Praca sezonowa - ebook
Praca sezonowa - ebook
Budzik. Termos i kanapki. Długa podróż tramwajem. Odbicie karty. Praca przy taśmie. Dzwonek na przerwę. Posiłek. Dzwonek na koniec przerwy. Praca przy taśmie. Odbicie karty. Długa podróż tramwajem. Przygotowanie termosu i kanapek na następny dzień. Upragniony sen. Budzik… Prekariacka wyliczanka zdaje się nie mieć końca.
Heike Geißler, niemiecka pisarka i tłumaczka, nie mogąc utrzymać się z freelancerskich zleceń, w 2010 roku zatrudniła się jako sezonowa pracowniczka w hali wysyłkowej Amazona w Lipsku. Jednak już po kilku dniach okazało się, że jej nowe stanowisko pracy to źródło nie tylko frustracji, ale i inspiracji literackich.
Geißler pisze więc do samej siebie sprzed kilku lat, kiedy godziny odmierzał jej przemysłowy zegar, a dni – koniec umowy na czas określony. Opisuje konflikty między pracownikami i przełożonymi, przybliża wyśrubowane wymagania dotyczące czasu pracy, ukazuje hipokryzję leżącą u podstaw korporacyjnych zasad współpracy.
„Praca sezonowa” to odważna powieść reporterska o rynku pracy. Jej bohaterom bliżej jednak do depresji niż do wzniecenia kolejnej rewolucji robotniczej.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8191-055-2 |
Rozmiar pliku: | 586 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
pragniemy serdecznie podziękować za zainteresowanie pracą ekspedytora sprzedaży wysyłkowej w sezonie przedświątecznym w sklepie Amazon Distribution sp. z o.o. Zapraszamy na spotkanie dotyczące wyboru stanowiska pracy w najbliższą środę, o godzinie trzynastej w naszym biurze. Będzie Pani miała możliwość poznać bliżej pracę w Amazonie. Na koniec będzie Pani mogła poddać się praktycznemu testowi wyboru w preferowanym obszarze.
Dysponujemy wolnymi miejscami w następujących działach:
Przyjmowanie towarów: praca w pozycji stojącej, z komputerem
Składowanie towarów: praca chodząca, ze skanerem ręcznym
Komisjonowanie: praca chodząca, ze skanerem ręcznym
Pakowanie: praca w pozycji stojącej, pakowanie towarów, ze skanerem ręcznym
Gdyby nie mogła Pani wziąć udziału w spotkaniu w tym dniu, będziemy zobowiązani za ustalenie z nami nowej daty.
Nasz adres:
Amazon Distribution sp. z o.o.
Amazonstrasse
Leipzig
Zwracamy uwagę, iż nie pokrywamy kosztów dojazdu.
Cieszymy się na spotkanie z Panią i pozostajemy z wyrazami szacunku
Dział Personalny”.Jeden
Czy chodzi tu właściwie o życie i śmierć? Na razie mówię nie, później wrócę do tego pytania. Wówczas powiem: nie bezpośrednio, ale w pewnym sensie jednak tak, chodzi o to, jak bardzo śmierć może ingerować w życie. Albo to, co śmiertelne. A więc to, co nas zabija. Konkretnie rzecz biorąc: w porównaniu z tym, co śmiertelne, śmierć jest jak sierota. Albo: w porównaniu z tym, co śmiertelne, śmierć jest jak ktoś o dobrych manierach, z nieśmiałością w spojrzeniu.
To, co śmiertelne, będzie pani od teraz towarzyszyć, tyle mogę powiedzieć. Ale najpierw chodźmy, ma pani przecież spotkanie rekrutacyjne. Pójdę z panią i opowiem, jak to wszystko wygląda i co się pani przydarzy. Od teraz jest pani w drodze jako ja. A więc jest pani kobietą, proszę to zapamiętać, bo na niektórych stanowiskach to ważne. Jest pani właściwie pisarką i tłumaczką, ma dwóch synów oraz partnera, który do pani pasuje – o czym najczęściej pani wie.
Przed wyjściem partner życzył pani szczęścia i jeszcze raz podkreślił, że nie musi pani tego robić. Ale to nieprawda, musi pani, musi pani wykorzystać pierwszą okazję do zarobienia pieniędzy.
Spotkanie rekrutacyjne nie nazywa się spotkaniem rekrutacyjnym, dlatego nie ułożyła sobie pani żadnej wypowiedzi ani też nie ubrała się specjalnie na tę okazję. Dżinsy i sweter wystarczą, tu nie chodzi o karierę. Wychodzi pani z domu, być może jest zdenerwowana, potrzebuje tej pracy, nie ma pieniędzy i z pewnych powodów, które jeszcze wyjaśnię, nie chce pani starać się o zasiłek dla bezrobotnych, zasiłek mieszkaniowy i tym podobne. Pobiera pani socjal na dwoje dzieci, rachunki udaje się płacić, niestety najczęściej z opóźnieniem. Sprawę dodatkowo utrudnia fakt, że nie jest pani dobra w wystawianiu rachunków; odkłada to pani na święty nigdy. Do tego świętego ma pani szczególne upodobanie. Nigdy nie wystawia też pani wezwań do zapłaty, w obawie, że wówczas nikt już niczego pani nie zleci. Jest pani, a pewnie była już wcześniej, spryciulką. A także osobą bardzo wrażliwą, ma to pani na piśmie. Ale tym proszę się nie przejmować, wrażliwości nikt pani nie będzie zarzucał. Można to uznać za potencjał. We wrażliwości drzemią liczne szanse.
A więc: jest pani wrażliwa i taką pozostanie – również do tego jeszcze wrócimy.
Być może sama podróż do Amazona, o której jeszcze nie wiadomo, czy zostanie ukoronowana sukcesem, a więc umową o pracę na czas określony, wydaje się pani początkiem albo wyrazem społecznej degradacji. Wciąż będzie pani próbowała spojrzeć na to z innej strony, ale już sam początek rzuca panią na kolana i sprowadza warstwę niżej, i tak zostanie. Tak, będzie pani widziała warstwy, może nawet już wcześniej zdawała sobie pani sprawę z ich istnienia. Będzie widziała je pani tak wyraźnie jak geologowie warstwy ziemi, w której kopią głęboki dół. Gdy zastanowi się pani dokładniej, może dojdzie do wniosku, że utrata pozycji społecznej określa jedynie tymczasowo to, co jest raczej rosnącym brakiem możliwości i dalekowzroczności. Stanie się więc tak: Dadzą pani tę pracę, ucieszy się pani, a potem będzie zmęczona, każdego dnia będą się pani zamykały oczy, będzie brakowało siły na przyjemności albo zwyczajnie na wszystko i dowie się pani wielu rzeczy o własnym życiu, o życiu rodziców i wszystkich tych, którzy mają przełożonych. Pani nie miewa szefa ani szefowej. Wkrótce dowie się pani o życiu tego, czego nie wiedziała wcześniej, i nie będzie to miało związku wyłącznie z pracą, lecz także z tym, że się pani starzeje, że każdego dnia dzieci będą prosić z płaczem, żeby pani nie wychodziła, i że z tą pracą i z wieloma innymi jej rodzajami coś jest nie tak.
Będzie się pani zastanawiała, o co chodzi i dlaczego nie powinno się od nikogo wymagać, żeby ją wykonywał. Będzie dochodziło do nieporozumień, będzie pani myliła rzeczy i pozwalała, żeby jej wrażliwość urabiał i wystawiał na próbę pierwszy lepszy śmiertelny, więc upłynie chwila, nim się pani zorientuje, na co tak naprawdę cierpi i że jej przypadłość nie jest w żadnym razie wyjątkowa, lecz frapująco uniwersalna. Tak, jest pani uniwersalna, chcę spojrzeć na panią z ogólnej perspektywy i przedstawić to, co w pani najbardziej ogólne. Ale najpierw to, co wyjątkowe.
Zasadniczo jest prawie niemożliwe, żeby ta praca nie sprowadziła pani do parteru i nie wzbudziła oporu.
Jedzie pani tramwajem numer trzy w kierunku Sommerfeld, tramwaj zapełnia się aż do dworca, tam większość pasażerów wysiada, ale nikt nie wchodzi. Zakłada pani, że wszyscy, którzy jeszcze są w wagonie, tak samo jak pani jadą do Amazona, do pracy na okres próbny. Dostrzega pani ich karteczki: wysiąść Teslastrasse/Heiterblick, potem Amazonstrasse.
Blade zimowe słońce. A więc jedzie pani, żeby wziąć udział w biznesie bożonarodzeniowym. Choć równie dobrze mógłby to być biznes wielkanocny – albo jakikolwiek inny w jakimkolwiek sezonie świątecznym, który przyniósł pani pracę. Na razie jednak jest zima, święta tuż-tuż i wkrótce zrobi się bardzo mroźno. Tramwaj oddala się od centrum, po prawej i lewej stronie torów widać liczne pustostany. Potem zaczynają przeważać tereny zielone i użytkowe. Zbliża się pani do obszarów funkcjonalnych rejonów miasta: stacje benzynowe, wypożyczalnie samochodów, dźwigów, burdel, puste kompleksy biurowe, blokowiska w niejakim oddaleniu od ulicy. Wciąż jeszcze jest pani zdenerwowana. Szuka odpowiedniej postawy, odpowiedniego sposobu myślenia, żeby nie myśleć o tym, że nikt nie może pani zobaczyć podczas tej wycieczki. Siedzi pani w tramwaju i jedzie do pracy na okres próbny, bo ta firma panią interesuje. Jako człowiek książki mogłaby pani przecież zainteresować się nią również w celach badawczych. A jednak nauczy się pani mówić, że potrzebuje pieniędzy, że ma taką pracę, ale jest pisarką i tłumaczką. Istnieje wiele możliwości. Tak czy owak, w pewnym momencie z łatwością wyzbędzie się pani wszystkich tych dziwnych idealnych wyobrażeń o karierze, życiu, sukcesie i powie, że ma tę konkretną pracę oraz jeszcze inną. Pojmie pani wówczas, że nie wszystko od niej zależy i że robotnik budowlany niosący cztery belki tak ciężkie, że nogi wygięły mu się w O – któremu przypatrywaliśmy się z moim młodszym synem – nie miał racji, kiedy powiedział do niego: uważaj w szkole, żebyś potem nie musiał robić takich rzeczy.
Bezustannie będzie się pani zastanawiała, jakież to mamy wyobrażenia o zarabianiu na utrzymanie i dlaczego niemożność utrzymania się z wykonywanej pracy traktuje się jak porażkę. A nawet zaskoczy pani samą siebie, gdy porzuci wszystkie te historie o bohaterstwie i sukcesie, te myśli o osiągnięciach i zacznie wychwalać próżniactwo i sprzeciwiać się nieustannemu nakazowi konkurencji oraz wzrostu. Rzuci pani jednak kilka zdań, które skłonią pani partnera do powiedzenia, że jest jedyną neoliberalną lewaczką, jaką zna. Wówczas się pani nad tym zastanowi. Zawsze jest coś, nad czym można się zastanowić. I trzeba o tym pamiętać, choć bez nadmiernej pieczołowitości.
Wysiada pani jako jedyna i od razu dowiaduje się, jak wygląda światowa korporacja. Nie można jej przeoczyć, choć można by się spodziewać czegoś bardziej spektakularnego. Hala wysyłkowa jest szara i płaska, zbudowano ją równolegle do ulicy. Jest ogromna, ale dyskretna. Wydaje się przewidywalna jak oswojony olbrzym albo więzień na przepustce, który usiłuje nie dopuścić się czynu karalnego ani też sprawiać wrażenia, że mógłby takowy popełnić. Na otaczającym teren płocie wisi banner z ogłoszeniem o poszukiwaniu pracowników. Nie myśl o tym, wezmą cię na pewno – powiedział pani partner. Ale pani nie jest z tych, co nie myślą, przy czym oczywiście można by zapytać, czy zamartwianie się to w ogóle myśli, a nie odruchy.
Zatrzymuje się pani przed obrotowymi drzwiami prowadzącymi na teren firmy i przyciska dzwonek dla gości, starając się prędko ogarnąć – nie chce pani przecież nikomu stać na drodze. Zgodnie z wypisaną na dzwonku instrukcją, dzwoniąc, patrzy pani w oko kamery wiszącej powyżej, na skos i czeka pani. Drzwi nadal są zamknięte. Dzwoni pani trzy razy, patrzy w kamerę, zastanawiając się, czy nie trzeba obrócić drzwi wzrokiem, dlatego ta kamera, której najwyraźniej nie umie pani obsłużyć. Nie przychodzi pani do głowy, że jej oczy wyświetlają się tylko na jednym z wielu ekranów stojących na ladzie ochrony w holu wejściowym i że nikt nie zwraca uwagi na ten obraz, bo nie jest ważny. Zapala się zielone światełko, popycha pani drzwi, ale ani drgną. W końcu jakiś pracownik przytyka swoją kartę do sensora po prawej stronie, pcha drzwi, te zaczynają się obracać, a on posyła panią do środka zdecydowanym „no dalej”.
Przed panią betonowa wieża, wchodzi pani do niej, bo to się samo nasuwa i dlatego, że ten, który panią wpuścił, też to robi. Wieża jest żółta i, dowie się pani tego wkrótce, z powodu koloru nazywają ją banana tower. To klatka schodowa do metalowego mostka prowadzącego z kolei do hali. Na ścianie przyklejono zalaminowane zdjęcie męskiej dłoni obejmującej poręcz, obok polecenie „Trzymać się poręczy!”. Pani demonstracyjnie się jej nie trzyma. Być może to małostkowe, pokazuje jednak, jaka pani jest: nie lubi rozkazów, ale można panią prosić.
Myślę o krążącym w internecie zdjęciu tablicy z cenami w jednej z nicejskich kawiarni. Pokazywała ona związek ceny kawy ze sposobem zamawiania. Jeśli klient powie „Kawę!”, zapłaci 7 euro, „Poproszę kawę” – 4,25, a „Dzień dobry, poproszę kawę” – tylko 1,40 euro. Pani godzinowe wynagrodzenie ani też honoraria niestety nie wzrastają, gdy ktoś jest niemiły, wywiera presję albo traktuje panią bez szacunku.
Dostrzegłszy zdjęcie poręczy na kolejnym poziomie wieży, demonstracyjnie wkłada pani ręce do kieszeni kurtki i omiata chłodnym wzrokiem wiszące w rogach kamery. Jeszcze ma pani na takie rzeczy czas i siłę.
Klatka schodowa wypuszcza panią na trzecim piętrze. Mostek prowadzący do hali grzechoce pod stopami. W dole widać ciężarówki na stanowiskach parkingowych. Są jak wypustki, sprawiają wrażenie wessanych przez budynek. Samochód DHL odrywa się i odjeżdża. Potyka się pani o jakąś matę. I nagle staje na jasnej wykafelkowanej posadzce, na prawo na szarych krzesłach siedzą ludzie i czekają jak u lekarza, ale co to za lekarz. Dla resztek, dla przygnębionych, którzy nie zdobędą się na wysiłek, żeby oderwać się od tłustej, zniszczonej ściany. Dla marniejących. Tego lekarza pani także odwiedzi, bo jest jedną z nich, nawet jeśli wydaje się pani, że jest inaczej i wiele razy będzie podkreślać dystans między sobą a innymi pracownikami i tym większy wobec firmy – nie jest to prawda. Znalazła się pani w ustach korporacji (a może ma ona raczej paszczę?) i zostanie nadtrawiona, zanim będzie pani wolno przesunąć się do dalszego odcinka układu pokarmowego tego ciała.
Tak więc siedzi pani, z prawa dolatuje smród niepranej bielizny, albo suszonej w niewietrzonym pomieszczeniu, i cuchnących skarpetek. Siedzi pani na ostatnim wolnym krześle i oddycha przez usta. A przecież liczyła pani na spotkanie indywidualne. Jako ja jest pani jedną z wielu. (Jako mężczyzna byłaby pani jednym z wielu. Siedziałaby tam pani dokładnie tak samo, jak ja siedziałam i jak siedzi pani, będąc mną). Tak więc siedzi pani i rozgląda się: naprzeciwko umieszczono stół, są to drzwi położone na koziołkach. Te drzwi natychmiast wydają się pani niezrozumiałe i takimi już pozostaną. Są symbolem skąpstwa i mają naśladować pierwsze biurko Jeffa Bezosa, a więc symbolizują początki firmy, światowej korporacji odnoszącej wielkie sukcesy. Oczywiście można było wybrać innym symbol, bo zawsze są inne symbole, ale się nie wybrało. Dostrzega pani ślady drobnych lub większych zaniedbań: kurz na liściach rośliny naprzeciw, niedomykające się drzwi wejściowe, szarawą patynę na ścianie nad oparciem krzeseł, tam, gdzie dotknęły jej i uwieczniły się na zawsze głowy i ramiona czekających. Ochroniarze przy drzwiach wpatrują się w dostarczane im obrazy z kamer od niechcenia albo wcale. Obok ściana z okien, przez które widać wnętrze hali. Z sufitu zwisają duże lampy na długich kablach. Przez okna połaciowe wpada skąpe światło. Zatrzymuje się obok imitujących je lamp. Z pani miejsca nie widać pracowników, tylko przestrzeń nad nimi.
Nawiasem mówiąc, łatwo rozpoznać, kto jest stąd, a kto nie. Tutejsi poruszają się spokojnym, pewnym krokiem, wiedzą, dokąd idą, i nie rozglądają się. Większość nosi dżinsy z postrzępionymi z tyłu nogawkami. Nitki polerują flizy. Jeden z nich, młody mężczyzna z podkładką z klipsem i kluczami na długim łańcuszku, zatrzymuje się przed czekającymi i mówi:
– Kto jeszcze nie wie, w jakim obszarze chce pracować, niech najpierw obejrzy w kantynie wideo informacyjne.
Jest pani ciekawa, chce zobaczyć, ile się da, potrzebuje jednak tego wezwania, żeby podnieść się z miejsca. Kantyna jest duża, z widokiem na parking, tory tramwajowe, pagórek i pole po drugiej stronie drogi. Garstka pracowników je obiad. Mają pomarańczowe kamizelki, obrzucają wchodzących krótkim spojrzeniem. Witają się, potem nowoprzybyli, a pośród nich pani, zatrzymują się z odchylonymi głowami pod umocowanymi przy suficie telewizorami. Film pokazuje odbiór towaru. Wózek widłowy wiezie wielką paczkę w stronę młodej kobiety. Ta uśmiecha się, otwiera karton, wypakowuje go. Skanuje kody kreskowe towarów, które następnie wkłada do żółtych skrzynek i przesuwa je na taśmę przenośnikową. Z jednej z nich wystaje pluszowy łoś. Podpatruje świat pracy, jakby wyglądał z zapakowanego na krótką wycieczkę dziecięcego plecaka. Będzie towarzyszył oglądającym przez całe wprowadzenie. Gdy dociera w swojej skrzynce do magazynu, zostaje z niej wyjęty, kolejny pracownik skanuje kod kreskowy i sadza pluszaka na regale. Trzeba umieć chodzić, mówi mężczyzna z ekranu, ja codziennie robię prawie dziesięć kilometrów, oszczędzając sobie wizyt w fitness klubie. Następnie ktoś inny zabiera łosia z regału, ponownie skanuje kod kreskowy i umieszcza pluszaka w kolejnej żółtej skrzynce, a ten, jadąc na taśmie transportowej, znowu wychyla głowę znad brzegu pudła. Wreszcie dociera do działu wysyłek i zostaje zapakowany w karton dla kupującego.
Myśli pani, że to gra, wszyscy grają i oczywiście to jest gra, gra towarzyska, a pani niechętnie w tym uczestniczy, zawsze tak było. Nie jest pani oswojona, można tak powiedzieć, z tym, że wszyscy grają jakieś role, to znaczy pełnią funkcje. Woli pani kontakt z ludźmi, którzy pracują z pasją. Kilka lat temu spytano panią, czy tu chodzi o autentyczność. Było to pytanie postawione przez nieco poirytowanego dziennikarza, a pani przytaknęła. Dziwiła się pani, że temu dziennikarzowi to przeszkadza. Mówię pani, że nie przeszkadza, nic nie przemawia przeciw autentyczności, ale mogę, jeśli to panią uspokoi, nazwać ją zgodnością.
W każdym razie teraz stoi pani w ogonku, tego też pani nie lubi, ale kto lubi, a na dodatek: od tej chwili będzie to nieuniknione. Gdy przyjdzie pani kolej, będzie pani musiała powiedzieć siedzącej za biurkiem kobiecie, w jakim obszarze chce pani pracować. Leżą przed nią białe kartki, w ręku trzyma odrapany długopis. Także w światowej firmie ma się do czynienia z odręcznym pisaniem i improwizacją. Podaje pani swoje nazwisko. Kobieta wstaje i woła gdzieś w przestrzeń:
– Jak mam pracować, gdy wszyscy mówią tak cicho, że muszę trzy razy dopytywać?
A więc odzywa się pani nieco głośniej. Mając wrażenie, że zdradza tajemnicę. Dwie dziewczyny za pani plecami chichoczą, wyglądają na całkiem młode, są takie młodzieńcze. Kilka tygodni temu też się pani wydawało, że jest młoda. Śmieją się coraz głośniej, ale to oczywiście kwestia czasu, im też będzie nie do śmiechu.
To, co wie pani już teraz: jest pani na przykład otoczona ludźmi, którzy po prostu szukają pracy, obojętne gdzie. Niektórzy mogliby znaleźć lepszą, są tu raczej z przypadku czy z braku pomysłu, nie z konieczności. Są tacy, którzy zasadniczo mają inne możliwości albo mogliby mieć, tyle że chwilowo coś nie gra albo tym podobne. Tacy, którzy zdają się mieć inne możliwości, tyle że nie są one wcale lepsze. I na koniec tacy, którzy zakładają, że mieliby możliwość dostania tu pracy, ale w gruncie rzeczy jej nie mają. A wszystkich można podzielić na tych, których przysłała agencja pracy, i tych, których nie przysłała; ci są w mniejszości.
Mogłaby się pani chwilę zastanowić nad tym, jak spojrzeć na wszystko w szerszej perspektywie. Sporo już pani wie o firmie, o rodzaju pracy, która na panią czeka, przypuszczalnie wie pani wszystko, ale jeszcze jest to wycieczka, przygoda, jeszcze robi pani w myślach notatki. Wszystko jest nad wyraz zajmujące. Wprawdzie nie przyszła tu pani, żeby o tym napisać, ale nie ma pani nic przeciwko doświadczeniom i przyjrzeniu się gigantowi, z którym zwykle styka się pani zaledwie naskórkowo w internecie.
Wszystko trwa, tutejsi hojnie szafują pani czasem. Właściwie w ogóle nie biorą go pod uwagę. Od początku ma pani być do dyspozycji. Jest pani pozycją na liście. Siedzi w białym zimnym pomieszczeniu na ławce z ogródka piwnego i czeka pośród innych potencjalnych pracowników na test wyboru. Denerwuje się pani, boi się, że zawiedzie. Nie chce pani tej pracy, ale jest rozsądna i ma dzieci, a te ciągle mają jakieś życzenia, pani partner ma kilka życzeń, pani sama ma życzenia, dość zredukowane, trzeba przyznać, i najczęściej są to potrzeby. Niezależnie od pory roku potrzebuje więc pani pieniędzy, jak wszyscy, i to może być, jeśli pani zechce, prawda również uspokajająca albo punkt wyjścia do tego, żeby pewnego dnia spróbować inaczej i przestać uznawać prawdę za coś nieodwracalnego.
Po prawej stronie znajduje się oddzielone ściankami działowymi pomieszczenie, gdzie można się dowiedzieć, jak funkcjonuje ochrona pracownika. Widzi pani powiększone do rozmiarów A4 zdjęcie spuchniętego kciuka. Chwilę przed tym, jak zostało zrobione, musiał krwawić, co sugeruje okalająca paznokieć skorupka zaschniętej krwi i cienki krwawy ślad ciągnący się w stronę opuszka. Trochę panią mdli, odwraca pani głowę, ale nie może się pozbyć obrazu tego kciuka. Jeśli ktoś jest wrażliwy, to jest wrażliwy pod każdym względem, zawsze się na coś natyka, jeszcze pani zauważy, że zawsze wydarza się coś, z czym nie można się było liczyć i z czym duszyczka taka jak pani, nadająca się bardziej do bycia szczęśliwą niż nieszczęśliwą, nie upora się tak łatwo. Przy czym natychmiast trzeba dodać, że zasadniczo nikt nie nadaje się do bycia nieszczęśliwym, tyle że ten sąd, choć trudno w to uwierzyć, nie jest powszechny i dostatecznie uznawany.
Za panią siedzi mężczyzna w lodenie. Tuż przed pięćdziesiątką, sprawia wrażenie, jakby właśnie odbył obchód swojej ogromnej posiadłości, jakby tu wszystkiego doglądał. Typ szefa. Pani, nawiasem mówiąc, nie jest typem szefa, ale może już to pani przeczuwa.
Pomieszczenie jest jak dobrze przygotowana scena, przedstawia wszystkie obszary działania firmy.
Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży.WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.
czarne.com.pl
Wydawnictwo Czarne
@wydawnictwoczarne
Sekretariat i dział sprzedaży:
ul. Węgierska 25A, 38-300 Gorlice
tel. +48 18 353 58 93
Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa
Dział promocji:
ul. Marszałkowska 43/1, 00-648 Warszawa
tel. +48 22 621 10 48
Skład: d2d.pl
ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków
tel. +48 12 432 08 52, e-mail: [email protected]
Wołowiec 2020
Wydanie I