- W empik go
Pozimnie - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
25 stycznia 2022
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Pozimnie - ebook
Któż z nas choć raz w życiu nie marzył o tym, by „rzucić to wszystko i uciec w Bieszczady”? Karolina w ten właśnie sposób postanawia rozpocząć nowy etap w swoim życiu. Szybko jednak przekonuje się, że surowe piękno natury, które na początku ją zafascynowało, kryje w sobie wiele mrocznych tajemnic. Jedną z nich poznaje, gdy trafia pod dach Adama, wdowca z trudną przeszłością. Początkowo zamknięty w sobie i zgorzkniały mężczyzna z każdym dniem coraz bardziej się przed nią otwiera, ujawniając bolesne rodzinne historie, które nie pozwalają mu na odzyskanie spokoju ducha. W urokliwym domu na odludziu zaczynają buzować emocje, powoli przeradzające się w miłość. Ale wkrótce Karolina i Adam przekonają się, że duchy przeszłości nie dają się tak łatwo przepędzić…
A w tamtym domu zakochała się od pierwszego wejrzenia. Wiosną, kiedy wszystko w kraju zamknięto z powodu pandemii wirusa i nie było pracy, pieniędzy, a nawet zakazano wchodzenia do lasów, codziennie rano wsiadała do samochodu i jechała na wieś. Parkowała na poboczu i szła przed siebie. Dom i szereg budynków gospodarczych wyłonił się któregoś dnia, kiedy wyszła z lasu. Wyglądał niesamowicie. Dookoła tylko pola i ściana zieleni. Jak okiem sięgnąć – pustka. Pomyślała wtedy, że dałaby wszystko, żeby to miejsce było jej.(…) Teraz była tu znowu. Po raz kolejny. Ostatecznie zdecydowana.
Karolina Malinowska
Urodzona w 1983 roku w Kępnie. Absolwentka filologii polskiej na Uniwersytecie Wrocławskim. Od 2008 roku zawodowo i osobiście związana ze stolicą Dolnego Śląska. Ostatni rok spędziła pod lasem, gdzie oddawała się temu, co dla niej ważne: spacerom, muzyce klasycznej i pisaniu.
A w tamtym domu zakochała się od pierwszego wejrzenia. Wiosną, kiedy wszystko w kraju zamknięto z powodu pandemii wirusa i nie było pracy, pieniędzy, a nawet zakazano wchodzenia do lasów, codziennie rano wsiadała do samochodu i jechała na wieś. Parkowała na poboczu i szła przed siebie. Dom i szereg budynków gospodarczych wyłonił się któregoś dnia, kiedy wyszła z lasu. Wyglądał niesamowicie. Dookoła tylko pola i ściana zieleni. Jak okiem sięgnąć – pustka. Pomyślała wtedy, że dałaby wszystko, żeby to miejsce było jej.(…) Teraz była tu znowu. Po raz kolejny. Ostatecznie zdecydowana.
Karolina Malinowska
Urodzona w 1983 roku w Kępnie. Absolwentka filologii polskiej na Uniwersytecie Wrocławskim. Od 2008 roku zawodowo i osobiście związana ze stolicą Dolnego Śląska. Ostatni rok spędziła pod lasem, gdzie oddawała się temu, co dla niej ważne: spacerom, muzyce klasycznej i pisaniu.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8219-695-5 |
Rozmiar pliku: | 729 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
To był zdecydowanie dziwny sposób na życie. Gdyby ktoś inny jej o nim powiedział, z pewnością uznałaby go za głupi, nieodpowiedzialny i niebezpieczny. Pewnie nawet idiotyczny, no ale… Po śmierci rodziców wszystko przecież takie właśnie było – głupie i irracjonalne. Nie mogła zostać w ich domu. Nie dlatego, że z każdego kąta na nią patrzyli. Nie dlatego, że nie mogła już słuchać odgłosów przetwórni drobiu, która straszyła od zawsze _vis-à-vis_. A może właśnie dlatego. Nie mogła też pomieszkiwać u siostry, w jej wiejskim domu. Bo niby proszę bardzo, ale ostatnio siostra coraz częściej wspominała o sprzedaży (oczywiście zapewniając, że przecież z nią w środku nie sprzeda). I coraz trudniej było ocenić, czy to zapewnienie, czy raczej pretensja.
A w tamtym domu zakochała się od pierwszego wejrzenia. Wiosną, gdy wszystko w kraju zamknięto z powodu pandemii wirusa i nie było pracy, pieniędzy, a nawet zakazano wchodzenia do lasów, codziennie rano wsiadała do samochodu i jechała na wieś. Parkowała na poboczu i szła przed siebie. Dom i szereg budynków gospodarczych wyłoniły się któregoś dnia, kiedy wyszła z lasu. Wyglądały niesamowicie. Dookoła tylko pola i ściana zieleni. Jak okiem sięgnąć – pustka. Pomyślała wtedy, że dałaby wszystko, żeby to miejsce było jej. Z początku myślała, iż dom stoi pusty, ale szybko zorientowała się, że jednak nie. Słychać było ujadanie psa i jakieś krzyki. Po chwili wyjechał stamtąd samochód, a głośne łubudu z nastawionego na pełny regulator radia dobiegało jeszcze przez dłuższą chwilę. Udała wtedy, że coś sprawdza w telefonie i poprawia w plecaku, a potem szybko zawróciła. Teraz była tu znowu. Po raz kolejny. Ostatecznie zdecydowana.Lało od kwadransa. To dobrze, pomyślałam. Niebo mi sprzyja. Choć już dawno przestałam wierzyć w znaki, dobre omeny i całą resztę. Kiedyś bywały takie chwile, kiedy wydawało mi się, że ktoś albo coś nade mną czuwa. Samochód, który mnie nie ochlapał, ludzie, którzy się rozeszli, zanim zdążyłam do nich podejść, patrol policji, który nie wlepił mi mandatu, choć powinien, czy w końcu przelew, który przyszedł, kiedy zdążyłam już o nim zapomnieć. Ale to było tak dawno, że chyba nigdy. Stałam tu, po raz trzeci w tym miesiącu. Byłam cała przemoczona, to dobra wymówka. W końcu co miałam do stracenia? Byłam bez pracy i bez pieniędzy, za to z ogromnymi długami. Kilka błędnych decyzji i jedyne, co mi pozostało, to gigantyczny kredyt do spłacania przez trzydzieści lat. Nic w życiu nie osiągnęłam. Nie miałam przyjaciół, bo zawsze stroniłam od ludzi. Czułam się zagubiona i niepewna, kiedy trzeba było wchodzić w nawet powierzchowne z nimi relacje. Nie miałam męża, dzieci ani nawet krewnych. No może to ostatnie to nie do końca prawda. Miałam siostrę. Co prawda zerwałyśmy ze sobą kontakt już dawno temu, a mój powrót do domu rodzinnego, śmierć rodziców i cała sprawa z domem i kredytem jeszcze bardziej nas od siebie oddaliły. Ale – swoją drogą – czy rodzina to ludzie, z którymi łączą nas więzy krwi, czy też uczucia i potrzeby? Za mną nikt już nie tęsknił, nie troszczył się o mnie. Byłam sama i jeśli chciałam zacząć od nowa, tak, jak to sobie wymyśliłam, to teraz musiałam zrobić pierwszy krok. Zebrałam się w sobie i podeszłam do furtki. Niestety, nic z tego. Zawołałam, ale zagłuszyły mnie strugi deszczu lejące się z nieba. Podniosłam skobel i podeszłam do drzwi. Najpierw zapukałam, a potem uderzyłam w nie mocno. Stałam przez dłuższą chwilę i czekałam. Ponieważ nic się nie wydarzyło, spróbowałam sforsować je, popychając ramieniem. W tym momencie drzwi się uchyliły. Na moment straciłam równowagę, ale na szczęście nie poleciałam do przodu. W drzwiach stała dziewczynka. Cztero-, może pięcioletnia. Mała i chuda. Była lekko zdziwiona, ale nie wystraszona. O kurde! – pomyślałam. Ale klops! Odezwałam się jednak spokojnie i najuprzejmiej, jak potrafiłam.
– Dzień dobry – zaczęłam. – Czy mogłabym się schować przed deszczem? Trochę już idę i jestem przemoczona. Jesteś tu sama?
Mała zniknęła w głębi domu. Co za durne pytanie. Małe dziewczynki nie zostają same w domu pośrodku niczego. Zanim skończyłam tę myśl, wróciła.
– Dziadek mówi, że możesz wejść. – Ze środka dobiegł trzask, jakby ktoś walnął pięścią w stół. – To znaczy… może pani wejść – poprawiła się dziewczynka. – Tylko szybko, bo naleci do środka.
Zrobiłam krok do przodu, a moja mała gospodyni zamknęła drzwi. I nagle ogarnęła mnie ciemność. Stuprocentowa, lepka, zimna. Nie widziałam zupełnie nic. Wyczułam małe palce, które złapały mnie za rękę i pociągnęły do przodu. Po chwili znalazłyśmy się w kuchni. Stałyśmy w półmroku, bo jedynym źródłem światła było małe okienko. Bez firan, gołe szyby tak oblepione brudem, że wydawały się mleczne. Rozejrzałam się powoli dookoła. Stół, cztery krzesła, stary piec, kuchenka i lodówka. Na niej mały telewizor, a obok figurka Matki Boskiej (z lekko obtłuczonym welonem). Na przeciwległej ścianie zlewozmywak, jakieś szafki. Poza tym dwoje drzwi. Jedne w ciemność – stamtąd przyszłyśmy, drugie zamknięte. Nagle zobaczyłam przed sobą dziewczynkę. W wyciągniętej przed siebie dłoni trzymała ręcznik. Mocno sprany i raczej nie czysty. Wzięłam go od niej, bo kapało mi nie tylko z nosa, ale też z włosów, a nawet z rzęs. Poza tym nie chciałam jej sprawić przykrości. To jakaś masakra, pomyślałam i zaczęłam kombinować, jak najszybciej stąd wyjść. Ale za oknem wciąż lało tak, że świata nie było widać.
– Siadaj – powiedziała mała. Chyba zorientowała się, że już na całego trzęsło mnie z zimna.
Usiadłam więc i zaczęłam wycierać włosy ręcznikiem. Pachniał dymem i wilgocią.
– Zaraz zrobię ci herbaty – dodała i nagle znów usłyszałam walnięcie pięścią w głębi domu. – Zrobię pani herbaty, będzie pani cieplej – poprawiła się dziewczynka.
Już chciałam zapytać, czy da sobie radę sama, ale szybko napomniałam się w myślach, że na pewno tak, skoro proponuje. Tylko obraziłabym ją pytaniem.
– Masz – powiedziała i podała mi gorący kubek.
Owinęłam wokół niego dłonie. Aż podskoczyłam, kiedy znów rozległ się dźwięk uderzenia. Do cholery, o co chodzi z tym waleniem? Jakby w odpowiedzi dziewczynka odezwała się głośno: – To znaczy, proszę!
I wtedy doznałam olśnienia. Tym waleniem dziadek karcił ją, kiedy zwracała się do mnie na ty. Masakra. Co za ludzie? Trzeba się stąd zbierać, pomyślałam, ale nie ruszyłam się z miejsca. Było mi zimno, przemoczone ubranie oblepiało moje ciało. Tylko na nosie czułam odrobinę ciepła z parującego kubka. Przez chwilę miałam wrażenie, że mnie nie ma, że nie ma nic wokół. Zimne ciało i odrobina pary na twarzy. Delikatne ciepło w opuszkach palców. I nagle usłyszałam krzyk:
– Dziadku! Znowu leci w kuchni! – To ta dziewczynka.
Otworzyłam szeroko oczy. Kiedy je zamknęłam? Wstałam, bo woda lała się na środek stołu. Przewróciłam krzesło, a kiedy schyliłam się po nie, dostrzegłam stopy, nogi, szerokie plecy i ramiona. Chwilę później czyjeś ręce majstrowały przy suficie. Coś zazgrzytało i nagle zobaczyłam, jak mocne męskie dłonie rozciągają nad moją głową metalową rynnę. Rura biegła od sufitu przez środek kuchni i opadała nad zlewem, do którego z pluskiem zaczęła kapać woda. To wszystko jest jakieś dziwaczne, pomyślałam, i dlaczego, u diabła, jest mi tak zimno? Zorientowałam się, że siedzę na podłodze obok przewróconego krzesła. Wstając, podniosłam je. Zatoczyłam się lekko, bo za szybko zmieniłam pozycję. Na szczęście ktoś zdążył mnie podtrzymać. Nie, to nie to. Ktoś zamknął moje ramiona w uchwycie tak silnym, że ledwo mogłam oddychać. Poczułam zapach dymu ze spalanego drewna i ciepło. Ciepło drugiego ciała. Po chwili usłyszałam brzęk. Szyjka butelki uderzyła o kubek. Te same dłonie, które majstrowały przy rynnie, podały mi go.
– Pij. – W kubku był alkohol. Odsunęłam go.
– Wypij! – powtórzył pachnący dymem mężczyzna.
Kiedy przecząco pokręciłam głową, złapał mnie za podbródek i przycisnął kubek do ust.
– Pij! – powiedział przez zaciśnięte zęby.
Ze wstrętem przełknęłam alkohol. Był tak mocny, że łzy stanęły mi w oczach. Zakrztusiłam się, za szybko wypiłam. Wtedy mężczyzna złapał mnie za rękę i pociągnął przez ciemny korytarz w głąb pomieszczenia. Znów nic nie widziałam. Teraz naprawdę się bałam. Pstryknął włącznik światła i otworzyły się drzwi. Wanna, sedes, umywalka. Mężczyzna wepchnął mnie do środka i zamknął za sobą drzwi.
– Ściągnij ubranie – powiedział powoli i spokojnie. – Zaraz przyniosę ci coś suchego. Inaczej się rozchorujesz. Tu nie ma ogrzewania, a ty jesteś już sina. To znaczy twoje usta. Rozbieraj się.
Stałam, jak wryta, myśląc, że to się nie dzieje naprawdę. Po chwili drzwi otworzyły się znowu.
– Wariatka! – Mężczyzna pokiwał głową, przez ramię miał przewieszoną stertę ubrań. Położył je na sedesie i podszedł bliżej. Cofnęłam się, spanikowana, i uderzyłam głową w bojler. Przez chwilę byłam zamroczona. Poczułam ciepło, a kiedy otworzyłam ponownie oczy, mężczyzna stał tuż przy mnie. Podniósł mi ręce, ściągnął kurtkę, potem bluzę, T-shirt. Kiedy sięgnął po czarny top, otworzyłam usta, żeby krzyknąć, ale on położył palec na swoich i wlepił we mnie czarne niemal oczy. Stałam sparaliżowana jego spojrzeniem. On tymczasem ściągnął mi top, potem sięgnął do zamka od spodni, rozpiął go. Mokry materiał lepił się do ciała. Zsunął mi buty, skarpetki, resztę spodni, majtki. Czułam gęsią skórkę na całym ciele. Sutki zesztywniały mi z zimna i przez ułamek sekundy widziałam wyraźnie twarz mężczyzny. Przyglądał mi się. Taksował mnie wzrokiem z góry na dół, uśmiechnął się i przełknął ślinę. Potem wylał na dłonie trochę jakiegoś płynu i zaczął mnie nim nacierać.
– Kamfora – powiedziałam oszołomiona.
– Ciii! – Mężczyzna znowu położył palec na ustach i uciszył mnie spojrzeniem. A potem wrócił do przerwanej czynności.
Dlaczego nie protestuję, nie szarpię się, nie krzyczę?! – dopytywałam się w myślach. Dlaczego? Ramiona, plecy, stopy, wewnętrzna strona ud. Kiedy nacierał pośladki, delikatnie wsunął między nie dłoń, ale szybko ją cofnął. Potem odwrócił mnie twarzą do siebie. Czułam jego oddech na twarzy. Przyklęknął. Masował mi teraz stopy, łydki. Zatrzymał się i podniósł wzrok. Wciągnął głośno powietrze i wstał. Dotknął mojego brzucha. Masował go okrężnymi ruchami. Zamknął w dłoniach moje piersi. Zacisnął mi ręce na szyi, delikatnie uciskając kciukami miejsce między obojczykami. Kamfora pachniała tak intensywnie, że z trudem mogłam złapać oddech. Mężczyzna zabrał ręce, a potem mnie ubrał. Ubrania były zimne i też pachniały dymem. A potem nagle zrobiło się ciemno.
– Dziadku! Dziadku! Ta pani już nie śpi!
Rozpoznałam głos. Byłam w kuchni. Podniosłam wzrok. Przede mną stała, albo raczej próbowała stać, bo nieustanie przebierała nogami, dziewczynka. Lat cztery, może pięć, trudno powiedzieć, bo była bardzo niska i chuda. Miała cienkie blond włosy zebrane w kucyk. Jej cera była tak jasna, że przebijały przez nią najmniejsze żyłki. Szare oczy poruszały się w górę i w dół. Zerkała to na mnie, to na coś nade mną lub za mną.
– Co się stało? – zapytałam.
– Zemdlałaś – odpowiedziało dziecko. – Dziadek mówi, że to z zimna. A dziadek się zna na zimnie. Wie o nim wszystko. Potem trochę spałaś. Dziadek mówi, że miałaś gorączkę. Od deszczu, bo zmokłaś i zamarzłaś.
– Zmarzłaś – poprawił głos zza mnie.
– No właśnie, z zimna. Tak mówi dziadek, a on wie, co mówi, zwłaszcza o zimnie. Uratował wielu, ale nie wszystkich i… – Tu jej głos się załamał.
Wtedy odezwał się mężczyzna. Nie widziałam go, stał za mną.
– Dobrze, dobrze. Za dużo mówisz i za szybko. Przestań, bo jeszcze nasz gość znowu zemdleje – zakończył ironicznie.
A ja pomyślałam, że może to wszystko mi się przywidziało. Spojrzałam na siebie. A jednak nie. Miałam na sobie dużo za duże męskie ubrania: szare spodnie związane sznurkiem, wełniany sweter i koszulę, której mankiety wystawały z rękawów. Jego ubrania, pomyślałam. A zatem tamta scena w łazience wydarzyła się naprawdę. Co jeszcze mi zrobił? Czy to możliwe, że nic?
– Która godzina? – zapytałam.
– Już po dziewiątej. Zaraz idę spać. Dziś będę spać z dziadkiem. Ty możesz spać w moim łóżku. – Mała wierciła się podekscytowana. – Dziadek powiedział, że tak wypada.
– Dziękuję, ale nie trzeba.
– Nie będziesz chodzić po nocy – powiedział mężczyzna. – A małej samej nie zostawię.
– No właśnie. I wciąż pada, a twoje ubrania nie wyschły. – Walnięcie w blat. – Przepraszam – dodała pospiesznie dziewczynka.
– A zresztą – mruknął pod nosem mężczyzna za mną – kit z tym!
To by było na tyle, jeśli chodzi o poprawną polszczyznę, pomyślałam.
– Pójdę tak – odezwałam się ponownie – a jutro wrócę po swoje rzeczy.
– Ale – upierała się dziewczynka – dziadek powiedział, że masz zostać. A jak dziadek coś powie, to lepiej go słuchać – zakończyła z przejęciem.
Mężczyzna za mną poruszał się nerwowo. Przestępował z nogi na nogę. Podłoga pod nim skrzypiała. Dziadek, pomyślałam i wzdrygnęłam się z obrzydzeniem, bo przypomniałam sobie jego ręce na moim ciele. Odwróciłam się z obawą, kogo zobaczę. Uświadomiłam sobie, że nie mam pojęcia, jak wygląda ten człowiek. Wiedziałam tylko, jak pachnie. Dymem, dymem z ogniska. Podniosłam wzrok i jeszcze zdążyłam pomyśleć: czy ma zęby? Ale mężczyzna, który za mną stał, nie był stary. Owszem, miał posiwiałe włosy, kilkudniowy zarost, szarą i zmęczoną twarz. Ale wydawał się być w pełni sił. Wyprostowany, szeroki w ramionach. Krótko ostrzyżone włosy wyglądały trochę jak szczecina, były zupełnie matowe, jakby martwe. Był ubrany dokładnie tak jak ja. Tylko na nim ubrania lepiej leżały. W pewnej chwili spuścił wzrok, nasze spojrzenia na moment się spotkały. Noc, ma oczy czarne jak nocne niebo, pomyślałam.
– W takim razie postanowione – odezwał się mężczyzna, odwracając wzrok. – Prześpisz się w pokoju małej, a jutro załatwimy resztę.
– Dziękuję – rzuciłam krótko.
– Ana, pokaż jej wszystko i wskakuj do łóżka, zanim ojciec wróci.
– Tak – odpowiedziała dziewczynka i już ciągnęła mnie za sobą.
Jej pokój był malutki. Łóżko, szafa, biurko, na którym siedziały trzy misie, i dwa krzesła.
– Dobranoc! – zawoła i wybiegła z pokoju. Po chwili jednak wróciła i oznajmiła: – Dziadek mówi, że mam dać ci koc, bo w nocy będzie ci na pewno zimno. – Mała podniosła tapczan i wyciągnęła ciężki pled. Był zimny i jakby wilgotny.
– Dziękuję – powiedziałam. Ale ona już wybiegła.
– Dobranoc, dziadku – usłyszałam jeszcze, a potem cichutko zamknęły się jakieś drzwi, lekko przy tym skrzypiąc. Usiadam na łóżku. Powieki mi się kleiły.
– Masz wszystko? – Mężczyzna stał w drzwiach i patrzył na mnie. Zupełnie tak jak wtedy w łazience. Pod tym spojrzeniem znów nie mogłam się ruszyć ani wydobyć z siebie słowa. Chciałam choć pokiwać głową, ale mi się nie udało. Wtedy z trzaskiem otworzyły się drzwi.
– Ożeż kurwa, ale leje. Do gaci przemokłem, a chuj mi się chyba skurczył do rozmiaru kciuka.
– Cicho! – syknął mężczyzna, odwracając się w drzwiach – mała śpi.
– Tak, wiem, mała. Przesuń się – powiedział bełkotliwy głos, lekko śpiewny, chyba podpity – chcę ją zobaczyć.
Przez chwilę dwaj mężczyźni szamotali się w drzwiach. Podpity głos krzyknął:
– Kurwa, co ty odpierdalasz?
I wtedy starszy z mężczyzn odsunął się, mówiąc:
– Patrz! Tylko się zamknij!
Bełkotliwy głos należał do młodego człowieka. Był szczupły, a nawet chudy, i zupełnie łysy. Miał wielkie szare oczy. Zupełnie jak dziewczynka, pomyślałam.
– Żeż kurwa, ojciec, ale urosła? – powiedział i sam zaśmiał się ze swojego dowcipu. – Ale serio, gdzie moja córa? I co to, kurwa, za pizda tu siedzi? – Znowu zaczęłam się bać, ale tłumaczyłam sobie, że młody jest pijany, zbyt pijany, żeby coś mi zrobić.
– Przestań kląć! – warknął starszy. – Ucisz się i idź spać. Mamy gościa. Prześpi się u Any, a jutro pójdzie swoją drogą.
– _Jawohl_, ojciec! A może by tak… – Młody zmrużył oczy, oblizał się i złapał za krocze.
– Idź na górę i wysikaj się dwa razy, bo cię zamknę! – wycedził przez zęby starszy.
– No, mowy nie ma, ta jest dorosła, z nią można! A ty co? Sam chcesz pieprzyć? Przecież nie podołasz, za stary cap jesteś! – Młodszy znowu podniósł głos i wtedy usłyszałam głośny plask, jakby klaśnięcie.
Kątem oka, bo starałam się nie podnosić wzroku, zobaczyłam, że młody dostał od ojca w twarz. Nie oddał. Zaklął pod nosem. Pokazał w moim kierunku środkowy palec i, potykając się, powlókł na górę.
Zrobiło się cicho. Starszy mężczyzna wciąż stał w drzwiach z zaplecionymi na karku dłońmi i głęboko oddychał. Skrzypnęły drzwi. Mała podbiegła do niego i przytuliła się.
– Wszystko dobrze – powiedział. – Wracaj do łóżka. Zaraz do ciebie przyjdę. – Bose stopy plasnęły o podłogę. Potem mężczyzna odwrócił się do mnie i powiedział:
– Ciebie też zamknę na noc. Możesz spać spokojnie. Jesteśmy z Aną zaraz obok. On śpi na górze, a ja, no cóż, głupoty gadał po pijaku. Ja na pewno nie będę cię niepokoił. – Mówiąc to, patrzył na mnie, a kiedy skończył, spuścił wzrok i odwrócił się.
– Poczekaj. – Powoli wstałam z łóżka i podeszłam do niego, ale się nie odwrócił. Biło od niego takie ciepło i wciąż czuć było dym. – Dziękuję – powiedziałam i delikatnie dotknęłam jego ramienia.
Złapał moją dłoń i ścisnął, aż zabolało. Potem ją zrzucił.
– Dobranoc – rzucił, będąc już na zewnątrz, i przekręcił klucz w zamku.Obudziło mnie ogromne pragnienie. Czułam też, że natychmiast muszę skorzystać z toalety albo pęknie mi pęcherz. Odkryłam się i postawiłam stopy na podłodze. Ja pieprzę, ale zimna, pomyślałam i zaczęłam pośpiesznie szukać w pościeli skarpetek. Niewiele dawały, ale zawsze to coś. Wstałam i powoli nacisnęłam klamkę. Ustąpiła od razu. Czy te drzwi nie były zamknięte? Wyszłam do ciemnego korytarza, szukając łazienki. Do dalszych części domu prowadziło czworo drzwi. Pokój, w którym spałam, ten obok i drzwi po lewej. W końcu korytarza po prawej schody i drzwi do kuchni. To musi być tu. Skręciłam w lewo i otworzyłam drzwi. Trafiony! – pomyślałam na widok umywalki i spojrzałam w lewo, gdzie wczoraj stał sedes. On tam stał. Spodnie miał lekko opuszczone, o muszlę odbijał się strumień moczu.
– Jezus Maria! – krzyknęłam. – Przepraszam, ja tylko musze skorzystać…
– Już – zamruczał, pociągnął za uchwyt od spłuczki i zapiął rozporek. Podniósł do góry ręce, kiedy mnie mijał. – Jeszcze tylko… – powiedział, odkręcając kran – i jest wolne.
Wyszedł. Siedząc na sedesie, poczułam ulgę. Po chwili usłyszałam pukanie do drzwi.
– Zostawiam ci twoje ubrania i chodź szybko, bo śniadanie na stole. – Umyłam twarz w zimnej wodzie. Rozebrałam się i, trzęsąc się z zimna, włożyłam swoje rzeczy. Majtki były czyste, wyprane. Czy on je prał? Zrobiło mi się niedobrze. Oparłam się o wannę i głęboko oddychałam. Po chwili znów rozległo się pukanie do drzwi. Znajomy głos powiedział:
– Mówiłem, że śniadanie jest gotowe, chodź już!
Poszłam do kuchni. Pachniało cebulą i kawą. Na stole było pęto suchej kiełbasy i patelnia z jajecznicą. W dwóch kubkach parowała kawa.
– Gdzie są wszyscy? – zapytałam i poczułam, jak ślina napływa mi do gardła.
– Paweł pojechał do roboty. Po drodze zawiózł małą do matki.
– Paweł?
– Mój starszy syn. Ana kazała cię pożegnać. Jest tu tylko raz miesiącu. Jej matka nie mieszka z nami. To znaczy oni nie żyją razem. – Wydawał się speszony, szybko więc zmienił temat. – Siadaj i jedz. – Ukroił kilka plastrów kiełbasy.
– Nie, dziękuję. Ja nie jem mięsa.
– Okej – zamruczał i zaczął nakładać mi jajecznicę na talerz.
– W sumie to jajek też nie jem. Jestem weganką. – Przewrócił oczami. – To znaczy… – zaczęłam, ale mi przerwał:
– Tak, wiem, nic od zwierząt. To czym ja cię mam nakarmić, co? A kawę pijesz?
– Tak, proszę. Czarną.
– Czarna jest!
Upiłam łyk, potem drugi i poczułam takie ssanie w żołądku, jakbym nie jadła przez tydzień. Odstawiłam kubek i dosłownie rzuciłam się na jajecznicę, przegryzając wyschniętą wędliną.
– Czy mogłabym dostać kromkę chleba? – zapytałam. – Albo lepiej dwie?
Mężczyzna wstał, ukroił kromkę, potem drugą i podał mi, śmiejąc się pod nosem.
– Weganka, tak? He, he. – Potem już tylko patrzył, jak jem. Sam nie jadł. Sączył kawę.
– Dziękuję. Było pyszne. Dawno nie byłam taka głodna. Może pozmywam? Czy jest ciepła woda?
– Pod kuchnią się pali. To jest.
Zebrałam naczynia, włożyłam do zlewu. Cały czas czułam na sobie jego wzrok. Całe ciało aż mnie paliło. Kiedy skończyłam, podniósł się i powiedział:
– No to czas już iść. Odprowadzić cię czy sama trafisz?
– Trafię.
Wyszliśmy przed dom. Powietrze było rześkie, ale po wczorajszym deszczu nie było śladu. Jasne niebo i słońce już wysoko. Zieleń wokół domu lśniła, liście drzew opłukane z kurzu mieniły się żółtawo. Był początek jesieni. Na polach pusto, gdzieniegdzie tylko kukurydza. A dookoła las. To ten widok mnie tu sprowadził. To było to miejsce.
– Pięknie tu.
Nic nie odpowiedział. Teraz albo nigdy, pomyślałam. Teraz albo nigdy.
– Poczekaj – zaczęłam, a głos mi drżał ze zdenerwowania. – Czy moglibyśmy na chwilę wrócić? Chciałabym porozmawiać. Mam propozycję.
– Jaką?
– Wejdźmy może do środka…
– Nie. Możesz powiedzieć mi tutaj, teraz.
– Widzisz, tak się zastanawiałam… – Zupełnie nie wiedziałam, jak to powiedzieć. Co ja sobie myślałam?
– Mów, czego chcesz. Po co tu jesteś? Po co tu jesteś trzeci raz w tym miesiącu? Widziałem cię wcześniej, jak się tu kręciłaś.
Okej, czyli mój plan był jednak do dupy. Jak miałam to teraz rozegrać? Zacisnęłam pięści i, nie patrząc na niego, wypaliłam:
– Czy w tym domu nie przyda się żona, gospodyni, a może córka? Chciałabym tu zostać. Bardzo podoba mi się to miejsce, a że nie mam dokąd pójść, to pomyślałam, że może się jakoś dogadamy.
– Że co proszę? – wyszeptał mężczyzna. – O czym ty mówisz?
– Chciałabym tu zostać. W zamian za to zajmowałabym się domem. Mogę pracować. Z czego wy właściwie żyjecie? Mogę robić wszystko. Mogę też… – Zamilkłam, nie umiałam wyartykułować reszty. Znowu wbił we mnie ten wzrok. Znowu zobaczyłam ciemność.
– Czy ty jesteś normalna? Kim ty w ogóle jesteś? Skąd się tu wzięłaś? W tym domu mieszka trzech facetów. Ja i moich dwóch synów. Jeden ma dwadzieścia lat, drugi trzydzieści i dziecko z kobietą, która od niego odeszła. Co to znaczy, że możesz robić wszystko? Chcesz… – urwał. – Czy ja dobrze rozumiem, że ty chcesz…, to znaczy oferujesz…? Psia krew! Trzech dorosłych chłopów i ty jedna!?
– Może jeden z was potrzebowałby towarzyszki? – podjęłam speszona i skołowana. Powoli zaczynał do mnie docierać bezsens moich planów. O czym ja myślałam? Naprawdę byłam aż tak zdesperowana? Aż tak bezmyślna?
– Jednego widziałaś wczoraj. Mało ci? Kurczę, co to za pomysł w ogóle? Nie jesteśmy jakimiś zwyrodnialcami.
– To może ja jestem – wyszeptałam. – Bardzo chciałabym tu zostać. Nie mam dokąd wracać. Chciałabym, żeby to było moje miejsce. Proszę!
– Jak to nie masz dokąd iść? Przecież skądś przyszłaś? A twoja rodzina?
– Skądś przyszłam, ale tych miejsc już nie ma. Rodzice nie żyją. Moja siostra ma swoje życie i w zasadzie nie mamy ze sobą nic wspólnego. Nigdy nie miałyśmy. Nie mam nikogo i niczego swojego. Pozwól mi zostać. Zajmę się małą, jak tu będzie. Pawłem, albo tym drugim, jeśli tak zdecydujesz. Albo tobą. Proszę.
– Wariatka – powiedział, po czym, nie patrząc nawet na mnie, zakończył: – Chodź do środka.
A w tamtym domu zakochała się od pierwszego wejrzenia. Wiosną, gdy wszystko w kraju zamknięto z powodu pandemii wirusa i nie było pracy, pieniędzy, a nawet zakazano wchodzenia do lasów, codziennie rano wsiadała do samochodu i jechała na wieś. Parkowała na poboczu i szła przed siebie. Dom i szereg budynków gospodarczych wyłoniły się któregoś dnia, kiedy wyszła z lasu. Wyglądały niesamowicie. Dookoła tylko pola i ściana zieleni. Jak okiem sięgnąć – pustka. Pomyślała wtedy, że dałaby wszystko, żeby to miejsce było jej. Z początku myślała, iż dom stoi pusty, ale szybko zorientowała się, że jednak nie. Słychać było ujadanie psa i jakieś krzyki. Po chwili wyjechał stamtąd samochód, a głośne łubudu z nastawionego na pełny regulator radia dobiegało jeszcze przez dłuższą chwilę. Udała wtedy, że coś sprawdza w telefonie i poprawia w plecaku, a potem szybko zawróciła. Teraz była tu znowu. Po raz kolejny. Ostatecznie zdecydowana.Lało od kwadransa. To dobrze, pomyślałam. Niebo mi sprzyja. Choć już dawno przestałam wierzyć w znaki, dobre omeny i całą resztę. Kiedyś bywały takie chwile, kiedy wydawało mi się, że ktoś albo coś nade mną czuwa. Samochód, który mnie nie ochlapał, ludzie, którzy się rozeszli, zanim zdążyłam do nich podejść, patrol policji, który nie wlepił mi mandatu, choć powinien, czy w końcu przelew, który przyszedł, kiedy zdążyłam już o nim zapomnieć. Ale to było tak dawno, że chyba nigdy. Stałam tu, po raz trzeci w tym miesiącu. Byłam cała przemoczona, to dobra wymówka. W końcu co miałam do stracenia? Byłam bez pracy i bez pieniędzy, za to z ogromnymi długami. Kilka błędnych decyzji i jedyne, co mi pozostało, to gigantyczny kredyt do spłacania przez trzydzieści lat. Nic w życiu nie osiągnęłam. Nie miałam przyjaciół, bo zawsze stroniłam od ludzi. Czułam się zagubiona i niepewna, kiedy trzeba było wchodzić w nawet powierzchowne z nimi relacje. Nie miałam męża, dzieci ani nawet krewnych. No może to ostatnie to nie do końca prawda. Miałam siostrę. Co prawda zerwałyśmy ze sobą kontakt już dawno temu, a mój powrót do domu rodzinnego, śmierć rodziców i cała sprawa z domem i kredytem jeszcze bardziej nas od siebie oddaliły. Ale – swoją drogą – czy rodzina to ludzie, z którymi łączą nas więzy krwi, czy też uczucia i potrzeby? Za mną nikt już nie tęsknił, nie troszczył się o mnie. Byłam sama i jeśli chciałam zacząć od nowa, tak, jak to sobie wymyśliłam, to teraz musiałam zrobić pierwszy krok. Zebrałam się w sobie i podeszłam do furtki. Niestety, nic z tego. Zawołałam, ale zagłuszyły mnie strugi deszczu lejące się z nieba. Podniosłam skobel i podeszłam do drzwi. Najpierw zapukałam, a potem uderzyłam w nie mocno. Stałam przez dłuższą chwilę i czekałam. Ponieważ nic się nie wydarzyło, spróbowałam sforsować je, popychając ramieniem. W tym momencie drzwi się uchyliły. Na moment straciłam równowagę, ale na szczęście nie poleciałam do przodu. W drzwiach stała dziewczynka. Cztero-, może pięcioletnia. Mała i chuda. Była lekko zdziwiona, ale nie wystraszona. O kurde! – pomyślałam. Ale klops! Odezwałam się jednak spokojnie i najuprzejmiej, jak potrafiłam.
– Dzień dobry – zaczęłam. – Czy mogłabym się schować przed deszczem? Trochę już idę i jestem przemoczona. Jesteś tu sama?
Mała zniknęła w głębi domu. Co za durne pytanie. Małe dziewczynki nie zostają same w domu pośrodku niczego. Zanim skończyłam tę myśl, wróciła.
– Dziadek mówi, że możesz wejść. – Ze środka dobiegł trzask, jakby ktoś walnął pięścią w stół. – To znaczy… może pani wejść – poprawiła się dziewczynka. – Tylko szybko, bo naleci do środka.
Zrobiłam krok do przodu, a moja mała gospodyni zamknęła drzwi. I nagle ogarnęła mnie ciemność. Stuprocentowa, lepka, zimna. Nie widziałam zupełnie nic. Wyczułam małe palce, które złapały mnie za rękę i pociągnęły do przodu. Po chwili znalazłyśmy się w kuchni. Stałyśmy w półmroku, bo jedynym źródłem światła było małe okienko. Bez firan, gołe szyby tak oblepione brudem, że wydawały się mleczne. Rozejrzałam się powoli dookoła. Stół, cztery krzesła, stary piec, kuchenka i lodówka. Na niej mały telewizor, a obok figurka Matki Boskiej (z lekko obtłuczonym welonem). Na przeciwległej ścianie zlewozmywak, jakieś szafki. Poza tym dwoje drzwi. Jedne w ciemność – stamtąd przyszłyśmy, drugie zamknięte. Nagle zobaczyłam przed sobą dziewczynkę. W wyciągniętej przed siebie dłoni trzymała ręcznik. Mocno sprany i raczej nie czysty. Wzięłam go od niej, bo kapało mi nie tylko z nosa, ale też z włosów, a nawet z rzęs. Poza tym nie chciałam jej sprawić przykrości. To jakaś masakra, pomyślałam i zaczęłam kombinować, jak najszybciej stąd wyjść. Ale za oknem wciąż lało tak, że świata nie było widać.
– Siadaj – powiedziała mała. Chyba zorientowała się, że już na całego trzęsło mnie z zimna.
Usiadłam więc i zaczęłam wycierać włosy ręcznikiem. Pachniał dymem i wilgocią.
– Zaraz zrobię ci herbaty – dodała i nagle znów usłyszałam walnięcie pięścią w głębi domu. – Zrobię pani herbaty, będzie pani cieplej – poprawiła się dziewczynka.
Już chciałam zapytać, czy da sobie radę sama, ale szybko napomniałam się w myślach, że na pewno tak, skoro proponuje. Tylko obraziłabym ją pytaniem.
– Masz – powiedziała i podała mi gorący kubek.
Owinęłam wokół niego dłonie. Aż podskoczyłam, kiedy znów rozległ się dźwięk uderzenia. Do cholery, o co chodzi z tym waleniem? Jakby w odpowiedzi dziewczynka odezwała się głośno: – To znaczy, proszę!
I wtedy doznałam olśnienia. Tym waleniem dziadek karcił ją, kiedy zwracała się do mnie na ty. Masakra. Co za ludzie? Trzeba się stąd zbierać, pomyślałam, ale nie ruszyłam się z miejsca. Było mi zimno, przemoczone ubranie oblepiało moje ciało. Tylko na nosie czułam odrobinę ciepła z parującego kubka. Przez chwilę miałam wrażenie, że mnie nie ma, że nie ma nic wokół. Zimne ciało i odrobina pary na twarzy. Delikatne ciepło w opuszkach palców. I nagle usłyszałam krzyk:
– Dziadku! Znowu leci w kuchni! – To ta dziewczynka.
Otworzyłam szeroko oczy. Kiedy je zamknęłam? Wstałam, bo woda lała się na środek stołu. Przewróciłam krzesło, a kiedy schyliłam się po nie, dostrzegłam stopy, nogi, szerokie plecy i ramiona. Chwilę później czyjeś ręce majstrowały przy suficie. Coś zazgrzytało i nagle zobaczyłam, jak mocne męskie dłonie rozciągają nad moją głową metalową rynnę. Rura biegła od sufitu przez środek kuchni i opadała nad zlewem, do którego z pluskiem zaczęła kapać woda. To wszystko jest jakieś dziwaczne, pomyślałam, i dlaczego, u diabła, jest mi tak zimno? Zorientowałam się, że siedzę na podłodze obok przewróconego krzesła. Wstając, podniosłam je. Zatoczyłam się lekko, bo za szybko zmieniłam pozycję. Na szczęście ktoś zdążył mnie podtrzymać. Nie, to nie to. Ktoś zamknął moje ramiona w uchwycie tak silnym, że ledwo mogłam oddychać. Poczułam zapach dymu ze spalanego drewna i ciepło. Ciepło drugiego ciała. Po chwili usłyszałam brzęk. Szyjka butelki uderzyła o kubek. Te same dłonie, które majstrowały przy rynnie, podały mi go.
– Pij. – W kubku był alkohol. Odsunęłam go.
– Wypij! – powtórzył pachnący dymem mężczyzna.
Kiedy przecząco pokręciłam głową, złapał mnie za podbródek i przycisnął kubek do ust.
– Pij! – powiedział przez zaciśnięte zęby.
Ze wstrętem przełknęłam alkohol. Był tak mocny, że łzy stanęły mi w oczach. Zakrztusiłam się, za szybko wypiłam. Wtedy mężczyzna złapał mnie za rękę i pociągnął przez ciemny korytarz w głąb pomieszczenia. Znów nic nie widziałam. Teraz naprawdę się bałam. Pstryknął włącznik światła i otworzyły się drzwi. Wanna, sedes, umywalka. Mężczyzna wepchnął mnie do środka i zamknął za sobą drzwi.
– Ściągnij ubranie – powiedział powoli i spokojnie. – Zaraz przyniosę ci coś suchego. Inaczej się rozchorujesz. Tu nie ma ogrzewania, a ty jesteś już sina. To znaczy twoje usta. Rozbieraj się.
Stałam, jak wryta, myśląc, że to się nie dzieje naprawdę. Po chwili drzwi otworzyły się znowu.
– Wariatka! – Mężczyzna pokiwał głową, przez ramię miał przewieszoną stertę ubrań. Położył je na sedesie i podszedł bliżej. Cofnęłam się, spanikowana, i uderzyłam głową w bojler. Przez chwilę byłam zamroczona. Poczułam ciepło, a kiedy otworzyłam ponownie oczy, mężczyzna stał tuż przy mnie. Podniósł mi ręce, ściągnął kurtkę, potem bluzę, T-shirt. Kiedy sięgnął po czarny top, otworzyłam usta, żeby krzyknąć, ale on położył palec na swoich i wlepił we mnie czarne niemal oczy. Stałam sparaliżowana jego spojrzeniem. On tymczasem ściągnął mi top, potem sięgnął do zamka od spodni, rozpiął go. Mokry materiał lepił się do ciała. Zsunął mi buty, skarpetki, resztę spodni, majtki. Czułam gęsią skórkę na całym ciele. Sutki zesztywniały mi z zimna i przez ułamek sekundy widziałam wyraźnie twarz mężczyzny. Przyglądał mi się. Taksował mnie wzrokiem z góry na dół, uśmiechnął się i przełknął ślinę. Potem wylał na dłonie trochę jakiegoś płynu i zaczął mnie nim nacierać.
– Kamfora – powiedziałam oszołomiona.
– Ciii! – Mężczyzna znowu położył palec na ustach i uciszył mnie spojrzeniem. A potem wrócił do przerwanej czynności.
Dlaczego nie protestuję, nie szarpię się, nie krzyczę?! – dopytywałam się w myślach. Dlaczego? Ramiona, plecy, stopy, wewnętrzna strona ud. Kiedy nacierał pośladki, delikatnie wsunął między nie dłoń, ale szybko ją cofnął. Potem odwrócił mnie twarzą do siebie. Czułam jego oddech na twarzy. Przyklęknął. Masował mi teraz stopy, łydki. Zatrzymał się i podniósł wzrok. Wciągnął głośno powietrze i wstał. Dotknął mojego brzucha. Masował go okrężnymi ruchami. Zamknął w dłoniach moje piersi. Zacisnął mi ręce na szyi, delikatnie uciskając kciukami miejsce między obojczykami. Kamfora pachniała tak intensywnie, że z trudem mogłam złapać oddech. Mężczyzna zabrał ręce, a potem mnie ubrał. Ubrania były zimne i też pachniały dymem. A potem nagle zrobiło się ciemno.
– Dziadku! Dziadku! Ta pani już nie śpi!
Rozpoznałam głos. Byłam w kuchni. Podniosłam wzrok. Przede mną stała, albo raczej próbowała stać, bo nieustanie przebierała nogami, dziewczynka. Lat cztery, może pięć, trudno powiedzieć, bo była bardzo niska i chuda. Miała cienkie blond włosy zebrane w kucyk. Jej cera była tak jasna, że przebijały przez nią najmniejsze żyłki. Szare oczy poruszały się w górę i w dół. Zerkała to na mnie, to na coś nade mną lub za mną.
– Co się stało? – zapytałam.
– Zemdlałaś – odpowiedziało dziecko. – Dziadek mówi, że to z zimna. A dziadek się zna na zimnie. Wie o nim wszystko. Potem trochę spałaś. Dziadek mówi, że miałaś gorączkę. Od deszczu, bo zmokłaś i zamarzłaś.
– Zmarzłaś – poprawił głos zza mnie.
– No właśnie, z zimna. Tak mówi dziadek, a on wie, co mówi, zwłaszcza o zimnie. Uratował wielu, ale nie wszystkich i… – Tu jej głos się załamał.
Wtedy odezwał się mężczyzna. Nie widziałam go, stał za mną.
– Dobrze, dobrze. Za dużo mówisz i za szybko. Przestań, bo jeszcze nasz gość znowu zemdleje – zakończył ironicznie.
A ja pomyślałam, że może to wszystko mi się przywidziało. Spojrzałam na siebie. A jednak nie. Miałam na sobie dużo za duże męskie ubrania: szare spodnie związane sznurkiem, wełniany sweter i koszulę, której mankiety wystawały z rękawów. Jego ubrania, pomyślałam. A zatem tamta scena w łazience wydarzyła się naprawdę. Co jeszcze mi zrobił? Czy to możliwe, że nic?
– Która godzina? – zapytałam.
– Już po dziewiątej. Zaraz idę spać. Dziś będę spać z dziadkiem. Ty możesz spać w moim łóżku. – Mała wierciła się podekscytowana. – Dziadek powiedział, że tak wypada.
– Dziękuję, ale nie trzeba.
– Nie będziesz chodzić po nocy – powiedział mężczyzna. – A małej samej nie zostawię.
– No właśnie. I wciąż pada, a twoje ubrania nie wyschły. – Walnięcie w blat. – Przepraszam – dodała pospiesznie dziewczynka.
– A zresztą – mruknął pod nosem mężczyzna za mną – kit z tym!
To by było na tyle, jeśli chodzi o poprawną polszczyznę, pomyślałam.
– Pójdę tak – odezwałam się ponownie – a jutro wrócę po swoje rzeczy.
– Ale – upierała się dziewczynka – dziadek powiedział, że masz zostać. A jak dziadek coś powie, to lepiej go słuchać – zakończyła z przejęciem.
Mężczyzna za mną poruszał się nerwowo. Przestępował z nogi na nogę. Podłoga pod nim skrzypiała. Dziadek, pomyślałam i wzdrygnęłam się z obrzydzeniem, bo przypomniałam sobie jego ręce na moim ciele. Odwróciłam się z obawą, kogo zobaczę. Uświadomiłam sobie, że nie mam pojęcia, jak wygląda ten człowiek. Wiedziałam tylko, jak pachnie. Dymem, dymem z ogniska. Podniosłam wzrok i jeszcze zdążyłam pomyśleć: czy ma zęby? Ale mężczyzna, który za mną stał, nie był stary. Owszem, miał posiwiałe włosy, kilkudniowy zarost, szarą i zmęczoną twarz. Ale wydawał się być w pełni sił. Wyprostowany, szeroki w ramionach. Krótko ostrzyżone włosy wyglądały trochę jak szczecina, były zupełnie matowe, jakby martwe. Był ubrany dokładnie tak jak ja. Tylko na nim ubrania lepiej leżały. W pewnej chwili spuścił wzrok, nasze spojrzenia na moment się spotkały. Noc, ma oczy czarne jak nocne niebo, pomyślałam.
– W takim razie postanowione – odezwał się mężczyzna, odwracając wzrok. – Prześpisz się w pokoju małej, a jutro załatwimy resztę.
– Dziękuję – rzuciłam krótko.
– Ana, pokaż jej wszystko i wskakuj do łóżka, zanim ojciec wróci.
– Tak – odpowiedziała dziewczynka i już ciągnęła mnie za sobą.
Jej pokój był malutki. Łóżko, szafa, biurko, na którym siedziały trzy misie, i dwa krzesła.
– Dobranoc! – zawoła i wybiegła z pokoju. Po chwili jednak wróciła i oznajmiła: – Dziadek mówi, że mam dać ci koc, bo w nocy będzie ci na pewno zimno. – Mała podniosła tapczan i wyciągnęła ciężki pled. Był zimny i jakby wilgotny.
– Dziękuję – powiedziałam. Ale ona już wybiegła.
– Dobranoc, dziadku – usłyszałam jeszcze, a potem cichutko zamknęły się jakieś drzwi, lekko przy tym skrzypiąc. Usiadam na łóżku. Powieki mi się kleiły.
– Masz wszystko? – Mężczyzna stał w drzwiach i patrzył na mnie. Zupełnie tak jak wtedy w łazience. Pod tym spojrzeniem znów nie mogłam się ruszyć ani wydobyć z siebie słowa. Chciałam choć pokiwać głową, ale mi się nie udało. Wtedy z trzaskiem otworzyły się drzwi.
– Ożeż kurwa, ale leje. Do gaci przemokłem, a chuj mi się chyba skurczył do rozmiaru kciuka.
– Cicho! – syknął mężczyzna, odwracając się w drzwiach – mała śpi.
– Tak, wiem, mała. Przesuń się – powiedział bełkotliwy głos, lekko śpiewny, chyba podpity – chcę ją zobaczyć.
Przez chwilę dwaj mężczyźni szamotali się w drzwiach. Podpity głos krzyknął:
– Kurwa, co ty odpierdalasz?
I wtedy starszy z mężczyzn odsunął się, mówiąc:
– Patrz! Tylko się zamknij!
Bełkotliwy głos należał do młodego człowieka. Był szczupły, a nawet chudy, i zupełnie łysy. Miał wielkie szare oczy. Zupełnie jak dziewczynka, pomyślałam.
– Żeż kurwa, ojciec, ale urosła? – powiedział i sam zaśmiał się ze swojego dowcipu. – Ale serio, gdzie moja córa? I co to, kurwa, za pizda tu siedzi? – Znowu zaczęłam się bać, ale tłumaczyłam sobie, że młody jest pijany, zbyt pijany, żeby coś mi zrobić.
– Przestań kląć! – warknął starszy. – Ucisz się i idź spać. Mamy gościa. Prześpi się u Any, a jutro pójdzie swoją drogą.
– _Jawohl_, ojciec! A może by tak… – Młody zmrużył oczy, oblizał się i złapał za krocze.
– Idź na górę i wysikaj się dwa razy, bo cię zamknę! – wycedził przez zęby starszy.
– No, mowy nie ma, ta jest dorosła, z nią można! A ty co? Sam chcesz pieprzyć? Przecież nie podołasz, za stary cap jesteś! – Młodszy znowu podniósł głos i wtedy usłyszałam głośny plask, jakby klaśnięcie.
Kątem oka, bo starałam się nie podnosić wzroku, zobaczyłam, że młody dostał od ojca w twarz. Nie oddał. Zaklął pod nosem. Pokazał w moim kierunku środkowy palec i, potykając się, powlókł na górę.
Zrobiło się cicho. Starszy mężczyzna wciąż stał w drzwiach z zaplecionymi na karku dłońmi i głęboko oddychał. Skrzypnęły drzwi. Mała podbiegła do niego i przytuliła się.
– Wszystko dobrze – powiedział. – Wracaj do łóżka. Zaraz do ciebie przyjdę. – Bose stopy plasnęły o podłogę. Potem mężczyzna odwrócił się do mnie i powiedział:
– Ciebie też zamknę na noc. Możesz spać spokojnie. Jesteśmy z Aną zaraz obok. On śpi na górze, a ja, no cóż, głupoty gadał po pijaku. Ja na pewno nie będę cię niepokoił. – Mówiąc to, patrzył na mnie, a kiedy skończył, spuścił wzrok i odwrócił się.
– Poczekaj. – Powoli wstałam z łóżka i podeszłam do niego, ale się nie odwrócił. Biło od niego takie ciepło i wciąż czuć było dym. – Dziękuję – powiedziałam i delikatnie dotknęłam jego ramienia.
Złapał moją dłoń i ścisnął, aż zabolało. Potem ją zrzucił.
– Dobranoc – rzucił, będąc już na zewnątrz, i przekręcił klucz w zamku.Obudziło mnie ogromne pragnienie. Czułam też, że natychmiast muszę skorzystać z toalety albo pęknie mi pęcherz. Odkryłam się i postawiłam stopy na podłodze. Ja pieprzę, ale zimna, pomyślałam i zaczęłam pośpiesznie szukać w pościeli skarpetek. Niewiele dawały, ale zawsze to coś. Wstałam i powoli nacisnęłam klamkę. Ustąpiła od razu. Czy te drzwi nie były zamknięte? Wyszłam do ciemnego korytarza, szukając łazienki. Do dalszych części domu prowadziło czworo drzwi. Pokój, w którym spałam, ten obok i drzwi po lewej. W końcu korytarza po prawej schody i drzwi do kuchni. To musi być tu. Skręciłam w lewo i otworzyłam drzwi. Trafiony! – pomyślałam na widok umywalki i spojrzałam w lewo, gdzie wczoraj stał sedes. On tam stał. Spodnie miał lekko opuszczone, o muszlę odbijał się strumień moczu.
– Jezus Maria! – krzyknęłam. – Przepraszam, ja tylko musze skorzystać…
– Już – zamruczał, pociągnął za uchwyt od spłuczki i zapiął rozporek. Podniósł do góry ręce, kiedy mnie mijał. – Jeszcze tylko… – powiedział, odkręcając kran – i jest wolne.
Wyszedł. Siedząc na sedesie, poczułam ulgę. Po chwili usłyszałam pukanie do drzwi.
– Zostawiam ci twoje ubrania i chodź szybko, bo śniadanie na stole. – Umyłam twarz w zimnej wodzie. Rozebrałam się i, trzęsąc się z zimna, włożyłam swoje rzeczy. Majtki były czyste, wyprane. Czy on je prał? Zrobiło mi się niedobrze. Oparłam się o wannę i głęboko oddychałam. Po chwili znów rozległo się pukanie do drzwi. Znajomy głos powiedział:
– Mówiłem, że śniadanie jest gotowe, chodź już!
Poszłam do kuchni. Pachniało cebulą i kawą. Na stole było pęto suchej kiełbasy i patelnia z jajecznicą. W dwóch kubkach parowała kawa.
– Gdzie są wszyscy? – zapytałam i poczułam, jak ślina napływa mi do gardła.
– Paweł pojechał do roboty. Po drodze zawiózł małą do matki.
– Paweł?
– Mój starszy syn. Ana kazała cię pożegnać. Jest tu tylko raz miesiącu. Jej matka nie mieszka z nami. To znaczy oni nie żyją razem. – Wydawał się speszony, szybko więc zmienił temat. – Siadaj i jedz. – Ukroił kilka plastrów kiełbasy.
– Nie, dziękuję. Ja nie jem mięsa.
– Okej – zamruczał i zaczął nakładać mi jajecznicę na talerz.
– W sumie to jajek też nie jem. Jestem weganką. – Przewrócił oczami. – To znaczy… – zaczęłam, ale mi przerwał:
– Tak, wiem, nic od zwierząt. To czym ja cię mam nakarmić, co? A kawę pijesz?
– Tak, proszę. Czarną.
– Czarna jest!
Upiłam łyk, potem drugi i poczułam takie ssanie w żołądku, jakbym nie jadła przez tydzień. Odstawiłam kubek i dosłownie rzuciłam się na jajecznicę, przegryzając wyschniętą wędliną.
– Czy mogłabym dostać kromkę chleba? – zapytałam. – Albo lepiej dwie?
Mężczyzna wstał, ukroił kromkę, potem drugą i podał mi, śmiejąc się pod nosem.
– Weganka, tak? He, he. – Potem już tylko patrzył, jak jem. Sam nie jadł. Sączył kawę.
– Dziękuję. Było pyszne. Dawno nie byłam taka głodna. Może pozmywam? Czy jest ciepła woda?
– Pod kuchnią się pali. To jest.
Zebrałam naczynia, włożyłam do zlewu. Cały czas czułam na sobie jego wzrok. Całe ciało aż mnie paliło. Kiedy skończyłam, podniósł się i powiedział:
– No to czas już iść. Odprowadzić cię czy sama trafisz?
– Trafię.
Wyszliśmy przed dom. Powietrze było rześkie, ale po wczorajszym deszczu nie było śladu. Jasne niebo i słońce już wysoko. Zieleń wokół domu lśniła, liście drzew opłukane z kurzu mieniły się żółtawo. Był początek jesieni. Na polach pusto, gdzieniegdzie tylko kukurydza. A dookoła las. To ten widok mnie tu sprowadził. To było to miejsce.
– Pięknie tu.
Nic nie odpowiedział. Teraz albo nigdy, pomyślałam. Teraz albo nigdy.
– Poczekaj – zaczęłam, a głos mi drżał ze zdenerwowania. – Czy moglibyśmy na chwilę wrócić? Chciałabym porozmawiać. Mam propozycję.
– Jaką?
– Wejdźmy może do środka…
– Nie. Możesz powiedzieć mi tutaj, teraz.
– Widzisz, tak się zastanawiałam… – Zupełnie nie wiedziałam, jak to powiedzieć. Co ja sobie myślałam?
– Mów, czego chcesz. Po co tu jesteś? Po co tu jesteś trzeci raz w tym miesiącu? Widziałem cię wcześniej, jak się tu kręciłaś.
Okej, czyli mój plan był jednak do dupy. Jak miałam to teraz rozegrać? Zacisnęłam pięści i, nie patrząc na niego, wypaliłam:
– Czy w tym domu nie przyda się żona, gospodyni, a może córka? Chciałabym tu zostać. Bardzo podoba mi się to miejsce, a że nie mam dokąd pójść, to pomyślałam, że może się jakoś dogadamy.
– Że co proszę? – wyszeptał mężczyzna. – O czym ty mówisz?
– Chciałabym tu zostać. W zamian za to zajmowałabym się domem. Mogę pracować. Z czego wy właściwie żyjecie? Mogę robić wszystko. Mogę też… – Zamilkłam, nie umiałam wyartykułować reszty. Znowu wbił we mnie ten wzrok. Znowu zobaczyłam ciemność.
– Czy ty jesteś normalna? Kim ty w ogóle jesteś? Skąd się tu wzięłaś? W tym domu mieszka trzech facetów. Ja i moich dwóch synów. Jeden ma dwadzieścia lat, drugi trzydzieści i dziecko z kobietą, która od niego odeszła. Co to znaczy, że możesz robić wszystko? Chcesz… – urwał. – Czy ja dobrze rozumiem, że ty chcesz…, to znaczy oferujesz…? Psia krew! Trzech dorosłych chłopów i ty jedna!?
– Może jeden z was potrzebowałby towarzyszki? – podjęłam speszona i skołowana. Powoli zaczynał do mnie docierać bezsens moich planów. O czym ja myślałam? Naprawdę byłam aż tak zdesperowana? Aż tak bezmyślna?
– Jednego widziałaś wczoraj. Mało ci? Kurczę, co to za pomysł w ogóle? Nie jesteśmy jakimiś zwyrodnialcami.
– To może ja jestem – wyszeptałam. – Bardzo chciałabym tu zostać. Nie mam dokąd wracać. Chciałabym, żeby to było moje miejsce. Proszę!
– Jak to nie masz dokąd iść? Przecież skądś przyszłaś? A twoja rodzina?
– Skądś przyszłam, ale tych miejsc już nie ma. Rodzice nie żyją. Moja siostra ma swoje życie i w zasadzie nie mamy ze sobą nic wspólnego. Nigdy nie miałyśmy. Nie mam nikogo i niczego swojego. Pozwól mi zostać. Zajmę się małą, jak tu będzie. Pawłem, albo tym drugim, jeśli tak zdecydujesz. Albo tobą. Proszę.
– Wariatka – powiedział, po czym, nie patrząc nawet na mnie, zakończył: – Chodź do środka.
więcej..