Praskie noce - ebook
Praskie noce - ebook
Beth i Alex poznają się w Pradze. Ona szuka kryształów do swojego sklepiku, a on przyjechał odwiedzić rodzinę. Alex proponuje, że oprowadzi Beth po mieście. Spędzają miło czas. Po wyjeździe Aleksa Beth udaje się kupić na targu staroci niezwykle piękne kielichy. Tymczasem Alex dowiaduje się, że z jego rodzinnej posiadłości zniknęła kolekcja zabytkowych szkieł. Kiedy wraca do Pragi, okazuje się, że Beth wyjechała…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-1113-0 |
Rozmiar pliku: | 768 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Beth, blada na twarzy, westchnęła z niedowierzania i grozy, patrząc na zawartość pudełka, które właśnie otworzyła.
– O, nie! Nie! – zaprotestowała zrozpaczona, odwijając z papieru kieliszek z kompletu zamówionego podczas jej pobytu w Pradze.
Zamknęła oczy; zbladła jeszcze bardziej i poczuła mdłości.
Tak dużo zainwestowała w to zamówienie, i to nie tylko pod względem finansowym.
Otworzyła drżącymi palcami następne pudełko; zagryzła wargę, gdy zobaczyła ozdobny dzbanek na wodę; jej niepokój pogłębił się jeszcze bardziej.
Trzy godziny później, w zasłanym papierami i szkłem magazynie na tyłach niewielkiego sklepu, który prowadziła do spółki ze swoją najlepszą przyjaciółką Kelly Frobisher, potwierdziły się jej najgorsze obawy.
Te… te koszmary przeczące smakowi i stylowi z pewnością nie miały nic wspólnego z przepięknymi imitacjami, które zamówiła z takim podnieceniem i radością kilka miesięcy temu w Czechach. Absolutnie nic. Ten właśnie dostarczony towar, ale nigdy przez nią niezamówiony, zgadzał się pod względem liczby i charakteru z tym, za co rzeczywiście zapłaciła, ale poza tym stanowił koszmarną parodię pięknego, eleganckiego szkła najwyższej jakości, które jej pokazano.
Nie było mowy, by kiedykolwiek zamówiła coś takiego i by kiedykolwiek zdołała coś takiego sprzedać. Jej klienci byli niezwykle wybredni…
Beth czuła, jak przewraca się w niej żołądek; przypomniała sobie, z jakim entuzjazmem i pewnością podsycała ich zainteresowanie, opisując te dzieła sztuki i obiecując, że dzięki nim ich stoły bożonarodzeniowe będą emanować atmosferą minionego czasu, epoki weneckiego baroku, bizantyjskiego piękna.
Pobladła, wpatrywała się w kieliszek w swej dłoni, którego barwa w niczym nie przypominała tej cudownej żurawinowej czerwieni; chciałoby się niemal poczuć jej smak.
Czy naprawdę dla czegoś takiego naraziłaby na szwank swój sklepik, reputację i finanse? Czy dla czegoś takiego zadzwoniła z Pragi do swojego doradcy bankowego z prośbą o zwiększenie kredytu? Nie, oczywiście, że nie. Szkło, które jej pokazano, nie miało z tym tutaj nic wspólnego. Absolutnie nic!
Zaczęła gorączkowo oglądać następny egzemplarz, potem jeszcze jeden, żywiąc pomimo wszystko nadzieję, że to, co zobaczyła do tej pory, jest wynikiem jakiegoś drobnego nieporozumienia. Niestety, nie było mowy o pomyłce. Wszystko, co odwijała z papieru, nosiło cechy miernego rzemiosła; kiepskie szkło i prymitywna kolorystyka…
Przypomniała sobie błękit, głęboki i wspaniały jak barwa szat Madonny na obrazie renesansowego malarza i jak witraże, zieleń odznaczającą się ognistością wysokiej klasy szmaragdu, złoto, które połyskiwało jak każde dzieło sztuki stworzone w warsztacie wielkiego mistrza… Miała wrażenie, że porównuje dziecięce farbki z barwami, które wyszły spod ręki prawdziwego artysty.
Musiało dojść do pomyłki, bez dwóch zdań. Beth podniosła się z podłogi. Zamierzała zadzwonić do dostawcy i powiadomić go o tym nieporozumieniu.
Jej umysł ogarnęła istna gorączka, gdy uświadomiła sobie rozmiary problemu, z którym miała się zmierzyć. Dostawa, znacznie opóźniona, dotarła do niej tuż przed świętami.
Na dobrą sprawę planowała właśnie tego popołudnia uprzątnąć półki sklepowe z obecnego asortymentu i ustawić na nich czeskie szkło.
Co, u licha, miała zrobić?
W innej sytuacji poprosiłaby o radę swoją wspólniczkę Kelly, ale to nie były normalne okoliczności. Po pierwsze, sama podjęła w Pradze decyzję o zamówieniu. Po drugie, Kelly w znacznie większym stopniu zajmowała się w tej chwili swoim nowym mężem i życiem, które wspólnie układali, niż sklepem; ustaliły, że tymczasem Kelly odpuści sobie interes, który rozkręciły w małym miasteczku Rye-on-Averton, dokąd ściągnęła obie dziewczyny matka chrzestna Beth, Anna Trewayne.
A po trzecie…
Beth zamknęła oczy. Wiedziała, że jeśli powie Annie albo Kelly, swej najlepszej przyjaciółce, albo nawet Dee Lawson, od której wynajmowała sklep, o tym finansowym kłopocie, to wszystkie trzy od razu ruszą jej na pomoc, pełne zrozumienia i współczucia. Beth była jednak boleśnie świadoma, że z całej czwórki to właśnie jej nigdy nic nie wychodzi, że to właśnie ona podejmuje fatalne decyzje i zawsze okazuje się ofiarą… Oszukaną i skrzywdzoną…
Beth zadrżała z gniewu i żalu. Co się z nią działo? Dlaczego zawsze zadawała się z ludźmi, którzy sprawiali jej zawód? Może jest łagodna i przychylnie do wszystkich usposobiona, ale nie oznacza to wcale, że nie ma odrobiny dumy i że nie powinna być traktowana z szacunkiem.
Żadna z trzech pozostałych kobiet nigdy nie znalazłaby się w takiej sytuacji, tego była pewna. Dee… wykluczone, pomyślała. O, nie, nie wyobrażała sobie, by ktokolwiek mógł wykiwać czy oszukać Dee, pewną siebie i rzeczową aż do bólu, ani Kelly, z jej pozytywną osobowością, ani nawet łagodną z pozoru Annę.
Nie, to ona była tą bezradną, tą głupią, słodką idiotką; jakby słowa „oszukujcie mnie” miała wypisane na czole.
To jej wina, bez dwóch zdań. Czyż nie dała się złapać na kłamstwa Juliana Coxa? Czyż nie była naiwna, wierząc, że ją kocha, podczas gdy tak naprawdę interesowały go wyłącznie pieniądze, które miała rzekomo odziedziczyć?
Nie posiadała się ze wstydu, kiedy ją zostawił, twierdząc, że nigdy nie obiecywał małżeństwa, i oskarżając o to, że się za nim uganiała i za wiele sobie wyobrażała.
Poczuła teraz, jak się czerwieni. Nie dlatego że go wciąż kochała – z pewnością go nie kochała i w głębi duszy wątpiła, czy kiedykolwiek tak było; po prostu pozwoliła mu się przekonać, że jest inaczej. Schlebiało jej bezustanne zainteresowanie, jakie okazywał, jego ciągłe wyznania miłosne, uporczywe przekonywanie, że są dla siebie stworzeni. No cóż, dostała nauczkę, to pewne. Postanowiła, że nigdy, przenigdy, nie zaufa mężczyźnie, który będzie ją tak traktował i twierdził, że zakochał się w niej szaleńczo i od pierwszego spojrzenia, jak zrobił to Julian…
Czując gwałtowne bicie serca, próbowała stłumić pewne niebezpieczne wspomnienia.
Przynajmniej nie popełniła tego samego błędu dwukrotnie. Za to popełniła inny, co była zmuszona przyznać.
Nieudany romans i poniżenie wynikające ze świadomości, że wszyscy wiedzą, choć bolesne, odcisnęły jednak swe piętno tylko na jej życiu. To, co stało się teraz, mogło odbić się także na Kelly.
Wyrobiły sobie w mieście markę od chwili otwarcia sklepu z kryształami i porcelaną. Skoncentrowały się na potrzebach klientów i potrafiły je przewidywać. Kelly, nie kryjąc entuzjazmu, już ją poinformowała o kilku potencjalnych nabywcach; dała im do zrozumienia, że zakup oryginalnych i niepowtarzalnych wyrobów szklanych może być znakomitym pomysłem, jeśli chodzi o taką czy inną uroczystość. Zaledwie przed tygodniem jedna z klientek wyraziła chęć nabycia trzydziestu sześciu czeskich kieliszków do szampana, w kolorze szkarłatu.
„W tym roku obchodzimy srebrne wesele, dwa dni przed Bożym Narodzeniem, cała rodzina się u nas zjawi. Wspaniale byłoby mieć wtedy te kieliszki. Wydaję duże przyjęcie, więc wykorzystamy je do koktajli, które zamierzam przyrządzić, i do toastów…”
„O, tak, świetnie by się nadawały” – przyznała skwapliwie Beth, widząc już oczami wyobraźni te cuda na zabytkowym stole, delikatność kruchego szkła i bogactwo koloru mieniącego się w blasku świec.
Było wykluczone, by Candida Lewis-Benton zechciała kupić to, co Beth właśnie rozpakowała. Całkowicie wykluczone.
Zwalczyła pokusę płaczu. Była kobietą, nie dziewczyną i, jak udowodniła to w Pradze, potrafiła wykazać się determinacją i samodzielnością, nie wspominając już o dumie. Mogła zdobyć się na szacunek do samej siebie, bez względu na to, co myśleli o niej pewni ludzie – aroganccy, apodyktyczni mężczyźni, którzy uważali, że znają ją lepiej niż ona sama. Którzy chcieli zapanować nad jej życiem i mogli ją okłamywać i zmuszać, by zgadzała się na wszystko, czego pragnęli, twierdząc, że ją kochają.
Na szczęście w porę zrozumiała swój błąd i pokazała mu, jak łatwo przejrzała jego obłudne zamiary.
„Beth, wiem, że być może za wcześnie o tym mówić, ale… zakochałem się w tobie” – powiedział tamtego deszczowego popołudnia, kiedy stali na moście Karola.
„Nie, to niemożliwe” – odparła zdecydowanie.
„Jeśli to nie miłość, to co to właściwie było?” – spytał przy innej okazji i dotknął opuszkami palców jej warg, wciąż obrzmiałych i miękkich po wspólnych chwilach namiętności.
„Pożądanie… tylko seks, nic więcej” – odpowiedziała śmiało i zaczęła mu to udowadniać.
„Nie ulegaj pokusie i nie wierz ulicznym handlarzom – ostrzegał ją wielokrotnie. – To podstawieni ludzie, którzy oszukują turystów i pracują dla gangów”.
Wiedziała bardzo dobrze, o co mu chodzi. Dokładnie o to samo, co Julianowi – o jej pieniądze. Tyle że Alex Andrews chciał przy okazji zdobyć jej ciało.
Pod tym przynajmniej względem Julian zachował się przyzwoicie, by tak rzec.
„Nie chcę, żebyśmy byli kochankami… jeszcze nie… dopóki nie włożysz obrączki” – wyszeptał do niej namiętnie tamtej nocy, kiedy wyznał miłość – miłość, której w ogóle do niej nie żywił, jak niebawem wyszło na jaw.
Wydawało się teraz niemal śmieszne, że tak przeżywała jego perfidię. Być może dojmujące poczucie pogardy względem samej siebie zrodzone ze zdrady i oskarżeń miało więcej wspólnego z poniżeniem, na jakie ją naraził, niż ze złamanym sercem.
Nie ulegało wątpliwości, że ilekroć o nim teraz myślała, nie doznawała żadnych emocji, co najwyżej lekkie zdumienie, że mogła uważać go za atrakcyjnego. Pojechała do Pragi zdecydowana udowodnić sobie, że nie jest uczuciową idiotką, jak przedstawiał ją Julian; postanowiła nigdy więcej nie dać się zwieść i nie wierzyć, że gdy mężczyzna mówi, że kocha, to jest tak naprawdę.
Wróciła z Pragi niezwykle z siebie dumna, a także dumna z tej nowej, trzeźwej, twardo stąpającej po ziemi Beth, w jaką się przemieniła. Jeśli mężczyźni chcieli ją okłamywać i zdradzać, to ona ze swej strony nauczy się, jak wygrywać z nimi w ich własnej grze. Była dorosłą kobietą z wszelkimi tego konsekwencjami. Brak zaufania wobec mężczyzn jako uczuciowych partnerów nie oznaczał, że ma sobie odmawiać przyjemności postrzegania ich jako osobników atrakcyjnych seksualnie. Czasy, gdy kobieta musiała tłumić swą seksualność, już dawno minęły. Tak jak minęły czasy, gdy kobieta musiała wmawiać sobie, że kocha mężczyznę i że, co ważniejsze, on kocha ją i szanuje, nim odda mu się fizycznie.
Żyła dotąd w mrokach średniowiecza – postępując według przestarzałych reguł i jeszcze bardziej przestarzałych zasad moralnych. Przestarzałych i naiwnych. No cóż, wszystko to należało już do przeszłości. Teraz wkroczyła w prawdziwy świat, świat twardej rzeczywistości. Była pełnoprawnym członkiem nowoczesnego społeczeństwa i jeśli mężczyznom, czy raczej jakiemuś konkretnemu mężczyźnie, nie podobało się to, co robi albo mówi, to trudno. Prawo do czerpania radości z seksu mają nie tylko mężczyźni. Jeśli Alex Andrews ma coś przeciwko temu, to tym gorzej dla niego.
Czy naprawdę sądził, że da się złapać na te wszystkie kłamstwa? Na te śmieszne zapewnienia, że zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia?
W Pradze, o dziwo, roiło się od takich jak on. Ludzi urodzonych głównie w Anglii albo w Stanach, w większości studentów albo twierdzących, że są studentami i że zrobili sobie rok przerwy, żeby eksplorować „obszary” dotąd dla nich niedostępne. Niektórzy mieli krewnych w Republice Czeskiej, inni nie, ale wszystkich łączyło jedno: kombinowali, wykorzystując znajomość języka i łatwowiernych turystów.
Prawda, Alex dawał do zrozumienia, że prowadził w Wielkiej Brytanii inny tryb życia. Przedstawiał siebie jako wykładowcę historii współczesnej na jednym z prestiżowych uniwersytetów i twierdził, że wziął sobie urlop naukowy, by spędzić trochę czasu z rodziną w Czechach, ale Beth mu nie wierzyła. Niby dlaczego miała wierzyć? Julian Cox też utrzymywał, że jest właścicielem imperium finansowego – a okazał się nieledwie oszustem, który unikał psim swędem łamania prawa. Było dla Beth jasne od pierwszej chwili, że Alex Andrews zalicza się do tej samej kategorii.
Zbyt atrakcyjny, zbyt zadufany w sobie… zbyt pewny, że rzuci mu się w ramiona, bo on tego rozpaczliwie pragnął. Nie, taka głupia to ona nie była. Mogła raz się nabrać, ale nigdy więcej, co to, to nie.
Oglądała tępo kieliszki, które odpakowała. Mdliło ją, doznawała uczucia paniki i jednocześnie strachu. To musiała być pomyłka… nie inaczej.
Nie wyobrażała sobie, by mogła powiedzieć Dee, Annie i Kelly, że przytrafił jej się fatalny błąd w osądzie – znowu.
I z pewnością nie wyobrażała sobie, by mogła to powiedzieć swojemu doradcy bankowemu. Naprawdę postawiła wszystko na jedną kartę, przekonując go, by dał jej tę pożyczkę.
Podniosła się zatroskana. Musiała przede wszystkim zadzwonić do fabryki.
Właśnie miała wystukać numer widniejący na fakturze przesyłki, kiedy odezwał się telefon. Beth podniosła słuchawkę i usłyszała głos swej wspólniczki Kelly.
– Beth, wiem, że mnie za to znienawidzisz… – Urwała na moment. – Brough musi jechać do Singapuru w interesach i chce mnie zabrać. Oznacza to, że może nie być nas przez miesiąc… mówi, że skoro Australia jest po drodze, to możemy tam polecieć przy okazji i spędzić dwa tygodnie z moją kuzynką i jej rodziną. Wiem, co sobie myślisz. Znikam w najgorszym czasie, w dodatku pracowałam ostatnio tylko dwa dni w tygodniu. Jeśli chcesz, żebym została, to zrozumiem… w końcu biznes…
Beth zaczęła rozmyślać gorączkowo. Prawda, ciężko byłoby jej zajmować się wszystkim przez pięć czy sześć tygodni, ale gdyby Kelly wyjechała, to przynajmniej nie musiałaby jej mówić o tych nieszczęsnych szkłach. Przyznała tchórzliwie, że mając okazję, wolałaby załatwić wszystko dyskretnie i osobiście, nie wciągając w to nikogo – nawet jeśli oznaczało to zatrudnienie kogoś na pół etatu pod nieobecność Kelly.
– Beth? Jesteś tam? – dobiegł ją zaniepokojony głos przyjaciółki.
– Tak, tak, jestem – potwierdziła Beth, po czym, wziąwszy głęboki oddech, oznajmiła wspólniczce tak beztrosko, jak tylko zdołała: – Oczywiście, że musisz lecieć, Kelly. Byłoby głupotą tracić taką okazję.
– Uhm… i strasznie tęskniłabym za Brough. Ale naprawdę mam wyrzuty sumienia, że cię zostawiam, i to o tej porze roku. Wiem, jak będziesz zajęta, zwłaszcza przy tej nowej dostawie… à propos, dotarła już? Jest rzeczywiście tak wspaniała, jak ci się wydawało? Może przyjadę?
– Nie, nie, nie ma potrzeby – zapewniła ją pospiesznie Beth.
– No cóż, skoro nie masz nic przeciwko temu – powiedziała z wdzięcznością Kelly. – Brough nawet zaproponował, żebyśmy pojechali dzisiaj do Farrow. Dostałam adres kogoś, kto wyrabia tam niesamowite, tradycyjne meble. Ma jeden z tych warsztatów przy Old Hall Stables. Prawdziwa wioska rzemieślnicza. Ale jeśli jestem ci potrzebna w sklepie…
– Nie, w porządku – zapewniła ją.
– Kiedy wystawisz to nowe szkło? – spytała Kelly z entuzjazmem w głosie. – Nie mogę się doczekać, żeby je zobaczyć…
Beth zesztywniała.
– E… nie zdecydowałam jeszcze…
– Och, mówiłaś chyba, że zamierzasz to zrobić, jak tylko je przyślą – przypomniała Kelly, wyraźnie zaskoczona.
– Tak, owszem, ale… muszę się nad tym spokojnie zastanowić. Mamy jeszcze ze dwa tygodnie, zanim zaczną rozwieszać ozdoby i światełka na Boże Narodzenie… pomyślałam sobie, że byłoby dobrze dopasować wystawę…
– Och, wspaniały pomysł. – Kelly wyraźnie się rozpromieniła. – Mogłybyśmy nawet częstować klientów winem i przekąskami… przygotować drinki i jedzenie w takim samym kolorze jak szkło…
– E… tak… byłoby wspaniale – zgodziła się Beth, mając głęboką nadzieję, że jej głos brzmi bardziej entuzjastycznie w uszach przyjaciółki niż w jej własnych.
– Och, właśnie sobie przypomniałam. Przecież wyjeżdżamy pod koniec tygodnia, więc mnie to ominie – oznajmiła Kelly zawiedziona. – Mimo wszystko wrócimy na święta. Upierałam się i Brough na szczęście się ze mną zgodził, że nasze pierwsze Boże Narodzenie powinniśmy spędzić w domu… razem… a tak przy okazji, zachowaj dla mnie jeden komplet tych wspaniałych kieliszków, Beth.
– E… dobrze, obiecuję – odparła.
Przypuszczała, że przy odrobinie szczęścia uda jej się skorygować zamówienie i dostać nowe szkło, kiedy Kelly nie będzie w kraju. No tak, owszem, ale czy przyślą je jeszcze przed świętami? Kiedy wybierała poszczególne egzemplarze, skupiała się na kolorach, które uważała za najbardziej odpowiednie na Boże Narodzenie: głęboka czerwień, bogaty błękit, jodłowa zieleń, wszystko barokowe i pozłacane. Były piękne, ale wątpiła, czy wzbudziłyby zainteresowanie klientów w sezonie wiosennym i letnim.
Po upływie godziny i pięciu telefonach, których nikt nie odebrał, Beth przykucnęła i rozejrzała się bezradnie po magazynku przypominającym pobojowisko.
Przerażenie i gniew wywołane przez tę pomyłkę ustąpiły miejsca nerwowemu niepokojowi i podejrzliwości. Fabryka, którą odwiedziła, była duża, kierownik działu sprzedaży uprzejmy i elegancki. Gabloty na ścianach jego luksusowego gabinetu pyszniły się olśniewająco pięknym szkłem, spośród którego – za jego namową – miała wybrać swój komplet.
Pokój sekretarki, gdzie zajrzała przelotnie przez oszklone drzwi, kiedy kierownik prowadził ją z recepcji do swojego gabinetu, wypełniony był niemal pod sufit najnowocześniejszymi urządzeniami; wydawało się nie do pomyślenia, by w takim zakładzie nikt nie odbierał telefonów i nie obsługiwał faksu.
Lecz ilekroć wystukiwała numer, odpowiadała jej głucha cisza. Nawet jeśli fabryka była zamknięta z powodu jakichś czeskich świąt, telefony powinny dzwonić.
W jej myśli zaczęło się wkradać straszliwe podejrzenie, budząca grozę hipoteza.
„Nie daj się nabrać na to, co ci pokazują – ostrzegał Alex Andrews. – Niektórzy Cyganie pracują dla gangów. Sprzedają łatwowiernym turystom nieistniejące towary, żeby zdobyć obcą walutę”.
„Nie wierzę ci. Chcesz mnie wystraszyć – odparła z furią Beth. – Żebym złożyła zamówienie u twoich krewnych – dodała ostro. – O to chodzi, prawda? Mówisz mi, że się we mnie zakochałeś… że ci na mnie zależy… byłabym łatwowierna, gdybym dała się złapać na twoje kłamstwa, Alexie…”
Pokręciła głową, nie chciała wspominać reakcji Alexa na jej oskarżenia. Nie chciała wspominać niczego, co miało z nim związek. Nie zamierzała pozwalać sobie na jakiekolwiek wspomnienia.
Nie? Więc dlaczego śniła o nim dosłownie każdej nocy, od kiedy wróciła z Czech? – pytał jakiś złośliwy wewnętrzny głos.
Śniła o nim, bo odczuwała ulgę, że wytrwała w swoich postanowieniach i nie uwierzyła w jego kłamstwa, w jego miłosne zapewnienia – odpowiedziała z gniewem nieprzychylnemu wewnętrznemu krytykowi.
Spojrzała na zegarek. Dochodziła czwarta. Nie było sensu wydzwaniać do czeskich dostawców. Postanowiła spakować zawartość omyłkowej przesyłki.
Dee, od której Beth wynajmowała sklep i jednocześnie wygodne mieszkanie na piętrze, obecnie dobra przyjaciółka, zaprosiła ją tego wieczoru na kolację.
Zniechęcona Beth zaczęła ponownie owijać papierem kieliszki. Pomyślała, krzywiąc się z niesmakiem, że to szkło nadaje się bardziej na słoiki do dżemu niż elegancką zastawę.
„Wiesz, obiło mi się o uszy, że w porównaniu z nami produkują swoją porcelanę i szkło w sposób niezbyt zaawansowany technicznie…” – oznajmiła łagodnie Dee kilka tygodni wcześniej.
„To dotyczy tańszych wyrobów – zapewniła Beth. – Ale ta manufaktura, którą wyszukałam, produkowała dawniej dla dworu rosyjskiego. Kierownik pokazał mi najpiękniejsze naczynia serwisu, jaki wykonali dla jednego z książąt rumuńskich. Przypominał bardzo te produkowane w Sèvres. Delikatność porcelany zapierała dech w piersiach. Czesi są bardzo dumni ze swojej tradycji wyrobu wysokiej klasy kryształów – dodała wówczas.
Za tę akurat informację mogła podziękować Alexowi Andrewsowi. Rzucił to jej wściekle w twarz, kiedy oskarżyła go, że próbuje ją skłonić, by kupiła towar u jego krewnych; wywołało to kolejną kłótnię.
Beth nigdy nie spotkała nikogo, kto doprowadzałby ją do takiej furii. Budził w niej gniew i namiętność, o jakie wcześniej się nie posądzała.
Gniew i namiętność. Dwa bardzo niebezpieczne uczucia.
Westchnęła i wróciła czym prędzej do pakowania. Pamiętaj, nie wolno ci o nim myśleć, powiedziała sobie. Ani o tym, co się stało…
Ku swemu wielkiemu rozczarowaniu poczuła, jak jej twarz oblewa się palącym rumieńcem.
– Boże, ale z ciebie numer. Taka słodka i łagodna z pozoru, a w głębi duszy taka gorąca i dzika…
Wściekła na siebie, zerwała się z podłogi.
– Miałaś o nim nie myśleć – powiedziała sobie zdecydowanie. – I nie będziesz!