Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • Empik Go W empik go

Pragnienia, których nie widzimy - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Format:
EPUB
Data wydania:
10 lutego 2025
E-book: EPUB, PDF MOBI
34,90 zł
Audiobook
42,99 zł
34,90
3490 pkt
punktów Virtualo

Pragnienia, których nie widzimy - ebook

W zamkniętej społeczności, odizolowanej od świata zewnętrznego nieprzekraczalnym murem, życie toczy się według niezmiennych zasad. Mimo że osoby, które je łamią, znikają i nigdy nie wracają, nikt nie kwestionuje panującego tam ustroju.


Stella i Aaron są częścią tego systemu. Codzienność w strefie, wypełniona rutyną i przestrzeganiem reguł, jest dla nich jedyną znaną rzeczywistością. Ich życie, choć bezpieczne, wydaje się wyprane z emocji i prawdziwych pragnień.


Wszystko zmienia się w dniu, w którym decydują się uratować wroga. Relacja Stelli i Aarona, pełna napięcia i pozornej wrogości, zaczyna się rozwijać, gdy ich drogi coraz częściej się przecinają. Czy uda im się dostrzec to, przed czym oboje tak bardzo się wzbraniają?

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-973544-3-2
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Sierpień, rok 2010

Tereny korporacji New Energy, strefa 14

Stella pamiętała burzę.

Od zawsze słyszeli, że świat na Zewnątrz pożera sam siebie, a zasady są przecież dla ich dobra. Wiedzieli, że powinni być wdzięczni. Spokój, komfort, wspólnota – to trafiło się tylko im. Nikt nie podawał tego w wątpliwość.

Przez kolejne lata Stella robiła to tylko wtedy, kiedy słyszała grzmoty i przypominała sobie _tamtą_ burzę. Tę, podczas której zamordowano jej ojca.

Właśnie skończyła bawić się radiem. Użyła go bez nadzoru, czego robić nie powinna, ale pozostali domownicy już spali, a ona złapała stację z Zewnątrz przez całkowity przypadek.

Nie potrafiła stwierdzić, skąd wiedziała, że to sygnał spoza New Energy. Miała tylko jedenaście lat. Natychmiast jednak zrozumiała, że nie powinna tego słyszeć.

Trafiła w sam środek zdania reportera.

– …co o tej sytuacji sądzi nasz ambasador w Phnompenh George Anderson? George, jako ekspert od spraw międzynarodowych, jak się wypowiesz?

– Cóż, nie ma co owijać w bawełnę, Andy. Moralne hamulce powstrzymują mnie przed zachwalaniem tego morderstwa…

– Morderstwa? Do nas doszły informacje, że Ratankir zmarł na zawał serca…

– Tak, Andy – zakpił George. – Zawał u trzydziestoośmioletniego mężczyzny, który prowadził zdrowy tryb życia, był najważniejszą osobą w kraju i miał dostęp do najlepszej opieki medycznej. Oficjalna wersja rzeczywiście podaje zawał serca, ale obaj wiemy, że takie rzeczy się nie zdarzają.

– Kto mógł zabić najwyższego Khmera?

– Osoba odpowiedzialna za setki tysięcy zgonów i lata zniewolenia z pewnością miała wielu przeciwników, ale nikt wewnątrz nie byłby w stanie tego dokonać. Podejrzewa się, że jest to robota tajemniczego Robina Who.

– Robin Who, nasz międzynarodowy obrońca uciśnionych. – Andy się zaśmiał.

– Tylko on i jego bezimienna organizacja dysponują środkami i metodami, które mogłyby na to pozwolić, dlatego ludzie skłaniają się ku tej teorii – przyznał ugodowo George.

– Jakie będzie miało to konsekwencje dla przyszłości Kambodży i skłóconego regionu tej części Azji?

– Teraz panuje tu chaos. Opozycja wykorzystuje rozchwiany aparat służb Khmerskich, tłumy wyszły na ulicę. Prawdziwa rewolucja, kula śnieżna nie do zatrzymania. Ościenne kraje zaoferowały pomoc, z nadzieją na stabilizację polityczną w regionie oraz znaczną poprawę warunków życia miejscowej ludności. Co, tak na marginesie, również pasuje do zwyczajowego _modus operandi_ Robina Who.

– Tak jest! Zabiera bogatym, rozdaje biednym. Oczywiście wszystkim bogatym oprócz siebie samego…

Więcej nie usłyszała. Uświadomiła sobie, jak długo już słucha, wydała z siebie zduszony okrzyk i wyrwała wtyczkę z gniazdka.

Otoczyła ją cisza. Wyglądało na to, że ani audycja, ani jej okrzyk nikogo nie przebudziły. Nawet jej ośmioletni braciszek spał w najlepsze, a był przecież tuż obok.

– Axel – szepnęła, potrząsając jego ramieniem. – Axel, obudź się.

Chłopiec rozchylił powieki i rozejrzał się nieprzytomnie.

– To już rano? – spytał, pocierając powieki.

– Nie – odszepnęła Stella, uśmiechając się lekko. – Znowu zasnąłeś w piwnicy. Musimy iść do łóżek.

Tata wyremontował piwnicę poprzedniego lata i od tego czasu używali jej jako miejsca do zabaw znacznie chętniej niż ich ciasnego pokoiku na piętrze. Nie oferował on tyle wolnej przestrzeni.

Axel skinął głową i ufnie wsunął dłoń w wyciągniętą rękę siostry, pozwalając, aby poprowadziła go w górę schodów.

– Co robiłaś? – zapytał, zerkając na wyrwane z wtyczki radio.

Stella zastanowiła się nad odpowiedzią.

– Nic. Szukałam nowych piosenek i trafiłam na dziwną stację.

Kiedy już leżeli w łóżkach, powtarzała sobie, że nic takiego się nie stało. Mimo to nie mogła zasnąć.

Pół godziny później zaczęło grzmieć. Po pierwszej błyskawicy poczuła, jak jej łóżko ugina się pod ciężarem brata. Oplótł jej ramię, jakby była maskotką, a Stella automatycznie pogłaskała go po rozczochranych blond włosach.

Kiedy minęła kolejna godzina, ktoś zaczął walić do drzwi wejściowych.

Stella usłyszała pospieszne kroki rodziców i ich gorączkowe szepty. Wyskoczyła z łóżka i zbiegła na dół boso. Axel potruchtał za nią, pytając, co się dzieje. Kiedy dotarli do przedpokoju, rodzice byli przy drzwiach, tata w szlafroku, mama w koszuli nocnej.

W progu stał żołnierz.

– Nie rozumiem – powiedział cicho tata.

Żołnierz zmarszczył groźnie brwi. Stella go kojarzyła. Czasem patrolował ich ulicę, a ona zawsze mówiła mu dzień dobry. Raz nawet poczęstował ją cukierkiem.

– Z państwa domu odebrano sygnał radiowy, który nie pochodził od nas – wyjaśnił. – Musimy wiedzieć, kto ustawił odbiornik w ten sposób.

Tata spojrzał na swoje dzieci. Wielkie, przerażone oczy Stelli mówiły same za siebie.

– Ja – powiedział. Zwrócił się znów w stronę gościa. – To byłem ja.

Żołnierz westchnął ciężko i rzucił smutne spojrzenie na ich matkę. Trzymała łokieć męża w zaciśniętych palcach, a ścięgna w jej dłoni drżały konwulsyjnie.

– Lars – powiedziała cicho. – Może…

Tata potrząsnął głową.

– Możesz pożegnać się z rodziną, subiekcie Lindqvist – oznajmił żołnierz. – Zaczekam na zewnątrz.

Kiedy drzwi się zamknęły, tata przyklęknął przed dziećmi i objął je ramionami.

– Stella, jak to się stało? – zapytał szeptem. Dziewczynka miała wrażenie, że inaczej głos by mu się łamał. – Wiesz, że nie wolno, lilla gumman…

– Przepraszam – odparła. – To było niechcący. Tylko się bawiłam.

Nie miała pojęcia, jakie czekają ich konsekwencje, ale łzy instynktownie cisnęły jej się do oczu.

– Ale jak to możliwe? – drążył tata. – Te częstotliwości są blokowane, nakłada się na nie zakłócenia…

– Nie wiem – jęknęła. – To nie było specjalnie. Axel też bawił się radiem. Wcześniej.

Chłopiec zmarszczył brwi i spojrzał na siostrę.

– Nie bawiłem się radiem – wyjaśnił. – Naprawiałem je. Było za słabe.

Błysk zrozumienia pojawił się w oczach ojca.

Axel często coś naprawiał. Poprawiał. Ulepszał. Nikt nie podejrzewał, że akurat to może sprowadzić na nich zgubę.

– Co się teraz stanie, tato? – zapytał Axel, który rozumiał jeszcze mniej niż ona. – Dokąd cię zabierają?

Mężczyzna odgarnął chłopcu włosy z czoła.

– Muszę gdzieś pojechać – wyjaśnił. – Nie martwcie się.

Twarz mamy była jak wykuta w kamieniu. Biała i chłodna.

– Bardzo was kocham – szepnął ojciec, całując Stellę w czoło. –
Bądźcie grzeczni i… – urwał. – To bardzo ważne, żebyście przestrzegali zasad. Pamiętajcie, że istnieją nie bez powodu. Stella, nie będziesz więcej bawić się radiem? Będziesz uważać?

Skinęła z zapałem głową.

– Obiecujesz, _lilla gumman?_ Obiecaj mi.

– Obiecuję, tato.

Przymknął oczy.

Pożegnania trwały, choć Stella nie pamiętała już zbyt wiele.

Pamiętała łzy, choć nikt nie wyjaśnił jej, dlaczego płaczą.

Pamiętała burzę.

Pamiętała, że tata wyszedł z domu i nigdy nie wrócił.

Pamiętała, jak kazano jej myśleć, że nie zniknął na zawsze.

Tydzień później mama oznajmiła im, że tata zginął w wypadku samochodowym.

Axel i Stella wiedzieli, że to nieprawda, że zginął jeszcze tamtej nocy. Już wtedy mama zaczęła go opłakiwać, już wtedy zaczęła kurczyć się w sobie i już wtedy trochę przestała być mamą.

Stella nie bała się burzy przez grzmoty i pioruny. Bała się, bo wtedy najczęściej zaczynała wątpić.ROZDZIAŁ 1 – STELLA

Czerwiec, rok 2020

Tereny korporacji New Energy, strefa 14

Uwielbiam nosić makijaż.

Nie mamy tutaj ku temu wielu okazji, bo jest to, rzecz jasna, zbytek. Kosmetyki są bardzo kosztowne. Gdybym w zwykły dzień wpadła do pracy umalowana, ludzie stwierdziliby, że jestem próżna lub po prostu stuknięta.

Nie zmienia to faktu, że malowanie się zawsze sprawiało mi przyjemność. Co roku z utęsknieniem wyczekuję Parady, bo to jedna z niewielu okazji, na które wypada nam się stroić.

Wiążę jasne włosy w koński ogon i spoglądam tęsknie na pudełeczko, w którym trzymam tusz do rzęs i róż do policzków. Z pewnością mają jakąś datę ważności, przez co kupowanie ich u nas jest jeszcze głupsze.

Wchodzę po schodach. Gdy miałam szesnaście lat, Axel i ja uznaliśmy, że wspólny, mały pokoik zdecydowanie nie jest wystarczającą przestrzenią dla dwójki nastolatków. Przytargaliśmy moje łóżko do piwnicy i pomalowaliśmy jej ściany na czerwono, co było błędem. Okazało się, że nie powinnam wybierać koloru ścian wyłącznie na podstawie tego, który kolor jest moim ulubionym, bo teraz czuję się, jakbym mieszkała w piekle.

Znajduję przy stole kuchennym brata, który wpatruje się w telefon. Obraca słuchawkę w palcach, a drugą dłonią głaszcze okrągłą tarczę z cyframi.

– Dzień dobry – witam się, choć po jego zamyślonej minie już widzę, że nie doczekam się odpowiedzi.

Na blacie stoi dzbanek kawy zaparzonej przez Axela. Sam jej nie pija, więc fala czułości zalewa mnie mimowolnie. Podziękowałabym mu, gdyby nie fakt, że chyba w ogóle nie odnotował mojej obecności w kuchni.

Siadam przy stole naprzeciwko brata i przeglądam poranną gazetę, czekając, aż coś wyrwie go z zamyślenia. Spędzamy kolejne minuty w ciszy, którą przerywa jedynie moje siorbanie.

– Nie uważasz, że to dziwne? – pyta nagle.

Unoszę wzrok, próbując złapać spojrzenie szarych oczu, tak podobnych do moich.

– Co jest dziwne, Axel? – wzdycham. Po tylu latach powinien się już nauczyć, że nie może po prostu wyrzucać z siebie losowego zdania, zakładając, że ludzie będą z automatu domyślać się, jaki proces myślowy prowadził do danej wypowiedzi.

– Telefon, na przykład.

Mrugam szybko i wydaję z siebie zniecierpliwiony odgłos. Do Axela chyba dociera, że musi powiedzieć trochę więcej.

– Co wiesz o technologii na świecie przed odkryciem xyronu i powstaniem New Energy? – pyta, spoglądając na mnie wyczekująco. Czasem mam wrażenie, że wiecznie czegoś ode mnie wymaga; że próbuje zmusić mój umysł, aby dogonił jego; że nigdy nie zadaje pytań tak po prostu.

– Kompletnie nic, Axel. – Powoli wypuszczam powietrze. – Wiesz o tym.

Kręci głową.

– Wiem, że w szkole uważałaś na wszystkich lekcjach, a to było na historii. Byłaś z niej dobra – upiera się. – Tylko pomyśl. Technologia ciągle się rozwijała, zmieniała. Coraz szybciej. Nieustannie nabierała rozpędu.

– Do czego zmierzasz? – Zerkam na zegarek. – I lepiej się pospiesz, bo przegapimy śniadanie.

– Zmierzam do tego, że u nas nic się nie zmieniło od lat sześćdziesiątych – mówi. – Kiedy odkryto na naszych terenach xyron, to miał on symbolizować przyszłość. A my mamy przyszłość, która zasila przeszłość. – Patrzy wymownie na telefon. – Jestem ciekaw, czy to powinno wyglądać kuriozalnie.

Skronie zaczynają mi pulsować.

– Axel.

– Nadal używamy tego samego – kontynuuje niezrażony. – A te wszystkie sprzęty na baterie, z których korzystają u ciebie w szpitalu? Sprawdziłem, takich samych używano w Stanach pięćdziesiąt lat temu, tyle że były na prąd. Nawet latarki powinny się rozwinąć. Mamy samochody zasilane xyronem, ale to nadal takie same samochody. Od pięćdziesięciu lat. Jak to możliwe…

– Axel! – podnoszę głos.

Przenosi na mnie zaskoczone spojrzenie, po czym niewinnie unosi brwi.

Gdzieś w środku jego wywodu oblałam się zimnym potem.

– Czy to dlatego od piętnastu minut gapisz się na telefon? – mamroczę.

Patrzy na urządzenie, jakby zapomniał, że to właśnie od niego zaczął.

– Och. Po części. Zastanawiałem się, jakim cudem po tylu latach nie posiadamy takich samych, ale bezprzewodowych. A potem jeszcze pomyślałem, że mógłbym coś takiego zbudować. Na baterię. Na xyron.

Marszczę brwi, wyobrażając sobie, że noszę w torebce ten ciężki sprzęt z tarczą na cyfry, a wszystko zaplątuje się w kabel, który łączy ze słuchawką.

– Byłby mniejszy – dodaje, jakby czytał mi w myślach.

Patrzy na mnie uważnie, a ja wiem, że czeka na moją opinię. Cholera wie dlaczego. I tak nigdy mnie nie słucha.

– Mamy krótkofalówki – mówię.

Zawsze nosimy je ze sobą w razie nagłych wypadków.

– Ale nie skontaktujesz się tak z każdym – upiera się. – A telefon…

– Axel, absolutnie nie będziesz spędzał nadchodzących tygodni zamknięty w pokoju, konstruując telefon bezprzewodowy – oznajmiam stanowczo, starając się nie podnosić głosu. Astrid zazwyczaj o tej porze jeszcze śpi. Omija śniadania, twierdząc, że ich nie potrzebuje, a potem podbiera nasze dania błyskawiczne, próbując wytrzymać do obiadu. – To dlatego nie możesz znaleźć pracy.

Patrzy na mnie, urażony.

– Tylko dlatego, że mam wiele pytań…

– Które mogą wywoływać dyskomfort – mamroczę. – Nie pomyślałeś o tym, że owszem, jest lepsza, nowsza technologia, tylko my nie mamy do niej dostępu?

Marszczy brwi.

– Masz na myśli… Na Zewnątrz?

– Co? – Otwieram usta ze zdumieniem. – Nie, skąd! To znaczy, może. Taką, dzięki której mogą się nawzajem szybciej zabijać. Ale nie to miałam na myśli. Sądzę, że u nas też mogą istnieć bardziej zaawansowane sprzęty.

Znów rzucam okiem na zegarek. Jeśli natychmiast nie wyjdziemy, to naprawdę się spóźnimy. Przerzucam torebkę przez ramię i kieruję się do drzwi. Axel zgarnia kluczyki do samochodu i idzie za mną.

– To dlaczego nie mamy do nich dostępu? – pyta, kiedy zajmuję fotel pasażera, a on siada za kierownicą.

Auto odpala cichutko. Podobno najuboższe kraje nadal używają benzyny. Aż ciężko uwierzyć, że ta planeta wciąż istnieje.

– Ponieważ ich nie potrzebujemy – odpowiadam. – Jeśli istnieją, to na pewno są zasilane xyronem, a sam wiesz, jaki jest drogi. Nie mogą nam go po prostu dawać, a nas i tak nie byłoby stać.

Można powiedzieć, że zaliczamy się do klasy średniej, choć w teorii nie powinno być tutaj takich podziałów, skoro wszyscy w New Energy jesteśmy równi. Nikt nie jest naprawdę biedny, ale rodziny ludzi zasiadających w Zarządzie mogą pozwolić sobie na trochę więcej.

– To jak myślisz, kto ich potrzebuje? – drąży Axel. Mijamy identyczne szare domki przy naszej ulicy. – Wojsko?

– Z pewnością. Może lekarze? Dam ci znać za parę lat, gdy skończę kurs.

Na razie pracuję jako sanitariuszka w szpitalu, tak jak większość moich znajomych z kursu, więc teoretycznie i tak widuję całe szpitalne wyposażenie, ale możliwe, że w niektóre rzeczy wtajemnicza się kursantów na dalszych etapach edukacji lub w ogóle po jej ukończeniu.

– A w kopalni? – Axel się nie poddaje. – Na pewno używają najnowszej technologii do wydobycia! Skoro xyron jest najważniejszy, to na pewno nie oszczędzają, chcąc wydobywać go jak najwięcej i jak najszybciej, zgadza się? Wtedy szybciej zarabiają pieniądze. Logiczne. Gdyby Zarząd miał inwestować w rozwój którejkolwiek gałęzi naszego przemysłu, to właśnie tej.

– Pewnie tak – mruczę ugodowo.

Nie jedziemy daleko. Chwilę później zatrzymujemy się przed ogromnym budynkiem stołówki. Kiedyś był biały, ale od ostatniego malowania minęło trochę czasu, więc dziś wita nas swoją ponurą szarością. Tą samą szarością, która zdobi domy, bloki i nasze ubrania. Mam czasem wrażenie, że wszystko w New Energy jest szare, ale przesadzam. Chodzi o kwestie praktyczne.

– Mogłabyś zapytać Milo? – Axel szuka miejsca parkingowego, nadal drążąc temat.

– Jeśli wolno mu o tym mówić. – Wzdycham. – Możesz też sam go zapytać, wiesz?

Axel unosi brwi w wyrazie zaskoczenia. Nie jest nieśmiały, ale zwykła rozmowa z drugim człowiekiem nigdy nie jest pierwszą rzeczą, która przychodzi mu do głowy, gdy szuka rozwiązania problemu.

– No tak – przyznaje. – Spotkamy go na śniadaniu?

– Chodźmy się dowiedzieć.

Wysiadamy z auta. Przed wejściem do budynku czeka Andrea Bianchi, jedna z koordynatorek stołówki. Zawsze pracują w godzinach podawania posiłków. Notują, ile osób wchodzi i wychodzi, monitorując w ten sposób zapełnienie każdego z dziesięciu pięter. Jestem pewna, że mają również mniej formalne obowiązki, jak raportowanie nazwisk obywateli, którzy omijają podejrzanie dużo posiłków, co może oznaczać, że nie chcą być aktywną częścią społeczności.

– Dzień dobry, subiekci Lindqvist – wita się Andrea, zerkając na nas znad swojej podkładki.

– Dzień dobry, subiekcie Bianchi – odpowiadam.

Szturcham Axela łokciem. Szybko mamrocze coś, co może uchodzić za powitanie.

– Powinniście jeszcze złapać miejsca na trzecim i czwartym piętrze – mówi kobieta, wyciągając długopis z czarnego koka. – Czyżby komuś się zaspało? Nie wiem, czy dostaniecie jeszcze coś ciepłego…

– Odrobinkę – przyznaję, bo nie mam ochoty opowiadać, że w rzeczywistości zatrzymał nas mój brat, który miał ochotę podyskutować o tym, jakich wynalazków nam brakuje, i które mógłby sam zbudować. – Andreo, pamiętasz może, czy Milo Davis już dzisiaj wchodził?

Kobieta uśmiecha się do mnie promiennie i zaczyna żartobliwie wachlować się dłonią.

– Och, oczywiście!

– A przypominasz sobie, na które piętro go posłałaś?

– Trzecie, złotko – mówi i mruga do mnie porozumiewawczo. – Smacznego.

Mam wrażenie, że wcale nie ma na myśli jedzenia. Ale Milo zawsze wywoływał takie reakcje w kobietach, nawet kiedy jeszcze byliśmy w szkole.

Wjeżdżamy windą na trzecie piętro. Kiedy wchodzimy do jadalni, w powietrzu nadal unoszą się przyjemne zapachy jajecznicy, bekonu i innych pyszności, więc może jednak mamy szansę załapać się na coś ciepłego.

Sala jest zatłoczona. Ludzie prowadzą rozmowy normalnym tonem, ale jest ich tak wielu, że zawsze mam wrażenie, jakby wszyscy krzyczeli. Po lewej stronie znajduje się bufet, więc zgarniam tackę i talerz ze stolika.

– Telly? – zagaduje znów Axel.

Wznoszę oczy do nieba, błagając wszechświat, aby mój brat przynajmniej tutaj nie nalegał na rozmowę o czymś kontrowersyjnym.

– Słucham – informuję go, nakładając pyszności na talerz. Nie zawsze mam w pracy czas na lunch, więc chcę na wszelki wypadek zjeść tyle, by nie zgłodnieć aż do późnego popołudnia.

– Czy ja naprawdę muszę znaleźć pracę?

Talerz na mojej tacy grzechocze, kiedy drżą mi dłonie.

– Oczywiście, że tak. Każdy pracuje. Musisz się dorzucać do budżetu domowego.

– Ale po co nam budżet domowy? Nikt tutaj nie umrze z głodu. – Wskazuje ruchem głowy resztę stołówki.

– Tak, ale musisz jakoś odwdzięczać się za to społeczności. – Rozglądam się nerwowo, sprawdzając, czy nikt nie słyszy tej rozmowy. Ostrożności nigdy nie za wiele.

– To co miałbym robić? Gdzie się zgłosić? Chcesz, żebym był woźnym?

– Nie – mruczę. – Oczywiście, że nie.

W New Energy wiemy lepiej, niż gdziekolwiek indziej, że każda praca jest ważna. W rzeczywistości nie miałabym nic przeciwko, gdyby został woźnym. To zajęcie równie godne, co każde inne, a ja przynajmniej wiedziałabym, że jest bezpieczny. _Pozornie_ bezpieczny, ponieważ mój genialny brat w takiej pracy prawdopodobnie zanudziłby się na śmierć.

– Nie chciałaś, abym pracował w Laboratorium – mówi Axel, a ja słyszę, że stara się maskować pretensję w głosie. – To by było najlepsze, Telly. Nadal bym się uczył, a jednocześnie zarabiałbym jakąś kasę, która wciąż nie wiem, do czego jest nam potrzebna.

Przygryzam wargę. Agencja Postępu i Rozwoju Wspólnoty albo, jak ją potocznie nazywamy, Laboratorium, zazwyczaj jest oczywistym rozwiązaniem dla wszystkich młodych geniuszy.

Kiedy Axel rzucił ten pomysł, mogłam myśleć tylko o tym, ile lubi zadawać pytań.

A co, gdyby chciał skonstruować coś, co zdaniem Zarządu nie powinno być konstruowane?

Tak jak nikt nie kazał mu „naprawiać” radia.

– Po prostu się martwię – wyjaśniam. – Jak na osobę tak małomówną, zaskakująco rzadko umiesz trzymać gębę na kłódkę. A kasę zawsze trzeba oszczędzać. Nasz samochód przeżyje jeszcze najwyżej dwa lata, a do tego przydałoby się zrobić remont kuchni…

– Po co? I tak lada moment się wyprowadzisz.

Odkładam szczypce, którymi przerzucałam bekon na talerz. Może to dobrze, że Axel wyrwał mnie z transu, zanim nałożyłam więcej. Bekon trafia nam się rzadko, więc nie powinnam zagarniać dla siebie za dużo, bo mogłoby go zabraknąć dla kogoś innego.

Patrzę na brata pytająco.

– Jesteś z Milo – mówi. – Jak się pobierzecie, to przydzielą wam lokum.

Moje policzki robią się gorące.

– Jestem z Milo od paru tygodni! – syczę. – To zdecydowanie za wcześnie na mówienie takich rzeczy.

Axel wzrusza ramionami i bez opamiętania wrzuca bułki na tacę.

– Kwestia czasu. Tak to działa.

Coś niepokoi mnie w jego tonie.

– Axel – mówię cicho. – Wiesz, że zabrałabym cię ze sobą, prawda?

Nowożeńcom przydziela się małe mieszkania w blokach, ale przecież Axel nie zajmuje dużo miejsca. Nie mogłabym zostawić go z Astrid. Odzywa się do nas tylko wtedy, kiedy jest to absolutnie konieczne lub żeby powiedzieć coś nieprzyjemnego. Jeśli mój brat zostałby z nią sam, mógłby całkiem zapomnieć, jak się mówi, biorąc pod uwagę to, jak spektakularnie mu zawsze szło prowadzenie rozmów.

Patrzy na mnie niepewnie.

– Milo… to znaczy, twój potencjalny przyszły małżonek musiałby się na to zgodzić.

– Czyli będę musiała szukać takiego, który się zgodzi.

W aktualnej sytuacji nie byłoby z tym problemu. Milo bardzo się stara, żeby Axel go polubił, choć nigdy nie sugerowałam, że jego aprobata jest niezbędna. Mógł wyczuć to instynktownie. Z drugiej strony, wszyscy lubią Milo – pewnie wcale się nie stara, tylko po prostu jest sobą.

Póki co Axel wydaje się oczarowany.

Odwracam się i próbuję wyłowić chłopaka wzrokiem z rozgadanego tłumu. Axel depcze mi po piętach.

Prawie zderzam się ze ścianą. Wyhamowuję w ostatniej chwili, kiedy kątem oka zauważam zbliżający się ciemny kształt. Łapię równowagę i zaciskam dłonie na tacy, a naczynia znów grzechoczą niebezpiecznie.

Zadzieram głowę, a ściana wcale nie jest ścianą. Ma ciemnoniebieskie oczy, ciężkie powieki i wyniosłą minę.

To Aaron Scott.

Fala emocji zalewa mnie nagle, ale jednocześnie _spodziewanie_. Nie mam pojęcia, dlaczego nadal mi odbija, gdy go widzę, zwłaszcza że spotykam go dość często.

– Przepraszam, subiekcie Scott – mówię sztywno.

Unosi brew tak, że znika pod czarnymi kosmykami, które opadają mu na czoło. Chyba oczekuje pokłonu.

Mogłabym uklęknąć, ale w zupełnie innych okolicznościach.

Odganiam durną myśl, choć nerwowy chichot rośnie mi w gardle. Głupia Stella.

Nie chcę patrzeć Aaronowi w oczy, więc gapię się na jego wysoką, idealnie wyrzeźbioną kość policzkową.

Dobrze, że nigdy nie dowie się o tym, co działo się w mojej głowie podczas Parady pięć lat temu. Dzięki temu to upokorzenie istnieje tylko w moich myślach.

– Kapralu Scott? – próbuję, choć jestem przekonana, że tym wymownym milczeniem wcale nie zarzucał mi niepoprawnej tytulatury. – Wasza wysokość?

Przewraca oczami.

– Nie chodziło mi… – zaczyna, ale zaraz urywa, jakbym nie była warta zachodu. – Nic się nie stało, subiekcie Lindqvist. Chociaż może na przyszłość wypadałoby patrzeć, gdzie i na kogo się wchodzi.

Nie reaguję. Po tylu latach przyzwyczaiłam się do jego sposobu bycia. Nigdy mnie nie lubił, choć kiedy jeszcze chodziliśmy razem do szkoły, tata przekonywał mnie, że to „końskie zaloty”. Może stąd wzięła się moja szczenięca obsesja na punkcie tego chłopaka. Na szczęście się z niej wyleczyłam.

Potem, kiedy „końskie zaloty” przestały być wiarygodnym usprawiedliwieniem, tata próbował mnie przekonać, że Aaron zazdrości mi wyników w nauce. Wtedy już ojciec wyraźnie wychodził z siebie, żeby jakoś mnie pocieszyć, i chyba zdawał sobie sprawę, że nie uwierzyłam.

– Najmocniej przepraszam – powtarzam, skłaniając się w teatralnym dygnięciu. – Oczywiście jestem tutaj jedyną osobą, która nie patrzyła, gdzie idzie.

Nie rozumiem, dlaczego w ogóle nadal go widuję. Wojsko ma własną stołówkę, a do tego ojciec Aarona jest w Zarządzie.

Niczego nam tu nie brakuje, ale oni mają dostęp do rzeczy, o których pewnie nawet nie słyszeliśmy.

Lustruję wzrokiem jego czarną koszulkę, która wyróżnia się w morzu szarych, praktycznych ubrań.

Zamysł jest taki, żeby nie zwariować od słońca i wilgoci, a przewiewne tkaniny spełniają swoją funkcję.

Niektórzy potrzebują takich pierdół jak ciemne ubrania, by mogli poczuć się wyjątkowi.

Dopiero kiedy unoszę wzrok i nasze spojrzenia się spotykają, uświadamiam sobie, że coś mi odpowiedział, a ja kompletnie go wyciszyłam.

– Przepraszam, nie słuchałam. Co mówiłeś? – pytam ze szczerym zainteresowaniem.

Aaron prycha z irytacją, wymija mnie i rusza do drzwi. Pewnie musiał się powstrzymywać, aby nie popchnąć mnie barkiem.

– Co to było? – zagaduje Axel, który całą tę wymianę zdań obserwował z bezpiecznej odległości.

– Dziękuję za pomoc, bracie najukochańszy – warczę. – Twoja obecność u mojego boku jest nieoceniona.

Axel wzrusza ramionami. Mam wrażenie, że to jego reakcja na wszystko.

– Jest wielki – wyjaśnia. – Nie będę go zaczepiał.

– A ty jesteś mądry.

– Tak, bo wszyscy wiemy, że kłótnie wygrywa się dzięki wiedzy z zakresu inżynierii, chemii i fizyki. A skoro już o wielkich facetach mowa… – dodaje, wskazując brodą przed siebie.

Milo wstał od stołu, co eliminuje problem ze znalezieniem go. Góruje nad tłumem i przedziera się przez niego jak lodołamacz. Macha do nas z uśmiechem, a ja odmachuję. Axel patrzy ze zmarszczonymi brwiami na własną dłoń, jakby próbował rozszyfrować sens tego gestu.

– Cześć wam – rzuca Milo swoim dudniącym głosem. Kilka głów odwraca się w naszą stronę. – Trochę późno dotarliście, jestem już po śniadaniu – dodaje przepraszająco.

Miażdży mnie w uścisku ogromnych ramion, a jego klatka piersiowa otula mnie jak kokon.

– Nie szkodzi. – Mój wzrok instynktownie ucieka do wyjścia, gdzie Aaron odkłada tackę i zużyte naczynia. – Jadłeś ze Scottem?

Milo wzdycha.

– Tak. I zanim spytasz: nie, nie powiedziałem mu o nas.

Milo i ja nie obnosimy się z tym, że jesteśmy razem, ale miło by było potrzymać się za ręce czy coś w tym stylu. On jednak twierdzi, że musi najpierw powiedzieć o nas przyjacielowi, a póki co tchórzy przy każdej okazji.

Nie mam pojęcia, dlaczego w ogóle lubi Aarona. Traktuje go jak brata. Mam czasem wrażenie, że są ze sobą bliżej niż ja i Axel.

Milo stracił rodziców w wypadku na kopalni czternaście lat temu – oboje pracowali przy wydobyciu i od zawsze chciał iść w ich ślady. Może dlatego tak mu zależy, żeby Aaron zaakceptował nasz związek. Jest czymś na kształt rodziny, więc Milo potrzebuje jego wsparcia.

Nie jest to łatwe, skoro Aaron pewnie chętniej widziałby u jego boku jednooką wiedźmę niż mnie.

– Kiedyś musisz – mówię łagodnie. Dyskretnie głaszczę palcem wierzch jego wielkiej dłoni.

Axel stoi obok i chyba próbuje wtopić się w ścianę. Nie chcę, żeby czuł się niezręcznie, więc kieruję się żwawo do najbliższego stołu, a Axel siada naprzeciwko mnie. Milo, chcąc nie chcąc, musi do nas dołączyć.

Znowu spoglądam na Aarona. Stoi w wejściu i przygląda się Milo ze zmarszczonymi brwiami. Zapewne mieli razem wyjść. Szach-mat, Scott.

– Myślę, że powinniśmy zrobić to razem – mówi Davis. – Przyjdę dzisiaj do ciebie po pracy, okej? Przyprowadzę Aarona i pogadamy na spokojnie.

Wytrzeszczam oczy.

– Co… Mówiłeś, że musisz najpierw pogadać z nim sam – sapię. – Że najpierw trzeba go spacyfikować.

– Przemyślałem to. – Posyła mi czarujący, chłopięcy uśmiech, pocierając dłonią zarost. – Teraz uważam, że lepiej, abyś tam była. Mniejsze prawdopodobieństwo, że zrobi scenę.

Wiem, co ma na myśli. Milo po prostu nie ma ochoty słuchać, jak Aaron wyraża się o mnie niepochlebnie. Błędnie zakłada, że nie będzie tego robił w mojej obecności.

Uważam, że to pójście na łatwiznę i odwlekanie nieuniknionego, ale zachowuję tę uwagę dla siebie.

– W porządku – zgadzam się. – Przyprowadź go. Będę w domu o dwudziestej. Jakoś się z nim uporamy. – Staram się przywołać pozytywny wyraz twarzy, ale wcale nie jestem gotowa na konfrontację z Aaronem Scottem.

Milo uśmiecha się z wdzięcznością.

– Hej, Milo? – zagaduje nagle Axel.

– Co tam, mistrzu? – odpowiada Milo z przesadnym entuzjazmem.

Większość ludzi traktuje mojego brata tak, jakby był małym dzieckiem, a ja staram się nie pokazywać, jak bardzo mnie to irytuje. Może Axel zazwyczaj nie błyszczy jako rozmówca, ale jeśli ktoś chciałby pogadać z nim na istotny temat, który go interesuje, to zmiażdżyłby każdego.

Jestem niesprawiedliwa. Milo zawsze stara się uwzględniać zainteresowania Axela.

– Jakich sprzętów używacie przy wydobyciu?

Och, na litość boską.

Milo tylko przez ułamek sekundy wygląda na zbitego z tropu.

– Chodzi ci o…

– O coś zasilanego xyronem.

– Um… – Odgarnia z czoła długie, brązowe loki. – Pierwszy na myśl przychodzi mi młot udarowy. Są połączone z odkurzaczami i…

Oczy Axela natychmiast błyskają entuzjazmem, a moje serce mięknie.

– Mogę wieczorem opowiedzieć ci, jak działają – proponuje Milo. – Nie wolno mi wynosić sprzętu z kopalni, ale chyba nie będzie problemu z instrukcją.

Axel kiwa głową z zapałem.

– Poproszę.

Milo głośno się śmieje. Jego głos znowu dudni po całej stołówce. Właśnie w takich momentach wygląda najprzystojniej. Mruży brązowe oczy w uroczy sposób i odrzuca głowę do tyłu, natychmiast uświadamiając wszystkim wokół, że ten osiłek tylko tak groźnie wygląda. W rzeczywistości przypomina raczej wielkiego pluszaka, choć większość jego ciała stanowi twardy mięsień.

– Muszę lecieć – mówi w końcu. – Do wieczora?

– Do wieczora – odpowiadam, siląc się na uśmiech.

Pochyla się, żeby pocałować mnie w policzek, ale oboje widzimy kątem oka, że Aaron nadal czeka na niego w drzwiach. Milo omija mój policzek i udaje, że zdejmuje mi paproch z włosów. Krzywię się wymownie, na co on posyła mi skruszone spojrzenie. Ciężko jest się na niego złościć.

Jednak kiedy mierzwi włosy Axelowi i znów nazywa go „mistrzem”, ponownie muszę stłumić irytację.

Biorę widelec. Miło by było w końcu zacząć jeść.

– Myślisz, że mógłbym też robić coś na kopalni? – pyta nagle Axel, ze wzrokiem wbitym w oddalające się plecy Milo.

Myślę o wybuchach i spadających skałach. O długich godzinach spędzanych pod ziemią i o szczupłej, bladej sylwetce Axela.

– Nie – stwierdzam głosem nieznoszącym sprzeciwu.

Unosi brew i udaje, że jest urażony.

– Nie mówię o wydobyciu – wyjaśnia. – Ale przecież na pewno potrzebują kogoś do logistyki czy koordynacji. Mógłbym spróbować tam. Milo załatwiłby mi jakieś stanowisko.

– Cóż… – waham się. Nie chcę, aby potem mówił, że jego bezrobocie jest moją winą, skoro nic mi nie pasuje. – Może…

– Kiedy już wszyscy razem zamieszkamy, Milo i ja będziemy mogli razem jeździć do pracy.

Odkładam widelec. Powieka mi drga.

– Czy ty myślisz, że ludzie biorą ślub tylko po to, żeby dostać mieszkanie?

Patrzy na mnie z niewinną miną, wpychając sobie suchą bułkę do ust. Nie mam pojęcia, skąd wyniósł swoje nawyki żywieniowe.

– W dużej mierze o to się rozchodzi, prawda? Każdy chce się wyprowadzić od rodziców, a już szczególnie kiedy mieszka się z taką mamą jak Astrid.

Zaczynam masować skronie.

– Nie – wzdycham. – Ludzie biorą ślub, bo się kochają.

Robi taką minę, jakby ze mną wygrał, a ja nie mam pojęcia, w co graliśmy.

– A ty kochasz Milo?

Axel rzadko mnie drażni, ale momenty, w których jest z siebie taki zadowolony, stanowią wyjątek.

– _Lubię_ Milo – warczę. – To na razie wystarczy.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij