Pożoga - ebook
Pożoga - ebook
Kiedy życie zadaje ci cios, zawsze jest to cios niespodziewany. A jeszcze częściej jest to cała seria niespodziewanych, wyjątkowo precyzyjnych ciosów.
Rany po sprawie Nari Harris jeszcze się nie zasklepiły, a na progu już czeka nowe, równie śmierdzące zlecenie. Tym razem pomocy potrzebuje Rynda, była narzeczona Szalonego Rogana. A przecież nie ma nic lepszego, niż piękna, bezbronna kobieta padająca ze łzami w ramiona twojego nowego faceta. Ale to tylko drobiazg w porównaniu z resztą kłopotów: Viktoria Tremaine zrobi wszystko, by uczynić Nevadę swoją następczynią. Jedynym sposobem, by się przed nią obronić jest złożenie wniosku o status Rodu, to jednak będzie wymagało pokazania magicznych zdolności członków rodziny całemu światu. I Nevada wcale nie jest pewna, co ostatecznie sprowadzi na jej bliskich większe niebezpieczeństwo. A w międzyczasie zostaje jeszcze do rozpracowania wielki spisek Magnusów, którym marzy się sięgnięcie po władzę absolutną.
Cóż, Nevado - czas zakasać rękawy, bo czeka cię naprawdę pracowity tydzień.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7964-951-8 |
Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kiedy życie zadaje ci cios, zawsze jest to cios niespodziewany. Nie przewidzisz, skąd nadejdzie. W jednej chwili idziesz sobie spokojnie, dumając nad swoimi niewielkimi zmartwieniami, snując w duchu plany na przyszłość, a w następnej zginasz się wpół, zwijając z bólu, ogłuszony, roztrzęsiony, z kotłowaniną przerażających myśli w głowie.
Na drzwiach wisiał wieniec bożonarodzeniowy. Na moment zamarłam z ręką nad panelem zamka cyfrowego. No tak. Święta. Jeszcze tego ranka tarzałam się w śniegu przed górską chatą z najniebezpieczniejszym człowiekiem w Houston. A potem Rogan dostał SMS-a od swojego specjalisty od inwigilacji. Sześć godzin później rozczochrana, w ubraniach pomiętych pod ciężką zimową kurtką, stałam przed wielkim magazynem, w którym mieszkałam z rodziną. Zaraz miałam wejść do środka i przekazać fatalne wieści. To, co miało nastąpić później, również nikomu się nie spodoba. Ze względu na niedawne wydarzenia postanowiliśmy nie robić sobie w tym roku prezentów. A tu proszę, nie dość, że nie pojawiłam się na wigilii, to jeszcze przynosiłam bliskim najgorszy prezent na świecie.
Najważniejsze to nie panikować. Jeśli ja poddam się panice, to pociągnę za sobą siostry i kuzynów. A mama ze wszystkich sił będzie starała się wybić mi z głowy jedyne rozsądne rozwiązanie tej okropnej sytuacji. Zdołałam utrzymać na wodzy rozszalałe emocje przez całą drogę z chaty na lotnisko, podczas lotu prywatnym samolotem oraz śmigłowcem z lotniska na lądowisko znajdujące się kilka przecznic od domu. Teraz jednak strach i nerwy zaczynały mnie ponosić.
Odetchnęłam głęboko. W okolicy magazynu panował ruch. Nie taki, jak kilka dni wcześniej, kiedy rozwiązywałam sprawę zabójstwa żony Corneliusa Harrisona, maga zwierząt, obecnie pracownika Agencji Detektywistycznej Baylorów, ale i tak dość spory. Kwestie bezpieczeństwa Rogan traktował po drakońsku. Zakochany we mnie uznał, że mój dom nie spełnia wymogów odpornego na atak azylu, dlatego wykupił hektary terenów przemysłowych wokół naszego magazynu i zmienił je we własną bazę wojskową.
Kręcący się wokół ludzie nosili cywilne stroje, ale nikt by się nie nabrał na te kostiumy, wojskowość wychodziła z nich każdym porem. Każdy służył w takich czy innych jednostkach zbrojnych; nie chodzili, tylko przemieszczali się z punktu A do punktu B, w obranym kierunku i konkretnym celu, mieli czyste, porządne ubrania, krótko przycięte włosy i zwracali się do Rogana per „majorze”. Ja, kiedy się z nim kochałam, nazywałam go Connorem.
Z ulicy dobiegł niegłośny trzask. Przypomniał mi chrupnięcie kręgów szyjnych Davida Howlinga. Prawie usłyszałam chrzęst kości, kiedy mocno przekręciłam mu głowę na jedną stronę. Oczyma duszy ujrzałam, jak Howling upada, i zalała mnie panika. Pozwoliłam jej się spiętrzyć i czekałam, aż fala opadnie. Sprawa morderstwa Nari Harrison była paskudna i obfitowała w przemoc, a na końcu jeszcze zabójczynię na moich oczach pożarły szczury, przywołane przez opłakującego żonę Corneliusa. Tę scenę niemal co noc przeżywałam od nowa w koszmarach.
Nie chciałam wracać do tego świata. Nie teraz. Pragnęłam być poza nim jeszcze przez chwilę, jeszcze troszkę.
Zmusiłam się, żeby spojrzeć w stronę, skąd dobiegał dźwięk. Zbliżał się do mnie były wojskowy, około czterdziestoletni mężczyzna o pooranej bliznami twarzy. Szedł, prowadząc na bardzo cieniutkiej smyczce gigantycznego grizzly. Na uprzęży niedźwiedzia znajdowała się plakietka z napisem „Sierżant Miś”.
Mężczyzna rozprostował lewe ramię, przekręcając je z chrupnięciem, które wywołało u mnie dreszcz. Pewnie jakiś stary uraz.
Niedźwiedź zatrzymał się, skupiając na mnie ślepia.
– Bądź grzeczny – upomniał go mężczyzna. – Proszę się nie bać, chce się tylko przywitać.
– Nie boję się. – Podeszłam do zwierzaka. Potężna bestia schyliła się nade mną, obwąchując mi włosy. – Mogę go pogłaskać?
Mężczyzna popatrzył na Sierżanta Misia, który wydał z siebie niski pomruk.
– Mówi, że nie ma nic przeciwko.
Wyciągnęłam rękę i ostrożnie pogładziłam kudłaty kark.
– Skąd tu niedźwiedź?
– Ktoś wpadł na genialny jego zdaniem pomysł stworzenia inteligentnych, magicznych niedźwiedzi, które mogłyby walczyć – wyjaśnił mężczyzna. – Problem w tym, że wraz z inteligencją budzi się samoświadomość a wtedy taka istota może się sprzeciwić wykonywaniu rozkazów. Sierżant Miś jest pacyfistą. Ta smycz to tylko po to, żeby ludzie nie wariowali. Major kupił go dwa lata temu. Major jest zdania, że nie powinno się przymuszać do walki nikogo, kto przemoc uważa za nieetyczną, nieważne, czy to człowieka, czy niedźwiedzia.
– Skoro tak, to czemu tu jesteś? – zapytałam grizzly.
Zwierz parsknął i spojrzał na mnie czekoladowymi oczyma.
– Proponowaliśmy mu ładny kawałek terenu na Alasce na własność, ale mu to nie pasowało. Mówi, że to nuda. Trzyma się z nami, obżera się produktami zbożowymi, które mu szkodzą, a w soboty ogląda kreskówki. I filmy. Uwielbia „Księgę dżungli”.
Czekałam na znajome brzęczenie magii – dowód, że facet robi sobie ze mnie jaja, ale się nie doczekałam.
Sierżant Miś stanął dęba, przesłaniając słońce, i objął mnie kudłatymi łapskami. Wcisnęłam twarz w morze futra i oddałam uścisk. Staliśmy tak przez chwilę, a potem grizzly opadł na cztery łapy i podjął wędrówkę, ciągnąc po ziemi swoją smycz.
Spojrzałam pytająco na mężczyznę.
– Widać wyczuł, że potrzebujesz otuchy – wyjaśnił. – Miś przesiaduje najczęściej w kwaterze główniej, możesz go tam odwiedzić.
– Nie omieszkam.
Wcisnęłam wreszcie sekwencję cyfr na klawiaturze zamka. Właśnie przytulałam się z gigantycznym, superinteligentnym niedźwiedziem pacyfistą. Poradzę sobie. Ze wszystkim sobie poradzę. Muszę tylko wejść do środka i zwołać naradę rodzinną. Zresztą i tak zbliżała się pora obiadu. A w niedzielę wszyscy powinni być w domu.
Otworzyłam drzwi i weszłam do niewielkiej przestrzeni biurowej, siedziby naszej agencji detektywistycznej. Krótki korytarzyk, trzy gabinety po lewej, salka konferencyjna i pokój socjalny po prawej. Pokusa, żeby ukryć się w swoim gabinecie, omal mnie nie zatrzymała, ale z uporem przemierzyłam korytarzyk aż do kolejnych drzwi, prowadzących do prawie trzystumetrowej przestrzeni mieszkalnej. Gdy sprzedaliśmy dom, żeby pozyskać pieniądze na leczenie taty, przenieśliśmy się do magazynu. Wydzieliliśmy z hali trzy strefy – biurową, mieszkalną i warsztatową, odgrodzoną od tej środkowej wysoką ścianą. W warsztacie babcia Frida pracowała nad przystosowaniem opancerzonych i bojowych pojazdów na potrzeby houstońskich elit magicznych.
Zzułam buty i pomaszerowałam przez labirynt pomieszczeń. Na ścianach wisiały girlandy. Siostrzyczki nie próżnowały.
Z kuchni dobiegały przyciszone głosy. Mama... Babcia. Dobrze. Będzie szybciej.
Minęłam wielką choinkę ustawioną w pokoju dziennym, wkroczyłam do kuchni i znieruchomiałam.
Mama i babcia siedziały przy stole, ale krzesło obok tej ostatniej zajmowała młoda kobieta. Wiotka jak wierzba i piękna, o twarzyczce w kształcie serca, okolonej falami przecudnych rudych włosów, oraz o oczach tak szarych, że wydawały się srebrne.
Krew ścięła mi się w żyłach.
Rynda Charles. Córka Olivii. I była narzeczona Rogana.
– Pamiętasz mnie? – zapytała łamiącym się głosem. Miała zapuchnięte powieki, poszarzałą cerę i zbielałe usta. – Zabiłaś mi matkę.
Jakimś cudem moje wargi wyartykułowały słowa:
– Co tu robisz?
Rynda otarła łzy i spojrzała na mnie z rozpaczą.
– Potrzebuję twojej pomocy.
Otworzyłam usta. Nie wydobył się z nich żaden dźwięk.
Mama zrobiła minę i wskazała brodą krzesło przy stole. Upuściłam torbę na ziemię i usiadłam.
– Pij, dziecko, pij. – Babcia Frida przesunęła parujący kubek w stronę gościa.
Rynda podniosła naczynie i napiła się, nie spuszczając ze mnie wzroku. Rozpacz w jej oczach zmieniła się z wolna w panikę. No tak.
Przymknęłam powieki, wciągnęłam powietrze do płuc, do brzucha, na moment wstrzymałam oddech i wypuściłam. Raz... dwa... trzy... Spokój... Spokój...
– Nevado? – zaniepokoiła się babcia.
– Rynda jest empatką w stopniu Magnusa – wyjaśniłam. – Jestem zdenerwowana, więc przejmuje moje emocje.
– A to dobre – parsknęła Rynda, a ja w tym krótkim śmiechu usłyszałam jej matkę.
Pięć... sześć... Wdech, wydech... Dziesięć. Cóż, musi wystarczyć.
Uniosłam powieki i spojrzałam na Ryndę. Przykazałam sobie panować nad emocjami i głosem.
– Twoja matka zabiła cały oddział żołnierzy Rogana oraz czwórkę prawników, w tym dwie kobiety w twoim wieku. Zamordowała ich niczym niesprowokowana. Przez nią mężowie tych kobiet są teraz wdowcami, a ich dzieci półsierotami.
– Nie ma ludzi jednowymiarowych – rzekła Rynda, odstawiając kubek. – Ty uważasz ją za potwora, ale dla mnie była matką. I cudowną babcią dla moich dzieci. Bardzo kochała wnuki. W przeciwieństwie do mojej teściowej, której są obojętne. Teraz nie mają babci.
– Przykro mi z powodu twojej i ich straty. Żałuję, że sprawy przybrały taki obrót. Ale sama była sobie winna. – Boże kochany, mówiłam jak moja matka.
– Nie wiem nawet, jak umarła. – Rynda złożyła i zacisnęła dłonie. – Oddali mi tylko jej kości. Jak umarła moja matka, Nevado?
Nabrałam tchu.
– Nie szybko i nie lekko.
– Zasługuję na to, by wiedzieć – obstawała Rynda twardo. – Powiedz mi.
– Nie. Mówiłaś, że potrzebujesz mojej pomocy. Musiało zdarzyć się coś naprawdę strasznego. Opowiedz mi o tym.
Ręce się jej trzęsły, a kubek drżał, kiedy unosiła go do ust. Pociągnęła łyk herbaty.
– Mój mąż zaginął.
Aha. Zaginiony mąż. Moje rejony.
– Kiedy ostatnio widziałaś... – Rogan wspomniał o nim raz po imieniu, jak on się nazywał...? – Briana?
– Trzy dni temu. W czwartek wyszedł do pracy i już nie wrócił. Nie odbiera telefonu. Brian lubi rutynę. Zawsze wraca do domu na kolację. A dzisiaj Boże Narodzenie. Nie przegapiłby świątecznego posiłku. – W jej głosie zabrzmiała nuta histerii. – Wiem, o co zapytasz. Czy ma kochankę, czy mamy problemy w małżeństwie, czy często znika, czy pije i baluje? Nie. Nic z tego. Jest troskliwy, zależy mu na mnie i na dzieciach. Zawsze wraca do domu!
Pewnie rozmawiała już z policją.
– Zgłosiłaś oficjalnie zaginięcie?
– Tak. Nie zamierzają go szukać – odpowiedziała z goryczą. Jej zdenerwowanie narastało z każdą minutą. – Jest Magnusem. To wewnętrzne spory rodu. Tyle że Sherwoodowie są przekonani, że nic mu nie jest, że potrzebował czasu dla siebie. Nikt poza mną go nie szuka, nikt nie oddzwania. Nawet Rogan nie chciał się ze mną spotkać.
Coś tu było nie tak. Rogan nigdy nie odmówiłby jej pomocy, nawet gdybym robiła mu o to awanturę. Obserwowałam ich, kiedy rozmawiali. Rogan ją lubił, była dla niego ważna.
– Co dokładnie ci powiedział?
– Przyjechałam do niego w piątek. Jego ludzie powiedzieli mi, że go nie ma. W sobotę to samo. Zaproponowałam, że poczekam, ale odparli, że tylko stracę czas, że nie wiedzą, kiedy wróci. Może i jestem naiwna, ale nie głupia. Wiem, co to oznacza. Dwa tygodnie temu miałam przyjaciół. Miałam matkę, wpływowych, szanowanych znajomych, zawsze gotowych, by wyświadczyć przysługę Olivii Charles. Dwa tygodnie temu wystarczyłby jeden telefon i mojego męża szukałoby całe miasto. Byłyby naciski na policję, na burmistrza, na Strażników Teksasu. Teraz odbijam się od ściany. Wszyscy są zbyt zajęci na spotkanie ze mną. Czuję się, jakby otaczał mnie jakiś niewidzialny mur. Nieważne, jak głośno krzyczę, nikt mnie nie słyszy. Ludzie kiwają głowami, recytując frazesy.
– Rogan cię nie unikał – powiedziałam. – Był poza granicami stanu. Ze mną.
Przyjrzała mi się uważniej.
– Jesteście razem?
Nie było powodu jej okłamywać.
– Tak.
– Ta sprawa z moją matką, to nie było dla ciebie zwykłe zlecenie, prawda?
– Nie, nie było. Twoja matka zabiła żonę człowieka, którego uważam za przyjaciela. Po tym wszystkim zaczął dla mnie pracować.
Rynda przysłoniła dłonią usta. Zapadło milczenie, ciężkie, pełne napięcia.
– Nie powinnam była tu przychodzić – powiedziała wreszcie Rynda. – Zabiorę dzieci i pójdę.
– Tak będzie najlepiej – przytaknęła jej babcia.
– Nie – zaprotestowała mama.
Znałam ten ton. Ton Sierżant Mamy. Rynda też musiała go znać, bo wyprostowała plecy. Olivia Charles nie była nigdy w wojsku, ale wystarczyły mi te trzy minuty rozmowy z nią, żeby zorientować się, że rządziła w domu żelazną ręką i wykazywała niski poziom tolerancji na wybryki.
– Znalazła się pani tutaj – ciągnęła mama – ponieważ potrzebuje pomocy. Ponieważ nie ma pani do kogo się zwrócić i dlatego, że boi się o swojego męża i o dzieci. Trafiła pani w odpowiednie miejsce. Nevada jest świetna w odnajdywaniu zaginionych. Albo zajmie się tym osobiście, albo poleci kogoś, kto to zrobi.
Babcia spojrzała na mamę, jakby tej wyrósł na głowie ananas.
– Oczywiście – potwierdziłam. Może i nie zamordowałam matki Ryndy własnymi rękoma, ale wydatnie przyczyniłam się do umożliwienia jej zabicia. A teraz Rynda stała się pariasem, była osamotniona i wystraszona. Straciła matkę, męża i wszystkich, których uważała za przyjaciół. Musiałam jej pomóc. A przynajmniej wskazać właściwy kierunek działań.
– Czy mogę zamienić z wami słówko na osobności? – warknęła babcia do mnie i do mamy.
– Wybacz na moment – przeprosiłam naszego gościa, wstając.
Babcia chwyciła mnie za przedramię, mamę za nadgarstek i wywlekła nas na sam koniec korytarza, jak się dało najdalej od kuchni.
– Co z dziećmi? – Zerknęłam na mamę.
– Twoje siostry ich pilnują. To chłopiec i dziewczynka.
– Czy wyście obie rozum postradały?! – syknęła babcia Frida.
– Rynda nie kłamie – stwierdziłam. – Jej mąż naprawdę zniknął.
– Po niej mogłam się tego spodziewać! – Babcia wskazała na mnie oskarżycielskim kciukiem, jednocześnie łypiąc wściekle na mamę. – Ale ty, Penelopo, powinnaś być mądrzejsza!
– Ta kobieta jest zdesperowana – powiedziała mama. – Przyjście tutaj musiało ją wiele kosztować. A przecież tym się właśnie zajmujemy. Pomagamy ludziom takim jak ona.
– Właśnie o to chodzi, że jest zdesperowana! – wysyczała babcia. – Piękna, bogata i zdesperowana kobieta szukająca kogoś, kto wyratuje ją z opresji. W dodatku była narzeczoną Rogana. Jeśli Nevada weźmie tę sprawę, Rynda i Rogan zaczną spędzać ze sobą więcej czasu.
Zagapiłam się na nią zdumiona.
– Ta kobieta to chodzący magnes na chłopów! – Babcia z frustracji aż zacisnęła pięści. – Mężczyźni łykają te bzdety „och, jestem taka słaba, bezbronna, uratuj mnie” jak młode pelikany. Jej męża nie ma od trzech dni, co oznacza, że jeśli nie zwiał, nie żyje. Będzie potrzebowała pocieszenia. Ramienia, na którym mogłaby się wypłakać, silnego, męskiego ramienia. Mam wam to przeliterować? Nevado, to jakbyś podawała jej swojego faceta na srebrnej tacy!
Rynda była bardzo piękna i bardzo bezbronna. Oczywiście chciałam jej pomóc. Rogan z pewnością również zechce jej pomóc.
– To nie tak. To on zerwał zaręczyny.
Babcia pokręciła głową z politowaniem.
– Mówiłaś, że znają się od wieków, od dziecka. Taka relacja nie znika ot tak. Ludzie Rogana również o tym wiedzą. Dlatego nie udzielili jej żadnych informacji. Igrasz z ogniem, Nevado. Odeślij ją. Niech ktoś inny weźmie jej sprawę. Jest Magnusem. Jest bogata. I nie jest twoim problemem, chyba że go sobie z niej zrobisz.
Popatrzyłam na mamę.
– Trzecia zasada – rzuciła tylko.
Kiedy rodzice założyli agencję, ustalili trzy zasady, na jakich miała działać. Po pierwsze, od chwili przyjęcia zlecenia pozostawaliśmy lojalni wobec klienta; po drugie, działaliśmy zgodnie z prawem; i po trzecie, postępowaliśmy tak, żeby każdego wieczoru móc spojrzeć sobie w oczy w lustrze. Mogłam żyć z tym, że Olivia została zabita. Owszem, scena jej śmierci nawiedzała mnie w koszmarach, ale nasze działania były usprawiedliwione. Co do Ryndy natomiast nie potrafiłabym jej kazać wstać od stołu i się wynosić. Bo niby do kogo miała iść?
– Jeśli szlochy Ryndy skłoniłyby Rogana do zerwania ze mną, to ten związek i tak nie miałby szans na przetrwanie.
Generalnie wierzyłam we własne słowa, jednakże jakaś drobna, małostkowa cząstka mojej duszy popiskiwała powątpiewająco. Ale to nic. W końcu jestem człowiekiem z krwi i kości i mam prawo do odrobiny niepewności. Jednak niech mnie diabli, jeśli pozwolę, by kierowało mną asekuranctwo.
– Bardzo ci dziękuję, babciu, ale poradzę sobie z tym.
Zniesmaczona babcia wyrzuciła ręce w górę.
– Tylko nie przychodź do mnie z płaczem, jak złamie ci serce.
– Oczywiście, że przyjdę. – Objęłam ją i przytuliłam.
– Egh... – Udała, że mnie odpycha, ale w końcu oddała uścisk.
Otworzyłam drzwi do biura i ruszyłam korytarzykiem w stronę mojego biurka, na którym czekał laptop.
– To ten James zaraził moje pragmatyczne wnuczęta tym swoim altruizmem – mruczała babcia za moimi plecami.
Mama milczała. Tata umarł siedem lat temu, a ona nadal czuła żal na dźwięk jego imienia. Ja również.
• • •
Wzięłam laptopa, notes i na wszelki wypadek teczkę dla nowego klienta, po czym wróciłam do kuchni i rozłożyłam się ze wszystkim na stole. Nacisnęłam parę klawiszy i już wiedziałam, że Bern jest w domu i online.
Puściłam do niego szybkiego emaila.
Wyślij mi info na temat Briana Sherwooda, na cito.
Odsunęłam laptopa na bok i wzięłam do ręki długopis oraz notes. Ludzie znacznie mniej przejmują się robieniem odręcznych notatek na papierze niż zapisywaniem ich słów na komputerze czy nagrywaniem, a ja chciałam, żeby Rynda się rozluźniła. I tak była wystarczająco spięta.
– Zacznijmy od początku.
– Nie lubisz mnie – stwierdziła Rynda. – Poczułam to już przy pierwszym naszym spotkaniu, w sali balowej. Byłaś o mnie zazdrosna.
– Owszem. – To właśnie cię czeka, jeśli decydujesz się pracować dla empaty.
– A kiedy weszłaś tutaj, na mój widok poczułaś litość i strach.
– Tak.
– Ale mimo to jesteś gotowa mi pomóc. Dlaczego? Nie z poczucia winy. Poczucie winy jest jak zanurzanie się w mroczną studnię. Wychwyciłabym to.
– Sama sobie odpowiedz.
Zmrużyła oczy, a ja poczułam leciutkie muśnięcie magii.
– Współczucie – rzekła cicho. – I poczucie obowiązku. Czemu miałabyś czuć się wobec mnie zobowiązana?
– Miałaś kiedyś zwyczajną pracę?
Zmarszczyła brwi.
– Nie, nie potrzebowaliśmy dodatkowych pieniędzy.
To musi być przyjemne życie.
– A masz jakieś hobby? Zamiłowanie?
– Um... rzeźbię.
– Sprzedajesz swoje rzeźby?
– Nie. Nie są to dzieła sztuki. Nigdy nie wystawiałam ich w żadnej galerii.
– To czemu nadal się temu poświęcasz?
Zamrugała.
– Bo dzięki temu jestem szczęśliwa.
– A ja jestem szczęśliwa, wykonując pracę prywatnego detektywa. Nie robię tego jedynie dla pieniędzy, ale też dlatego, że czasem udaje mi się komuś pomóc. Teraz ty potrzebujesz mojej pomocy.
Laptop zasygnalizował nadejście wiadomości, a w skrzynce pojawił się email od Berna.
Brian Sherwood, lat 32, młodszy syn Sherwoodów, Magnus, mykomag. Główna działalność zarobkowa: Sherwood BioCore. Szacunkowa wartość majątku osob. – 30 mln $. Żona: Rynda de domo Charles, lat 29, dzieci: Jessica lat 6, Kyle lat 4. Rodzeństwo: Edward Sherwood lat 38, Angela Sherwood lat 23.
Brian Sherwood był magiem roślin. Rynda empatką z drugorzędnym talentem telekinezy. Nie pasowali do siebie. Magnusowie zazwyczaj zawierali małżeństwa w obrębie tej samej dziedziny zdolności. Jak to Rogan niegdyś elokwentnie wyjaśnił mi w swojej melodramatycznej przemowie pożegnalnej, to zachowanie i wzmacnianie magii przeważnie decyduje o wyborze partnerów członków rodu.
– Nie wiem jeszcze, czy to ja jestem twoją najlepszą opcją. Może lepsze dla ciebie byłoby zatrudnienie innej agencji. Ale zanim do tego dojdziemy, opowiedz mi dokładnie, jak wyglądał ten czwartek. Obudziłaś się i co dalej?
Skoncentrowała się.
– Wstałam. Brian był już na nogach. Wzięłam prysznic. Zrobiłam śniadanie i lunch dla niego i dzieci.
– Codziennie pakujesz im jedzenie do pracy i szkoły?
– Tak, lubię to robić.
Brian Sherwood, człowiek posiadający trzydziestomilionowy majątek, dzień w dzień brał do pracy torebkę z lunchem, który przygotowywała mu żona. Zjadał go czy wyrzucał? Oto pytanie.
– Brian pocałował mnie i powiedział, że będzie w domu o zwykłej porze.
– O zwykłej, czyli?
– O osiemnastej. Odpowiedziałam, że na kolację zrobię bitki, a on zapytał, czy z frytkami.
Zdławiła szloch.
– Kto zawiózł Jessicę do szkoły?
Poderwała głowę zaskoczona.
– Skąd wiesz, jak ma na imię?
– Mój kuzyn zebrał informacje z dostępnych danych. – Odwróciłam laptopa, pokazując jej maila.
Zamrugała, oszołomiona.
– Całe moje życie w kilku linijkach.
– Mów dalej – zachęciłam Ryndę. – Jak Jessica dojechała do szkoły?
– Brian ją podrzucił. Ja wzięłam Kyle’a na spacer.
Kłamstwo.
– Zadzwoniłam do Briana w porze lunchu. Odebrał.
Prawda.
– O czym rozmawialiście?
– O niczym istotnym.
Kłamstwo.
– Nie jestem twoim wrogiem, Ryndo. Lepiej, żebyś byłą ze mną szczera. Zacznijmy od nowa. Gdzie zabrałaś Kyle’a i o czym rozmawiałaś z mężem przez telefon.
Zasznurowała usta w cienką, zaciętą kreskę.
– Wszystko, co mi powiesz, pozostanie poufne. Nie jest objęte tajemnicą zawodową, jak rozmowa z adwokatem, co oznacza, że w sądzie musiałabym ujawnić te informacje, ale w innym wypadku nie wyjdzie poza te cztery ściany.
Ukryła twarz w dłoniach, długo rozważała moje słowa, aż w końcu westchnęła głęboko.
– Magia Kyle’a jeszcze się nie ujawniła. W moim przypadku zamanifestowała się, kiedy miałam dwa lata, w przypadku Briana w wieku czterech miesięcy, a u Jessiki trzynastu. Kyle niedługo kończy pięć lat. To duże opóźnienie. Chodzimy z nim do specjalisty. Brian chce być na bieżąco z postępami Kyle’a, więc dzwonię do niego po każdej sesji.
Dla Magnusa dziecko pozbawione magii to katastrofa. W głowie zabrzmiały mi słowa Rogana: „Teraz wydaje ci to nieistotne, ale to się zmieni. Musisz mieć na uwadze swoje dzieci, pomyśl, jak wyjaśniłabyś im, że posiadają słaby talent, bo nie zadbałaś o odpowiednie dopasowanie genetyczne”.
– Zdenerwowałaś się. Dlaczego? To przez to, co powiedziałam? O specjaliście?
– Jeszcze nie wiem. – Oj, mogło być z nią ciężko. Rejestrowała każdą zmianę w moich emocjach. – I co, talent Kyle’a się ujawnił?
– Nie.
– Co było później?
Westchnęła i opowiedziała o reszcie dnia. Odebrała Jessicę, nakarmiła dzieci, a potem czytali i oglądali bajki. Zrobiła kolację, ale Brian się nie pojawił. Przez dwie godziny wydzwaniała bezskutecznie na jego komórkę, aż w końcu skontaktowała się ze szwagrem. Edwarda Sherwooda zastała jeszcze w pracy. Okazało się, że zwrócił uwagę, kiedy brat wychodzi, obserwował, jak wsiada do samochodu. Brian opuścił budynek o zwykłej porze, ale na wszelki wypadek Edward zszedł na recepcję, gdzie ochroniarz potwierdził, że Brian wyszedł o siedemnastej czterdzieści pięć i się nie wracał.
– Ile zajmuje droga z BioCore do waszego domu?
– Samochodem to dziesięć minut. Mieszkamy w Hunters Creek Village. Siedziba BioCore znajduje się przy Post Oak Circle, nieopodal Hotelu Houstońskiego. To jakieś pięć kilometrów od Memorial Drive. Nawet w korkach jedzie się nie więcej niż kwadrans.
– Czy Edward wspominał, że Brian planował gdzieś po drodze się zatrzymać?
– Nic o tym nie wiedział. Mówił, że Brian nie miał wieczorem żadnego zaplanowanego spotkania.
– Zaniepokoił się?
Pokręciła głową.
– Uspokajał mnie, że Brian na pewno pojawi się w domu. Ale ja wiedziałam, że coś jest nie tak. Przeczuwałam to.
Potem zrobiła to wszystko, co zwykle robią bliscy zaginionej osoby: obdzwoniła szpitale i posterunki policji, przejechała trasę z pracy do domu, wypatrując porzuconego samochodu, rozmawiała ze współpracownikami, wypytywała krewnych, czy coś wiedzą, i tak dalej.
– Nie wrócił – powiedziała głucho. – Rankiem zadzwoniłam do Edwarda. Kazał mi się nie martwić, a potem stwierdził, że Brian ostatnio wydawał się spięty i że na pewno się w końcu pojawi. Powiedziałam, że idę na policję zgłosić oficjalnie zaginięcie, a on, że jego zdaniem nie ma takiej potrzeby, ale jeśli poprawi mi to samopoczucie, to jak najbardziej.
– Jak odebrałaś jego zachowanie?
– Wydawał się o mnie martwić.
Ciekawe.
– O ciebie? Nie o Briana?
– O mnie i dzieci.
– I nigdy wcześniej nie zdarzyło się, żeby Brian tak zniknął?
Milczała.
– Ryndo?
– Czasami, kiedy był bardzo zestresowany – przyznała cicho. – Ale tak było dawniej. Ostatnio zdarzyło się tak trzy lata temu, a od tamtej pory ani razu. Zrozum, Brian nie jest tchórzem, po prostu potrzebuje stabilności. Lubi, jak wszystko toczy się stałym rytmem.
To wyjaśniało, czemu brat nie wszczął natychmiast alarmu i nie przystąpił do działania.
– Możesz powiedzieć mi o tym coś więcej? O tym ostatnim razie, jak zniknął?
– To było po pierwszych urodzinach Kyle’a. Edward zapytał wtedy, czy talent Kyle’a już się objawił, i Brian przyznał, że nie. Wtedy Joshua, ojciec Briana, już nieżyjący, zmarł rok później, powiedział, żebyśmy lepiej zabrali się do roboty i postarali się o następne dziecko, bo Jessica jest empatką, jak ja, a karłak nie zostanie głową rodu.
Nazwał swojego wnuka karłakiem. Wstrętny typ.
– Dziękuję – powiedziała Rynda.
– Za co? – zdziwiłam się.
– Za tę odrazę. Brian się wtedy strasznie zdenerwował. Poczułam, że ma silną potrzebę ucieczki od tego, więc powiedziałam, że robi się późno i dzieci są już zmęczone. Goście wyszli, ale Brian nie poszedł spać. Wsiadł do samochodu i odjechał. Wrócił dopiero następnego dnia wieczorem. Wtedy nie było go najdłużej, odkąd jesteśmy małżeństwem.
– Mówił, gdzie był?
– Twierdził, że jeździł bez celu. W końcu znalazł jakiś hotelik i tam spędził noc. Wrócił do domu, bo zdał sobie sprawę, że nie ma gdzie uciec i że bardzo zależy mu na mnie i dzieciach. Przysięgał, że nigdy mnie nie zostawi. A kiedy widziałam go ostatni raz przed zniknięciem, był całkiem spokojny.
Prawda.
Potarłam z namysłem czoło.
– Opowiedziałaś to wszystko policji?
– Tak.
A oni potraktowali ją jak histeryczkę, której przytłoczony życiem mąż postanowił dać nogę.
– Masz dostęp do kont Briana?
– Tak. – Zamrugała, zaskoczona.
– Możesz sprawdzić, czy ostatnio wykonywał jakieś operacje? Czy w ciągu paru minionych dni posługiwał się kartą?
Zaczęła gorączkowo przegrzebywać torebkę.
– Czemu sama nie pomyślałam o... – Wyciągnęła telefon i stuknęła w wyświetlacz.
Czekałam. Czekałam.
Wreszcie uniosła twarz rozczarowana.
– Nic. Żadnych operacji.
– Ryndo, czy zabiłaś swojego męża?
Wytrzeszczyła na mnie oczy.
– Odpowiedz, proszę.
– Nie.
– Wiesz, co się z nim stało?
– Nie!
– Wiesz, gdzie jest?
– Nie!
Za każdym razem prawda.
– Istnieją różne możliwości – zaczęłam. – Po pierwsze, Brianowi mogło się przytrafić coś złego w efekcie działań Rodu. Po drugie, w dniu zniknięcia mogło wydarzyć się coś, co nim wstrząsnęło i skłoniło go do ukrycia się. Mogę zająć się poszukiwaniami twojego męża sama albo polecić ci inną agencję. Sugerowałabym Międzynarodową Agencję Bezpieczeństwa Montgomerych. – Gdy tata zachorował, zaciągnęliśmy u Montgomerych pożyczkę pod zastaw firmy. Moje stosunki z głową ich rodu, Augustine’em, układały się różnie, ale to nie zmieniało faktu, że zatrudnienie MABM było dla Ryndy najlepszą opcją. – Są topową agencją i mają doskonałe zaplecze do prowadzenia takich spraw. Stać cię na nich. Weź pod uwagę, że nasza agencja jest małą firemką dysponującą zaledwie ułamkiem środków, jakie posiada MABM.
Rynda siedziała nieruchomo.
W korytarzu rozległ się tupot małych stóp.
– Mamusiu! – Do kuchni wbiegł chłopiec, potrząsając trzymaną w ręku kartką. Miał ciemne włosy i szare oczy matki. Rynda rozłożyła ramiona, a synek podał jej kartkę. – Patrz, narysowałem czołg! Taki jak mają w garażu!
W progu pojawiła się ciemnowłosa, szczupła Catalina.
– Koniecznie chciał ci się pochwalić – zwróciła się do Ryndy z uśmiechem.
Matka chłopca zareagowała właściwie.
– Ojej, jaki groźny czołg – zachwyciła się.
– Chodź, Kyle – powiedziała Catalina. – Pokażę ci więcej takich fajnych rzeczy.
Kyle wręczył matce rysunek.
– To dla ciebie, prezent. Teraz narysuję drugi, dla taty! – Okręcił się i pognał z powrotem. Catalina z westchnieniem pokłusowała za nim.
Rynda z dziwnym wyrazem twarzy odprowadziła syna spojrzeniem.
– Byłam w MABM. – Przełknęła nerwowo ślinę, a ja ujrzałam w jej oczach cień bezlitosnej logiki Olivii. – Montgomery odmówił.
Augustine nie chciał się mieszać do tej sprawy. Ciekawe. I okazało się, że rzeczywiście jestem jej ostatnią deską ratunku.
– A więc dobrze. Zajmę się poszukiwaniami Briana.
Poruszyła się niespokojnie na krześle.
– Chcę spisać z tobą umowę – wyrzuciła z siebie.
– W porządku.
– Nie chcę, żebyś robiła to charytatywnie. Chcę zapłacić.
– Oczywiście.
– I żeby wszystko było jasno i wyraźnie określone na papierze, oficjalnie.
– Jak najbardziej.
– A nasze relacje mają się ograniczać do stosunków klient–usługodawca.
– Zgoda.
Nagle otworzyły się drzwi wejściowe i do mojego domu wpadł huragan, który przetaczał się przez pomieszczenia w wirze mocy i magii. Rogan.
Dotarłszy do kuchni, zatrzymał się w progu, wysoki, barczysty, o pociemniałych z poruszenia oczach. Magia owinęła się wokół niego jak dzikie zwierzę szczerzące groźnie kły. Gdybym go nie znała, w tej chwili cofnęłabym się i wyciągnęła broń.
– Connor! – Rynda zerwała się z miejsca, podbiegła do Rogana i objęła go.
Zazdrość dźgnęła mnie prosto w serce. Należał do mnie.
Rogan otoczył ją łagodnie ramionami, jednak to mnie skupił spojrzenie błękitnych oczu.
– Wszystko w porządku? – zapytał.
– Nie – załkała Rynda. – Brian zniknął.
Rogan nadal wpatrywał się we mnie. Skinęłam potakująco głową. U mnie wszystko okej.
Rynda odsunęła się od niego.
– Nie wiedziałam, do kogo się zwrócić. Nie...
– Zamierzam wziąć tę sprawę – poinformowałam Rogana.
– Nevada jest najlepsza – oznajmił z całkowitym spokojem, zwracając się do Ryndy.
Zerknęłam na ekran laptopa. Siedemnasta czterdzieści siedem.
– Ryndo, musisz podpisać kilka dokumentów. Dzisiaj mogę wstępnie zrobić kilka rzeczy na miejscu, a jutro wybiorę się do biura BioCore. Bardzo ułatwiłoby mi sprawę, gdybyś uprzedziła rodzinę o mojej wizycie.
– Pójdę z tobą – zaproponowała.
– Lepiej, żebym poszła sama. Może ktoś powie mi coś, o czym nie wspomniałby w twojej obecności. Gdybym potrzebowała wstępu do pomieszczeń zastrzeżonych albo dostępnych tylko dla rodziny, wtedy z pewnością cię ze sobą zabiorę.
– To co mam teraz robić? – zapytała bezradnie, jednak nie mnie, lecz Rogana.
– Podpisz, co masz podpisać, i wracaj do domu na wypadek, gdyby Brian zadzwonił czy wrócił – odpowiedział Rogan. – Nie jesteś sama, Ryndo. Nevada ci pomoże. Ja też.
– Nienawidzę cię za to, że zabiłeś mi matkę – oświadczyła z napięciem.
– Wiem. Nie dało się temu zapobiec.
– Mój świat się rozpada, Connorze. Jak to możliwe, że wszystko wokół mnie zamienia się w gruz?
– Tak to już jest z Rodami.
Drgające ramiona Ryndy znieruchomiały, a kobieta odwróciła się w moją stronę.
– Gdzie mam podpisać?
Pomogłam jej uporać się z papierami, wyjaśniłam opłaty i warunki kontraktu. Podpisała wszystko i poszła po dzieci.
Rogan odczekał, aż się oddali, a potem podszedł do mnie.
– Ktoś musi ją odwieźć – powiedziałam. – I trzeba pilnować jej domu.
Trudno było wyrokować, w jakim kierunku potoczy się śledztwo, a zawsze lepiej dmuchać na zimne.
– Zajmę się tym – obiecał i pocałował mnie. Był to niespodziewany, gwałtowny, żarliwy pocałunek, który palił jak ogień.
Kiedy oderwaliśmy się od siebie, ujrzałam w jego oczach smoka. Rogan gotował się na wojnę.
– Twoja babka jest w mieście – oznajmił, wkładając mi do ręki pendrive’a. – Musisz się zdecydować do wieczora.
Odwrócił się i wyszedł, a ja nadal spalałam się we wspomnieniu jego pocałunku.
Wreszcie odetchnęłam głęboko i wpięłam pendrive’a do laptopa.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.PODZIĘKOWANIA
• • •
Chcielibyśmy podziękować naszej redaktorce Erice Tsang za wskazówki i cierpliwość; naszej agentce Nancy Yost oraz załodze NYLA za sprostanie naszym absurdalnym żądaniom; wspaniałym ludziom z Avon Books za pomoc w przekształceniu rękopisu w książkę; Pam Jaffee za niestrudzoną promocję serii; Stephanie Stogier za wyłapanie błędów; wszystkim, którzy czytali pierwszą wersję, za pomoc w ulepszeniu książki; i wreszcie wam, drodzy czytelnicy, za to, że daliście szansę „Ukrytemu dziedzictwu”.