- promocja
- W empik go
Prawo pożądania - ebook
Prawo pożądania - ebook
Mathilde jest młodą prawniczką odnoszącą sukcesy w zawrotnym tempie. Sprawa goni sprawę, a stawka, którą jest ludzkie życie, staje się coraz wyższa. Mathilde nie bierze jeńców! Gdyby tylko jej życie prywatne wyglądało inaczej… Zbyt wczesne i pozornie udane małżeństwo staje się dla dziewczyny ciężarem. Uwikłana w absurdalny romans, próbuje wszystko poukładać. Tymczasem na sali rozpraw staje oko w oko z prawdziwą bestią, Bestią z Paryża, człowiekiem, który odmieni jej życie na zawsze.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-280-9805-3 |
Rozmiar pliku: | 2,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Odgłos sędziowskiego młoteczka zawsze powodował w niej tę samą reakcję – Mathilde wzdrygała się, jakby zwiastujący zakończenie rozprawy dźwięk wyrywał ją z letargu, w jakim tkwiła na sali rozpraw. Była wziętą prawniczką i swoje zajęcie traktowała z największym oddaniem. Na początku sądziła, że nie zdoła odnaleźć się w rzeczywistości, w której przyjdzie jej bronić człowieka, jednocześnie wątpiąc w jego niewinność. Stało się jednak inaczej. Mathilde nie lubiła bowiem przegrywać. Wielomiesięczne przygotowania do rozprawy, spotkania, przesłuchania i konieczność pojawiania się w miejscach, których wolała nie odwiedzać, zmuszały ją do wytężonych starań o wygraną. W każdym, nawet najmniej istotnym, szczególe doszukiwała się dowodu niewinności, wierzyła w ludzką resocjalizację, a ponad wszystko zawsze starała się skupiać na sobie maksimum uwagi. Z czasem ta piękna, drobna i pozornie delikatna kobieta, mimo bardzo młodego wieku, zaskarbiła sobie szacunek koleżanek i kolegów z palestry, a wieść o jej profesjonalizmie obiegła Paryż.
– Gratuluję, pani mecenas. – Postawny oskarżyciel ujął w dłoń jej palce i lekko ścisnął.
Był świetnym adwokatem. Choć jego skroń oprószyła już siwizna, Antoine La Merre wciąż przyciągał do siebie płeć damską. Głębokie spojrzenie jego piwnych oczu przyprawiało o dreszcze nawet sędzinę. Mathilde potrafiła rozpoznać, kiedy mężczyzna robił wrażenie na kobiecie i wcale nie musiała jej znać, by dostrzec ten znajomy błysk w oku i gesty zdradzające zauroczenie. Podobnie było w przypadku jej byłego męża. Na ich ostatnim wspólnym raucie zorientowała się, że młodziutka aplikantka nie tylko zdołała zwrócić na siebie uwagę męża Mathilde, ale również zdążyła już zaciągnąć go do łóżka. Massime nie próbował nawet kłamać. Oczywiście poprosił o wybaczenie, obiecał, że nigdy nie dojdzie już do podobnego zdarzenia, jednak Mathilde nie zdołała mu wybaczyć. Może właśnie dlatego, że nie kłamał? Cóż, gdyby choć podjął próbę ukrycia zdrady, mogłaby dać mu jeszcze jedną szansę. Chociażby z powodu złudnego wrażenia, że wciąż jest dla niego warta nawet kłamstwa. Massime pozwolił jej jednak odejść, nie licząc na wybaczenie tak, jak dwa lata wcześniej, kiedy jedna ze studentek zdołała uwieść go po raz pierwszy.
Przyjaciółka Mathilde, Stefanie, miała na to swoją teorię – mężczyzna, który spróbuje raz, nie będzie mógł już nigdy więcej oprzeć się zdradzie. Towarzyszący jej dreszczyk emocji, świadomość sięgania po coś, co zakazane, będą pobudzały go do działania, podkręcały dreszcz powodowany balansowaniem na granicy dobra i zła, a nic nie steruje facetem tak jak rozbuchane ego.
Rozwód otrzymała bardzo szybko. Obyło się bez scen i niepotrzebnego prania brudów. Świadomy straty Massime pozostawił jej piękne i słoneczne mieszkanie w kamienicy przy Rue de Passy w XVI Dzielnicy Paryża, oddał swojego SUV-a, bo Mathilde lubiła ten samochód bardziej niż on, i zaoferował przyjaźń. Przyjęła wszystko bez mrugnięcia okiem, bo ceniła komfort i wygodę. Ciężko na to wszystko pracowała. Jej życie, choć przepełnione przepychem, nie zawsze przecież tak wyglądało. Tym bardziej więc nie krygowała się przed byłym mężem i przyjęła to, co ofiarował.
Już pierwszej nocy, którą przyszło Mathilde spędzić w tym mieszkaniu, zetknęła się z samotnością i poczuciem straty. I nie chodziło o Massime’a. Nie potrafiła się oswoić z otaczającą ją pustką. Oczywiście mogła mieć kota, nawet kilkakrotnie rozpatrywała możliwość przyniesienia do domu puszystego pocieszacza, ale okazało się, że jest uczulona na sierść. Massime nalegał na dzieci, ale powoływanie na ten okrutny i pozbawiony sprawiedliwości świat bezbronnej istoty wydawało jej się wtedy zbytecznym okrucieństwem. Poza tym, miała dopiero dwadzieścia pięć lat, była za młoda na dzieci. Została sama.
Bardzo szybko jednak w jej otoczeniu pojawił się starszy od niej o kilka lat Michel. Nie był związany z polityką miał również niewiele do czynienia z wykonywaną przez nią profesją. Na co dzień niezwykle opanowany, a przede wszystkim cierpliwy, Michel wykładał historię sztuki w Academie des Beaux-Arts, czyli Szkole Sztuk Pięknych w Paryżu.
Ich pozornie różniące się od siebie światy starły się i zdawały idealnie do siebie pasować.
Pochłonięta pracą Mathilde zawsze mogła liczyć na ciepło ogniska domowego, bo Michel był domatorem. Większość czasu spędzał w jej mieszkaniu na malowaniu i pisaniu swojej kolejnej książki. Na początku taki układ wydawał się pozbawiony przyszłości, co zresztą wróżyła temu związkowi Stef. Nic nie wskazywało jednak na to, by Mathilde miała rozstać się z Michelem. Obydwoje mieli to, czego potrzebowali na tym etapie życia. On – spokój i ciszę do pracy, kobietę, która tolerowała jego zamiłowanie do przesadnego wręcz porządku i uwielbiała jego kuchnię. Ona zaś zyskała mężczyznę godzinami słuchającego jej opowieści o tym, co działo się w sądzie, poprawiającego przygotowywane przez nią wystąpienia i ratującego z opresji, kiedy spotkania z klientami przeciągały się, a tolerowanie ich zdecydowanie przekraczało cierpliwość Mathilde. Tę dwójkę połączyła miłość do wykonywanych zawodów i tolerancja wobec siebie. To zdawało się im wystarczać.
– Dziękuję, mecenasie. – Oddała uścisk i powściągnęła zadowolenie, nie chcąc wzbudzać niepotrzebnych emocji. Żaden mężczyzna nie lubi przegrywać, tym bardziej z kobietą, powtarzała jej Stef.
– Może zgodzi się pani wypić ze mną kawę?
Obserwowała zaznaczającą się na czole La Merre’a bruzdę, kiedy ten pochylił się lekko nad nią, niższą od niego nawet w wysokich szpilkach. Zdołała jednak zachować dzielący ich dystans. Palestra nie była pozbawiona rozpustników gotowych na świętowanie sukcesów w zaciszu apartamentów mieszczących się w szesnastej dzielnicy hoteli.
– Z przyjemnością – odparła, skłaniając głowę i ukrywając spojrzenie za rzęsami. – Może jednak jutro? Spotkamy się prawdopodobnie w sądzie. Gratuluję świetnie prowadzonej sprawy.
Uwolniła się od towarzystwa kolegi i skierowała do wyjścia. Przemierzała korytarze sądu wsłuchana w odgłos własnych szpilek, a jedyne, o czym marzyła, to dotarcie do domu. Sprawa, którą zajmowała się od dobrych czterech miesięcy, pochłonęła sporo jej energii.
Już na schodach wiodących do mieszkania poczuła przyjemny zapach jej ulubionych ślimaków po burgundzku. Michel serwował je z masłem czosnkowym i zawsze świeżą pietruszką, po którą wystarczyło zejść do sklepiku na parterze ich kamienicy.
– Mmm… a do tego otworzę białe wino – westchnęła i poczuła napływającą do ust ślinę.
Okazało się, że jej partner nie próżnował. Z chwilą, kiedy pchnęła drzwi, w jej nozdrza uderzył rozkoszny zapach czosnku, a wyciągnięty w jej kierunku kieliszek z musującym crémants wywołał przeciągłe westchnienie. Mathilde odstawiła teczkę na stojące przy drzwiach krzesło. Zsunęła ze stóp szpilki i przyjęła z wdzięcznością kieliszek z winem, od razu z niego upijając. Westchnęła ponownie, wprawiając Michela w przyjemne rozbawienie.
– Odniosłaś sukces, jak sądzę? – zapytał, zdejmując z jej ramion wiosenny płaszcz i wyjmując z ręki togę.
– Druzgocący. Antoine nie miał szans. A wiesz, co było tego powodem?
Przeszła do salonu wiedziona kuszącym zapachem. Zerknęła jeszcze za siebie, żeby się upewnić, że Michel podąża w ślad za nią.
– Wiara w zwycięstwo – zaintonował, modulując głos.
– Właśnie tak! – Roześmiała się głośno i odstawiła kieliszek, uprzednio wychylając jego zawartość. – Kochanie, przygotowałeś to wszystko dla mnie? – Powiodła wzrokiem po stole i zaczęła bawić się drobnym wisiorkiem zdobiącym jej smukłą szyję.
– Oczywiście, choć nie będę ukrywał, że ja również mam powód do świętowania.
– A jaki?
Michel znowu napełnił ich kieliszki i wręczył jeden Mathilde. – Podpisałem dziś umowę na nową publikację.
– Na „tę” książkę, kochanie? – Zakryła usta dłonią i podeszła do niego. Mężczyzna przysunął kieliszek do jej kieliszka i obydwoje wznieśli toast. – Gratuluję ci, Michel! To wspaniałe wieści!
– A ja gratuluję tobie. Jesteś niezastąpiona. – Na te słowa onieśmielona Mathilde zmrużyła powieki, ale szybko zaniechała powściągliwości. Kochała pochlebstwa. Poza wysokimi honorariami od klientów to właśnie one sprawiały jej największą przyjemność. Przylgnęła do Michela całym ciałem i oddała mu kieliszek.
– Myślisz, że zdążę wziąć prysznic, zanim… – Zerknęła na stół.
– Oczywiście! Wychodzisz dziś wieczorem?
– Raczej nie – odparła niewinnie i zniknęła w łazience.
Byli ze sobą trzy lata i zawsze w chwilach, które ona nazywała niezręcznymi, odczuwała silną potrzebę usunięcia się z drogi Michelowi.
Byli białym małżeństwem. Ona, dwudziestopięcioletnia prawniczka, dla której praca stanowiła jedyną przyjemność i rozrywkę, oraz on, niespełniony artysta, człowiek o pięknym wnętrzu i dobrym sercu, jednak niezdolny do przeżywania uciech cielesnych. Najtrudniej było im na początku. Michel miał wyrzuty sumienia z powodu nieudanych starań dogodzenia swojej pięknej partnerce. Po kilku żenujących próbach, podczas których Michel nie stanął, a właściwie Michelowi nic nie stanęło, na wysokości zadania, ustalili, że nie będą więcej próbować. On zadeklarował absolutną tolerancję wobec jej ewentualnych kochanków, czym wzbudził u niej niemałe zaskoczenie. Ona zaś postanowiła dowieść, że nie musi mieć sprawnego penisa, by ją zaspokoić. I tak oto przez niemal trzy lata ich pożycia Mathilde była zaspokajana oralnie.ROZDZIAŁ DRUGI
Bardzo szybko opuściło ją przyjemne wrażenie lekkości zawsze towarzyszące wygranej. Już z chwilą ponownego pojawienia się w kancelarii Mathilde znów poczuła, że tkwi w matni powtarzających się czynności. Tego dnia miała umówionych kilka spotkań z klientami. Na szczęście nie zanosiło się na jakąś grubszą sprawę, co pozwalało jej na odrobinę wytchnienia.
Przeglądała właśnie dokumenty pozostawione na biurku przez asystentkę, kiedy jej komórka rozbrzmiała ustawionym sygnałem ostatniej części Bonda. Kochała tę serię. Obejrzała całą kilkakrotnie i gdyby ktoś zadał jej pytanie o ulubioną, nie potrafiłaby wybrać. Każdy odtwórca roli agenta jej królewskiej mości miał w sobie coś, co pociągało Mathilde i powodowało, że rozmarzona zawsze odnajdywała się w roli towarzyszącej Bondowi kobiety. Z pewnością sama też uległaby uwodzicielskiemu czarowi mężczyzny pokroju Agenta 007, a na samą o tym myśl robiło jej się gorąco.
– Dzień dobry, kochanie. – Ciepły głos Stef zawsze wprawiał Mathilde w doskonały nastrój.
– Cześć, moja piękna.
– Słyszałam od Antoine’a, że rozłożyłaś go wczoraj na łopatki. Gratuluję, choć szczerze nie spodziewałam się innego zakończenia tej i tak przeciągającej się sprawy.
– Gdyby nie jego wiara w sukces skończyłabym zdecydowanie szybciej. – Mathilde rozparta w fotelu i rozmarzona podziwiała widok rozpościerającego się za oknem Lasku Bulońskiego.
– Antoine to długodystansowiec, zapewniam cię. Poza tym ubolewał wczoraj nad tym, jak został przez ciebie potraktowany po zakończeniu.
– Mianowicie?
– Odrzuciłaś zaproszenie na kawę, co powinnaś była odczytać właściwie, czyli jako propozycję mile spędzonego wieczoru.
– Długodystansowiec, powiadasz? Skoro jesteśmy przy tym, przydałby mi się porządny seks. – Westchnęła tęsknie, co zwykła czynić wyłącznie w towarzystwie swojej wiernej przyjaciółki.
– Stare zabawki już przestały cieszyć? Zawsze możemy udać się po nowe…
– Jesteś kochana, ale dziękuję.
– Tak wygląda współczucie, Mathi. Naprawdę nie wiem, jak sobie radzisz w sytuacji, kiedy aż skręca, by dosiąść jurnego ogiera.
– Mój jurny nie jest, to proste. Za to minetki opanował do perfekcji.
– Może więc skorzystaj z oferty La Merre’a? – Mathilde zmrużyła powieki, wyobrażając sobie, jak Stef wzrusza teraz ramionami i teatralnie trzepocze rzęsami.
– Proszę cię. Nie mam nic przeciwko świętowaniu, ale Antoine zdecydowanie nie jest tym, z kim chciałabym spędzić na osobności chociażby minutę. Nawet w moim położeniu.
– Doskonale to rozumiem. O jego ostatniej zdobyczy aż huczy w kuluarach naszej kafeterii. Dziewczyna nie wie, co zrobić z oczami.
– Paskudna pleciuga – zażartowała Mathilde na tę świeżą plotkę.
– Uhm. Nie pozostaje ci nic innego, jak zjeść ze mną lunch – zaproponowała niewinnym tonem Stef. – Mam wolną godzinę przed kolejnym spotkaniem. Jak u ciebie?
– Właściwie nie miałabym nic przeciwko temu. Co więcej, zjem z tobą z przyjemnością.
– W takim razie ja wychodzę. Spotkajmy się na rogu. Zamawiam to, co zwykle.
– Stef, dla mnie weź dwie eklerki, proszę. Muszę odreagować.
– Uuu, zanosi się na dłuższą pogawędkę.
Chwilę później obie zajadały się już ciastkami wypełnionymi słodkim kremem.
– Słuchaj, a co takiego się wydarzyło, że musisz odreagować? Czy śliniący się na twój widok Antoine wywołuje w tobie aż takie reakcje? Bo jeśli tak dalej pójdzie to po twojej figurze zostanie tylko wspomnienie – próbowała żartować Stef.
– Nie, Antoine musiałby się bardziej postarać, by wywrzeć na mnie w ogóle jakiekolwiek wrażenie. Doskwiera mi ostatnio marazm naszej powtarzalnej codzienności. Dostajesz sprawę, przygotowujesz się do niej i w pewnym sensie możesz już po krótkiej rozmowie ocenić, czy twój klient jest winien. Standardowe reakcje, te same zachowania. Żadnych wzlotów i upadków – narzekała Mathilde, popijając ciepłe cappuccino.
– Ten marazm nie dotyczy każdego. Niektórzy muszą się bardzo starać, by osiągnąć sukces. Myślę, że przywykłaś, bo czujesz się w tej robocie, jak ryba w wodzie. Ja w dalszym ciągu muszę się napocić, by wygrać. Może sobie trochę odpuść?
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Zacznij podchodzić do pracy na większym luzie? Bo tkwisz w nieustającym stanie napięcia. Jesteś perfekcjonistką, dlatego czujesz się tak, jakbyś tkwiła w marazmie, bo nie pozwalasz sobie na odreagowanie.
– Ależ pozwalam, Stef! Poza tym, jestem w branży dopiero od kilku lat. Sama wiesz, jak wiele kosztowało mnie dotarcie na sam szczyt – ożywiła się Mathilde. – Wczoraj zjedliśmy z Michelem pyszną kolację.
– Kolację?
Kobieta zarumieniła się i spuściła wzrok.
– Minetka też była pierwsza klasa.
– Posłuchaj. – Stef zareagowała tak, jakby nie dostrzegała rumieńców oblewających twarz przyjaciółki. – Poznałam świetnego faceta.
– Naprawdę? Kto to? Opowiadaj – zareagowała serdecznie, choć w głębi serca poczuła rozczarowanie. Nowy facet Stef okazał się ważniejszy niż problem dręczący przyjaciółkę.
– To nic takiego. Przynajmniej nie na tym etapie, uwierz mi. – Mina Stef nie zdradzała emocji. – Jego obecność sprawia jednak, że nie czuję się znudzona. Zawsze mi się chce i to bez względu na to, czy jestem w pracy, czy w domu.
– Nie rozumiem, co chcesz powiedzieć? Powinnam rzucić Michela?
– Nie! Skąd! Tylko tak sobie myślę, że zbyt łatwo zrezygnowaliście. Nie wychodzicie z tą sytuacją poza strefę komfortu Michela, a w rezultacie ty nie pozwalasz dać ujść swoim emocjom. Wszystko się w tobie kłębi i nawarstwia.
Mathilde nie dowierzała radom przyjaciółki. Patrzyła na nią, kręcąc głową.
– Rozumiem, że radzisz mi, żebym wyszła do parku i znalazła sobie przygodnego kochanka?
– Mathilde! – Karcący wzrok przyjaciółki pozbawił ją ochoty na żarty. – Tak! Właśnie tak zrób, pomijając przygodnego kochanka. – Absurdalność tej zaś rady spowodowała, że Mathilde zakrztusiła się kawą.
– Stef, ponosi cię fantazja…
– Nie, wcale nie. Dziś przed wyjściem do biura zrobiliśmy to w jego garażu. Wczoraj w schowku na szczotki…
– Schowek źle mi się kojarzy – wtrąciła Mathilde, chcąc rozładować stres.
– Bo kierujesz się uprzedzeniami. Pozwól sobie na zrobienie czegoś szalonego! Seks jest w życiu naprawdę ważny!
– Pamiętam, Stef. Ja wciąż pamiętam, czym jest seks. Poza tym zrobił mi wczoraj dobrze na krześle w przedpokoju – zdradziła nieśmiało szczegóły tamtego popołudnia.
– W domu twojej matki?
– W moim domu.
– No właśnie… Troszkę pikanterii zdecydowanie wprowadzi element zaskoczenia i niepewności, a to wpłynie również na twoje samopoczucie.
– Nigdy nie sądziłam, że seks może się okazać lekarstwem na znudzenie przewidywalnymi zajęciami.
– Na to nie, ale może wpłynąć na zmianę twojego nastawienia. A kiedy jesteś zaspokojona, wszystko nabiera innych barw. Spróbuj.
***
Tego popołudnia, kiedy Mathilde szykowała się do wyjścia z biura, wróciła myślami do rozmowy ze Stef. Zaczęła sobie wyobrażać siebie w towarzystwie obcego, jednak niezwykle pociągającego, mężczyzny. Wizualizowała jego silne ramiona, szeroki tors i… ławkę w parku.
– Albo w schowku na szczotki – westchnęła i rozchmurzyła się na myśl o baraszkowaniu z nim wśród detergentów, w ciasnym pomieszczeniu.
Pakowała właśnie ostatnie dokumenty, kiedy w drzwiach jej gabinetu zjawiła się asystentka.
– Pani Macrone, jeszcze jeden klient.
– Był umówiony? – Zaskoczona Mathilde nie przerwała zbierania swoich rzeczy. Obrzuciła asystentkę zniecierpliwionym spojrzeniem, a widząc jej niepewność rozłożyła szeroko ramiona. – Co jest Kate?
– Sęk w tym, że nie był umówiony, ale nie potrafię wymusić na nim opuszczenia kancelarii.
– To do ciebie zupełnie niepodobne…
– Musi go pani zobaczyć… Sama pani zrozumie…
– Poproś go więc i daj mi pięć minut. Możesz mierzyć czas, a rano poproszę o café crème.
– Jeśli tylko się pani uda, oczywiście stawiam café crème.
Humor asystentki wcale się nie poprawił. Wręcz przeciwnie, dziewczyna pospiesznie opuściła gabinet i ruchem ręki zaprosiła do środka niespodziewanego klienta. Mathilde zdążyła zająć swoje miejsce za biurkiem, odrzuciła włosy z ramion i podniosła wzrok w oczekiwaniu na gościa. Po chwili całą wolną przestrzeń drzwi prowadzących do jej gabinetu wypełnił on. Niezwykle postawny, choć według Mathilde określenie go „ogromnym” zdecydowanie lepiej oddawało posturę mężczyzny. Obrzucił wnętrze przenikliwym spojrzeniem, jakby nastawiał się na znalezienie i wyeliminowanie czegokolwiek, co uniemożliwiałoby mu wejście do środka. Przezorny, ale stanowczy, pomyślała, obserwując zachowanie swojego gościa. Mężczyzna skłonił głowę i zatrzymał się na środku gabinetu. Nadszedł czas na szybkie, choć uważne przyjrzenie się potencjalnemu klientowi. Wszystko, co zwróciło jej uwagę, wskazywało jednoznacznie, że nie powinna deklarować zgody na prowadzenie sprawy, z którą przyszedł. Miał na sobie idealnie skrojony garnitur. Nosił buty z miękkiej skóry dopasowane do odpowiednio długiej nogawki. Błękitna koszula i krawat w kolorze śliwki synchronizowały z obrazem całości, nadając mężczyźnie elegancki, a nawet ekskluzywny sznyt. Jego nadgarstek zdobił duży złoty zegarek, co jedynie upewniło Mathilde, że zajmuje w reprezentowanym przez siebie środowisku wysoką pozycję. Mógł być od niej starszy o jakieś dziesięć, może piętnaście lat. Poza tym ta twarz… Skądś znała tego mężczyznę. Gdzieś już widziała te oczy i opanowane, pewne siebie spojrzenie. Lekko siwiejące skronie dodawały mu powagi. Z tej wizyty nie wyniknie nic dobrego, przemknęło jej przez myśl, a jednak coś nakazywało jej, by wysłuchać gościa.
– Proszę, niech pan spocznie. – Wskazała duży skórzany fotel, sama zaś rozparła się wygodnie i założyła nogę na nogę, ukrywając w ten sposób nerwowe drżenie w całym ciele. Z reguły omijała ludzi pokroju tego człowieka szerokim łukiem. W swojej karierze prowadziła zaledwie jedną sprawę z zakresu tych, których wolała unikać, a towarzyszył jej w tamtym czasie ciągły stres i lęk przed konsekwencjami w razie ewentualnego niepowodzenia.
Mężczyzna podszedł do biurka i nie spuszczając wzroku z Mathilde, pochylił się nad blatem, a potem wyciągnął w jej stronę dużą dłoń. Patrząc na nią, a potem znowu w jego oczy, poczuła się zupełnie bezbronna. Na nic zdawało się jej solidne wykształcenie i odniesiony w zawodzie sukces, kiedy stał przed nią on.
– Nazywam się Jean Dubois. – Nagle doznała olśnienia. Przez głowę przeleciały jej w trybie przyspieszonym migawki wiadomości, które mówiły o jej gościu. Nagłówki gazet raziły przerażającymi treściami. Bestia z Paryża, ojciec chrzestny paryskiego podziemia czy inne, nie mniej przerażające, przydomki uświadomiły jej, o czym mówiła pobladła asystentka. Mathilde podała mężczyźnie dłoń i przełknęła nerwowo ślinę. Jean usiadł natomiast w fotelu, splótł dłonie przed sobą i w milczeniu, bacznie wpatrywał się w siedzącą przed nim kobietę.
– Co pana do mnie sprowadza, panie Dubois? – Usilnie starała się nadać swojemu głosowi naturalne brzmienie.
– Jak na jedną z najlepszych obrończyń w mieście wygląda pani bardzo młodo.
– Mój wiek nie ma nic wspólnego z umiejętnościami. – Na te, pewne siebie, słowa jego brew uniosła się wymownie.
– Rzeczywiście. To była raczej luźna uwaga, proszę mi wybaczyć. Poradziła sobie pani ze sprawą nieobliczalnego Larusso przed rokiem. – Na samo wspomnienie tamtej sprawy poczuła wspinające się po jej plecach dreszcze. Zdecydowanie wolałaby zapomnieć o tamtym czasie. – Poza tym, ostatnia przegrana przez panią sprawa była wynikiem niefrasobliwego asystenta, ale tego już się pani pozbyła, co zauważyłem, wchodząc do pani kancelarii. To była słuszna decyzja.
– Dziękuję. – Odparła pospiesznie, powstrzymując się od uśmiechu.
– Chciałbym prosić, by reprezentowała pani mojego człowieka w nadchodzącej sprawie o pobicie.
W gabinecie nastała cisza. Grobowa, z rodzaju tych, które nie zwiastują niczego dobrego. Mężczyzna uniósł nieco brodę, a jego hipnotyzujące spojrzenie powstrzymywało Mathilde nawet przed mruganiem. Było w jego oczach coś niepokojącego, a zarazem przyciągającego. Coś, co zmuszało Mathilde do pokory i posłuszeństwa. Te cechy nie leżały natomiast w jej naturze, dlatego właśnie zaczęła odczuwać kiełkującą z wolna fascynację. Siedział przed nią mężczyzna, który z powodu swojej pokiereszowanej reputacji mógł oczekiwać reprezentowania przez każdego innego prawnika. Lepszego niż Mathilde. Jednak to w jej gabinecie siedział i wpatrywał się w nią w sposób niepozostawiający złudzeń. Mathilde poczuła się jak ofiara Bestii z Paryża. Zamiast jednak skupić się na znalezieniu sposobu na pozbycie się ze swojej kancelarii tego przestępcy, ona zaczęła rozmyślać – ku własnemu zaskoczeniu – cóż taki pozbawiony jakichkolwiek hamulców mężczyzna mógłby z nią zrobić w sypialni.
– Panie Dubois…
– Bardzo zależy mi na tym, by to pani reprezentowała mojego przyjaciela.
Zrobiło się niezręcznie, pomyślała, ale odetchnęła z ulgą, bo zdołała uciec od niego wzrokiem.
– Czy został już wyznaczony termin rozprawy?
Jej spokój zaskoczył nawet ją samą.
– Tak. Mamy prawie trzy miesiące.
– Będę potrzebowała dokumentów sprawy i chciałabym porozmawiać z pana przyjacielem.
– Umówimy widzenie.
– On przebywa w areszcie? – zapytała, a mężczyzna skinął głową.
– Moje honorarium…
– Pokryję wszelkie koszty – uciął, a Mathilde przełknęła nerwowo, jednak ostatkiem tlącej się w niej dumy zmusiła się do uniesienia wyżej głowy.
– Dobrze. Zgadzam się reprezentować pańskiego przyjaciela w sądzie.