- W empik go
Pragnienie zemsty II. Ofiara - ebook
Pragnienie zemsty II. Ofiara - ebook
Pamiętasz historię Leopolda Bischofa i Lavinii? To bohaterowie "Mistyfikacji", pierwszej części cyklu "Pragnienie zemsty". Tym razem opowieść zaczyna się mrocznie. Albrecht Delfholt rozpoczyna śledztwo w sprawie morderstwa przyjaciółki Valerii. Oboje chcą dowieść sprawiedliwości. Pomaga im hrabia Leopold, który kieruje się własnymi korzyściami. Niedługo później wspólnie wyruszają w podróż pełną niebezpieczeństw. Czy uda im się wyjść z niej cało?
Jeśli chcesz poznać dalsze losy bohaterów sięgnij do kolejnej powieści z cyklu - "Przekleństwo". Trylogia Adriany Tomaszewskiej zabiera czytelników do krainy magii i tajemniczych istot. Natkniesz się tu na elfy, bogów i demony. To doskonała propozycja dla wszystkich miłośniczek romansów w stylu Dworów Sarah J. Maas.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-284-3744-5 |
Rozmiar pliku: | 416 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kapral pospiesznie zmierzał do siedziby straży miejskiej, a jego podekscytowanie rosło z każdym krokiem. Wiedział, że zasłużył na nagrodę za sprawnie przeprowadzone trudne śledztwo i spodziewał się upragnionego awansu. Ten dzień niewątpliwie należał do niego.
Gdy dotarł na miejsce, wbiegł po schodach na piętro, witając się po drodze z kolegami. Zatrzymał się pod jednym z gabinetów i po raz kolejny sprawdził, czy mundur, który miał na sobie, wyglądał nienagannie. Prezentował się bez zarzutu, więc zapukał.
— Wejść — usłyszał nieprzyjemny męski głos.
Bez wahania nacisnął klamkę i otworzył drzwi.
— Dzień dobry — powiedział, z trudem powstrzymując uśmiech.
— Się okaże — mruknął siedzący za biurkiem sierżant. — Wejdź. — Odczekał, aż młody śledczy stanie przed nim na baczność, po czym popatrzył na niego krytycznie. — Przeczytałem twój raport — oznajmił tonem jednoznacznie wskazującym na niezadowolenie.
— Czy coś jest nie tak? — zapytał nieco zdezorientowany kapral. — Wydaje mi się, że opisałem wszystko ze szczegółami, jednak mogę to przejrzeć ponownie i uzupełnić ewentualne braki.
— Nie o to chodzi. — Przełożony pokręcił głową z marsową miną. — Kapitan Schwalb chce cię widzieć.
— Teraz?
— Tak — potwierdził sierżant, przesuwając w stronę rozmówcy skórzaną teczkę z dokumentami. — Zabierz to ze sobą.
— Tak jest. — Kapral wziął z blatu swój raport i natychmiast skierował się do wyjścia.
— Usiądź. — Kapitan wskazał miejsce podwładnemu, gdy tylko ten dotarł do jego gabinetu.
Młody śledczy niepewnie przysiadł na krześle, zerkając na Schwalba, który bez słowa wziął od niego teczkę. Potem przespacerował się z nią po pomieszczeniu, sprawiając wrażenie głęboko zamyślonego.
— Musimy poważnie porozmawiać — zaczął i odwrócił się w stronę kaprala.
Mężczyzna popatrzył na niego w skupieniu.
— Chodzi o twoje śledztwo… — zamilkł, wpatrując się w podwładnego przenikliwym wzrokiem. — Niestety nie mogę tego zaakceptować. — Nieznacznie pomachał dokumentami, które nadal trzymał w dłoni. — Domyślasz się chyba dlaczego?
— Szczerze mówiąc, nie — przyznał otwarcie.
— Napisałeś, że tę dziewczynę zamordował sędzia.
— Tak, ale to prawda — zapewnił kapral. — Nigdy bym się na to nie odważył, gdybym nie zdobył niezbitych dowodów. Udało mi się nawet dotrzeć do świadka tego zabójstwa. Tam jest wszystko. — Wskazał na raport.
— Wiem, co tu napisałeś — oświadczył oficer. — Właśnie dlatego tu jesteś. — Podszedł do biurka i usiadł na swoim krześle. — Powiem wprost… — oparł łokcie na blacie, splótł palce dłoni i pochylił się nieco do przodu — ta wersja jest nie do przyjęcia.
— Ale to nie jest żadna wersja. To prawda. Ten sędzia jest mordercą.
— Rozmawiałeś z kimś o tym? — zapytał Schwalb, uważnie obserwując każdy gest podwładnego.
— Nie, oczywiście, że nie — zaprzeczył od razu. — To by było złamaniem zasad, a…
— Dobrze — przerwał mu kapitan, który wyraźnie rozluźnił się po słowach, jakie usłyszał. — Wobec tego mam dla ciebie propozycję. — Uśmiechnął się przyjacielsko. — Co powiesz na awans, podwyżkę, własny gabinet i podległą tobie grupę śledczych? — Z zadowoleniem założył ręce na piersiach.
Choć kapral właśnie o tym marzył, to pytanie go nie ucieszyło. Domyślał się, że nie jest to nagroda za jego nienaganną służbę. Nie odezwał się.
— Wydawało mi się, że należysz do ludzi z ambicjami i moja propozycja ci się spodoba — powiedział Schwalb. — To jest wynik twojego śledztwa. — Sięgnął do szuflady po kilka zapisanych kartek, po czym podał je podwładnemu. — Zapoznaj się z tym, podpisz, a wtedy będę mógł cię awansować.
Kapral przez chwilę wahał się, lecz w końcu zaczął czytać. Każde kolejne zdanie wywoływało u niego coraz większe zdumienie. W pewnym momencie wierzchem dłoni otarł pot z czoła i z niedowierzaniem zerknął na przełożonego. Gdy skończył, wiedział już, że nie zrobi kariery w straży miejskiej.
— Nie podpiszę się pod tym — oznajmił, odkładając dokumenty na biurku.
— Chyba nie zdajesz sobie sprawy, z jakimi konsekwencjami wiąże się twoja odmowa. — Kapitan emanował spokojem i pewnością siebie.
— Podejrzewam, że zostanę zwolniony… Mimo to nie mogę tego podpisać. — Spojrzał Schwalbowi prosto w oczy.
— To na początek. Zaraz po tym zostaniesz aresztowany za zabójstwo.
— Co? — Poruszony gwałtownie podniósł się z krzesła. — Ja przecież nigdy…
— Siadaj! — rozkazał oficer i kontynuował, gdy tylko kapral wykonał jego polecenie: — Dotarłem do dwóch świadków o nieposzlakowanej opinii, gotowych zeznać, że widzieli, jak katowałeś tę dziewczynę.
Młody śledczy nagle zbladł.
— Sprawą zajmie się sędzia, którego usiłowałeś wrobić w to morderstwo — ciągnął Schwalb. — Chyba się domyślasz, że po tym wszystkim nie możesz liczyć na jego litość? — zapytał, jednak nie czekał na odpowiedź. — Podpisz to, a od jutra twoje życie zmieni się na lepsze. — Przesunął w jego stronę pióro i kałamarz z inkaustem.ROZDZIAŁ 1
Sierżant Albrecht Delfholt podniósł wzrok znad raportu, z którego pisaniem męczył się od rana, gdy niespodziewanie otworzyły się drzwi do jego gabinetu.
— Jest sprawa — poinformował go kapitan Schwalb, zamykając za sobą. — Pięć dni temu bezdomni znaleźli ciało nierządnicy… — urwał i badawczo przyjrzał się podwładnemu.
— Co z tego? — zapytał obojętnym tonem Delfholt.
— Masz znaleźć mordercę. — Oficer rzucił na biurko plik dokumentów w skórzanej teczce.
— Od kiedy to szukamy zabójców dziwek? — Albrecht oparł się i założył ręce na piersiach.
— Nie denerwuj mnie — warknął Schwalb.
— Nie zamierzałem — zapewnił go Delfholt z drwiną w głosie. — Dobrze wiesz, że to pytanie jest jak najbardziej zasadne.
— Radzę ci czym prędzej wziąć się za robotę — powiedział kapitan, omiótł pomieszczenie wzrokiem i ruszył do wyjścia. — Przewietrz tu, bo śmierdzi gorzej niż w podrzędnej karczmie.
— Jasne — burknął Albrecht, patrząc z obrzydzeniem na plecy oficera opuszczającego gabinet.
Gdy tylko został sam, otworzył szufladę, w której zazwyczaj trzymał gorzałkę. Wyjął butelkę, odkorkował ją i upił duży łyk. Skrzywił się, syknął, po czym postawił flaszkę przy nodze krzesła, by była pod ręką. Odsunął nieskończony raport, przeklął cicho i z niechęcią sięgnął po teczkę. Położył ją przed sobą, jednak nie zajrzał do środka od razu. Jego uwagę przykuły odgłosy do-chodzące z korytarza. Jakaś rozhisteryzowana kobieta błagała strażników, żeby wypuścili jej męża.
— Pewnie niewinny — mruknął. — Jak wszyscy. — Pokręcił głową i z niezadowoleniem zaczął przeglądać notatki przyniesione przez Schwalba.
Z zapisków wynikało, że strażnik prowadzący dotąd sprawę numer 127/58 nie przyłożył się do swojej pracy. Nie umieścił w sprawozdaniu niczego poza danymi ofiary, obrażeniami oraz opisem miejsca znalezienia zwłok.
Zirytowany Albrecht zamknął teczkę i rzucił ją na stertę dokumentów, a potem w bałaganie panującym na biurku odnalazł notatkę z zadaniami, którymi aktualnie zajmowali się jego podwładni. Jak na złość wszyscy byli zajęci.
— Świetnie — burknął, ponownie się napił, schował butelkę do szuflady, po czym leniwie podniósł się z krzesła.
Niespiesznym krokiem ruszył do karczmy mieszczącej się w połowie drogi między siedzibą straży miejskiej a jego domem. Z jakiegoś powodu, choć nie potrafił go określić, lubił ten lokal i właśnie w nim zazwyczaj się stołował.
Gdy znalazł się w środku, od razu podszedł do szynkwasu, nie rozglądając się po zadymionym wnętrzu. Przywitał się z pracującym tam od lat, otyłym mężczyzną w średnim wieku i zamówił obiad. Potem zajął miejsce w rogu izby.
Po chwili służąca przyniosła mu piwo.
— Jedzenie zaraz będzie gotowe — powiedziała z uśmiechem, stawiając przed nim kufel.
Skinął tylko głową i skupił się na ruchu jej krągłych bioder, kiedy udała się w stronę zaplecza. Wkrótce zniknęła za drzwiami, a wtedy on napił się, podparł dłonią brodę i zamknął oczy. Zastanawiał się, skąd wziąć pieniądze na spłatę swoich karcianych długów.
Po niezbyt smacznym posiłku wychylił kolejny kufel piwa i, lekko się zataczając, skierował się do Komnat Radości. Zamtuz ten, prowadzony przez znaną w pewnych kręgach Marget, umiejscowiony był niedaleko centrum miasta, więc Albrecht nie miał przed sobą zbyt długiej drogi.
Przed drzwiami trzypiętrowego budynku stały dwie młode, wyjątkowo atrakcyjne dziewczyny. Ich wyzywające stroje przyciągały spojrzenia wszystkich przechodzących w pobliżu mężczyzn, jednak Delfholt tym razem je zignorował i bez słowa wszedł do środka.
Gdy tylko przestąpił próg, uderzyły go wymieszane zapachy: alkoholu, tytoniu, tanich perfum oraz seksu. Częściowo roznegliżowane kobiety towarzyszyły grupie klientów, którzy popijali dość drogą gorzałkę, głośno przy tym dyskutując.
— Witaj! — odezwał się radośnie młody mężczyzna siedzący za szynkwasem.
Albrecht posłał znajomemu chmurne spojrzenie i zbliżył się do lady, by podać mu rękę.
— To samo, co zwykle? — zapytał sługa, sięgając po flaszkę.
Śledczy przytaknął po chwili wahania, a potem oparł łokcie o blat.
— Mamy kilka nowych dziewczyn — zaczął pracownik zamtuza.
— Nie dziś, Karl — mruknął Delfholt. — Muszę się widzieć z Marget. Jest w pracy?
— Tak — potwierdził. — Myślę, że powinna być u siebie. Nie zauważyłem, żeby wychodziła. Coś się stało?
— Ktoś zamordował waszą Salinę — odparł Albrecht, przyglądając się rozmówcy.
— Słyszałem o tym. — Mężczyzna pokiwał głową z wyrazem żalu na twarzy. — Strażnicy byli tu dwa, może trzy dni temu. Dziewczyny powiedziały im wszystko, ale niewiele wniosły do sprawy.
— Jasne. — Sierżant wypił gorzałkę i odwrócił się w stronę drzwi wejściowych, gdy pojawiło się w nich dwóch nietrzeźwych, elegancko ubranych ludzi.
— Przyszliśmy się zabawić! — wykrzyknął wesoło jeden z nich. — Chłopcze — zwrócił się do Karla — nalej nam czegoś mocnego i przyślij tu cztery młodziutkie panny! — Zatrzymał wzrok na mundurze Delfholta, wyszeptał kilka słów do swojego towarzysza, po czym obaj zajęli miejsca przy stole pośrodku izby.
— Idę do Marget — oznajmił śledczy, ruszając w kierunku schodów.
Albrecht zatrzymał się na piętrze przed drzwiami oddzielającymi prywatne komnaty właścicielki od reszty przybytku. Tej części budynku strzegły dwa rosłe krasnoludy. Delfholt dobrze znał tych strażników. Przywitał się z nimi i już po chwili został wpuszczony do środka.
— Witaj, mój drogi — powiedziała Marget na widok sierżanta. — Co cię do mnie sprowadza? — Posłała mu serdeczny uśmiech, nie podnosząc się z szezlonga.
— Witaj. — Podszedł do niej i pochylił się, by pocałować ją w policzek. — Nie mam pojęcia, jak to robisz, ale z każdym dniem jesteś coraz piękniejsza. — Westchnął, patrząc na jej wydatny biust tylko częściowo zasłonięty bogato zdobioną suknią.
— Chyba czegoś ode mnie chcesz — zauważyła z rozbawieniem. — Usiądź. — Skinęła w stronę fotela stojącego nieopodal.
Albrecht rozejrzał się od niechcenia po salonie urządzonym z przepychem, po czym zajął wskazane miejsce.
— Przydzielono mi sprawę Saliny — oznajmił.
— Udało ci się coś ustalić? — zapytała kobieta.
— Nie, dopiero się za to wziąłem. Kto był jej ostatnim klientem?
— Przykro mi, ale tego nie wiem.
— Jak to? — zdziwił się. — Jesteś znana z tego, że zawsze wiesz, gdzie i z kim są twoje dziewczyny.
— Zazwyczaj — poprawiła go Marget. — Wygląda na to, że tym razem Salina chciała dorobić po cichu. — Zachichotała. — To chyba kiepskie określenie, nie uważasz?
Delfholt uśmiechnął się krzywo.
— Może któraś z jej koleżanek ma…
— Gdyby tak było — przerwała mu — już bym ci o tym powiedziała. Tu niczego nie ustalisz. Wypytywanie dziewczyn to strata czasu.
— Rozumiem. — Śledczy pokiwał głową. — Mam jeszcze jedną sprawę… — zaczął niepewnie, spuszczając wzrok. — Potrzebuję trochę pieniędzy. Chodzi o pożyczkę — dodał szybko.
— O ile mnie pamięć nie myli, dotąd nie oddałeś…
— Tak — wszedł jej w słowo i podniósł się z fotela. — Jakbyś się czegoś dowiedziała w sprawie Saliny, daj znać — poprosił, kierując się do wyjścia.
— Oczywiście. Zapewniam cię, że bardzo mi zależy na tym, by mordercy ponieśli karę.
— Mordercy? — Przystanął i obrócił się przodem do Marget.
— Mordercy albo morderca. — Uśmiechem nieudolnie starała się ukryć zakłopotanie. — Tak mi się powiedziało. — Ostentacyjnie poprawiła dekolt swojej sukni.
— Jasne — mruknął Albrecht, opuszczając salon.
Kiedy tylko znalazł się na schodach, usłyszał nieartykułowane krzyki kobiety dochodzące z góry. Zerknął w tamtą stronę bez większego zainteresowania i zszedł do głównej izby, w której zrobiło się dość gwarno za sprawą nowych klientów. Delfholt popatrzył z niesmakiem na jednego z nich, gdy ten próbował zmusić dziewczynę, by położyła się na stole. Kobieta usiłowała przekonać go, żeby udali się na piętro, jednak on nie ustępował.
— Do zobaczenia! — usłyszał za sobą, zanim otworzył drzwi.
Spojrzał na Karla i skinął mu głową, po czym obejrzał atrakcyjną, przyzwoicie ubraną blondynkę stojącą przy szynkwasie. Pomyślał, że nie pasowała do tego otoczenia.
— Zaczekaj! — doszedł go kobiecy głos, ale nie odwrócił się.
Postawił kołnierz płaszcza, by choć w minimalnym stopniu ochronić się przed zimnym wiatrem, i szedł dość szybko, wbijając wzrok w ziemię.
— Zaczekaj! — Poczuł, że ktoś chwycił go za przedramię.
Przystanął gwałtownie, wyszarpnął rękę ze słabego uścisku i popatrzył gniewnie na kobietę, która go zaczepiła. Rozpoznał ją. Chwilę wcześniej przykuła jego uwagę w Komnatach Radości. Z bliska wyglądała na dwadzieścia kilka lat i była jeszcze ładniejsza.
— Dziś nie mam ochoty. Znajdź sobie innego klienta — wymamrotał i ruszył przed siebie.
— Musimy porozmawiać — powiedziała, dotrzymując mu kroku.
Spojrzał na nią z niechęcią, jednak w jego oczach pojawiło się także zaciekawienie.
— Słyszałam, że zajmuje się pan sprawą Saliny — ciągnęła. — Mam informacje, które mogą pana zainteresować.
Delfholt przeklął w myślach i wszedł w zaułek pomiędzy dwiema kamienicami. Nieznajoma podążyła za nim.
— Mów — rzucił, zatrzymując się. — Tylko szybko, bo nie mam czasu.
— Wiem, gdzie Salina pracowała tuż przed śmiercią — oznajmiła.
Albrecht przestąpił z nogi na nogę, a jego twarz wykrzywił grymas zniecierpliwienia.
— Tamtą noc spędziła u Harmana Breuera… — urwała, przyglądając się sierżantowi. — Wie pan, kto to? — zapytała.
— Tak — potwierdził po chwili. — Coś jeszcze?
— Nie była tam sama. Podejrzewam, że towarzyszyła jej któraś z dziewczyn z Komnat Radości. Nie ustaliłam jeszcze która. Przyszłam właśnie o to podpytać, ale Karl mi powiedział, że pan…
— Daj znać, jak się czegoś dowiesz — przerwał jej.
— Słucham? — Popatrzyła na niego ze zdziwieniem. — Czy to przypadkiem nie jest pańskie zadanie?
Delfholt parsknął i zmierzył ją wzrokiem.
— Zmieniłem zdanie. — Przechylił lekko głowę. — Możesz mi umilić dzisiejszy wieczór.
— Dziś nie mam ochoty — odparła lekko. — Znajdź sobie inną dziwkę. — Odwróciła się i pewnym krokiem wyszła z zaułka.
Na ustach sierżanta zagościł łobuzerski uśmiech.ROZDZIAŁ 2
Delfholt usiłował włożyć klucz do zamka swojego gabinetu, gdy zatrzymał się przy nim podwładny.
— Schwalb cię szuka od rana — powiedział półgłosem kapral Eckel. — Znów ma zły dzień — dodał konspiracyjnie, po czym rozejrzał się po korytarzu.
— Wiesz, co mnie to obchodzi? — mruknął Albrecht, podejmując kolejną próbę otwarcia drzwi.
— Może zostaw to i idź do niego — zasugerował Eckel.
Sierżant przeklął siarczyście, wyprostował się i przeniósł mętny wzrok na kaprala.
— Właściwie czym ty się teraz zajmujesz? — zapytał.
— Szukam tych trzech, którzy okradli kowala i porwali jego córkę — odparł młody mężczyzna.
— To co tu robisz? — Delfholt popatrzył na niego krytycznie.
— Miałem coś do załatwienia i…
Albrecht machnął ręką, a potem chwiejnym krokiem ruszył w stronę gabinetu przełożonego.
Stanął przed drzwiami opatrzonymi tabliczką z napisem: „Kapitan Wydziału Śledczego Josef Schwalb”. Spojrzał na swój mundur, poślinił palec i spróbował zetrzeć plamę z rękawa, jednak ten zabieg przyniósł odwrotny efekt. Mężczyzna wymamrotał kilka przekleństw, zapiął dwa guziki, dłońmi wygładził wygniecione ubranie, po czym zapukał. Nie czekając na zaproszenie, z nieskrywaną niechęcią nacisnął klamkę i wszedł do środka.
Kapitan siedział za biurkiem, na którym piętrzyły się rozmaite dokumenty.
— Cóż za niespodzianka! — wykrzyknął z udawanym entuzjazmem. — Pańska wizyta to dla mnie zaszczyt.
— Daruj sobie — burknął Delfholt, podchodząc do krzesła. Odsunął je nieco od ściany i usiadł ciężko.
— Jak chcesz. — Schwalb uśmiechnął się złośliwie. — Dostałeś sprawę cztery dni temu, dwa dni nie było cię w pracy. Zakładam, że już wiesz, kto zamordował tę dziewkę. — Utkwił w podwładnym nieprzyjemne spojrzenie.
— Jeszcze nie — założył ręce na piersiach — ale zbliżam się do rozwiązania tej zagadki.
— Świetnie. W takim razie przynieś mi sprawozdanie z działań, jakie podjąłeś do tej pory.
— Nie masz dość tych papierów? — zapytał Albrecht, zerkając w okno.
— Nie irytuj mnie — warknął kapitan.
— Uspokój się… Byłem zbyt zajęty prowadzeniem śledztwa, by zajmować się robieniem notatek — skłamał Delfholt.
— Czy ty jesteś pijany? — Schwalb nieznacznie pochylił się do przodu i głęboko wciągnął powietrze przez nos. — Człowieku, zrób coś ze sobą! Cuchniesz, jakby twoim mundurem wycierano nad ranem stoły w karczmie krasnoludzkiej, a do tego wyglądasz…
— Nie zaczynaj — przerwał mu sierżant, podnosząc się z krzesła. — Muszę wracać do roboty. — Skierował się do wyjścia.
— Stój, gdy do ciebie mówię! — zażądał wzburzony kapitan.
Albrecht, zupełnie go ignorując, opuścił gabinet bez słowa.
„Niech ten dzień już się skończy” — myślał śledczy, zmierzając w stronę posiadłości należącej do Lothara Breuera. Zakładał, że tam pewnie spotka jego syna, Harmana.
Gdy dotarł na miejsce, przystanął w szeroko otwartej bramie i rozejrzał się po zadbanej posesji. Zauważył osiodłane rumaki pod pałacem, ale nie dostrzegł nikogo, kto by ich pilnował. Powoli ruszył przed siebie.
Po chwili w drzwiach pojawiło się trzech młodych mężczyzn. Tylko jeden z nich zatrzymał się na widok sierżanta.
— Chcę się widzieć z Harmanem Breuerem! — oznajmił głośno Delfholt.
— W jakiej sprawie? — zapytał ten, który został na szczycie schodów.
Jego kompani dosiedli wierzchowców i z zainteresowaniem obserwowali rozwój sytuacji.
— To ty? — Śledczy zmrużył oczy, przyglądając się rozmówcy.
— Ty?! — oburzył się szlachcic. — Jak śmiesz zwracać się do mnie w ten sposób?! — Zerknął na kolegów, chcąc się upewnić, czy zaimponował im swoją postawą. — Trochę więcej szacunku, bo inaczej złożę skargę do twojego przełożonego i resztę życia spędzisz, pilnując bramy miasta! Zrozumieliśmy się?!
Delfholt uśmiechnął się ironicznie, energicznym krokiem pokonał schody i zatrzymał się tuż przed młodym mężczyzną.
— Nie podskakuj mi, gówniarzu — wysyczał przez zaciśnięte zęby.
Szlachcic odruchowo cofnął się i plecami przywarł do zamkniętych drzwi.
— Zakładam, że to ciebie szukam — ciągnął sierżant szorstkim tonem. — Właź do środka i nie marnuj więcej mojego cennego czasu.
— O co właściwie chodzi? — zapytał Breuer, ale w jego głosie brakowało już wcześniejszej pewności.
— Chcesz wiedzieć, o co chodzi? Dobrze. — Śledczy wyprostował się, przez co stał się jeszcze wyższy. — Jesteś podejrzany o morderstwo.
— Słucham? — Harman momentalnie zbladł. — To jakieś nieporozumienie. — Ponownie zerknął w stronę kolegów, tym razem oczekując od nich jakiejkolwiek pomocy.
— Skoro nie możesz jechać, zobaczymy się jutro — rzucił jeden z nich i obaj natychmiast skierowali się do bramy.
Delfholt odprowadził ich pogardliwym wzrokiem.
— To jakieś nieporozumienie — powtórzył chłopak, przenosząc spojrzenie na sierżanta.
— Okaże się — burknął Albrecht. — Prowadź do salonu.
— Nie zaproponujesz mi czegoś do picia? — zapytał śledczy, rozsiadając się w fotelu.
— Przepraszam. — Harman natychmiast podniósł się z miejsca i ruszył do barku. — Na co ma pan ochotę?
Albrecht skinął głową z zadowoleniem i rozejrzał się po pomieszczeniu, które urządzono tak, by goście nie mieli żadnych wątpliwości co do zasobności sakiewki gospodarza.
— Może być gorzałka. Tylko nie byle jaka — dodał szybko.
— Oczywiście. — Breuer sięgnął po karafkę, ale odstawił ją na miejsce i nalał trunek z drugiej, po czym podszedł do śledczego, by podać mu pucharek.
— Dziękuję — powiedział sierżant. — Usiądź. — Gestem wskazał fotel.
Gdy szlachcic wykonał polecenie, Delfholt zaczął mu się przyglądać.
— Na początku muszę zaznaczyć, że chcę usłyszeć od ciebie prawdę. Kłamstwa jedynie pogorszą twoją nieciekawą sytuację.
Młody mężczyzna energicznie pokiwał głową.
— Dobrze… — Albrecht powąchał trunek i upił spory łyk. — Od kilku dni prowadzę śledztwo w sprawie morderstwa. — Oparł się wygodnie. — Wszystkie ślady prowadzą do ciebie, więc…
— Nikogo nie zabiłem — zapewnił Harman.
— I pewnie nie znasz Saliny z Komnat Radości, co? — Wbił nieprzyjemny wzrok w rozmówcę.
— Znam, ale ja naprawdę nikogo nie zabiłem.
— Znasz… — mruknął śledczy. — Dobrze… Kiedy widziałeś ją po raz ostatni?
Breuer na moment zamknął oczy, a na jego twarzy pojawiło się skupienie.
— Dziesięć dni temu — odparł po chwili. — W nocy, widziałem się z nią w nocy.
— Opowiedz mi o tym spotkaniu.
— Ze szczegółami? — zdziwił się szlachcic.
— Tak — potwierdził Delfholt.
— Wie pan, czym ona się zajmuje — wymamrotał speszony. — Wolałbym jednak nie…
— Zajmowała — przerwał mu sierżant, wyraźnie akcentując końcówkę słowa. — Nie interesuje mnie, co byś wolał, a czego nie. Czy to jest jasne? — Pochylił się do przodu i oparł łokcie na kolanach.
— Oczywiście. Przepraszam — wyszeptał Harman. — Dziesięć dni temu chodziłem ze znajomymi po mieście i tak jakoś wyszło, że znaleźliśmy się przed Komnatami Radości — zaczął, wpatrując się w podłogę. — Nie pamiętam, który z nas wpadł na ten pomysł, ale postanowiliśmy wynająć tam kilka dziewczyn i zabrać je tutaj.
— Ile konkretnie? — zapytał śledczy, błądząc wzrokiem po salonie.
— Pięć… Wśród nich była Salina.
— Kim były pozostałe dziewczyny? — Sięgnął za pazuchę płaszcza i wyjął notatnik oraz ołówek. — Podaj mi też nazwiska swoich kompanów.
— Lotta, Silvia, Josie i Karin. Towarzyszyli mi Igor Widmer i Ulfred Guth.
Szlachcic patrzył na kartkę, gdy Albrecht zapisywał te informacje.
— Moi rodzice nie mogą się o niczym dowiedzieć — powiedział drżącym głosem.
— Obawiam się, że to nieuniknione.
— My naprawdę nie zrobiliśmy nic złego. Zabawiliśmy się, zapłaciliśmy im i nad ranem wszystkie stąd wyszły. My byliśmy już zmęczeni i położyliśmy się spać. Niech pan zapyta którąś z nich — zasugerował. — Z pewnością to potwierdzi.
— Nie pouczaj mnie, jak prowadzić śledztwo — upomniał go Delfholt. — Gdzie w tym czasie byli twoi rodzice?
— Wyjechali z miasta na miesiąc. Brat ojca znów się żeni, więc…
— Dobrze. — Sierżant uniósł dłoń, by go uciszyć. — Widmera znam — spojrzał na przesłuchiwanego — a gdzie znajdę tego drugiego?
— Wybieraliśmy się do karczmy U Gisberta.
— Yhm… Właściwie to nie zamierzam biegać po mieście i ich szukać — oznajmił Albrecht. — Poślij po nich służącego. Tylko niech im nie mówi, o co chodzi — zaznaczył.
— Oczywiście. — Breuer poderwał się z miejsca i pospiesznie opuścił salon.
Śledczy rzucił notatnik na stół, oparł się i położył ręce na poręczach fotela. Na moment zamknął oczy i odetchnął głęboko. Był zadowolony, ponieważ znalazł winnych, a co za tym idzie, wkrótce miał odzyskać spokój. Wiedział, że minie sporo czasu, zanim dostanie kolejną sprawę.
Harman wrócił po chwili.
— Myślę, że to długo nie potrwa. Może ma pan ochotę coś zjeść? — zapytał niepewnie.
— Chętnie — odparł Delfholt, a wkrótce po tym młodziutka służąca rozstawiła przed nim kilka dań do wyboru.
Albrecht zdążył zjeść obiad i wypić dwa pucharki gorzałki, zanim w pałacu zjawili się młodzi szlachcice. Zaskoczeni obecnością sierżanta zatrzymali się w drzwiach salonu.
— Wejdźcie. — Breuer zachęcająco machnął do nich ręką.
— Co się dzieje? — zapytał jeden z przybyłych.
— Domyśl się, Widmer. — Sierżant posłał mu nieżyczliwe spojrzenie.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.