- W empik go
Prawdziwie spojrzeć w oczy - ebook
Prawdziwie spojrzeć w oczy - ebook
W tej książce autor opowiada historię o wyjściu z uzależnienia od alkoholu i hazardu, o pozbyciu się traum i depresji. O tym, że życie ma sens, nawet jeśli człowiek go nie widzi. A wszystko dlatego, że choroba i traumy, których doświadczył, zasłoniły mu sens życia. Dziś wie, że mimo trudnych doświadczeń, zawsze trzeba go szukać. Każdy człowiek musi sam w sobie odnaleźć swoją drogę. Napisałem tę książkę, żeby pokazać, jak pokonać słabości i cieszyć się życiem pomimo trudności, które napotykamy na swojej nowej ścieżce życia w trzeźwości.
Od autora
Opowiadam historię młodego człowieka, Pawła, który się pogubił, a jego życie poplątało. Brakowało mu wiary w siebie, długo nie umiał zmienić swojego życia. Wszelkie próby wyjścia z uzależnienia kończyły się niepowodzeniem, szedł drogą ku śmierci. 14 lat zmagał się z uzależnieniem, żył na krawędzi, wlewał w siebie litry alkoholu, przegrywał kasę, próbował ze sobą skończyć. Nie umiał żyć.
Tę książkę dedykuję tym, którzy zmagają się z różnymi problemami i powoli tracą nadzieję na poprawę. Można się podnieść, ale trzeba odnaleźć swoją drogę. Nieważne, ile razy upadasz i tracisz nadzieję, ważne, że próbujesz odzyskać radość życia. Nigdy nie jest za późno, żeby zmienić swoje życie. Pamiętajcie życie jest cennym darem, którego nam nie wolno zmarnować.
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67539-64-7 |
Rozmiar pliku: | 471 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W tej książce opowiadam historię o wyjściu z uzależnienia od alkoholu i hazardu, o pozbyciu się traum i depresji. O tym, że życie ma sens, nawet jeśli człowiek go nie widzi. A wszystko dlatego, że choroba i traumy, których doświadczyłem, zasłoniły mi sens życia. Dziś wiem, że mimo trudnych doświadczeń, zawsze trzeba go szukać. Każdy człowiek musi sam w sobie odnaleźć swoją drogę.
Piszę tę książkę, żeby pokazać, jak pokonać słabości i cieszyć się życiem pomimo trudności, które napotykamy na swojej nowej ścieżce życia w trzeźwości. Opowiadam historię młodego człowieka, Pawła, który się pogubił, a jego życie poplątało. Brakowało mu wiary w siebie, długo nie umiał zmienić swojego życia. Wszelkie próby wyjścia z uzależnienia kończyły się niepowodzeniem, szedł drogą ku śmierci.
Jego historia – być może – nie odbiega od innych. Młody człowiek, samotny przez całe życie doświadczył wielu traum, które przyczyniły się do tego, że szukał ukojenia i zapomnienia w alkoholu. W ten sposób odreagowywał i uciekał przed tym, co się wydarzyło w jego życiu, przed demonami przeszłości. Nie potrafił stawić czoła światu, ludziom.
Tak, Paweł to ja. Dla mnie napisanie tej książki to rodzaj oczyszczenia, stanięcie w prawdzie przed samym sobą, zmierzenie się z traumami na trzeźwo. Swoją książkę dedykuję wszystkim osobom, które mierzą się z uzależnieniami, osobom, które zostały wykorzystane seksualnie i nie potrafią sobie z tym poradzić, wszystkim, którzy doświadczyli traum lub stracili bliską osobę. Tym, którzy nie pogodzili się ze stratami albo mierzą się z depresją. Zawsze jest wyjście z ciemnego tunelu, szansa na odnalezienie światła i kierowanie się ku lepszemu życiu. Każda psychodrama, która mnie spotkała, ma ogromny sens i jakiś cel, jeżeli ją zrozumiem i zaakceptuję – tak jak mówił Marek Kotański..
Tę książkę dedykuje przede wszystkim mojej terapeutce, Marcie, i przyjacielowi Andrzejowi, to dzięki nim zmieniłem swoje życie i jestem trzeźwy. Ale również chcę zadedykować tę książkę wielkiemu człowiekowi, który przez całe życie służył pomocą osobom uzależnionym, bezdomnym, budował hospicjum dla chorych, pomagał dzieciom z porażeniem mózgowym – czyli Markowi Kotańskiemu. Nie zdążyłem go poznać, ale dużo o nim czytałem i oglądałem jego wideo na YouTube o wyjściu z narkomanii. Wiele razy mi pomógł, kiedy miałem gorsze dni i chciałem się poddać. Jednak kiedy go słuchałem, wracała nadzieja, była to motywacja do zmiany. Człowiek ten jest dla mnie wzorem do naśladowania.Rozdział pierwszy
Moje uzależnienie
Pierwszy kontakt z alkoholem zaliczyłem jeszcze w dzieciństwie, miałem osiem lat. Pamiętam, jak ukradłem piwo wujkowi i po kryjomu je wypiłem. Nie smakowało mi i źle się po nim czułem, ale nie żałowałem tego. Następny raz zdarzył się, gdy miałem około dwunastu lat. Kolega przyszedł do mnie do domu, kiedy rodziców nie było, i przyniósł kolorową wódkę. Ucieszyłem się i ją wypiłem… Chciałem pochwalić się przed kolegą, że mam mocną głowę, ale szybko źle się poczułem i wymiotowałem. Gdy rodzice wrócili i zobaczyli mnie w takim stanie, byli zszokowani, że w tak młodym wieku zacząłem pić alkohol.
Pamiętam, że gdy byłem w pierwszej klasie gimnazjum, kolega przyniósł czystą wódkę i z kilkoma kumplami ją wypiliśmy. Chciałem się popisać. Po jakimś czasie nauczyciel zauważył, że coś jest nie tak i zaprowadził mnie do dyrektora, gdzie zostałem przebadany alkomatem – wykazał ponad promil alkoholu. Wtedy wezwali mojego tatę. Był na mnie bardzo zły i wstydził się, że byłem pijany w szkole. Ja byłem z siebie zadowolony, że potrafię wypić i jestem „kimś” przed kolegami.
Jako dziecko otaczałem się starszymi znajomymi, którzy często pili. Byli dla mnie autorytetem, imponowało mi, że są tacy zabawni. W wieku piętnastu lat piłem wino ze starszymi kolegami. Pewnego razu wypiłem sporo, więc kiedy pojechaliśmy do sklepu, sprzedawca zauważył, że nie byłem trzeźwy i zapytał moich znajomych, dlaczego mnie upili – ja uparcie tłumaczyłem, że jestem trzeźwy. Po powrocie do domu rodzice nic nie zauważyli. Źle się czułem, szybko się położyłem, a na drugi dzień na kacu poszedłem do szkoły.
Od czternastego roku życia zacząłem pić ciągami. Chodziłem po melinach, nie wracałem do domu, rodzice mnie szukali i martwili się o mnie, ale ja wybierałem kolegów i wódkę, reszta się nie liczyła. Gdy skończyłem osiemnaście lat, zacząłem pić jeszcze więcej. Z czasem zrobiłem się bardziej agresywny, wszczynałem awantury w domu, dochodziło nawet do przemocy. Najbliżsi byli bezradni wobec mojego uzależnienia. Zdarzało się, że nie wracałem na noc do domu, spałem w melinach, opuszczałem szkołę, wlewałem w siebie tylko alkohol.
W pewnym momencie rodzice nie wytrzymali i zgłosili mnie na przymusowe leczenie. Poszedłem do psychologa, który stwierdził, że jestem już bardzo silnie uzależniony. Miałem wtedy osiemnaście lat i dostałem nakaz z sądu na leczenie w poradni uzależnień. Nic sobie z tego nie robiłem, chodziłem tam tylko po to, aby wszyscy dali mi spokój. Nie uważałem siebie za alkoholika. Tłumaczyłem to sobie tym, że nie chodzę brudny, nie jestem bezdomny, nie śmierdzi ode mnie, mówiłem sobie, że piję jak każdy, bo lubię się napić. Nawet na terapii byli inni alkoholicy, którzy stracili przez nałóg wszystko, ja w tamtym momencie uważałem, że nic nie straciłem.
Po zakończeniu terapii piłem dalej, coraz więcej… Nie wracałem do domu, nowym domem stały się dla mnie meliny, a przyjaciółmi – koledzy od kieliszka. W końcu przestałem też dbać o swój wygląd i o higienę, coraz częściej wpadałem w ciągi, które trwały po kilka miesięcy. Mogłem nie jeść, ale pić musiałem. Rodzice ze mną nie wytrzymywali – ciągłe awantury, rozbijanie mebli po pijaku, przemoc, przerastało ich to. Chcieli mi pomóc, ale ja nie chciałem, wciąż uważałem, że nie mam problemu z alkoholem.
Zacząłem traktować alkohol jak szklanego boga, który zawładną moim życiem. Pamiętam, kiedy pierwszy raz trafiłem na detoks do szpitala, miałem może dwadzieścia lat, gdy mój organizm nie wytrzymywał ponad 2-miesięcznego ciągu alkoholowego. Cały się trząsłem, czułem ból, miałem biegunkę i byłem odwodniony. Jak pierwszy raz zobaczył tam innych alkoholików, byłem w szoku. Gdzie ja trafiłem? Widziałem ludzi zapiętych w pasy, którzy byli w psychozie alkoholowej. Zastanawiałem się, jak się tam znalazłem.
Spędziłem w szpitalu siedem dni i lekarze powiedzieli, że muszę iść na terapię. Obiecałem, że będę chodził do poradni, że już nie będę więcej pić, żeby tak nie cierpieć. Wytrzymałem dwa tygodnie i piłem dalej… Tak naprawdę poszedłem na detoks, by podreperować swoje zdrowie i móc pić dalej. Wciąż zaprzeczałem, że jestem chory.
Po zakończeniu roku szkolnego w ostatniej klasie zawodowej poszliśmy razem z kolegami do baru, by świętować zakończenie szkoły. Wypiłem wtedy bardzo dużo piw, około dziesięciu. Potem pojechaliśmy do kolegi i tam obaliliśmy połówkę wódki na dwóch. Dobrze się czułem, więc odwiedziłem jeszcze melinę, żeby dopić.
Zdarzyło się też tak, że gdy piliśmy ze starszym kolegą ciągle przez jakieś siedem dni, byłem przepity i wpadłem na pomysł, żeby pójść do apteki po kroplówkę glukozy. Postanowiłem samodzielnie ją sobie podpiąć. Usnąłem, a gdy się obudziłem, bolała mnie ręka i była cała opuchnięta. Okazało się, że źle się wkułem. Pojechałem do szpitala, ale lekarz uznał, że to się wchłonie, więc poszedłem do kolegi i piłem dalej.
Z czasem stałem się niewolnikiem alkoholu, zawładnął on moim życiem na wszystkich płaszczyznach – w relacjach, w podejmowaniu decyzji, nad wszystkim panował alkohol. Dodawał mi odwagi, ośmielał mnie, dzięki niemu byłem bardziej rozmowny i odważny. Alkohol dawał mi szybką ulgę i pozwalał zapomnieć o problemach. Chciałem przed nim uciec, więc w wieku dwudziestu lat zdecydowałem się wstąpić do zakonu. Nie z powołania, ale aby ukryć się przed nałogiem.
Udało mi się tam nie pić około siedmiu miesięcy. Nawet złożyłem krucjatę, czyli wstrzemięźliwość od alkoholu. Po tym czasie zacząłem pić z klerykiem, a później w samotności. Ukrywałem swoją chorobę przed współbraćmi, nikt nie widział mnie pijanego. Po półtora roku postanowiłem odejść z zakonu, ale o tym napiszę więcej w dalszej części książki.
Po opuszczeniu zakonu chciałem zapomnieć o tym, co mnie tam spotkało, więc wróciłem do picia i starego towarzystwa. Wtedy też wpadłem w bardzo długi ciąg alkoholowy, który trwał jakieś dwa lata z przerwami. Moi rodzice nie wytrzymywali ze mną i ponownie złożyli wniosek sądowy o przymusowe leczenie. Robiłem wszystko, by tam nie iść, tłumaczyłem, że nie mam problemu z alkoholem, że nie jestem alkoholikiem. Co by ludzie powiedzieli? Postanowiłem znaleźć prywatny ośrodek z dala od domu i sam za niego zapłacić. Tam po raz pierwszy musiałem się przyznać przed grupą, że jestem taki, jak oni – chory. Pamiętam, że starałem się zmienić, pracowałem tam nad sobą. Dowiedziałem się więcej o swojej chorobie i dostałem narzędzia do radzenia sobie z nią.
Po wyjściu z ośrodka wytrzymałem miesiąc i wróciłem do picia. Nie potrafiłem przestać mimo stosowania różnych leków od psychiatrów na głód alkoholowy. Stosowałem silny lek, anticol, tak zwany straszak, miał mnie powstrzymać od picia – gdybym się przy nim napił, mógłbym umrzeć. Brałem go przez tydzień i odstawiłem na trzy dni, bo chciało mi się pić. Napiłem się piwa i szybko poczułem się źle, byłem cały czerwony, miałem duszności, serce mi kołatało, byłem rozpalony. Nie wiedziałem, co mam robić, więc zadzwoniłem do kolegi, też alkoholika, a on powiedział mi, że muszę zapić anticol, bo inaczej się wykończę. Wypiłem całą butelkę wina naraz i dopiero wtedy mi przeszło.
Stąpałem po bardzo cienkim lodzie, byłem na krawędzi śmierci. Od tamtej pory już nie brałem tego leku, mimo że nieraz myślałem o popełnieniu samobójstwa, odebraniu sobie życia… Ale nie umiałem tego zrobić. Moje uzależnienie się pogłębiało, każdego dnia było gorzej. Ponownie podjąłem decyzję, aby pójść na terapię i znów trafiłem do tego samego prywatnego ośrodka, w którym spędziłem miesiąc. Myślałem, że teraz mi się uda, że poradzę sobie z uzależnieniem. Tam mi też powiedzieli, że choroba alkoholowa to choroba uczuć, których wtedy w ogóle nie znałem.
Gdy wychodziłem z ośrodka, miałem poczucie mocy, że teraz już wszystko wiem i będzie inaczej, że nie wrócę do picia, ale choroba dała znać o sobie ponownie. Zacząłem znowu pić coraz więcej piwa i wódki, mieszkałem po hotelach, bo tam miałem lepszy komfort picia. Dochodziło do takich sytuacji, że dzwoniłem po karetkę pogotowia, bo bolała mnie trzustka. Zawozili mnie wtedy na oddział ratunkowy i odtruwali, a gdy lepiej się poczułem, wychodziłem i pierwsze kroki kierowałem do sklepu, by kupić piwo.
Raz, kiedy piłem z kolegą wódkę na melinie, a potem wróciłem do domu, upadłem na ziemię. Moje ciało zaczęło drętwieć, nie wiedziałem, co się dzieje. Rodzice szybko zadzwonili po pogotowie, a ja trafiłem na neurologię z podejrzeniem padaczki alkoholowej. Pamiętam, jak pielęgniarka zapytała, jak można się doprowadzić do takiego stanu. Była dla mnie nieprzyjemna, obrażała mnie. Wpadłem w szał i zacząłem się szarpać z personelem medycznym. Przywiązali mnie do łóżka pasami i wezwali policję. Funkcjonariusze zadzwonili po moich rodziców, którzy zabrali mnie do domu. Później okazało się, że miałem dwa i pół promila alkoholu we krwi. Poniosłem konsekwencje i musiałem zapłacić grzywnę za publiczne naruszenie nietykalności funkcjonariusza. Ale to mnie niczego nie nauczyło.
Kolejny raz dostałem sądowy nakaz leczenia przymusowego, ale nic sobie z tego nie robiłem. Żyłem w iluzji, w zakłamaniu, oszukiwałem siebie i ludzi wokół. Rodzina mnie namawiała, żebym poszedł kolejny raz do ośrodka, po kilkudniowym ciągu postawiłem odpocząć od picia i zgodziłem się. Poszedłem do szpitala na odwyk, w którym spędziłem dwa miesiące. Tam pisałem pracę i czytałem książki o uzależnieniu. Dostałem wiedzę, ale co z tego, jak nie byłem szczery z samym sobą. Znowu wytrzymałem miesiąc i wróciłem do picia.
Było coraz gorzej. Ponosiłem większe konsekwencje, traciłem prace przez alkohol, miałem problemy z prawem, utracone relacje z rodziną. Odizolowałem się od bliskich, spałem na melinach lub w hotelach, a ciężko zarobione pieniądze wydawałem na alkohol i zabawy. Próbowałem samodzielnie przestać pić, ale wytrzymywałem dwa dni i z powrotem popadałem w jeszcze dłuższe ciągi alkoholowe. Doszło do tego, że nieraz spałem w lesie lub na ławce w parku. Chodziłem do szpitali, by mnie odtruwali. Dostawałem mandaty, miałem sprawę w sądzie. Nie umiałem sobie z tym poradzić, więc wlewałem w siebie jeszcze więcej alkoholu. Czasami nawet bałem się przestać pić, by nie złapała mnie padaczka.
Ponownie musiałem pójść do ośrodka leczenia uzależnień. Myślałem, że zaczynam kontrolować mój nałóg, ale tam powiedzieli mi, że ta choroba zabija, że z nią się nie wygra. Kazali mi się poddać, uznać swoją porażkę nad alkoholem, przyznać, że alkohol jest silniejszy. Jest takie porównanie: jeżeli wchodzisz na ring z silniejszym od siebie przeciwnikiem, zawsze jesteś skazany na porażkę. A ja ciągle walczyłem z alkoholem. Czytałem prace zadane przez terapeutów, bym mógł się skonfrontować ze swoim uzależnieniem. Sam to pisałem, ale w głębi duszy tego nie czułem, oszukiwałem siebie i terapeutów. Zawsze kończyło się to powrotem do picia.
Tkwiłem w ogromnym zakłamaniu, byłem zaślepiony przez alkohol, trudniej było mi odróżnić, kim jestem naprawdę, jaki jestem bez alkoholu, w ogóle nie znałem siebie. Byłem mistrzem w użalaniu się nad sobą, jaki to jestem biedny, pokrzywdzony, nikt mnie nie rozumie i nikt nie jest w stanie mi pomóc. Tak było łatwiej. Pamiętam, jak kolega od kieliszka kiedyś mi powiedział, że jestem skazany na picie i jestem niewolnikiem alkoholu. A ja w to wierzyłem. Wielu terapeutów czy psychiatrów też nie wierzyło, że może mi się udać wyjść z nałogu, podcinali mi skrzydła. Przez to uważałem się za przypadek beznadziejny, myślałem, że nie ma dla mnie ratunku. Niektórzy terapeuci nawet śmiali się, że mam zawód pacjenta.
Jedna z moich terapii trwała dziesięć miesięcy w zamknięciu. Tam terapeuci starali mi się pomóc, jeden z nich powiedział, że choroba alkoholowa jest jedyną chorobą, po której można stać się lepszym człowiekiem, jeżeli się osiągnie trzeźwość. Utkwiło mi to bardzo w pamięci. Czytałem dużo książek o swojej chorobie, cytowałem fragmenty na pamięć, chwaliłem się przed terapeutami i pacjentami moją wiedzą. Ale co z tego, skoro nie wykorzystywałem tej wiedzy w drodze do trzeźwości? Jeden z terapeutów powiedział mi: „Ty bierzesz te książki na głowę, ale nie czujesz tego sercem”. Czułem, że ta wiedza mi przeszkadza w drodze do wyleczenia. Kiedy wracałem do picia, tłumaczyłem sobie, że jakiś psycholog napisał, że jestem po prostu w nawrocie i zapiłem.
Pamiętam, że kiedy byłem w ośrodku na terapii grupowej przez kilka miesięcy, terapeuta zadawał mi pytanie, kim jestem i dokąd zmierzam. A ja odpowiadałem, że jestem alkoholikiem i zmierzam do trzeźwości. To pytanie mnie złościło, bo wtedy zastanawiałem się, po co to robi. A on chciał mi pokazać, że sam jeszcze nie wiedziałem, kim byłem i dokąd zmierzałem. Po dziesięciu miesiącach przebywania w ośrodku postanowiłem zrezygnować z terapii i wrócić do pracy. Terapeuci mi to odradzali, mówili, że nie jestem gotowy, a ja uważałem, że jestem.
Miałem poczucie siły, miałem wrażenie, że wiem wszystko o mojej chorobie i o sobie. Gdy wychodziłem, jeden z psychologów zapytał, czy kupić mi wódkę. Mówiłem mu, że nie będę pił, ale on wiedział, że jego nie oszukam. Czułem złość na niego i urazę. Mówiłem sobie w myślach: „Ja mu pokażę”. Po miesiącu przyznałem mu rację.
Inny terapeuta zadawał mi pytanie, co takiego musi się wydarzyć w moim życiu, abym przestał pić. Nie umiałem wtedy odpowiedzieć, ale teraz wiem, że musiałem upaść na dno. Zawsze sobie wmawiałem, że dam radę, że mam już wiedzę i narzędzia. Ale co z tego, jak wracałem do picia, bo tak naprawdę nie wyobrażałem sobie życia bez alkoholu. W tamtym czasie liczyli się koledzy, z którymi piłem, poza nimi nie widziałem świata. Kolejny raz stoczyłem się na dno i kolejny raz poszedłem na detoks.
Trafiłem do Monaru na Marywilską i tam spotkałem bardzo dobrą panią doktor, która chciała mi pomóc. Nawet załatwiła mi odwyk, ale gdy tam pojechałem i zobaczyli moją historię leczenia, powiedzieli, że mnie nie przyjmą, bo nie są w stanie mi pomóc. Poczułem się jak śmieć, z którym już nic nie da się zrobić. W pewnym momencie pogodziłem się z tym, uznałem się za przypadek beznadziejny. Wtedy wróciłem na Marywilską i mieszkałem w noclegowni z bezdomnymi.
Do domu nie chciałem wracać, bo pokłóciłem się z rodziną. Przez dwa tygodnie byłem bezdomnym, a po tym czasie poszedłem do Monaru w Głoskowie, gdzie spędziłem pięć dni i zrezygnowałem. Pomyślałem, że to nie dla mnie. Tam trzeba było cały czas pracować, żyć w pewnej społeczności, był duży rygor. Odszedłem stamtąd i pierwsze, co zrobiłem, to poszedłem do sklepu i kupiłem setkę wódki. Napiłem się, żeby poczuć ulgę i zapomnieć o tym wszystkim.
Potem pojechałem do kolegi do Warszawy, gdzie piliśmy przez cztery dni. Ale znowu pomyślałem, że muszę coś zrobić ze swoim życiem i pojechałem do ośrodka, w którym byłem już dwa razy. Jednak byłem nieuczciwy wobec terapeutów, więc dali mi dwa tygodnie na znalezienie innego ośrodka. Znowu chciałem dać sobie spokój, byłem pewien, że już się nie zmienię.
Potrafiłem mieszać tabletki psychotropowe z alkoholem, żeby zasnąć. To cud, że żyję. Z uzależnienia od alkoholu wpadłem w hazard. Kiedy podejmowałem próby, by przestać pić, czegoś mi brakowało. Odczuwałem pustkę. Chodziłem więc obstawiać mecze w zakładach bukmacherskich. Grałem prawie codziennie, miałem ochotę się odegrać i wygrać pieniądze. Kiedy wygrałem, to na drugi dzień przegrałem tę samą sumę. Potrafiłem przegrać całą wypłatę. Przez chwilę wydawało mi się, że jestem na plusie, ale kiedy obliczyłem, ile wydałem na zakładach, to było to około kilku tysięcy.
Poświeciłem temu dużo czasu. Zawsze kombinowałem, jak się odegrać. Moje uzależnienie od hazardu trwało jakieś cztery lata. Kiedy przegrywałem, wpadałem w szał, wręcz w furię, że kupon był pewny i nie wszedł. Ale ponownie obstawiałem, wydawałem na kilka kuponów nawet czterysta złotych dziennie. Potrafiłem nieraz wygrać kilka tysięcy i przegrać je w ten sam dzień, bo zawsze było mi mało. Miałem obsesje wygrywania, ponosiłem coraz większe straty finansowe i zatracałem się w wirze hazardu. Przy okazji piłem alkohol. Nawet nie potrafiłem się przyznać, że jestem uzależniony od hazardu. Broniłem się i żyłem w iluzji, okłamywałem się, że jest dobrze, a było tragicznie.Rozdział drugi
Moje
demony przeszłości
Jest to dla mnie trudny temat, ale chciałbym się z nim zmierzyć. Wiem, że jest wielu ludzi, którzy zmagają się z tym samym, ale ich to przerasta. Wykorzystanie seksualne to coś, z czym w ogóle sobie nie radziłem. Pierwszy raz zostałem wykorzystany w wieku sześciu lat, ten moment dokładnie utkwił w mojej pamięci. Jako dziecko zostałem zmuszony do stosunku płciowego przez koleżankę, a wtedy nawet nie wiedziałem, jak to robić. Byłem bardzo mały, przestraszony, nikomu o tym nie mówiłem, nawet rodzicom. Wstydziłem się i myślałem, że nikt mi nie uwierzy albo mnie nie zrozumie. Obwiniałem za to siebie i nosiłem ten ciężar przez całe swoje życie. Chciałem to wymazać z pamięci, ale nie umiałem, to utkwiło we mnie bardzo głęboko.
Druga sytuacja miała miejsce, gdy miałem około ośmiu lat. Było to na wsi u babci. Zostałem wykorzystany przez starszych kolegów, wręcz upokorzony. Kazali mi dotykać rękami członka kolegi. To było okropne, obrzydliwe. Pamiętam, jak śmiali się z tego i ze mnie. Zawsze zadawałem sobie pytanie, dlaczego mnie to spotkało, co ja im takiego zrobiłem, że mnie tak upokorzyli? To było dla mnie bardzo trudne doświadczenie, które musiałem dźwigać na swoich barkach.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
_Ciąg dalszy dostępny w pełnej wersji książki._