- W empik go
Precious. Drogocenna - ebook
Precious. Drogocenna - ebook
Uwielbiany motyw fake-love połączony z kryminalną zagadką przyprawi Was o szybsze bicie serca!
Ophelia Sittaford jest aktorką, która podkłada głos w kreskówce bijącej rekordy popularności. Za dnia znana jako Perłowa Czarodziejka z Precious, wieczorami daje upust swojej drugiej naturze i nagrywa kryminalny podcast, mający tysiące słuchaczy.
Theo Roy przywykł do tego, że w życiu osiąga to, czego pragnie. Zdolność do manipulacji i nadmierna pewność siebie pozwalają mu osiągnąć każdy założony cel. Czy uda mu się zwieść na manowce dziewczynę, którą chce się posłużyć? I jaką cenę za to zapłaci?
Choć na pierwszy rzut oka są zupełnie różni, przyciąga ich do siebie pewna niezwykła siła. Mimo sekretów i skomplikowanej przeszłości zawalczą o to, co dla nich najcenniejsze.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66526-31-0 |
Rozmiar pliku: | 3,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Theo
Jest wiele rzeczy, które mężczyzna w moim wieku może robić w sobotę o dwunastej trzydzieści.
Może doprowadzać kobietę na szczyt seksualnego szaleństwa, zamawiać lunch albo wyżywać się w jakimś sporcie. Czego nie robi na pewno? Tego, co ja dzisiaj.
Jestem na evencie książkowym. Nie byle jakim, bo to premiera „interaktywnej książki” dla dziewczynek, która nawiązuje do popularnej serii o czterech czarodziejkach.
Cztery Czarodziejki z tej animowanej bajki siedzą przy długim stole razem z autorką książeczki oraz innymi osobami, które są zaangażowane albo w jej wydanie, albo kręcenie serialu. Iskrzący się nad głowami aktorek napis informuje, że kolejno miejsca zajęły Czarodziejki: Perłowa, Szafirowa, Rubinowa i Diamentowa. To nie przypadek. Bajka nosi tytuł „Precious”, czyli „Drogocenne”.
Dziewczynek oraz ich rodziców (z przewagą mamusiek) jest tu, lekko licząc, około tysiąca; producenci „Precious” wynajęli ogromną salę w ekskluzywnym hotelu. Otaczają nas gigantyczne telebimy, na których lecą różne odcinki kreskówki. Jestem ogłuszony świdrującymi głosikami Czarodziejek. Wszystkie modulują głosy, więc mogę się tylko domyślać, że pod makijażem i strojami wynikającymi z roli ukrywają się dorosłe i pewnie siebie oraz atrakcyjne kobiety.
Patrzę jednak i tak tylko na jedną. Na Perłową Czarodziejkę, pieszczotliwie nazywaną w social mediach „Pearl”. Skoro już się tu znalazłem, chyba mogę sobie pofolgować, a ona przyciąga mój wzrok przez cały ten czas. Ma czarne włosy zebrane do góry perłową opaską oraz wenecką maseczkę z piórkami, tak jak reszta jej koleżanek, bo aktorki nie pokazują twarzy, z wyjątkiem oczu i ust. Poniżej widzę obcisły gorsecik z piórkami, wstążkami, perłami i całym asortymentem ozdób. Kremowe rękawiczki.
Właśnie skończyła się konferencja prasowa i Czarodziejki zaczynają się szykować do podpisywania książek; moderatorki imprezy ustawiają chętne dziewczynki w zdyscyplinowane kolejki. Obok stoi grupa kelnerów i mocują na kółkach pomocnik, a na nim układają stos pucharków z kolorowymi napojami, taki sam rządek pucharków ląduje przed Czarodziejkami.
Aktorki zaczynają rozmawiać ze swoimi młodziutkimi fankami, a ja śledzę wzrokiem czarnowłosą faworytkę. Wstaje. Sięga za siebie i zabiera z krzesła perłową torebkę na łańcuszku. Szepcze coś do kobiety siedzącej obok i dyskretnie opuszcza salę.
Mam kilka opcji do wyboru. Poczekać, aż wróci, żeby nadal się na nią gapić. Zacząć obcinać wzrokiem inną Czarodziejkę. Albo ruszyć się z miejsca.
Wybieram to ostatnie. Jestem szybki i na szczęście te wszystkie dziewczynki spokojnie stoją w wyznaczonych miejscach. Jakże inaczej wyglądałoby to wydarzenie, gdyby było przeznaczone dla chłopców. Wolę sobie nie wyobrażać tego obłędu, co nie oznacza, że tu czuję się jakkolwiek na swoim miejscu, ale jest jasne, że nie przedarłbym się tak sprawnie przez ten tłum, gdyby blokowali mnie rozbrykani i rozwrzeszczani chłopcy.
Mam nosa. Albo jest mi to pisane. Dostrzegam perłową spódniczkę baletnicy i rewelacyjne kozaki sięgające nad kolana, a to oznacza, że Perłowej Czarodziejce nie uda się przede mną umknąć.
Może ktoś określiłby moje poczynania jako podejrzane, ale ona w ogóle nie wykazuje podejrzliwości, a ponieważ sądzę, że jest naprawdę słodka, raczej mnie to martwi i to mimo oczywistej szansy, jaką stwarza jej niefrasobliwe zachowanie. Czarodziejka nie wsiada do windy. Wychodzi na schody ewakuacyjne i zaczyna się wspinać. Na początku lekko i zręcznie, o czym świadczy miarowe stukanie szpilek tych seksownych bucików. Na trzecim piętrze się łamie. Mówi coś pod nosem, trzaska drzwiami i kieruje się, prawdopodobnie, do windy. Kiedy wychodzę na korytarz, rzeczywiście wciska guzik.
A ja przemykam za jej plecami i wsiadam do windy obok. Kiedy ta wjeżdża na samą górę, nie wysiadam od razu, bo jednak dopada mnie moment refleksji. To, co robię, nie jest zbyt mądre. Ani przyzwoite. Ale cóż, nie jesteśmy w drogocennej krainie „Precious”. Za to tu i teraz.
Słyszę stukanie obcasików i podążam za tym dźwiękiem.
Wychodzę na taras w ślad za jej jasną zwiewną sylwetką, ale staję za jednym z filarów. Wychylam się bardzo ostrożnie. Czarodziejka stoi przy krawędzi, opiera się o barierkę i masuje sobie skronie.
– O rany boskie – mówi do siebie. – Naprawdę potrzebuję drinka.
Chętnie dłużej bym na to popatrzył, ale niestety – a może stety – zaczyna dzwonić mój telefon. Dociera do mnie, że kumpel ustawił mi dźwięk z piosenki: „I still haven’t found, what I’m looking for” U2.
Perłowa Czarodziejka podskakuje, a ja wynurzam się zza filaru z telefonem w ręku.
– Przepraszam – mówię od razu. – Nie zauważyłem cię.
Uznaję, że to nie jest zły moment, żeby się jej przyjrzeć kolejny raz, ale z bliska. Te usta. Delikatny zarys szczęki. Gorsecik i kształty pod nim. To naprawdę bajka dla małych dziewczynek? Ona wygląda jak mokry sen. Nie wydaje się przy tym szczególnie przestraszona.
– Nie wiedziałam, że ktoś tu jest. – Odchrząkuje i wraca do tego modulowanego francuskiego akcentu, bo jej Czarodziejka używa właśnie takiego. Znowu wchodzi w rolę, jest aktorką, która podkłada głos w kreskówce bijącej rekordy popularności.
Przygląda mi się. Wiem, kogo widzi. Wysokiego faceta ubranego tak swobodnie, jak wypada w weekend. Niedbale uczesanego i z dwudniowym zarostem, ale zadbanego i zdecydowanie atrakcyjnego.
Poprawia swoją maseczkę pokrytą perełkami, piórkami i precjozami. Rozgląda się, ledwo dostrzegalnie, i widzi, że jesteśmy tu sami. Nie wiem, czy ocenia to na plus czy minus, jednak przelatuje mi przez głowę, że nie mam za dużo czasu.
– Wyszedłem zaczerpnąć świeżego powietrza, ale nie chciałem cię spłoszyć – nie bawię się w formalne zwroty wobec dziewczyny przebranej jak na bal w przedszkolu. – To ogólnodostępny taras.
– Oczywiście – odpowiada Czarodziejka. – Musiałam na chwilę uciec, żeby zebrać myśli.
– Ale zabrakło ci drinka – podrzucam.
– Nie wydasz mnie? – pyta i pokazuje na maseczkę z perełkami oraz zwiewną spódniczkę Perłowej Czarodziejki. – W tym świecie nie ma alkoholu.
– Nie, skąd – zapewniam. – Ale nie za darmo.
Obrzuca mnie szybkim spojrzeniem.
– Zabawne – odpowiada.
– Ten strój – zaczynam i zataczam ręką łuk od jej głowy, przez seksowną, odpowiednio zaokrągloną figurę, kończąc na tych kozakach – budzi wiele pytań, a pewnie musisz… wracać?
Badam jej reakcję na ten komplement, tylko że niewiele widzę, kiedy ukrywa twarz. Oczywiście dostrzegam jej oczy, ma bardzo długie, ciemne i gęste rzęsy, chyba doklejone, ale pasują jej.
– Jestem tu w pracy – potwierdza i patrzy na mnie. – A ty?
– Widziałem cię na dole – decyduję się powiedzieć prawdę. – Jesteś Czarodziejką z kreskówki.
Dziewczyna kładzie obie ręce w rękawiczkach na swojej talii i staje z lekko rozstawionymi nogami. Jest boska. Absolutnie. Ten strój przyprawia mnie o ciarki.
– Masz córkę? – pyta.
Zaprzeczam ruchem głowy.
– Nie.
Widzę teraz, że odpowiedź, chociaż dobra, nie jest właściwa. No bo kim jestem, skoro trafiłem na imprezę „Precious”?
– Przywiozłem tu moją siostrę i siostrzenicę – odpowiadam. – Siostra jest w zaawansowanej ciąży, a jej córka jest wielką fanką waszego serialu.
– Jeżeli powiesz, że córka twojej siostry lubi moją postać, stwierdzę, że się podlizujesz – mówi Pearl, a obok kącika jej pomalowanych ust pojawia się stworzony do całowania dołeczek.
Wchodzę jej w słowo:
– Chciałbym, ale niestety mała Amanda szaleje za… – muszę się przez chwilę skupić, żeby sobie przypomnieć. – Czarodziejką Szafirową.
Dziewczyna z serialu kiwa głową i zaczyna iść w moim kierunku, mija mnie i zbliża się do drzwi prowadzących do wyjścia z tarasu.
– Słusznie – rzuca przez ramię. – To świetny wzór osobowy.
Uśmiecham się.
– Mnie najbardziej podoba się twoja bohaterka.
Teraz ona się śmieje.
– Jasne – mówi i zaczyna się szarpać z drzwiami.
Otwieram je przed nią.
– Czy możemy spotkać się potem na kawie? – pytam, chcąc wykorzystać moment, zanim ona zniknie w swoim bajkowym uniwersum.
– Nie.
Ta odpowiedź jest rozczarowująca, chociaż spodziewałem się właśnie takiej.
– Dlaczego? – pytam, idąc za nią, choć niezbyt blisko.
– Nie muszę podawać ci powodów.
Absolutna zgoda. Tak wygląda ta gra. Ona nie musi się zgodzić, a ja mogę dalej próbować.
Na razie nie naciskam.
– Lubisz U2 – stwierdza Czarodziejka przed windą.
– Średnio – odpowiadam. – A mój kumpel o tym wie i dlatego ustawił mi ten dzwonek.
– Uroczo, w sumie.
– Nie, zdecydowanie nie.
– Męski sposób przyjaźnienia się ze sobą zawsze mnie intrygował – mówi Pearl, wsiadając do windy, ja wsuwam się za nią. – Dlaczego nie odebrałeś telefonu?
Patrzę na nią tak napalonym wzrokiem, że to pytanie jest naprawdę czysto retoryczne.
– Wolałem wykorzystać sytuację, że spotkałem ciebie – odpowiadam. – Zgódź się pójść na kawę albo na drinka. Może być w tym stroju albo w innym, albo bez.
Czarodziejka parska śmiechem.
– O Boże – mamrocze. – Co za wyrafinowane zaloty.
Przez to jej francuskie „r” słowo „wyrafinowane” wwierca mi się w mózg i, co najgorsze, w inne części ciała, te położone niżej.
– Ophelia, prawda? – mówię. – Ophelia Sittaford. Powinnaś robić inne rzeczy. Grać w sztukach Szekspira zamiast dubbingować czarodziejkę, do której faceci walą konia.
Zaryzykowałem, ale nie zostawiła mi wyboru.
– Co za bezczelność – mamrocze, chociaż błysk w jej oczach pod kurtynką czarnych rzęs jest bardzo pochlebny. Magiczny miks złości i seksu. Co ja na to poradzę? Zawsze działa.
– Potrafię dużo więcej – mówię, a potem szybko się poprawiam: – Mam sporo innych zalet, Ophelio.
– Chyba nie jestem zainteresowana.
Wysiada z windy i ciągle idziemy razem. W hotelowym foyer kręci się sporo ludzi, którzy przyglądają się jej z zaciekawieniem. Mężczyźni koncentrują wzrok na gorsecie i kawałku jej ud między spódniczką a brzegiem kozaków.
– Nie masz ochrony? Ty i pozostałe aktorki? – pytam zaskoczony własną irytacją, którą w tej chwili poczułem. – Jesteście naprawdę sławne. Założę się, że macie tysiące potencjalnych stalkerek.
Perłowa Czarodziejka zatrzymuje i podnosi dłonie w rękawiczkach sięgających łokci. Mam wrażenie, że chętnie dźgnęłaby mnie palcem mnie w pierś. Jej ciemne oczy rzucają iskry.
– Nasze stalkerki – odpowiada, robiąc przy tym zwrocie w powietrzu cudzysłów – nie są groźne. Znasz grupę docelową serialu? To małe dziewczynki.
– Jesteś przepiękna – rzucam.
– Gram głosem – odpowiada oschle Ophelia Sittaford. – Ten strój to tylko przebranie na dziś. Odwraca uwagę. Jak myślisz, dlaczego nie pokazujemy swoich twarzy? To tylko praca.
Lustruję te elementy jej wyglądu, które pozostaną interesujące, nawet jeżeli założy na siebie strój do biegania albo szlafrok. Oczy, usta, sylwetka…
– Nazywam się Theo Roy i powinienem się chyba przedstawić wcześniej.
– Nie było ku temu żadnego powodu – odpowiada obojętnie, przykleja do twarzy uśmiech i wchodzi na salę. Natychmiast otaczają ją fanki, a jakaś niezadowolona kobieta w średnim wieku z trudem przywołuje pogodny wyraz twarzy.
– Gdzie byłaś? – słyszę ciche pytanie.
Moja rozmówczyni z tarasu nie poświęca mi cienia uwagi przez następne pół godziny. Dlatego szepczę kilka słów osobie z cateringu.
I kelnerce.
Patrzę na minę Ophelii Sittaford, kiedy dostaje coś do picia w tym samym pucharku, w którym podawany jest magiczny napój Czarodziejek. Najpierw się krztusi, bo drink jest naprawdę mocny. Potem zerka na kelnerkę.
Szuka mnie wzrokiem, więc podnoszę rękę. Rozmawiam z kobietą w ciąży i jej córeczką Amandą. Ich widok potwierdza, że nie kłamałem. Moja ulubiona Czarodziejka kręci głową z konsternacją. Wyrywa karteczkę z notesiku i pisze coś.
Kelnerka przynosi mi ten liścik.
„Nie znajdziesz mnie ani nie rozpoznasz, ale jeżeli to Ci się uda, możemy kiedyś wypić drinka”, czytam. Zerkam na Pearl, czy właściwie, na Ophelię. Ale ona nie poświęca mi już ani jednego spojrzenia.
Amanda jest wypełniona wrażeniami po czubek głowy, a jej mamę bolą plecy. Muszę je stąd zabrać. Muszę także zostawić tu Perłową Czarodziejkę. Przyjmuję jednak wyzwanie, które mi właśnie rzuciła.
Ophelia
Wychodzę z hotelu tylnym wyjściem, ale wcześniej żegnam się z moją koleżanką, która też podkłada głos w „Precious”. Obie mamy ten sam cel – uniknąć potencjalnych amatorów pogaduszek, którzy mogą czekać na ulicy.
Margot, czyli Szafirowa Czarodziejka występuje w niszowych sztukach i trudno ją rozpoznać na deskach teatru. Gra narkomanki, alkoholiczki i prostytutki. Podejmuje się ról tak odległych od swojej postaci z Drogocennej Krainy, jak tylko jest to możliwe.
A ja i moje pasje zawodowe to zupełnie inna historia. Cieszę się, że kiedy podjęłam się dubbingowania swojej postaci, ustaliłyśmy z reżyserką, że będę miała ten lekko francuski akcent. Bo on zupełnie odwraca uwagę od tego, jak mówię na co dzień i jakim głosem nagrywam swoje podcasty.
W głowie szumi mi od drinka, który zawierał kwintesencję grzesznego mocnego alkoholu. Myślę o przystojniaku, który przypuścił bezkompromisowy atak na Czarodziejkę Pearl. Bo przecież wiem, że to jej wizerunek ośmielił go to tego, żeby mnie zaczepić; niestety musi być całkiem niegłupi i jednocześnie bezczelny, skoro dał mi do zrozumienia, że faceci „walą konia” do mojej kreskówkowej podobizny.
Wszystkie o tym wiemy, cały komplet „Drogocennych” Czarodziejek. Poza tym, że obdarowałyśmy naszymi głosami postacie z bajki, która jest spektakularnym sukcesem, pozostałyśmy sobą. A czy wolałybyśmy grać pełne role i pokazywać swoje ciała i twarze, a nie tylko głosy? Może. Może część z nas.
Ale nie ja. Jestem chyba… zadowolona z tego, co mam.
Idę niezbyt szybko i zanurzam się w zmierzch otulający miasto. Zmierzam do jednej z moich ulubionych restauracji, bo dzisiejszy „Lunch Czarodziejek” był raczej na pokaz. Jedynie nasze małe fanki mogłyby się najeść magicznymi potrawami, takimi jak pokrojone w kostkę kolorowe galaretki, słone ciastka z wróżbami i skrzydełka w sosie z czerwonego pieprzu oraz żurawiny.
Docieram do „Buono Destino” i chcę już popchnąć drzwi wejściowe, ale ktoś mnie uprzedza. Czuję dreszcz na karku. Jak ten człowiek niezauważenie znalazł się tuż za moimi plecami?
Odwracam głowę i czuję, że jedna słuchawka zsuwa mi się z ucha na szyję. No tak. Słuchałam przecież muzyki. Można było mnie napaść pięć razy. Ale przecież wciąż jest jasno, więc czego miałabym się bać?
Mimo to lekko się wzdrygam na widok faceta z tarasu. Jak on się przedstawił? Theo coś tam.
– Znalazłem cię – mówi z zadowoleniem – więc mogę postawić ci kawę, drinka… – zawiesza głos, zerka do wnętrza lokalu i dodaje: – coś do jedzenia?
Patrzę na niego w milczeniu. Nie wiem, jak mu się to udało, ale musi być rzeczywiście uparty. I spostrzegawczy. Jako Perłowa Czarodziejka na evencie w hotelu miałam krzykliwy strój i makijaż, a także zupełnie inaczej uczesane włosy. Teraz już je rozpuściłam, zdjęłam perłową opaskę i rozczesałam grzywkę, która sięga linii brwi i niesamowicie zmienia mój wygląd, podobnie jak wyraziste optyczne okulary. Żeby wcielić się w Pearl, wcześniej założyłam soczewki.
Nigdy nie występowałam jako aktorka poza dubbingiem, więc moja twarz nie jest powszechnie znana. Modulowany głosik Pearl stylizowany na Francuzkę jest nieszablonowy, ale też pretensjonalny. Ludzie mnie nie rozpoznają. Ani po wyglądzie, ani po naturalnym głosie.
Jednak ten gość dostał wyraźną zachętę i włożył pewien trud w to, żeby mnie dopaść. Wiedział, że w końcu wyjdę z tego hotelu. I tak był cierpliwy. Radosne pitolenie z przedstawicielami wydawnictwa, naszymi agentkami i producentami „Precious” bardzo się przeciągnęło. Jest już pora podwieczorku.
Mój umysł generuje wyobrażenie Podwieczorku u Szalonego Kapelusznika i z trudem powstrzymuję śmiech.
– Blokujemy wejście – mówi ten facet.
On też ma niezły głos, ale zdecydowanie lepsza jest cała reszta.
– Chyba zbyt poważnie podszedłeś do tego, co ci napisałam – mówię, chociaż pozwalam mu przepuścić się przodem i przekraczam próg włoskiej restauracji.
Mężczyzna ośmiela się na tyle, żeby lekko pchnąć mnie dłonią, którą kładzie w dole moich pleców. Piorunuję go spojrzeniem. Zabiera rękę natychmiast. Ja prycham.
– Czy możemy porozmawiać o tym przy stoliku, Ophelio? – pyta Theo Jakiś tam.
Kątem oka widzę właściciela „Buono Destino”. Uśmiecha się do mnie szeroko, bo bywam tu regularnie. Gianni rzuca za to zaciekawione spojrzenie w kierunku Theo. Ten przejaw wścibstwa jest rozczulający u sześćdziesięcioletniego właściciela knajpy, ale niestety także niekomfortowy dla mnie.
W tym samym czasie mój towarzysz z przypadku, rozmówca z tarasu… załatwia nam stolik. Daje mi wyraźny sygnał, żebym pierwsza ruszyła za Giannim i robię to od razu, bo mój żołądek zaraz skręci się z głodu.
Siadam przy stoliku i informuję o tym Theo o nazwisku, którego nie mogę sobie przypomnieć.
– Jestem zbyt głodna, żeby o czymkolwiek deliberować.
– Ale mogę zostać i też coś zamówić? – pyta.
Patrzę w menu, chociaż nie muszę, bo znam je prawie na pamięć.
Najpierw dostajemy dwie kawy. Wypijam swoją w pięć sekund. Potem kelner przynosi mi makaron z suszonymi pomidorami. Theo zamówił pizzę pepperoni. Oboje dostajemy kieliszki do wina i karafkę.
Moja porcja nie jest duża, ale za to perfekcyjna. Makaron został doskonale ugotowany, a pomidory smakują słońcem. Kończę swoje danie jako pierwsza i z błogim wyrazem twarzy rozsiadam się na pluszowym foteliku z podłokietnikami. Wszystko w tej knajpce jest doskonale, poczynając od uśmiechu Gianniego, a na pysznym jedzeniu i tych wygodnych miejscach do ucztowania kończąc.
Theo je swoją pizzę bez szczególnego namaszczenia i właśnie wsuwa przedostatni kawałek. Patrzę na jego opaloną dłoń, niesamowicie przyciągającą wzrok, o długich palcach.
– Powinienem cię poczęstować? – pyta, a ja kręcę głową na znak, że nie.
Wypijam łyk wina. On nie pije swojego.
– Prowadzę – wyjaśnia. – Zamówię sobie coś bez alkoholu.
Popija wodę, spogląda na mnie, w jego oczach widzę przekorny śmiech.
– Jak smakował ci magiczny pucharek? – pyta.
Mimo woli się uśmiecham.
– Starałem się spełnić twoje życzenie, Perłowa Czarodziejko.
Parskam śmiechem zupełnie otwarcie. Theo Roy. Już przypomniałam sobie jego nazwisko. Jest przystojnym i pewnym siebie dupkiem, ta ocena nie zajmuje mi zbyt dużo czasu. Nie mój typ, już nie.
Na pewno jest świetny w łóżku, szepcze mi w głowie Perłowa Czarodziejka w wersji dla widzów dorosłych. Jezu, Ophelio, karcę się w myślach.
– Mam narzeczonego – mówię i pokazuję mu pierścionek na lewej dłoni.
Theo skupia uwagę na moim palcu. Jego niebieskie oczy stają się skupione, przymrużone. Zastanawia się nad odpowiedzią.
– Z góry mu współczuję – mówi.
Podnoszę brwi i poprawiam okulary.
– Z jakiego powodu?
– Czym zajmuje się twój narzeczony? – Theo odpowiada pytaniem na pytanie.
– A ty? – robię to samo.
Powinien być przygotowany, ale o dziwo chyba nie jest. Czekam, wypijając jeszcze jeden łyk wina.
– To ma dla ciebie znaczenie? – pada w końcu z jego ust.
Wzruszam ramionami.
– Odbiłam tylko piłeczkę. Ty wiesz, że podkładam głos w serialu, więc może uchylisz rąbek tajemnicy na swój temat?
Theo Roy poprawia koszulę na karku. Jej kolor idealnie pasuje do jego oczu, a faktura materiału ma w sobie coś przyciągającego, tak bardzo, że niemal czuję ją na swojej skórze.
Wyciągam telefon z torby, żeby odpędzić te niestosowne myśli. Zaczynam pisać wiadomość.
Mężczyzna nie spuszcza wzroku z moich palców i telefonu, nic nie mówi. Wiem za to, co myśli. Moje zachowanie jest nietaktowne, ale czy ja go tutaj zapraszałam?
– Piszesz do narzeczonego, żeby tu przyszedł i cię wybawił z opresji? – pyta.
– Skąd wiesz? – Nie podnoszę wzroku. To mi pomaga. Fakt, że nie widzę tego mężczyzny. Jego ujmującego uśmiechu, uroku przyprawiającego o skrócony oddech. Odzyskuję rozsądek.
– Zbladłaś – odpowiada Theo. Czuję jego wzrok.
Piszę jedną ręką, prawą poprawiam grzywkę. Z zaskoczeniem dostrzegam, że moja dłoń drży.
– Coś się stało? – pyta mój… chyba adorator?
– Nic. To znaczy, stało się – odpowiadam. – Nie powinieneś tu być, ja też nie, w sensie… z tobą.
– Bo zaraz przyjdzie tutaj twój narzeczony? Nie odpowiedziałaś.
Odkładam telefon na stolik ekranem do blatu.
Patrzymy sobie w oczy. Theo najpierw się nieznacznie nachyla, potem prostuje i na koniec opiera plecami o krzesło. Odzyskuję nieco fizycznego dystansu. Patrzę teraz na niego z namysłem. To trwa i trwa, i trwa. Theo wytrzymuje presję mojego spojrzenia bez mrugnięcia okiem, pociera dłonią nieogolony podbródek i uśmiecha się do mnie.
– Zaraz pójdę – mówi. – Przepraszam, Ophelio. Jesteś…
Milknie.
– Tak…? – pytam.
– Dlaczego jesteś zaręczona? Nie mogłaś z tym poczekać?
Otwieram szerzej oczy.
– Czy my gramy w komedii romantycznej? – pytam z sarkazmem.
Theo Roy zaskakuje mnie kolejny raz, bo znowu się nachyla i bierze moją zimną rękę w swoje dłonie. Rzucam spanikowane spojrzenie w kierunku baru. Gianni rozmawia z innymi stałymi klientami, barman pucuje kieliszek do wina. Nikt na mnie nie patrzy. Rozglądam się po restauracji, a potem spoglądam w okno. Nie widzę żadnych ludzi z aparatem, nikt nie wyciąga telefonu.
– Ophelio – mówi Theo. – Napisałaś do mnie liścik, chociaż mnie nie znałaś. Wyszłaś z hotelu, założyłaś słuchawki i szłaś na pamięć. Potem bez większego oporu czy podejrzeń usiadłaś przy stoliku z obcym facetem. Budzisz we mnie instynkt opiekuńczy, a z tego, co mówisz, w twoim życiu istnieje już mężczyzna, który powinien cię chronić. Pytanie jest takie: czy on to robi?
Niesłychane. Tupet tego faceta jest niesłychany.
– Po co chciałeś mnie zaprosić na kawę albo drinka? – pytam półgłosem. Jeszcze nie zabieram ręki i on wciąż ją trzyma.
– Żeby cię zdobyć, Czarodziejko. W języku dorosłych: zerżnąć.
Reaguję śmiechem natychmiast, zanim zdążę się zastanowić. Wyciągam dłoń i rozpościeram palce. To jest ta ręka z pierścionkiem.
Kręcę głową.
– Przepraszam cię na chwilę – mówię, znowu sięgając po swój telefon, chociaż te przeprosiny są zbędne wobec faceta pokroju Theo.
– Czy długo jeszcze zajmie mu dotarcie tutaj?
– Naprawdę uważasz, że powinnam ci się tłumaczyć? – odpowiadam rozbawiona.
Nie odzywa się przez chwilę, dopóki nie skończę pisać wiadomości do Margot. Informuję ją, że znalazłam dla niej idealnego partnera. Czytam odpowiedź: „Zdjęcie. Szybko”.
Kiedy prycham pod nosem śmiechem, Theo wyciąga rękę.
– Mogę zobaczyć? Mam prawie stuprocentową pewność, że piszesz o mnie.
– Nie bądź takim narcyzem – mruczę pod nosem.
Muszę być rzeczywiście pozbawiona instynktu samozachowawczego, bo pozwalam sobie wyciągnąć z ręki telefon. Theo nie czyta moich wiadomości, o ile oczywiście jestem w stanie to ocenić. Wpisuje coś. Swój numer.
Domyślam się tego, kiedy jego telefon zaczyna dzwonić w kieszeni. On wyciąga go, zerka i oddaje mi moją komórkę.
– Dzięki, Ophelio – mówi.
Strzela uśmiechem, który sprawia, że odzyskuję mowę.
– Oszalałeś – odpowiadam gniewnie. – Tak nie można.
Theo wzdycha.
– Pewnie, że nie – mówi z pewnością siebie. – Zachowałem się strasznie. Ale czy miałem inne wyjście?
Odsuwam się od stolika, a on się nad nim lekko pochyla.
– Czarodziejko – mówi. – Jeżeli chcesz, żebym wykasował ten numer, powiedz. Ale przyznaj, że dzięki temu, że ci go zwinąłem, masz mniejszy dylemat, czy chcesz, czy nie chcesz mi go dać. Rozwiązałem ten problem za ciebie.
– Nie dzwoń do mnie – udaje mi się wykrztusić.
Theo Roy wstaje.
– Ureguluję rachunek przy barze. Jak dotrze twój narzeczony, zamówi ci coś na swój. To był dla mnie zaszczyt, spędzić tę chwilę z tobą.
Oddala się, żeby zrobić to, co zapowiedział. Gawędzi z Giannim. Jest zupełnie odprężony i swobodny. Potem odwraca się do mnie, podnosi rękę w geście pożegnania i znika.
Theo
– Co zrobiłeś? – pyta mój przyjaciel w trakcie rozgrywki bilardowej i wybucha śmiechem.
Niezbyt zmieszany powtarzam, jak dorwałem się do numeru telefonu Perłowej Czarodziejki. Christopher precyzyjnie przygotowuje się do strzału, który ma mnie rozgromić.
– Co za zmiana w twoim postępowaniu – zauważa. – Ostatnio wytrenowałeś się w ONS. O ile zostawałeś na całą noc, bo to już wypas.
Uderza w bilę i kończy tę grę.
– Rewanż – odpowiadam. – Poza tym jesteś wścibski jak baba. Nie dałaby mi tego numeru z własnej woli.
– Powiedz mi jeszcze, że ona jest inna – odpowiada Christopher, szykujemy się do kolejnej rundy.
– Jest.
– Bo jest popularna?
– Bo jest zaręczona.
Christopher zaczyna się śmiać bez żadnych skrupułów. Nie uderzam do zajętych dziewczyn, wystarczająco dużo kręci się przy mnie tych, które chciałyby zająć mnie sobą na dłużej.
– Przyniosę piwo – proponuję, a Christopher kiwa głową.
– Przynieś, ale nie łudź się, nie zapomnę o tej rozmowie.
To nic nowego w naszej relacji, ja tak samo wykpiwam jego przygodne podboje. Poświęcamy „jednorazowym dziewczynom” mniej więcej tyle samo uwagi, co tym rozgrywkom na stole bilardowym. Ale dzisiaj jestem rozkojarzony i przeciwnik mnie bez problemu pokonuje.
Myślę o Perłowej Czarodziejce. Mam zamiar szybko się z nią spotkać i zastanawiam, jak do tego doprowadzić. Chciałbym na nią popatrzeć, zatonąć w jej oczach i tak dalej. Spotkanie face to face w tej knajpce zdecydowanie zaostrzyło mój apetyt.
Nie oglądam przecież tego serialu dla dzieci, poza tym i tak można tam zobaczyć tylko animację, do której zupełnie bezkrytycznie aspirują małe dziewczynki. Prawdziwa Ophelia nie ma aż tak nieproporcjonalnie długich nóg ani włosów sięgających ud. Chociaż naprawdę jest doskonała. Czarna fryzurka obcięta tuż za uszami tak równo, jak od linijki, te duże okulary, czarny obcisły t-shirt i czarne wąskie spodnie, w których ją zobaczyłem, śnią mi się teraz po nocach.
Nie zapominam też o jej zgrabnej figurze i zjawiskowym głosie. Nie tym, którym posługuje się, dubbingując bohaterkę „Precious”. We włoskiej knajpie mówiła swoim naturalnym głosem, absolutnie bezkonkurencyjnym, trafiającym prosto w gadzi mózg. Trochę chrapliwym, ale też nieskończenie ciepłym; nie tak wysokim jak w serialu, ale wciąż ujmująco, prowokująco dziewczęcym.
Ophelia Sittaford oddała swój atut Perłowej Czarodziejce i przyczyniła się do sukcesu „Precious”. Ta decyzja przyniosła jej popularność, chociaż zachowanie na tarasie wskazywałoby na to, że trochę jej to ciąży. Ale zapewne odniosła też finansowy sukces. Wygląda na dziewczynę, która sporo na siebie wydaje. Ten zaręczynowy pierścionek uosabiał ostentacyjny lans. Zajmował na jej szczupłej dłoni dużo więcej miejsca niż typowa biżuteria, którą obdarowuje się kobietę, proponując jej małżeństwo.
– Napisałeś do niej? Wyskoczycie gdzieś? – pyta kumpel, kiedy się żegnamy na ulicy. Nie jest jeszcze późno i on rusza dalej, ale ja odpuszczam. Mam zajęcie na tę noc.
– Ustawiłeś mi w telefonie piosenkę U2, przez co ona uważa mnie za staruszka.
– Tak ci powiedziała? – Śmieje się.
– Nie musiała.
Christopher wsiada do Ubera, ja wkładam słuchawki w uszy i ruszam przed siebie. Rozpiera mnie energia. Czuję się doskonale, bo zrobiłem pierwszy krok w kierunku zdobycia zainteresowania Perłowej Czarodziejki, kradnąc jej numer telefonu, zanim zdążyła zaprotestować.
Ale jest też we mnie ta przyzwoitsza część, która mi przypomina, że mam zamiar ją po prostu bezlitośnie wykorzystać do swoich celów i to już nie jest takie komfortowe odczucie, bo Ophelia Sittaford wydaje się naprawdę fajną dziewczyną.
Najwyraźniej jednak jest także dziewczyną pechową.
Po trzydziestu minutach przystaję, żeby popatrzeć na jarzące się światłami miasto. Wyciągam telefon i piszę do niej wiadomość.
Podoba mi się Twój głos i ciągle go słyszę.
Dostaję odpowiedź dość szybko, chociaż nie od razu.
Cholera. To znowu Ty.
Miałaś nadzieję, że już się nie odezwę?
Oczywiście.
Okłamałem Christophera. Wcale do niej nie pisałem przez ten tydzień.
Nie usunęłaś numeru.
Jaki to ma sens, skoro Ty nadal będziesz miał mój?
Chciałbym, żeby ona była odrobinę inna. Chociaż trochę. Bo gdyby tak było, właśnie poprawiałaby makijaż, żeby spotkać się ze mną na drinka. Byłaby podekscytowana, że się odezwałem i planowałaby, że się zgodzi na spotkanie, jak tylko je zaproponuję.
Masz ustaloną datę ślubu? – pytam w kolejnej wiadomości.
Nie Twoja sprawa?
Boisz się, Perłowa Czarodziejko? Wiem, że tak jest. Nie jesteś anonimową osobą, a poza tym kobiety powinny uważać na facetów, których nie znają.
Zadziwiający tupet – pisze Ophelia, a ja odbieram to za dobry znak.
Chciałbym Cię zaprosić…
Waham się przez chwilę, na ile otwarcie napisać, dokąd, kiedy i na co liczę potem.
…na śniadanie. Ale Ty zostaniesz u siebie, a ja u siebie. Napiszesz mi, co lubisz?
Chcę zobaczyć, co napisze – czy zdecydowanie mi odmówi, bo przecież śniadanie powinna jeść z kimś innym, skoro jest zaręczona.
Cieszę się, że jednak Cię znalazłem. Że pozwoliłaś mi usłyszeć swój prawdziwy głos.
Dostaję odpowiedź: Nie.
Co: nie?
Nie pozwoliłam Ci usłyszeć swojego prawdziwego głosu.
Jeszcze nie? Jak można poznać drugą osobę w dzisiejszych czasach? Pisząc do niej? Tropiąc w mediach społecznościowych? Czy po prostu próbując się z nią spotkać? Nie odbieraj mnie jak natręta.
Nie bądź więc natrętny.
Gdyby chciała zakończyć rozmowę, zrobiłaby to wcześniej.
Piszę jeszcze jedną wiadomość, do kogoś innego. Wracam do domu, a przed wejściem czeka na mnie miła, zdesperowana dziewczyna, którą przeleciałem z braku laku.
– Boże – mówi rozanielona, przykładając dłoń do mojego barku. Ma na sobie płaszczyk i pewnie niewiele pod spodem.
– Możesz mówić mi normalnie, Theodore – odpowiadam, zastanawiając się, czy jest na tyle lotna, żeby wiedzieć, że moje imię oznacza „dar od Boga”.
Czysty zbieg okoliczności, prawda?
– Już myślałam, że nie napiszesz.
– Byłem zajęty – kłamię, bo gdybym chciał, nic by mi nie przeszkodziło.
Wpuszczam ją na klatkę schodową. Patrzę na jej figurę, długie włosy, które w pośpiechu nierówno zakręciła lokówką, żeby ładnie wyglądać.
Słusznie, bo mam zamiar patrzeć na jej plecy podczas seksu.