Pozaświatowcy. Tom 3. W pogoni za proroctwem - ebook
Pozaświatowcy. Tom 3. W pogoni za proroctwem - ebook
Dramatyczne zakończenie bestsellerowej trylogii fantasy Pozaświatowcy.
Jason i Rachel uzbrojeni w proroctwo wygłoszone przez umierającą wyrocznię, wyruszają w dwie oddzielne misje, każde w towarzystwie odważnych i potężnych sojuszników. Wiedzą, że szanse na sukces są niewielkie. Są jednak wreszcie gotowi stać się bohaterami, których Lyrian potrzebuje. Bez względu na cenę.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67023-94-8 |
Rozmiar pliku: | 2,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pojmanie bohatera
Strzała z sykiem przecięła noc i z głuchym odgłosem uderzyła w ziemię obok węgielków osłoniętego paleniska. Młody giermek, który zawsze miał lekki sen, poderwał się gwałtownie. To cud, że w ogóle zdrzemnął się, będąc tak blisko Felrook. Przykucnął, wstrzymał oddech i spojrzał w ciemność, przypatrując się cieniom poza osłoną ich skromnego obozowiska. Wszędzie panował mrok i bezruch. Niektórzy mężczyźni wokół niego zaczęli szeptać i się wiercić.
Książę Galloran wyznaczył dwóch wartowników, którzy czuwali wysoko na drzewach. Kąt, pod jakim strzała wbiła się w ziemię, wskazywał, że nadleciała od Malaka. Nedwin pożałował, że zerknął wprost na drzewce, ponieważ blask węgielków z ogniska osłabił jego widzenie w ciemnościach. Natężając słuch wśród ciszy, próbował siłą woli zmusić oczy, żeby wzrok przebił głębiej mrok.
Malak nie wystrzeliłby strzały w kierunku obozowiska, dopóki wrogowie nie znaleźliby się dosłownie o krok od nich. Taki sygnał oznaczał najpilniejsze ostrzeżenie, a Malak nie był nerwowym nowicjuszem. Wręcz przeciwnie. Dwudziestu ludzi, których Galloran starannie dobrał do tej ostatniej misji, wywodziło się spośród najbardziej zaprawionych w boju i budzących największy postrach wojowników w całym Lyrianie. Wszyscy byli weteranami śmiałych kampanii, wszyscy wykazali się umiejętnością radzenia sobie nawet z największymi przeciwnościami i wszystkimi cesarz pogardzał.
Nedwin pomyślał ponuro, że stanowi jedyny wyjątek. Jako giermek Gallorana był podekscytowany i czuł się zaszczycony, gdy usłyszał, że ma dołączyć do tej szlachetnej drużyny jako jedyny członek, który nie osiągnął jeszcze wieku męskiego. Nie był wielkim wojownikiem ani mistrzem zwiadu, jego jedynym prawdziwym talentem była umiejętność skradania się.
Chociaż Nedwin był zaledwie trzynastolatkiem, Galloran już od lat posługiwał się nim w roli szpiega. Nedwin miał dryg do dyskretnego zbierania informacji. Wiedział, gdzie stanąć w tłumie, jak się ustawić, kiedy ledwie da się podsłuchać rozmowę, jaką minę i postawę przybrać, żeby sprawiać wrażenie gapy. Wyczuwał, kiedy się schować, kiedy uciekać, kiedy robić wrażenie niczego nieświadomego i pogrążonego w jakiejś przyziemnej czynności. Początkowo nieproszony przychodził do Gallorana z informacjami, podejrzanymi szeptami podsłuchanymi na dworze. Kiedy książę dostrzegł jego talent, zaczął wyznaczać mu tajne misje, a Nedwin wiernie je wypełniał.
Chociaż nieraz się wykazał, Nedwin nie spodziewał się, że zostanie włączony do takiej kampanii ani że zostaną mu powierzone sekrety, jakie wyjawił mu na osobności Galloran. Kiedy nagle stanął wobec faktu, że nadchodzą wrogowie, ulżyło mu, że niespecjalnie boi się o własne życie. Przede wszystkim nie chciał rozczarować swojego księcia.
Zduszony okrzyk przerwał ciszę. Możliwe, że ktoś próbował krzyknąć „uciekajcie!” lub „ucinajcie!”. Nedwin nasłuchiwał, kiedy ciało Malaka spadło z trzaskiem przez gałęzie na poszycie leśne.
Podczas gdy mężczyźni wokół niego wstawali chwiejnie, wyciągając miecze i chwytając za łuki, Nedwin czmychnął z dala od obozowiska. Mknął na czworakach, bardziej skacząc niż się czołgając. Pośpiech był tak ważny, że Nedwin pozwolił sobie na trochę hałasu. Wreszcie zatrzymał się za guzowatym pniem starego drzewa, wciskając się między dwa grube sękate korzenie.
Półksiężyc wyszedł zza chmury, zalewając delikatnym srebrnym blaskiem okolicę. Przed zachodem słońca Galloran postanowił rozbić obóz wśród ruin dworu starodawnego wodza. Ściany zawaliły się dawno temu i kilka wyszczerbionych resztek wystawało z ziemi niczym przypadkowo rozrzucone nagrobki. Lawson rozpalił skromny ogień w starodawnym kominku, osłaniając płomienie i ufając ciemności, że ukryje wątły dym. Chociaż zniszczone przez upływ czasu ruiny były całkiem zapomniane i znajdowały się daleko od ścieżki, nadal stanowiły charakterystyczny punkt orientacyjny. Nedwin wolałby bardziej anonimowe obozowisko.
W upiornym księżycowym świetle patrzył, jak grad strzał szepcze wśród nocy, uderzając głucho w tarcze, podzwaniając o zbroje, odnajdując też odkryte ciało. Po trzech salwach uzbrojeni w miecze i odziani w zbroje ludzie rzucili się na obóz. Drużyna Gallorana wybiegła im naprzeciw.
Nedwin rozdziawił usta, widząc przeprowadzony po mistrzowsku atak. Chmury zasłaniały księżyc przez całą noc. W jaki sposób wrogowie tak doskonale zsynchronizowali atak? Ciemność ukrywała ich nadejście aż do chwili, kiedy Malak przesłał spóźnione ostrzeżenie. Księżyc wyłonił się w samą porę, żeby pomóc wrogim łucznikom trafić w cel i utrudnić ludziom Gallorana ucieczkę do mrocznego lasu. Czy tak idealne zgranie w czasie można przypisać szczęściu?
Nedwin dostrzegł dwóch osobistych strażników Gallorana, którzy go ponaglali, by uciekał przed naciągającym wrogiem. Książę się opierał i Nedwin musiał zasłonić usta dłonią, żeby samemu nie wrzasnąć, by uciekał. Jeśli Galloran padnie, wszystko będzie stracone. Pozostali to rozumieli i byli gotowi za niego umrzeć.
Tursock z Meridonu, potężny jak niedźwiedź mężczyzna, który dzierżył ogromne młoty bojowe w obu rękach, rzucił się na nadbiegających napastników. Słabsi wojownicy musieliby nieźle się wysilić, by posłużyć się jednym z jego młotów, i to trzymanym w obu rękach, ale siła Tursocka była legendarna i teraz ciosami wyrzucał wrogów w powietrze, roztrzaskiwał tarcze, hełmy i kości. Pozostali towarzysze Gallorana rzucili się za Tursockiem do walki, a każdy z nich był rycerzem zdolnym w pojedynkę odmienić losy bitwy. W obliczu przewagi przeciwnika napastnicy szybko ulegli klindze, toporowi i włóczni.
W krótkiej chwili wytchnienia, jaka potem nastąpiła, świeża salwa strzał syknęła z różnych kierunków. Nagle Nedwin pojął, że celowo poświęcono żołnierzy piechoty – to był podstęp mający na celu wywabienie ludzi Gallorana na bardziej odsłonięty teren! Wielu łuczników wycelowało w Tursocka, który zatoczył się, a potem padł na kolana, ciemny kształt jego potężnej sylwetki nagle zaczął przypominać poduszeczkę na igły.
Kiedy tarcze się uniosły, a ludzie Gallorana zaczęli szukać kryjówki, z ciemności wynurzyły się haratacze, ogromne stworzenia w nastroszonych kolcami zbrojach, wyposażone w śmiercionośną różnorodność wirujących ostrzy. Dołączyli do nich żołnierze z elitarnych oddziałów, werbownicy i rozsadnicy. Strzały nadal nadlatywały ze śmiercionośną precyzją.
Galloran i jego osobiści strażnicy wycofali się do lasu, znikając z widoku. Nedwin wiedział, jak trudna musiała być ucieczka dla księcia, kiedy inni walczyli w jego obronie.
Tursock z trudem podniósł się, widząc zbliżające się haratacze. Z potężnym brzęknięciem obalił najbliższego, zostawiając wgniecenie w jego żelaznej skorupie. Rozległ się łomot i szczękanie, kiedy jego młoty uderzyły w następnego, chociaż w tej samej chwili mnogość bezlitosnych ostrzy przebiła się przez futrzane szaty Tursocka. Kiedy haratacze szły przez szeregi obrońców, stało się jasne, że wielu z nich nie ma pełnych zbroi. Nedwin wytrzeszczył z przerażenia oczy, ujrzawszy, jak mężczyźni, których podziwiał przez całe życie, padają.
Oderwał wzrok od makabrycznej walki. Musiał się ukryć! Galloran powierzył mu kluczową informację. Jego kryjówka za drzewem nie wystarczy. Rozejrzał się po najbliższej okolicy i dostrzegł pustą kłodę. Był dostatecznie mały, żeby wpełznąć do środka. Jednak najlepsze kryjówki to miejsca nieprzewidywalne. Zerknął w górę. W najgorszym wypadku może wspiąć się na drzewo. Wiedział, jak robić to bezszelestnie, wpełzać po konarach, które większości wydają się nieosiągalne. Nie, chciał czegoś lepszego.
Kawałek dalej Nedwin zauważył niewielką plątaninę martwych gałęzi na ziemi. Idealne miejsce. Z pozoru gałęzie nie oferowały wielkiej osłony, ale jeśli wsunie się pod nie dostatecznie głęboko, wykorzysta cienie i zamaskuje się za pomocą listowia, to stanie się bez mała niewidzialny.
Mimo rwetesu towarzyszącego walce Nedwin nadal kulił się i poruszał cicho. Nie wiedział, kto jeszcze czai się w lesie. Obserwując lot strzał, uznał, że w pobliżu jego obecnej pozycji nie ma łuczników, ale nie miał gwarancji.
Nie spowalniała go żadna zbroja. Kiedy dyskrecja to twój największy atut, zbroja i nieporęczna broń stają się bardziej zawadą niż ochroną. Nosił tylko nóż, małą kuszę i jedną z cennych kul wybuchających, jaką powierzył jego opiece Galloran.
Nedwin dotarł do sterty gałęzi i wpełzł pod nią. Suche patyki pękały z trzaskiem. Sprawnymi ruchami zgarnął na siebie liście i wilgotną ziemię. Z tej pozycji nadał miał częściowy widok na potyczkę. Oddychając cicho, obserwował, jak łucznicy zbliżają się do walczących z napiętymi łukami prowadzeni przez bardzo wysokiego werbownika, który trzymał ciężki żelazny pręt.
– Stać! – ryknął werbownik.
Posłuchali go. Tylko pięciu ludzi Gallorana nadal stało, chociaż byli zadyszani i ranni. Kilka harataczy padło, tak samo jak wielu żołnierzy przeciwnika. Jednakże pozostało ich jeszcze mnóstwo.
– Jesteście otoczeni! – powiedział wysoki werbownik, opierając się na metalowym pręcie. – To koniec! Rzućcie broń!
Nedwin zagryzł usta. Werbownik miał rację. Łucznicy znajdowali się teraz dostatecznie blisko, żeby z łatwością wyeliminować pozostałych przy życiu obrońców.
– Poddajemy się, chłopcy – warknął Lawson, rzucając miecz.
Nedwin zmarszczył czoło. A potem zdał sobie sprawę, że wzięcie pięciu więźniów do niewoli zajmie napastnikom więcej czasu niż pięć pośpiesznych egzekucji. A teraz najważniejsze było zdobycie czasu dla Gallorana.
Pozostali obrońcy oddali broń.
– Gdzie jest Galloran? – zapytał werbownik.
– Masz złe informacje – odpowiedział Lawson. – W ogóle go z nami nie było, Groddic. Będziesz musiał zadowolić się nami.
Nedwin rozdziawił usta. Wysoki werbownik to Groddic? Był prawą ręką cesarza, dowódcą werbowników. Nic dziwnego, że atak poprowadzono tak bezbłędnie!
Groddic odwrócił się w stronę lasu.
– Mogę się założyć, że Galloran nadal mnie słyszy! Co więcej, spodziewam się, że nie będzie chciał kryć się w lesie, kiedy ja będę zabijał jego ludzi jednego po drugim.
Nedwina przeszył strach. Najwyraźniej ten werbownik dobrze znał Gallorana. Nedwin żałował, że nie ma tu Jashera. On i dwóch innych nasienników wyruszyli przodem, żeby zbadać resztę drogi do Felrook. Jasher może zdołałby powstrzymać Gallorana, a gdyby to się nie udało, to może stawiłby czoło samemu Groddicowi. Czy Groddic wiedział, że Jashera teraz tu nie ma? Wiedział, kiedy wynurzy się księżyc…
– Poddaj się, Galloranie! – zawołał Groddic. – Wyjdź teraz, a przysięgam, że twoi ludzie przeżyją. Nie zmuszaj ich, żeby zapłacili za twoje nieudolne dowodzenie!
Nedwin złapał się na tym, że jego ręka zabłąkała się do kryształowej kuli, którą dał mu Galloran. A gdyby tak wyskoczył z ukrycia i rzucił kulą w Groddica? Nie. Nie zdoła w pojedynkę pokonać pozostałych wrogów, a jeśli go złapią, to tym łatwiej wywabią Gallorana z ukrycia.
– Nie słuchaj go! – krzyknął Lawson. – Uczcij naszą pamięć swoim zwycięstwem! Z dumą umieramy za twoją sprawę!
Groddic wykonał drobny gest i chmura strzał przeszyła Lawsona. Padł bez słowa.
– Zgodnie ze swoim życzeniem, twój towarzysz zginął honorową śmiercią! – krzyknął Groddic. – Nadal możesz ocalić pozostałą czwórkę. Nie kryj się za trupami swoich przyjaciół! I tak cię wytropimy i odszukamy. Pomagają nam torivorowie. Żaden człowiek im nie ucieknie.
Groddic czekał. Więźniowie milczeli. Nedwin miał nadzieję, że jego pan pośpiesznie się oddala.
– Nie jestem cierpliwym człowiekiem! – ryknął Groddic. – Czas, żeby zginął kolejny z twoich towarzyszy.
Oślepiająco biały rozbłysk rozświetlił nagle noc, a po nim rozległ się ogłuszający huk. Nedwin zamknął oczy i słuchał następnych wybuchów. Galloran złapał przynętę i ciskał wybuchającymi kulami we wrogów.
Kiedy eksplozje ustały, Nedwin otworzył oczy, mrugając, żeby pozbyć się powidoku po pierwszym rozbłysku. Wybuchy musiały zniszczyć kilka harataczy i paru żołnierzy, a ci, którzy przeżyli, z pewnością byli chwilowo oślepieni.
Gdy odzyskał wzrok, zobaczył, że jego książę starł się z wrogiem. On i jego osobiści strażnicy osłonili oczy, kiedy rzucali kulami. Dobrze widzieli, podczas gdy przeciwnicy byli na wpół oślepieni.
Jeden ze strażników, Alek, zajął pozycję na szczycie stosu kamieni z ruin i teraz ze śmiercionośną precyzją wypuszczał strzałę za strzałą. Drugi strażnik osłaniał toporem bojowym Gallorana, który nieustępliwie wybijał wrogów jednego po drugim.
Nedwin nie widział Groddica. Czy pierwsze wybuchy mogły go zabić? Mogli mieć aż tyle szczęścia?
Pojmani ludzie Gallorana stawiali opór, ale kiedy napastnicy otrząsnęli się z początkowego zaskoczenia, zbuntowani jeńcy zaczęli ginąć. Alek padł raniony bełtem. Wrogów było zbyt wielu! Galloran i jego drugi strażnik stali teraz plecami do siebie i walczyli o życie.
Kiedy jego osobisty strażnik padł, Galloran rzucił się do ataku, wirując, uskakując i tnąc, jakimś cudem wyrąbując sobie ścieżkę wśród przeciwników. Nedwin nigdy nie widział człowieka, który zabijałby z taką skutecznością. Wbrew wszystkiemu, nie uratowawszy ani jednego towarzysza, Galloran nadal miał szansę się wyrwać. Gdyby tylko wyrąbał sobie drogę ucieczki do lasu, zostawiłby za sobą nie więcej jak piętnastu niezorganizowanych przeciwników. Galloran parł przed siebie, a jego niezrównany miecz rozcinał hełmy i przecinał zbroje. Ucieknie! Jak to się działo wiele razy, mimo nierozważnej brawury, Galloran miał szansę przeżyć i podjąć walkę następnego dnia.
– Stań do walki ze mną, tchórzu! – rozległ się basowy ryk.
Kuśtykając w kierunku Gallorana, Groddic odpychał na bok własnych ludzi. Nie miał hełmu i było widać, że część twarzy ma zwęgloną.
– Nie – szepnął Nedwin. – Uciekaj.
Groddic szedł dalej, zamierzając przeciąć drogę Galloranowi. Gdyby książę odwrócił się od nadzwyczaj wysokiego werbownika, musiałby tylko pokonać garstkę ludzi i mógłby uciec do lasu.
– Z drogi! – rozkazał Groddic i ci, którzy stali między nim i Galloranem, natychmiast się podporządkowali.
– Uciekaj – prosił bezgłośnie Nedwin, próbując zmusić na odległość swojego pana do ucieczki.
Galloran rzucił w Groddica nożem, który odbił się od pręta.
– Przekonajmy się, czy zdołasz stawić mi większy opór niż twoi ludzie – ryknął werbownik.
Galloran zaatakował.
Jego miecz błysnął w blasku księżyca, gdy Galloran zmuszał Groddica do cofania się. Wysoki werbownik ledwie nadążał z obroną, podczas gdy miecz dźwięczał, uderzając o pręt. Nedwin zaczął się trochę rozluźniać.
Galloran ciął Groddica na wysokości pasa. Werbownik potknął się i padł. Kiedy Galloran rzucił się do przodu, żeby zadać ostatni cios, Groddic cisnął mu w twarz czymś, co wyglądało jak garść piasku. Galloran zatoczył się do tyłu, miecz wypadł mu z rąk, gdy uniósł dłonie do oczu.
Nedwin zacisnął rękę na gałęzi, widząc, jak Galloran pada na ziemię. Czym Groddic mógł rzucić w księcia? Galloran zareagował tak, jakby płonęła mu twarz. Opierając się na pręcie jak na kuli, Groddic podniósł się z ziemi. Jego ludzie otoczyli Gallorana, gotowi zaatakować. Wysoki werbownik dał znać gestem, że mają zaczekać.
– Jesteś skończony – powiedział do leżącego księcia, trzymając rękę w rękawiczce na zakrwawionym brzuchu. – Poddaj się, a ugaszę palenie.
Galloran przeturlał się na bok, złapał miecz i przykucnął, po chwili skoczył do przodu, na oślep dźgając Groddica. Wysoki werbownik zrobił unik, a potem prętem wytrącił mu miecz z ręki. Wrogowie rzucili się i przycisnęli Gallorana do ziemi.
Nedwin odwrócił wzrok. Nie mógł patrzeć na tę wstydliwą chwilę upokorzenia. Galloran, jedyna nadzieja Lyrianu, w końcu został pokonany.
Nedwin zastanawiał się nad użyciem kuli, którą trzymał. Znowu spojrzał na Groddica i jego żołnierzy. Zostało zaledwie piętnastu, a więcej niż kilku wyglądało na rannych.
Nedwin zamknął oczy. Galloran wydał mu ścisłe instrukcje. Pamiętał powagę na twarzy księcia, kiedy wypowiadał te słowa.
– Poznałem bezcenne słowo mocy. Niewielu wie, że go szukałem. Jeszcze mniej wie, że je posiadłem. To słowo jest kluczowe dla naszej walki przeciwko cesarzowi. Trzy sylaby zostały zapisane w miejscach znanych moim sojusznikom. Podam ci pozostałe trzy, które musisz przekazać Nicholasowi z Rosbury. Nie wolno ci nigdy ujawnić tych trzech sylab ani zdradzić innym, że ci je wyjawiłem. Od tego zależy nasze życie i los Lyrianu. Jeśli padnę, musisz porzucić naszą drużynę i z tą wiedzą samotnie wrócić do domu, do Trensicourt. Dlatego zabrałem cię z nami, Nedwinie. Żałuję, że muszę obarczyć takim brzemieniem kogoś równie młodego, ale ty masz największą szansę na sukces. Gdybym zginął, nie możesz zawieść mnie w tym ostatnim zadaniu. Musisz mi to przysiąc.
Nedwin przysiągł. Zapamiętał sylaby i obiecał nie wypowiedzieć ich na głos, dopóki nie znajdzie się na osobności z Nicholasem. Galloran wiedział, że Nedwin dotrzyma tajemnicy. Wiedział, że chłopak się wymknie, gdyby coś źle poszło. I wiedział, że innym nie przyjdzie do głowy, że powierzył tak kluczowe informacje komuś tak młodemu.
Nedwin otworzył oczy. Gallorana pojmano, ale nie zabito. Żył. Jeszcze nie poległ.
Groddic klęczał obok Gallorana i nakładał mu balsam na twarz. Dwaj mężczyźni przytrzymywali księcia, ale ten nie stawiał już oporu. Inni kręcili się w pobliżu, najwyraźniej będąc pod wrażeniem, że ich niepokonany przeciwnik leży przed nimi bezradny.
Groddic wstał, był zwrócony plecami do Nedwina. Rozległo się pohukiwanie sowy. Nedwin zważył w ręku kulę. Gdyby trafił werbownika wysoko w plecy, większość otaczających go ludzi odczułaby skutki wybuchu, a ciało Groddica osłoniłoby w znaczniej mierze Gallorana. Poza kulą Nedwin miał tylko małą kuszę i nóż. Jednakże przeciwko świeżo oślepionym i poranionym wybuchem ludziom nóż i kusza mogłyby wystarczyć.
Nedwin próbował zebrać się na odwagę, żeby wyskoczyć z ukrycia, ale powstrzymywały go wątpliwości. A jeśli zawiedzie i da się złapać? Cenne sylaby zostaną stracone. Złapawszy Gallorana, Groddic i jego ludzie zgarnęli najcenniejszą zdobycz. Nedwin był przekonany, że jeśli teraz nie poruszy się i zachowa ciszę, to w końcu zdoła wrócić do Trensicourt i przekazać kluczową wiadomość.
Zawahał się. Słowo mocy mogło być ważne, ale co pozostanie z opozycji bez Gallorana? Nedwin próbował wyobrazić sobie, jak zdoła żyć ze świadomością, że nie zrobił nic, by ratować księcia.
Galloran rozumiał, ile znaczy zarówno jako przywódca oporu, jak i symbol nadziei dla całego Lyrianu. Mimo to, kiedy jego ludziom groziła egzekucja, zaryzykował własne życie. Czy nie zasługiwał na to, by jego giermek okazał podobną odwagę?
Nedwin bezszelestnie wysunął się z kryjówki. Jeśli zawiedzie, Galloran pożałuje, że obdarzył go zaufaniem, a sprawa, o którą książę walczył całe życie, zostanie nieodwracalnie osłabiona. Jeśli Nedwinowi się uda, Galloran będzie mógł doprowadzić misję do końca i obalić cesarza. Nedwin nie miał wyboru. Musiało mu się udać.
Pobiegł, szybko i cicho. Kiedy wynurzył się spomiędzy drzew, kilka głów obróciło się w jego stronę. Groddic nadal stał nad Galloranem, plecami do Nedwina. Chłopak nie był tak blisko, jak by chciał – Groddic zaraz się odwróci, a jego ludzie byli gotowi rzucić się do walki.
Cisnął kulą z całej siły. Poleciała prosto do Groddica. Jednakże werbownik zareagował, gdy dostrzegł spojrzenia swoich ludzi. Odwrócił się i złapał kulę prawą ręką niemalże mimochodem.
Nedwin zatrzymał się gwałtownie.
Żeby kula wybuchła, kryształ musiał się roztrzaskać, a Groddic złapał ją delikatnie.
Unosząc przymałą kuszę, Nedwin wycelował w kulę, ale wtedy trafiła go w ramię strzała. Kiedy padał, świsnęły nad nim kolejne strzały. Gdy leżał na plecach z pierzastym drzewcem sterczącym groteskowo, ogarnęła go rozpacz. Jego książę pozostał rannym jeńcem, nie pomszczono go, a bezcenny sekret, którym podzielił się z Nedwinem nigdy nie dotrze do Nicholasa! Wrogowie zebrali się wokół niego. Płonąc z frustracji i wstydu Nedwin zamknął oczy i czekał na śmierć.ROZDZIAŁ 1
Akolitka
_Rachel… pomocy… Rachel, błagam!_
Rachel obudziła się, zaciskając palce na przykryciu. Usiadła na miękkim materacu. Cienie spowijały jej sypialnię. Nie poznawała telepatycznego głosu, który rozległ się w jej głowie. Nie należał ani do Corinne, ani do Ulani, która niedawno nauczyła się przekazywać proste myśli na małą odległość.
_Kim jesteś?_ – Rachel przesłała pytanie, wkładając w to całą wolę.
_Rachel! Nie wytrzymam już zbyt długo… Przyjdź… Pośpiesz się, proszę!_
Mimo naglącego tonu mentalny krzyk słabł. Rachel pracowała z kilkoma akolitkami nad rozmową w milczeniu, ale jak na razie udało się to tylko Ulani. Czy to możliwe, że w przypływie desperacji jedna z dziewcząt odblokowała tę zdolność? Rachel spała w części świątyni wydzielonej dla akolitek. Wszystkie znajdowały się względnie blisko. Kto jeszcze w Mianamon potrafił skontaktować się z nią w taki sposób?
Nie licząc słów w jej umyśle, noc była cicha. Do pokoju nie dobiegał żaden dźwięk. Nie zaatakowano Mianamon. Na czym więc polegał problem?
_Kto to? Co się stało?_
Słowa nadeszły słabe, mentalny odpowiednik szeptu.
_Kalia. Jestem w pokoju ćwiczeń. Spróbowałam silnego rozkazu. Zawiodłam. Wszystko mnie boli… Nie mów innym… Pomóż mi, proszę._
Kalia. Rachel trenowała z akolitkami od wielu miesięcy. Większość posiadała zaledwie krztynę talentu w stosowaniu języka edomickiego. Żadna nie miała naturalnych zdolności takich jak Rachel, ale Kalia wśród nich była najbardziej obiecująca. Rachel nie raz próbowała nauczyć ją mówić w milczeniu.
_Trzymaj się. Już idę._
Wypowiadając edomickie słowo, Rachel zapaliła świecę koło łóżka, a potem wstała i narzuciła szatę akolitki. Kalia musiała zakraść się do pokoju ćwiczeń nocą z myślą o dodatkowym treningu. Pewnie spróbowała czegoś zbyt ambitnego i straciła panowanie nad rozkazem. Rachel wiedziała z własnego doświadczenia, jak osłabiające bywają konsekwencje edomickiego polecenia, które zawiodło.
Jeżeli Kalia nadal miała dość sił, żeby wezwać ją mentalnie, to pewnie nie była śmiertelnie ranna. Co nie znaczyło, że nie czuła się tak, jakby umierała.
Rachel wypowiedziała kolejny rozkaz i zapaliła glinianą lampkę. Podniosła ją, otworzyła drzwi i wyszła na korytarz.
Ciemność czekała po obu stronach poza światełkiem jej lampki. Rachel nie przywykła do wędrowania po Świątyni Mianamon o tak późnej porze. Ona i jej przyjaciele spędzili tu całą zimę, ale nigdy nie przemierzała kamiennych korytarzy w ciemności i samotnie. Znajome przejścia wydawały się złowieszcze.
_Kalia, jesteś tam jeszcze?_
Nie otrzymała odpowiedzi. Akolitka mogła stracić przytomność. Albo zwyczajnie nie miała dość energii, by wysłać kolejną wiadomość.
Rachel minęła kilkoro drzwi. Nie było za nimi słychać żadnego ruchu. Żadne światło nie sączyło się przez szpary. Wyszła zza zakrętu i dotarła do schodów, które prowadziły na dół do pokoju ćwiczeń. Poza kręgiem światła z jej lampki rozciągał się tylko mrok. Rachel wiedziała, że poza częścią świątyni zarezerwowaną dla akolitek znalazłaby ludzkich strażników, którzy strzegli ich prywatności o każdej porze dnia i nocy. Wiedziała także, gdzie szukać Jasona, Drake’a i innych towarzyszy. Mogła też wezwać myślami Gallorana lub Corinne.
Jednakże bolesne doświadczenia związane z nieudanym rozkazem najlepiej zachować w sekrecie. Kalia nie ucieszyłaby się, gdyby inni zobaczyli ją ranną, osłabioną. Rachel wyprostowała się i zaczęła schodzić po stopniach. Doszła do końca schodów i ruszyła szerokim korytarzem.
Ciemność cofała się przed nią, aż Rachel dotarła do drzwi prowadzących do głównej sali ćwiczeń. Były lekko uchylone. Rachel szturchnęła je i weszła do środka.
– Kalia?
W odpowiedzi usłyszała edomicki rozkaz. Nakazano jej znieruchomieć. Wykonała polecenie.
Rachel znała ten rozkaz! Akolitki Mianamon ćwiczyły dziedzinę języka edomickiego, która pozwalała im wydawać polecenia ludziom. Kiedy Rachel zjawiła się w Mianamon, wiedziała, jak posługiwać się edomickim, by skłonić niektóre zwierzęta do spełniania pewnych poleceń, ale nigdy nie podejrzewała, że mogłaby posłużyć się podobną metodą wobec ludzi.
Rozkazywanie materii nieożywionej w języku edomickim było proste – cała materia i energia rozumiały ten język. Wystarczyło zwyczajnie poprzeć odpowiednie słowa stosowną ilością skupionej woli, żeby narzucić posłuszeństwo. Jeśli adept spróbuje uzyskać zbyt wiele, może mu się nie powieść i wtedy musi stawić czoło skutkom niepowodzenia – obrażeniom fizycznym i urazom psychicznym.
Ze zwierzętami było trudniej. Edomicki nie najlepiej działał na żywe istoty. Zamiast zmuszać zwierzęta, trzeba było sugerować, a one mogły wziąć pod uwagę sugestię lub ją zlekceważyć. Poproś zbyt delikatnie, a zwierzę zignoruje polecenie. Naciskaj za mocno, a zaryzykujesz, że przyjdzie ci ponieść konsekwencje nieudanego rozkazu.
Z ludźmi sprawa komplikowała się jeszcze bardziej. Nie można było naprawdę wykorzystać edomickiego przeciw umysłowi. Nie można było podsunąć mu złożonej idei. To było bardziej jak przemawianie do kręgosłupa, sugerowanie odruchowej reakcji, której umysł przeciwstawi się już po fakcie. Rachel znała z grubsza pięćdziesiąt sugestii, które mogły zadziałać na człowieka, a większość z nich była na poziomie komend wydawanych psom: „zostań, padnij, odwróć się, skacz”. Wiedziała, że w trudnej chwili zdolność, która sprawi, że wróg na chwilę znieruchomieje albo padnie na ziemię, może się okazać bardzo użyteczna.
Ćwiczyła te umiejętności od miesięcy. Inne akolitki nie dorównywały jej pod względem biegłości. Na przykład, większość dziewcząt nie potrafiła wymusić na Ulani żadnej formy posłuszeństwa, ale Rachel mogła ją zamrozić jednym słowem. I na odwrót – nawet najbardziej uzdolnione akolitki nie mogły sprawić, żeby Rachel choćby drgnęła.
Tyle że teraz nie mogła się ruszyć!
Rozkaz wypowiedziano z mocą i biegłością. Zamroził ją jak żadna komenda od pierwszego dnia ćwiczeń. Czyżby z powodu strachu przestała się pilnować? Pewnie, że była przestraszona, ale przeciwstawiła się nakazowi w sposób, jaki wiele razy ćwiczyła. To po prostu nie zadziałało.
Rachel usłyszała, że wypowiedziano kolejny rozkaz. Szpikulec z czarnego metalu pomknął ku jej piersi, połyskując w świetle jej lampki.
Rachel nadal nie mogła się ruszyć. Zamiast tego przemówiła w myślach. Bardzo intensywnie ćwiczyła przesuwanie przedmiotów. Na jej telepatyczny rozkaz szpikulec zamarł. Zatrzymał się w odległości zaledwie stopy od jej piersi, drżąc w powietrzu.
Kolejne słowa rozległy się w cieniach poza kręgiem światła lampy. Silna wola walczyła z wolą Rachel, przesuwając cal po calu szpikulec ku niej. Rachel odzyskała panowanie nad ciałem, ale nie chciała chwalić się tym faktem przed wrogiem. Zamiast tego zepchnęła szpikulec w dół i odsunęła go od siebie. Kiedy przełamała wolę przeciwnika, szpikulec poleciał ku ścianie.
Rachel znała położenie rozlicznych pochodni, kaganków i lamp w pokoju. Jednym słowem, rozpaliła kilka naraz. Światło zdemaskowało Kalię, która rzuciła się do niej z nożem w jednej ręce i długą igłą w drugiej.
Rachel rozkazała jej paść na podłogę. Akolitka posłuchała, gubiąc nóż. Próbowała znowu zmusić Rachel, żeby zamarła w bezruchu. Doskonale wypowiedziany rozkaz działał tylko ułamek sekundy, bo tym razem Rachel była przygotowana i natychmiast odzyskała panowanie nad sobą. Odpowiedziała, unieruchamiając rozkazem Kalię.
– Co ty wyprawiasz? – warknęła Rachel.
Kalia pozostała nieruchoma zaledwie sekundę. Przeturlała się w bok i uniosła twarz; z kącika ust płynęła jej czerwona ślina. Rachel zdała sobie sprawę, że kiedy Kalia straciła panowanie nad szpikulcem, porażka ją poraniła.
Kalia warknęła, wykrzykując rozkaz, i nóż śmignął ku Rachel. Uskakując w bok, Rachel przejęła panowanie nad ostrzem i przyłożyła je do gardła akolitki. Utrzymanie go tam wymagało ogromnej kontroli, ale Rachel ćwiczyła manipulowanie przedmiotami bardziej sumiennie niż jakiekolwiek inne edomickie frazy.
– Dlaczego? – spytała zadyszana.
Kalia splunęła krwią. Pot zlał jej twarz. W dzikich oczach malowały się panika i gniew. Należała do młodszych akolitek. Chociaż wyglądała, jakby miała dwadzieścia lat, tak naprawdę dobiegała pięćdziesiątki. Akolitki rutynowo ćwiczyły edomicką medytację, żeby spowolnić proces starzenia.
– Dlaczego? – powtórzyła Rachel.
Kalia wypowiedziała rozkaz, próbując przejąć kontrolę nad nożem, ale Rachel przeciwstawiła się z wielką mocą i wysiłki Kalii poszły na nic, zmiażdżone większą wolą. Rachel odsunęła nieco nóż, kiedy akolitka zgięła się wpół, wijąc się z bólu. Za nieudane rozkazy płaciło się słoną cenę.
– Kiedy tak wiele się nauczyłaś? – dopytywała się Rachel. – Nigdy nie poruszałaś przedmiotami.
_I nigdy też nie mówiłam w milczeniu._ Wściekłe słowa zapłonęły w umyśle Rachel. _Powinien był wydać rozkaz wcześniej, zanim przeszłaś tak długi trening. Mogłam cię załatwić, kiedy tylko się zjawiłaś. Wiem, że mogłam!_
_Kto wydał rozkaz?_
_Rusz głową,_ odpowiedziała Kalia, a jej gniew osłabł. _Moją jedyną pociechą jest fakt, że on cię dorwie. Wybrałam stronę, która wygra. Zażądał ode mnie zbyt wiele w niewłaściwym czasie. Mój pech. Jednak to cię nie uratuje. Zapamiętaj sobie moje słowa. Wszystkich was dorwie._
_Pracujesz dla Maldora?_
_Zabije was wszystkich co do jednego!_
Galloran wpadł do pokoju bez przepaski na oczach, z wyciągniętym torivorańskim mieczem, a za nim kilkoro drzewnych ludzi i zwykłych ludzkich strażników. Spoglądał to na Rachel, to na Kalię.
_Wyczułem, że posłużono się wielką ilością edomickiego_.
Kalia wbiła sobie długą igłę w udo.
_Coś ty zrobiła? –_ zapytała Rachel.
_Kolejne niedorzeczne pytanie! Jakim cudem taka kretynka ma dostęp do takiej mocy? To mnie doprowadza do szału! To obrzydliwe!_ Kalia zaczęła rzucać się w konwulsjach. Czerwona piana wypłynęła jej z ust.
– Próbowała mnie zabić – wyjaśniła Rachel, odwracając się z przerażeniem i obrzydzeniem.
Galloran wziął jej lampkę, odstawił na bok i objął Rachel. Dziewczyna zawstydziła się, bo musiał poczuć, że cała drży. Nie wstydziła się jednak na tyle, żeby odrzucić ten gest.
_Przykro mi, Rachel. Nigdy bym nie pomyślał, że Maldor zdołał umieścić zabójcę w Mianamon._
_A gdzie nie jest w stanie nas dosięgnąć? To jedynie miejsce w Lyrianie, w którym czułam się bezpiecznie!_
_Przykra prawda jest taka, że nie ma już w Lyrianie bezpiecznego miejsca, niezależnie od tego, jak bardzo jest odległe. Problem będzie się tylko powiększał. Planowaliśmy wkrótce wyjechać. Wyjedźmy jutro. Zbyt długo pozostawaliśmy w bezruchu_.
Rachel przywarła do Gallorana, żałując, że nie może po prostu zniknąć. Kalia zastawiła pułapkę i próbowała ją zabić!
Mężczyzna pokryty od stóp do głów mchem przyniósł Galloranowi żelazny szpikulec i nóż.
– Oba zatrute. Zguba olbrzymów.
– Później – zbył go Galloran. Machnął ręką. – Zostawcie nas samych.
Strażnicy i drzewni ludzie wyszli z pokoju ćwiczeń.
– Ogromnie mi przykro, Rachel – powiedział Galloran, nadal ją obejmując.
Rachel źle się czuła, słysząc ból w jego głosie.
– To nie pana wina. Dziękuję, że zjawił się pan tak szybko.
– Byłem głupcem, pozwalając, żebyś zajęła kwaterę tak daleko od nas. Powinienem był przewidzieć taką możliwość. Na szczęście, sama się uratowałaś. Czułem siłę za jej rozkazami. Ta zdrajczyni nie była nowicjuszką. Nie wiedziałem, że uchowali się jeszcze adepci edomickiego z takim zdolnościami jak jej. Musiała ukrywać się od bardzo dawna.
– Ponad trzydzieści lat – wtrąciła Ulani, wchodząc do pokoju. Zerknęła z goryczą na martwą akolitkę, a potem skupiła się na Rachel. – Nic ci nie jest?
– Jestem cała – zdołała wykrztusić Rachel. – Wszystko w porządku.
Galloran nadal ją tulił.
– Maldor musiał wiedzieć, że szykujemy się do odejścia. Chciał uderzyć przed naszym wyjazdem.
Rachel skrzywiła się lekko, wysuwając się z objęć.
– Dlaczego wyrocznia nic o niej nie wiedziała? Dlaczego Esmira tego nie przewidziała?
– Żałuję, że nas nie uprzedziła – przyznał Galloran.
– Nigdy nie wyczułam żadnego zła w Kalii – powiedziała Ulani. – Ani nie spostrzegłam jej niezwykłej mocy. Potencjał, owszem, ale niewykorzystany. Być może Kalia wiedziała, jak osłaniać umysł przed obserwacją. Może Maldor przekabacił ją niedawno. Nigdy się nie dowiemy. Esmira sporo widziała, ale nie sądzę, żeby poświęciła wiele czasu na szukanie wśród nas zdrajców. Jesteśmy zbyt odizolowane, zbyt zjednoczone przeciwko cesarzowi i wszystkiemu, co reprezentuje.
– Próbował mnie zabić – wykrztusiła Rachel.
Po ostatnim zimnym spojrzeniu na ciało leżące na posadzce Galloran zawiązał przepaskę.
– Maldor ucieszyłby się z twojej śmierci, ma jednak pewne pojęcie o twoich możliwościach. Powinien się orientować, że Kalii, mimo jej talentu, raczej się nie powiedzie. Ten atak mógł być jedynie próbą.
Rachel się naburmuszyła.
– Brutalna ta próba.
– Maldor nie bawi się delikatnie. – Galloran objął ją za ramiona. – Nie pozwól, żeby to tobą wstrząsnęło. Pociesz się tym, że sobie poradziłaś. Na szczęście, ukryliśmy szczegóły proroctwa przed wszystkimi w Mianamon oprócz Ulani. Mimo to, Maldor dobrze wie, gdzie się znajdujemy, i może odgadnąć nasze zamiary. Kiedy wyruszymy w misję, wszystkich nas będzie czekać wiele prób w nadchodzących dniach. Obawiam się, że to dopiero początek.