Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Pożoga - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
16 listopada 2022
Ebook
36,99 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pożoga - ebook

Zbliża się czas, kiedy swoją pieśń zagrają włócznie i topory, a na zgliszczach plemion narodzą się prawdziwe olbrzymy…

Zjednoczone plemiona Polan stają do nierównej walki z przeważającymi siłami Wieletów. Ziemowit i jego syn Lestek mierzą się z tajemniczym władcą z Radogoszczy, o którym krążą opowieści, jakoby nie był człowiekiem, ale potworem. Czy rodzące się państwo przetrwa nadciągającą zza Odry nawałę?

Tymczasem na północy Niemir Blady, pan na Truso, toczy nieustanną wojnę z ukrytą pośród zdradzieckich bagien Jaćwieżą. Okrutna walka niczym pożoga pochłania zwaśnione plemiona.

Dwie odległe od siebie wojny łączy osoba zapomnianego, władającego przeklętym mieczem wojownika.

Marcin Sindera w swojej trzeciej powieści historyczno-fantastycznej zaprasza do tajemniczego świata wojów, wiedźm, guseł i wielkich bitew. „Pożoga” to zakończenie trylogii o Draconisie – potomku boga Żmija.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67388-80-1
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

Ogień był darem od bogów. Dzięki jego ciepłu ludzie rozgrzali zmarznięte serca i poczuli, że są stworzeni do władania ziemią oraz żyjącymi na niej istotami. Ogień ogrzewał ich chaty w zimne dni, pomagał walczyć z prastarym lasem i uwalniał z jego mocy glebę, która potrzebna była ludziom pod zasiew i do wypasu bydła. Płomienie utwardzały drewno i chroniły je przed zepsuciem, rozmiękczały też żelazo, które następnie kowale kształtowali wedle własnej woli.

Ale ogień potrafił również okazać gniew i bywał niebezpieczny. Płomienie raniły skórę, niszczyły chaty, pożerały zasiewy. Jeżeli nie potrafiło się ich okiełznać, bywały bezlitosne. Za nic miały sobie, czy ktoś był kniaziem, czy kmieciem, każdego traktowały tak samo.

Ogień budził się i zasypiał, był głodny lub nasycony, lizał, połykał, pożerał, otulał lub się srożył. Był potężny, a kto umiał nim władać – zyskiwał jego moc.

Ogień żył.ROZDZIAŁ I
Hartowanie stali

ROK 900 OD NARODZIN JEZUSA Z NAZARETU,
LISTOPAD OKOLICE JEZIORA ZWANEGO NIEGOCIN

Słońce pozostawało przesłonięte grubą warstwą chmur. Zniknęły wszelkie odgłosy leśnej zwierzyny i owadów. Cisza była tak gęsta, że dało się ją niemal poczuć na skórze. Drażniła w dziwny, nieprzyjemny sposób. Tak jakby przyroda wiedziała, że za kilka chwil w tym miejscu wydarzy się coś ważnego, a ona sama musi wstrzymać oddech, by swym szelestem niczego nie zakłócić.

Barnim opuścił wzrok, smarknął na trawę, otarł nos rękawicą, po czym spojrzał na ustawionych w rzędzie wojów. W większości była to młódź – krzepka, rumiana, z gotującą się w żyłach krwią, głodna sławy i bogactwa. Gdy tak na nich patrzył, przypominali mu dobrej jakości żelazo, z jakiego wprawny rzemieślnik jest w stanie wykonać znakomity miecz. Jednak, jakkolwiek dobrym materiałem na żołdaków by byli, musieli nabrać doświadczenia, inaczej złamią się, nim zdążą przebić pancerz czy strzaskać tarczę.

Pomiędzy młodzieżą stało kilku starszych wiekiem wojów. Ci byli zimnokrwiści, twardzi, naznaczeni bliznami, znający zarówno słodycz zwycięstwa, jak i gorzki smak porażki – opiekunowie i nauczyciele wojennego fachu. Ich zadaniem w zbliżającym się starciu było pilnowanie podopiecznych, ruganie złych nawyków oraz chwalenie dobrych. To na ich karki spadła rola kowali, którzy będą hartować żelazo.

– Dociągnijcie paski hełmów, żeby mocno siedziały na waszych gorących głowach – przemówił niskim głosem Barnim, gdy wszedł między wojów, by zająć miejsce w szeregu. – Nawet gdy będziecie myśleć, że nie macie już więcej siły, że zaraz zdechniecie, wasza dłoń ma mocno i wysoko trzymać tarczę! Chronicie nią swojego towarzysza po lewej. Tego samego macie się spodziewać po kompanie z prawej. Jesteście ścianą tarcz, która ma wytrzymać uderzenia tarana, jakim jest wasz wróg – mówił powoli, rzeczowo. Robił to już tyle razy, iż słowa same wychodziły mu z gardła.

– Nie ujdą stąd żywi, panie! – krzyknął odważniejszy z młodych, ale stary drużynnik wyczuł w jego głosie nutę strachu.

– Patrz lepiej, żeby dźgać dobrym końcem włóczni! – zażartował z niego. – Trzymajcie się blisko siebie. Jeżeli ktoś się pośliźnie, inni go podtrzymają, by nie upadł. Razem wytrwacie, osobno zdechniecie. To wasz pierwszy bój i macie mi przynieść dumę! Zbyt wiele wiosen przeżyłem, żeby wyzionąć ducha na nieznanej nikomu łące. Szykujcie się, bo zaraz nadejdą!

Było już po żniwach, a okoliczne sioła i osady napełniły swoje spichrze ziarnem. Dzicy Estowie zapuszczali się w głąb ziemi Galindów, by napadać i rabować kmieci. Prócz zapasów, trzody i żelaza plemiona znad Słonej Wody chętnie brały ze sobą niewolników, których następnie prowadzono na sprzedaż do Truso. Obładowani wszelakim dobrem, wracali Estowie do swoich lepianek na przezimowanie, a kolejnej jesieni znowu gotowali się do zbrojnych wypadów.

Jednak tym razem Galindowie nie zamierzali łatwo sprzedać skóry. Za grzywny żelaza, srebra i brązu wynajęli jaćwińskich drużynników, by ci rozbili w pył chciwą bandę Estów.

Tej jesieni łupieżcom przewodził Uģis, łajdak doświadczony i dziki jak zwierzę. Znał szlaki pomiędzy jeziorami i bagnami, wiedział, gdzie tutejsze ludy wzniosły obronne grody oraz którędy prowadzić swoich ludzi, by niepostrzeżenie wtargnąć w głąb galindzkich włości. Uģis znał się na rabowaniu jak mało kto. Umiał uniknąć pogoni, nawet spowalniany łupami i brańcami. Z każdą kolejną wyprawą stawał się coraz śmielszy i groźniejszy.

Jaćwingowie postanowili przechytrzyć rabusiów i gdy ci wciąż łupili w okolicach jeziora zwanego Śniardwy, oni zagrodzili drogę przy jeziorze Niegocin, z której Estowie korzystali podczas poprzednich wypraw. Wydawało się, że tym razem również zdecydują się na wędrówkę znanym szlakiem, więc drużynnicy z Jaćwieży cierpliwie czekali na opitych krwią, rozzuchwalonych zbójców.

Słowa Barnima szybko się sprawdziły. Spomiędzy drzew zaczęła się wylewać łupieżcza wataha Estów.

– Zawrócą? – zapytała wojowniczka Migla, co w mowie Jaćwingów oznaczało Mgła.

Barnim nie raczył na nią spojrzeć, ale odpowiedział:

– Nie sądzę. – W jego głosie brzmiało wieloletnie wojenne doświadczenie. – To jedyne przejście w okolicy jeziora. Jeżeli chcą wrócić na północ, muszą przejść przez nas. Gdyby się wycofali, prędzej czy później natrafiliby na stąpających im po piętach Galindów. Musieliby być wyjątkowymi głupcami, aby nie zdawać sobie z tego sprawy.

– Na bogów, ale ich jest dwa razy tyle, co nas... – jęknęła dziewczyna, gdy zdała sobie sprawę z wielkości grupy, która zmierzała w ich kierunku.

– Mają ze sobą brańców. Taka młoda, a już ci się w oczach miesza. – Drużynnik zaśmiał się i zerknął spod hełmu na rumianą z emocji twarz dziewki. Ta odwzajemniła spojrzenie i także się uśmiechnęła. Dostrzegł, że lekko drgnęła jej górna warga. Zrozumiał, że zaczyna ogarniać ją bitewny strach. – Przypomnij mi, ile masz wiosen. Dziesięć?

Migla zacisnęła ze złości palce na jesionowym drzewcu włóczni. Nie cierpiała, gdy woj kpił sobie z jej wieku, jakby wciąż była małą dziewczynką, która zwykła śpiewać piosenki, siedząc na jego kolanach.

– Siedemnaście – odparła przez zaciśnięte zęby.

– Ja w twoim wieku miałem już kilka bitewnych blizn – stwierdził.

– Najwidoczniej byłeś zbyt wolny i dałeś się zranić – odgryzła się i najwyraźniej chciała powiedzieć coś jeszcze, ale Estowie dostrzegli już ich zbrojną drużynę. Musieli być świadomi, że przejście w kierunku północy jest zablokowane i nie obejdzie się bez walki.

Łupieżcy zatrzymali pochód i batogami wprowadzili spokój pośród strwożonych niewolników. Najwięcej hałasu czynił jedyny konny, którym był sam Uģis. Na białym jak śnieg rumaku siedział potężny mężczyzna, ubrany w futra oraz obwieszony ozdobami z jantaru i srebra. Chełpił się swoim bogactwem, a biżuteria, którą nosił, obciążała go niczym chomąto.

– Uģisa zostawiam tobie. Masz go tak zsiec, żeby przypominał rozrąbane na dwoje polano – rzekł do Migli stary Barnim z całkowitą powagą.

Nieprzyjemny dreszcz przeszedł po kręgosłupie dziewczyny, a jej pachy zmoczył zimny pot, którego ostrą woń była w stanie wyczuć za każdym razem, gdy ruszała ręką.

– Nie jestem pewna, czy...

– Kobyle spod ogona nie wypadłaś! – warknął na nią drużynnik, nie pozwalając jej dokończyć. Wiedział, co chciała powiedzieć. – Wszyscy na ciebie patrzą. Dzisiaj pokażesz, żeś im równa i choć sikasz w kucki, to masz prawo tu stać. – Spojrzał na nią groźnie i skinął głową, starając się dodać jej otuchy.

Przywódca Estów dał koniowi piętami po bokach i skierował wierzchowca w stronę ustawionych w rzędzie Jaćwingów. Gdy podjechał bliżej, zobaczyli jego wymalowaną w barwy wojenne twarz oraz ludzkie głowy uwiązane przy siodle jako trofea.

– Coście za jedni?! Opowiedzcie się! – krzyknął do nich, a jego mowa była twarda.

– Jam Barnim, a to wojowie z Jaćwieży – odrzekł woj głośno i dumnie. – Dałeś się we znaki Galindom, to wynajęli drużynników i zapędzili cię w kozi róg. Nie pójdziesz dalej! – Migla była pod wrażeniem tego, z jakim spokojem i pewnością siebie przemawiał Barnim.

– Czego chcecie za przejście? Żelaza? Jantaru? Może niewolnych? – Łupieżca zdawał sobie sprawę z tego, że każda walka to ryzyko przegranej. Szybko przeszedł do negocjacji. Widać nie uśmiechała się mu potyczka z zakutymi w żelazo rębajłami. Nie wiedział, że do walki z nim skierowano w większości młódź, która miała w tej potyczce dowieść swego męstwa. Może wtedy byłby pewniejszy swojej szansy.

– Nie ty tu jesteś w mocy, żeby składać nam oferty. Będziemy czegoś od was chcieli, to sobie po prostu weźmiemy! Złaź z konia, łajdaku, i na czworaka podpełznij tutaj! Psem jesteś, to zachowuj się jak na psa przystało! – krzyknął Barnim, chcąc sprowokować potyczkę.

Twarz Esta wykrzywiła się w ohydnym grymasie, gdy krew się w nim zagotowała.

– Starcze! – Uģis wskazał dłonią na woja. – Wyrwę ci wątrobę i zjem ją na twoich oczach. – Splunął na znak pogardy i odjechał w kierunku reszty Estów.

Oddech Migli zaczął się uspokajać, a strach, który wcześniej powodował drżenie wargi i dłoni, przeradzał się w coś, czego jeszcze nie potrafiła określić. Zdała sobie sprawę, że walka jest nieunikniona. Poprawiła chwyt na imaczu okrągłego, zbitego z lipowych deseczek szczytu. Rozprostowała spocone w rękawicy palce drugiej dłoni, aż stawy wydały charakterystyczny, nieprzyjemny dźwięk. Dla pewności dotknęła rękojeści miecza, zawieszonego u lewego boku. Gadyuka wysunęła się lekko z wyściełanej runem pochwy. Barnim usłyszał charakterystyczny dźwięk klingi odblokowanej z brązowego okucia.

– Dzisiaj dasz mu posmakować krwi. To dobre ostrze, możesz mu zaufać. Twój ojciec słono za nie zapłacił i uwierz mi, doskonale wiedział, na co wydaje grzywny srebra.

– Czy przed każdą bitwą trzeba tyle gadać? – zapytała nieco rozbawiona Migla. Emocje zaczynały z niej uchodzić. – Ojciec mówił, że walka to zgiełk, krew, szczęk żelaza i pot zalewający oczy. A na razie urządzamy sobie pogaduszki, jakbyśmy pierze skubali.

– Musisz wiedzieć, że twój ojciec najwięcej miele ozorem przed każdą bitwą. Nigdy nie odpuścił okazji, żeby obrazić i poniżyć swoich przeciwników. Mową można zdziałać równie wiele, jak ostrym nożem. Strwożony lub sprowokowany przeciwnik to już połowa sukcesu.

– Z tego, co widziałam, to ty umiesz tylko prowokować – odgryzła się w odpowiedzi na jego pouczający ton.

Estowie tymczasem uformowali własną ścianę tarcz i w równym szeregu poczęli maszerować w kierunku Jaćwingów.

– Chwytać za włócznie! – Barnim uniósł własną tarczę wyżej i wyrwał zatkniętą w ziemię broń. – Drużyna! Ściana tarcz! – ryknął, ile miał sił w płucach.

* * *

Lekkozbrojny przebiegł pomiędzy konarami drzew, rozrzucając na wszystkie strony złote i czerwone liście wyściełające runo. Był rumiany na twarzy i zdyszany po biegu.

– Uģis jest wściekły. Zaraz zacznie się bój – oznajmił siedzącemu na pniu mężczyźnie o długich, poznaczonych siwymi pasmami włosach. Ten uśmiechnął się tylko, ale nie przerwał zabawy z wilkiem, który próbował wyrwać z jego dłoni kawałek zawiązanego w supeł powroza.

Draconis puścił nagle zabawkę, a ciemny basior poleciał do tyłu, nie spodziewając się, że przeciwnik tak łatwo odpuści.

– Ruszamy – powiedział. – Niech kilku strzelców zaczai się na Estów pilnujących brańców. Gdyby tamci brali się do rzezania, mają naszpikować ich szypami. Reszta idzie za mną, będziemy obserwować przebieg potyczki.

Mokry od potu woj skinął głową na znak, że zrozumiał, i oddalił się, by szybko przekazać rozkazy reszcie żołdaków ukrytych w lesie.

– Mørke! – gwizdnął na wilka, a zwierzę od razu zareagowało na sygnał.

Draco poprawił srebrzyste futro, które miał narzucone na ramiona, i podszedł do uwiązanego u drzewa wierzchowca. Niespiesznie sprawdził, czy popręg jest dobrze dociągnięty, i poklepał konia po szyi. Trzymając go za uzdę, przeszedł pomiędzy drzewami do oddziału Jaćwingów, któremu przewodził. Mężczyźni byli ubrani w baranice, mieli skórzane czapy na głowach, przy pasach podwieszone kołczany pełne strzał, a w rękach krótkie łuki refleksyjne – broń nietypową, ale zabójczo skuteczną. Wojowie zdążyli już ponaciągać cięciwy, rozgrzać łęczyska i dobrać szypy – byli gotowi do walki.

– Czy będzie dziś padać? – zapytał Draconis, spoglądając w zachmurzone niebo nad ich głową. Deszcz mógłby sprawić, że misterna konstrukcja łuków na nic by się zdała i do walki trzeba by stanąć z żelazem w dłoniach.

– Raczej nie – odparł jeden z wojów, który akurat przykładał łęczysko do oka, aby przyjrzeć się dokładnie, czy wygięcie warstwowej konstrukcji ma odpowiedni kształt. – Płanetnicy śpią mocnym snem, a chmury są tylko ich nakryciem.

– Ilu Estów prowadzi ze sobą Uģis? – Draco głaskał rumaka po chrapach.

– Jest ich około czterdziestu, do tego niewolnicy, których pędzą przed sobą. Wszystko zgadza się z tym, czego się spodziewaliśmy po zostawionych śladach – usłyszał w odpowiedzi. – Przy przejściu przypadają po dwie włócznie Estów na jedną naszych młodzików.

– Nikt im nie obiecywał, że ich pierwsza bitka będzie lekka. Ktoś zorientował się, że tu jesteśmy?

– Barnim i starsi wiedzą, bo daliśmy im znak. Szczeniaki nie mają o nas pojęcia. Nadchodząca bitka zaćmiła im oczy. Są podnieceni jak wilki, co zwietrzyły juchę – powiedział lekkozbrojny, który przyniósł wieść o bitwie.

Draco chciał, żeby młódź była przekonana o tym, że może liczyć tylko na siebie, ale nie zamierzał przy tym ryzykować ich życia. To miał być sprawdzian, a nie rzeź, więc wraz ze swoimi drużynnikami pociągnął na ziemię Galindów i szli za Estami od samego jeziora Śniardwy. Teraz zamierzali przyglądać się bitwie i wkroczyć do niej tylko w przypadku, gdyby szala przechyliła się na stronę łupieżców. Chciał, żeby młódź mogła przypisać zwycięstwo tylko sobie.

– Wstawać, chłopy. Idziemy się przekonać, ile warci są ci, którzy nas zastąpią – zarządził i ruszyli wszyscy w kierunku przejścia, przy którym właśnie rozpoczynała się bitwa.

* * *

Estowie byli wściekli. Uderzyli z całą dzikością, jaką mieli w sercach. Gdy podeszli dostatecznie blisko, rzucili w drużynników oszczepami. Te jednak nie poczyniły żadnych strat, zatrzymując się na szczelnej ścianie utworzonej z nałożonych na siebie szczytów. Po chwili druga seria pocisków pofrunęła w stronę wojów, ale i ten atak nie zrobił wrażenia na Jaćwingach. W odpowiedzi zaczęli wykrzykiwać obelgi w stronę Estów.

Okazana pogarda jeszcze bardziej rozjuszyła nacierających. Wyciągnęli zatknięte za pasy topory i maczugi, gotując się do bezpośredniej walki.

Migla opuściła włócznię i zaparła ją mocno tylcem w ziemi. Pochyliła się w taki sposób, że mogła obserwować zmierzającą w ich stronę ciżbę znad krawędzi szczytu. Jej serce znowu próbowało wyrwać się z piersi, oddech przyspieszył, a pot ciekł po plecach pomimo tego, że dzień był chłodny.

Łupieżcy może i byli liczniejsi, ale nie mogli się równać uzbrojeniem z Jaćwingami. Ci stanęli do bitwy zbrojni we włócznie i miecze, w dłoniach dzierżyli okrągłe tarcze, a ciała ich chroniły kolczugi. Każdy z nich miał na głowie szyszak ruskiej roboty. Wyglądali jak zawodowe rębajły, podczas gdy Estowie za ochronę mieli jedynie drewniane szczyty. Nikt prócz Uģisa nie nosił żelaznego szłomu ani takiegoż pancerza. Na grzbietach mieli narzucone zwierzęce skóry i zdarte z trupów pikowane kurty. Nie mówiąc już o mieczach – takowego nie dzierżył nawet ich wódz.

Barnim wiedział doskonale, z kim przyjdzie im się mierzyć, i umiał oszacować szanse w walce z takim przeciwnikiem. Nigdy nie lekceważył wroga, wiedząc, jak wiele w bitwie mogą zdziałać gniew i złość, a Estowie byli niczym szczur zapędzony w kąt chałupy. Uģis zdawał sobie sprawę, że jeżeli nie przejdą dalej, dopadną ich rozwścieczeni Galindowie. Jedynym wyjściem z potrzasku było dla niego przebicie się przez ścianę tarcz Jaćwingów, a ludzie w obliczu śmierci potrafili czynić rzeczy niewiarygodne.

W mgnieniu oka łupieżcy dopadli do przeciwników swoją ścianą tarcz. Migla wiedziała, że prędzej czy później nastąpi zderzenie, ale tempo ją zaskoczyło. Pchnęła włócznią i poczuła dziwny rodzaj oporu. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że wraziła grot w ciało przeciwnika, który zaraz zniknął za innymi łupieżcami. Wtedy ich tarcze zderzyły się ze sobą, a dziewczynie odebrało dech. Łomot ogłuszał. Nie miała jak pchnąć włócznią kolejny raz. Puściła ją i wyszarpnęła z pochwy Gadyukę. Gdy Barnim odchylił na moment tarczę, robiąc jej miejsce do ataku, pchnęła ponad osłoną i znowu poczuła, że frankijskie żelazo sięgnęło ciała. Zaczynała lubić to uczucie.

Zaczęła się rąbanina. Szczyt przy szczycie, żelazo krzesało iskry, topory roznosiły lipowe deski w drzazgi, ludzie ryczeli jak zwierzęta. Migla czuła oddechy swoich przeciwników, ale nie wycofała się. Wiedziała, że jest słabsza od rosłych chłopów, którzy na nią napierali, ale na bogów, jeżeli nie okaże Barnimowi swojej woli walki, skończy przy piastowaniu dziatek jak inne białogłowy.

– Wy kurwie syny! – krzyknęła ile sił w płucach i rąbnęła ponad tarczą w łeb Esta okryty baranią czapą. Żelazo z łatwością rozbiło czaszkę, a mózg i krew bryzgnęły wokoło.

– Jeszcze raz! – zachęcił stary woj i naparł na wrogów w taki sposób, że otworzył Migli miejsce do wyprowadzenia kolejnego ataku. Ta podskoczyła i siekła, ile miała siły w ramieniu. Miecz trafił w uniesioną wysoko tarczę, zagłębił się w drewnie i utknął w nim. Jednak drużynniczka nie puściła rękojeści, tylko skręciła nadgarstek, aby ostrze samo wyrwało się z zatrzasku.

Wtedy zza ściany tarcz wyłonił się Uģis. Migla spojrzała na jego wykrzywione w czystej nienawiści oblicze i opadło ją przerażenie. Est wzniósł topór i rąbnął. Barnim w ostatnim momencie ciął nadlatujący obuch swoim mieczem, ale zrobił to o uderzenie serca za późno. Topór sięgnął szłomu Migli. Pociemniało jej przed oczami, w uszach zadzwoniło, a twarz zalała się krwią. Dziewczyna nie kontrolowała już swojego ciała, które niczym szmaciana lalka poleciało w tył.

* * *

Jaćwingowie przykucnęli pomiędzy drzewami i przyglądali się potyczce. Drużyna prowadzona przez Barnima nie ustępowała pola, wgryzając się co rusz głębiej w zastępy przetrzebionych już mocno Estów. Ci zaś nie potrafili sforsować szczelnej ściany tarcz i żelaznych pancerzy za pomocą toporów i maczug, które dzierżyli. Ich szczyty szły w rozsypkę pod uderzeniami mieczy.

– Szybko idzie – stwierdzili zgodnie wojowie, a Draconis mruknął tylko, zadowolony z przebiegu starcia. – Młócą ich jak zboże. Chyba poczuli, co to zew bitwy! Piwo będzie im dzisiaj wykwintnie smakowało! – przekomarzali się.

Nagle ktoś wskazał ręką na tyły szeregu.

– Migla padła! – krzyknął drużynnik i poderwał się na równe nogi. – Atakujemy? – zapytał, gotowy ruszyć do walki na jeden znak.

Serce Sklavena zabiło szybciej, a kącik oka drgnął mu nerwowo.

– Stać, gdzie stoicie! – Uniósł rękę w powstrzymującym geście. Ciało rwało się do tego, żeby wyszarpnąć z pochwy Czerwień i runąć na Estów z całą furią, ale wiedział, że to nie czas. Odebraliby swoim czyste zwycięstwo. Musiał ochłodzić wzburzoną krew. Wytężył wzrok, żeby dostrzec powaloną dziewkę. Żyła, bo uniosła dłoń, choć zrobiła to powoli i niemrawo. Po otrzymanym ciosie nie kontrolowała w pełni ciała. Gdy reszta wojów rąbała i siekała, zza walczących wychynął Barnim i przypadł do Migli, unosząc lekko jej głowę.

Skryci pomiędzy pniami wojowie przygotowali się do walki, czekając na jedno słowo dowódcy.

Nagle jeden z walczących Estów odłączył się od towarzyszy. Był to Uģis, który zdążył się już zorientować, że bitwa jest przegrana. Tchórz wziął nogi za pas, zostawiając swoją watahę w żelaznych kleszczach Jaćwingów. Przywódca biegł w stronę wierzchowca, który czekał przy strzeżonych brańcach. Dopadł do niego, a ten zatańczył wokół własnej osi, nie pozwalając się dosiąść. Dopiero po chwili Est opanował wierzchowca i wskoczył na kulbakę. Krzyknął, uderzył piętami w końskie boki, a zwierzę zerwało się do galopu, wyrywając kopytami kawały darni – Poślij szypa w jego konia! – rozkazał lekkozbrojnemu Draco, a sam z wyuczoną sprawnością wskoczył na siodło. – Uģis jest mój! – Zazgrzytał zębami.

Łucznik wybiegł zza ściany lasu, przyłożył brzechwę do łęczyska, naciągnął cięciwę, ale nie wypuścił jej z palców. Celował długo, czekał, aż uciekający ruszy w cwał, wyprostuje tor jazdy i nabierze równego tempa.

Sklaven rozpoczął pościg, a Mørke pomknął obok niego niczym cień. Wtedy dopiero świsnęła strzała. Pocisk wystrzelił w górę, osiągnął szczyt i jak piorun posłany przez samego Peruna pomknął w dół. Szyp sięgnął końskiego zadu, na dwie dłonie do ciała Uģisa. Draco wiedział, że przywódca Estów już mu nie umknie. Każdy ruch mięśnia wierzchowca będzie drażnił tkwiący w jego ciele grot, rozrywając ranę i potęgując krwawienie. Na takim koniu nie można zajechać daleko.

Pilnujący brańców łupieżca dostrzegł przywartego do końskiej szyi Draconisa. Przeciął mu drogę i pochylił włócznię, mając nadzieję nadziać na nią woja lub jego wierzchowca. Gdy Sklaven był o długość rzutu włócznią od niego, z nieba spadła kolejna strzała, która ugodziła Esta prosto w szyję. Ten zawinął się wokół włóczni i rzężąc, padł na ziemię. Wierzchowiec przegalopował nad nim, miażdżąc go podkutymi kopytami. Podniecony wilk dopadł do mężczyzny i zaczął go szarpać jak worek.

Dystans pomiędzy Draco a Uģisem skracał się z każdym uderzeniem serca. Est oglądał się co rusz za siebie i widząc mknącego za nim, ogarniętego żądzą krwi wojownika, siekł konia ostrogami po bokach, rozrywając jego delikatną skórę. Piana opadała wielkimi płatami ze zwierzęcych chrap, a jego oddech rzęził coraz mocniej. Uģis wiedział, że daleko nie ujedzie. Nagle zatrzymał konia, zeskoczył z kulbaki i rzucił się biegiem pomiędzy drzewa. Przerażony, otumaniony bólem wierzchowiec umknął w drugą stronę.

Draconis dopadł do ściany lasu, zaciągnął lejce, przerzucił nogę nad końskim łbem i skoczył na ziemię. Jego dłoń od razu powędrowała ku tak dobrze mu znanej rękojeści Czerwienia. Kochał ten moment, kiedy przeklęte ostrze z charakterystycznym dźwiękiem opuszczało wyściełaną runem pochwę. Zanim zanurzył się pomiędzy pnie starych drzew, dostrzegł porozwieszane na drzewach znaki, uplecione z traw i patyków, pozostawione przez okoliczną ludność. Sygnalizowały, że wkracza na teren, po którym grasowała niebezpieczna istota nocy – Bagiennik.

Wielka, niczym krowa, ropucha otworzyła nagle oczy i pokręciła nimi na wszystkie strony. Jakieś duże, ciepłe i zapewne pożywne istoty wkroczyły na jej teren. Czuła na skórze bicie ich serc – jedno szybkie, mocne, dudniące jak u uciekającego zająca czy jelenia, drugie spokojne, rytmiczne i głośne, jak u wilka tropiącego wroga. To musieli być ludzie. Bagiennikowi taka okazja nie zdarzała się często i na samą myśl, że oto trafiła mu się taka szansa na żer, oblizał się swoim lepkim, długim jęzorem. Musiał się spieszyć, aby zdobycz nie uciekła dalej w las, gdzie nie sięgała jego moc. Ropucha zadrżała z podniecenia i wielkim susem wyskoczyła w powietrze, a następnie zapadła się z pluskiem pod cienką warstwą roślinności pokrywającą taflę mokradła.

Uģis biegł, ile sił w nogach. Myśli kotłowały mu się w głowie.

Jak to możliwe, że pobiło ich kilkunastu Jaćwingów? Przecież to były same chłystki, którym jeszcze wąsy dobrze nie wyrosły pod nosami. Nawet dziewka walczyła pośród nich! Dziewka! Tylko kilku z jaćwińskich drużynników miało więcej lat na karku, a pomimo tego jego wataha złamała się niczym suche drewno. On sam zaś umyka jak zając, próbując ratować swój żywot! Kim był pan wilków, który ruszył za nim? Czy to leśna zjawa, czy jakieś kolejne gusła Jaćwingów? Biegł, opierając się co jakiś czas o pnie drzew, by złapać oddech. Każdy haust powietrza kłuł go w płuca tysiącem rozgrzanych igieł. Nagle zorientował się, że jest sam, że nikt za nim nie podąża. Udało się! Zgubił pogoń!

Musiał opanować myśli, nie dać się zwieść. Wiedział, że trzeba iść dalej, umykać tak długo, jak starczy mu sił. Później przyczai się w jakimś wykrocie, odpocznie i ruszy dalej. Nie dopadnie go ani pan wilków, ani przeklęci Galindowie. Wróci do swoich, a następnej jesieni zwoła kolejnych łupieżców i ponabija galindzkie głowy na pale.

Wtedy ziemia pod jego stopami rozwarła się, a on zapadł się w cuchnące zgnilizną bagno, ciągnięty w mętną wodę przez głodnego Bagiennika.

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: