- W empik go
Pragnienie zemsty III. Przekleństwo - ebook
Pragnienie zemsty III. Przekleństwo - ebook
Ostatni tom popularnej trylogii "Pragnienie zemsty" zaskakuje czytelników finałem pełnym emocji. Hrabia Leopold Bischof nie ustaje w dążeniu do pomszczenia śmierci swojego ojca. Poszukiwania winnego - Farnotha Istrelbrina wymagają ogromnego nakładu pracy. Wróg bowiem ukrywa się tak, że nawet najwybitniejsi łowcy czarownic, nie potrafią go odszukać. Jakby tego było mało, hrabiego zajmują także problemy w domu. Dzieje się coś niepokojącego. Nawet Lavinia zdaje się nie być sobą. Jak wysoką cenę trzeba ponieść za dotrzymanie obietnicy złożonej nad grobem ojca? Może lepiej byłoby odpuścić?
"Przekleństwo" to trzeci, zamykający tom cyklu fantasy autorstwa Adriany Tomaszewskiej. To wyprawa do świata magii i istot nie z tej ziemi. Są tu elfy, bogowie i demony. Wszystko utrzymane w mrocznym klimacie. Nic dziwnego, że cykl "Pragnienie zemsty" zdobył serca czytelników w całym kraju! Spodoba się fankom romansów fantasy w stylu Dworów Sarah J. Maas.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-284-3743-8 |
Rozmiar pliku: | 447 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Erwin przygotował przybory do pisania i zapalił świecę. Następnie podsunął krzesło i usiadł ciężko przy stole. Popatrzył na skrzynię ustawioną pod ścianą, a potem przeniósł wzrok na kartkę, która leżała tuż przed nim na podniszczonym blacie. Odchrząknął i pociągnął łyk gorzałki prosto z flaszki.
Nie był typem intelektualisty, nie lubił pisać listów, ale chciał mieć to czym prędzej za sobą, więc sięgnął po pióro, umoczył je w inkauście i po chwili namysłu, nie bez wysiłku, zaczął:
Panie,
wykonaliśmy już pierwszą część zadania.
Najchętniej tak by skończył, bo w zasadzie nie było się nad czym rozpisywać. Coś mu jednak podpowiadało, że przełożony oczekuje od niego więcej szczegółów.
Westchnął i poprawił się na krześle, które stało się tego wieczoru wyjątkowo niewygodne.
Podczas kopania nikt nas nie nakrył. Kapłanów nie było i cała akcja przebiegła bez przeszkód. Chłopacy dali z siebie wszystko. Naprawdę się starali.
Przerwał, a potem zadumał się, spoglądając na koślawe litery.
— Czy on chce o tym czytać? — zapytał w końcu sam siebie.
W odpowiedzi wzruszył szerokimi ramionami i wrócił do listu:
Resztki trumny wrzuciliśmy z powrotem i Otto zakopał dziurę. Po naradzie doszliśmy do wniosku, że tak będzie najlepiej. Przynajmniej nikt się od razu nie zorientuje i nie będą nas szukać. Dzięki temu bez przeszkód opuścimy Dafen i wyruszymy w dalszą drogę, by wykonać drugą część zadania.
Odetchnął głęboko i podmuchał na kartkę, by podsuszyć inkaust. Powoli przeanalizował to, co dotychczas napisał, a potem z zadowoleniem pokiwał głową.
— Teraz coś na koniec, ale tak, żeby nie zepsuć — wymamrotał.
Pochylił się, nieznacznie wysunął z ust język, po czym przygryzł go w skupieniu.
Wyruszymy jutro rano. O postępach będę informował, jak tylko coś się wydarzy albo co kilka dni. Jestem wdzięczny za zaufanie i powierzenie mi poprowadzenia tej ważnej misji. Nie zawiedziemy szefa.
E.
Erwin jeszcze raz przeczytał list i utwierdził się w przekonaniu, że wszystko z nim w porządku. W nagrodę nalał sobie kubek gorzałki i pół łyknął na raz. Skrzywił się i syknął, a następnie ponownie popatrzył na skrzynię.
„Nie chciałbym być jego wrogiem” — pomyślał o mężczyźnie, któremu służył.ROZDZIAŁ 1
Hrabia otworzył drzwi łaźni, wyszedł na korytarz i rozejrzał się. Chociaż przed chwilą wyraźnie słyszał zbliżające się kroki, nikogo nie dostrzegł.
— Kto tu jest? — zapytał, kierując się w stronę schodów.
Odpowiedziała mu cisza.
Zatrzymał się na moment, po czym zawrócił do sypialni. Podszedł do niewielkiego drewnianego stolika, by zapalić świece. Gdy płomienie nieco rozjaśniły wnętrze, omiótł pomieszczenie wzrokiem i ciężko usiadł na łóżku. Ze smutkiem popatrzył na miejsce, które wcześniej zajmowała Lavinia, a potem zdjął buty i w ubraniu położył się na swojej połowie.
Z zamyślenia wyrwały go przeraźliwe krzyki rozchodzące się po domu. Zabierając po drodze pistolet, natychmiast wybiegł na korytarz. Tam usłyszał wszystko jeszcze wyraźniej. Hałas dochodził z niższego piętra, a głos należał do jego żony, która właśnie wzywała Wilhelma na pomoc.
Najszybciej, jak potrafił, pokonał odległość dzielącą go od pokoju hrabiny, jednak zanim dotarł na miejsce, jego małżonka ucichła. Z impetem otworzył drzwi na oścież i stanął w nich, szukając celu lufą odbezpieczonego pistoletu. Znalazł go błyskawicznie. Postawny mężczyzna zaciskał dłonie na szyi leżącej na ziemi, nieruchomej Lavinii. Bischof bez ostrzeżenia nacisnął spust. Kula trafiła napastnika, ale nie zraniła go na tyle, by odstąpił od kobiety. Huk wystrzału sprawił, że spojrzał on na Leopolda. Hrabia znieruchomiał na widok wykrzywionej w gniewie twarzy nieboszczyka w dość zaawansowanym stadium rozkładu, twarzy jego zmarłego przed laty ojca. Poczuł, jak jego ciało momentalnie oblewa zimny pot, a serce niemal wyrywa się z piersi.
Otworzył oczy i usiadł na łóżku, z trudem łapiąc powietrze. Zdenerwowany rozejrzał się i nie od razu dotarło do niego, że znajduje się w swojej sypialni. Zatrzymał spojrzenie na części łóżka Lavinii, po czym odetchnął głęboko i przedramieniem otarł pot z czoła. Dopiero po chwili zdołał wstać. Po raz kolejny omiótł pomieszczenie wzrokiem i powoli ruszył w stronę drzwi. Znów miał nieodparte wrażenie, że ktoś go obserwuje, więc na wszelki wypadek wziął ze sobą pistolet. Potem poszedł do łaźni, gdzie zrzucił z siebie mokre ubranie i zanurzył się w zimnej wodzie wypełniającej balię.
***
Leopold skończył się pakować i zszedł na dół z torbą w ręku. Zanim dotarł do jadalni, oddał bagaż służącemu.
— Jeśli koń jest już gotowy, przytrocz to do siodła — polecił młodemu chłopakowi, który skłonił się i w pośpiechu skierował do wyjścia.
Bischof przystanął na moment w progu jadalni. Nieświadomie skrzywił się, widząc swoją żonę przy stole, po czym nie patrząc już na nią, wszedł do środka. Bez słowa usiadł na krześle i sięgnął po jedzenie. Czuł na sobie nieprzyjemne, świdrujące spojrzenie kobiety. Nie musiał podnosić wzroku, by wiedzieć, że wpatruje się w niego z tą swoją pogardliwą miną.
— Etykieta na najwyższym poziomie — rzuciła złośliwie hrabina.
Leopold nie zareagował.
— Jest rano, wcześniej się nie widzieliśmy, więc chyba wypadałoby powiedzieć chociaż „dzień dobry”. Nie uważasz? — zapytała, gdy tylko zrozumiała, że nie zamierzał jej odpowiedzieć.
Bischof nadal milczał.
— Nie będziesz się już do mnie odzywał? Tak to sobie wymyśliłeś? — Pochyliła się w stronę męża. — Jak chcesz… — Wyprostowała się i westchnęła teatralnie. — Dla mnie to żadna strata. W zasadzie w tym domu jest wielu mężczyzn znacznie ciekawszych od ciebie. — Zaczęła energicznie kroić kawałek pieczeni na talerzu. — Zakładam, że żaden z nich nie odmówi mi rozmowy ani… — zawiesiła głos celowo, by podkreślić kolejne słowa — niczego innego. — Zaśmiała się wesoło. — Jak sądzisz? Mam rację, prawda?
Leopold niezmiennie ją ignorował. Starał się skupiać uwagę tylko i wyłącznie na jedzeniu, jednak gdy przypadkiem dostrzegł ruch w najbardziej odległym od drzwi rogu pomieszczenia, gwałtownie zwrócił się w tamtą stronę. Zupełnie odruchowo chwycił prawą dłonią rękojeść pistoletu, z którym ostatnio coraz rzadziej się rozstawał.
— Co ty wyprawiasz? Oszalałeś do reszty? Znów masz te swoje przywidzenia? — Hrabina z nieskrywaną niechęcią patrzyła na męża, który uważnie przeczesywał wzrokiem jadalnię. — A może ty zamierzasz mnie zastrzelić, co? Na twoim miejscu bym nie próbowała. Jeśli uda ci się mnie zabić, znajdzie się tu wielu świadków, którzy zeznają, co zrobiłeś, i skończysz na szubienicy. Weź pod uwagę jeszcze jedno. Znając twoje zdolności, i ta sztuka, choć banalnie prosta, może ci się nie udać, a wtedy… — ściszyła głos i złowrogo zmrużyła oczy — zamienię twoje życie w koszmar.
— Już to zrobiłaś — warknął Bischof, gwałtownie podnosząc się z miejsca. Postąpił krok w kierunku żony i rozchylił usta, by coś dodać, jednak w ostatniej chwili się powstrzymał.
Z bronią w ręku pospiesznie wyszedł na korytarz.
— Wracaj tu! — wrzasnęła. — Wracaj tu natychmiast! Słyszysz?!
Zanim opuścił dom, doszedł go dźwięk tłuczonego szkła i prawdopodobnie przewróconego krzesła.
Na zewnątrz głęboko odetchnął letnim powietrzem, schował pistolet i już nieco wolniej ruszył w stronę rumaka, który gotowy do drogi stał z boku domu. Nie dotarł jeszcze do celu, gdy w drzwiach wejściowych pojawiła się rozwścieczona hrabina.
— Wracaj! Ja nie skończyłam! — krzyknęła, tym samym zwracając na siebie uwagę sług pracujących w ogrodzie i ochroniarzy strzegących posiadłości. — Nie będziesz mnie tak traktował! Mam tego dość! Rozumiesz?! — Podciągnęła nieznacznie suknię i zbiegła po schodach. — Jestem twoją żoną i należy mi się szacunek! — Podążyła za Leopoldem. Dogoniła go, kiedy zbliżał się do konia. — Dokąd się wybierasz? — zapytała nieco ciszej.
Bischof nie odpowiedział. Nawet na nią nie spojrzał.
— Znów jedziesz do tej swojej dziwki?! — Doskoczyła do niego. — Myślisz, że o niej nie wiem?! Wydaje ci się, że jestem głupia i wierzę, że ciągle wyjeżdżasz w interesach?! Wiem o wszystkim! Czuję na tobie zapach tej suki, gdy wracasz do domu wyszlajany! — Zamachnęła się na męża, gdy zamierzał dosiąść wierzchowca.
Leopold zauważył ten gwałtowny ruch, uchylił się i błyskawicznie chwycił hrabinę za nadgarstek. Ze złością popatrzył jej głęboko w oczy i zacisnął palce tak mocno, że jej skóra pobielała.
— Wracaj do domu — wycedził z wściekłością.
Uwolnił uścisk, gdy wrzasnęła z bólu. Zupełnie zdezorientowana natychmiast cofnęła się o kilka kroków, a wtedy on wsiadł na rumaka.
— Nie zapomnę ci tego! Zapłacisz mi za to! Przysięgam! — wykrzyczała, po czym sapnęła kilka razy. W bezruchu patrzyła, jak Bischof odjeżdża, zostawiając za sobą tumany piasku.
— On by cię nie zdradził — odezwał się Wilhelm, powoli zmierzając w kierunku hrabiny. — Nie należy do tego typu ludzi.
Kobieta odwróciła się do niego przodem.
— Jak śmiesz zwracać się do mnie w ten sposób? — wysyczała. — Nie jestem twoją koleżanką. Mam tytuł i jestem twoją panią, a ty jedynie marnym sługą. Każę cię wychłostać, jeśli jeszcze raz to zrobisz — zagroziła, a potem zamaszystym krokiem poszła w stronę domu, po drodze posyłając wrogie spojrzenia pracownikom, którzy z niepokojem dyskretnie na nią zerkali.
Leopold dotarł do Gustov po południu. Strażnicy przy bramie rozpoznali go, więc nie musiał się zatrzymywać. Główną drogą dojechał do zajazdu Czerwona Róża i stanął prawie przed wejściem.
Jeszcze zanim zsiadł z wierzchowca, podbiegł do niego dość schludnie ubrany chłopak. Skłonił się nisko, po czym chwycił za uzdę konia. Bischof odwiązał swoją torbę i bez słowa ruszył do środka, a sługa odprowadził rumaka do stajni.
Hrabia przystanął w progu i chmurnym wzrokiem omiótł gości, którzy przebywali w głównej izbie. Kilku szlachciców, może bogatych kupców, rozprawiało o czymś przy winie. Czas umilał im siedzący na uboczu minstrel przygrywający cicho na lutni.
— Witam, panie. — Karczmarz wyszedł zza szynkwasu, by powitać nowo przybyłego. — Pokój gotowy. Wszystko wysprzątane, jak hrabia lubi. — Nieśmiało wyciągnął rękę po torbę. — Wezmę bagaż i zaprowadzę.
— Nie trzeba, trafię. Każ przygotować kąpiel i obiad. Przynieś mi też flaszkę gorzałki.
— Oczywiście. — Gospodarz skłonił się służalczo, a potem podał Leopoldowi klucz, który dotąd ściskał w drobnej dłoni.
Po powrocie z łaźni Bischof usiadł ciężko na łóżku i sięgnął po torbę. Wyjął ze środka elegancką koszulę, rozprostował ją i powiesił na oparciu fotela. Następnie, patrząc na nią, pogrążył się w zamyśleniu.
— Wejść — powiedział, gdy ktoś zapukał do drzwi.
— Dzień dobry, hrabio. — Młodziutka brunetka uśmiechnęła się uroczo, przestępując próg. — Przyniosłam jedzenie i alkohol. — Od razu skierowała się do stołu. — Czy tym razem hrabia długo u nas zabawi? — Zerknęła na niego zalotnie spod swoich gęstych, ciemnych rzęs.
— Raczej nie, Friedo — odparł, zanim skończyła rozstawiać wszystko na blacie.
— O, to szkoda. — Na jej twarzy pojawił się cień rozczarowania. — Muszę przyznać — spuściła wzrok i nieco ściszyła głos — że bardzo lubię, gdy hrabia do nas przyjeżdża. Chciałabym, żeby hrabia czuł się u nas jak najlepiej i gdybym tylko mogła coś zrobić…
— Dziękuję — przerwał jej. — Niczego więcej mi nie trzeba. — Wymownie zerknął na drzwi.
Służąca dostrzegła ten gest.
— Skoro tak, pójdę już. — Dygnęła z wdziękiem, jednocześnie posyłając mu kolejny uśmiech. — Mam jeszcze trochę pracy. Życzę przyjemnego popołudnia.
— Dziękuję. — Leopold wstał i, nie patrząc już na dziewczynę, podszedł do stołu, a po chwili w samotności wziął się za jedzenie.
Po posiłku napełnił pucharek gorzałką, upił trochę trunku i w myślach wrócił do chwil, które spędził z Lavinią. Do czasu sprzed ostatniej wyprawy, gdy jeszcze była czułą, kochającą żoną. Kobietą, dla której gotów był na wszystko, naprawdę na wszystko.
Mniej więcej w połowie flaszki ciężko westchnął i przetarł dłońmi twarz, jakby chciał z niej zetrzeć smutek. W budynku nastała zupełna cisza, co wskazywało na to, że zrobiło się już bardzo późno. Zerknął w okno. Na zewnątrz panował mrok, podobnie jak w izbie. Zdecydował, że najwyższy czas się położyć.
Przysypiał, kiedy ktoś zapukał do jego drzwi.
— O co chodzi? — zapytał nieco zaskoczony.
— Przyszłam sprawdzić, czy… — zaczęła Frieda z wyraźnym wahaniem w głosie — hrabia niczego nie potrzebuje.
— Nie — odpowiedział od razu.
— Na pewno? — usłyszał po krótkiej chwili. — Mogłabym…
— Nie — powtórzył i pokręcił głową z niezadowoleniem.
Podłoga na korytarzu zaskrzypiała pod stopami powoli oddalającej się rozczarowanej dziewczyny.
***
Bischof stał w progu zajazdu, oparty ramieniem o futrynę, i z obojętnością przyglądał się ludziom na zewnątrz. Nikt z nich nie przykuł uwagi hrabiego na dłużej, za to on wzbudził zainteresowanie trzech młodych mieszczek. Dziewczęta najpierw dyskretnie go obejrzały, następnie wymieniły po cichu kilka zdań, a na koniec zachichotały, zerkając na niego kokieteryjnie. Zignorował je, nawet się nie uśmiechnął, co skutecznie ostudziło ich zapał do flirtu.
Wkrótce potem z bocznej uliczki dziarskim krokiem wyszedł Delfholt. Gdy tylko dostrzegł Leopolda, machnął do niego ręką i przyspieszył.
— Spóźniłem się? — zapytał, na powitanie ściskając dłoń znajomego.
— Nie — zaprzeczył Bischof. — Chodźmy na górę. — Ruszył w kierunku schodów. — Masz to, o co prosiłem?
Albrecht odpowiedział skinieniem głowy.
— Świetnie. — Hrabia uśmiechnął się blado.
— Starczy na dwa tygodnie, ale naprawdę nie wiem, czy to dobry pomysł.
— Lepsze już się skończyły. — Leopold otworzył drzwi i gestem zachęcił gościa, by wszedł do środka pierwszy.
Delfholt od razu zatrzymał wzrok na flaszce stojącej na stole, po czym przeniósł go na Bischofa i przyjrzał mu się uważnie.
Hrabia wskazał fotel.
— Jeśli to dłużej potrwa, skończysz tak jak ja — powiedział Albrecht, siadając.
— Bez obawy. — Sięgnął po niewielką sakiewkę, którą podał mu Delfholt, i zaglądnął do środka na proszek w kolorze mleka.
— Wiesz, że każdy tak mówi?
Leopold tylko na niego zerknął.
— Nie dawaj jej tego częściej niż dwa razy dziennie i nie dłużej niż dwa tygodnie, bo ci się uzależni i będzie jeszcze gorzej.
— Jakoś trudno mi to sobie wyobrazić — przyznał Bischof, ostrożnie zawiązując skórzany woreczek. Potem schował go do torby.
— Jest aż tak źle? — Albrecht wyraźnie się zmartwił.
— Niestety. Najgorsze jest to, że tracę cierpliwość. Boję się, że któregoś dnia zrobię jej krzywdę.
— Może jednak powinieneś rozważyć rozstanie?
— Nie. — Hrabia pokręcił głową. — Wierzę, że to stan przejściowy.
— Wierzysz, w co chcesz wierzyć — mruknął Delfholt.
— To nie tak. — Leopold usiadł na brzegu łóżka, oparł łokcie o kolana i splótł palce dłoni. — Po prostu coś mi tu nie pasuje. Mam przeczucie, że czegoś nie dostrzegam, że coś przeoczyłem… — zamilkł na moment. — Ludzie aż tak się nie zmieniają.
— Owszem, zmieniają się.
— Nie w tak krótkim czasie — zauważył Bischof. — Na początku sądziłem, że to efekt wstrząsu. Lavinia nie przywykła do widoków, jakie musiała znosić podczas naszej wyprawy. Z drugiej strony wiem, że to silna kobieta. Już nie jestem przekonany, czy to wszystko zrobiłoby na niej aż takie wrażenie…
— Może faktycznie jest chora. — Albrecht mimowolnie zerknął na gorzałkę.
Nie uszło to uwadze hrabiego.
— Masz ochotę? — zapytał.
— Pewnie — przyznał Delfholt — ale nie zamierzam drugi raz wpakować się w to bagno. Słyszałem, że wystarczy łyk, by wszystko wróciło. Nie mam ochoty znów odstawiać tego świństwa. — Skrzywił się. — Zorganizujesz spotkanie z kimś od Elseii ?
— Tak. Myślę, że się uda, jak Lavinia trochę się wyciszy po tych środkach. W obecnym stanie prędzej by zaatakowała kapłankę, niż pozwoliła się zbadać.
Albrecht pokręcił głową i na chwilę obaj pogrążyli się w rozmyślaniach.
— Rozumiem, że nie udało ci się ustalić niczego nowego w sprawie Istrelbrina? — odezwał się Bischof.
— Przykro mi, ale nie — odparł Delfholt z żalem w głosie.
Hrabia westchnął.
— Niedawno dostałem list od Arthura Ecksteina — powiedział. — Wspominałem ci o nim, to ten łowca czarownic z Temdorfu…
— Yhm, pamiętam — potwierdził Albrecht.
— Też otrzymał informację, że Istrelbrin przez jakiś czas przebywał w Gustov, a potem jakby się rozpłynął. Nic, żadnych śladów, przepadł jak kamień w wodę… — urwał na moment. — To nieprawdopodobne.
— Może to jakieś czary? — zasugerował Delfholt.
— Raczej obstawiałbym genialny kamuflaż. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby nadal przebywał w mieście.
— Wątpię. Przepytałem już każdego elfa w Gustov. Tu go nie ma — stwierdził, a jego twarz wyrażała przekonanie o prawdziwości wypowiedzianych słów. — Nie wiem, może należałoby zaangażować do poszukiwań więcej ludzi. Chętnie sam bym się tym zajął. Siedzenie tu i czekanie na wieści wydaje mi się bezsensowną stratą czasu.
— Ostatnio wynająłem cztery grupy — oznajmił Leopold. — Ty też możesz go szukać na trakcie, ale pamiętaj, że ja nie będę na ciebie czekał. Nie wiemy, skąd i kiedy dotrą do nas wiadomości, więc jeśli nadal chcesz wziąć udział w ostatecznym rozwiązaniu tej sprawy, powinieneś być na miejscu.
Albrecht, choć wyraźnie niezadowolony, pokiwał głową.
— Zaczekam. Nie darowałbym sobie, gdybym wyjechał, a w tym czasie ktoś wpadłby na jego trop. Zaczekam. Jestem to winny Salinie i Valerii. — Podniósł się z fotela. — Muszę już iść. Długo zostaniesz w mieście?
— Nie. — Również wstał. — Jeśli nic się nie wydarzy, jutro wracam do domu. Wolę nie zostawiać Lavinii samej zbyt długo.
— Rozumiem… Powodzenia.
Uścisnęli sobie dłonie na pożegnanie.
— Dziękuję — powiedział hrabia, po czym odprowadził Delfholta do drzwi.
Leopold wysiadł z wynajętej karocy na głównym placu Gustov. To tam znajdowały się świątynie najważniejszych bogów królestwa Estsharr. Rozejrzał się i niemal od razu ruszył do najbliższej z nich — świątyni Elseii.
Wszedł do budowli z białego kamienia przez drewniane, ciężkie drzwi. Omiótł wzrokiem wnętrze rozświetlone przez licznie palące się świece. Dwie nastolatki w strojach akolitek zajmowały się porządkami, natomiast cztery inne oddawały się modłom przed skromnym, jak na tej wielkości świątynię, ołtarzem.
Bischof zdecydowanym krokiem podszedł do jednej ze sprzątających. Dziewczyna przerwała pracę i zwróciła się do niego przodem.
— W czym mogę pomóc? — zapytała nieśmiało, zanim zdążył się odezwać.
— Szukam kapłanki Honorii. Byłem z nią umówiony. — Rozejrzał się ponownie, jakby istniało prawdopodobieństwo, że gdzieś tam była, tylko on jej nie zauważył.
— Niestety musiała pójść do chorego — odparła tak cicho, że ledwo ją zrozumiał.
— Powinna wkrótce wrócić — wtrąciła druga z akolitek, zdecydowanie śmielsza. — Może zechciałby pan zaczekać?
Hrabia tylko pokiwał głową, a potem bez słowa skierował się do wyjścia.
Odszedł kilka kroków od budynku, a jego wzrok zatrzymał się na świątyni Enbirra . Zamyślił się na chwilę, po czym powoli ruszył ku niej.
— Karoca już nie będzie potrzebna? — zapytał woźnica, najwyraźniej zaniepokojony brakiem zapłaty.
— Będzie. Zaraz wrócę — zapewnił Leopold, sięgając do sakiewki. — Podejdź tu — polecił słudze, a gdy ten się zbliżył, wręczył mu srebrną monetę. — Czekaj na mnie.
— Tak, panie. — Mężczyzna skłonił się nisko. — Jak pan sobie życzy. Zaczekam, ile będzie trzeba…
Bischof, nie słuchając go dłużej, poszedł w swoją stronę.
Wnętrze różniło się diametralnie od tego w świątyni Elseii. Tu panował mrok, chłód, a w powietrzu unosił się charakterystyczny zapach substancji do balsamowania zwłok. Każdy krok na kamiennej posadzce odbijał się głośnym echem. Pomniki przy ścianach co wrażliwszych mogły przyprawić o dreszcze. To zdecydowanie nie było przyjemne miejsce.
— Witam — usłyszał za sobą hrabia i gwałtownie się odwrócił.
W pobliżu drzwi, skryty w cieniu, stał szczupły, blady mężczyzna w czarnych szatach przewiązanych pasem, z którego zwisały trzy niewielkie czaszki.
Leopold nieznacznie skinął głową.
— Potrzebujesz mojej pomocy, prawda? — kontynuował kapłan, nie ruszając się z miejsca.
— Nie wiem — odparł Bischof. — Być może…
Na moment zapadła cisza.
— Yhm — mruknął mężczyzna. — Czyli nie chodzi o pochówek.
— Na szczęście nie… — Hrabia uśmiechnął się ledwo dostrzegalnie i niemal natychmiast spoważniał. — Chciałbym prosić o wizytę kapłana w moim domu. Niestety to poza miastem, pół dnia drogi stąd, ale jestem gotów zapewnić transport.
— Po co ci kapłan Enbirra w domu? — Mężczyzna zmrużył oczy, przyglądając się rozmówcy.
— Chciałbym, żeby mój dom został poświęcony.
— Ludzie nie zwracają się do nas z takimi prośbami bez powodu. Co cię do tego skłoniło? — zapytał, jednak nie zaczekał na odpowiedź. — To ważne, żebym wiedział jak najwięcej o problemie, zanim zdecyduję się tam pojechać. W innym wypadku ta podróż może być daremna. Rozumiesz?
— Tak — potwierdził Leopold. — Opowiem o wszystkim.
— Usiądźmy więc — zaproponował kapłan, kościstą dłonią wskazując drewnianą ławkę skrytą w ciemności pod jedną ze ścian, mniej więcej w połowie długości świątyni.
Gdy zajęli miejsca, Bischof zaczął:
— Od pewnego czasu kiepsko sypiam, miewam koszmary. W każdym z nich pojawia się mój ojciec. Jest wręcz wściekły i brutalny. Za życia nigdy go takiego nie widziałem. — Zerknął na kapłana. — On nie żyje od wielu lat.
— Został pochowany w poświęconej ziemi?
— Tak, na cmentarzu w Dafen.
— Yhm… Czy w tych snach jest agresywny wobec ciebie?
— Nie — zaprzeczył hrabia. — On zawsze atakuje moją żonę. Za każdym razem usiłuje ją zabić.
— A jak ci się układa z żoną?
— Co to ma do rzeczy?
— Być może nic, a być może wiele. Sny często są odzwierciedleniem naszych pragnień.
— Nie życzę jej śmierci — zapewnił Leopold.
— Snów nie należy traktować zbyt dosłownie. Odpowiesz na moje pytanie?
Bischof westchnął.
— Nie układa nam się zbyt dobrze — przyznał. — Delikatnie mówiąc — dodał po chwili. — Nie sądzę, by te koszmary miały z tym związek. Gdy nie śpię… — zawahał się — czasem mam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Czuję czyjąś obecność, zdarza się też, że dostrzegam jakiś ruch, choć potem, gdy spojrzę w to miejsce, okazuje się, że nic tam nie ma. Momentami wydaje mi się, że tracę zmysły. To pewnie z niewyspania…
— Nikt poza tobą tego nie dostrzega? — przerwał mu kapłan.
— Nic mi o tym nie wiadomo.
— Czy poza domem też się to zdarza?
— Nie — hrabia pokręcił głową — nigdy.
— Czy w ostatnim czasie ktoś zmarł w twoim domu?
— Nie. Kapłan podejrzewa, że to duch?
— Na tym etapie nie mogę niczego wykluczyć.
— Cokolwiek by to nie było, poświęcenie budynku nie zaszkodzi — stwierdził Leopold. — Mogę liczyć na wizytę w najbliższym czasie?
— Tak — odparł kapłan po namyśle. — Kiedy zamierzasz wracać do domu?
— Planowałem wyruszyć jutro rano.
— Rozumiem, że nie wybierasz się w podróż w najbliższym czasie? Zastanę cię tam za trzy dni? — Podniósł się z miejsca.
Bischof również wstał.
— Tak, oczywiście — potwierdził. — Będę czekał.
— Więc spodziewaj się mnie za trzy dni. Wieczorem. Tylko powiedz mi jeszcze, gdzie dokładnie mieszkasz. — Na twarzy kapłana zagościł grymas, który można było odczytać jako uśmiech.
Hrabia wytłumaczył, jak trafić do jego posiadłości, złożył hojny datek na świątynię, po czym opuścił budynek z wewnętrznym przeświadczeniem, że to spotkanie zaowocuje w najbliższej przyszłości czymś dobrym.
Gdy wrócił do świątyni Elseii, jedna z akolitek zaprowadziła go do skromnie urządzonego, niewielkiego saloniku w budynku mieszkalnym kapłanów. Tam już czekała na niego Honoria.
— Witaj, Leopoldzie. — Uśmiechnęła się ciepło na widok gościa.
— Dzień dobry. — Bischof skłonił się nieznacznie.
— Przepraszam za to opóźnienie, ale sprawa, w której mnie wezwano, była naprawdę pilna…
— Nic nie szkodzi — zapewnił, a gdy kapłanka wskazała mu krzesło przy stole, usiadł naprzeciwko niej. — Niestety stan Lavinii nie poprawił się — przeszedł do rzeczy. — Trzeba spróbować czegoś innego.
— Nie, mój drogi. — Powoli pokręciła głową. — Zrozum, to wymaga czasu. Musisz łagodzić jej złość dobrem i czułością, a w końcu wszystko się ułoży. Uzbrój się w cierpliwość i proś Elseię o wsparcie.
— Skąd pewność, że to wystarczy, skoro kapłanka nawet z nią nie rozmawiała, nawet jej nie zbadała? Może jednak powinienem ją tu przywieźć?
— Jeśli tylko się zgodzi.
— Wiadomo, że się nie zgodzi. Gdybym ją o to poprosił, skończyłoby się to kolejną awanturą. Taką, jaką zrobiła, gdy kapłanka do nas przyjechała.
Kobieta cicho westchnęła i położyła swoją pomarszczoną dłoń na dłoni hrabiego.
— Moja żona jest chora i potrzebuje pomocy. Uważam, że moim obowiązkiem jest o nią zadbać, szczególnie w takiej sytuacji… — Cofnął rękę. — Nawet wbrew jej woli — dodał po chwili.
— Wykluczone. Nacisk wywoła dodatkowy opór.
— Bzdura — parsknął Leopold, po czym odetchnął głęboko. — Proszę wybaczyć — powiedział już znacznie spokojniej. — Po prostu jestem przekonany, że prędzej dojdzie do jakiejś tragedii, niż ona zdecyduje się na przyjęcie naszej pomocy. Lavinia zupełnie nad sobą nie panuje. Zachowuje się, jakby oszalała. Przecież nie można liczyć na to, że w takim stanie podda się badaniu czy leczeniu. To nielogiczne.
— Na wszystko przyjdzie czas.
— Już przyszedł. Nie ma na co czekać. Jeśli kapłanka zdecyduje się nią zająć, przywiozę ją tu. I nie, nie zamierzam pytać, czy ma na to ochotę. Zrobię wszystko, co trzeba, by odzyskać żonę.
— Powtarzam po raz kolejny: nic na siłę — tonem głosu starała się uspokoić Bischofa.
— Czyli mam przyglądać się temu bezczynnie — pochylił się do przodu — i czekać nie wiadomo na co, tak?
— Nie. — Pokręciła głową z łagodnym uśmiechem. — Dobrze wiesz, że nie.
— A ja odnoszę wrażenie, że kapłanka właśnie do tego mnie nakłania. — Podniósł się z miejsca. — Dziękuję za pomoc. — Skłonił się i energicznym krokiem ruszył do wyjścia.
— Leopoldzie, proszę cię…
— Do widzenia — rzucił, nie odwracając się.ROZDZIAŁ 2
Bischof wyruszył w drogę powrotną zaraz po śniadaniu. Nie spieszył się do domu, dlatego też postanowił zboczyć nieco z duktu i zatrzymać się w należącej do niego wiosce. Dotarł tam w porze obiadowej.
Mieszkańcy osady, którzy na co dzień zajmowali się głównie uprawą winogron, właśnie mieli przerwę w pracy. Niemal wszyscy zebrali się przed jedną z chałup i żywo o czymś dyskutowali. Zamilkli, gdy tylko zorientowali się, że nadjeżdża hrabia.
Leopold dostrzegł niepokój miejscowych i odruchowo się rozejrzał, po czym powoli ruszył w ich stronę. Ruben, najstarszy mieszkaniec wioski, ściągnął z głowy słomiany kapelusz, drżącą dłonią przygładził przerzedzone siwe włosy i wyszedł mu naprzeciw. Po kilku krokach przystanął i skłonił się nisko.
Bischof zatrzymał się przy nim.
— Co się stało? — zapytał od razu.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.