- nowość
Pozwólcie mi odejść. Wstrząsająca historia ofiary handlu ludźmi - ebook
Pozwólcie mi odejść. Wstrząsająca historia ofiary handlu ludźmi - ebook
Kiedy czternastoletnia Caitlin odpowiada na ogłoszenie znalezione w gazecie – „Poszukujemy modelek” – nie wie, że w ten sposób podpisuje na siebie wyrok.
Od tego czasu jest nieustannie kontrolowana, gwałcona, sprzedawana i przekazywana gangom w całej Wielkiej Brytanii.
Jej oprawcy wcale się nie ukrywali: często odbierali ją ze szkoły lub z domu i zabierali do swoich mieszkań, domów rodzinnych lub hoteli, gdzie była systematycznie wykorzystywana.
„Pozwólcie mi odejść. Wstrząsająca historia ofiary handlu ludźmi” to opowieść Caitlin o piekle, które udało jej się przetrwać.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-272-9374-9 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
PRZEDTEM
W myślach dzielę swoje życie na trzy etapy. Pierwszy to przedtem, drugi obejmuje początek i trwanie „tego”, trzeci jest teraz. Przeważnie czuję się, jakbym dalej tkwiła w tym drugim. To wręcz nieuniknione – ten etap trwał najdłużej i wpłynął na całe moje życie. Chyba nawet na „przedtem”, gdyż początkowe lata życia nasuwają mi na myśl późniejsze wydarzenia.
Gdy piszę tę książkę, trudno mi myśleć o czymkolwiek dobrym. Sęk nie w tym, że nie mam żadnych przyjemnych wspomnień, lecz w tym, że czasami odmawiam sobie rozmyślania o czymkolwiek miłym, gdyż wiem, że to zostanie zbrukane przez inne wspomnienia. Z drugiej strony wiem, że muszę zmienić swoje przyzwyczajenia. Zrozumiesz, na jakim dnie się znalazłam, jak bardzo mnie skrzywdzono, dopiero gdy przedstawię ci historię mojego, jakże zwyczajnego, dzieciństwa.
Na początkowym etapie swojego życia, zanim to się zaczęło, byłam bardzo naiwną dziewczynką, nie rozrabiałam ani nie starałam się udawać kogoś innego. Byłam chuda jak patyk, przeważnie miałam obdarte kolana i twarz umazaną błotem, bo lubiłam przesiadywać na dworze. Nie wiem, czy wolałam przebywać na zewnątrz już od wczesnego dzieciństwa. Odkąd miałam mniej więcej dziesięć lat, stroniłam od przesiadywania w czterech ścianach.
Wówczas wiodłam dość nieskomplikowane życie. Miałam brata Sama i mamę oraz tatę. Sam jest znacznie młodszy i zupełnie inny ode mnie, dlatego nigdy nie spędzaliśmy wspólnie czasu – właściwie wolałam przebywać możliwie najdalej od niego. Byłam chłopczycą, uwielbiałam chodzić po drzewach i przebywać na świeżym powietrzu. Miałam też swoje tajemne kryjówki. Na lunch potrafiłam zjeść jabłko zerwane prosto z drzewa. Wspinałam się po ogrodzeniach, pływałam w strumykach, biegałam po okolicy. Po prostu uwielbiałam naturę i zwierzęta. Zawsze wypatrywałam bezdomnych stworzeń; ciągnęło mnie do tych, które mogłabym utulić. Już w dość wczesnym dzieciństwie wiedziałam, że chciałabym wykonywać zawód związany ze zwierzętami, jednak wówczas przyszłość wydawała mi się bardzo odległa. Chciałam zatem mieć swoich pupili już teraz.
Ciągle sprowadzałam do domu kocięta – kotka sąsiadki chyba nieustannie się kociła. Doskonale pamiętam, jak któregoś dnia ta właśnie sąsiadka oznajmiła zupełnie swobodnym tonem, że jeśli nie znajdę maluchom domu, to będzie zmuszona je utopić.
Utopić! Przeraziło mnie to. Zwierzęta wzbudzały u mnie bardzo silne emocje, dlatego myśl o kimś, kto świadomie, z premedytacją krzywdzi żywe stworzenia, przyprawiła mnie o silne mdłości. W tamtej chwili, nie myśląc o konsekwencjach, postanowiłam, że uratuję te kocięta. Dwa bez namysłu wzięłam do domu i ukryłam przed mamą. Chciałam odebrać je tej okropnej kobiecie. Gdy je utuliłam, poczułam tak wielką miłość, że zakręciła mi się łza w oku. Były tak malusieńkie, że wyczuwałam palcami ich żeberka i bicie serduszek. Uwielbiałam, gdy skakały po mnie, by potrzeć głową o mój podbródek, i jak próbowały mnie kąsać ząbkami. Nie wybiegałam myślami w przyszłość – po prostu z miejsca je pokochałam i zapragnęłam zatrzymać.
W pokoju miałam wielgachny kredens, w którym zdołałam ukryć je na całe dwa tygodnie. Codziennie podawałam maleństwom karmę, którą podbierałam z zapasów dla naszych kotów. Godzinami się z nimi bawiłam, tuliłam je i sprzątałam prowizoryczną kuwetę. Mama się wściekła, kiedy się o nich dowiedziała. Nie rozumiałam jej złości. Przecież dwa koty więcej to niewielka różnica, prawda? Były maleńkie. Mimo to mama się nie ugięła. Znalazła zwierzakom nowe domy. Po tym, jak je oddaliśmy, zalewałam się łzami. Zawsze reagowałam płaczem na zły los zwierząt, zawsze wręcz podzielałam ich cierpienie i nigdy nie byłam w stanie znieść myśli, że ktoś je krzywdzi.
Mieliśmy też króliki, a te wiecznie miały młode, i gołębie pozostawione przez osobę, która mieszkała w naszym domu przed nami, no i koty. Według mnie stworzonek było za mało. Gdybym mogła, zapełniłabym wszystkie pokoje zwierzętami. Sądzę, że między innymi dlatego uwielbiałam przebywać na dworze – ponieważ tam mieszkało mnóstwo różnych istot, a ja wiecznie żyłam nadzieją, że znajdę jakąś porzuconą czy w potrzebie i ją ocalę. Ciągnęło mnie do nich – do udzielania im pomocy. Z koleżanką Lucy całymi dniami przesiadywałam poza domem. Gdy tylko przebrałyśmy się po powrocie ze szkoły oraz w weekendy i dni wolne, biegłyśmy za miasto, na tereny leśne ogrodzone przez kluby paintballowe. Często spotykałam się z Lucy, gdy chodziłam do szkoły podstawowej i potem, mniej więcej do czternastych urodzin. Był to dla mnie dość radosny okres, a przynajmniej takie są chwile, które jestem w stanie sobie przypomnieć. Obecnie mam dziury w pamięci obejmujące także te dobre momenty.
Lucy miała same piątki, nie rozrabiała. Chyba z natury była spokojna, wychowanie nie miało tu wiele do rzeczy, mimo że mama dziewczyny była bardzo surowa. Ja czasami coś nabroiłam, jak większość dzieciaków. Faktycznie wyróżniałam się jednak niewinnością. Nawet jako nastolatka nie interesowałam się chłopakami, a moja niewielka wiedza o seksie nie wykraczała poza informacje wyniesione ze szkoły. Nie całowałam się z kolegami ani nawet z żadnym nie trzymałam się za ręce. Nie miałam na to ochoty. Według mnie idealny dzień to spotkanie z Lucy, nakarmienie marchewkami koni na pobliskim polu, zbudowanie jakiejś kryjówki czy ukrycie się w stogu siana. Rozrabiałam tylko, kiedy w grę wchodziło dobro zwierząt. Pamiętam, jak któregoś dnia do naszych drzwi zapukała mama jakiegoś chłopaka i poskarżyła się, że uderzyłam jej syna.
– To prawda? – Tata domagał się odpowiedzi.
– Oczywiście – powiedziałam. – Dlaczego miałabym go nie uderzyć? Kopał kota.
– Kopał kota? – powtórzył tata.
– Kopał kota – wymamrotałam, ruszając do swojego pokoju – więc zasłużył sobie.
Z niezrozumiałego dla mnie powodu pokłóciłam się o to z rodzicami. To ja dostałam burę, mimo że jakiś chłopiec robił krzywdę niewinnemu stworzeniu. Uznałam, że to obłęd, i nie przestałam bronić zwierząt. Innego chłopaka przyłapałam na dźganiu jeża rzutką do gry w strzałki. Skąd ludzie brali takie pomysły?
Mieszkałam w trzykondygnacyjnej szeregówce komunalnej w Coventry z rodzicami i Samem. Miałam pokój na ostatnim piętrze. Wszystkie pieniądze wydawałam na czasopisma o kotach i psach. Czytałam o opiece nad zwierzętami, opowieści o nich, generalnie wszystko na ich temat, a fotografie wycinałam i wieszałam gdzie popadnie; całe ściany były pokryte zdjęciami pupili. Uwielbiałam też Disneya. Przez wiele lat miałam dziecinne zainteresowania. Mnie to nie przeszkadzało, bo zupełnie mi nie zależało na byciu „cool”.
W gimnazjum zaprzyjaźniłam się z kimś jeszcze. Dalej spotykałam się z Lucy, jednak nie miałyśmy ze sobą żadnych lekcji, bo ze względu na poziom trafiłyśmy do innych klas. Lubiłam jej towarzystwo i nigdy się z nią nie kłóciłam. Przyjaciółce pisany był jednak sukces. Ucieszyłam się zatem, gdy poznałam Danny’ego. Teraz uważam, że to cud, że się poznaliśmy, bo rzadko bywał w szkole. Rodzina chłopaka nie cieszyła się dobrą opinią – słynęła w naszej okolicy ze skłonności do agresji i braku poszanowania zasad. Danny jednego i drugiego nauczył się już w młodym wieku, więc bywał w szkole tylko, gdy miał na to ochotę. Wagarowanie mu się upiekło, bo wszyscy wiedzieli, że lepiej nie zadzierać z jego bliskimi – nawet nauczyciele nie chcieli wdawać się z nimi w dyskusję.
Danny był cwaniaczkiem, ale też przemiłym chłopakiem. Wychował się w rodzinie tak obchodzącej się z ludźmi, którzy zaszli jej za skórę, że biedakom śniły się potem koszmary. Byliśmy młodzi, nie łączyło nas głębsze uczucie. Danny chyba widział we mnie kogoś na kształt młodszej siostry.
Spotykałam się z nim codziennie, chociaż przeważnie tylko ja chadzałam na lekcje. Mimo to każdego dnia czekał na mnie przed szkołą z kijem do bejsbola w ręce. Nikt nie ośmielał się z nim zadzierać. Opowiadam teraz o życiu pod koniec lat dziewięćdziesiątych w okolicy, w której – jak już wtedy było wiadomo – faceci polują na młode dziewczyny. Podejrzewam, że Danny zdawał sobie z tego sprawę i mnie chronił. Starał się dbać o moje bezpieczeństwo. Przyjaciel wściekł się któregoś dnia, mniej więcej po moich dwunastych urodzinach, gdy w szkole próbował mnie obmacywać starszy chłopiec.
– Rozpierdolę mu czachę – poprzysiągł mi wówczas. – Co on, kurwa, myśli? Że może się do ciebie przystawiać.
Nadal spotykałam się z Lucy, gdy tylko nadarzyła się po temu okazja, jednak większość wolnego czasu spędzałam z Dannym. Sądzę, że połączyła nas miłość do zwierząt, które też kochał. No i niezbyt wielki rozsądek. Któregoś dnia szeroko uśmiechnięty czekał na mnie pod szkołą.
– Wiesz co? – zaczął. – Znasz tę starą wariatkę, która mieszka kilka ulic od ciebie? Tę, która wygląda jak strach na wróble?
– Pani Johnson? – zapytałam zmartwiona. – Oj nie, Danny! Coś ty zrobił? Ma niezły charakterek.
– Nic, naprawdę – zapewnił. – Sprzedaje chomiki! Po zaledwie funta. Kupimy sobie parkę?
– Tak! Tak! – odpowiedziałam natychmiast. – Z chomikami nie można się bawić, prawda? Mimo to chętnie je przygarnę, tylko że…
– Co ty mówisz? – zapytał Danny. – Zrobią, co tylko zechcemy, pójdą, gdzie im każemy. Piszesz się na to, Caitlin?
Wybraliśmy się zatem po chomiki. Największy dwunastoletni twardziel w Coventry i ja. Tak bardzo uwielbialiśmy maleństwa, że zabieraliśmy je na całodniowe wycieczki w koszach naszych rowerów. To chyba zabawne – że taki życzliwy, troskliwy chłopiec wywodził się z rodziny, której członkowie potrafili pogonić z siekierą osobę, która zaledwie posłała im nieprzychylne spojrzenie.
Żałuję, że urwał mi się kontakt z Dannym i że nigdy mu się nie zwierzyłam, bo może ktoś taki jak on czy któryś z jego bliskich zdołałby mi pomóc bardziej niż ktokolwiek inny. Nasza znajomość zakończyła się, gdy miałam czternaście lat, a rodzice oznajmili, że okolica robi się zbyt szemrana, więc się przeprowadzamy. Nie wiem, czy na ich decyzję wpłynęła moja przyjaźń z Dannym. W każdym razie zmienili pracę i zapragnęli wydostać się ze spowitej aurą powszechnej desperacji i pełnej drobnych przestępców dzielnicy, w której ich zdaniem nie byliśmy już bezpieczni.
Postanowili zatem skorzystać z okazji i – ze względu na nową pracę na stanowiskach menadżerskich w miejscowym domu opieki, w którym spędzali wiele godzin w pracujące dni – przenieść się na przedmieścia Coventry. Nieco mnie to zmartwiło, bo mieli mnie zapisać do nowej szkoły, w której miałam nie widywać Danny’ego. Po przeprowadzce trudniej byłoby mi też widywać się z Lucy. Z drugiej strony cieszyłam się na myśl o takich drobiazgach jak nowe łóżko i okolica, którą miałam poznać.
Brat zaadaptował się bez większych problemów, ponieważ bardzo szybko udało się go przenieść do lokalnej podstawówki. Natomiast w moim przypadku pojawiły się trudności. W moim roczniku nie znalazło się żadne wolne miejsce. Jeśli chcieliśmy, aby przyjęto mnie do szkoły, musieliśmy albo napisać pismo do lokalnych organów, albo czekać, aż ktoś inny się przeprowadzi i zwolni miejsce. Sprawa długo się ciągnęła, przynajmniej moim zdaniem, dlatego mnóstwo czasu spędzałam sama w domu. Rodzice ciągle przesiadywali w pracy, bo starali się rozwiązać problemy pozostawione im przez poprzedników, a mnie się nudziło. Nie mogłam spotykać się z Lucy ani Dannym i niewiele wychodziłam, nie włóczyłam się już po lasach.
Trudno mi było znaleźć sobie jakieś zajęcie. Postanowiłam więc rozejrzeć się za pracą, bo nie zanosiło się na to, aby wkrótce miało się cokolwiek zmienić w kwestii szkoły. Jak wielu nastolatków czułam się bardzo dorosła jak na swój wiek i oczywiście byłam przekonana, że pozjadałam wszystkie rozumy. Teraz zdaję sobie sprawę, jak niedorzeczne to było, zwłaszcza że cechowały mnie naiwność i nieśmiałość. Mimo to długie chwile spędzone samotnie we własnym pokoju wzbudziły u mnie przeświadczenie, że jestem inna, niż sądziłam. Za tę nieuzasadnioną pewność siebie miałam srogo zapłacić.
Kupiłam lokalne czasopismo z ogłoszeniami i pozaznaczałam te, które wydały mi się odpowiednie: szukamy sprzedawcy, pomocy do salonu fryzjerskiego i tym podobne. Musiałam wykrzesać z siebie sporo odwagi, aby wykonać telefony. A potem okazało się, że natrudziłam się na próżno. Każda rozmowa, podczas której się jąkałam, przebiegła niemal tak samo.
– Masz jakiekolwiek doświadczenie?
– Nie.
– Masz ukończone szesnaście lat?
– Nie.
– Wobec tego ile masz lat?
– Czternaście.
– Czym się dotychczas zajmowałaś?
– Właściwie to niczym.
– Uczysz się?
– Tak.
– Czyli masz czternaście lat, chodzisz do szkoły i nie masz żadnego doświadczenia?
– Tak.
– Przykro mi, kochanieńka. Odezwij się za parę lat.
Ale ja chciałam podjąć pracę już teraz, a nie za parę lat. Mimo przygnębienia ponownie zajrzałam do gazety, bo przecież coś musiałam znaleźć. Nie miałam pojęcia, czym mogłabym się zajmować, ale przecież każdy kiedyś zaczynał. Chciałam znaleźć sobie jakieś zajęcie, aby dłużej się nie nudzić, czekając, aż zwolni się miejsce w szkole. Chciałam też zrobić coś, aby poczuć, że jestem normalna. Miałam już po dziurki w nosie bycia taką nijaką.
Tylko jeden ogłoszeniodawca nie wymagał doświadczenia w obsłudze kasy ani klienta.
„Poszukujemy modelek”.
Odrzuciłam to ogłoszenie przy pierwszym i drugim czytaniu, jednak przy kolejnym towarzyszyła mi desperacja. Ani przez chwilę nie sądziłam, że nadaję się na modelkę. W ogłoszeniu była jednak mowa tylko o katalogach, więc pomyślałam, że może mogliby fotografować moje ręce czy coś. Nadal nie mam pojęcia, co mnie podkusiło ani jakim cudem zebrałam się na odwagę, aby zadzwonić pod wskazany numer. Czasami wspominając jakieś chwile, ma się ochotę zawołać do siebie: „Nie rób tego”. Teraz pragnę wydrzeć telefon z rąk tamtej czternastolatki i przemówić jej do rozsądku.
„Durna jesteś?” – zapytałabym. „Myślisz, że będziesz pozować do katalogów? Poważnie?”
Byłam jednak naiwna, toteż sądziłam, że mam szansę odmienić swoje życie.
Chyba zresztą się nie pomyliłam – moje życie zmieniło się w chwili, w której wykonałam tamten telefon. Czy coś podejrzewałam? Czy przeczuwałam, że szanowani fotografowie nie zamieszczają ogłoszeń w lokalnych darmowych gazetach? Nie. Szczerze mówiąc, nie miałam o tym najmniejszego pojęcia. Byłam tak naiwna, że sądziłam, że większość osób znajduje pracę właśnie w ten sposób. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że „większość” osób na widok takiego ogłoszenia uciekłaby gdzie pieprz rośnie albo chociaż połączyła fakty i przejrzała, czego naprawdę dotyczy. Ja zaś myślałam w tamtej chwili to samo, co podczas wybierania każdego innego numeru z gazety: Mam nadzieję, że nie uznają mnie za zbyt młodą, mam nadzieję, że nie wymagają doświadczenia.
Gdy to piszę, czuję w żołądku okropny ucisk, bo wiem, że moje losy potoczyłyby się inaczej, gdyby choć jedna osoba powiedziała: „Możesz każdej niedzieli za parę funciaków zamiatać u mnie podłogę”. Propozycja takiej pracy by mnie usatysfakcjonowała, dała poczucie, że robię coś pożytecznego. Zapewne skłoniłaby do wykształcenia w sobie przekonania, że gdybym przyłożyła się do roboty i była przyjazna, dostałabym szansę wykazać się przy innych zadaniach i miałabym normalne życie.
„Normalne”.
Co bym za nie dała.
Przeszłości nie da się jednak zmienić, nie da się napisać na nowo scenariusza własnego życia.
„Przestań! Wleź na jakieś drzewo czy uratuj jakiegoś psa” – mam ochotę krzyknąć.
Lecz jest już za późno, za późno.
Jest sygnał na linii…