczęki i rusza korytarzem, jakby chciał się bić.
O cholera.
Nie, nie, nie. To jakaś katastrofa. Muszę stąd wyjść i to powstrzymać. Tylko jak mam sama zejść z blatu?
Przewracam się na bok, potem na brzuch, a następnie przesuwam się ku krawędzi. W końcu moje dyndające stopy dotykają podłogi. Po chwili jestem trochę pognieciona, ale gotowa do działania.
Idę tak szybko, jak pozwalają mi na to nogi. Wychodzę przez drzwi, na korytarz i z budynku. Wściekły Ryan stoi przed zdeterminowanym Leifem, a całej scence przygląda się jakiś wysoki i równie jak Leif wytatuowany facet.
Nie ma słów na ból, jaki odczuwam na widok męża, z którym jestem w separacji. Moja gówniana rzeczywistość ponownie dała mi w łeb. Nic dziwnego, że w miarę możliwości staram się go unikać. Za bardzo mnie boli.
To, jak mnie znalazł, zdradza komórka w jego dłoni. Aplikacja do śledzenia telefonu, o której kompletnie zapomniałam. Kiedy nasze małżeństwo było zdrowe, każde z nas pragnęło wiedzieć, gdzie znajduje się drugie. Jak daleko od domu lub jak blisko sklepu. Oboje się na to zgodziliśmy i w porządku. Ale fakt, że Ryan użył jej teraz, w tej sytuacji, sprawił, że moja krew zawrzała. Pewnie zadzwonił do kilku różnych mieszkań i dlatego wyszedł też ten drugi facet. Co za farsa.
– Mówiłem ci, że masz trzymać się od niej z daleka. – Ryan dźga palcem klatkę piersiową Leifa.
O mój Boże. Oni się znają. To dlatego Leif przestał odwiedzać mnie w szpitalu. Ryan albo był zazdrosny, albo miał fioła na punkcie kontrolowania, albo obie te rzeczy naraz, więc Leif wolał trzymać się od niego z daleka. O w mordę jeża. Nigdy wcześniej się tak nie zachowywał. A przynajmniej ja tego nie widziałam. Jak despota. Jak rozpieszczone dziecko, które chce dopiąć swego.
Gdy widzę i słyszę to hałaśliwe i obcesowe zachowanie, czuję ucisk w żołądku. Szczerze mówiąc, mam ochotę zwymiotować wypite piwo w krzaki. Ryan przez cały czas zerka na mnie kątem oka, jak gdyby oceniał, jak ta scena na mnie wpływa. Mam zwieszone ramiona, powalone jego słowami i gniewem. Tak jakbym poddała się bez walki.
Nie jest dobrze. Nie może się tu pojawiać i robić ze mnie tej złej. Nie ma prawa zawstydzać mnie publicznie ani w ogóle, gdy nie zrobiłam nic złego.
Leif milczy.
– Kurwa, ostrzegałem cię – kontynuuje Ryan.
Drugi wytatuowany mężczyzna stoi ze skrzyżowanymi ramionami. Obserwuje i czeka.
– Anna? – Dłonie Ryana są już zaciśnięte w pięści, ręce wiszą po bokach. – Dobrze się czujesz?
– Tak. Właśnie usuwam z telefonu aplikację, której użyłeś do znalezienia mnie. – Wrzucam komórkę z powrotem do torebki. – To już się nie powtórzy.
Mruga zaskoczony.
– Wciąż jestem twoim mężem.
– I to daje ci prawo do prześladowania mnie? – pytam, oburzona jak diabli. – Nie wydaje mi się. Nie jesteś moją nianią. Nie jestem twoją własnością.
– Kocham cię, Anno.
– Nie. – Wyciągam palec w jego stronę. – Nie, Ryan. Nie możesz robić tego, co zrobiłeś, i nazywać tego miłością.
Bardzo ciężko wzdycha.
Żaden mężczyzna nigdy nie był tak źle traktowany. Przecież to po nim widać. Jest tak, jakby pod wpływem stresu wywołanego moim wypadkiem powstał drugi Ryan. Wściekły dupek Ryan.
– Zabiorę cię do domu. Wyglądasz na zmęczoną.
– Moim zdaniem wygląda dobrze – wtrąca Leif.
To miłe, choć średnio mi pomaga.
Ryan się jeży.
– Odwiozę cię do rodziców. Możesz też wrócić do domu ze mną. Co o tym sądzisz?
– Masz gdzieś to, co ja sądzę. Wiesz? Prawie uwierzyłam, że rzeczywiście chcesz dać mi przestrzeń. Że uszanowałeś moją decyzję, rozumiejąc, że potrzebuję trochę czasu, żeby sobie to wszystko poukładać. – Śmieję się gorzko. – Ostatnio kłamiesz na każdy temat. Już nawet nie wiem, kim jesteś.
– Byłem szczery. Jestem szczery. – Przełyka głośno ślinę. – A ty nie myślisz trzeźwo. Nie rozumiesz, jak...
– Było ci ciężko, gdy leżałam w śpiączce. Tak, wiem – mówię. – Tak ciężko, że aż musiałeś pieprzyć się z jedną z moich najlepszych przyjaciółek.
– Anno! – mówi z oburzeniem.
Damy nie powinny przeklinać. A już na pewno nie pod jego adresem.
– Przespał się z twoją najlepszą przyjaciółką, gdy ty leżałaś nieprzytomna? – pyta Leif. – Serio?
Kiwam głową.
– Auć – mówi ten drugi, anonimowy koleś.
Ryan prostuje plecy.
– To nie wasza sprawa. Żadnego z was. To sprawa między mną a moją żoną.
Zabawne, bo wcale nie czuję się jego żoną. Czuję się jak nic. Jak pusta kartka, która czeka na napisanie nowej historii. Jak początek czegoś, co nie ma przed sobą przyszłości. To właśnie jestem ja.
– Problem w tym – mówię – że wszyscy o tym wiedzą. Bo byłeś tak cholernie nieostrożny, że moja mama nakryła ciebie i ją na okazywaniu sobie uczuć przy moim łóżku. Zjebałeś nawet zdradę!
Pod wpływem mojego wybuchu Ryan otwiera szeroko usta. Ja jednak ani nie przepraszam, ani się nie uspokajam. Nie tym razem, do cholery.
Ręce mi się trzęsą, ale nie będę potulną sunią, która uśmiecha się, merda ogonem i wykonuje jego polecenia. Nie teraz. Nigdy.
– Anno?
Leif pyta mnie, co chcę zrobić. To miłe, że ktoś tutaj uważa mnie za dorosłą osobę zdolną do samodzielnego myślenia, a nie za zepsutą lalkę, która wymaga opieki.
– Nie powinieneś był tu przychodzić – mówię i łapię za poręcz, żeby utrzymać równowagę. – To znaczy... Mój mąż i jedna z moich najbliższych przyjaciółek. Gdy byłam nieprzytomna, spieprzyło się nie tylko całe moje cholerne życie, lecz także niektóre z najważniejszych w nim relacji. I za każdym razem, gdy wydaje mi się, że już wszystko ogarnęłam, znowu dostaję w pysk. Masz pojęcie, jak ja się z tym czuję? Ludzie, którzy powinni mnie kochać, sprawili, że czuję się nieważna i głupia!
– Zachowujesz się nierozsądnie – mruczy Ryan, jakby miał do czynienia z rozwydrzonym dzieckiem.
Prawdę powiedziawszy, aż do tej pory podchodziłam do sprawy dość spokojnie. Nie licząc tego, że przez pierwszy miesiąc płakałam, a przez resztę czasu ukrywałam się w swoim pokoju. Może po prostu nie chciałam robić zamieszania w miejscach publicznych? Zagłębiać się w szczegóły? Praktyka zaprzeczania i chowania głowy w piasek była o wiele przyjemniejsza.
Guzik prawda. Już od jakiegoś czasu mogłam się spodziewać takiego wybuchu. Poza tym to jego wina. Niepotrzebnie się tu pojawił i próbował wymusić na mnie konkretne zachowanie.
Ręce trzęsą mi się od słusznej wściekłości.
– Ryan, idź stąd. Natychmiast.
Otwiera usta, ale nie.
– Natychmiast – powtarzam.
Odchodzi, wsiada do swojego nowego firmowego chevroleta silverado i trzaska drzwiami.
Niech ktoś da mi siłę.
Znienacka robię się słaba. Moja broda opada na pierś.
– Tak bardzo przepraszam.
– Nie twoja wina – mówi Leif. – Ej! Jest dobrze. Naprawdę.
Drugi mężczyzna bez słowa wchodzi do budynku.
Czuję, że zaraz wybuchnę płaczem, jak jakaś idiotka. W historii świata zdarzały się zapewne bardziej żenujące sytuacje, ale teraz żadna z nich nie przychodzi mi do głowy. Rzecz w tym, że miałam miły wieczór. Wszystko szło dobrze. Do cholery, planowałam zjeść meksykańskie żarcie! I właśnie wtedy Ryan musiał mnie zaatakować tymi swoimi obłudnymi, zaborczymi bzdurami.
Szczerze mówiąc, mam ochotę wrzeszczeć, ale tego nie robię.
– To dlatego przestałeś przychodzić do mnie do szpitala.
Leif tylko kiwa głową.
To jego współczucie mnie dobija. Smutek w oczach i na twarzy. Nie mogę tego zrobić. Nie mogę przebywać z nim po tym wszystkim.
– Tak strasznie przepraszam. Za wszystko. Za to, że się tu pojawił i... Przepraszam.
Uciekam tak szybko, jak to możliwe.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------