Pragnę cię jak nikogo dotąd - ebook
Pragnę cię jak nikogo dotąd - ebook
Lexi zastanawiała się, dlaczego Jack jest jeszcze singlem. Posiadał wszystkie zalety, jakich można wymagać od mężczyzny: był dowcipny, przystojny, czarujący, a w dodatku odnosił sukcesy w biznesie. Nie dostrzegała w nim żadnych wad, co ją zastanawiało. Wprawdzie nie była gotowa na kolejny związek, ale miała wielką ochotę odsłonić to, co kryło się pod smokingiem Jacka...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-8904-7 |
Rozmiar pliku: | 636 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
- Lexi, kochanie, przecież nie musisz tego robić.
Lexi Alderidge uwielbiała swojego ojca Winstona, ale nie znosiła jego nadopiekuńczości. Nie była już małą dziewczynką, lecz trzydziestoośmioletnią rozwódką, więc uważała, że powinien on znaleźć sobie jakieś nowe hobby.
- Owszem, muszę – oznajmiła stanowczym tonem. – Jeśli mam zostać w Royal, muszę mieć jakieś zajęcie. Nie mogę siedzieć w domu przez cały dzień, licząc na to, że wydarzy się coś nadzwyczajnego.
Zdała sobie z tego sprawę stosunkowo niedawno, a właściwie przed kilkoma miesiącami. Przeniosła się wtedy, po rozwodzie, do Royal w stanie Teksas i wkrótce potem uległa urokowi dawnego adoratora z lat gimnazjalnych, który jednak zerwał z nią w przeddzień ślubu.
Uznała to wydarzenie za nieszczęśliwy koniec swojego życia uczuciowego. Postanowiła zapomnieć o mężczyznach i skupić uwagę na nowej posadzie zastępcy szefa marketingu firmy Alderidge Bank, której właścicielem był jej ojciec.
Siedzący za ogromnym drewnianym biurkiem Winston skrzyżował ręce na piersi i rozparł się wygodnie na staroświeckim fotelu. Sączące się przez okno kwietniowe promienie słońca oświetliły jego szpakowate włosy, łagodząc emanującą z niego stanowczość.
- Nadal uważam, że nie powinnaś sama jeździć na ten plac budowy – mruknął urażonym tonem.
- Na tym polega moja praca. Nasz bank jest jednym z największych sponsorów Festynu nad Zatoką, więc muszę wiedzieć, jak wyglądają przygotowania. Chyba chcesz wiedzieć z pierwszej ręki, czy budowa przebiega zgodnie z harmonogramem.
Była przekonana, że rodzinny bank powinien uczestniczyć w kilkudniowym festiwalu sztuki połączonym z konsumpcją wina i lokalnych potraw, gdyż to wydarzenie mogło przysporzyć mu młodych i zamożnych klientów. Uważała, że rodzinny fundusz kapitałowy jest, podobnie jak jego właściciel, nadmiernie przywiązany do przeszłości, więc zamierzała narzucić im bardziej współczesne formy działania.
- Jesteś zbyt ładna, żeby spędzać czas w towarzystwie robotników budowlanych – mruknął Winston.
- A ty jesteś śmieszny i staroświecki. – Otworzyła torbę z laptopem i wetknęła do niej plik dokumentów. – Muszę pędzić.
- Jak ty jesteś ubrana? Suknia i wysokie obcasy! Nie chcę nawet myśleć o tym, jak mogą cię potraktować niektórzy robotnicy.
- Noszę sukienkę niemal codziennie, odkąd stałam się pełnoletnia. Taki jest mój styl. Zapewniam cię, że dam sobie radę na placu budowy, więc przestań się o mnie martwić.
Winston Alderidge uderzył pięścią w biurko, wprawiając córkę w osłupienie.
- Będę się o ciebie martwił do końca moich dni, więc musisz do tego przywyknąć. – Spojrzał na nią badawczo i zmarszczył brwi. – Zwłaszcza że, jak widzę, twoje nerwy nie są obecnie w najlepszym stanie.
Lexi zdawała sobie sprawę, że ostatnie wydarzenia odbiły się na jej psychice, ale robiła, co mogła, by wrócić do równowagi i zapomnieć o przykrych doświadczeniach.
- Nie bój się, tato. Ciężko przeżyłam ostatnie niepowodzenia, ale nauczyły mnie one odporności. Nie mam zamiaru się załamać.
- Więc przynajmniej poleć na Appaloosę naszym helikopterem. Podróż samochodem w obie strony zajmie ci sześć godzin. Nie ma powodu, dla którego miałabyś siedzieć tak długo za kierownicą.
Lexi cieszyła się na samotną podróż nowym białym jaguarem, który kupiła sobie w prezencie po rozwodzie. Miał on być dla niej symbolem nowego startu, ale nie uchronił jej od kolejnego niepowodzenia wynikającego ze słabości do płci przeciwnej. Cała ta sprawa utwierdziła ją w przekonaniu, że powinna na jakiś czas zrezygnować z kontaktów z mężczyznami.
- Czy poczujesz się lepiej, jeśli cię posłucham?
- Oczywiście. Będę przynajmniej wiedział, że zapewniłaś sobie możliwość szybkiego odwrotu.
Lexi ujrzała oczami wyobraźni przejmującą scenę, w której biegnie na szpilkach w stronę helikoptera, uciekając przed gromadą robotników budowlanych.
- Wezmę helikopter. Chcę dziś po południu spędzić kilka godzin w gabinecie i opracować listę potencjalnych nowych klientów. Lila Jones z Królewskiej Izby Handlowej podsunęła mi kilka pomysłów.
- Nie życzę sobie, żebyś zbyt aktywnie promowała nasz bank. Nigdy nie zabiegałem o względy żadnego klienta. To oni powinni nas nakłaniać do przyjmowania depozytów.
- Porozmawiamy o tym kiedy indziej, dobrze? – Obeszła biurko i pocałowała ojca w czubek głowy. Bardzo go kochała, choć potrafił być uparty. – Moim zdaniem nasz bank dojrzał do kilku zmian w zakresie strategii.
Ruszyła w kierunku drzwi, ale zatrzymała się gwałtownie, słysząc jego podniesiony głos.
- Pamiętaj, że nie będę miał do ciebie ani cienia pretensji, jeśli zrezygnujesz z tej posady. Otrzymujesz spore alimenty i dysponujesz własnym funduszem powierniczym, więc z pewnością nie musisz martwić się o pieniądze.
Lexi westchnęła. Jej finanse były istotnie w doskonałym stanie, mimo to nękało ją nieokreślone poczucie niedosytu.
- Nic mi nie grozi, więc przestań się o mnie martwić.
Wyszła z gabinetu ojca, zanim zdążył podjąć na nowo toczony od dawna spór. Zatrzymała się jednak przy biurku asystentki dyrektora naczelnego.
- Czy mogę coś dla ciebie zrobić? – spytała Vi, w której głosie zabrzmiał silny południowy akcent. Jej srebrne włosy pięknie kontrastowały z opaloną twarzą. Lexi miała nadzieję, że będzie wyglądać równie atrakcyjnie, zbliżając się do sześćdziesiątki.
- Owszem. Muszę się dostać na Appaloosę, a ojciec zażądał, żebym skorzystała z helikoptera. Czy możesz mi to załatwić?
- Oczywiście. Zaraz się tym zajmę. Pilot będzie czekał na ciebie za piętnaście minut. Czy to cię zadowala?
Winston Alderidge dysponował dyżurnym śmigłowcem. Jego klienci wywodzili się ze starych bogatych rodzin, więc nie można ich było skazywać na czekanie.
- Jasne, bardzo ci dziękuję.
Zatrzymała się na chwilę w damskiej toalecie, aby sprawdzić makijaż i uporządkować fryzurę. Gdy przebywała w Teksasie, jej rude włosy zaczynały się kręcić na wiosnę i robiły to aż do wczesnej jesieni. Musiała więc z nimi walczyć przez kilka miesięcy w roku. Potem wsiadła do windy, by wjechać na dach, gdzie oczekiwał na nią niewielki, czarno-złoty helikopter.
Włożyła słoneczne okulary, podbiegła do niego i wsiadła, wspierając się na ramieniu usłużnego drugiego pilota. Gdy zajęła miejsce przy oknie i zapięła pas, maszyna wzniosła się w powietrze. Szybko przelecieli nad jej rodzinnym miastem i skręcili na południe.
Całą uwagę Lexi natychmiast pochłonął przepiękny widok. Kochała stan Teksas i jego zróżnicowane krajobrazy: zielone pola, małe miasteczka i zakurzone wiejskie osady. Gdy jednak dotarli do przedmieść Houston, w którym spędziła cały okres małżeństwa z Rogerem, poczuła bolesny skurcz żołądka. Nasilił się on jeszcze bardziej, kiedy ujrzała północne obrzeża ogromnego Memorial Park. Na południe od niego, za rzeką Buffalo Bayou, zaczynała się super ekskluzywna dzielnica River Oaks, w której mieszkała z byłym mężem.
Piękny sen o szczęściu trwał piętnaście lat, a jego scenerią była ekskluzywna rezydencja położona na skraju pola golfowego, na którym zawarli wiele interesujących znajomości i zorganizowali mnóstwo wytwornych przyjęć. Roger spędzał całe dnie w siedzibie swojej firmy inwestycyjnej, a podczas weekendów uprawiał swój ukochany sport.
Lexi działała aktywnie na rzecz instytucji dobroczynnych i oglądała telewizję. Mąż nie wymagał od niej podjęcia jakiejkolwiek pracy zarobkowej. To powinno było obudzić w niej podejrzenie, że traktuje ją bardziej jak ornament niż jak kobietę. Mimo to narzucony przez niego tryb życia bardzo jej odpowiadał.
Roger mógł uchodzić za ideał mężczyzny. Był przystojny, wykształcony i inteligentny, a co najważniejsze, cieszył się uznaniem jej rodziców. Jako członek znanej starej i bogatej teksańskiej rodziny wydawał im się wymarzonym zięciem. Ale wszystko to należało już do przeszłości.
Była teraz samotną kobietą i musiała dowieść, w każdym razie samej sobie, że potrafi na nowo zorganizować własne życie. Na samą myśl o tym wyzwaniu poczuła niepokój. Wiedziała, że ma przed sobą daleką drogę. Westchnęła i przymknęła oczy, by nie widzieć przesuwającego się w dole znajomego krajobrazu.
Gdy otworzyła je ponownie, zbliżali się już do Mustang Point, elitarnej nadwodnej miejscowości, której centralnym punktem była duża przystań jachtowa. Podczas Festynu nad Zatoką uczestniczący w nim goście tam właśnie wsiadali na promy mające ich przeprawić na wyspę Appaloosa.
Przez kilka minut lecieli nad błękitną Zatoką Meksykańską, a po chwili znaleźli się nad wyspą. Ten niewielki skrawek ziemi od wielu lat należał do rodziny Edmondów. Na jego zachodnim wybrzeżu wzniesiono niegdyś ekskluzywny kurort i kilka wielkich rezydencji, natomiast wschodnia połać, do której zmierzała Lexi, nie została jeszcze w pełni wykorzystana przez deweloperów.
I właśnie dlatego prowadzone tu inwestycje miały tak wielkie znaczenie.
Helikopter wylądował na sporej łące przylegającej do tętniącego życiem placu budowy. Niemal wszyscy robotnicy zaczęli obserwować manewrujący śmigłowiec, osłaniając oczy przed jaskrawymi promieniami południowego teksańskiego słońca.
Lexi nie miała pojęcia, że jej wizyta wzbudzi tak wielkie zainteresowanie. Ojciec nie przygotował jej na taką ewentualność, zapewne dlatego, że sam nigdy nie zwracał uwagi na śledzących jego poczynania gapiów.
Lexi chwyciła torebkę oraz słoneczne okulary i wysiadła ze śmigłowca, usiłując zrobić to w sposób jak najbardziej wytworny. Kiedy wirnik przestał się kręcić i wzbijać tumany kurzu, usłyszała łomot młotów oraz okrzyki wrzeszczących do siebie robotników.
Cała operacja robiła imponujące wrażenie; ciężki sprzęt wyrównywał sfałdowaną powierzchnię działek, a dźwigi przenosiły w powietrzu stalowe belki. Lexi czuła się w tym otoczeniu trochę nieswojo. Nie miała pojęcia o budownictwie i teraz dopiero zdała sobie sprawę, że powinna była poprosić ojca o kilka praktycznych wskazówek. Wyjęła z kieszeni telefon, aby do niego zadzwonić, ale okazało się, że nie ma tu zasięgu.
Uznając, że jest skazana na własne siły, wyprostowała się i ruszyła w kierunku najbliższego mężczyzny oddalonego od niej o jakieś czterdzieści metrów. Był potężnie zbudowany i pochylał się nad papierami przypominającymi projekty architektoniczne. Biały T-shirt uwydatniał muskulaturę jego ramion i piersi. Umięśnione przedramiona były brązowe od słońca, a obcisłe dżinsy podkreślały długość nóg.
- Dzień dobry! – zawołała Lexi, zbliżywszy się do niego na odległość dwóch metrów. – Czy jest pan kierownikiem tej budowy albo może brygadzistą?
Nie miała pojęcia, czy użyta przez nią terminologia jest poprawna i była zła na siebie, że dała się zepchnąć na zbyt głębokie wody. Doszła jednak do wniosku, że uczenie się nowego zawodu wymaga ponoszenia ofiar.
Mężczyzna wyprostował się i zasłonił jej słońce. Jego widok przyprawił ją o przyspieszone bicie serca. Był niezwykle przystojny i wyglądał pociągająco. Miał chyba dwa metry wzrostu, wyraziste rysy twarzy i krótko obcięte włosy, które upodobniały go do zawodowego podoficera.
Wzbudził w niej zainteresowanie zabarwione odrobiną lęku.
- A kto pyta?
- Lexi Alderidge, asystentka prezesa Alderidge Bank. Nasza firma jest jednym ze sponsorów tegorocznego Festynu nad Zatoką.
- Czyżby przyleciała pani na kontrolę?
Chciała spojrzeć mu w oczy, ale ponieważ miał lotnicze okulary słoneczne, ujrzała tylko odbicie własnej twarzy. Zdawała sobie sprawę, że jest w pełni uprawniona do przebywania na terenie budowy i poczuła lekki zawód wywołany tak chłodnym przyjęciem.
- Owszem. Chcę się upewnić, że nasze środki zostały właściwie zainwestowane. Przygotowana przeze mnie notatka służbowa trafi na biurko mojego ojca, który jest właścicielem banku.
Z twarzy mężczyzny zniknęła podejrzliwość. Zastąpił ją promienny uśmiech, który najpierw zaskoczył Lexi, a potem absolutnie zachwycił.
- Przepraszam za głupie żarty. Mamy dziś na budowie ciężki dzień, więc próbujemy rozładować atmosferę przy pomocy błazeńskich dowcipów.
Zdjął okulary, a ona zauważyła, że ma regularne rysy i zachwycające piwne oczy. Usiłowała się roześmiać, ale z jej ust wydobył się tylko nieprzekonujący chichot. Zawsze czuła się niepewnie w towarzystwie mężczyzn obdarzonych szorstkim wdziękiem.
- Nic nie szkodzi – mruknęła, a potem wzięła głęboki oddech. – Chciałabym się zobaczyć z pana szefem. Albo szefową. Podobno kobiety też niekiedy pracują na budowie.
- Naturalnie. – Obrzucił ją badawczym spojrzeniem, pod wpływem którego jej serce znowu przyspieszyło. – Czyżby pani szukała pracy?
- Nie – odparła z irytacją i natychmiast zdała sobie sprawę z absurdalności swojego położenia.
Ten człowiek najwyraźniej nie traktował jej poważnie, a ona nie była tym zachwycona.
- Nie szukam pracy. Chcę się zobaczyć z pańskim szefem.
- Lexi! – zawołał głośno jakiś znajdujący się za jej plecami mężczyzna.
Odwróciła się i ujrzała Rossa, syna Rusty’ego Edmonda, znanego w całym Royal biznesmena i miliardera. Był jedną z ostatnich osób, jakie miała ochotę w tym momencie oglądać, ale jego obecność n nie wzbudziła jej zdziwienia. Jako członek komitetu organizacyjnego festiwalu musiał przecież od czasu do czasu odwiedzać miejsce nadchodzących wydarzeń.
Lexi poznała w życiu wielu takich mężczyzn: przystojnych i czarujących dziedziców wielkich fortun dorastających w przekonaniu, że każda ich zachcianka musi być spełniona. Appaloosa należała do jego rodziny, a Rusty Edmond był dobrym znajomym ojca.
Wiedziała jednak, że rozmowa z nim nie będzie łatwa. Jego matka, Sarabeth, porzuciła niedawno męża i wróciła do Royal, aby się zaręczyć z nowym panem swojego serca. Jej szczęśliwym wybrankiem, ofiarodawcą wspaniałego brylantowego pierścionka, był Brett Harston, pierwszy adorator Lexi, ten sam, który porzucił ją przy ołtarzu przed zaledwie sześcioma tygodniami.
Jack Bowden nie wiedział do końca, co sądzić o Lexi Alderidge. Od pierwszej chwili podziwiał jej piękne rude włosy, lśniące zielone oczy i wspaniałą figurę, dzięki której wydała mu się jedną z najbardziej seksownych kobiet, jakie widział. Nie zrażał go jej niezbyt imponujący wzrost, bo wyczuł w niej niezłomną siłę charakteru.
Czuł wyrzuty sumienia, gdyż pozwolił sobie podczas ich rozmowy na ryzykowne żarty i nie ujawnił przed nią faktu, że jest nie tylko szefem tej budowy, lecz również właścicielem potężnej firmy Bowden Construction.
Miał zamiar naprawić swój błąd, ale musiał poczekać, aż Lexi zakończy rozmowę z Rossem.
- Jak ty to wszystko znosisz? – spytał Ross ze współczuciem. – Jest mi naprawdę przykro z powodu tej całej okropnej historii.
Jack nie odrywał wzroku od projektu festiwalowego pawilonu, ale nadstawił uszu. Wydawało mu się niewiarygodne, by w życiu takiej kobiety jak Lexi Alderidge mogło dojść do czegoś, co skazywałoby ją na czyjekolwiek współczucie.
- Trzymam się zupełnie dobrze. W gruncie rzeczy doskonale.
Wyprostowała się i wojowniczo wysunęła podbródek, ale Jack nie dał się zwieść pozorom. Widział, że ta kobieta stoi na krawędzi załamania.
- Wiem, że nie jest ci łatwo. – Ross wyciągnął rękę i delikatnie poklepał ją po ramieniu. – Chciałbym, żeby wszyscy mieszkańcy Royal zapomnieli jak najszybciej o całej sprawie. Ale wiesz, jakie jest życie. Ludzie uwielbiają plotki, a opowieść o panu młodym, który ucieka sprzed ołtarza, porzucając narzeczoną, jest dla nich wdzięcznym tematem.
Opowieść o panu młodym, który ucieka sprzed ołtarza… Jack zdał sobie sprawę, że słyszał o tym wydarzeniu, tylko po prostu nie skojarzył jej nazwiska z nazwą banku. To ona była tą mieszkanką Royal, którą naraził na tak kompromitującą sytuację niedoszły małżonek…
Do diabła, pomyślał z niesmakiem. Przeżył kiedyś podobną katastrofę, ale było to dawno temu i nie nastąpiło w równie drastycznych okolicznościach.
- Wiesz przecież, jak czuje się człowiek, o którym wszyscy plotkują. – Lexi mówiła pogodnym tonem, ale jej głos był nasycony goryczą. – Ja też wiele słyszałam o twoim konflikcie z ojcem. Nie mogę uwierzyć w to, że zamierzał cię wydziedziczyć.
- Mój ojciec się nie liczy. Nie zrezygnowałbym za żadną cenę z tego, co wniosła do mojego życia Charlotte. Znalazłem w niej prawdziwie bratnią duszę. Mam nadzieję, że ty też trafisz na kogoś, kto cię uszczęśliwi. Jesteś bardzo atrakcyjną kobietą, więc z pewnością spotkasz właściwego mężczyznę.
Słysząc słowa Rossa, Jack zdał sobie sprawę, że Lexi nie jest aktualnie związana z żadnym adoratorem. Sam nie wiedział, dlaczego ta świadomość sprawiła mu satysfakcję. Jako człowiek posiadający trzy młodsze siostry był wyczulony na cierpienia kobiet, więc protekcjonalny ton Rossa wzbudził jego irytację.
Postanowił przerwać jego gadaninę, choć nie miał pojęcia, jaka będzie reakcja Lexi.
Zdobył się na odwagę, podszedł do niej i delikatnie chwycił ją za rękę.
- Czy nie uważasz, Lexi, że możemy dopuścić Rossa do naszej tajemnicy? – spytał czułym tonem. – Znamy się od niedawna, ale chyba przyznasz, że nasz związek wygląda bardzo obiecująco.
Spojrzał jej wymownie w oczy, usiłując wciągnąć ją do zaproponowanej przez siebie gry pozorów, ale ona uniosła brwi w taki sposób, jakby chciała dać mu do zrozumienia, że uważa go za szaleńca.
Ale już po upływie sekundy zaskoczyła go, odchylając głowę do tyłu i wybuchając głośnym śmiechem.
- Nie chciałam ci o tym mówić, bo wiem, że nadal jestem wdzięcznym tematem dla miejscowych plotkarzy – oznajmiła, zwracając się do Rossa.
On zaś zaniemówił na chwilę z wrażenia, a potem obrzucił ją zdumionym spojrzeniem.
- Czy chcesz mi powiedzieć, że ty i Jack… - wyjąkał z trudem. – Że się spotykacie?
- Cieszę się, że to do ciebie w końcu dotarło – oznajmił z uśmiechem Jack. – Czy nie uważasz, że jestem szczęściarzem?
- Ależ oczywiście! – zawołał Ross, choć w jego głosie nadal brzmiało niedowierzanie. – Życzę wam obojgu wszystkiego dobrego.
- Dziękuję – mruknęła Lexi, czując, że Jack ściska jej dłoń trochę silniej niż dotąd. – Właśnie dlatego przyjechałam dzisiaj na plac budowy. Muszę nadzorować jego poczynania.
- Nadzorować poczynania szefa budowy? To mi się podoba. – Ross przerwał i wyjął z kieszeni komórkę. – Przepraszam was, ale dzwoni jeden z członków rady nadzorczej. Porozmawiam z wami za chwilę.
Oddalił się, a Lexi wyrwała dłoń z uścisku Jacka.
- Szefa budowy? Czy to znaczy, że jesteś…?
Była wyraźnie oburzona, więc Jack wyciągnął do niej rękę i zdobył się na przepraszający uśmiech.
- Tak. Jestem Jack Bowden z Bowden Construction.
Skrzywiła się z niesmakiem i potrząsnęła głową, nie zdając sobie sprawy z tego, że wysyła w jego kierunku powiew aromatu luksusowych perfum.
- Czy mogę spytać, dlaczego nie powiedziałeś mi prawdy, kiedy pytałam, gdzie znajdę kierownika budowy?
Nie potrafił udzielić sensownej odpowiedzi na to pytanie. Gdy ujrzał wytworną kreację Lexi, jej wysokie obcasy i nienaganny makijaż, domyślił się, że ta kobieta może przysporzyć mu kłopotów.
Utwierdziła go w tym przekonaniu świadomość, że pochodzi ona z bajecznie bogatej rodziny Alderidge’ów. Jako doświadczony mężczyzna wiedział, że znajomość z tego rodzaju osobami nie wróży nic dobrego.
- Po prostu się wygłupiałem – mruknął, usiłując ukryć zmieszanie.
- Naraziłeś mnie na niezręczną sytuację tylko dlatego, że twoim zdaniem nie pasowałam wyglądem do placu budowy. Czy zawsze traktujesz w ten sposób kobiety?
Poczuł wyrzuty sumienia. Jego skłonność do dowcipkowania już nieraz postawiła go w kłopotliwym położeniu.
- Przepraszam – mruknął, opuszczając wzrok. – Nie spodziewałem się, że potraktujesz to tak poważnie.
- Ja po prostu uważam takie postępowanie za nieprofesjonalne. Przyleciałam tu, żeby omówić sprawy zawodowe, a ty postanowiłeś zabawić się moim kosztem. A później wymyśliłeś tę absurdalną historię sugerującą, że regularnie się spotykamy. To idiotyczne!
Pod wpływem pierwszego odruchu chciał zdobyć się na ostrą ripostę, ale zdał sobie sprawę, że ma na sobie dżinsy, T-shirt i robocze buty, a ona jest zapewne przyzwyczajona do facetów w rodzaju Rossa, którzy paradują po placu budowy w szytych na miarę modnych mokasynach kosztujących setki dolarów.
- Ja tylko chciałem ci pomóc…
- Nie przypominam sobie, żebym cię o to prosiła.
- Nie mogłem dłużej znieść protekcjonalnego tonu, którym przemawiał do ciebie Ross. Nie mam pojęcia, co wydarzyło się w dniu twojego niedoszłego ślubu, ale wiem, że facet, który zostawił cię przed ołtarzem, jest idiotą. Żadna kobieta, szczególnie tak piękna, nie zasługuje na podobne traktowanie.
Wyraz twarzy Lexi złagodniał, a Jack wyobraził sobie, że trzyma ją w ramionach i namiętnie całuje. Zdrowy rozsądek mówił mu, że powinien oddalić od siebie tę wizję, ale wcale nie miał na to ochoty.
- Wygląda na to, że w tej całej sprawie to ja zachowałam się jak idiotka – zauważyła z uśmiechem. – Ale doceniam twoją dobrą wolę i dziękuję.
- Czy możemy zacząć od nowa? – Wyciągnął do niej rękę, a kiedy ją uścisnęła, zaczął się mimo woli zastanawiać, czy jej ciało jest równie delikatne jak dłoń. – Jestem Jack Bowden z firmy Bowden Construction.
- Lexi Alderidge z firmy Alderidge Bank.
Na twarzy Lexi pojawił się cień uśmiechu, a Jack stwierdził przy okazji, że jej usta są podniecająco zmysłowe.
- Co mogę dziś dla pani zrobić?
- Przyleciałam tu po to, żeby sprawdzić jak postępują przygotowania do Festynu nad Zatoką. Miałam nadzieję, że zechce pan oprowadzić mnie po terenie i omówić ze mną niektóre szczegóły.
- Bardzo mi przykro, ale nie mogę pozwolić, żeby chodziła pani po budowie w tych eleganckich butach. To byłoby niebezpieczne. W razie jakiegoś wypadku wina spadłaby na mnie, a ja nigdy bym sobie tego nie wybaczył.
- Czy chce mi pan powiedzieć, że przyleciałam tu na darmo?
- Gdyby mnie pani uprzedziła o wizycie, mógłbym podjąć odpowiednie przygotowania.
- Może więc zechce pan pokazać mi przynajmniej jakiś fragment tej inwestycji, żebym miała coś do powiedzenia ojcu, który z pewnością spyta mnie o przebieg tej wizyty.
Jack wyczuł w jej głosie determinację, która nie ujawniła się nawet wtedy, kiedy Ross nietaktownie skierował rozmowę na jej osobiste problemy.
- Domyślam się, że pani ojcem jest Winston Alderidge.
- Owszem, ale pan chyba nie należy do grona naszych stałych klientów.
Jack odetchnął głęboko, usiłując wymazać z pamięci dzień, w którym po raz pierwszy zetknął się z potężnym bankierem.
- Zdecydowanie nie.
- Tak mi się wydawało.
Zignorował zawartą w jej wypowiedzi sugestię, że człowiek taki jak on nie może mieć konta w Alderidge Bank, w którym obowiązywał próg wysokości wkładów. Nie zamierzał jej przekonywać, że właściciel firmy konstrukcyjnej, który nie ma nic przeciwko temu, aby osobiście pracować na placu budowy, może dysponować dużymi sumami pieniędzy.
- Mogę pani pokazać dokumentację projektową, żeby pani przynajmniej wiedziała, na jakim etapie prac się znajdujemy.
- Bardzo dziękuję. To mi chyba wystarczy.
- W takim razie zapraszam.
Wskazał jej wielki stół kreślarski, na którym trzymał wszystkie najważniejsze projekty. Kiedy przechodziła obok niego, ponownie poczuł delikatny powiew aromatu luksusowych perfum kojarzący mu się z porośniętą polnymi kwiatami łąką.
- Mamy przed sobą dużo pracy. Budujemy nie tylko pawilony wystawowe, lecz również pomieszczenia gospodarcze umożliwiające obsługę ważnych gości, zaplecze kuchenne oraz instalacje wodne i elektryczne sięgające aż na drugą stronę wyspy.
- To wygląda imponująco. – Lexi pochyliła się nad rysunkami, nie zdając sobie najwyraźniej sprawy, że Jack silnie reaguje na jej bliskość.
Często przebywał w towarzystwie kobiet, ale żadna z nich od dawna nie wzbudziła w nim tak silnego pożądania.
- Czy myśli pan, że zdążycie? – Uniosła głowę znad projektów i rozejrzała się po placu, którego przeważająca część nadal przypominała wielką pryzmę ziemi. – Nie znam się na budownictwie, ale odnoszę wrażenie, że macie jeszcze sporo roboty.
Jack wiedział od początku, że podpisując umowę dotyczącą tej inwestycji, bierze na siebie poważne zobowiązanie. Ponieważ jednak cały projekt finansował Rusty Edmond, wierzył w powodzenie misji. Wielkie pieniądze ułatwiały realizację nawet najtrudniejszych zadań. Choć nie pochodził z zamożnej rodziny, wielokrotnie zdążył się przekonać o słuszności tej zasady.
- Damy sobie radę – mruknął, mając nadzieję, że jego słowa brzmią przekonująco. – W razie potrzeby będziemy pracować na dwie albo nawet na trzy zmiany.
Lexi uśmiechnęła się do niego serdecznie, przyprawiając go o kolejny atak wyrzutów sumienia związanych z jego wcześniejszym zachowaniem.
- Czy będę mogła przyjechać tu ponownie i obejrzeć postęp prac, jeśli włożę inne buty?
- Oczywiście! – zawołał Jack, któremu perspektywa jej kolejnej wizyty wydała się nagle bardzo pociągająca.
Sięgnął do kieszeni i wyciągnął wizytówkę.
- Oto mój numer telefonu. Proszę mnie uprzedzić o przyjeździe, żebym mógł przełożyć inne zajęcia i przedstawić pani osobiście postęp prac.
- No proszę – mruknęła Lexi, zerkając na kartonik. – Bowden Construction. Właściciel. To robi wrażenie.
Instynkt mówił mu, że jego pozycja wcale nie wydała się jej imponująca, ale postanowił wziąć te słowa za dobrą monetę.
- Chciałbym jeszcze raz przeprosić za moje wcześniejsze zachowanie – wykrztusił pod wpływem nagłego impulsu. – To było wysoce niestosowne, bo…
- Już o tym zapomniałam, Jack – przerwała mu z uśmiechem. – Nie wracajmy więcej do tej sprawy. I mówmy sobie po imieniu.
- Tak czy owak chciałbym ci to jakoś wynagrodzić. Co powiesz na kolację w Royal?
- Czy tam właśnie mieszkasz?
- Owszem, na obrzeżu miasta.
Nie wspomniał o tym, że jest posiadaczem dziesięciu hektarów terenu, pięknej rezydencji i ogromnego basenu. Nie miał zwyczaju się przechwalać.
- Kolacja to chyba dobry pomysł.
- Wygląda na to, że nie okłamaliśmy Rossa, bo naprawdę się spotykamy – stwierdził Jack, mrugając do niej porozumiewawczo. – Powinniśmy chyba pokazać się razem w jakimś publicznym miejscu. Co najmniej raz.