Prawo Rezonansu w miłości - ebook
Prawo Rezonansu w miłości - ebook
Czy szukasz miłości, która przyniesie ci prawdziwe spełnienie i szczęście? Z tą książką uwolnisz się od fałszywych oczekiwań i zaakceptujesz siebie. Pozwól, aby miłość cię odnalazła. Sięgnij po tę książkę i odkryj, jak wdzięczność, przebaczenie i samoakceptacja mogą zmienić twoje życie i relacje. Prawo Rezonansu pomoże ci odkryć prawdziwą miłość. Rozwój duchowy, pozytywne myślenie i świadomość pomogą ci uwolnić się od nierealistycznych oczekiwań i nauczyć się akceptować siebie. Skorzystaj z praktycznych technik, terapii i wizualizacji, aby wykorzystać bolesne doświadczenia na korzyść swoich relacji i lepszego samopoczucia. Dowiesz się, jak znaleźć miłość i gdzie znaleźć miłość, która przyniesie ci spełnienie marzeń. Przeczytaj tę książkę i odkryj na nowo zdolność do kochania i bycia kochanym.
Spis treści
W punkcie zwrotnym
Przypomnij sobie
Obranie nowych dróg
I. Rozpoznanie złudzenia miłości
Kocham cię, bo…
Nie można kochać tego, czego się potrzebuje
II. Otwarcie się na miłość
Smutek – wejście w nowe życie
Uciszenie naszego wewnętrznego krytyka
III. Odzyskanie miłości
Poszukiwanie miłości zawsze kończy się w tobie
Akceptacja siebie
IV. Walka o wspólną miłość
Uzdrawiająca siła wybaczania
Cud miłości fizycznej
V. 21 sposobów, jak zaprosić i utrzymać miłość
1. Oczyma miłości
2. Siła ciszy
3. Dar obdarowania
4. Podziękowanie jest wyrazem miłości
5. Rytuały tworzą solidny fundament
6. Prawdziwa miłość przejrzy przez maski
7. Komu to służy?
8. Dystans tworzy bliskość
9. Miłość nie potrzebuje kapitału wyjściowego
10. „Tak” i „nie” w miłości
11. Miłość przejawia się w drobiazgach
12. Gdyby to był mój ostatni dzień
13. Uzyskanie głębokiego zrozumienia
14. Co oddajesz, to do ciebie powraca
15. Bycie szczęśliwym to najpiękniejsza forma miłości
16. Magia pocałunku
17. Cud uśmiechu
18. Mówić powinien tylko ten, kto ma więcej do powiedzenia niż cisza
19. Myślenie sercem
20. Zdumiewający potencjał zazdrości
21. Kochać znaczy widzieć to, co dobre
Nie trać wiary w siebie
Wyznanie miłości
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8301-770-9 |
Rozmiar pliku: | 3,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W najgorszym momencie życia zwykle zdarza się cud.
Są w życiu chwile, kiedy wydaje się, że wszystko utknęło. Do takiego punktu dotarłem, mając trzydzieści siedem lat.
Mój ojciec leżał w śpiączce. Wypadek samochodowy zupełnie niespodziewanie pozbawił go życia. Nie pożegnałem się z nim, nie odbyłem wyjaśniającej rozmowy między ojcem i synem, a teraz nie było już możliwości wypowiedzenia tych wszystkich słów, odbycia wszystkich tych wizyt i rozmów telefonicznych, do których dochodziło zdecydowanie zbyt rzadko, pojednania się i załatwienia wszystkich spraw dotąd odkładanych przeze mnie na jakąś nieokreśloną odległą przyszłość. Tyle jeszcze było do powiedzenia, tyle myśli do podzielenia się, ale nagła śmierć ojca głęboko przeorała moje życie. I nic już nie mogło tego odwrócić.
Z powodu prac zdjęciowych dopiero dwa dni po wypadku mogłem pospieszyć do szpitala, gdzie umierający leżał w śpiączce, podłączony do mnóstwa przewodów. To cud, mówili lekarze, że jego serce wciąż bije. Obrażenia wewnętrzne były tak poważne, że nie rozumiano, co trzyma jeszcze jego ciało przy życiu.
Ale ja wiedziałem. Choć już nie obudził się ze śpiączki, wyglądało to zupełnie tak, jakby na mnie czekał, by umożliwić mi przynajmniej tego rodzaju pożegnanie.
Nigdy wcześniej miłości do ojca nie odczuwałem tak mocno jak tamtej nocy. Rozmawiałem z nim. Byłem przekonany, że mnie słyszy. Powiedziałem mu wszystko, co dotąd przemilczałem. Pogodziłam się z nim, doprowadziłem do zawarcia pokoju między nami i poczułem dziwnie głęboką miłość, która związała nas w tym momencie mocniej niż kiedykolwiek wcześniej. Dopiero tej nocy zdałem sobie sprawę, jak beztrosko, uważając to za rzecz oczywistą, traktowałam obecność osoby, którą tak bardzo kochałam.
Teraz jednak było już za późno. Ojciec leżał, umierając, i nic już nie mogło sprowadzić go z powrotem. Musiałem pozwolić mu odejść. Jeszcze tej nocy. Trzy godziny po moim przybyciu jego ciało dało wreszcie za wygraną, a regularny sygnał dźwiękowy na zielonkawym monitorze zmienił się w długą linię, gdy serce ojca przestało bić.
Przewody odłączono, pozbawione życia ciało przeniesiono na wózek i przykryto białym prześcieradłem, a potem dwóch mężczyzn wypchnęło go z pomieszczenia. Widziałem ojca po raz ostatni.
Kilka tygodni później – nadal byłem w całkowitym szoku – zostawiła mnie moja ówczesna partnerka. Miała, co było dla mnie zupełnym zaskoczeniem, kochanka, z którym spędzała teraz dzień i noc. Kiedy spróbowałem o nią zawalczyć, opowiedziała mi bez ogródek, jak wspaniały jest w łóżku jej nowy facet, jakie ma fantastyczne ciało, jak dobrze wygląda, jaki jest w przeciwieństwie do mnie szarmancki i uprzejmy.
Znalazłem się w najgorszym momencie mojego życia, usiadłem nagle całkiem sam w o wiele za dużym, opustoszałym mieszkaniu. A jakby tego było mało, dopadła mnie teraz ciemna strona aktorskiej sławy. Prasa bulwarowa szydziła za mnie, nazywając mącicielem, który chce podkopać nowe szczęście swojej byłej przyjaciółki. Publikowano moje fotografie pasujące do obrazu nieszczęśliwego łobuza, podczas gdy nowa para prezentowała swoją miłość we wszystkich gazetach, zakochana i trzymająca się za ręce.
Nie ośmielałem się już wychodzić z domu, poczułem się napiętnowany. Wszyscy wiedzieli o moim cierpieniu. Piekarz, sąsiedzi, konduktor, szczerzący się szyderczo ludzie na ulicy. Samotny i opuszczony, nie rozumiejąc, dlaczego właśnie mnie to wszystko spotkało, już prawie nie sypiałem, nic już nie jadłem i nie chciałem o nikim słyszeć. Z dnia na dzień moje życie zmieniło się w kupę gruzu. Właśnie pochowano ojca, rozwód mojego pierwszego małżeństwa był w pełnym toku, a teraz także moja partnerka, z którą spędziłem pięć lat, odwróciła się ode mnie zupełnie nieoczekiwanie, w najgorszym momencie mego życia.
W poczuciu bezsiły siedziałem jak otępiały na krześle, całymi dniami wpatrując się w pustą ścianę, i czekałem, aż nadejdzie wieczór, by wyrecytować w jakimś teatrze tekst, który stracił dla mnie wszelki sens. W nocy czekałem, aż wreszcie nadejdzie ranek, bym mógł znowu zwlec się z łóżka, które stało się tak puste i tylko przypominało mi o mojej samotności, podczas gdy w tym samym czasie moja przyjaciółka doświadczała najwyższego szczęścia w miłości. W moim osamotnieniu i smutku tak wyraźnie widziałem ją oczyma wyobraźni, że często także w nocy wracałem na swoje krzesło.
Największą ironią losu było jednak to, że każdego wieczoru widywałem byłą przyjaciółkę w teatrze. Promiennie piękną i kwitnącą dzięki nowej miłości. Ja zaś coraz bardziej się pogrążałem.
Miłość wydawała mi się czymś tak obcym i obłudnym, tak raniącym i niestałym, że już nie chciałem się w nią angażować. Moja ówczesna dewiza, która wydawała mi się absolutnie słuszna, brzmiała: „Im bardziej kochamy, tym bardziej cierpimy”. Pozbawiony rodziny, pozbawiony partnerki, bałem się, że już na zawsze jestem skazany na samotność i nigdy nie będzie mi dane zakosztować prawdziwej miłości.
Przede wszystkim jednak życie było czymś, co straciło dla mnie wszelką wartość. Stało mi się obojętne, czy będę żyć czy umrę. Nie żebym chciał być martwy. Na tak konkretnie sformułowane myśli nie miałem już zupełnie siły. Po prostu było mi to obojętne. Nie sprawiało różnicy. Bycie martwym było dokładnie tyle samo warte, co bycie żywym.
Nie pozostało już nic, o co chciałoby mi się walczyć. Nie miałem żadnego celu, żadnej wizji, nawet najmniejszej nadziei, że kiedykolwiek będzie znów inaczej.
Wszystkie walki, wszystkie trudy i wysiłki doprowadziły mnie ostatecznie na to krzesło pod ścianą, w którą dniami i nocami wpatrywałem się bezradnie. Wszystkie te liczne czerwone dywany, po których stąpałem, błyski fleszy, oklaski, duma i radość z sukcesu, premiery i talkshow oraz poczucie bycia „ważnym” i „niezastąpionym” wydawały się teraz bezsensowne i ulotne. Wszystkie godziny spędzone w łóżkach pięknych kobiet, miłosne przysięgi, obietnice i chwile oddania doprowadziły mnie ostatecznie do osamotnienia na tym krześle. Jaki więc sens miało życie? A przede wszystkim, jaki sens miało moje życie? Nie uważałam się za pięknego, przystojnego, odnoszącego sukcesy, a już i na pewno za godnego miłości.
Bezsilnie przerzucałem strony książek z biblioteki mego ojca, nie chwytając tak naprawdę sensu słów. Aż pewnej nocy wpadła mi w ręce książka o astrologii. Przeznaczona dla ludzi spod znaku Plutona. Według jej autora planeta ta dba ponoć o to, by całe dotychczasowe życie zostało zburzone, czyli powoduje sytuację, w której najwyraźniej się znalazłem. Kilka stron dalej znajdowała się modlitwa, rzecz dość niezwykła jak na książkę astrologiczną. Mój rozum powtarzał jej słowa, nie rozumiejąc ich znaczenia. Wyglądało to prawie tak, jakby coś we mnie chciało uchwycić się czegoś, kiedy ja straciłem wszelkie oparcie.
Ale nawet słowo „ja” nie miało już dla mnie żadnego sensu. Bo kim właściwe byłem? Jeszcze kilka dni wcześniej wiedziałem to. Ale wszystkie moje wyobrażenia o sobie okazały się fałszywe. Odebrano mi wszystkie role, które przyjmowałem, zdarto wszystkie maski, które doprowadziły mnie do sukcesu. Nawet poczucie godności okazało się tylko złudzeniem. Podobnie jak duma z dotychczasowych sukcesów. Bez ojca, bez przyjaciół, bez partnerki, bez rodziny stałem się nagle pośmiewiskiem opinii publicznej. Wszystkie zasadnicze wartości w moim życiu nie tylko straciły znaczenie, ale też zwróciły się też jeszcze przeciwko mnie. Wszystko, z czym się dotąd identyfikowałem, zniknęło z mojego życia. Skoro jednak wszystko, co mnie stanowiło, nie było już obecne, ja jednak dalej żyłem, to kim właściwie było „ja”? I kto się właściwie nad sobą zastanawiał?
W tej samotności całkowitej porażki zdarzyło się coś osobliwego. Kiedy następnego dnia, raczej przypadkowo, ponownie przeczytałem tę modlitwę, jej słowa już mnie nie opuszczały. Krążyły mi w głowie, a gdy tylko tekst się skończył, zaczynał się od nowa. Początkowo nie zwróciłem na to uwagi, ale słowa te zaczęły przejmować kontrolę i nagle sprawiły, że mój umysł na chwilę się zatrzymał. Ta modlitwa brzmiała tak:
Boże, użycz mi pogody ducha, abym godził się z tym,
czego nie mogę zmienić,
odwagi, abym zmieniał to, co mogę zmienić,
i mądrości,
abym odróżniał jedno od drugiego¹.
I wtedy zaszło coś niepojętego. Słowa te nabrały mocy, którą moje ciało, jak się wydawało, zupełnie utraciło. Zaczęły żyć własnym życiem. I choć było to dla mnie równie osobliwe, coś we mnie całkowicie im zaufało. Wypowiadałem je na nowo, pełen oddania i pokory. I raptem całkiem nieoczekiwanie, jakby ktoś włączył światło, napełniło mnie niepohamowane uczucie szczęścia. Zupełnie, jakby coś wciągnęło mnie do innego świata, pełnego szczęśliwości. Siła ta była tak odczuwalna fizycznie, że zacząłem się bać. Ale im bardziej poddawałem się tej wspaniałej energii, tym bardziej się wzmagała, aż doznanie to kompletnie mnie pochłonęło.
Płakałem z radości, śmiałem się, tańczyłem, śpiewałem. Byłem tak pełen energii, że po prostu musiałem się ruszać. Chodziłem po mieszkaniu, jakbym widział je naprawdę pierwszy raz w życiu. Wszystko było jakoś inne i nowe, pełne swoistego sensu. Każda rzecz, każdy przedmiot miał żywotność, która była mi wcześniej obca. Wszystko było niewiarygodnie piękne. Stół, krzesło, ściana. Światło, powietrze, dźwięki. Łzy stanęły mi w oczach. Nigdy jeszcze życie nie wydawało mi się tak świeże i nieskalane, jakby właśnie się narodziło. Tylko dla mnie. Tylko dla mojej przyjemności. Poczułam się jakby objęty i bezpieczny. Byłem chroniony i pełny… Tak, a co to właściwe było? Jak nazwać to odczucie, którego dotąd jeszcze nigdy nie zaznałem i które nie dawało się z niczym porównać?
Wsiadłem na rower, czego nie robiłem już od lat i pojechałem przed siebie. Czułem się jak nowo narodzony. Świat stał się nagle niewiarygodnie piękny. Patrzyłem na wszystko zupełnie innymi oczyma. Ale jakimi? Co właściwie tak „przestawiło” moje spojrzenie? Bo wszystko, co teraz widziałem, wszystko, co robiłem i czego dotykałem, wszystko, co się działo, napełniało mnie głęboką szczęśliwością. Pozostawałem w cudownej harmonii ze sobą. Mogłem coś robić lub tego zaniechać. W niczym nie zmieniało to mojego stanu. Dokładnie rzecz biorąc, nie było niczego, co musiałbym robić. Już przecież wszystko miałem. Byłem już szczęśliwy. W głębi serca. Wszystko inne blakło wobec tego uczucia. Tak przepełniał mnie mój nowy stan istnienia, że wszystko, co się działo, pozostawało po prostu wspaniale w porządku. I, co dziwne, cokolwiek napływało do mnie z zewnątrz, nie mogło zmienić mojego poczucia szczęścia.
Już po kilku dniach moje otoczenie wyczuło, jaki jestem szczęśliwy. Ludzie podchodzili do mnie i pytali, co zrobiłem, że emanuje ode mnie tak cudowne zadowolenie i szczęśliwość. Chcieli wiedzieć, jak sami mogą to osiągnąć. Wówczas nie miałem jeszcze na to żadnych odpowiedzi. Sam przecież nie wiedziałem dokładnie, co się ze mną dzieje. Cokolwiek to jednak było, miało głębokie znaczenie.
Dopiero później dzięki wspaniałemu duchowemu nauczycielowi, którego dane mi było spotkać, zacząłem pojmować rzeczy nadzwyczajne. Z powodu całkowitej porażki w moim życiu, rezygnacji z wszelkiego oporu i dopuszczenia czystego oddania wkroczyłem w świat ponad strachem i zwątpieniem, gdzie ego nie może już ingerować.
Na skutek kompletnej beznadziejności mojego położenia, całkowitego zniszczenia ego, nie pozostało już nic, z czym „ja” chciałoby lub mogło mnie identyfikować. Umysł po prostu przestał zaprzątać mnie zazdrością, zawiścią, fałszywymi nadziejami czy innymi rzeczami. Kiedy już wszystko, w czym rozpoznawałem dotąd swoje ego, załamało się, przestałem po prostu identyfikować się z lękiem i nieszczęściem, a przez to także z moim „ja”. Wszystkie wyobrażenia mojego umysłu w tym jednym momencie utraciły swoją moc. Pozostało już tylko pełne oddanie. Już tylko czysta świadomość.
TAM, GDZIE PANUJE CZYSTA ŚWIADOMOŚĆ, POZOSTAJE JUŻ TYLKO JEDNO. WSZECHOGARNIAJĄCA MIŁOŚĆ.
Znalazłem się nagle w nadzwyczajnym stanie miłości. Spotkało mnie to, za czym wszyscy tęsknią. Po prostu się to stało. Bez świadomych poszukiwań z mojej strony. Byłem w stanie takiej szczęśliwości, że każde inne doświadczenie mojego dotychczasowego życia wydawało się przy tym małe i nieistotne. Widziałem świat oczyma miłości. Czystą siłą miłości.
Stan ten do dzisiaj zasadniczo się nie zmienił. Utracił może na intensywności, zapewne dlatego, że do niego przywykłem i przestał być czymś nadzwyczajnym w moim życiu. Ale zawsze jestem zdolny całkowicie przywołać w sobie to uczucie i otworzyć się na jego przepływ.
Oczywiście są w moim życiu okresy, kiedy odczuwam to mniej wyraźnie. Na przykład kiedy jestem rozgniewany lub zniecierpliwiony. Lecz także wtedy zawsze mi towarzyszy, nawet jeśli czasem mniej intensywnie. Zatem także w momentach, gdy nie wszystko w życiu idzie jak po maśle, szczęście jest moim naturalnym stanem. Pozostaje po prostu częścią mnie.
Są też okresy, kiedy jestem tak silnie związany z moją pierwotną siłą, że zauważają ją także inni i dzięki mojemu zaufaniu do mnie zyskują też ufność w siebie. W takich momentach każdy rozumie, o czym mówię.
OCZAMI MIŁOŚCI WIDZI SIĘ ŻYCIE JAKO LŻEJSZE, SZCZĘŚLIWSZE I BARDZIEJ SATYSFAKCJONUJĄCE.
I właśnie o tym jest ta książka. Tak proste jest kochać i być kochanym, kiedy się to zrozumie: prawdziwą istotę miłości.
To jest już w nas. W każdym z nas. Nie musimy nic robić. Nie musimy tego ani szukać, ani znaleźć. Wystarczy to po prostu dopuścić.PRZYPOMNIJ SOBIE
Prawdziwą istotę miłości można pojąć dopiero wtedy, gdy doświadczy się jej w całej mocy. Choćby tylko jeden raz.
Jako dzieci byliśmy zdolni do wszechogarniającej miłości. Okazywaliśmy ją bez ograniczeń. Bez wstydu czy zakłopotania. Nie potrzebowaliśmy niczego więcej, by być szczęśliwym.
Dzisiaj nasza miłość związana jest często z szeregiem warunków. Są reguły, przepisy i tabu, których, jak wierzymy, musimy przestrzegać, oraz całkiem określone oczekiwania, które należy spełniać, by uzyskać wspaniałe doświadczenie bezgranicznej miłości.
Co się stało z naszą zdolnością do miłości na długiej drodze od dziecka do dzisiejszego dorosłego?
MIŁOŚĆ JEST DLA NAS ZAWSZE TYLKO TYM, CZEGO DOTYCHCZAS DOŚWIADCZYLIŚMY JAKO MIŁOŚCI.
Gdy byliśmy dziećmi, musieliśmy się całkiem szybko nauczyć, że ten naturalny stan miłości nie jest w porządku. Traktowano nas z miłością tylko wtedy, gdy zachowywaliśmy się tak, jak sobie życzyli dorośli. Miłość była zazwyczaj czymś, co otrzymywało się w nagrodę. Aby ją zachować, musieliśmy więc coś robić. Jeśli nic nie robiliśmy, uważano nas po prostu za niegodnych miłości. W ten sposób dość szybko się nauczyliśmy, że miłość to coś, na co trzeba zasłużyć. Dorastaliśmy z tą świadomością. Dzień po dniu, rok po roku. Raz po raz zachowanie to wskazywano nam jako właściwe, aż stało się naszą drugą naturą.
Można przeczytać tysiące stron, szperać w leksykonach i studiować traktaty, ale miłość pozostanie dla nas zawsze tylko tym, co odnajdujemy w skarbnicy osobistych doświadczeń.
Jeśli w dzieciństwie miłość stosowano wobec nas manipulatywnie, jako dorosłym dość trudno nam podchodzić do niej w sposób całkowicie niewymuszony. Miłość, której doświadczamy, jest wtedy koniecznie związana z pewnymi warunkami, bo nie znamy niczego innego. Dlatego dla wielu osób wiąże się obecnie głównie z bólem, zdradą, utraconym oddaniem lub całkowitym odrzuceniem. Przeżywamy zawsze tylko to, czego nas nauczono.
Toteż także dzisiaj gotowi jesteśmy robić rzeczy, których właściwie robić nie chcemy. Albo wyrzekamy się naszej prawdziwej natury, by w końcu zasmakować miłości.
Wszystko to jednak nie ma nic wspólnego z miłością. Tak to tylko nazywamy, gdyż sądzimy, że dzięki tej manipulacji etykietkami osiągniemy ostatecznie upragniony cel. Nie mamy jednak żadnych innych doświadczeń, do których moglibyśmy się odwołać.
Książka ta może ci pomóc poczynić „nowe”, inne doświadczenia, nawet jeśli w rzeczywistości nie są wcale takie nowe, bo znasz już wszystko, o czym tu piszę. Był to kiedyś twój stan pierwotny. Zapomniałeś go tylko, tak jak ja dawniej. Może po prostu na skutek wielu urazów i doświadczeń odrzucenia z czasem coraz bardziej zagrzebywałeś go w sobie, aż całkowicie przesłoniło go życie codzienne. Możesz jednak ponownie wydobyć ten stan pierwotny, ponieważ wciąż pozostaje w składnicy twoich doświadczeń.
Ale jak go ponownie wydobyć?
Przypominając go sobie. Książka ta nie służy niczemu innemu. Każdy rozdział może ci o czymś przypomnieć.
Już samo czytanie jest aktem uzdrawiającym, gdyż otwarcie i bez zastrzeżeń zanurzamy się w innych światach, które na co dzień nie są nam dostępne. Czytając, wchodzimy w kontakt ze sobą. Zbliżamy się do siebie. A im bardziej zbliżamy się do siebie, tym bliżsi jesteśmy pierwotnej miłości, którą pogrzebaliśmy głęboko w sobie.
Jedne rzeczy w tej książce nie przemówią może do ciebie i nie wzbudzą oddźwięku, inne zdziwią lub wydadzą się obce, wiele jednak – być może – głęboko cię poruszy. I właśnie to wiąże się z twoim wspomnieniem. Toteż tylko od ciebie zależy, czy poświęcisz się poszczególnym rozdziałom czy też przeczytasz od deski do deski całą książkę albo wciąż będziesz poświęcać uwagę tylko jednemu rozdziałowi. Wybierz po prostu jakąś stronę i zaobserwuj, co odczuwasz podczas lektury. Kiedy obcujesz z tekstem, obcujesz ze sobą. Zaczynasz sobie przypominać.
MIŁOŚĆ TO NASZ STAN NATURALNY.