- W empik go
Pożegnalny ukłon - ebook
Pożegnalny ukłon - ebook
Sherlock Holmes i doktor Watson - najsłynniejszy duet detektywistyczny ponownie zabiera czytelników w podróż do świata kryminalnych zagadek. W ośmiu opowiadaniach tworzących "Pożegnalny ukłon", na podstawie wycinków z gazet, drobnych przedmiotów, gestów i znaków, przyjaciele rozwiążą tajemnice kolejnych morderstw. Sherlock wesprze także swojego brata Mycrofta w rozwiązaniu sprawy kradzieży tajemnic państwowych. Emocjonujące śledztwa pełne nieoczekiwanych zwrotów akcji zabiorą czytelników w świat detektywa z Baker Street.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-261-9576-7 |
Rozmiar pliku: | 488 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przyjaciele pana Sherlocka Holmesa z radością przyjmą do wiadomości, że pozostaje on nadal przy życiu, aczkolwiek jest nieco niedysponowany z powodu zdarzających mu się czasem ataków reumatyzmu. Od wielu lat mieszka na małej farmie na wzgórzu pięć mil od Eastbourne, gdzie spędza czas, studiując filozofię i uprawiając rolnictwo. Przeszedłszy na emeryturę, odrzucił wiele iście królewskich ofert prowadzenia przeróżnych spraw, zdecydowany, że nie przerwie emerytury. Nadejście pierwszej wojny światowej spowodowało jednakże, że postanowił oddać do dyspozycji rządu swoje niezwykłe talenty intelektualne i praktyczne, co przyniosło wyniki opisane później przeze mnie w _Pożegnalnym ukłonie_. Do tegoż tomu dodałem kilka wcześniejszych spraw, które nie zmieściły się w poprzednich zbiorach, aby powstała pełna książka.
Doktor JOHN H. WATSONI
MIESZKANIEC WISTERIA LODGE
1.Niezwykłe przeżycia pana Johna Scotta Ecclesa
Przeglądając notes, przypomniałem sobie naraz ten pochmurny i wietrzny dzień pod koniec marca 1892. Gdy siedzieliśmy przy lunchu, Holmes otrzymał telegram i w pośpiechu naskrobał odpowiedź. Nie zrobił żadnej uwagi, ale najwyraźniej obracał tę sprawę w myślach, gdyż później stał przed kominkiem z zamyśloną miną, paląc fajkę i od czasu do czasu rzucając okiem na wiadomość. Nagle zwrócił się ku mnie ze złośliwym błyskiem w oczach.
– Ufam, Watsonie, że jako literat możesz zdefiniować słowo „groteskowy”?
– Dziwny, niezwykły – zasugerowałem.
Potrząsnął głową, słysząc moją definicję.
– Na pewno nie jest to pełna definicja; trzeba dodać jeszcze pewną dozę tragizmu i okropności. Jeżeli przypomnisz sobie niektóre teksty, którymi uraczyłeś czytelników, przyznasz z pewnością, że groteska bardzo często pogłębia się, przechodząc w zbrodnię. Pomyśl o sprawierudowłosych: na początku była ona całkowicie groteskowa, a zakończyła się desperacką próbą dokonania rabunku. Była też inna groteskowa historia - pięciu pomarańczowych pestek - która doprowadziła bezpośrednio do morderstwa. Słowo to natychmiast uruchamia u mnie alarm.
– Czy występuje ono w tej wiadomości? – spytałem.
Przeczytał na głos telegram:
Zdarzyła mi się niezwykle niewiarygodna i groteskowa przygoda. Czy mogę liczyć na rozmowę?
Scott Eccles,
poczta Charing Cross.
– Mężczyzna czy kobieta? – zapytałem.
– Och, oczywiście mężczyzna. Żadna kobieta nie wysłałaby nigdy telegramu z przedpłaconą odpowiedzią. Przyszłaby osobiście.
– Czy go przyjmiesz?
– Mój drogi Watsonie, wiesz, jak znudzony jestem od czasu, gdy zamknęliśmy pułkownika Carruthersa. Mój umysł jest jak silnik wyścigowej maszyny; męczy się, ponieważ nie został włączony do pracy, dla której go skonstruowano. Życie jest zupełnie zwykłe: gazety są sterylne, odwaga i romantyczność na zawsze zginęły ze świata przestępczego. Czy możesz mnie spytać w takim razie, czy jestem gotów zaangażować się w nowy problem, nawet gdyby był zupełnie trywialny? Ale otóż i nasz klient, jeżeli się nie mylę.
Na schodach usłyszeliśmy miarowy krok i moment później postawny, wysoki mężczyzna o szarych bokobrodach i uroczystym wyglądzie został wprowadzony do pokoju. Jego życiorys był wypisany w ciężkich rysach i nadętych manierach. Od getrów po okulary w złotych oprawkach stanowił obraz konserwatysty: człowieka religijnego, dobrego obywatela, ortodoksyjnego i przestrzegającego wszelkich konwencji do granic absurdu. Ale jakieś przedziwne doświadczenie zakłóciło jego zwykłe zachowanie i pozostawiło ślady w sterczących włosach, zaróżowionych gniewnych policzkach i pełnym podniecenia obejściu. Przeszedł natychmiast do sprawy.
– Zdarzyło mi się niezwykłe i nieprzyjemne przeżycie, panie Holmes – zaczął. – Nigdy przedtem nie znalazłem się w podobnej sytuacji. Absolutnie niewłaściwe i oburzające! Muszę nalegać na udzielenie mi wyjaśnień – widać było jak coraz bardziej jego gniew nabrzmiewa i potęguje się.
– Proszę, niechże pan siądzie, panie Scotcie Eccles – Holmes próbował go uspokoić. – Po pierwsze, chciałbym zapytać, czemu zawdzięczam pańską wizytę?
– Wyjaśniam, sir, że sprawa ta nie mieści się w kręgu zainteresowania policji, a mimo to, po poznaniu faktów, przyzna pan bez wątpienia, że nie mogę pozostawić jej bez reakcji. Prywatni detektywi to ludzie, z którymi absolutnie nie sympatyzuję, niemniej usłyszawszy pańskie nazwisko...
– Rozumiem, ale, po drugie, dlaczego nie przyszedł pan od razu?
– Co chce pan przez to powiedzieć?
Holmes spojrzał na zegarek.
– Jest piętnaście po drugiej, telegram został wysłany około pierwszej, jednakże patrząc na pański wygląd i ubranie, można dojść do wniosku, że ten stan niepokoju trwa od samego rana.
Nasz klient przygładził zwichrzone włosy i przeciągnął ręką po nieogolonym podbródku.
– Ma pan rację, panie Holmes, absolutnie zaniedbałem toaletę. Z radością opuściłem dom. Biegałem jednakże po mieście, próbując na własną rękę dochodzenia, zanim przyszedłem tutaj. Byłem u pośredników w handlu nieruchomościami, którzy podali, że czynsz pana Garcii został spłacony i że wszystko w Wisteria Lodge jest w jak najlepszym porządku.
– Dobra, dobra, sir – zaśmiał się Holmes. – Jest pan jak mój przyjaciel doktor Watson, który ma beznadziejny zwyczaj opowiadania historii od niewłaściwego końca. Proszę zebrać wszystkie myśli w należytym porządku i powiedzieć dokładnie, jakie to wydarzenia spowodowały, że w poszukiwaniu rady i pomocy wyszedł pan z domu nieuczesany i nieogolony, z nieoczyszczonymi butami i krzywo zapiętymi guzikami kamizelki.
Nasz klient zmierzył niespokojnym wzrokiem widoczne niedoskonałości swojego wyglądu.
– Jestem przekonany, że wygląda to bardzo źle, panie Holmes. I prawdę mówiąc, coś takiego nie zdarzyło mi się nigdy przedtem, ale zapewniam, że opowiem panu całą tę dziwną historię, a kiedy skończę, przyzna pan sam, że łatwo znaleźć w niej usprawiedliwienie moich zaniechań.
Lecz jego opowiadanie zostało stłumione w zarodku. Usłyszeliśmy niespokojny ruch na zewnątrz i pani Hudson otworzyła drzwi, wprowadzając dwóch solidnie i oficjalnie wyglądających osobników, z których jeden był nam dobrze znany jako inspektor Gregson ze Scotland Yardu - energiczny, elegancki i zdolny oficer. Uścisnął dłoń Holmesa i przedstawił swego kolegę jako inspektora Baynesa z posterunku w Surrey.
– Polujemy razem, panie Holmes, a trop wiedzie w tym kierunku – zwrócił swój buldogowaty wzrok na naszego gościa. – Czy mamy przyjemność z panem Johnem Scottem Ecclesem z Popham House w Lee?
– Zgadza się.
– Śledzimy pana cały ranek.
– Niewątpliwie przez telegram – wyjaśnił Holmes.
– Zgadza się, panie Holmes, to na poczcie w Charing Cross podjęliśmy trop, który przywiódł nas do pana.
– Dlaczegóż to mnie śledzicie? Czego chcecie?
– Potrzebujemy pana zeznań, panie Eccless, w sprawie wydarzeń, które doprowadziły do wczorajszego zgonu pana Aloysiusa Garcii, zamieszkałego w Wisteria Lodge blisko Esher.
Nasz klient wyprostował się ze wzrokiem utkwionym nieprzytomnie przed siebie i pobladłą ze zdziwienia twarzą.
– Zmarł? Czy powiedział pan, że nie żyje?
– Tak, sir, nie żyje.
– Ale jak? Wypadek?
– Morderstwo, co do tego nie mamy najmniejszej wątpliwości.
– Dobry Boże! To straszne! Nie chcecie chyba powiedzieć … Nie chcecie powiedzieć, że ja jestem podejrzany?!
– W kieszeni zmarłego znaleziono list od pana, z którego dowiedzieliśmy się, że planował pan spędzić u niego wczorajszą noc.
– I tak zrobiłem.
– O, tak pan zrobił, czyżby?
Inspektor wyciągnął notes.
– Poczekajcie chwilę, Gregson – zaoponował Sherlock Holmes. – Chce pan jedynie zwykłego oświadczenia, czy tak?
– Moim obowiązkiem, panie Scotcie Eccles, jest ostrzeżenie pana, że cokolwiek pan powie, może być użyte przeciwko panu.
– Pan Eccles zamierzał opowiedzieć nam wszystko w momencie, kiedy weszliście. Myślę, Watsonie, że brandy z wodą mu nie zaszkodzi. A teraz proponuję, żeby nie przejmował się pan powiększeniem liczby słuchaczy i kontynuował opowiadanie od miejsca, w którym pan skończył, zanim przerwano.
Nasz gość połknął jednym haustem brandy i rumieniec powoli zaczął wracać na jego twarz. Patrząc z powątpiewaniem na notes inspektora, prawie natychmiast zagłębił się w swoją niezwykłą opowieść.
– Jestem kawalerem – zaczął – a mając towarzyską naturę, spotykam się z wielką liczbą przyjaciół. Wśród nich jest rodzina emerytowanego właściciela zakładu piwowarskiego o nazwisku Melville, która mieszka pod adresem Abermarle Mansion w Kensington. Podczas posiłku w jego domu kilka dni temu spotkałem młodzieńca o nazwisku Garcia. Domyśliłem się, że z pochodzenia jest Hiszpanem. Podobno powiązany był z ambasadą. Mówił perfekcyjne po angielsku, miał bardzo przyjemne maniery, a przy tym był nadzwyczaj urodziwy.
W jakiś sposób zaprzyjaźniliśmy się. Od pierwszej chwili zdawał się być pod wrażeniem mojej osoby, a już dwa dni od naszego spotkania przyjechał odwiedzić mnie w Lee. Znajomość rozwijała się i wreszcie zaprosił mnie na kilkudniowy pobyt w swoim domu Wisteria Lodge, między Esher i Oxshott. Wczoraj wieczorem pojechałem do Esher zgodnie z umową.
Zanim tam się udałem, opisał mi swoje domostwo. Mieszkał z jednym służącym - rodakiem, który spełniał wszystkie jego zachcianki. Mówił po angielsku i prowadził mu dom. Poza tym, miał cudowną kucharkę, podobno dwóch narodowości, spotkaną podczas którejś z podróży, która potrafi przyrządzać wspaniałe posiłki. Pamiętam jego komentarz, że to dziwne domostwo, zważywszy, że znajduje się w samym sercu Surrey. Zgodziłem się z nim, chociaż później okazało się dużo dziwniejsze, niż wówczas myślałem.
Pojechałem powozem pod jego adres - około dwie mile na południe od Esher. Dom był niezłego rozmiaru, nieco cofnięty od drogi, z zaokrąglonym podjazdem otoczonym z obu stron wysokimi, wiecznie zielonymi krzewami. Budynek był stary, i strasznie zniszczony. Kiedy powóz zatrzymał się na zarośniętym trawą podjeździe przed wyblakłymi od deszczu drzwiami, zwątpiłem, czy mądre jest odwiedzanie człowieka, którego znam tak krótko. Drzwi otworzył on sam i przywitawszy mnie z wielką dozą serdeczności, przekazał melancholijnemu śniademu służącemu, który zaprowadził mnie do sypialni, niosąc mój bagaż. To miejsce napawało depresją. Obiad zjedliśmy, siedząc naprzeciwko siebie i chociaż gospodarz starał się być bardzo gościnny, wydawało się, że jego myśli gdzieś błądzą i mówił tak mętnie i niespójnie, że prawie wcale go nie rozumiałem. Cały czas bębnił palcami po stole, gryzł paznokcie i wykazywał inne objawy nerwowego napięcia. Obiad nie był ani dobrze podany, ani dobrze ugotowany, a ponura obecność milczącego służącego nie sprzyjała ożywieniu atmosfery. Mogę zapewnić panów, że wielokrotnie w czasie tego wieczoru zastanawiałem się nad pretekstem, który umożliwiłby mi natychmiastowy powrót do Lee.
Przypominam sobie coś, co może mieć znaczenie dla sprawy, w której ci dwaj panowie prowadzą śledztwo. Wówczas to zlekceważyłem. Pod koniec obiadu, służący podał panu jakiś liścik. Zauważyłem, że po przeczytaniu go mój gospodarz stał się jeszcze bardziej roztargniony i dziwny. Udawał, że prowadzi ze mną rozmowę i siedział, paląc papierosa za papierosem, zagubiony w myślach, lecz w żaden sposób nie komentował zawartości listu. Około jedenastej z radością udałem się na spoczynek. Jakiś czas później Garcia zajrzał do mego pokoju - światła miałem w tym czasie zgaszone - i spytał, czy dzwoniłem. Zaprzeczyłem. Przeprosił za zakłócenie spokoju o tak późnej porze – była prawie pierwsza w nocy. Zaraz potem zasnąłem i spałem bardzo mocno całą noc.
A teraz docieram do najdziwniejszej części tej historii. Kiedy obudziłem się, był jasny dzień. Spojrzałem na zegarek; dochodziła dziewiąta. Poprzedniego wieczoru prosiłem, żeby koniecznie obudzono mnie o ósmej, zdziwiłem się więc, że nie spełniono mego żądania. Wyskoczyłem z łóżka i zadzwoniłem po służbę. Nikt nie odpowiedział. Zadzwoniłem ponownie i jeszcze raz, ale wynik był ten sam. Wówczas doszedłem do wniosku, że nie działa dzwonek. Ubrałem się w pośpiechu i zbiegłem na dół w niezmiernie wściekłym humorze, aby zamówić gorącą wodę. Możecie sobie wyobrazić moje zdziwienie, kiedy przekonałem się, że w domu nikogo nie ma. Krzyczałem w holu, nikt nie odpowiadał. Przebiegałem z pokoju do pokoju - wszystkie były opuszczone. Mój gospodarz poprzedniego wieczoru pokazał mi, który pokój stanowi jego sypialnię, więc zapukałem do drzwi. Nikt nie odpowiedział. Nacisnąłem klamkę i wszedłem do środka. Pokój był pusty, a stan łóżka sugerował, że nikt w nim nie spał. Cudzoziemski gospodarz, cudzoziemski lokaj i cudzoziemska kucharka zniknęli w nocy! Tak zakończyły się moje odwiedziny w Wisteria Lodge.
Sherlock Holmes zacierał ręce i chichotał, jakby akceptując już ten dziwny incydent do zbioru swoich epizodów.
– Pańska przygoda, o ile kojarzę, jest zupełnie niespotykana – powiedział. – Czy mogę zapytać, co pan zrobił w tej sytuacji?
– Byłem wściekły. Najpierw przyszło mi do głowy, że stałem się ofiarą jakiegoś absurdalnego kawału. Spakowałem bagaże, zatrzasnąłem za sobą drzwi holu i z torbą w dłoni wyruszyłem do Esher. Zatrzymałem się w agencji Allan Brothers, która jest głównym pośrednikiem w handlu nieruchomościami we wsi, gdzie dowiedziałem się, że willa została wynajęta. Doszedłem do wniosku, że niemożliwe, by ktoś rozpoczął taką procedurę jedynie po to, by zrobić ze mnie głupca, i że głównym celem – niewątpliwie - było uniknięcie płacenia czynszu. Zbliża się koniec marca, a więc niedługo będzie termin płatności kwartalnej. Jednakże ta teoria nie sprawdziła się! Pośrednik w handlu nieruchomościami podziękował grzecznie za ostrzeżenie, lecz okazało się, że czynsz zapłacono z góry. Na te słowa udałem się do miasta i odwiedziłem ambasadę hiszpańską. Nie znano tam tego człowieka. Następnie poszedłem z wizytą do Melvilla, w którego domu spotkałem Garcię po raz pierwszy, lecz dowiedziałem się, że jego znajomość z Hiszpanem była zupełnie pobieżna. Wreszcie, kiedy otrzymałem pańską odpowiedź na telegram, przybyłem tu, ponieważ słyszałem, że jest pan właściwą osobą, kiedy ktoś potrzebuje rady w trudnym przypadku. Ale teraz, panie inspektorze, rozumiem z tego, co pan powiedział, wchodząc do pokoju, że to pan może opowiedzieć nam dalszy ciąg tej historii, gdyż zdarzyła się jakaś tragedia. Zapewniam pana, że każde słowo mojego opowiadania jest prawdziwe i oprócz tego, co panom wyznałem, nie wiem absolutnie nic na temat losu tego człowieka. Moim jedynym pragnieniem jest pomóc prawu, o ile to tylko możliwe.
– Wierzymy panu, panie Scotcie Eccles – powiedział inspektor Gregson bardzo przyjaznym tonem. – Muszę wyznać, że wszystko, co pan powiedział, zgadza się bardzo ściśle z faktami, o których się dowiedzieliśmy. Na przykład ten liścik, który dotarł w porze kolacji. Czy wie pan, co się z nim stało?
– Tak. Garcia zwinął go i wrzucił do kominka.
– A co pan na to powie, panie Baynes?
Wiejski detektyw był przysadzisty, a twarz jego była rumiana i można by uznać ją za całkiem pospolitą, gdyby nie niezwykle błyszczące oczy, prawie ukryte za fałdami skóry na policzkach sięgającymi aż do brwi. Z lekkim uśmiechem wyciągnął z kieszeni złożony i odbarwiony kawałek papieru.
– Na kominku była krata, panie Holmes, liścik na niej się zatrzymał, podniosłem go i okazał się nawet nienadpalony.
Holmes uśmiechnął się z uznaniem.
– Z pewnością zbadał pan cały dom dokładnie, skoro udało się panu znaleźć nawet taki malutki skrawek papieru.
– Tak, panie Holmes, w ten sposób pracuję. Czy mam go odczytać, panie Gregson?
Londyńczyk skinął głową.
– Liścik został napisany na zwykłym papierze bez znaków wodnych. To jest jedna czwarta arkusza. Papier został przecięty na pół nożyczkami o krótkim ostrzu, trzykrotnie złożony i zapieczętowany purpurowym woskiem, odłożony i przyciśnięty jakimś płaskim, owalnym przedmiotem. Zaadresowany został do pana Garcii, Wisteria Lodge. A oto jego treść:
Nasze barwy: zielona i biała. Zielona otwarta, biała zamknięta. Główne schody, pierwszy korytarz, siódme na prawo, zielono-beżowe.
Niech Was Bóg wspomaga. D.
Był to kobiecy charakter pisma. Liścik napisano wyostrzonym piórkiem, ale adres albo napisano innym piórem, albo inną ręką: widać, że litery są grubsze i większe.
– Bardzo znaczący liścik – powiedział Holmes, oglądając go. – Moje uznanie, panie Baynes, to nadzwyczajne, że chciało się panu tak szczegółowo go zbadać. Można dodać tu jeszcze kilka dalszych detali. Owalna pieczęć to bez wątpienia zapinka do mankietu - cóż innego mogłoby mieć taki kształt. Nożyczki były bez wątpienia zaokrąglonymi nożyczkami do paznokci - aczkolwiek oba ścinki są krótkie, najwyraźniej widać to samo wykrzywienie w każdym z nich.
Wiejski detektyw zachichotał.
– Zdawało mi się, że wycisnąłem całą prawdę, ale widzę, że jeszcze coś zostało. Muszę stwierdzić, że nie rozumiem wiele z tego liściku, prócz tego, że coś się działo i że - jak zwykle - jest w to uwikłana jakaś kobieta.
Pan Scott Eccles wiercił się w fotelu w czasie tej rozmowy.
– Cieszę się, że odnalazł pan liścik, choćby dlatego, że potwierdza on moją wersję – powiedział. – Ale proszę uprzejmie wskazać mi, co zdarzyło się panu Garcia i gdzie przepadła jego służba?
– Jeżeli chodzi o Garcię – odparł Gregson – na to pytanie łatwo odpowiedzieć. Dziś rano znaleziono jego zwłoki na nieużytkach Oxshott Common, prawie milę od domu. Głowę miał rozbitą na miazgę uderzeniami worka z piaskiem lub innego podobnego przedmiotu, który raczej miażdży, nie rani. Jest to opustoszałe miejsce bez jakiegokolwiek domostwa w promieniu pół kilometra. Wyraźnie pierwsze uderzenie zadano od tyłu, lecz napastnik katował go długo po zgonie. Był to napad dokonany z wściekłością. Nie ma jednak żadnych śladów ani tropu, które mogłyby wskazywać, kim byli sprawcy.
– Rabunek?
– Nie, nie usiłowano dokonać rabunku.
– To bardzo bolesne, bardzo bolesne i straszne – stwierdził Scott Eccles płaczliwym głosem. – Ale to coś zupełnie niezwykłego. Nie miałem nic wspólnego z nocną eskapadą mego gospodarza, która zakończyła się w tak tragiczny sposób. Jak zostałem zamieszany w tę sprawę?
– To bardzo proste, sir – odparł inspektor Baynes. – Jedyny dokument, jaki znaleziono w kieszeni zmarłego, był listem od pana, w którym zapowiadał się pan z wizytą w noc jego zgonu. Dzięki kopercie od tego listu ustaliliśmy nazwisko i adres zmarłego. Po dziewiątej dziś rano dotarliśmy do pańskiego domu i nie zastaliśmy ani pana, ani nikogo innego. Wówczas wysłałem telegram do Gregsona, aby złapał pana w Londynie, gdy ja prowadziłem śledztwo w Wisteria Lodge. Następnie przybyłem do miasta, spotkałem się z panem Gregsonem i razem przyszliśmy tutaj.
– Myślę – Gregson, wstał – że teraz powinniśmy nadać sprawie oficjalny charakter. Prosimy, panie Scotcie Eccles, aby udał się pan z nami na posterunek, gdzie spiszemy pańskie zeznanie.
– Oczywiście, natychmiast idę z panami, ale, panie Holmes, pragnę nadal korzystać z pańskich usług. Obiecuję, że nie będę żałował środków ani starań, żeby ustalić prawdę.
Mój przyjaciel obrócił się do wiejskiego inspektora.
– Mam nadzieję, że nie ma pan zastrzeżeń i zgadza się na moją współpracę z wami, panie Baynes?
– Będę czuł się zaszczycony, sir.
– Zdaje się, że zadziałał pan szybko i profesjonalnie. Czy znalazł pan coś, co sugerowałoby dokładną godzinę zgonu tego człowieka?
– Był tam od pierwszej. W tym czasie padał deszcz, a zgon nastąpił niewątpliwie, zanim zaczęło padać.
– Ależ to absolutnie niemożliwe, panie Baynes! – zaoponował nasz klient. – Rozpoznałem jego głos bez możliwości pomyłki i mogę przysiąc, że to on zajrzał do mojego pokoju i zwrócił się do mnie słowami, które podałem, o tej właśnie porze.
– Jest to istotne, ale w żadnym wypadku nie jest niemożliwe – powiedział Holmes, uśmiechając się.
– Czyżby miał pan jakiś trop? – spytał Gregson.
– Jak spojrzy się na to pobieżnie, sprawa nie wydaje się bardzo skomplikowana, chociaż z pewnością ma pewne nowe, interesujące cechy. Potrzebuję więcej faktów, nim odważę się przekazać ostateczną opinię. A tak przy okazji, panie Baynes, czy znalazł pan coś istotnego poza liścikiem w trakcie przeszukiwania domu?
Detektyw spojrzał dziwnie na mojego przyjaciela.
– Zwróciłem uwagę na kilka szczegółów. Dobrze by było, żeby wpadł pan do mnie na posterunek. Przedyskutujemy te detale, gdy skończę przesłuchanie.
– Jestem do usług – odparł Sherlock Holmes i zadzwonił. – Pani Hudson, proszę wyprowadzić tych dżentelmenów i przysłać do mnie chłopca na posyłki z blankietem telegramu. Niech wykupi telegram zwrotny za pięć szylingów.
Po wyjściu gości przez jakiś czas siedzieliśmy w ciszy. Holmes ze zmarszczonymi brwiami i głową wysuniętą w typowy dla niego sposób palił intensywnie.
– No dobra, Watsonie – zwrócił się nagle do mnie – jak to wszystko rozumiesz?
– Nie jestem w stanie skomentować tej mistyfikacji Scotta Ecclesa.
– A co z przestępstwem?
– No cóż, zdaje mi się, że wziąwszy pod uwagę zniknięcie towarzyszy zabitego, można sugerować, że w jakiś sposób zamieszani są w to morderstwo i uciekli przed wymiarem sprawiedliwości.
– Oczywiście, jest to jedna z możliwych alternatyw. Jednakże musisz przyznać, że byłoby dziwne, gdyby dwie osoby ze służby konspirowały przeciwko panu i zaatakowały go akurat w tę noc, kiedy miał gościa. Przecież był na ich łasce każdego dnia w ciągu tygodnia.
– W takim razie, dlaczego uciekli?
– To jest dobre pytanie. Dlaczego uciekli? To kwestia, którą trzeba rozstrzygnąć. A inna to niezwykła przygoda naszego klienta. Teraz, mój drogi Watsonie, czyżbyśmy nie byli w stanie podać wyjaśnienia, które objęłoby obie te ważne kwestie? Takiego, które uwzględniłoby także tajemniczy liścik z ciekawą frazeologią. Mogłoby ono stanowić tymczasową hipotezę. A jeżeli nowe fakty, które ustalimy, będą wszystkie pasować do tego konkretnego planu, wówczas nasza hipoteza może stopniowo zmienić się w rozwiązanie.
– Ale jaka to hipoteza?
Holmes rozparł się wygodnie w fotelu z na poły przymkniętymi oczami.
– Musisz przyznać, mój drogi, że należy odrzucić koncepcję żartu. Przygotowywano jakieś poważne wydarzenia, jak wykazał ciąg dalszy, i zaproszenie Scotta Ecclesa do Wisteria Lodge w jakiś sposób było z nimi powiązane.
– W jaki sposób?
– Przeanalizujmy wszystko, ogniwo po ogniwie. Od początku widzę coś nienaturalnego i dziwnego w tej nagłej przyjaźni młodego Hiszpana i Scotta Ecclesa. A prędkość, z jaką rozwijała się ta znajomość, została przyśpieszona przez Hiszpana. To on odwiedził Ecclesa na drugim końcu Londynu w tym samym dniu, w którym po raz pierwszy go spotkał, i utrzymywał z nim bliski kontakt, aż udało mu się go sprowadzić do Esher. Czego chciał od Ecclesa? Co Eccles mógł mu dać? Nie widzę w tym człowieku żadnego uroku, nie jest też jakoś szczególnie inteligentny. Najpewniej nie dorównywał błyskotliwością Hiszpanowi. Dlaczego więc Garcia wybrał go ze wszystkich osób, które spotkał, jako jedynego nadającego się do jego celu? Czy wyróżnia się jakąś wybitną cechą? Twierdzę, że tak. Jest bardzo typowym przedstawicielem szanowanej klasy Brytyjczyków. Niewątpliwie nadaje się jako świadek, aby zrobić wrażenie na swoich rodakach. Sam widziałeś, że żaden z inspektorów nawet nie próbował wnieść zastrzeżeń do jego zeznania, aczkolwiek było ono niezwykłe.
– Ale cóż miał zaświadczyć?
– Nic ze względu na obrót spraw, natomiast gdyby akcja potoczyła się w inny sposób, wówczas jego świadectwo miałoby wielkie znaczenie. W ten sposób odczytuję tę sprawę.
– Rozumiem, że mógłby dostarczyć alibi.
– Tak, mój drogi Watsonie. Mógłby dostarczyć alibi! Założymy na razie, że grupa zamieszkała w Wisteria Lodge spiskuje w jakimś przestępczym planie. Działanie, niezależnie czego dotyczy, ma nastąpić przed godziną pierwszą nad ranem. Bardzo możliwe, że za pomocą przestawienia zegarów zdołali zachęcić Scotta Ecclesa do pójścia do łóżka wcześniej, niż zamierzał. Jest prawdopodobne, że kiedy Garcia specjalnie zaszedł do jego pokoju, żeby mu powiedzieć, że jest pierwsza, nie było później niż północ. Jeżeli Garcia coś planował, to musiał to zrobić tak, aby wrócić do wskazanej godziny, i wówczas w przypadku oskarżenia miałby ewidentnie wspaniałe alibi. Oto mamy idealnego Anglika, gotowego przysiąc przed dowolnym sądem, że podejrzany był cały czas w domu. Była to polisa ubezpieczeniowa w przypadku najgorszego scenariusza.
– Tak, tak, rozumiem. Ale co ze zniknięciem pozostałych?
– Jeszcze nie znam wszystkich faktów, ale nie przypuszczam, by wystąpiły trudności nie do przezwyciężenia. Pamiętać trzeba, że błędem jest sprzeczać się z faktami. Bez sensu starasz się je przekształcić tak, żeby pasowały do twojej teorii.
– A liścik?
– Jak to było napisane? „Nasze własne barwy, zielona i biała”. Brzmi jak wyścigi. „Zielona otwarta, biała zamknięta”. To wyraźny sygnał. „Główne schody, pierwszy korytarz, siódme na prawo. Zielono-beżowe”. To określenie coś znaczy. Być może za tym wszystkim ukrywa się zazdrosny mąż. Wyraźnie sprawa jest niebezpieczna. Nie napisałaby „Niech Was Bóg wspomaga”, gdyby taka nie była. D. - powinno coś sugerować.
– Ten człowiek był Hiszpanem. Sugeruję, że D może oznaczać Dolores. Pospolite w Hiszpanii imię żeńskie.
– Dobrze, Watsonie, bardzo dobrze – ale wniosek jest zupełnie niedopuszczalny. Hiszpanka pisałaby do Hiszpana po hiszpańsku. Autor tego listu na pewno jest Anglikiem. Musimy zachować cierpliwość aż do spotkania z tym błyskotliwym inspektorem. Na razie możemy podziękować szczęśliwemu losowi, który na kilka godzin wyciągnął nas z męczącej bezczynności.
Zanim powrócił policjant z Surrey, nadeszła odpowiedź na telegram. Holmes przeczytał ją i miał odłożyć papier do notesu, kiedy zauważył wyczekiwanie na mojej twarzy. Rzucił go do mnie ze śmiechem.
– Poruszamy się w wysoko postawionych kręgach.
Telegram stanowił spis nazwisk i adresów:
Lord Harringby, The Dingle; sir George Ffolliott, Oxshott Towers; pan Hynes Hynes, J.P. Purdley Place; pan James Baker Williams, Forton Old Hall; pan Henderson, High Gable; pastor Joshua Stone, Nether Walsling.
– To jest oczywisty sposób ograniczenia pola naszego działania. Bez wątpienia Baynes, dzięki swemu metodycznemu umysłowi, przyjął już jakiś podobny plan – powiedział Holmes.
– Nie rozumiem.
– Dobra, mój kochany, doszliśmy już do wniosku, że wiadomość, jaką otrzymał Garcia przy obiedzie, stanowiła powołanie lub zlecenie zadania. Teraz - jeżeli prawidłowo ją odczytaliśmy - aby zrealizować tę schadzkę, trzeba zejść głównymi schodami i znaleźć siódme drzwi na korytarzu, przy czym jest oczywiście jasne, że chodzi o bardzo duży dom. Podobnie łatwo ustalić, że ten dom nie może być więcej niż milę lub dwie od Oxshott, gdyż Garcia poszedł pieszo w tym kierunku i miał nadzieję, zgodnie z tym co odgaduję z faktów, powrócić do Wisteria Lodge w porę, aby skorzystać z alibi ważnego do godziny pierwszej. Ponieważ liczba dużych domów blisko Oxshott na pewno jest ograniczona, poprosiłem o ich listę pośrednika wskazanego przez Scotta Ecclesa, a on właśnie mi ją przekazał. Podana jest w tym telegramie i wśród wymienionych tu domostw na pewno znajdziemy odpowiedź dotyczącą tego zagmatwanego spisku.
Była już prawie szósta, kiedy znaleźliśmy się w pięknej wiosce Esher w Surrey w towarzystwie inspektora Baynesa. Wzięliśmy rzeczy niezbędne, aby przenocować i wynajęliśmy wygodne mieszkanie w hotelu Bull. Potem wyruszyliśmy w towarzystwie detektywa do Wisteria Lodge. Był chłodny, ciemny wieczór marcowy z przeszywającym wiatrem i drobnym deszczem smagającym po twarzach - odpowiednia pogoda dla nieużytków, po których przebiegała nasza droga, i do tragicznego celu, który nas tu przywiódł.
2. Tygrys z San Pedro
Melancholijny spacer w chłodzie na odległość kilku mil doprowadził nas do drewnianej bramy, przez którą weszliśmy na ponurą kasztanową aleję. Zaokrąglony podjazd w cieniu prowadził do niskiego, ciemnego budynku, który czernią odbijał się od szarego nieba. Z okna od frontu, po lewej stronie drzwi, wydobywało się słabe światełko.
– Mamy tutaj stójkowego na dyżurze – wyjaśnił Baynes. – Zapukam do okna.
Przeszedł przez trawnik i zastukał w szybę. Przez brudne szkło rysowała się postać mężczyzny, który zerwał się z krzesła ustawionego obok kominka, po czym usłyszeliśmy krzyk. Moment później pobladły, zadyszany policjant otworzył drzwi ze świecą rozkołysaną w drżącej dłoni.
– Co się stało, Walters? – spytał ostro Baynes.
Mężczyzna wytarł chusteczką czoło i wydał długie westchnienie ulgi.
– Cieszę się bardzo, że panowie przyszli. Jestem tu za długo sam i nerwy mi puszczają.
– Nerwy puszczają, Walters? Nigdy bym nie przypuścił, że może się to wam zdarzyć.
– Wyjaśnię, sir. Ten dom jest opuszczony i cichy, a w kuchni dzieje się coś dziwnego, więc kiedy pan zapukał do okna, pomyślałem, że wrócił.
– Kto wrócił?
– Diabeł, sir, chyba diabeł. Był przy oknie.
– Co było przy oknie i kiedy?
– Około dwóch godzin temu. Zaczynało zmierzchać. Siedziałem w tym fotelu, czytając. Nie wiem, dlaczego spojrzałem za okno, ale wówczas zobaczyłem tam twarz patrzącą na mnie przez dolną szybę. Boże, co to była za twarz! Będzie mnie prześladować w snach.
– Cicho, cicho Walters. Policjant nie mówi takich rzeczy.
– Wiem, sir, wiem. Ale tak mną to wstrząsnęło, że nie mogę zapomnieć jej widoku. Twarz nie była czarna ani biała, ani nie miała żadnego znanego mi koloru, tylko jakiś dziwny odcień, jakby gliny z odrobiną mleka. A poza tym rozmiar – dwa razy większa od pańskiej, sir. I wyraz twarzy – wielkie, goglowate gorejące oczy i linia białych zębów jak u głodnej bestii. Mówię panu, sir, nie byłem w stanie ani poruszyć palcem, ani oddychać, aż zniknął. Wyskoczyłem i pobiegłem przez krzaki na rekonesans, ale dzięki Bogu nikogo tam nie było.
– Gdybym nie wiedział, że porządny z pana człowiek, Walters, skreśliłbym pana za to. Gdyby to był nawet diabeł, to konstabl na dyżurze nigdy nie powinien dziękować Bogu, że nie udało mu się go złapać! Mam nadzieję, że ta cała sprawa to nie są zwidy ani atak nerwowej choroby.
– To przynajmniej można z łatwością ustalić – powiedział Holmes, włączając latarkę kieszonkową. – Tak – kontynuował po krótkim przeszukaniu trawnika. – Buty rozmiaru dwanaście, jak się wydaje. Jeżeli cały był w takiej samej skali jak jego stopy, niewątpliwie był to gigant.
– Co się z nim stało?
– Wydaje się, że przedarł się przez krzaki i pobiegł do drogi.
– Dobra – powiedział inspektor z surowym wyrazem twarzy. – Obojętnie kim był i niezależnie czego chciał, w chwili obecnej go tu nie ma, a istnieją ważniejsze sprawy, którymi powinniśmy się zająć. Za pańskim pozwoleniem, Holmes, oprowadzę teraz pana po budynku.
Kolejne sypialnie i saloniki nie zawierały nic godnego uwagi. Z przeszukania wynikało, że dzierżawcy przynieśli niewiele lub wręcz nic do budynku, a wszelkie meble, włącznie z najdrobniejszymi detalami wyposażenia, zostały przejęte wraz z wynajmowanym domem. Pozostawili dużo sztuk odzieży ze znakiem firmowym Marx i Spółka, High Holborn. Śledztwo zostało przeprowadzone drogą telegraficzną i wykazało, że Marx nie miał żadnego pojęcia o swoim kliencie, za wyjątkiem tego, że był on szczodrym płatnikiem. Jakieś drobiazgi, fajki, kilka powieści, z których dwie po hiszpańsku, staromodny rewolwer i gitara były jedynymi pozostawionymi rzeczami.
– Niczego nie ma – powiedział Baynes, przechodząc ze świecą w ręku z pokoju do pokoju. – A teraz, panie Holmes, zapraszam do kuchni.
Było to ponure, wysoko sklepione pomieszczenie z tyłu domu z małym posłaniem ze słomy, w rogu, które niewątpliwie służyło jako łóżko kucharki. Stół był pozastawiany na poły opróżnionymi półmiskami i brudnymi talerzami, resztkami kolacji z ubiegłego wieczoru.
– Spójrzmy na to – powiedział Baynes. – Co wam to nasuwa?
Podniósł świecę, wskazując na niezwykły przedmiot, który stał z tyłu szafy. To coś było tak pomarszczone, skurczone i stare, że trudno było ocenić, co to jest. Można było jedynie powiedzieć, że jest czarne, skórzane i przypomina skarłowaciałą postać ludzką. Najpierw, w trakcie badania, pomyślałem, że to mumia małego Murzynka, ale potem nabrałem przekonania, że jest to poskręcana stara małpa. Cały czas pozostawały jednak wątpliwości, czy mamy do czynienia ze zwierzęciem, czy z człowiekiem. Podwójny sznur białych muszelek przewiązany był w środku postaci.
– Bardzo, bardzo interesujące! – ocenił Holmes, patrząc z uporem na historyczny relikt. – Czy jeszcze coś?
W milczeniu Baynes zaprowadził nas do zlewu i znów podniósł świecę. Naokoło porozrzucane były kończyny i korpus jakiegoś wielkiego, białego ptaka, rozdarte na strzępy i nieoskubane jeszcze z piór. Holmes wskazał korale na zmasakrowanej głowie.
– Biały kogut – zdefiniował. – Nadzwyczaj interesujące. To naprawdę bardzo ciekawy przypadek.
Ale pan Baynes dopiero na końcu pokazał swój najbardziej ponury dowód. Spod zlewu wyciągnął ocynkowane wiadro, które zawierało pewną ilość krwi. Następnie wziął ze stołu półmisek, na którym znajdowały się małe kawałki nadpalonych kości.
– Coś zabito i spalono. Wyciągnęliśmy to wszystko z kominka. Wezwaliśmy dziś rano doktora, który twierdzi, że nie są to szczątki ludzkie.
Holmes uśmiechnął się i zatarł dłonie.
– Muszę panu pogratulować, inspektorze, za tak mądre i przykładne prowadzenie tej sprawy. Pańskie zdolności umysłowe, jeżeli mogę tak powiedzieć bez obrazy, wydają się znacznie przewyższać przydzielone panu stanowisko.
Małe oczka inspektora Baynesa rozbłysły, ukazując satysfakcję.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.