Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pozaświatowcy. Tom 3. W pogoni za proroctwem - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
29 grudnia 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
39,90

Pozaświatowcy. Tom 3. W pogoni za proroctwem - ebook

Dramatyczne zakończenie bestsellerowej  trylogii fantasy Pozaświatowcy.

Jason i Rachel uzbrojeni w proroctwo wygłoszone przez umierającą wyrocznię, wyruszają w dwie oddzielne misje, każde w towarzystwie odważnych i potężnych sojuszników. Wiedzą, że szanse na sukces są niewielkie. Są jednak wreszcie gotowi stać się bohaterami, których Lyrian potrzebuje. Bez względu na cenę.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67023-94-8
Rozmiar pliku: 2,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRO­LOG

Poj­ma­nie boha­tera

Strzała z sykiem prze­cięła noc i z głu­chym odgło­sem ude­rzyła w zie­mię obok węgiel­ków osło­nię­tego pale­ni­ska. Młody gier­mek, który zawsze miał lekki sen, pode­rwał się gwał­tow­nie. To cud, że w ogóle zdrzem­nął się, będąc tak bli­sko Fel­rook. Przy­kuc­nął, wstrzy­mał oddech i spoj­rzał w ciem­ność, przy­pa­tru­jąc się cie­niom poza osłoną ich skrom­nego obo­zo­wi­ska. Wszę­dzie pano­wał mrok i bez­ruch. Nie­któ­rzy męż­czyźni wokół niego zaczęli szep­tać i się wier­cić.

Książę Gal­lo­ran wyzna­czył dwóch war­tow­ni­ków, któ­rzy czu­wali wysoko na drze­wach. Kąt, pod jakim strzała wbiła się w zie­mię, wska­zy­wał, że nad­le­ciała od Malaka. Nedwin poża­ło­wał, że zer­k­nął wprost na drzewce, ponie­waż blask węgiel­ków z ogni­ska osła­bił jego widze­nie w ciem­no­ściach. Natę­ża­jąc słuch wśród ciszy, pró­bo­wał siłą woli zmu­sić oczy, żeby wzrok prze­bił głę­biej mrok.

Malak nie wystrze­liłby strzały w kie­runku obo­zo­wi­ska, dopóki wro­go­wie nie zna­leź­liby się dosłow­nie o krok od nich. Taki sygnał ozna­czał naj­pil­niej­sze ostrze­że­nie, a Malak nie był ner­wo­wym nowi­cju­szem. Wręcz prze­ciw­nie. Dwu­dzie­stu ludzi, któ­rych Gal­lo­ran sta­ran­nie dobrał do tej ostat­niej misji, wywo­dziło się spo­śród naj­bar­dziej zapra­wio­nych w boju i budzą­cych naj­więk­szy postrach wojow­ni­ków w całym Lyria­nie. Wszy­scy byli wete­ra­nami śmia­łych kam­pa­nii, wszy­scy wyka­zali się umie­jęt­no­ścią radze­nia sobie nawet z naj­więk­szymi prze­ciw­no­ściami i wszyst­kimi cesarz pogar­dzał.

Nedwin pomy­ślał ponuro, że sta­nowi jedyny wyją­tek. Jako gier­mek Gal­lo­rana był pod­eks­cy­to­wany i czuł się zaszczy­cony, gdy usły­szał, że ma dołą­czyć do tej szla­chet­nej dru­żyny jako jedyny czło­nek, który nie osią­gnął jesz­cze wieku męskiego. Nie był wiel­kim wojow­ni­kiem ani mistrzem zwiadu, jego jedy­nym praw­dzi­wym talen­tem była umie­jęt­ność skra­da­nia się.

Cho­ciaż Nedwin był zale­d­wie trzy­na­sto­lat­kiem, Gal­lo­ran już od lat posłu­gi­wał się nim w roli szpiega. Nedwin miał dryg do dys­kret­nego zbie­ra­nia infor­ma­cji. Wie­dział, gdzie sta­nąć w tłu­mie, jak się usta­wić, kiedy led­wie da się pod­słu­chać roz­mowę, jaką minę i postawę przy­brać, żeby spra­wiać wra­że­nie gapy. Wyczu­wał, kiedy się scho­wać, kiedy ucie­kać, kiedy robić wra­że­nie niczego nie­świa­do­mego i pogrą­żo­nego w jakiejś przy­ziem­nej czyn­no­ści. Począt­kowo nie­pro­szony przy­cho­dził do Gal­lo­rana z infor­ma­cjami, podej­rza­nymi szep­tami pod­słu­cha­nymi na dwo­rze. Kiedy książę dostrzegł jego talent, zaczął wyzna­czać mu tajne misje, a Nedwin wier­nie je wypeł­niał.

Cho­ciaż nie­raz się wyka­zał, Nedwin nie spo­dzie­wał się, że zosta­nie włą­czony do takiej kam­pa­nii ani że zostaną mu powie­rzone sekrety, jakie wyja­wił mu na osob­no­ści Gal­lo­ran. Kiedy nagle sta­nął wobec faktu, że nad­cho­dzą wro­go­wie, ulżyło mu, że nie­spe­cjal­nie boi się o wła­sne życie. Przede wszyst­kim nie chciał roz­cza­ro­wać swo­jego księ­cia.

Zdu­szony okrzyk prze­rwał ciszę. Moż­liwe, że ktoś pró­bo­wał krzyk­nąć „ucie­kaj­cie!” lub „uci­naj­cie!”. Nedwin nasłu­chi­wał, kiedy ciało Malaka spa­dło z trza­skiem przez gałę­zie na poszy­cie leśne.

Pod­czas gdy męż­czyźni wokół niego wsta­wali chwiej­nie, wycią­ga­jąc mie­cze i chwy­ta­jąc za łuki, Nedwin czmych­nął z dala od obo­zo­wi­ska. Mknął na czwo­ra­kach, bar­dziej ska­cząc niż się czoł­ga­jąc. Pośpiech był tak ważny, że Nedwin pozwo­lił sobie na tro­chę hałasu. Wresz­cie zatrzy­mał się za guzo­wa­tym pniem sta­rego drzewa, wci­ska­jąc się mię­dzy dwa grube sękate korze­nie.

Pół­księ­życ wyszedł zza chmury, zale­wa­jąc deli­kat­nym srebr­nym bla­skiem oko­licę. Przed zacho­dem słońca Gal­lo­ran posta­no­wił roz­bić obóz wśród ruin dworu sta­ro­daw­nego wodza. Ściany zawa­liły się dawno temu i kilka wyszczer­bio­nych resz­tek wysta­wało z ziemi niczym przy­pad­kowo roz­rzu­cone nagrobki. Law­son roz­pa­lił skromny ogień w sta­ro­daw­nym kominku, osła­nia­jąc pło­mie­nie i ufa­jąc ciem­no­ści, że ukryje wątły dym. Cho­ciaż znisz­czone przez upływ czasu ruiny były cał­kiem zapo­mniane i znaj­do­wały się daleko od ścieżki, na­dal sta­no­wiły cha­rak­te­ry­styczny punkt orien­ta­cyjny. Nedwin wolałby bar­dziej ano­ni­mowe obo­zo­wi­sko.

W upior­nym księ­ży­co­wym świe­tle patrzył, jak grad strzał szep­cze wśród nocy, ude­rza­jąc głu­cho w tar­cze, podzwa­nia­jąc o zbroje, odnaj­du­jąc też odkryte ciało. Po trzech sal­wach uzbro­jeni w mie­cze i odziani w zbroje ludzie rzu­cili się na obóz. Dru­żyna Gal­lo­rana wybie­gła im naprze­ciw.

Nedwin roz­dzia­wił usta, widząc prze­pro­wa­dzony po mistrzow­sku atak. Chmury zasła­niały księ­życ przez całą noc. W jaki spo­sób wro­go­wie tak dosko­nale zsyn­chro­ni­zo­wali atak? Ciem­ność ukry­wała ich nadej­ście aż do chwili, kiedy Malak prze­słał spóź­nione ostrze­że­nie. Księ­życ wyło­nił się w samą porę, żeby pomóc wro­gim łucz­ni­kom tra­fić w cel i utrud­nić ludziom Gal­lo­rana ucieczkę do mrocz­nego lasu. Czy tak ide­alne zgra­nie w cza­sie można przy­pi­sać szczę­ściu?

Nedwin dostrzegł dwóch oso­bi­stych straż­ni­ków Gal­lo­rana, któ­rzy go pona­glali, by ucie­kał przed nacią­ga­ją­cym wro­giem. Książę się opie­rał i Nedwin musiał zasło­nić usta dło­nią, żeby samemu nie wrza­snąć, by ucie­kał. Jeśli Gal­lo­ran pad­nie, wszystko będzie stra­cone. Pozo­stali to rozu­mieli i byli gotowi za niego umrzeć.

Tur­sock z Meri­donu, potężny jak niedź­wiedź męż­czy­zna, który dzier­żył ogromne młoty bojowe w obu rękach, rzu­cił się na nad­bie­ga­ją­cych napast­ni­ków. Słabsi wojow­nicy musie­liby nie­źle się wysi­lić, by posłu­żyć się jed­nym z jego mło­tów, i to trzy­ma­nym w obu rękach, ale siła Tur­socka była legen­darna i teraz cio­sami wyrzu­cał wro­gów w powie­trze, roz­trza­ski­wał tar­cze, hełmy i kości. Pozo­stali towa­rzy­sze Gal­lo­rana rzu­cili się za Tur­sockiem do walki, a każdy z nich był ryce­rzem zdol­nym w poje­dynkę odmie­nić losy bitwy. W obli­czu prze­wagi prze­ciw­nika napast­nicy szybko ule­gli klin­dze, topo­rowi i włóczni.

W krót­kiej chwili wytchnie­nia, jaka potem nastą­piła, świeża salwa strzał syk­nęła z róż­nych kie­run­ków. Nagle Nedwin pojął, że celowo poświę­cono żoł­nie­rzy pie­choty – to był pod­stęp mający na celu wywa­bie­nie ludzi Gal­lo­rana na bar­dziej odsło­nięty teren! Wielu łucz­ni­ków wyce­lo­wało w Tur­socka, który zato­czył się, a potem padł na kolana, ciemny kształt jego potęż­nej syl­wetki nagle zaczął przy­po­mi­nać podu­szeczkę na igły.

Kiedy tar­cze się unio­sły, a ludzie Gal­lo­rana zaczęli szu­kać kry­jówki, z ciem­no­ści wynu­rzyły się hara­ta­cze, ogromne stwo­rze­nia w nastro­szo­nych kol­cami zbro­jach, wypo­sa­żone w śmier­cio­no­śną róż­no­rod­ność wiru­ją­cych ostrzy. Dołą­czyli do nich żoł­nie­rze z eli­tar­nych oddzia­łów, wer­bow­nicy i roz­sad­nicy. Strzały na­dal nad­la­ty­wały ze śmier­cio­no­śną pre­cy­zją.

Gal­lo­ran i jego oso­bi­ści straż­nicy wyco­fali się do lasu, zni­ka­jąc z widoku. Nedwin wie­dział, jak trudna musiała być ucieczka dla księ­cia, kiedy inni wal­czyli w jego obro­nie.

Tur­sock z tru­dem pod­niósł się, widząc zbli­ża­jące się hara­ta­cze. Z potęż­nym brzęk­nię­ciem oba­lił naj­bliż­szego, zosta­wia­jąc wgnie­ce­nie w jego żela­znej sko­ru­pie. Roz­legł się łomot i szczę­ka­nie, kiedy jego młoty ude­rzyły w następ­nego, cho­ciaż w tej samej chwili mno­gość bez­li­to­snych ostrzy prze­biła się przez futrzane szaty Tur­socka. Kiedy hara­ta­cze szły przez sze­regi obroń­ców, stało się jasne, że wielu z nich nie ma peł­nych zbroi. Nedwin wytrzesz­czył z prze­ra­że­nia oczy, ujrzaw­szy, jak męż­czyźni, któ­rych podzi­wiał przez całe życie, padają.

Ode­rwał wzrok od maka­brycz­nej walki. Musiał się ukryć! Gal­lo­ran powie­rzył mu klu­czową infor­ma­cję. Jego kry­jówka za drze­wem nie wystar­czy. Rozej­rzał się po naj­bliż­szej oko­licy i dostrzegł pustą kłodę. Był dosta­tecz­nie mały, żeby wpeł­znąć do środka. Jed­nak naj­lep­sze kry­jówki to miej­sca nie­prze­wi­dy­walne. Zer­k­nął w górę. W naj­gor­szym wypadku może wspiąć się na drzewo. Wie­dział, jak robić to bez­sze­lest­nie, wpeł­zać po kona­rach, które więk­szo­ści wydają się nie­osią­galne. Nie, chciał cze­goś lep­szego.

Kawa­łek dalej Nedwin zauwa­żył nie­wielką plą­ta­ninę mar­twych gałęzi na ziemi. Ide­alne miej­sce. Z pozoru gałę­zie nie ofe­ro­wały wiel­kiej osłony, ale jeśli wsu­nie się pod nie dosta­tecz­nie głę­boko, wyko­rzy­sta cie­nie i zama­skuje się za pomocą listo­wia, to sta­nie się bez mała nie­wi­dzialny.

Mimo rwe­tesu towa­rzy­szą­cego walce Nedwin na­dal kulił się i poru­szał cicho. Nie wie­dział, kto jesz­cze czai się w lesie. Obser­wu­jąc lot strzał, uznał, że w pobliżu jego obec­nej pozy­cji nie ma łucz­ni­ków, ale nie miał gwa­ran­cji.

Nie spo­wal­niała go żadna zbroja. Kiedy dys­kre­cja to twój naj­więk­szy atut, zbroja i nie­po­ręczna broń stają się bar­dziej zawadą niż ochroną. Nosił tylko nóż, małą kuszę i jedną z cen­nych kul wybu­cha­ją­cych, jaką powie­rzył jego opiece Gal­lo­ran.

Nedwin dotarł do sterty gałęzi i wpełzł pod nią. Suche patyki pękały z trza­skiem. Spraw­nymi ruchami zgar­nął na sie­bie liście i wil­gotną zie­mię. Z tej pozy­cji nadał miał czę­ściowy widok na potyczkę. Oddy­cha­jąc cicho, obser­wo­wał, jak łucz­nicy zbli­żają się do wal­czą­cych z napię­tymi łukami pro­wa­dzeni przez bar­dzo wyso­kiego wer­bow­nika, który trzy­mał ciężki żela­zny pręt.

– Stać! – ryk­nął wer­bow­nik.

Posłu­chali go. Tylko pię­ciu ludzi Gal­lo­rana na­dal stało, cho­ciaż byli zady­szani i ranni. Kilka hara­ta­czy padło, tak samo jak wielu żoł­nie­rzy prze­ciw­nika. Jed­nakże pozo­stało ich jesz­cze mnó­stwo.

– Jeste­ście oto­czeni! – powie­dział wysoki wer­bow­nik, opie­ra­jąc się na meta­lo­wym prę­cie. – To koniec! Rzuć­cie broń!

Nedwin zagryzł usta. Wer­bow­nik miał rację. Łucz­nicy znaj­do­wali się teraz dosta­tecz­nie bli­sko, żeby z łatwo­ścią wyeli­mi­no­wać pozo­sta­łych przy życiu obroń­ców.

– Pod­da­jemy się, chłopcy – wark­nął Law­son, rzu­ca­jąc miecz.

Nedwin zmarsz­czył czoło. A potem zdał sobie sprawę, że wzię­cie pię­ciu więź­niów do nie­woli zaj­mie napast­ni­kom wię­cej czasu niż pięć pośpiesz­nych egze­ku­cji. A teraz naj­waż­niej­sze było zdo­by­cie czasu dla Gal­lo­rana.

Pozo­stali obrońcy oddali broń.

– Gdzie jest Gal­lo­ran? – zapy­tał wer­bow­nik.

– Masz złe infor­ma­cje – odpo­wie­dział Law­son. – W ogóle go z nami nie było, Grod­dic. Będziesz musiał zado­wo­lić się nami.

Nedwin roz­dzia­wił usta. Wysoki wer­bow­nik to Grod­dic? Był prawą ręką cesa­rza, dowódcą wer­bow­ników. Nic dziw­nego, że atak popro­wa­dzono tak bez­błęd­nie!

Grod­dic odwró­cił się w stronę lasu.

– Mogę się zało­żyć, że Gal­lo­ran na­dal mnie sły­szy! Co wię­cej, spo­dzie­wam się, że nie będzie chciał kryć się w lesie, kiedy ja będę zabi­jał jego ludzi jed­nego po dru­gim.

Nedwina prze­szył strach. Naj­wy­raź­niej ten wer­bow­nik dobrze znał Gal­lo­rana. Nedwin żało­wał, że nie ma tu Jashera. On i dwóch innych nasien­ni­ków wyru­szyli przo­dem, żeby zba­dać resztę drogi do Fel­rook. Jasher może zdo­łałby powstrzy­mać Gal­lo­rana, a gdyby to się nie udało, to może sta­wiłby czoło samemu Grod­di­cowi. Czy Grod­dic wie­dział, że Jashera teraz tu nie ma? Wie­dział, kiedy wynu­rzy się księ­życ…

– Pod­daj się, Gal­lo­ra­nie! – zawo­łał Grod­dic. – Wyjdź teraz, a przy­się­gam, że twoi ludzie prze­żyją. Nie zmu­szaj ich, żeby zapła­cili za twoje nie­udolne dowo­dze­nie!

Nedwin zła­pał się na tym, że jego ręka zabłą­kała się do krysz­ta­ło­wej kuli, którą dał mu Gal­lo­ran. A gdyby tak wysko­czył z ukry­cia i rzu­cił kulą w Grod­dica? Nie. Nie zdoła w poje­dynkę poko­nać pozo­sta­łych wro­gów, a jeśli go zła­pią, to tym łatwiej wywa­bią Gal­lo­rana z ukry­cia.

– Nie słu­chaj go! – krzyk­nął Law­son. – Uczcij naszą pamięć swoim zwy­cię­stwem! Z dumą umie­ramy za twoją sprawę!

Grod­dic wyko­nał drobny gest i chmura strzał prze­szyła Law­sona. Padł bez słowa.

– Zgod­nie ze swoim życze­niem, twój towa­rzysz zgi­nął hono­rową śmier­cią! – krzyk­nął Grod­dic. – Na­dal możesz oca­lić pozo­stałą czwórkę. Nie kryj się za tru­pami swo­ich przy­ja­ciół! I tak cię wytro­pimy i odszu­kamy. Poma­gają nam tori­vo­ro­wie. Żaden czło­wiek im nie uciek­nie.

Grod­dic cze­kał. Więź­nio­wie mil­czeli. Nedwin miał nadzieję, że jego pan pośpiesz­nie się oddala.

– Nie jestem cier­pli­wym czło­wie­kiem! – ryk­nął Grod­dic. – Czas, żeby zgi­nął kolejny z two­ich towa­rzy­szy.

Ośle­pia­jąco biały roz­błysk roz­świe­tlił nagle noc, a po nim roz­legł się ogłu­sza­jący huk. Nedwin zamknął oczy i słu­chał następ­nych wybu­chów. Gal­lo­ran zła­pał przy­nętę i ciskał wybu­cha­ją­cymi kulami we wro­gów.

Kiedy eks­plo­zje ustały, Nedwin otwo­rzył oczy, mru­ga­jąc, żeby pozbyć się powi­doku po pierw­szym roz­bły­sku. Wybu­chy musiały znisz­czyć kilka hara­ta­czy i paru żoł­nie­rzy, a ci, któ­rzy prze­żyli, z pew­no­ścią byli chwi­lowo ośle­pieni.

Gdy odzy­skał wzrok, zoba­czył, że jego książę starł się z wro­giem. On i jego oso­bi­ści straż­nicy osło­nili oczy, kiedy rzu­cali kulami. Dobrze widzieli, pod­czas gdy prze­ciw­nicy byli na wpół ośle­pieni.

Jeden ze straż­ni­ków, Alek, zajął pozy­cję na szczy­cie stosu kamieni z ruin i teraz ze śmier­cio­no­śną pre­cy­zją wypusz­czał strzałę za strzałą. Drugi straż­nik osła­niał topo­rem bojo­wym Gal­lo­rana, który nie­ustę­pli­wie wybi­jał wro­gów jed­nego po dru­gim.

Nedwin nie widział Grod­dica. Czy pierw­sze wybu­chy mogły go zabić? Mogli mieć aż tyle szczę­ścia?

Poj­mani ludzie Gal­lo­rana sta­wiali opór, ale kiedy napast­nicy otrzą­snęli się z począt­ko­wego zasko­cze­nia, zbun­to­wani jeńcy zaczęli ginąć. Alek padł raniony beł­tem. Wro­gów było zbyt wielu! Gal­lo­ran i jego drugi straż­nik stali teraz ple­cami do sie­bie i wal­czyli o życie.

Kiedy jego oso­bi­sty straż­nik padł, Gal­lo­ran rzu­cił się do ataku, wiru­jąc, uska­ku­jąc i tnąc, jakimś cudem wyrą­bu­jąc sobie ścieżkę wśród prze­ciw­ni­ków. Nedwin ni­gdy nie widział czło­wieka, który zabi­jałby z taką sku­tecz­no­ścią. Wbrew wszyst­kiemu, nie ura­to­waw­szy ani jed­nego towa­rzy­sza, Gal­lo­ran na­dal miał szansę się wyrwać. Gdyby tylko wyrą­bał sobie drogę ucieczki do lasu, zosta­wiłby za sobą nie wię­cej jak pięt­na­stu nie­zor­ga­ni­zo­wa­nych prze­ciw­ni­ków. Gal­lo­ran parł przed sie­bie, a jego nie­zrów­nany miecz roz­ci­nał hełmy i prze­ci­nał zbroje. Uciek­nie! Jak to się działo wiele razy, mimo nie­roz­waż­nej bra­wury, Gal­lo­ran miał szansę prze­żyć i pod­jąć walkę następ­nego dnia.

– Stań do walki ze mną, tchó­rzu! – roz­legł się basowy ryk.

Kuś­ty­ka­jąc w kie­runku Gal­lo­rana, Grod­dic odpy­chał na bok wła­snych ludzi. Nie miał hełmu i było widać, że część twa­rzy ma zwę­gloną.

– Nie – szep­nął Nedwin. – Ucie­kaj.

Grod­dic szedł dalej, zamie­rza­jąc prze­ciąć drogę Gal­lo­ra­nowi. Gdyby książę odwró­cił się od nad­zwy­czaj wyso­kiego wer­bow­nika, musiałby tylko poko­nać garstkę ludzi i mógłby uciec do lasu.

– Z drogi! – roz­ka­zał Grod­dic i ci, któ­rzy stali mię­dzy nim i Gal­lo­ra­nem, natych­miast się pod­po­rząd­ko­wali.

– Ucie­kaj – pro­sił bez­gło­śnie Nedwin, pró­bu­jąc zmu­sić na odle­głość swo­jego pana do ucieczki.

Gal­lo­ran rzu­cił w Grod­dica nożem, który odbił się od pręta.

– Prze­ko­najmy się, czy zdo­łasz sta­wić mi więk­szy opór niż twoi ludzie – ryk­nął wer­bow­nik.

Gal­lo­ran zaata­ko­wał.

Jego miecz bły­snął w bla­sku księ­życa, gdy Gal­lo­ran zmu­szał Grod­dica do cofa­nia się. Wysoki wer­bow­nik led­wie nadą­żał z obroną, pod­czas gdy miecz dźwię­czał, ude­rza­jąc o pręt. Nedwin zaczął się tro­chę roz­luź­niać.

Gal­lo­ran ciął Grod­dica na wyso­ko­ści pasa. Wer­bow­nik potknął się i padł. Kiedy Gal­lo­ran rzu­cił się do przodu, żeby zadać ostatni cios, Grod­dic cisnął mu w twarz czymś, co wyglą­dało jak garść pia­sku. Gal­lo­ran zato­czył się do tyłu, miecz wypadł mu z rąk, gdy uniósł dło­nie do oczu.

Nedwin zaci­snął rękę na gałęzi, widząc, jak Gal­lo­ran pada na zie­mię. Czym Grod­dic mógł rzu­cić w księ­cia? Gal­lo­ran zare­ago­wał tak, jakby pło­nęła mu twarz. Opie­ra­jąc się na prę­cie jak na kuli, Grod­dic pod­niósł się z ziemi. Jego ludzie oto­czyli Gal­lo­rana, gotowi zaata­ko­wać. Wysoki wer­bow­nik dał znać gestem, że mają zacze­kać.

– Jesteś skoń­czony – powie­dział do leżą­cego księ­cia, trzy­ma­jąc rękę w ręka­wiczce na zakrwa­wio­nym brzu­chu. – Pod­daj się, a uga­szę pale­nie.

Gal­lo­ran prze­tur­lał się na bok, zła­pał miecz i przy­kuc­nął, po chwili sko­czył do przodu, na oślep dźga­jąc Grod­dica. Wysoki wer­bow­nik zro­bił unik, a potem prę­tem wytrą­cił mu miecz z ręki. Wro­go­wie rzu­cili się i przy­ci­snęli Gal­lo­rana do ziemi.

Nedwin odwró­cił wzrok. Nie mógł patrzeć na tę wsty­dliwą chwilę upo­ko­rze­nia. Gal­lo­ran, jedyna nadzieja Lyrianu, w końcu został poko­nany.

Nedwin zasta­na­wiał się nad uży­ciem kuli, którą trzy­mał. Znowu spoj­rzał na Grod­dica i jego żoł­nie­rzy. Zostało zale­d­wie pięt­na­stu, a wię­cej niż kilku wyglą­dało na ran­nych.

Nedwin zamknął oczy. Gal­lo­ran wydał mu ści­słe instruk­cje. Pamię­tał powagę na twa­rzy księ­cia, kiedy wypo­wia­dał te słowa.

– Pozna­łem bez­cenne słowo mocy. Nie­wielu wie, że go szu­ka­łem. Jesz­cze mniej wie, że je posia­dłem. To słowo jest klu­czowe dla naszej walki prze­ciwko cesa­rzowi. Trzy sylaby zostały zapi­sane w miej­scach zna­nych moim sojusz­ni­kom. Podam ci pozo­stałe trzy, które musisz prze­ka­zać Nicho­la­sowi z Ros­bury. Nie wolno ci ni­gdy ujaw­nić tych trzech sylab ani zdra­dzić innym, że ci je wyja­wi­łem. Od tego zależy nasze życie i los Lyrianu. Jeśli padnę, musisz porzu­cić naszą dru­żynę i z tą wie­dzą samot­nie wró­cić do domu, do Tren­si­co­urt. Dla­tego zabra­łem cię z nami, Nedwi­nie. Żałuję, że muszę obar­czyć takim brze­mie­niem kogoś rów­nie mło­dego, ale ty masz naj­więk­szą szansę na suk­ces. Gdy­bym zgi­nął, nie możesz zawieść mnie w tym ostat­nim zada­niu. Musisz mi to przy­siąc.

Nedwin przy­siągł. Zapa­mię­tał sylaby i obie­cał nie wypo­wie­dzieć ich na głos, dopóki nie znaj­dzie się na osob­no­ści z Nicho­la­sem. Gal­lo­ran wie­dział, że Nedwin dotrzyma tajem­nicy. Wie­dział, że chło­pak się wymknie, gdyby coś źle poszło. I wie­dział, że innym nie przyj­dzie do głowy, że powie­rzył tak klu­czowe infor­ma­cje komuś tak mło­demu.

Nedwin otwo­rzył oczy. Gal­lo­rana poj­mano, ale nie zabito. Żył. Jesz­cze nie poległ.

Grod­dic klę­czał obok Gal­lo­rana i nakła­dał mu bal­sam na twarz. Dwaj męż­czyźni przy­trzy­my­wali księ­cia, ale ten nie sta­wiał już oporu. Inni krę­cili się w pobliżu, naj­wy­raź­niej będąc pod wra­że­niem, że ich nie­po­ko­nany prze­ciw­nik leży przed nimi bez­radny.

Grod­dic wstał, był zwró­cony ple­cami do Nedwina. Roz­le­gło się pohu­ki­wa­nie sowy. Nedwin zwa­żył w ręku kulę. Gdyby tra­fił wer­bow­nika wysoko w plecy, więk­szość ota­cza­ją­cych go ludzi odczu­łaby skutki wybu­chu, a ciało Grod­dica osło­ni­łoby w znacz­niej mie­rze Gal­lo­rana. Poza kulą Nedwin miał tylko małą kuszę i nóż. Jed­nakże prze­ciwko świeżo ośle­pio­nym i pora­nio­nym wybu­chem ludziom nóż i kusza mogłyby wystar­czyć.

Nedwin pró­bo­wał zebrać się na odwagę, żeby wysko­czyć z ukry­cia, ale powstrzy­my­wały go wąt­pli­wo­ści. A jeśli zawie­dzie i da się zła­pać? Cenne sylaby zostaną stra­cone. Zła­paw­szy Gal­lo­rana, Grod­dic i jego ludzie zgar­nęli naj­cen­niej­szą zdo­bycz. Nedwin był prze­ko­nany, że jeśli teraz nie poru­szy się i zachowa ciszę, to w końcu zdoła wró­cić do Tren­si­co­urt i prze­ka­zać klu­czową wia­do­mość.

Zawa­hał się. Słowo mocy mogło być ważne, ale co pozo­sta­nie z opo­zy­cji bez Gal­lo­rana? Nedwin pró­bo­wał wyobra­zić sobie, jak zdoła żyć ze świa­do­mo­ścią, że nie zro­bił nic, by rato­wać księ­cia.

Gal­lo­ran rozu­miał, ile zna­czy zarówno jako przy­wódca oporu, jak i sym­bol nadziei dla całego Lyrianu. Mimo to, kiedy jego ludziom gro­ziła egze­ku­cja, zary­zy­ko­wał wła­sne życie. Czy nie zasłu­gi­wał na to, by jego gier­mek oka­zał podobną odwagę?

Nedwin bez­sze­lest­nie wysu­nął się z kry­jówki. Jeśli zawie­dzie, Gal­lo­ran poża­łuje, że obda­rzył go zaufa­niem, a sprawa, o którą książę wal­czył całe życie, zosta­nie nie­od­wra­cal­nie osła­biona. Jeśli Nedwi­nowi się uda, Gal­lo­ran będzie mógł dopro­wa­dzić misję do końca i oba­lić cesa­rza. Nedwin nie miał wyboru. Musiało mu się udać.

Pobiegł, szybko i cicho. Kiedy wynu­rzył się spo­mię­dzy drzew, kilka głów obró­ciło się w jego stronę. Grod­dic na­dal stał nad Gal­lo­ra­nem, ple­cami do Nedwina. Chło­pak nie był tak bli­sko, jak by chciał – Grod­dic zaraz się odwróci, a jego ludzie byli gotowi rzu­cić się do walki.

Cisnął kulą z całej siły. Pole­ciała pro­sto do Grod­dica. Jed­nakże wer­bow­nik zare­ago­wał, gdy dostrzegł spoj­rze­nia swo­ich ludzi. Odwró­cił się i zła­pał kulę prawą ręką nie­malże mimo­cho­dem.

Nedwin zatrzy­mał się gwał­tow­nie.

Żeby kula wybu­chła, krysz­tał musiał się roz­trza­skać, a Grod­dic zła­pał ją deli­kat­nie.

Uno­sząc przy­małą kuszę, Nedwin wyce­lo­wał w kulę, ale wtedy tra­fiła go w ramię strzała. Kiedy padał, świ­snęły nad nim kolejne strzały. Gdy leżał na ple­cach z pie­rza­stym drzew­cem ster­czą­cym gro­te­skowo, ogar­nęła go roz­pacz. Jego książę pozo­stał ran­nym jeń­cem, nie pomsz­czono go, a bez­cenny sekret, któ­rym podzie­lił się z Nedwi­nem ni­gdy nie dotrze do Nicho­lasa! Wro­go­wie zebrali się wokół niego. Pło­nąc z fru­stra­cji i wstydu Nedwin zamknął oczy i cze­kał na śmierć.ROZ­DZIAŁ 1

Ako­litka

_Rachel… pomocy… Rachel, bła­gam!_

Rachel obu­dziła się, zaci­ska­jąc palce na przy­kry­ciu. Usia­dła na mięk­kim mate­racu. Cie­nie spo­wi­jały jej sypial­nię. Nie pozna­wała tele­pa­tycz­nego głosu, który roz­legł się w jej gło­wie. Nie nale­żał ani do Corinne, ani do Ulani, która nie­dawno nauczyła się prze­ka­zy­wać pro­ste myśli na małą odle­głość.

_Kim jesteś?_ – Rachel prze­słała pyta­nie, wkła­da­jąc w to całą wolę.

_Rachel! Nie wytrzy­mam już zbyt długo… Przyjdź… Pośpiesz się, pro­szę!_

Mimo naglą­cego tonu men­talny krzyk słabł. Rachel pra­co­wała z kil­koma ako­lit­kami nad roz­mową w mil­cze­niu, ale jak na razie udało się to tylko Ulani. Czy to moż­liwe, że w przy­pły­wie despe­ra­cji jedna z dziew­cząt odblo­ko­wała tę zdol­ność? Rachel spała w czę­ści świą­tyni wydzie­lo­nej dla ako­li­tek. Wszyst­kie znaj­do­wały się względ­nie bli­sko. Kto jesz­cze w Mia­na­mon potra­fił skon­tak­to­wać się z nią w taki spo­sób?

Nie licząc słów w jej umy­śle, noc była cicha. Do pokoju nie dobie­gał żaden dźwięk. Nie zaata­ko­wano Mia­na­mon. Na czym więc pole­gał pro­blem?

_Kto to? Co się stało?_

Słowa nade­szły słabe, men­talny odpo­wied­nik szeptu.

_Kalia. Jestem w pokoju ćwi­czeń. Spró­bo­wa­łam sil­nego roz­kazu. Zawio­dłam. Wszystko mnie boli… Nie mów innym… Pomóż mi, pro­szę._

Kalia. Rachel tre­no­wała z ako­lit­kami od wielu mie­sięcy. Więk­szość posia­dała zale­d­wie krztynę talentu w sto­so­wa­niu języka edo­mic­kiego. Żadna nie miała natu­ral­nych zdol­no­ści takich jak Rachel, ale Kalia wśród nich była naj­bar­dziej obie­cu­jąca. Rachel nie raz pró­bo­wała nauczyć ją mówić w mil­cze­niu.

_Trzy­maj się. Już idę._

Wypo­wia­da­jąc edo­mic­kie słowo, Rachel zapa­liła świecę koło łóżka, a potem wstała i narzu­ciła szatę ako­litki. Kalia musiała zakraść się do pokoju ćwi­czeń nocą z myślą o dodat­ko­wym tre­ningu. Pew­nie spró­bo­wała cze­goś zbyt ambit­nego i stra­ciła pano­wa­nie nad roz­ka­zem. Rachel wie­działa z wła­snego doświad­cze­nia, jak osła­bia­jące bywają kon­se­kwen­cje edo­mic­kiego pole­ce­nia, które zawio­dło.

Jeżeli Kalia na­dal miała dość sił, żeby wezwać ją men­tal­nie, to pew­nie nie była śmier­tel­nie ranna. Co nie zna­czyło, że nie czuła się tak, jakby umie­rała.

Rachel wypo­wie­działa kolejny roz­kaz i zapa­liła gli­nianą lampkę. Pod­nio­sła ją, otwo­rzyła drzwi i wyszła na kory­tarz.

Ciem­ność cze­kała po obu stro­nach poza świa­teł­kiem jej lampki. Rachel nie przy­wy­kła do wędro­wa­nia po Świą­tyni Mia­na­mon o tak póź­nej porze. Ona i jej przy­ja­ciele spę­dzili tu całą zimę, ale ni­gdy nie prze­mie­rzała kamien­nych kory­ta­rzy w ciem­no­ści i samot­nie. Zna­jome przej­ścia wyda­wały się zło­wiesz­cze.

_Kalia, jesteś tam jesz­cze?_

Nie otrzy­mała odpo­wie­dzi. Ako­litka mogła stra­cić przy­tom­ność. Albo zwy­czaj­nie nie miała dość ener­gii, by wysłać kolejną wia­do­mość.

Rachel minęła kil­koro drzwi. Nie było za nimi sły­chać żad­nego ruchu. Żadne świa­tło nie sączyło się przez szpary. Wyszła zza zakrętu i dotarła do scho­dów, które pro­wa­dziły na dół do pokoju ćwi­czeń. Poza krę­giem świa­tła z jej lampki roz­cią­gał się tylko mrok. Rachel wie­działa, że poza czę­ścią świą­tyni zare­zer­wo­waną dla ako­li­tek zna­la­złaby ludz­kich straż­ni­ków, któ­rzy strze­gli ich pry­wat­no­ści o każ­dej porze dnia i nocy. Wie­działa także, gdzie szu­kać Jasona, Drake’a i innych towa­rzy­szy. Mogła też wezwać myślami Gal­lo­rana lub Corinne.

Jed­nakże bole­sne doświad­cze­nia zwią­zane z nie­uda­nym roz­ka­zem naj­le­piej zacho­wać w sekre­cie. Kalia nie ucie­szy­łaby się, gdyby inni zoba­czyli ją ranną, osła­bioną. Rachel wypro­sto­wała się i zaczęła scho­dzić po stop­niach. Doszła do końca scho­dów i ruszyła sze­ro­kim kory­ta­rzem.

Ciem­ność cofała się przed nią, aż Rachel dotarła do drzwi pro­wa­dzą­cych do głów­nej sali ćwi­czeń. Były lekko uchy­lone. Rachel szturch­nęła je i weszła do środka.

– Kalia?

W odpo­wie­dzi usły­szała edo­micki roz­kaz. Naka­zano jej znie­ru­cho­mieć. Wyko­nała pole­ce­nie.

Rachel znała ten roz­kaz! Ako­litki Mia­na­mon ćwi­czyły dzie­dzinę języka edo­mic­kiego, która pozwa­lała im wyda­wać pole­ce­nia ludziom. Kiedy Rachel zja­wiła się w Mia­na­mon, wie­działa, jak posłu­gi­wać się edo­mic­kim, by skło­nić nie­które zwie­rzęta do speł­nia­nia pew­nych pole­ceń, ale ni­gdy nie podej­rze­wała, że mogłaby posłu­żyć się podobną metodą wobec ludzi.

Roz­ka­zy­wa­nie mate­rii nie­oży­wio­nej w języku edo­mic­kim było pro­ste – cała mate­ria i ener­gia rozu­miały ten język. Wystar­czyło zwy­czaj­nie poprzeć odpo­wied­nie słowa sto­sowną ilo­ścią sku­pio­nej woli, żeby narzu­cić posłu­szeń­stwo. Jeśli adept spró­buje uzy­skać zbyt wiele, może mu się nie powieść i wtedy musi sta­wić czoło skut­kom nie­po­wo­dze­nia – obra­że­niom fizycz­nym i ura­zom psy­chicz­nym.

Ze zwie­rzę­tami było trud­niej. Edo­micki nie naj­le­piej dzia­łał na żywe istoty. Zamiast zmu­szać zwie­rzęta, trzeba było suge­ro­wać, a one mogły wziąć pod uwagę suge­stię lub ją zlek­ce­wa­żyć. Poproś zbyt deli­kat­nie, a zwie­rzę zigno­ruje pole­ce­nie. Naci­skaj za mocno, a zary­zy­ku­jesz, że przyj­dzie ci ponieść kon­se­kwen­cje nie­uda­nego roz­kazu.

Z ludźmi sprawa kom­pli­ko­wała się jesz­cze bar­dziej. Nie można było naprawdę wyko­rzy­stać edo­mic­kiego prze­ciw umy­słowi. Nie można było pod­su­nąć mu zło­żo­nej idei. To było bar­dziej jak prze­ma­wia­nie do krę­go­słupa, suge­ro­wa­nie odru­cho­wej reak­cji, któ­rej umysł prze­ciwstawi się już po fak­cie. Rachel znała z grub­sza pięć­dzie­siąt suge­stii, które mogły zadzia­łać na czło­wieka, a więk­szość z nich była na pozio­mie komend wyda­wa­nych psom: „zostań, pad­nij, odwróć się, skacz”. Wie­działa, że w trud­nej chwili zdol­ność, która sprawi, że wróg na chwilę znie­ru­cho­mieje albo pad­nie na zie­mię, może się oka­zać bar­dzo uży­teczna.

Ćwi­czyła te umie­jęt­no­ści od mie­sięcy. Inne ako­litki nie dorów­ny­wały jej pod wzglę­dem bie­gło­ści. Na przy­kład, więk­szość dziew­cząt nie potra­fiła wymu­sić na Ulani żad­nej formy posłu­szeń­stwa, ale Rachel mogła ją zamro­zić jed­nym sło­wem. I na odwrót – nawet naj­bar­dziej uzdol­nione ako­litki nie mogły spra­wić, żeby Rachel choćby drgnęła.

Tyle że teraz nie mogła się ruszyć!

Roz­kaz wypo­wie­dziano z mocą i bie­gło­ścią. Zamro­ził ją jak żadna komenda od pierw­szego dnia ćwi­czeń. Czyżby z powodu stra­chu prze­stała się pil­no­wać? Pew­nie, że była prze­stra­szona, ale prze­ciw­sta­wiła się naka­zowi w spo­sób, jaki wiele razy ćwi­czyła. To po pro­stu nie zadzia­łało.

Rachel usły­szała, że wypo­wie­dziano kolejny roz­kaz. Szpi­ku­lec z czar­nego metalu pomknął ku jej piersi, poły­sku­jąc w świe­tle jej lampki.

Rachel na­dal nie mogła się ruszyć. Zamiast tego prze­mó­wiła w myślach. Bar­dzo inten­syw­nie ćwi­czyła prze­su­wa­nie przed­mio­tów. Na jej tele­pa­tyczny roz­kaz szpi­ku­lec zamarł. Zatrzy­mał się w odle­gło­ści zale­d­wie stopy od jej piersi, drżąc w powie­trzu.

Kolejne słowa roz­le­gły się w cie­niach poza krę­giem świa­tła lampy. Silna wola wal­czyła z wolą Rachel, prze­su­wa­jąc cal po calu szpi­ku­lec ku niej. Rachel odzy­skała pano­wa­nie nad cia­łem, ale nie chciała chwa­lić się tym fak­tem przed wro­giem. Zamiast tego zepchnęła szpi­ku­lec w dół i odsu­nęła go od sie­bie. Kiedy prze­ła­mała wolę prze­ciw­nika, szpi­ku­lec pole­ciał ku ścia­nie.

Rachel znała poło­że­nie roz­licz­nych pochodni, kagan­ków i lamp w pokoju. Jed­nym sło­wem, roz­pa­liła kilka naraz. Świa­tło zde­ma­sko­wało Kalię, która rzu­ciła się do niej z nożem w jed­nej ręce i długą igłą w dru­giej.

Rachel roz­ka­zała jej paść na pod­łogę. Ako­litka posłu­chała, gubiąc nóż. Pró­bo­wała znowu zmu­sić Rachel, żeby zamarła w bez­ru­chu. Dosko­nale wypo­wie­dziany roz­kaz dzia­łał tylko uła­mek sekundy, bo tym razem Rachel była przy­go­to­wana i natych­miast odzy­skała pano­wa­nie nad sobą. Odpo­wie­działa, unie­ru­cha­mia­jąc roz­kazem Kalię.

– Co ty wypra­wiasz? – wark­nęła Rachel.

Kalia pozo­stała nie­ru­choma zale­d­wie sekundę. Prze­tur­lała się w bok i unio­sła twarz; z kącika ust pły­nęła jej czer­wona ślina. Rachel zdała sobie sprawę, że kiedy Kalia stra­ciła pano­wa­nie nad szpi­kul­cem, porażka ją pora­niła.

Kalia wark­nęła, wykrzy­ku­jąc roz­kaz, i nóż śmi­gnął ku Rachel. Uska­ku­jąc w bok, Rachel prze­jęła pano­wa­nie nad ostrzem i przy­ło­żyła je do gar­dła ako­litki. Utrzy­ma­nie go tam wyma­gało ogrom­nej kon­troli, ale Rachel ćwi­czyła mani­pu­lo­wa­nie przed­mio­tami bar­dziej sumien­nie niż jakie­kol­wiek inne edo­mic­kie frazy.

– Dla­czego? – spy­tała zady­szana.

Kalia splu­nęła krwią. Pot zlał jej twarz. W dzi­kich oczach malo­wały się panika i gniew. Nale­żała do młod­szych ako­li­tek. Cho­ciaż wyglą­dała, jakby miała dwa­dzie­ścia lat, tak naprawdę dobie­gała pięć­dzie­siątki. Ako­litki ruty­nowo ćwi­czyły edo­micką medy­ta­cję, żeby spo­wol­nić pro­ces sta­rze­nia.

– Dla­czego? – powtó­rzyła Rachel.

Kalia wypo­wie­działa roz­kaz, pró­bu­jąc prze­jąć kon­trolę nad nożem, ale Rachel prze­ciw­sta­wiła się z wielką mocą i wysiłki Kalii poszły na nic, zmiaż­dżone więk­szą wolą. Rachel odsu­nęła nieco nóż, kiedy ako­litka zgięła się wpół, wijąc się z bólu. Za nie­udane roz­kazy pła­ciło się słoną cenę.

– Kiedy tak wiele się nauczy­łaś? – dopy­ty­wała się Rachel. – Ni­gdy nie poru­sza­łaś przed­mio­tami.

_I ni­gdy też nie mówi­łam w mil­cze­niu._ Wście­kłe słowa zapło­nęły w umy­śle Rachel. _Powi­nien był wydać roz­kaz wcze­śniej, zanim prze­szłaś tak długi tre­ning. Mogłam cię zała­twić, kiedy tylko się zja­wi­łaś. Wiem, że mogłam!_

_Kto wydał roz­kaz?_

_Rusz głową,_ odpo­wie­działa Kalia, a jej gniew osłabł. _Moją jedyną pocie­chą jest fakt, że on cię dorwie. Wybra­łam stronę, która wygra. Zażą­dał ode mnie zbyt wiele w nie­wła­ści­wym cza­sie. Mój pech. Jed­nak to cię nie ura­tuje. Zapa­mię­taj sobie moje słowa. Wszyst­kich was dorwie._

_Pra­cu­jesz dla Mal­dora?_

_Zabije was wszyst­kich co do jed­nego!_

Gal­lo­ran wpadł do pokoju bez prze­pa­ski na oczach, z wycią­gnię­tym tori­vo­rań­skim mie­czem, a za nim kil­koro drzew­nych ludzi i zwy­kłych ludz­kich straż­ni­ków. Spo­glą­dał to na Rachel, to na Kalię.

_Wyczu­łem, że posłu­żono się wielką ilo­ścią edo­mic­kiego_.

Kalia wbiła sobie długą igłę w udo.

_Coś ty zro­biła? –_ zapy­tała Rachel.

_Kolejne nie­do­rzeczne pyta­nie! Jakim cudem taka kre­tynka ma dostęp do takiej mocy? To mnie dopro­wa­dza do szału! To obrzy­dliwe!_ Kalia zaczęła rzu­cać się w kon­wul­sjach. Czer­wona piana wypły­nęła jej z ust.

– Pró­bo­wała mnie zabić – wyja­śniła Rachel, odwra­ca­jąc się z prze­ra­że­niem i obrzy­dze­niem.

Gal­lo­ran wziął jej lampkę, odsta­wił na bok i objął Rachel. Dziew­czyna zawsty­dziła się, bo musiał poczuć, że cała drży. Nie wsty­dziła się jed­nak na tyle, żeby odrzu­cić ten gest.

_Przy­kro mi, Rachel. Ni­gdy bym nie pomy­ślał, że Mal­dor zdo­łał umie­ścić zabójcę w Mia­na­mon._

_A gdzie nie jest w sta­nie nas dosię­gnąć? To jedy­nie miej­sce w Lyria­nie, w któ­rym czu­łam się bez­piecz­nie!_

_Przy­kra prawda jest taka, że nie ma już w Lyria­nie bez­piecz­nego miej­sca, nie­za­leż­nie od tego, jak bar­dzo jest odle­głe. Pro­blem będzie się tylko powięk­szał. Pla­no­wa­li­śmy wkrótce wyje­chać. Wyjedźmy jutro. Zbyt długo pozo­sta­wa­li­śmy w bez­ru­chu_.

Rachel przy­warła do Gal­lo­rana, żału­jąc, że nie może po pro­stu znik­nąć. Kalia zasta­wiła pułapkę i pró­bo­wała ją zabić!

Męż­czy­zna pokryty od stóp do głów mchem przy­niósł Gal­lo­ra­nowi żela­zny szpi­ku­lec i nóż.

– Oba zatrute. Zguba olbrzy­mów.

– Póź­niej – zbył go Gal­lo­ran. Mach­nął ręką. – Zostaw­cie nas samych.

Straż­nicy i drzewni ludzie wyszli z pokoju ćwi­czeń.

– Ogrom­nie mi przy­kro, Rachel – powie­dział Gal­lo­ran, na­dal ją obej­mu­jąc.

Rachel źle się czuła, sły­sząc ból w jego gło­sie.

– To nie pana wina. Dzię­kuję, że zja­wił się pan tak szybko.

– Byłem głup­cem, pozwa­la­jąc, żebyś zajęła kwa­terę tak daleko od nas. Powi­nie­nem był prze­wi­dzieć taką moż­li­wość. Na szczę­ście, sama się ura­to­wa­łaś. Czu­łem siłę za jej roz­ka­zami. Ta zdraj­czyni nie była nowi­cjuszką. Nie wie­dzia­łem, że ucho­wali się jesz­cze adepci edo­mic­kiego z takim zdol­no­ściami jak jej. Musiała ukry­wać się od bar­dzo dawna.

– Ponad trzy­dzie­ści lat – wtrą­ciła Ulani, wcho­dząc do pokoju. Zer­k­nęła z gory­czą na mar­twą ako­litkę, a potem sku­piła się na Rachel. – Nic ci nie jest?

– Jestem cała – zdo­łała wykrztu­sić Rachel. – Wszystko w porządku.

Gal­lo­ran na­dal ją tulił.

– Mal­dor musiał wie­dzieć, że szy­ku­jemy się do odej­ścia. Chciał ude­rzyć przed naszym wyjaz­dem.

Rachel skrzy­wiła się lekko, wysu­wa­jąc się z objęć.

– Dla­czego wyrocz­nia nic o niej nie wie­działa? Dla­czego Esmira tego nie prze­wi­działa?

– Żałuję, że nas nie uprze­dziła – przy­znał Gal­lo­ran.

– Ni­gdy nie wyczu­łam żad­nego zła w Kalii – powie­działa Ulani. – Ani nie spo­strze­głam jej nie­zwy­kłej mocy. Poten­cjał, ow­szem, ale nie­wy­ko­rzy­stany. Być może Kalia wie­działa, jak osła­niać umysł przed obser­wa­cją. Może Mal­dor prze­ka­ba­cił ją nie­dawno. Ni­gdy się nie dowiemy. Esmira sporo widziała, ale nie sądzę, żeby poświę­ciła wiele czasu na szu­ka­nie wśród nas zdraj­ców. Jeste­śmy zbyt odizo­lo­wane, zbyt zjed­no­czone prze­ciwko cesa­rzowi i wszyst­kiemu, co repre­zen­tuje.

– Pró­bo­wał mnie zabić – wykrztu­siła Rachel.

Po ostat­nim zim­nym spoj­rze­niu na ciało leżące na posadzce Gal­lo­ran zawią­zał prze­pa­skę.

– Mal­dor ucie­szyłby się z two­jej śmierci, ma jed­nak pewne poję­cie o two­ich moż­li­wo­ściach. Powi­nien się orien­to­wać, że Kalii, mimo jej talentu, raczej się nie powie­dzie. Ten atak mógł być jedy­nie próbą.

Rachel się nabur­mu­szyła.

– Bru­talna ta próba.

– Mal­dor nie bawi się deli­kat­nie. – Gal­lo­ran objął ją za ramiona. – Nie pozwól, żeby to tobą wstrzą­snęło. Pociesz się tym, że sobie pora­dzi­łaś. Na szczę­ście, ukry­li­śmy szcze­góły pro­roc­twa przed wszyst­kimi w Mia­na­mon oprócz Ulani. Mimo to, Mal­dor dobrze wie, gdzie się znaj­du­jemy, i może odgad­nąć nasze zamiary. Kiedy wyru­szymy w misję, wszyst­kich nas będzie cze­kać wiele prób w nad­cho­dzą­cych dniach. Oba­wiam się, że to dopiero począ­tek.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: