Prawda i kłamstwa - ebook
Prawda i kłamstwa - ebook
Poznajcie Amy Winter: komisarz policji i... córkę seryjnych morderców.
Amy pragnie pójść w ślady swego przybranego ojca, szanowanego policjanta. Jednak pewnego dnia otrzymuje list od siedzącej w celi więziennej Lillian Grimes, seryjnej morderczyni. List ten całkowicie zmieni życie Amy.
Lillian Grimes jest czystym złem. Psychopatyczną kryminalistką. I – niestety – biologiczną matką Amy. Teraz kobieta gotowa jest podać miejsca pochówku trzech spośród swoich ofiar – ale tylko wówczas, gdy Amy zagra w jej grę.
Podczas gdy koledzy detektywi gorączkowo szukają młodziutkiej dziewczyny porwanej przez nieznanego sprawcę, Amy musi stawić czoła własnej mrocznej przeszłości. Nawiedzana niewyraźnymi wspomnieniami siostry, która poświęciła życie, by ją ocalić, staje do wyścigu z czasem, chcąc odkryć zaginione zwłoki. Oraz ocalić porwaną dziewczynkę, rówieśnicę zmarłej siostry…
„Dzięki policyjnemu doświadczeniu Caroline Mitchell jest pisarką, która wie, jak zawiązać intrygę, stworzyć postaci i – co najważniejsze – przekazać emocje w każdym z thrillerów, które pisze” - My Weekly
„Wstrząsająca, mrożąca krew w żyłach i naprawdę straszna. Szczerze polecam tę niezwykłą powieść Caroline Mitchell”.- Patricia Gibney, autorka cyklu powieści o inspektor Lottie Parker
„Ta książka ma w sobie wszystko – dokładne opisy policyjnych procedur wraz z odpowiednim napięciem, tempem i fascynującą fabułą, lecz została także wzbogacona o element psychologiczny. Urzekła mnie od pierwszego zdania”. - Angela Marsons, autorka powieści o detektyw Kim Stone
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8116-902-8 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zabójczyni z duetu zwanego „Bestiami z Brentwood” otrzymuje wyrok dożywotniego więzienia
Za zamordowanie dziewięciu młodych kobiet sąd koronny Chelmsford skazał Lillian Grimes z duetu zabójców nazwanych „Bestiami z Brentwood” na dożywotni pobyt w więzieniu. Sędzia Michael Devine oświadczył, że wielokrotna morderczyni, która nie przyznaje się do udziału w zbrodniach, stanowi zagrożenie dla społeczeństwa i nigdy nie powinna wyjść na wolność. Ciała sześciu młodych kobiet, w wieku od trzynastu do dwudziestu trzech lat, znaleziono na terenie posesji Newbold Street numer 13 w Brentwood, która od 1972 roku należała do Lillian Grimes i jej męża Jacka. Za zabitym deskami kominkiem odkryto też szczątki córki zabójców, Sally-Ann Grimes.
Oskarżona, 34-letnia matka czworga dzieci — mimo przytłaczających dowodów przeciwko niej — w trakcie procesu niezmiennie twierdziła, że jest niewinna. Zdaniem jej adwokata dowody te sfałszowała policja, chcąc się pochwalić sukcesem w postaci szybkiego skazania. Lillian Grimes będzie się odwoływać od wyroku.
Jej męża Jacka, lat 39, znaleziono martwego w celi dwa miesiące przed rozprawą, podczas której podobno zamierzał ujawnić miejsca pochówku kolejnych trzech ofiar. Według źródeł oficjalnych, jego zgon spowodowała niezdiagnozowana wcześniej choroba serca.
Jacka i Lillian Grimesów aresztowano w następstwie wizyty przedstawicieli opieki społecznej w ich domu w związku ze zniknięciem 15-letniej Sally-Ann Grimes. Pozostała trójka dzieci morderczej pary trafiła do ośrodka opiekuńczego.
Przysięgłym, pięciu mężczyznom i sześciu kobietom, przedstawiono w sądzie dowody, łącznie z odrażającymi szczegółami opowieści, w jaki sposób para zwabiła osiem z dziewięciu ofiar do swojego domu, gdzie dopuściła się wobec nich przemocy seksualnej. Następnie Grimesowie brutalnie zamordowali i pogrzebali kobiety w ogrodzie, we wnękach ściennych oraz w domu pod podłogą. Lillian utrzymywała, że do śmierci córki Sally-Ann doszło przypadkowo, lecz w wyniku badań kryminalistycznych ustalono, że dziewczynka otrzymała silny cios w głowę. Sędziowie nie dali wiary zapewnieniom o niewinności oskarżonej i po jedenastu godzinach obrad uznali Lillian Grimes za winną zarzucanych jej czynów.
Oficer śledczy, nadkomisarz Robert Winter z Policji Essex, oświadczył, że nadal prowadzone jest dochodzenie celem ustalenia miejsc pochówku trzech ofiar, których ciała nie zostały do tej pory odnalezione.ROZDZIAŁ PIERWSZY
1986
Na dół, do miejsca, gdzie nie wolno było jej schodzić, przyciągnął Poppy odgłos skrobania. Kiedy dotknęła bosymi stopami schodów, zmarszczyła nos, żałując, że nie potrafi przegonić tego okropnego zapachu. Nie chciała nawet myśleć o pająku, który utkał olbrzymie pajęczyny zwisające z piwnicznych krokwi. Rozejrzała się po pomieszczeniu i zobaczyła łuszczącą się farbę i kartonowe pudła piętrzące się wysoko pod ścianami.
— Hammy — wyszeptała, czując, jak serce trzepocze jej w piersi niczym motyl. Wcześniej wylała swój specjalny wieczorny napój, ponieważ nie chciała mieć koszmarów, które ją po nim nawiedzały. Potem leżała w łóżku i nie mogła zasnąć. Nie była w stanie przestać myśleć o zwierzątku, zaginionym i samotnym w ciemnościach. — Hammy — szepnęła po raz drugi, czując pod stopami zimną podłogę piwnicy. Uważnie wpatrując się w przyćmione światło, przeszła na paluszkach obok leżącego na podłodze starego jednoosobowego materaca. Nie wiedziała, dlaczego ojciec trzyma łóżko w pomieszczeniu, w którym pracuje. Wystraszyła się na widok czerwonych plam. Zerknęła za siebie, na prowadzące do piwnicy stopnie, i zadała sobie pytanie, czy jej chomik umiałby sam pokonać tę drogę w dół, aż tutaj. Zgrzyt… zgrzyt… zgrzyt… Dźwięk dochodził z wielkiego drewnianego kufra w kącie, lecz wydawał się zbyt głośny jak na chomika. Poppy zesztywniała. Jeśli nie skrobał Hammy, to kto?
— Co tu robisz? — spytała chrapliwie ze szczytu schodów Sally-Ann, tak, że Poppy podskoczyła.
Starsza siostra była dla niej jak matka, bo gdy rodzice przebywali daleko, dbała o nią. Ale dzisiaj oczy Sally-Ann wyglądały jak duże spodki, a twarz miała bardzo bladą.
Poppy zagryzła wargi. Złamała zasady. Miała kłopoty.
— Hammy wyszedł — wyszeptała. Wskazała na narożnik pomieszczenia. — Jest, o, tam.
Jednak skrobanie już ustało i zastąpiły je ciche jęki. Poppy odwinęła rękawy koszuli nocnej z My Little Pony, zakryte palce zacisnęła w pięści. Rozpaczliwie chciała wsunąć sobie do buzi kciuk, ale dostałaby za to kolejne upomnienie od siostry, a przecież miała już dość problemów.
Sally-Ann szybko zeszła, zeskakując po kilka stopni, i stanęła obok.
— To nie Hammy — szepnęła, zerkając w górę, na snop światła u szczytu schodów, a potem znów popatrzyła na Poppy. — I nie powinnaś tu przebywać. — Gdy na piętrze trzasnęły drzwi, jej głos zmienił się w pisk. — To tato! O Boże, jeśli nas złapie, to będzie koniec.
Chwyciła Poppy za ramię i pociągnęła ją, planując ucieczkę drogą, którą tu przyszły. Niestety, było na to za późno. Ciężkie kroki coraz głośniej rozbrzmiewały echem w korytarzu.
Na ten odgłos Poppy zacisnęła pięści tak mocno, że wbiła sobie paznokcie w dłonie. Jeśli tato przyłapie je tu, na dole, stłucze je pasem.
— Szybko, ukryj się — wyszeptała Sally-Ann, zaciskając palce na ramieniu siostry i starając się ją odciągnąć.
— Auu, boli — zapiszczała dziewczynka i łzy stanęły jej w oczach.
Tak naprawdę chciała powiedzieć, że jest przerażona, bardziej niż kiedykolwiek w całym swoim życiu. Strach w oczach siostry mówił jej, że ryzykują coś więcej niż tylko pasy. Miała świadomość, że Sally-Ann widziała różne rzeczy, rzeczy tajemne, którymi nie mogła się z nią podzielić. Odgłos kroków był teraz wyraźny. Ojciec zjawi się za kilka sekund.
— Ukryj się tutaj — wykrztusiła Sally-Ann, wsuwając ręce pod pachy Poppy i unosząc ją w powietrze. — Nie płacz. Nie wydawaj żadnego dźwięku, obojętnie, co się stanie. Słyszysz? Bądź cicho bez względu na wszystko, albo i ty zginiesz!
Poppy znalazła się w koszu na pranie częściowo zapełnionym brudną bielizną pościelową. Plamy na materiale były tego samego koloru, co te na materacu — burgundowoczerwone. Kiedy wsuwała się w wąską przestrzeń, serce biło jej jak młotem. Dzięki jednej, zbyt przerażającej dla jej czteroletniego mózgu, myśli zrozumiała, że zaschniętą aż do twardej skorupy cieczą jest krew. Zdławiła krzyk, gdy Sally-Ann przykryła ją prześcieradłem, a następnie nałożyła z powrotem pokrywę. Powstrzymując się od płaczu, Poppy wyplątała się z otulającego ją prześcieradła. Przez szczelinę w wiklinowym koszu zobaczyła ojca, który chwiejnym krokiem schodził po schodach. Wysoki i barczysty, zdawał się olbrzymem, gdy wypijał duży łyk z niesionej butelki. Z grymasem na twarzy rozejrzał się szybko po pomieszczeniu, a Poppy zaczęła się modlić, żeby siostra na czas znalazła kryjówkę. Nie mogła sobie pozwolić na myśli o krwi na pościeli ani zastanawiać się, dlaczego ojciec ciągnie kufer z narożnika. Przez jego twarz przemknął uśmiech, lecz nie był on miły.
Podbródek jej zadrżał i cicho westchnęła, żałując, że w ogóle wstawała z łóżka.
Kiedy ojciec dźwignął z kufra nagie, zakrwawione ciało, Poppy — starając się powstrzymać krzyk — przycisnęła do ust najpierw jedną rączkę, a potem obie. Ale Sally-Ann sama nie skorzystała z rady, której udzieliła młodszej siostrze, i Poppy wzdrygnęła się, słysząc jej gwałtowny wdech. Ojciec zareagował natychmiast. Wielkimi krokami przeszedł za stos kartonów i wyciągnął Sally-Ann za warkocze, po czym wziął butelkę, którą wcześniej postawił na podłodze. Ryknął wściekle i szarpnął dziewczynkę mocno za włosy, równocześnie unosząc butelkę nad głowę.
Poppy zamknęła mocno oczy i wcisnęła sobie palce w uszy, żeby nie słyszeć hałasów. To się nie działo! Nie mogło! Ciepły mocz pociekł jej po wnętrzach ud. Ogarnął ją potworny strach. Wiedziała, że cała sytuacja jest aż do bólu rzeczywista. Mimowolnie otworzyła oczy i dostrzegła schodzącą po schodach matkę.
— Co zrobiłeś? — Lillian, oceniając sytuację, sapnęła z przerażeniem.
Przełykając łzy, Poppy podążyła za spojrzeniem matki i zobaczyła Sally-Ann, leżącą na podłodze piwnicy, nienaturalnie skręconą i bez życia.ROZDZIAŁ DRUGI
Wrzesień 2018
Deszcz ciężko bębnił o czarne parasole, nie mógł jednak zagłuszyć szlochów żałobników. Amy, zazdroszcząc im umiejętności płaczu, na znak szacunku pochyliła głowę. To byli koledzy jej ojca z policji miejskiej The Met¹, z których był dumny i którzy byli również jej kolegami po fachu. Przyklęknęła, wzięła garść wilgotnej ziemi i cisnęła ją na trumnę. Potem rzuciła też kilkanaście pojedynczych róż i czerpała pociechę z widoku skropionych deszczem mundurów stojących w rzędzie funkcjonariuszy, którzy przybyli pożegnać zmarłego.
Gdy Craig, jej brat, otoczył ją ramieniem, nie zdołała się powstrzymać i napięła wszystkie mięśnie. Uścisnął ją i od razu się odsunął, a ona odpowiedziała skruszonym półuśmiechem. Dlaczego zachowywała się tak dziwnie? Nie potrafiła się rozpłakać na pogrzebie własnego ojca, a teraz najwyraźniej nie umiała przyjąć braterskiego uścisku. Zdjęła rękawiczki, wepchnęła je do kieszeni płaszcza, dotknęła twardych krawędzi breloczka na klucze z napisem „007”, prezentu od ojca sprzed sześciu miesięcy. Odchrząknęła, czując gulę w gardle i usiłując zapanować nad ogarniającym ją żalem. Kto będzie z nią teraz oglądał filmy o Bondzie?
* * *
Zaledwie dwadzieścia cztery godziny po pogrzebie usiadła w skórzanym fotelu w parterowym domu Dougiego Griffithsa. Raz na tydzień przez ostatnie osiem lat dokładnie ten sam fotel zajmował jej ojciec, gdy odwiedzał swojego byłego partnera. Szare oczy Amy patrzyły na zdjęcia zdobiące kominek, które przedstawiały historię życia Dougiego: zamazana fotografia jego rodziców, którzy przybyli tutaj z Jamajki, emigrując w nadziei na lepsze życie, ujęcie mieszkania we wschodnim Londynie, gdzie Dougie dorastał, oraz fotka z jego pierwszego dnia w szkole. Następne zdjęcie wywołało u niej uśmiech — zobaczyła młodego Dougiego, gdy po raz pierwszy włożył policyjny mundur, z piersią wypiętą z dumy i wciśniętym pod hełm afro. Ojca Amy poznał w policji Essex i w tym samym czasie przenieśli się do miejskiej londyńskiej. Niestety ich współpracę przerwał wypadek, w którym Dougie odniósł poważne obrażenia i już na zawsze utknął na wózku inwalidzkim. Wzrok Amy padł na ostatnią fotografię, na wzniesione szklaneczki Griffithsa i jej ojca, w pubie, gdzie świętowali jeden ze swoich policyjnych sukcesów. Nie potrafiła zrozumieć, jak czyjeś serce, które wcześniej zaciekle biło dla sprawiedliwości, mogło zatrzymać się bez ostrzeżenia, i to tak nagle, że nawet nie zdążyli się pożegnać. Westchnęła. Człowiek tak silny jak ojciec nie powinien po prostu zgasnąć. Jakaś jego część, jego duch, na pewno gdzieś tu była, namawiając Amy do kontynuowania jego pracy.
— Kazałbym ci wrócić do domu, ale przypuszczam, że tylko strzępiłbym sobie język. — Z zadumy wyrwał ją wschodniolondyński akcent Dougiego.
— Dzięki — powiedziała, wypijając łyk gorącego, słodkiego napoju i posyłając mężczyźnie porozumiewawczy uśmiech. — Wiesz, jak tato kochał te swoje rytuały. Nie zamierzam zrywać z tradycją.
Dougie podjechał do niej na wózku, nie wylewając ani kropli herbaty na tacę, którą postawił sobie na kolanach. Długo musiał walczyć o te drobne sukcesy, a ojciec Amy miał udział w każdym z nich.
— Kochanie — powiedział cicho, a jego miodowobrązowe oczy przepełniało głębokie współczucie — twój ojciec dopiero co umarł. Masz prawo przez jakiś czas go opłakiwać. Nie myśl, że musisz cokolwiek po nim przejmować.
— Obawiam się, że tak łatwo się mnie nie pozbędziesz. — Amy, mrugając, starała się powstrzymać łzy. — I nie myśl, że robię to z poczucia obowiązku. Nikt nie parzy takiej herbaty jak ty.
Mężczyzna zachichotał.
— W takim razie moje drzwi są zawsze dla ciebie otwarte. — Napił się herbaty. — Jak sobie radzisz z nowym zespołem? Dostaliście już jakąś dużą sprawę?
Odprężyła się w fotelu, zadowolona, że może skupić się na robocie.
— Nieźle się dogaduję z sierżantem. Znasz go? Patrick Byrne? Kiedyś był moim szefem. Przez kilka lat służył w jednostce szybkiego reagowania, a później przeniósł się do wydziału poważnych przestępstw. Ciemne włosy, czterdzieści pięć lat…
Wielu funkcjonariuszy policji niejednokrotnie w trakcie kariery zawodowej zmieniało jednostki i nie było w tym nic niezwykłego.
— Paddy Byrne? Taaak, znam gościa. Współpraca wyjdzie wam obojgu na dobre.
Amy skinęła głową. Patrick „Paddy” Byrne był jej najbardziej zaufanym kolegą po fachu i razem tworzyli niezwykłą parę. Paddy, dziesięć lat starszy i trzydzieści centymetrów wyższy, zdecydowanie górował nad jej metr pięćdziesiąt osiem, z kolei Amy brak wzrostu nadrabiała animuszem, a razem potrafili wystraszyć niejednego przestępcę.
— Reszta zespołu wygląda na zadowoloną z mojego dowództwa, chociaż pewnie ze względu na reputację taty.
— Szybko się wykażesz. — Dougie obrzucił ją znaczącym spojrzeniem. — Jak się miewa Craig? Na pogrzebie nie udało mi się z nim pogadać.
Tak jak Amy, jej brat wstąpił do policji w dniu swoich osiemnastych urodzin. Ale ponieważ był starszy o pięć lat, miał nad nią przewagę. Zawodowa rywalizacja stanowiła źródło tarć między nimi, a Craig dopiero niedawno otrzymał awans na komisarza w wydziale kryminalnym.
— Wyszedł wcześnie — wyjaśniła, nie chcąc wchodzić w szczegóły. Kochała brata i nie zamierzała plotkować za jego plecami.
Dougie najwyraźniej wyczuł jej zakłopotanie, bo zmienił temat.
— Będę tęsknić za twoim ojcem. Bez niego nie będzie już tak samo.
Dopiła herbatę. Potrafiła sobie wyobrazić ojca i Dougiego, jak wspominali stare dzieje. Ponownie uświadomiła sobie, że już nigdy go nie zobaczy, i przez jej twarz przemknął cień smutku. Odwróciła się do Dougiego i z powagą spojrzała mu w oczy.
— Będę pracować tak, żeby był ze mnie dumny. Nie zawiodę jego zaufania.
— Zawsze był z ciebie dumny. Pomyśl o wszystkim, co przezwyciężyłaś. — Potrząsnął głową. — Nie miałaś najłatwiejszego startu w życiu, to na pewno.
Amy odstawiła pusty kubek na niski stolik i popatrzyła na Dougiego z mieszaniną ciekawości i zdziwienia.
— Co chcesz przez to powiedzieć?
Mężczyzna poruszył się nerwowo w fotelu i odwrócił wzrok.
— Och, chyba za bardzo się rozkleiłem. Może zrobię ci drinka i wzniesiemy toast za twojego ojca.
Amy doskonale wiedziała, że lepiej nie proponować mu pomocy w przyniesieniu butelki jamajskiego rumu, która stała na półce w jednej z kuchennych szafek. Podczas gdy Dougie wrzucał lód do szklanek, poczuła na kręgosłupie zimny dreszcz. Ukryła palce, naciągając na nie rękawy wełnianego swetra, w który przebrała się godzinę wcześniej. Zaciskając dłonie w pięści, nie była w stanie wskazać przyczyny nagłego ataku lęku. Nienawykła do uczucia niepokoju i zaskoczona, wstrzymała oddech. Kiedy gospodarz wrócił, uwolniła dłonie i przyjęła szklaneczkę rumu z lodem, równocześnie zmuszając się do uśmiechu.
— Za twojego tatę. — Mężczyzna podniósł szklankę, zadarł głowę i na moment zapatrzył się w sufit. — I za twoją przyszłość.
Amy stuknęła swoją szklaneczką o jego i powtórzyła słowa Dougiego. Ale dreszcz, który poczuła, wywołał dziwne emocje. Takie, które sugerowały, że przeszłość jeszcze z nią nie skończyła.
1. The Met — potoczna nazwa Metropolitan Police Service, londyńskiej policji terytorialnej (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).ROZDZIAŁ TRZECI
Lillian przyłożyła policzek do zimnych krat. Upłynęło pięćdziesiąt osiem minut, odkąd po raz ostatni widziała słońce. Żyła dla tych chwil na spacerniaku, bo wtedy mogła napełnić płuca czystym świeżym powietrzem. Nadal czuła w nim zapach deszczu, chociaż oddychając, nie miała już odwagi zamykać oczu. Poprzednim razem, gdy to zrobiła, otrzymała cios pięścią w brzuch, a później — po upadku — kilka kopniaków w plecy. Dotknęła łysawego miejsca z tyłu głowy i odrastające włoski przyprawiły ją o ciarki. To był jeden z wielu urazów, których doznała w tym tygodniu. Strażniczki niby jej pilnowały, ale z powodu redukcji etatów nie było ich dostatecznie dużo. Gniew we współwięźniarkach wzbudził pogrzeb tego gliniarza. Pogrzeb i ta głupia krowa, która sprzedała jej historię prasie. Gladys Thompson ledwie ją znała, ale gazety natychmiast podchwyciły informację o śmiertelnej chorobie baby i jej ostatnim życzeniu porządnego pogrzebu dla zamordowanej córeczki. Lillian prychnęła. Skoro Gladys była taką wspaniałą matką, dlaczego jej dwunastoletnia latorośl błąkała się samotnie po ulicach? Od tych zabójstw minęło tyle czasu, a mimo to ludzie nie zamierzali jej odpuścić.
Tak, naprawdę ją wkurzały fizyczne ataki kobiet z celi, doniesienia prasowe i strumień nienawistnych listów. Dlaczego Jack po prostu umarł i zostawił ją, każąc samej wypić piwo, którego wspólnie nawarzyli? Nie wytrzymał napięcia związanego z aresztowaniem? Akurat kiedy miał puścić farbę? Dopadły go wyrzuty sumienia, czy może za podanie miejsc pochówku chciał sobie załatwić lepsze traktowanie? Z jej strony milczenie w tej kwestii było aktem buntu. Dlaczego miałaby pomagać policjantom po wszystkim, co jej zrobili? Przynajmniej tak myślała wcześniej — aż do tej pory. Może da Gladys to, czego chce, ale tylko pod warunkiem, że dostanie coś w zamian. Odwróciła się do stolika, wygładzając dłonią list, który napisała przed godziną. Zostawiła go, chcąc odpocząć, a jednocześnie jeszcze raz przemyśleć spisane słowa, które wciąż dźwięczały jej w głowie. Przeczytała go teraz po raz ostatni i wiedziała, że postąpiła słusznie.
Droga Amy, wiem, że będzie to dla ciebie szok. Wątpię, czy rodzice powiedzieli ci prawdę o twoim pochodzeniu. Być może w ogóle cię nie powiadomili, że zostałaś adoptowana. Nie chcę siedzieć do końca moich dni w więziennej celi bez ujrzenia cię jeszcze raz. Jestem twoją rodzoną matką. Osobą, która wydała cię na świat.
Kiedy wyrwano cię z moich ramion, miałaś ledwo kilka latek. A spójrz na siebie teraz. Wiem, że gdy przeczytasz ten list, nie zechcesz zaakceptować prawdy. Może poczujesz się zniesmaczona albo spróbujesz zaprzeczyć? Łatwiej stawiać czoła przyszłości, wierząc, że w twoich żyłach nie płynie skażona krew. Ale nigdy nie miałaś w zwyczaju wybierać najprostszych wyjść, prawda? Moja Poppy. Moje dziecko.
W głębi swego serca nie możesz się mnie wyprzeć, niezależnie od tego, jak niewygodna jest dla ciebie ta prawda. W twoich żyłach płynie moja krew. Moja i twojego ojca. Bez względu na to, jakie kłamstwa mówili ci przybrani rodzice, oboje, ja i Jack, bardzo cię kochaliśmy.
Wiem, że nie zechciałabyś mnie odwiedzić ot tak, więc postanowiłam cię ściągnąć w jedyny znany mi sposób. Są jeszcze trzy pochowane ciała. Trzy rodziny, które dzięki tobie mogą odzyskać spokój. Pomogę ci te ciała odnaleźć. Ale nie każ mi czekać w nieskończoność. Odpowiedz w ciągu tygodnia albo zabiorę swoje tajemnice do grobu.
Na zawsze ci oddana,
LillianROZDZIAŁ CZWARTY
Snop wczesnoporannego światła słonecznego rozjaśnił rząd ruchomych bieżni równo rozmieszczonych w niedawno wyposażonej siłowni. Britney Spears zapewniała motywację swoją Work Bitch rytmicznie bębniącą z głośników nad głowami. Amy złapała podgrzany zrolowany ręcznik ze sterty obok automatu z chłodzoną wodą. Siłownia Five Star stanowiła ogromny postęp w porównaniu z zastawioną sprzętami do ćwiczeń piwnicą rodziców, gdzie w każdym kącie czaiły się pająki.
— Nie sądziłam, że się dziś zobaczymy. — To był głos jej szefowej, nadkomisarz Hazel Pike, chrapliwy od nałogu nikotynowego, który rzuciła, gdy wprowadzono w życie zakaz palenia w miejscach pracy.
— Dlaczego nie? Jest czwartek. Zawsze trenujemy w czwartki — odpowiedziała Amy, nie chcąc rozmawiać na temat prawdziwych przyczyn, dla których Pike pytała.
Podczas ostatnich miesięcy chętnie przyjmowała zaproszenia na trening poza godzinami otwarcia siłowni. Five Star należała do syna Hazel, a z możliwości darmowych ćwiczeń korzystały jedynie osoby cieszące się jej względami. Amy należała do tego grona. Lubiła swoją nadkomisarz, a dzięki pogawędkom z szefową dowiadywała się wiele o pracy.
— Wiesz, co mam na myśli — stwierdziła Pike, której piwne oczy doskonale pasowały do imienia¹. Kręcone kasztanowe włosy kobieta nosiła dłuższe na czubku głowy, krótkie natomiast z tyłu i po bokach. Figurę miała tu i ówdzie zaokrągloną, lecz o wyraźnie zarysowanych mięśniach. Odkąd Amy ją znała, Hazel Pike zwracała się do wszystkich po nazwisku i w zamian oczekiwała tego samego. Amy to nie przeszkadzało, chociaż nazwisko szefowej nie należało do najładniejszych².
— Tato wolałby, żebym się nie poddawała. — To była prawda. Czerpała siłę ze związanych ze służbą procedur i rozkładu zajęć; póki wywiązywała się z zobowiązań, czuła siępewnie.
— No cóż, skoro jesteś o tym przekonana. — Pike przewróciła oczyma, gdyż z głośników popłynęła optymistyczna piosenka will.i.ama. — Nie wiem, dlaczego musimy słuchać tego gówna. Co jest nie tak z George’em Michaelem? Przy jego utworach zawsze wyciskam z siebie siódme poty.
Amy uśmiechnęła się, po czym sprawdziła godzinę na zegarku.
— Szybka sesja na bieżni, a potem trochę boksu? — zaproponowała.
Wiele rozmów odbywały, biegnąc obok siebie. Długonoga Pike gawędziła bez wysiłku, a Amy z trudem próbowała dotrzymać jej kroku. Nie marnując czasu, ustawiła bieżnię na swoje zwykłe tempo. Dzisiaj miała ochotę pobiegać w milczeniu, ale po dziesięciu minutach nadkomisarz zaczęła mówić. Amy uważała, że na błahe towarzyskie pogawędki jest jeszcze za wcześnie i że jeśli rozmowa ma dotyczyć innego tematu niż praca, nie będzie wiedziała, co powiedzieć.
— Jak tam twoja mama? — spytała Pike, kiedy już zdała dokładną relację ze swojego życia rodzinnego.
„Biedna mama” — pomyślała Amy.
— Dobrze się trzyma. — Odwróciła wzrok, wiedząc, że to kłamstwo. Ubiegłej nocy, gdy cicho przechodziła korytarzem, usłyszała, jak Flora szlocha w swoim pokoju. — Co w robocie? — spytała, z szacunku dla matki zmieniając temat.
— Naprawdę chcesz wiedzieć?
Stopy Hazel uderzały o bieżnię, a jednak kobieta prawie się nie pociła. W policji zostało już niewielu nadkomisarzy, ponieważ stopień ten powoli wygaszano. Pike udało się zachować rangę i nadal szefowała w wydziale. Jej praca znacznie więcej miała wspólnego z administrowaniem niż z prowadzeniem dochodzeń w sprawach kryminalnych.
Amy, choć zadyszana, nacisnęła przycisk, zwiększając tempo.
— Czy sprawy wyglądają aż tak kiepsko? — spytała.
— Zastępował cię Gladwell. Wiesz, jaki jest. Nie lubi odmawiać.
Komisarz Andrew Gladwell, który od niedawna służył w policji, cechował się tak wielką gotowością do wszelkiej pomocy, że mógł po prostu zaszkodzić grupie. Zespół Amy utworzono sześć miesięcy temu. Miał się zajmować wyjątkowo trudnymi sprawami, którymi na dodatek bardzo interesowały się media. Po ostatniej fali złej prasy jednostkę uznano za niezbędną. Amy aż jęknęła na myśl o tym, co w tej chwili mogło się tam dziać.
— Nie jest nas zbyt wielu w zespole — mruknęła, wyobrażając sobie swoich ludzi tkwiących po uszy w papierach związanych z dochodzeniami, z którymi powinien się uporać wydział kryminalny.
— Radzą sobie — oznajmiła Hazel Pike między regularnymi wdechami.
Jej mina świadczyła jednak o czymś wręcz przeciwnym. Amy znała swoją szefową. Kiedy była zestresowana, w specyficzny sposób marszczyła czoło.
— Wracam. Dzisiaj. — Amy mocno poruszała ramionami, starając się przekształcić frustrację w energię dla zmęczonych już rąk i nóg. Starła z oczu pot, a następnie spojrzała na wyniki Hazel. Ich widok wystarczył jej za motywację do kontynuowania treningu.
— Za szybko — stwierdziła nadkomisarz. — Ale, jeśli chcesz, wpadnij jutro na filiżankę herbaty. Dowództwo prosi o codzienne raporty dotyczące naszych postępów. — Przerwała, chcąc złapać oddech. — Są liczne naciski… Zdaniem wielu powinniśmy udowodnić swoją wartość.
Rozległ się sygnał informujący, że wyznaczony na dziś cel został osiągnięty, i Amy zerknęła na wyświetlacz. Bieżnia automatycznie zwolniła i obie kobiety szły coraz wolniej, aż się zatrzymały. Amy bardzo chciała poznać szczegóły. Kiedy bieżnia w końcu stanęła, wzięła ręcznik, oklepała czoło i zaczęła:
— A więc… Hm… Do pracy…
— Gdybym wiedziała, że będziesz się martwić, nic bym ci nie powiedziała — przerwała jej Hazel, przemierzając pomieszczenie i wkładając czerwone rękawice bokserskie.
— Nie martwię się — skłamała Amy, żałując, że nie posiada środków finansowych szefowej. Przed sesjami w tej prywatnej siłowni ćwiczyła na starym worku treningowym, który zwisał z sufitu pustej piwniczki na wino w domu rodziców. Prowizoryczna siłownia ojca była stara, lecz funkcjonalna. To właśnie Amy przekonała nadkomisarz Pike, żeby spróbowała boksu. Teraz podniosła tarcze i rozstawiła szeroko stopy, przygotowana na przyjęcie ciosów. Napięła mięśnie i broniła się z niejakim poczuciem satysfakcji. Choć niezwykle sprawna, nadkomisarz nadal nie potrafiła uderzać ani tak mocno, ani tak szybko jak ona.
— Twój eks jest dziennikarzem, prawda? — spytała Hazel. Zdjęła rękawice i wzięła tarcze, gotowa na zamianę ról. — Pamiętam, że twój tato mi mówił… Tak czy owak, chyba zauważyłaś, jak ci z prasy działają.
— Można tak powiedzieć.
Amy usiłowała ukryć zakłopotanie, ponieważ Hazel sugerowała to samo, co wcześniej ojciec. Przez głowę przemknęła jej myśl, że powinna z nim porozmawiać o zdradzaniu rodzinnych sekretów, po czym dotarło do niej, że przecież umarł. Zrobiła głęboki wdech, przeniosła ciężar na lewą nogę i przez chwilę zadawała ciosy — proste i prawe sierpowe — aż Pike zrobiła krok w tył, prosząc o przerwę.
— Muszę pamiętać, że nigdy nie należy cię wkurzać — stęknęła, zanim ponownie uniosła dłonie z tarczami, a po twarzy spłynęła jej strużka potu.
Amy uśmiechnęła się, po czym zrobiła zamach prawą ręką i spróbowała haka. Trzymając głowę nisko, poprawiła kilkoma innymi ciosami. Lewy, prawy, lewy, prawy, atakowała, dając upust tłumionym do tej pory emocjom. Skręciła w bok biodro i stopę zakroczną, a jej ciało poruszało się harmonijnie, dokładnie tak, jak nauczył ją ojciec. Gdy jej rękawica dotykała tarczy, cieszyła się poczuciem mocy. Taneczny kawałek dodatkowo dodawał jej sił i nagle poczuła zapach własnego potu.
— Wpadnę około ósmej — powiedziała, ocierając czoło i kończąc trening. — Zobaczę, jak zespół daje sobie radę.
— To za wcześnie — upierała się Pike. — Idź do domu, popłacz sobie. Otwórz butelkę wina. Przez jakiś czas wytrzymamy bez ciebie.
— Ale ja nie wytrzymam — odcięła się Amy mimo woli stanowczym tonem. Umilkła i obdarzyła szefową słabym uśmiechem. — Wcześniej nigdy nikogo nie straciłam. — W głębi duszy czuła jednak, że to kłamstwo. W zakamarkach jej umysłu kryły się strzępki jakichś wspomnień, mrocznych i bolesnych. Czasem nacierały, a ostatnio coraz trudniej było je powstrzymać. Zawahała się, zaczerpnęła tchu, poczuła ucisk w piersi. — Nie wiem, jak mam sobie z tym radzić. Rozpacz… wszystko pochłania. Jedyną rzeczą, która utrzyma mnie teraz przy zdrowych zmysłach, jest praca.
— No dobra, Winter, rób, jak chcesz — podsumowała Pike. — Łatwo się domyślić, po kim odziedziczyłaś ten upór!
— Uznam to za komplement.
Amy wykrzywiła usta na kształt uśmiechu. Wiedziała, że Hazel również tęskni za jej ojcem. Wszyscy za nim tęsknili. Powrót do służby był dla niej jedyną metodą walki. Zanim całkowicie pogrąży się w żałobie.
1. Hazel (ang.) — piwny, orzechowy.
2. Pike (ang.) — szczupak, turnia, włócznia, pika, dzida.ROZDZIAŁ PIĄTY
Amy uśmiechnęła się, kiedy matka postawiła przed nią na stole talerz pełen jedzenia. Kiełbasa, bekon, grzyby i fasolka wspaniale pachniały domem.
— Jesteś pewna, że chcesz już wracać do pracy? — spytała Flora, nalewając herbatę z dzbanka do stojących na stole dwóch kubków. — Minęło dopiero kilka dni.
— Człowiek musi być najsilniejszy wtedy, gdy czuje się najsłabszy — oznajmiła, cytując ojca. — Poza tym, potrzebują mnie tam. A tato również by sobie tego życzył.
Zacisnęła palce na nożu i widelcu. Po treningu nie miała ochoty na obfite śniadanie. Sapanie dobiegające spod stołu sugerowało, że jej ukochany mops, suczka Dotty, z pewnością pomoże w spałaszowaniu zawartości talerza.
Na wzmiankę o mężu Florze zaszkliły się oczy. Nie potrafiła mówić o Robercie bez łez.
Amy prawdziwą żałobę miała jeszcze przed sobą. W czasach szkolnych jej niezdolność do płaczu dostarczała rozrywki rówieśnikom, a dla niej od zawsze stanowiła źródło zażenowania.
— Nie musisz też dla mnie gotować. To ja powinnam opiekować się tobą. — Widząc, że matka odwróciła się do niej plecami, wbiła widelec w kiełbasę i rzuciła ją pod stół. Po szybkim głośnym kłapnięciu wiedziała, że Dotty natychmiast rozprawiła się ze smakołykiem. — Wytrzymasz beze mnie kilka godzin?
— Nie musisz się o mnie martwić, później przychodzi Winifred.
Flora zamknęła okno kuchenne, kiedy po szybie spłynęły krople deszczu. Patrząc na postać matki, Amy westchnęła. Podobnie jak ona, Flora była niskiego wzrostu, lecz nie była tak umięśniona. Niepokój zawsze jej towarzyszył, a śmierć męża dodatkowo odcisnęła na niej swoje piętno. Amy żałowała, że nie potrafi jej uściskać, zapewnić, że wszystko będzie dobrze. Najlepszym pomysłem, na jaki wpadła, było podnajęcie własnego mieszkania i wprowadzenie się do matki. Wiedziała, że brat nie jest w stanie się poświęcić — zrezygnować ze swojego szalonego życia erotycznego, zamieszkać z Florą i ją pocieszać.
Dobrze chociaż, że Flora znała wielu sąsiadów z Royal Crescent, osiedla domów szeregowych w okolicy Holland Park. Amy wydawało się zadziwiające, że wartość nieruchomości rodziców przekracza aż dwa miliony funtów. Wiele okolicznych domów podzielono na mieszkania, lecz niektóre pozostały w całości, a ich mieszkańcy w słoneczne dni przesiadywali razem w ogrodach wspólnoty. Amy nie było trudno wrócić tutaj, na stare śmieci. Każde pomieszczenie w domu było jasne i gustownie urządzone, również jej pokój na czwartym piętrze. Zerknęła ponad ramieniem matki na okno. Ciągle padało. Zamierzała pojechać dziś do pracy rowerem. Zjadła trochę fasolki, wrzuciła skrawek bekonu pod stół, po czym wstała.
— Idziesz już, kochanie? Prawie nie tknęłaś jedzenia.
— Wybacz. — Wzruszyła ramionami. — Nie jestem przyzwyczajona do obfitych śniadań po treningu.
— A więc dobrze, że mamy Dotty! — stwierdziła Flora, rzucając okiem na suczkę, która kręciła się wokół jej stóp, prosząc o kolejne kąski.
* * *
W drodze z komórki na rowery do biura na komisariacie Amy zatrzymano aż czterokrotnie. Wreszcie mogła przyłożyć kartę do czytnika obok drzwi. Z godnością przyjmowała kondolencje od kolegów, a następnie szła dalej z pogodną miną, przeczącą emocjonalnym zawirowaniom, z którymi walczyła. Przed wejściem do gabinetu zrobiła głęboki wdech, wyprostowała się i uniosła podbródek. Miała na sobie swój zwykły strój roboczy — wykrochmaloną białą koszulę, grafitowy kostium i skórzane botki do kostki, które dodawały jej kilka centymetrów. Proste włosy sięgały ramion, na twarz nałożyła lekki makijaż. Pragnęła tylko normalnego dnia w pracy. Jako pierwszego zobaczyła sierżanta Paddy’ego Byrne’a, jedynego funkcjonariusza policji, który kiedykolwiek był świadkiem jej słabości. Pierwszych parę lat kariery zawodowej spędziła pod jego skrzydłami i cieszyła się, że teraz Paddy należy do jej zespołu. Ale podczas gdy ona była osobą zorganizowaną, sierżant wprost przeciwnie. Strużka zaschniętej krwi i zacięcie przy goleniu były wciąż widoczne na jego szyi. Koszulę miał wprawdzie wyprasowaną, najprawdopodobniej przez kogoś innego, lecz jego pognieciona granatowa marynarka od garnituru wyglądała jak wyjęta psu z gardła.
— Jesteś telepatą? — spytała, z wdzięcznością przyjmując z jego rąk kawę w kubku. Kubku, który otrzymała od ojca i który stanowił kolejny element kolekcji poświęconej Jamesowi Bondowi.
— Słyszałem w korytarzu twój głos.
Amy uśmiechnęła się w podzięce.
— Oto kolejny dzień powierzchownych uśmiechów ukrywających wewnętrzny krzyk.
Jej sarkazm sprawił, że Paddy z troską zmarszczył czoło.
— Nic ci nie jest?
— Nie, czuję się dobrze. — Spuściła głowę i wypiła łyk. — Ale jeśli ktoś jeszcze mnie spyta, czy nie wracam zbyt prędko, eksploduję. Jak tam reżim treningowy? — spytała, pośpiesznie zmieniając temat.
Paddy od pięciu lat odgrażał się, że nabierze formy, czyli odkąd opuścił oddziały prewencji. Jego coraz szerszy pas nijak się miał do tej obietnicy, ale żartobliwe pytanie Amy rozładowało atmosferę.
— Mam pewien rytuał — zachichotał. — Codziennie rano przez dziesięć minut siedzę wyprostowany na łóżku i myślę, jak bardzo jestem zmęczony.
Amy uśmiechnęła się rozbawiona.
— Odprawa o ósmej?
Paddy pokiwał głową.
— Nie dzieje się nic niezwykłego, ale to cisza przed burzą. Po prostu próbujemy ogarnąć wszystkie gówniane sprawy, do których zgłosił nas Gladwell, nie pytając nikogo o zdanie.
— Nie przejmuj się. Jeśli któraś nie spełnia naszych kryteriów, przekażę je tym z kryminalnego.
Przyglądała się kolejnym członkom zespołu wchodzącym do pomieszczenia. Ich siedziba na komisariacie w Notting Hill była nieduża, lecz funkcjonalna: kilka biurek, mała wspólna kuchnia i zastawiony przypadkowymi meblami maleńki gabinet Amy. Ze względu na charakter ich działalności mieli dostęp do wszelkich sprzętów i urządzeń na dowolnym posterunku należącym do jurysdykcji policji miejskiej, a funkcjonariusze, do których się zwracali, nie mieli wyboru — musieli ustępować miejsca, bo przecież pomagali w tym czy innym głośnym śledztwie. Z powodu cięć w budżecie nikt nie mógł narzekać na nudę. Często okazywało się, że każdy policjant jest na wagę złota, a najlepiej sprawdzała się praca zespołowa.
— Potrzebuję trochę czasu sam na sam z moją kawą — mruknęła, a potem weszła do swojego biura.
Zamknęła drzwi, po czym przyłożyła czoło do chłodnej drewnianej powierzchni i zrobiła długi, powolny wydech. Da radę. Zresztą, jaki miała wybór? Śmierć ojca uderzyła ją jak obuchem, a szok objawiał się fizycznym bólem w piersi. Wzrok Amy prześlizgnął się po żółtych karteczkach przywieszonych na ścianie. Wyciągnęła rękę i zerwała jedną z nich, tę z zawiniętymi rogami. Nosiła dzisiejszą datę. „Lunch w mieście — tato”. Zgniotła ją i wrzuciła do kosza. Podczas swojego ostatniego pobytu tutaj pozostawała w błogiej nieświadomości, że ojciec umarł. Akurat gdy wsiadała na rower z zamiarem powrotu do domu, odsłuchała wiadomość głosową od matki, która spanikowanym tonem nakazywała jej jak najszybciej jechać do szpitala. Niestety, było już za późno. Amy westchnęła; myśli o przeszłości opadły ją jak pajęcze nici. Zjawiały się znikąd i za każdym razem, gdy chciała się ich pozbyć, musiała wykonać świadomy wysiłek. Oparła się o biurko, a wtedy jej wzrok przyciągnęły słowa wydrukowane na podkładce pod myszkę, pierwszym prezencie po przeprowadzce:
Moje noworoczne postanowienia:
1. Porzucić tworzenie list.
B. Bardziej się skupiać.
7. Nauczyć się liczyć.
Żart był stary, ale i tak się uśmiechnęła. Jej uwagę zwrócił stos korespondencji obok podkładki. Szczególnie wyróżniał się stempel na jednej kopercie. Kto miałby do niej pisać z więzienia?
Sięgnęła po list. Na widok pisma z zawijasami z jakiegoś powodu serce zabiło jej mocniej. Wsunęła kciuk pod brzeg koperty, rozdarła ją nierówno i wyjęła ze środka kartkę. Przesuwała wzrokiem od lewej do prawej, a im dłużej czytała, tym bardziej marszczyła brwi. Otworzyła usta i gwałtownie wciągnęła powietrze. To nie była prawda! To nie mogła być prawda! A jednak… znów atakowała ją przeszłość, przynosząc ze sobą strach.
— Poppy.
Gdy wyszeptała to imię, koperta upadła na podłogę.ROZDZIAŁ SZÓSTY
Paddy zastukał kostkami palców w drzwi, a potem wsunął głowę do biura Amy. Jego oddech zdradzał, że przed chwilą wypalił papierosa.
— Gladwell idzie na odprawę. Powiedzieć mu, że ty ją dzisiaj poprowadzisz? Proszę pani? — Jego głos wydawał się Amy tak odległy, jak gdyby dochodził z tunelu.
W normalnej sytuacji ofuknęłaby go za użycie tak formalnego zwrotu. Teraz jednak tylko nieruchomo patrzyła przed siebie, w ogóle nie dostrzegając Paddy’ego.
Kiedy podszedł bliżej, wyrwała się z transu i szybko odwróciła.
— Wybacz — rzuciła, walcząc z nagłą falą złych przeczuć. — Nie mogę… Muszę… gdzieś pojechać. — Pochyliła się, wzięła list i wepchnęła go do kieszeni wraz z kopertą, w której przyszedł.
Gdy wyszła z biura, głowy podniosły się znad komputerowych klawiatur, lecz ona patrzyła tylko na drzwi. To było dla niej za dużo. O wiele za dużo. Musiała wrócić do domu. Musiała stanąć twarzą w twarz z matką i skonfrontować z nią informacje, które zawierał list.
* * *
— Mamo? — Głos Amy odbił się echem w korytarzu.
Zamknęła drzwi frontowe i ruszyła, stukając obcasami po płytkach podłogowych. Jasny i przestronny dom nadal pachniał kwiatami, które przysłano po śmierci ojca. Pchnięciem otworzyła drzwi do salonu i zdumiała się, widząc, że matka jest sama.
— Dlaczego nie jesteś ubrana? Myślałam, że przychodzi Winifred — spytała z nieznacznym drżeniem w głosie.
Oszołomiona treścią przeczytanego listu ledwie zapamiętała, jak dotarła z komisariatu do domu.
W zaczerwienionych oczach wpatrzonej w pusty ekran telewizora Flory widoczna była rozpacz. Kobieta siedziała na kwiecistej sofie, w palcach ściskała starą chusteczkę.
— Skłamałam — pociągnęła nosem, usiłując się opanować. — Muszę się przyzwyczaić do przebywania sam na sam ze sobą.
Skulona, wciąż w kapciach i różowej podomce z falbankami, wyglądała na tak drobną i kruchą, że Amy w jednej chwili zmiękło serce. Chciała wyrzucić list, który niemal wypalał jej dziurę w kieszeni, i zapomnieć o wszystkim oprócz ich wspólnego żalu, wiedziała jednak, że nie jest to takie proste. Nie potrafiła wyrzucić z pamięci przeczytanych słów.
— Mamo? — spytała ostrożnie, zajmując miejsce obok Flory.
Powstrzymując łzy, kobieta skupiła się na jej twarzy.
— Jesteś biała jak prześcieradło — zauważyła. — Wszystko w porządku?
— Nie, właściwie nie — odparła Amy zdecydowanie, zmuszając się do kontynuowania rozmowy. Westchnęła, przez chwilę zbierając siły. — Otrzymałam ten list… — Wyjęła z kieszeni kartkę i wepchnęła matce w ręce. — Powiedz mi, że to nieprawda.
Flora podniosła okulary z poręczy sofy i wytarła je rąbkiem podomki, po czym włożyła na nos. Kiedy czytała, jej wargi poruszały się bezgłośnie, a na twarzy pojawiła się konsternacja. Zszokowana, potrząsnęła głową i położyła list na kolanach.
— Nie mogę — odrzekła cicho tonem kogoś, kto się poddaje. — Już nie.
W tym momencie Amy straciła wszelką nadzieję. A tak bardzo chciała usłyszeć, że to jakiś chory żart.
— Dlaczego Lillian Grimes pisze do mnie z więzienia? — naciskała.
Uświadomiwszy sobie, że nie usłyszy zapewnień, na które liczyła, poczuła napięcie w całym ciele.
— Nie chcieliśmy, żebyś się dowiedziała w taki sposób. — Flora odłożyła na bok list i sięgnęła po dłonie córki.
Amy zesztywniała.
— O czym dowiedziała? — Serce tłukło się jej w piersi.
Wprawdzie kiedyś zdawała sobie sprawę z tego, że we wczesnym dzieciństwie została adoptowana, ale dawno temu głęboko zepchnęła wspomnienia tamtego życia. Jack i Lillian Grimesowie byli dla niej wyłącznie okrutnymi mordercami. Zacisnęła pięści, wbijając paznokcie we wnętrza dłoni, i czekała, aż Flora się odezwie.
— Odebrano cię rodzicom, gdy miałaś cztery lata, więc byłaś na tyle duża, że wiele rozumiałaś — opowiadała Flora. — Ale nigdy nie chciałaś rozmawiać o tamtej rodzinie. Twój tato twierdził, że to błogosławieństwo. Że dzięki temu możesz zacząć od nowa.
— Nie — szepnęła Amy łamiącym się głosem. — To niemożliwe. Te potwory… Oni nie są ze mną spokrewnieni.
— Jedynie połączeni więzami krwi. — Flora ścisnęła mocniej dłonie Amy. — Powiadomiono nas, że pamięć może ci wrócić, lecz to nigdy nie nastąpiło. Jedyne, co łączyło cię z tamtym życiem, to obrazki, które rysowałaś, i przypadkowe wzmianki związane z twoim imieniem…
— Poppy — wtrąciła Amy, odnosząc wrażenie, że słowo dziwnie plami jej wargi.
W tej sekundzie listonosz wrzucił pocztę przez otwór we frontowych drzwiach i trzasnęła opadająca klapka. Amy o mało nie podskoczyła. Wyrwana z drzemki Dotty ruszyła się z kuchni, jej pazurki zastukotały o płyty w korytarzu, a szczekanie zabrzmiało jak kaszel palacza.
— Dotty! — zawołała Amy, wdzięczna za obecność ulubienicy.
Zadowolona, że przegoniła listonosza, suczka wbiegła do salonu i wdrapała się jej na kolana. Dzięki tej, dobrej jak każda inna, wymówce Amy mogła wysunąć ręce z mocnego uścisku matki.
— Kiedy skończyłaś dziesięć lat, próbowaliśmy ci powiedzieć — ciągnęła Flora. — Lecz za każdym razem, gdy podejmowaliśmy ten temat, okazywało się, że nie chcesz słuchać i wolisz snuć własne historie na temat przeszłości.
Amy przypomniała sobie fantazje, którym oddawała się jako nastolatka. Córka sławnej hollywoodzkiej aktorki, opuszczona przez matkę, która wybrała karierę na ekranie. Albo nieślubne dziecko z rodziny królewskiej, oddane do adopcji w wyniku skandalu i dla ratowania czyjejś reputacji. Kiedy dorosła, skupiła się po prostu na przyszłości, porzucając magiczne myślenie. Zawsze jednak czuła, że gdzieś głęboko w niej czai się coś mrocznego i strasznego. Coś, co ją przerażało. Jej umysł odciął się od opowieści Flory i przez chwilę patrzyła, jak matka porusza ustami, przepraszając, że ją zawiodła. Pomyślała, że nadszedł czas na otwarcie starych blizn. Nie mogła obwiniać Flory o to, że prawda była tak koszmarna.
— Proszę, postaraj się zrozumieć — kontynuowała matka. — Pamiętasz? Robert również został adoptowany. Wierzyłam mu, gdy mówił, że najlepiej zostawić wszystko tak, jak jest.
— Jego historia była nieco inna niż moja — stwierdziła Amy. Tak jak ona najwyraźniej nigdy nie miał potrzeby odszukania biologicznych rodziców. Jednak była niemal pewna, że jej przybranego ojca nie spłodziła para seryjnych morderców.
— No właśnie — zgodziła się Flora. — Jak moglibyśmy cię zmuszać do ponownego przeżywania tych traumatycznych zdarzeń?
— Na pewno się zastanawiałaś, czy nie okażę się taka jak oni. — Głaszcząc łeb Dotty, Amy w końcu spojrzała matce w oczy. — Chowałaś noże? Zamykałaś na noc drzwi waszej sypialni?
Potrząsając głową, Flora cmoknęła zniesmaczona.
— Och, Amy, gdybyś tylko mogła wówczas siebie zobaczyć. Byłaś chodzącym biedactwem, dziewczynką bladą jak duch z niedostatku słońca. Prawie nie wypuszczali cię z domu, nie miałaś kontaktu z normalnym światem. — Na to wspomnienie jej rysy złagodniały. — Robert miesiącami oduczał cię używania przekleństw. Miałaś swoje przyzwyczajenia, ale zawsze go uszczęśliwiałaś.
— Pewnie dlatego chciał, żebym wstąpiła do policji — powiedziała Amy, poddając się myślom, które szalały jej w głowie. — Żebym nie zeszła na złą drogę. Ponieważ w głębi serca wiedział, że może się tak zdarzyć. — Przerwała i pokręciła głową, gdy przeniknęła ją kolejna jadowita myśl. — Nic dziwnego, że tak dobrze sobie radzę z seryjnymi zabójcami. Ich krew płynie w moich żyłach. Gwałciciele i mordercy… Są częścią mnie.
Strapiona Flora zmarszczyła czoło.
— Kochanie, proszę cię, nie zadręczaj się. Twój ojciec i ja bardzo cię kochaliśmy. On na pewno nie chciałby słyszeć, że mówisz o sobie w ten sposób.
— Ale to tato prowadził śledztwo w ich sprawie — wytknęła Amy matce, przypominając sobie nagłówki gazet. — Czy tak właśnie doszło do adopcji?
O zewnętrzną szybę, niczym maleńkie natarczywe palce, uderzyły krople niespodziewanego przelotnego deszczu. Przy braku jesiennego słońca, które rozświetliłoby dom, temperatura w pokoju mocno spadła. Flora otuliła się szczelniej podomką i westchnęła.
— Właśnie dlatego przeprowadziliśmy się z Essex do Londynu. Byliśmy gotowi zrezygnować ze wszystkiego, żebyś mogła zacząć od nowa. Potem umarła babcia i odziedziczyliśmy ten dom. To było jak przeznaczenie.
Amy wiedziała, że szeregowiec z pięcioma sypialniami rodzice dostali w spadku. Był na tyle duży, że mogliby adoptować również jej rodzeństwo. Co się z nimi stało? Usiłowała sobie przypomnieć szczegóły licznych doniesień prasowych na temat zbrodniczej pary.
— Mój brat i siostra — spytała. — Dlaczego ich również nie wzięliście?
— Byli zdeprawowani. A ja nie czułam… — Flora spuściła wzrok na podłogę. — Nie byłam przygotowana na zajęcie się całą waszą trójką. Twój tato pracował po wiele godzin. Miałam tylko Craiga. Straszliwie pragnęłam małej dziewczynki. — Na to wspomnienie łzy stanęły jej w oczach. — Nie mogłam mieć więcej dzieci. Tęskniłam za córką, dzięki której nasza rodzina byłaby kompletna.
Amy wiedziała, że Flora i Robert, by ją adoptować, musieli pokonać wiele przeszkód, a jednak okrutna prawda o pochodzeniu bolała.
— A więc tato wybrał mnie jak szczeniaczka w sklepie zoologicznym, inne pozostawiając na zatracenie — oświadczyła z goryczą. — Czy Craig wie?
— Nie. — Flora szybko przetarła oczy.
— A Dougie? — spytała Amy, przypominając sobie jego uwagę na temat jej trudnego startu.
Matka kiwnęła głową.
— Był z nami przez cały ten czas. Pracował nad sprawą z twoim ojcem, a do londyńskiej policji przeniósł się niedługo po nim. Kiedy adopcja doszła do skutku, bardzo się cieszyliśmy.
— Co mam teraz zrobić? — Amy jęknęła. Dotty, znudzona niedostatkiem uwagi, zeskoczyła z jej kolan. Wzrok Amy padł na list. — Stawia mi ultimatum. Wyzna, gdzie pochowali ostatnie trzy ofiary, ale pod warunkiem, że odwiedzę ją w więzieniu. Te rodziny powinny zaznać spokoju.
— Ty także — stwierdziła kategorycznie Flora, a jej rysy stwardniały. — Ta kobieta jest nikczemnym, niegodziwym potworem. — W tym momencie musiała zdać sobie sprawę, do kogo to mówi, i zagryzła wargę. — Gdybyś wiedziała o wszystkim, czego się dopuściła… Dość powiedzieć, że twój ojciec nie mógł przez to spać w nocy.
Amy podniosła rękę, chcąc przerwać matce.
— Nie jestem na to gotowa. Jeszcze nie.
— Dlaczego zaczęła cię nękać tuż po śmierci Roberta?! — krzyknęła Flora w udręce. — Nie poradzę sobie z tym wszystkim sama.
— Gdyby nie napisała tego listu, nie poznałabym prawdy.
Matka pokiwała głową, jej twarz pobladła.
— Musisz porozmawiać o tym z psychologiem, kochanie. Po takiej bombie trudno dalej żyć normalnie.
— Jestem to winna tym rodzinom, są najważniejsze. Teraz bardziej niż kiedykolwiek — upierała się Amy. Wepchnęła do kieszeni zmięty list i wstała. — Idę na spacer. Nie będę długo.
Zawołała Dotty, zdjęła smycz z haka w korytarzu i przypięła ją suczce do obroży. Dla niej najlepszym terapeutą było biegające na czterech łapach sierściaste stworzenie. Zgarbiona pod ciężarem prawdy, odwróciła się w stronę drzwi.ROZDZIAŁ ÓSMY
Paddy odebrał telefon z domu w trybie głośnomówiącym, przesyłając dźwięk do głośników nowego jaguara. Pracował bez przerwy przez dwanaście godzin i cieszył się, że może wreszcie uciec z biura. Jego dzień roboczy składał się z porządkowania spraw, które zepchnęły na ich zespół inne jednostki. Jako sierżant nie miał wyboru — musiał robić to, co mu kazano. Nie mógł się doczekać powrotu Amy Winter, która na pewno szybko będzie potrafiła nad tym zapanować.
Uczył ją jako nastolatkę, więc teraz, kiedy służył jako jej sierżant, doszło do osobliwego odwrócenia ról. Jednak przez te wszystkie lata z dumą obserwował, jak wspinała się po szczeblach kariery. Znał jej słabości, na przykład obsesję na punkcie tworzenia wszelakich spisów, znał też wybuchy gniewu, które starała się powstrzymać, doprowadzona do ostateczności.
Zmienił bieg i wsłuchał się w znajomy głos żony, która opowiadała o tym, jak minął jej dzień. Rozpiął najwyższy guzik koszuli, zdjął krawat i rzucił go na siedzenie obok. Na skrzyżowaniu rozejrzał się, po czym dołączył do sznureczka aut z wracającymi z Londynu zmęczonymi ludźmi.
— Przywieźli zakupy z Tesco — mówiła Geraldine. — Nie oczekiwałam róż, nie musiałeś zamawiać.
— Skoro cię uszczęśliwiły, było warto — odpowiedział Paddy, powoli posuwając się w korku.
— A mogę spytać, jak było w pracy?
— Ciężko. — Temu słowu towarzyszyło długie znużone westchnienie. — Amy wróciła, na godzinkę, potem wybiegła. Wyglądała na zdenerwowaną.
— To zupełnie naturalne — stwierdziła Geraldine. — Byli blisko, prawda?
— Hmm — mruknął Paddy na potwierdzenie. W przednią szybę uderzyły krople deszczu i natychmiast automatycznie włączyły się wycieraczki. Pogoda najwyraźniej miała się już nie poprawić i sierżant chciał tylko wrócić do domu i napić się piwa. — Nie przyzna się do tego, ale bardzo się przejęła. Dla nas wszystkich to był szok.
— Dotrzesz dziś do domu? — spytała Geraldine.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki