Pragnienie miłości - ebook
Pragnienie miłości - ebook
Namiętnością Angeliki jest praca. Nie interesują jej przelotne romanse, a na budowanie związku nie ma czasu ani ochoty. Jedyny mężczyzna, któremu zaufała, dotkliwie ją zranił. Aby odpocząć i odzyskać wewnętrzny spokój, wyjeżdża na wieś. Urlop nie zaczyna się jednak pomyślnie. Podczas drogi Angelica choruje i na miejsce dociera ostatkiem sił. Następnego dnia budzi się w łóżku. Pamięta jedynie silne ramiona i przystojną, nieznajomą twarz...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-238-9532-9 |
Rozmiar pliku: | 884 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
To już niedaleko. Angelica właśnie minęła ostatnią wioskę z listy sporządzonej przez Toma. Według opisu trasy ścieżka prowadząca do posiadłości znajdowała się zaledwie dwie mile przed nią.
Była zadowolona, że podróż z Londynu ma już prawie za sobą. Plecy zesztywniały jej od siedzenia, oczy piekły ze zmęczenia.
Zmęczenie… Uśmiechnęła się do siebie ironicznie. Gdyby jeszcze osiemnaście miesięcy temu, nawet przed rokiem, ktoś powiedział, że ogarnie ją zmęczenie, wyczerpanie zarówno psychiczne, jak i fizyczne, i że zdominuje całe życie, wyśmiałaby go.
Wtedy jednak nie wiedziała tego, co wie dzisiaj: że to paraliżujące, wyniszczające, wszechogarniające wycieńczenie, ta chęć, by zamknąć oczy, zwinąć się w kłębek i spać jak najdłużej, to forma depresji, tak samo groźna jak inne, lepiej rozpoznane i opisane postaci tej choroby.
Dużo się nauczyła w ciągu ostatniego roku, może za dużo, a na domiar złego nauczyła się nie tego, czego chciałaby się nauczyć. Powinna była pamiętać znane porzekadło o starych a głupich. Oczywiście, trudno uważać się za starą, mając dwadzieścia osiem lat i będąc w szczytowej formie fizycznej i intelektualnej, nawet jeśli czuła się tak, jakby miała o trzydzieści lat więcej.
Skrzywiła się z niesmakiem na myśl o seksie. W czasach rosnącego zagrożenia AIDS brak doświadczenia w sprawach miłosnych nie był powodem do wstydu, ale wolała zachować dla siebie fakt, że jest dziewicą. Uważała to za swoją piętę achillesową, zwłaszcza że w swoim środowisku stanowiła obiekt podziwu i zazdrości.
Przejęła podupadający biznes ojca, wytwórnię kremu do twarzy i płynu do demakijażu, dostarczanych na zamówienie pocztowe do bardzo ograniczonej liczby klientów, w sytuacji gdy nie miała innego wyboru. Ledwie skończyła praktykę w biurze rachunkowym i zdała egzaminy, ojciec dostał nagle ataku serca i zmarł, pozostawiając jej matkę zależną od dochodów firmy, której podstawy finansowe były coraz bardziej niepewne.
Za namową jednego z przyjaciół podjęła ryzyko i zmieniła całkowicie profil przedsiębiorstwa, rezygnując z dotychczasowej produkcji i wprowadzając na rynek artykuły oparte wyłącznie na składnikach naturalnych.
Nie miała czasu na dokładne badania rynku. Nie miała czasu na nic poza podjęciem decyzji i przystąpieniem do działania.
Sukces tego przedsięwzięcia niekiedy i ją zaskakiwał. Musiała zainwestować w nową fabrykę i zwiększyć zatrudnienie.
Choć prowadzenie przedsiębiorstwa wymagało ogromnego wysiłku, czuła się jak w swoim żywiole. Lubiła swoją pracę. Zawsze była pełna zapału i nie traciła pewności siebie nawet wtedy, kiedy inni wątpili. Po czasie i tak okazywało się, że racja była po jej stronie.
Matka Angeliki mieszkała teraz wygodnie w eleganckim apartamencie w Brighton i przyszłość miała zapewnioną. Ona sama zajmowała niewielki, wygodny dom, położony z dala od zgiełku w jednej z londyńskich ekskluzywnych oaz spokoju. Każdy budynek w obiekcie powstałym w dawnych stajniach miał własny garaż, a na wspólny dziedziniec obowiązywał zakaz wjazdu.
W czasie nielicznych ciepłych weekendów mieszkańcy jedli tam razem, co kojarzyło się raczej ze zwyczajami francuskimi niż angielskimi, i raczyli się smakołykami z miejscowych delikatesów.
Właśnie w czasie jednego z takich wspólnych śniadań poznała Giles’a. Jak jej powiedział, wynajmował jeden z domów od przyjaciół, którzy wyjechali na pół roku do Stanów.
Później dopiero odkryła, że to nie była prawda. Dom należał do rodziców jego byłej dziewczyny, a on się kiedyś mimowolnie wprowadził, po czym nie chciał go opuścić, twierdząc, że ma prawo do domu ze względu na związek z ich córką. Giles miał dar przekonywania, ale często naginał prawdę do własnych celów, a ona, w swej naiwności, dała się nabrać.
Nie było pocieszeniem, że jej przyjaciele okazali się tak samo łatwowierni i podobnie jak ona zdumieni, gdy prawda wyszła na jaw. Szczerze ją wspierali, ale cios zadany przez człowieka, któremu wierzyła, zachwiał jej poczuciem wartości i zranił tak dotkliwie, że nie umiała otrząsnąć się z bólu.
Mimo wszystko uważała, że miała szczęście… duże szczęście. Tuż przed wyjazdem z Giles’em na wakacje do Prowansji jej matka złamała rękę i Angelica wróciła niespodziewanie do Londynu. Wtedy zobaczyła, że Giles był tak bezczelny i zuchwały, że spędził nie tylko wieczór, ale i noc z inną kobietą, którą Angelica widziała wychodzącą od niego wczesnym rankiem. Gdyby nie przypadek, zapewne nigdy nie odkryłaby prawdy albo odkryłaby, gdy już byłoby za późno.
Najgorsza jednak była świadomość, że okazała się tak ufna i naiwna, że uwierzyła w jego miłość i nigdy nie zadała sobie pytania, dlaczego taki czarujący i przystojny dwudziestosiedmioletni mężczyzna miałby pragnąć takiej kobiety jak ona. Kobiety, która nigdy nie miała czasu, żeby bawić się i cieszyć życiem, kobiety całkowicie oddanej pracy i traktującej swoje obowiązki poważnie do tego stopnia, że stały się treścią jej życia.
Poczuła się jak idiotka. I wcale jej nie pocieszało, że nie była pierwszą kobietą oszukaną przez Giles’a, który zrobił sobie z tego sposób na życie. Czuł się bezkarny, zdając sobie sprawę, że inne jego ofiary, podobnie jak Angelica, będą milczały, nie chcąc przyznać się do naiwności.
Nie poprawiało nastroju Angeliki także to, że pozwoliła mu na ustalanie zasad. Wierzyła mu, gdy wyznawał, że ją kocha i chce spędzić z nią resztę życia. Wakacje w Prowansji miały być okresem przedślubnej intymności. Przez cały miesiąc mieli się lepiej poznawać, zostać kochankami, tym samym zobowiązując się do dzielenia wspólnej przyszłości.
Była tak zauroczona, że nie dostrzegała w nim żadnych wad.
Tom powiedział jej delikatnie, że nie ma powodu, aby się obwiniała. Że w życiu każdego człowieka zdarzają się momenty słabości i każdy z nas bywa podatny na wpływ innej osoby. Poza tym los mógł się okazać mniej łaskawy i na czas nie uchronić jej przed większym nieszczęściem.
Jako jej adwokat zwrócił uwagę, że gdyby wyszła za mąż za Giles’a, ucierpiałaby znacznie bardziej, nie tylko w sferze emocjonalnej. Mogłaby bowiem stracić znaczną część swego majątku, jeśli nie wszystko, co miała.
Świadomość, że Giles wyłącznie dla pieniędzy bezwzględnie ją wykorzystał, oszukując, że ją kocha, była gorzką pigułką do przełknięcia. Chciał tylko firmy, którą odziedziczyła. Nie jej pożądał, lecz pieniędzy.
Angelice wydawało się, że do końca życia nie uwolni się od poczucia upokorzenia i przykrej świadomości, że zrobiła z siebie idiotkę. Nastolatce można by wybaczyć, że straciła głowę dla nieznajomego, ale kobieta w jej wieku nie powinna dać się zwieść. Jak mogła sądzić, że taki mężczyzna zakochałby się w niej od pierwszego wejrzenia? Owszem, była dość atrakcyjna, ale nie uchodziła za piękność.
Nawet teraz nie rozumiała, dlaczego jej się to przydarzyło. Dlaczego była tak łatwowierna? Zadrżała i przeniknął ją zimny dreszcz na myśl o tym, na jakie ryzyko naraziła nie tylko własną przyszłość, ale również przyszłość matki i pracowników. I to dla paru nic nieznaczących uśmiechów i jeszcze mniej znaczących pochlebstw.
Czy była tak słaba i wrażliwa, tak bardzo spragniona uczuć, że nie zdołała się zorientować, o co naprawdę chodzi Giles’owi; tak emocjonalnie niedojrzała, że uwierzyła mu, kiedy przysięgał, że ją kocha? Kiedy mówił, że pragnie pojąć ją za żonę? Dlaczego nie zadała mu więcej pytań? Dlaczego niczego nie podejrzewała?
Ponieważ nigdy nie wierzyła, że jakiś mężczyzna zapragnie jej wyłącznie ze względu na pieniądze, że może wpaść w taką pułapkę.
To właśnie bolało najdotkliwiej: wierzyła w szczerość uczuć Giles’a, gdy tymczasem on śmiał się w duchu z jej naiwności. Wszystkie te kłamstwa, że chce, żeby stali się kochankami doskonałymi, że pragnie zabrać ją gdzieś, gdzie mógłby mieć ją tylko dla siebie… Wierzyła w to, a on tymczasem sypiał z inną kobietą.
W Nowym Jorku kobiety wynajmują prywatnych detektywów, żeby sprawdzali życiorysy ich partnerów. Zawsze uważała to za cynizm i wyrachowanie, ale już nie była taka pewna, czy miała rację.
Czekało ją teraz najtrudniejsze zadanie, a mianowicie uporanie się ze świadomością, że się ośmieszyła. Nie miała skrupułów wobec samej siebie, nie uciekała od prawdy, konfrontowała się z własną słabością, z własną głupotą, uświadamiając sobie, że tak bardzo pragnęła być kochana, że niemal wyzbyła się rozsądku, inteligencji i honoru.
Do chwili pojawienia się w jej życiu Giles’a uważała się za osobę spełnioną i w miarę szczęśliwą.
Małżeństwo, dzieci – to były skryte marzenia, które zepchnęła w najgłębsze zakamarki swego umysłu. Przyglądała się związkom swoich przyjaciół i widziała, jak trudno w tych gorączkowych czasach znaleźć chwilę na budowanie i pielęgnowanie więzi uczuciowych. Powiedziała więc sobie prozaicznie, że być może kiedyś zdecyduje się na pozbawione namiętności małżeństwo z rozsądku z jakimś uprzejmym nijakim mężczyzną, który będzie dzielił jej pragnienie posiadania dzieci i stabilizacji. Nie uważała jednak, że ten czas już nadszedł. Była zadowolona ze swego życia, a dzikie miłosne przygody niektórych przyjaciółek zupełnie jej nie interesowały. Obserwowała je z lekkim rozbawieniem raczej niż z zazdrością, wmawiając sobie, że rozczarowanie związane z silnym zaangażowaniem uczuciowym nie jest warte nakładu czasu i emocji.
Kiedy jednak poznała Giles’a, cały jej świat stanął na głowie, a ona nie dość, że się nie broniła, to jeszcze mu w tym pomogła.
Cóż, teraz ponosi tego konsekwencje.
„Wyczerpanie” – tak brzmiała zwięzła diagnoza choroby, która osłabiła ją do tego stopnia, że w pewnym momencie nie była już w stanie funkcjonować tak jak dotychczas.
Jej przyjaciele byli zszokowani. Wciąż słyszała o zespole przewlekłego zmęczenia. Nikt z nich bowiem nie był na tyle nietaktowny, żeby zasugerować, że cierpi na skutek czegoś tak niemodnego jak złamane serce, zwłaszcza że od rozstania z Giles’em minął już rok. Nowoczesne kobiety nie mają łamiących się serc. Są na to zbyt rozważne, zbyt dojrzałe. Na trzeźwo oceniają zalety i wady każdego związku, w który wstępują, nie mając czasu na wdawanie się w coś nieopłacalnego i nierozwojowego. Gdyby tylko wzięła z nich przykład…
Ale tak się nie stało. Teraz została nie tylko z poczuciem bólu, że oszukał ją ktoś, w czyje uczucia wierzyła, nie tylko z cierpieniem z powodu własnego niepowodzenia i urażonej dumy, ale również z przykrą świadomością, że nie jest taką kobietą, za jaką się uważała… Że nie jest dojrzałą, rozsądną osobą, czym zawsze się szczyciła… Że w rzeczywistości, gdy w grę wchodzą silne emocje i pragnienia, jest tak samo podatna na zranienie jak inne przedstawicielki płci pięknej.
To dlatego za usilną namową lekarza wzięła urlop. Tom, jej adwokat i jeden z najbliższych przyjaciół, zaproponował, żeby skorzystała z domu w Pembrokeshire, który niedawno odziedziczył po zmarłym wuju.
– Jest położony na uboczu, pięć mil od najbliższej wsi, ale okolica jest tam piękna. Nigdy wcześniej nie widziałem tego domu – powiedział. – Zamierzałem go sprzedać, ale gdy tam pojechałem… Cóż, postanowiłem go zatrzymać. Zostań tam, jak długo zechcesz.
Angelica już miała zaprotestować, mówiąc, że nie jest inwalidką i że niczego nie potrzebuje, ale wiedziała, że by skłamała. Rozpaczliwie potrzebowała jakiegoś miejsca, gdzie mogłaby się ukryć, lizać rany i odzyskać spokój ducha.
Zostawiła firmę w pewnych rękach Paula Lyonsa, swego zastępcy, wiedząc, że może na nim polegać.
Nie kochała już Giles’a. Jakżeby mogła? Człowiek, o którym myślała, że jest w niej zakochany, właściwie nigdy nie istniał, ale mimo to wstrzymywała oddech na widok każdego mężczyzny z jasnymi, złocistymi włosami i niebieskimi oczami.
Nieraz budziła się w nocy z twarzą mokrą od łez. Wydawało jej się, że nie jest w stanie mierzyć się z otaczającym światem i że każdy, kto na nią patrzy, wie, jaka była niemądra.
Tom miał rację. Sześć miesięcy z dala od Londynu, w samotności, to prawdopodobnie to, czego jej potrzeba, żeby spojrzeć na sytuację z właściwej perspektywy i odzyskać dawną energię i determinację.
W przeddzień wyjazdu zjedli razem lunch, po czym Tom pojechał z nią do domu, żeby upewnić się, czy na pewno wie, jak trafić na miejsce. Angelica zdawała sobie jednak sprawę, że to tylko pretekst, bo tak naprawdę Tom się martwił. Na samą tę myśl ogarnęło ją miłe ciepło. Byli przyjaciółmi od niepamiętnych czasów. Matka uwielbiała Toma i często napomykała, że stanowiliby dobraną parę, ale niezależnie od tego, jak bardzo byli sobie bliscy, oboje wiedzieli, że traktują się tylko jak rodzeństwo i że jakakolwiek więź seksualna między nimi nie wchodzi w grę. Tom właśnie ostatnio się zakochał, a Angelica bardzo polubiła jego nową dziewczynę.
Po drodze do Pembrokeshire zatrzymała się w Ludlow, żeby zwiedzić miasto i coś zjeść, ale zabawiła tam dłużej, niż planowała, bo zanim wróciła do samochodu, już zapadł mrok. Wiejska droga była nieoświetlona, ale na szczęście ruch zelżał, w przeciwnym razie irytowałaby, jak przypuszczała, innych kierowców swoją niepewną, wolną jazdą w poszukiwaniu bocznej drogi do domu przyjaciela.
Była coraz bardziej niespokojna, ale nie z powodu późnej pory i zmęczenia. Przez ostatnie parę mil czuła się coraz gorzej. Bolał ją żołądek, męczyły mdłości i z całym przekonaniem sądziła, że to wina posiłku, który zjadła w Ludlow.
W ciągu ostatnich dwunastu miesięcy po rozstaniu z Giles’em straciła na wadze sześć kilogramów. Przyjaciele ostrzegali ją, że może stać się za szczupła i przy swoich prawie stu siedemdziesięciu centymetrach wzrostu wyglądać na wychudzoną. Musiała przyznać im rację. Widziała nowe zagłębienia u nasady szyi, wyczuwała pod palcami kości biodrowe, eleganckie spódnice stały się za luźne w pasie.
Pod szarymi oczami pojawiły się cienie, nadające jej twarzy udręczony wyraz. Miękkie, czarne jedwabiste włosy zaczynały tracić połysk. Zdawała sobie sprawę, że stan psychiczny zaczyna niekorzystnie wpływać na jej wygląd.
Przyrzekła sobie, że urlop spędzi na poprawianiu kondycji fizycznej. Będzie dużo chodzić, racjonalnie się odżywiać, prowadzić prosty, zdrowy tryb życia zamiast nie dojadać i tkwić w duchocie biura z centralnym ogrzewaniem.
Tom ostrzegł ją, że w domu panują spartańskie warunki, ale było piękne lato i czuła ulgę na samą myśl o samotności w miejscu, gdzie nikt nie będzie od niej oczekiwał podtrzymywania wizerunku pewnej siebie, samowystarczalnej kobiety sukcesu.
W tym właśnie tkwi problem kobiet, pomyślała, że natura nie predestynowała ich do samowystarczalności. Natura wyposażyła je w geny, za sprawą których pragną z kimś dzielić życie. I ta sama natura oszukała ją – podobnie jak Giles – a ona pozwoliła wywieść się w pole.
Pogrążona w myślach za późno zauważyła skręt i musiała zawrócić. Nagle poczuła się przeraźliwie słaba. Miała wrażenie, że głowę ma wypełnioną watą, a żołądek…
Jadąc ścieżką między wysokimi nasypami wysadzanymi żywopłotem, modliła się, żeby dotrzeć do celu, zanim jej żołądek ostatecznie się zbuntuje.
Angelicę oblewał zimny pot, będący niewątpliwie jednym z objawów choroby, więc gdy w świetle reflektorów ukazał się niski budynek z kamienia, odetchnęła z ulgą. Był dłuższy, niż się spodziewała, i miała wrażenie, że prowadzi do niego dwoje oddzielnych drzwi. A może tylko tak jej się wydaje – zastanowiła się. I co robi żywopłot w samym środku frontowego ogrodu?
Gdy zatrzymała samochód, zorientowała się, że to nie pojedynczy dom, lecz bliźniak. Naraz uprzytomniła sobie, że Tom nie ostrzegł jej, że dom nie jest całkowicie odosobniony… Znowu chwyciły ją potężne skurcze żołądka.
Pchnęła gwałtownie drzwi samochodu, wychyliła się z siedzenia kierowcy i natychmiast zwymiotowała.
Trzęsła się i ledwo trzymała na nogach. Zgięta wpół, skręcała się z bólu. Błagała Boga, żeby zdołała dowlec się w domowe zacisze. Nie obawiała się, że ktoś mógłby ją zobaczyć. Z drugiego bliźniaka nie dochodziły żadne dźwięki, a wszystkie okna były ciemne. Była sama, zupełnie sama…
Wyjęła z auta torbę i znalazła duży staroświecki klucz. Nie zadając sobie trudu zamknięcia samochodu, otworzyła drewnianą bramę i pospieszyła w stronę wejścia. Na szczęście, ból chwilowo zelżał.
Wysiłek zapanowania nad bólem sprawił jednak, że zakręciło jej się w głowie. Trzęsącą się ręką usiłowała włożyć klucz do zamka. W tym samym momencie ogarnęła ją obezwładniająca słabość, a nawrót skurczów sprawił, że ponownie oblała się zimnym potem. Mdłości stały się nie do wytrzymania.
Upuściła klucz i przycisnęła ręce do brzucha. Krzyknęła i zemdlona osunęła się przed wejściem na ziemię. Jak przez mgłę dotarł do niej odgłos silnika samochodowego, ale nie była w stanie zwrócić na to jakiejkolwiek uwagi.
Właśnie przestała wymiotować. Po twarzy spływały jej łzy, a gardło piekło. Wciąż leżała skulona na ziemi, walcząc z następnym atakiem spazmów, gdy nagle tuż za sobą usłyszała poirytowany męski głos.
– Co tu się, u licha, dzieje?
Kiedy próbowała odwrócić głowę, zbyt wyczerpana i zbyt cierpiąca, by cokolwiek wyjaśnić, mężczyzna najwyraźniej zorientował się, w jakim jest stanie, bo natychmiast ukląkł obok i odezwał się już znacznie łagodniejszym tonem:
– Już dobrze. Nie, proszę się nie ruszać. Co się stało? Zatrucie? – spytał.
Ból wrócił ze zdwojoną siłą. Angelica ledwie przytaknęła, po czym ogarnęła ją ciemność. Jak przez sen czuła, że ktoś ją podnosi, bierze na ręce, coś mówi i niesie gdzieś, gdzie już całkowicie straciła przytomność.