- promocja
Prezent na Gwiazdkę - ebook
Prezent na Gwiazdkę - ebook
Prezent na Gwiazdkę.
Gdy Jaz poznała Caida, od razu wiedziała, że to mężczyzna jej życia. Wydawało się, że on także jest nią poważnie zainteresowany. Już po pierwszej wspólnej nocy chciał się z nią ożenić, ale… na jego warunkach. Jaz miała zrezygnować ze świetnie zapowiadającej się kariery artystycznej i spędzić resztę życia na farmie męża.
Gwiazdka z marzeń.
Mieli spędzić ze sobą tylko cztery dni świąt, a ze zdumieniem odkryli, że nie mogą żyć bez siebie. Oliver nagle stał się zazdrosny o byłego narzeczonego Lisy, a jej uczuciu do niego wciąż towarzyszył lęk. Dlaczego nie potrafili zaufać sobie nawzajem?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-238-9971-6 |
Rozmiar pliku: | 707 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jaz uniosła dłoń i delikatnie przycisnęła guzik windy. Była dziś w dziwnym, melancholijnym nastroju. Próbowała wiele razy przywołać się do porządku, ale nie przyniosło to pożądanego rezultatu. Usłyszała zbliżające się kroki i spojrzała machinalnie w stronę przybysza, lecz natychmiast odwróciła wzrok. Przez moment miała ochotę z powrotem wbiec po schodach na piętro, na którym znajdował się jej apartament, jak gdyby chciała uciec przed swoim przeznaczeniem. Stała jednak bez ruchu, niczym przykuta do chłodnej marmurowej posadzki holu, i nawet nie drgnęła. Po chwili westchnęła ciężko. Do diabła, on był naprawdę zabójczo przystojny, a przynajmniej na niej już od samego początku robił piorunujące wrażenie. W przytłumionych światłach foyer prezentował się po prostu wspaniale. Był bardzo wysoki i wyjątkowo dobrze zbudowany, a poza tym emanował jakąś niezwykle pozytywną energią. Oboje stali i w milczeniu czekali na windę. Po plecach Jaz przemknął dreszcz podniecenia.
Po chwili nieznacznie zbliżył się do niej i stanął tak, że była zupełnie niewidoczna dla wszystkich mijających ich osób, jak gdyby nie chciał, by ktokolwiek inny, oprócz niego, na nią patrzył. A może jej się tylko zdawało? Może to jej wybujała wyobraźnia? Może również tylko wydawało się jej, że niedwuznacznie omiótł ją spojrzeniem? Niczego już nie była pewna. Miała cichą nadzieję, że nie dostrzegł tego, jak bardzo się jej podoba. I tak był już dostatecznie pewny siebie. Sama nie wiedziała, czy to z powodu jego spojrzenia, czy raczej jej własnych myśli, ale cały czas czuła jakieś przedziwne wewnętrzne rozedrganie i podniecenie.
Zaraz, zaraz, zbeształa się w duchu, nie po to przecież tu przyjechałam, żeby komplikować sobie życie. Z trudem spróbowała skoncentrować uwagę na właściwym celu swego pobytu w Nowym Orleanie. Przyjechała tu do pracy, a nie po to, by wdawać się w jakieś przelotne flirty czy romanse i pod żadnym pozorem nie powinna o tym zapominać. W Londynie, to znaczy w Cheltenham, pracowała w ekskluzywnym domu towarowym jako dekoratorka wnętrz i witryn sklepowych. Właścicielem tego domu był jej ojciec chrzestny, wuj John. I mimo że wuj nosił się właśnie z zamiarem sprzedania tego domu, Jaz postanowiła utrzymać swoją pozycję. Nadchodził więc dla niej czas próby i chciała udowodnić sobie i światu, że nie popełniła błędu, wybierając tak nietypową, w przekonaniu jej rodziców, drogę. Nigdy nie zrozumieli, jak może przedkładać studia w Wyższej Szkole Artystycznej nad przywiązanie do rodzinnej farmy, na której się wychowała. Z wielkim trudem, i to tylko dzięki wsparciu ojca chrzestnego, zaakceptowali ten, ich zdaniem, dziwny pomysł swojej jedynaczki. Zawsze podkreślali, jak wiele ich to kosztowało.
Wujowi zawdzięczała również pracę, którą kochała ponad wszystko. Wiedziała jednak, że rodzice cały czas marzą po cichu o tym, że pozna kiedyś jakiegoś uroczego farmera, zakocha się w nim po uszy i dzięki temu powróci do swojego dawnego stylu życia. Ale ona przysięgła sobie już dawno, że nie zakocha się w facecie, który nie będzie rozumiał jej fascynacji sztuką i potrzeby tworzenia. Zdawała sobie sprawę ze swoich możliwości. W końcu nie na darmo zabiegały o nią znane domy mody w jej rodzinnym mieście. Była dobrze wykształcona, utalentowana i ambitna, a do tego czuła się wolna i nie chciała burzyć tego swojego świata, o który tak długo musiała walczyć. Kochała swoich rodziców, ale za nic nie chciałaby związać się z człowiekiem pokroju jej ojca, choć musiała przyznać, że ojciec był dobry, wyrozumiały i szczodry.
Otrzymała wiele korzystnych propozycji w Londynie, postanowiła jednak być wierna domowi towarowemu wuja. Ten niezwykły dom założony został jeszcze przez dziadka jej wuja, ponad sto lat temu. A teraz wuj John, jako że dobiegał już osiemdziesiątki, zaczął rozglądać się za jakimś godnym następcą, który przejąłby ten dom towarowy, nie zmieniając jego profilu. Głównie zgłaszali się ze swoją ofertą bogaci Amerykanie, ale wuj cały czas miał wątpliwości, czy ktoś urodzony po drugiej stronie Atlantyku będzie w stanie utrzymać specyficzną atmosferę starego angielskiego sklepu. Nie miał bezpośredniego spadkobiercy i w końcu postanowił, że jednak przekaże sklep w ręce jakiejś zamożnej amerykańskiej rodziny, która zobowiąże się poprowadzić go dalej zgodnie z dotychczasowymi założeniami. Ostatecznie wybór wuja padł na rodzinę Dubois i Jaz całkowicie się z nim zgadzała. To byli wyjątkowi ludzie, tak jak wyjątkowy był sklep wuja Johna.
Z rozmyślań wyrwał ją subtelny dzwoneczek, oznajmiający, że winda właśnie się zatrzymała. Drzwi rozsunęły się bezszelestnie i Jaz, nie zwlekając, weszła do środka. Czuła obecność tego niezwykłego mężczyzny tuż za sobą i nie mogła się oprzeć, by nie zerknąć na niego przez ramię. Zwilżyła suche wargi i z przerażeniem stwierdziła, że ekscytuje ją myśl, że już za chwilę zamkną się drzwi i będzie w windzie sam na sam z tym przystojniakiem. Raz jeszcze zerknęła na niego i poczuła kolejny dreszcz podniecenia.
– Zobaczyłaś coś, co ci się spodobało, moja śliczna? – zapytał z niejaką nonszalancją.
– Być może – odparła, patrząc mu prosto w oczy. Musiała być czujna, uprzedzano ją, że Nowy Orlean jest siedliskiem zniewalająco przystojnych i pewnych siebie mężczyzn. Wstrzymała na chwilę oddech w oczekiwaniu na odpowiedź.
Ukradkiem zerknęła na jego odbicie w lustrze. Przystojny jak cholera, pomyślała ze złością. I ta rozpięta koszula... Wyobraziła sobie przez moment, że leżą gdzieś na łące, a ona całuje właśnie to odsłonięte miejsce. Poczuła, jak ogarnia ją podniecenie i nic nie pomogło, że była na siebie za to wściekła. W żaden sposób nie mogła przywołać się do porządku. Po chwili uzmysłowiła sobie, że jeszcze nigdy w życiu nie reagowała tak na żadnego mężczyznę. Miał w sobie coś magicznego, wprost nie mogła oderwać od niego oczu. Był świetnie ostrzyżony i doskonale ubrany – idealnie skrojony garnitur i nieskazitelnie biała koszula czyniły go jeszcze bardziej pociągającym. I tylko jego ręce, które już na pierwszy rzut oka wyglądały na wyjątkowo spracowane, zaburzały ten ład i harmonię. Nie mogła nad sobą zapanować, jej oddech stawał się coraz szybszy, a źrenice wyraźnie się powiększyły.
Jak przez sen usłyszała jego głos:
– Śmiało, moja śliczna, weź to, czego pragniesz. Nie mylę się przecież, że pragniesz tego, prawda? – szeptał zmysłowo.
Nie wiedziała, jak to się stało, że nagle znalazła się tuż przy nim, a jej dłoń niespodziewanie spoczęła na jego torsie. Spojrzała mu w oczy. Boże, co za błękit, czegoś podobnego jeszcze w życiu nie widziała. Taki intensywny i głęboki...
– Nie... nie mogę – wyjąkała, zażenowana własnym zachowaniem. – Nie tutaj – dodała po chwili.
– Urocza z ciebie kłamczucha – uśmiechnął się nonszalancko. – Mógłbym cię mieć tu i teraz, dobrze o tym wiesz. Mam ci to udowodnić? – szepnął.
Poczuła, jak się czerwieni, ale nie spuszczała z niego wzroku.
– Uważaj, kochanie – jego głos brzmiał jak ostrzeżenie – bo nie zapanuję nad sobą i będę musiał spełnić to, o co błagają mnie twoje piękne oczy.
Jaz zdołała jedynie pokręcić głową, ale było już za późno na odmowę, a przynajmniej miała takie wrażenie. Przyparł ją do jednej ze ścian windy i poczuła na wargach jego gorące usta, a w nozdrzach jego podniecający zapach. A więc to była prawda, a nie sen. Zadrżała, gdy położył rękę na jej piersi i zaczął ją delikatnie pieścić.
Otworzyła oczy, wiedziała, że powinna przywołać się do porządku, ale nadaremnie. Pragnęła go całą sobą, tak samo jak on jej.
Nagle drzwi windy otworzyły się, przerywając tę pełną namiętności scenę. Jaz czuła, że jej twarz płonie, czuła, jak drżą jej kolana. Nurtowało ją, czy zrobiliby to, gdyby winda nie zatrzymała się na piętrze.
– Idziemy do ciebie? – Usłyszała jego zmysłowy szept tuż koło ucha.
Bezradna spojrzała na niego i nie wiedziała, co ma odpowiedzieć. Był tak inny od mężczyzn, których znała do tej pory i wszystko potoczyło się także całkiem inaczej niż zwykle. Poza tym do tej pory była zajęta udowadnianiem światu, że podoła temu, na co się porwała i nie poświęcała zbyt wiele uwagi i czasu mężczyznom.
Gdy znaleźli się pod jej drzwiami, otworzyła torebkę w poszukiwaniu klucza i zaczęła nieśmiało:
– Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł...
Ale mężczyzna bez słowa wziął od niej torebkę i już po chwili drzwi do jej mieszkania były otwarte.
– Nie sądzisz? Więc nie pragniesz mnie już? – Objął ją mocno wpół i gorąco pocałował.
Jaz miała wrażenie, że topnieje i rozpływa się w jego ramionach. Nie wiedziała, kiedy i jak zatrzasnęły się za ich plecami drzwi i poczuła jego ręce na swoim rozedrganym ciele.
Boże, co on ze mną robi, przemknęło jej przez myśl. Ależ on zna ciało kobiece! Jest niebezpieczny i ekscytujący, i to nie na żarty. Poczuła płomienny żar i głód, jakich dotąd nie znała. Nic się już nie liczyło, tylko ona i on. Zaplotła ręce wokół jego szyi i odpowiedziała mu namiętnym pocałunkiem.
– A więc jednak mnie pragniesz.... – szepnął z satysfakcją, wziął ją na ręce i ruszył w stronę łóżka.
Nie protestowała. Od momentu kiedy go zobaczyła po raz pierwszy w restauracji, gdzie wspólnie z jego matką zjedli kolację, wiedziała, że tak się to skończy.
Księżyc przeświecał przez muślinowe zasłony, oświetlając jej nagie piersi. Wszystko wydawało się jej takie inne, takie nowe, takie dziwne. Gdy nachylił się nad nią, bez namysłu zaplotła swoje zgrabne długie nogi wokół jego bioder. Pragnęła wreszcie poczuć go w sobie. Poruszali się w szalonym rytmie, a wraz z nimi falował cały świat. Zdawało jej się, że oboje znaleźli się w jakimś niekończącym się transie. Pragnęła już tylko spełnienia... A było jak piorun z jasnego nieba.
Caid leżał obok śpiącej Jaz i wpatrywał się w jej twarz. Była niezwykle drobna i delikatna, a przy tym tak nadzwyczaj zdecydowana. Wzięła go szturmem i szturmem wdarła się w jego życie. Musiał przyznać sam przed sobą, że budziło to jego zdziwienie, znali się przecież zaledwie kilka dni. Dowiedział się jednak sporo o Jaz z opowieści jej chrzestnego ojca i dzięki temu nie była dla niego tylko piękną nieznajomą, bo już całkiem dużo o niej wiedział. Na przykład, że wychowała się na farmie, a jej praca w firmie wuja była w zasadzie swoistą manifestacją niezależności i że jej rodzice liczyli na to, że kiedyś powróci do swoich korzeni. Zresztą on ze swej strony nigdy nie związałby się z kobietą, która nie dzieliłaby jego zamiłowania do życia na wsi i marzenia, by ich dzieci wychowywały się na farmie, w otoczeniu przyrody, u boku matki zawsze gotowej, by im pomóc. Jego matka całe życie jeździła po świecie i nigdy nie miała dla niego czasu. Kiedy jej naprawdę potrzebował, nigdy nie było jej w domu. Sieć sklepów, którą od lat posiadała jej rodzina, była zawsze na pierwszym miejscu, ważniejsza nie tylko od niego, ale i od wszystkiego innego na świecie. Zresztą matka nawet nie usiłowała ukryć przed Caidem, że jego poczęcie było czystym przypadkiem. Dotknęła go tym do żywego. W końcu, gdy ojciec nie miał już dłużej ochoty znosić ciągłej nieobecności swojej żony, rodzice się rozwiedli. I wtedy Caid podjął żelazne postanowienie, że nie zgotuje swoim dzieciom takiego samotnego i bolesnego dzieciństwa. Nigdy nie zapomni, jak bardzo czuł się opuszczony, gdy jego ojciec zginął w wypadku samochodowym. Nawet wówczas matki nie było przy nim, bo miała na głowie ważniejsze sprawy. Doskonale pamiętał, jak bardzo go to bolało, jak bardzo rozpaczał. Miał wtedy zaledwie jedenaście lat i to na niego spadł koszmarny obowiązek zidentyfikowania zwłok. To było po prostu straszne. Nie sposób wyrazić, jak bardzo był wówczas przerażony i samotny, a do tego wściekły na matkę za to, że go zostawiła w tak trudnej sytuacji. Poprzysiągł sobie wtedy, że nigdy nie sprawi swoim dzieciom takiego bólu.
Dlatego też, jeśli chodzi o związki z kobietami, był bardzo ostrożny. Aż do tamtego pamiętnego dnia, do spotkania z Jaz. Kiedy wszedł wówczas do restauracji, w której odbywało się spotkanie rodziny jego matki z ojcem chrzestnym Jaz, wystarczył mu jeden rzut oka i wiedział, że on i Jaz należą do siebie. Zresztą i jej reakcja była jednoznaczna. Nie umiała ukryć, że zrobił na niej duże wrażenie. To nie mógł być przypadek, to musiało być przeznaczenie, bo przecież do tego spotkania mogło w ogóle nie dojść. Caid od dawna miał alergię na tego typu biznesowe spotkania. Jeśli tylko mógł, starał się w nich nie uczestniczyć. Najchętniej w ogóle wycofałby się z rodzinnych interesów, ale na razie nie było to możliwe, gdyż jego dziadek pozostawił mu w spadku sporą część swoich udziałów, a matka posunęła się nawet do emocjonalnego szantażu, wymuszając na nim, by pełnił w ich rodzinnej firmie funkcję doradcy finansowego. To prawda, że miał w tym kierunku odpowiednie wykształcenie, ale co z tego, jeśli jednocześnie nie miał na to najmniejszej ochoty. Matka upierała się też, żeby uczestniczył we wszystkich spotkaniach dotyczących przejęcia ekskluzywnego domu towarowego pod Londynem. Dom ten miał stanowić kolejne ogniwo ich i tak już sporej sieci handlowej i umożliwić im wejście na angielski rynek.
Matkę zupełnie to nie obchodziło, że jej syn, inaczej niż reszta rodziny, nie interesował się handlem, ale ukochał sobie ziemię. Mimo że wiedziała, że Caid kupił duże ranczo, które z zarobionych w firmie pieniędzy wciąż udoskonalał i rozbudowywał, ciągle nalegała, aby pracował w handlu. Jego protesty na nic się nie zdały, gdyż matka była wyjątkowo uparta i tym oto sposobem wylądował w Nowym Orleanie.
Uśmiechnął się, kiedy Jaz otworzyła oczy.
– To była cudowna noc, proszę pani – zamruczał jak kocur. Wiedział, że Jaz za moment zarumieni się i sprawiało mu to swoistą przyjemność. Była taka wstydliwa.
– Lepiej będzie, jeśli już pójdziesz, Caid. Pamiętasz, że to miała być nasza tajemnica? Muszę się pospieszyć, bo mój ojciec chrzestny oczekuje mnie ze śniadaniem. Umówił się na dziś z twoją matką, która zorganizowała dla nas zwiedzanie waszych magazynów. Tak więc sam rozumiesz, że muszę już się zbierać.
Caid pocałował ją czule.
– Jesteś pewna, że chcesz, żebym zniknął? – szepnął jej wprost do ucha.
Próbowała ratować się resztkami rozsądku przed tym zaborczym mężczyzną, ale wiedziała, że jest na z góry straconej pozycji.
– Jeszcze miesiąc temu nigdy bym nie przypuszczała nawet, że będę tu wyprawiać z tobą takie rzeczy – wyszeptała cicho, rozkoszując się dotykiem jego wprawnych rąk.
– Mam nadzieję, że się tego nie spodziewałaś, bo przed miesiącem jeszcze się nie znaliśmy.
W jednej chwili oczy Jaz wypełniły się łzami.
– Kochanie, co się stało? Sprawiłem ci przykrość? – Objął dłońmi jej drobną twarz. – Powiedz – szepnął. – Proszę...
– Boże, kiedy pomyślę, że przecież mogłabym nie przyjechać z wujem do Nowego Orleanu i nigdy cię nie spotkać...
– Ale spotkaliśmy się i wiesz dobrze... oboje wiemy, że jesteśmy dla siebie stworzeni. Jesteś moim absolutnym ideałem.
Jaz z niedowierzaniem patrzyła na niego swoimi ogromnymi, załzawionymi oczami. Nigdy by nie przypuszczała, że kiedykolwiek zakocha się od pierwszego wejrzenia, że pójdzie do łóżka z facetem, wcale go nie znając. Ale z nim wszystko było inne, wszystko było cudowne.
– Caid, pojedziesz z nami?
Zaprzeczył, kręcąc głową.
Spróbowała ukryć swoje rozczarowanie. Swoją odmową sprawił jej przykrość. Wiedziała, że jego matka podróżuje po całym świecie w poszukiwaniu nowych, atrakcyjnych produktów. Spodziewała się więc znaleźć w ich magazynach różne cuda i pragnęła, by Caid był razem z nią i żeby wspólnie podziwiali te cudeńka.
– Możemy spotkać się po południu – zaproponował, kiedy byli już gotowi do wyjścia. – Myślę, że musimy omówić kilka spraw... – zawiesił głos.
– Ale przecież wiesz, że wracamy z wujem dopiero jutro.
– No właśnie, o tym również chciałbym z tobą porozmawiać.ROZDZIAŁ PIERWSZY
Lisa zatrzymała się przed sklepem i jeszcze raz uważnie obejrzała stroje prezentowane na wystawie. Ogarnęły ją wątpliwości – metki znanych projektantów z pewnością miały swoją cenę.
Nie znała tego sklepu. Przyszła tu po raz pierwszy, znęcona opowieściami przyjaciółki, która zapewniała ją, że jest to miejsce, gdzie można znaleźć prawie nieużywane kreacje z ostatnich kolekcji sławnych projektantów mody, i to za jedną trzecią ceny.
Nigdy nie goniła za nowinkami ze świata mody, w zupełności zadowalała się skromną zawartością swojej szafy. Wystarczało jej kilka klasycznych rzeczy w dobrym gatunku, ale skoro Henry niedwuznacznie dał jej do zrozumienia, że bardzo zależy mu, by wywarła jak najlepsze wrażenie na jego rodzicach, postanowiła nieco odświeżyć swoją garderobę. Tym bardziej że Henry zamierzał oficjalnie poinformować rodzinę o ich zaręczynach.
Wprawdzie większość jej znajomych uważała Henry'ego za tradycjonalistę i nudziarza, ale ją ujmowały te jego cechy. Uważała, że świadczą o solidności i chyba dlatego tak łatwo wybaczała mu skłonność do nadmiernego czepiania się drobiazgów.
Przyjaciołom, którzy z niedowierzaniem wypytywali, co takiego w nim widzi, spokojnie odpowiadała, że dobrego męża i ojca. Ich pytania o romantyczne uniesienia przyjmowała z pewnym rozbawieniem, zapewniając, że nie jest z tych, co to tracą głowę dla mężczyzny i umierają z miłości.
– Ale czy nie przeraża cię, że Henry jest takim zagorzałym tradycjonalistą? – upierała się jej przyjaciółka Alison. – Zobacz tylko, jak przejmuje się tym waszym wyjazdem do rodziców, ile z tego powodu robi problemów. No wiesz, żeby ci dyktował, jak masz się ubrać!
– Chodzi mu tylko o to, żebym dobrze wypadła – usprawiedliwiała go Lisa. – Liczy się ze zdaniem rodziców i...
– Po prostu ciągle trzyma się matczynej spódnicy – podsumowała przyjaciółka. – Znam ten typ... – Urwała i przez chwilę nad czymś się zastanawiała. – Chyba wiesz – zaczęła – że nim go poznałaś, niewiele brakowało, by się zaręczył, ale w ostatniej chwili zaczął mieć wątpliwości, czy jego starzy zaakceptują tamtą dziewczynę. Muszą być wyjątkowo konserwatywni. Jane, nim go poznała, mieszkała już z kimś i...
– Owszem, słyszałam o tym – ucięła Lisa. – Ale powód zerwania był całkiem inny. Henry zrozumiał, że nic ich nie łączy, że w gruncie rzeczy nie mają ze sobą nic wspólnego.
– A wy macie? – cierpko spytała przyjaciółka.
– Tak. Oboje mamy podobne oczekiwania od życia – tłumaczyła niezrażona Lisa.
Rzeczywiście tak sądziła. Wprawdzie nie była to miłość od pierwszego spojrzenia, ale Henry przypadł jej do gustu, kiedy poznała go przez wspólnych znajomych. Przyjęła jego zaproszenie na kolację i powoli ich znajomość zacieśniała się, aż oboje zapragnęli poważnie pomyśleć o wspólnej przyszłości.
I choć była nieco zaskoczona jego naciskami na dobór właściwych strojów, to jednak potrafiła zrozumieć jego obawy i zdobyć się na wyrozumiałość.
Jej rodzice z pewnością będą zdziwieni tą decyzją. Oboje mieli artystyczne dusze: mama lepiła różne cudeńka z gliny i jej prace cieszyły się międzynarodowym uznaniem; ojciec był wziętym projektantem nowoczesnych mebli, chętnie zapraszanym przez uczelnie do prowadzenia wykładów na temat wzornictwa przemysłowego.
Teraz byli w Japonii; do Anglii mieli wrócić dopiero za dwa miesiące. Gdyby więc nie Henry, który zaprosił ją do swoich rodziców mieszkających na północy kraju, czekałyby ją samotne święta.
Ciekawe, jak też zostanie przyjęta? Henry napomknął już, że jej posada asystentki właściciela niewielkiej galerii może wydać im się za bardzo oderwana od życia; byłoby znacznie lepiej, gdyby pracowała w innej branży – była nauczycielką czy pielęgniarką.
– Chociaż pewnie najbardziej by się im podobało, gdybyś w ogóle nie pracowała – dodał ostrożnie na koniec rozmowy.
– Żebym w ogóle nie pracowała? Ale... – W ostatniej chwili ugryzła się w język. – W dzisiejszych czasach większość kobiet chce pracować zawodowo.
– Moja mama nie pochwala takiego podejścia, zwłaszcza jeśli są dzieci – sucho oświadczył Henry.
Najwidoczniej nie ma zielonego pojęcia o dzisiejszym życiu, pomyślała Lisa.
– Kiedy dzieci są małe, wiele kobiet na jakiś czas przerywa pracę albo przechodzi na część etatu.
Zdecydowała się wreszcie i pchnęła drzwi sklepu. Miła dziewczyna, która podeszła, by ją obsłużyć, usprawiedliwiła się, że zastępuje właścicielkę, która niespodziewanie musiała wyjechać.
Oferowane stroje rzeczywiście są niezłe, z przyjemnością skonstatowała Lisa. I ceny wcale nie zbijają z nóg. Od razu wpadł jej w oko komplet z jasnokremowej wełnianej krepy, składający się z żakietu, spodni i kamizelki.
– To Armani – poinformowała ją sprzedawczyni, gdy Lisa zdjęła wieszak z kostiumem. – Prawdziwa okazja... Sama miałam na to ochotę – przyznała – ale to dziesiątka, a ja noszę dwunastkę. W dodatku to najświeższy fason i wyjątkowo elegancki.
– Najświeższy fason – powtórzyła Lisa, zastanawiając się jednocześnie, kogo stać na kupowanie takich drogich strojów i pozbywanie się ich zaledwie po paru miesiącach, tym bardziej że taki klasyczny komplet nigdy nie wyjdzie z mody.
– Mam jeszcze kilka innych rzeczy pochodzących od tej samej oso... z tego samego źródła – poprawiła się szybko dziewczyna. – Chciałaby je pani obejrzeć?
Lisa znieruchomiała, ale po chwili uśmiechnęła się. Właściwie dlaczego nie? Coraz bardziej jej się tu podobało. Ta kremowa wełna jest taka miła w dotyku. Zawsze miała słabość do tkanin.
Po godzinie przymierzania z uśmiechem popatrzyła na stertę odłożonych ubrań. Potargane kosmyki włosów, które wymknęły się spod gumki spinającej długi koński ogon, jaśniały wokół jej twarzy.
Jak to możliwe, by ktoś mógł się rozstać z takimi pięknymi, niemal nieużywanymi rzeczami, zastanawiała się w duchu. Gdybym miała możliwość swobodnego wyboru, wybrałabym właśnie te stroje, pomyślała, przeciągając dłonią po jasnokremowym kaszmirowym płaszczu, rozkoszując się dotykiem miękkiej kosztownej tkaniny. Pokusa była zbyt silna, by mogła się jej oprzeć. Musi mieć te rzeczy, i to wcale nie z powodu rodziców Henry'ego. Wzięła głęboki oddech i podała kartę kredytową.
– Trafiła pani na wyjątkową okazję – pochwaliła ją ekspedientka, starannie owijając ubrania w cienki papier i pakując je w duże torby. – Tak ładnych rzeczy nie mieliśmy już od dłuższego czasu. Ja sama nigdy bym się nie pozbyła takich strojów... Ten płaszcz na przykład... – westchnęła. – I wszystkie leżą na pani jak ulał – dodała. – Jest pani taka wysoka i szczupła, tylko pozazdrościć.
Nie była aż tak wysoka, ale wzrostem niewiele ustępowała Henry'emu, co już nieraz niezbyt miło jej wypomniał. Musiała się pilnować, by na spotkania z nim nie wkładać butów na wysokim obcasie.
Wychodziła ze sklepu, kiedy tuż przed wejściem zatrzymał się samochód. Mężczyzna, który z niego wysiadł, musiał być albo zdenerwowany, albo czymś całkowicie pochłonięty, bo zaparkował w niedozwolonym miejscu. Szybkim krokiem zmierzał w kierunku sklepu.
Z pewnością nie wybiera się po zakupy, oceniła Lisa. Nie wygląda na klienta takich sklepów.
Mężczyzna zdecydowanym gestem otworzył drzwi i wszedł do środka, obrzucając ją jedynie pobieżnym spojrzeniem.
Niezły facet, pomyślała, ale nie w moim typie. Chociaż dla wielu jej przyjaciółek mógłby być ideałem: wysoki, dobrze zbudowany, bardzo przystojny i bardzo męski. Ale dla niej był zbyt wyniosły i pewny siebie.
Miał gęste, ciemne włosy, które lśniły jedwabiście. Pewnie jest aż za bardzo owłosiony, skrzywiła się, mimowolnie wyobrażając go sobie rozebranego. Chociaż...
Opanuj się, zbeształa się szybko. Zamachała na taksówkę. Postanowiła pojechać do Alison, od której dowiedziała się o tym sklepie i podziękować jej.
Przyjaciółka zachwyciła się strojami, ale po obejrzeniu wszystkich ubrań, jej uwagę zaprzątnął spotkany przez Lisę mężczyzna, o którym nieopatrznie jej opowiedziała. Zbyła nieśmiałe napomknięcia Lisy o wyjeździe do rodziców Henry'ego, wolała wypytywać ją o nieznajomego.
– Zupełnie nie w moim typie. – Lisa nie chciała ciągnąć tego tematu. – Zbyt pewny siebie. Taki nie ma pojęcia, jak obchodzić się z dziewczyną...
– Nie to co Henry, prawda? – cierpko podchwyciła Alison.
– No jasne – potwierdziła trochę niepewnie Lisa.
– Nie mów hop – skrzywiła się przyjaciółka. – Poczekaj, niech no tylko założy ci obrączkę. Najpierw zacznie naciskać, żebyś rzuciła pracę. Wystarczy tylko posłuchać, z jakim nabożeństwem mówi o swojej mamusi, jak się zachwyca jej poświęceniem dla męża i syna...
– Według mnie to naprawdę wzruszające, że jest jej tak oddany, że tak ją wychwala... – broniła Henry'ego Lisa.
– Hm... A jaki on jest w łóżku? – dociekała Alison.
Wprawdzie Alison nigdy nie owijała słów w bawełnę, ale tak wprost zadane pytanie zaszokowało Lisę.
– Ja... nie wiem... – wydusiła. – My jeszcze nie...
– Po prostu nie wiesz – podsumowała przyjaciółka. – Lisa, czyś ty oszalała? Chcesz za niego wyjść, a nie masz pojęcia, jaki jest w łóżku. Od jak dawna się znacie?
– Prawie osiem miesięcy – odrzekła niepewnie.
– Hm... Nasz Henry nie jest zbyt namiętny, co?
– Henry ma inne poglądy. Jest nieco staroświecki. Uważa, że najpierw ludzie powinni się poznać... Nie przemawia do niego takie nowoczesne podejście do seksu.
– To bardzo chwalebne – skrzywiła się Alison.
– To, że jeszcze nie... że mamy to przed sobą, nie jest dla mnie żadnym problemem – obruszyła się Lisa.
– Nie? A powinno być. – Alison jak zawsze waliła prosto z mostu. – Jak możesz myśleć o ślubie, skoro nie wiesz, czy będziecie do siebie pasować?
– Normalnie. – Wzruszyła ramionami. – Nasi dziadkowie też tak robili.
Alison przewróciła oczami i jęknęła drwiąco.
– I mówisz, że nie jesteś romantyczna!
– Małżeństwo to coś więcej niż tylko seks – cicho powiedziała Lisa. – Mam już serdecznie dość facetów, którzy zapraszają cię na kolację i oczekują, że z wdzięczności pójdziesz z nimi do łóżka... Potrzebuję czegoś trwałego, kogoś, na kogo będę mogła liczyć i kto mnie nie zawiedzie. Człowieka, który będzie mnie szanował i cenił. Owszem, zgadzam się, że Henry jest trochę staroświecki i... i...
– ...bezpłciowy? – podsunęła Alison, ale Lisa zaprzeczyła ruchem głowy.
– Jest lojalny i mam do niego zaufanie. Naprawdę mogę mu ufać... i...
– Jeśli to wszystko, czego ci potrzeba, to prościej sprawić sobie psa – oświadczyła Alison, ale Lisa nie chciała wdawać się w dalszą dyskusję.
– Nie jestem skłonna do szaleństwa i uniesień – tłumaczyła. – Taki już mam charakter. Lubię spokój i poczucie bezpieczeństwa. A małżeństwo nie jest tylko na teraz, ale na zawsze. No, czas na mnie. – Poderwała się, zerknąwszy na zegarek. – Henry zabiera mnie dziś na kolację. – Ruszyła do wyjścia. – I dzięki za ten sklep – dodała z uśmiechem.
– Niezły, co? Zrobiłaś świetne zakupy, aż ci zazdroszczę. Fantastyczne rzeczy i w dodatku za taką cenę. Szczęściara z ciebie.
No cóż, muszę się z tym jakoś pogodzić, że Alison nie może pojąć mojego przywiązania do Henry'ego, myślała Lisa w drodze powrotnej do domu. Jest inaczej wychowana, co innego jest dla niej ważne. Trudno jej zrozumieć, jakie znaczenie ma dla mnie poczucie bezpieczeństwa, trwałość i niezmienność. Nie miała, jak ja, rodziców artystów o cygańskich duszach, nie spędziła życia w rozjazdach, co chwila zmieniając szkołę i otoczenie. Kocham rodziców i jestem pewna ich miłości, ale mam zupełnie inną naturę. Dla mnie najważniejsza jest stabilizacja.
Będę tylko musiała przekonać Henry'ego, że praca nie przeszkodzi mi być dobrą żoną i matką. Pewnie nie od razu przyzna mi rację, ale w końcu zrozumie, że praca jest dla mnie ważna. Zresztą już postanowili, że po ślubie Henry zrezygnuje ze swojej prestiżowej posady w ubezpieczeniach i wyniosą się z Londynu.
Otworzyła drzwi niewielkiego mieszkania i zaniosła cenną zdobycz do sypialni.
Jeśli tylko zdążę przed przybyciem Henry'ego, to jeszcze raz wszystko sobie przymierzę, postanowiła, uruchamiając sekretarkę. Z taśmy rozległ się głos Henry'ego – z powodu niespodziewanego spotkania z klientem odwoływał dzisiejszą kolację. Nie omieszkał przypomnieć, że czeka ich jeszcze wybranie świątecznych upominków dla rodziny.
Miała parę pomysłów na prezenty – śliczny starodawny podnóżek dla jego babci, komplet eleganckich wazonów dla mamy, zamiłowanej ogrodniczki – ale kiedy wczoraj wspomniała o nich Henry'emu, zbył jej propozycje dziwnym grymasem. Już miała powiedzieć, żeby sam im coś wyszukał, ale w porę ugryzła się w język.
Wzięła szybko prysznic i z zadowoloną miną rozpakowała jasny kostium, który tak ją zachwycił. Włożyła spodnie i kamizelkę. W tej samej chwili zadzwonił dzwonek.
Pewna, że to Henry, bez pytania otworzyła drzwi i zastygła w miejscu. Przed nią stał mężczyzna, którego mijała, wychodząc ze sklepu.
– Lisa Philips? – zapytał krótko i od razu wszedł do środka.
Była tak zaskoczona, że tylko skinęła głową.
– Nazywam się Oliver Davenport – przedstawił się nieznajomy, podając jej wizytówkę. – To pani kupiła dziś kilka ubrań w sklepie Second Time Around?
– Tak... – potwierdziła. – Ale...
– Nie zajmę pani dużo czasu. Tak się nieszczęśliwie złożyło, że te stroje nie były przeznaczone na sprzedaż. Nie wdając się w szczegóły, powiem, że zostały sprzedane bez zgody właściciela. W związku z tym, podobnie jak to ma miejsce z kupnem w dobrej wierze skradzionego samochodu czy innych rzeczy pochodzących z kradzieży, nie ma pani prawa...
– Chwileczkę – przerwała mu. Jej początkowe zdumienie przerodziło się w złość. Jak śmiał wchodzić bez zaproszenia i zwracać się do niej w taki sposób! – Oskarża pan sklep o paserstwo? Powinien pan poinformować o tym nie mnie, ale policję.
– Jestem gotowy zwrócić pani całą sumę i dołożyć sto funtów jako rekompensatę. Jeśli więc...
– To bardzo uprzejme z pana strony – odrzekła drwiąco – ale kupiłam te stroje w konkretnym celu i nie mam zamiaru ich odsprzedawać. Kupiłam je w dobrej wierze i...
– Wyjaśniłem już pani, że to nie były rzeczy na sprzedaż – przerwał ostro, rzucając jej wściekłe spojrzenie.
W niewielkim przedpokoju przytłaczał ją swoją obecnością, ale nie miała zamiaru się ugiąć. Bo niby dlaczego?
– Jeśli to prawda, to dlaczego nie skontaktowała się ze mną właścicielka sklepu? – zaatakowała go.
Po zaciśniętych ustach poznała, że to pytanie tylko go rozjątrzyło.
– Bo do tej nierozgarniętej sprzedawczyni nie trafiały żadne argumenty.
– Ach tak? – zapytała drwiąco. – Widzę, że ma pan swoisty sposób rozmawiania z kobietami. Nigdy nie przyszło panu do głowy, że odrobina dobrej woli i nieco mniej agresji wyszłyby panu na dobre? Tylko proszę nie wyobrażać sobie, że uda się panu wpłynąć na moją decyzję – dodała twardo. – Kupiłam te ubrania w dobrej wierze i skoro sklep nie widzi potrzeby, by się ze mną skontaktować, to...
– Na litość boską! – przerwał jej gwałtownie. – Jeśli zależy pani na szczegółach, to są to stroje dziewczyny mojego kuzyna. Pokłócili się... ich związek należy do burzliwych... i oświadczyła, że odchodzi od niego. Chciała wyjechać na parę dni tylko z koleżanką. Chłopak się wściekł, zabrał ubrania, które jej kupił, i oddał do sprzedania. Nie zastanawiał się, co robi i od razu tego pożałował, bo Emma zadzwoniła do niego z Włoch. Poprosił mnie o pomoc w odzyskaniu strojów, nim dziewczyna wróci.
– Poprosił o to pana?
Nie miała cienia wątpliwości, czyją dziewczyną była Emma. Z całą pewnością wymyślił sobie tego kuzyna.
Popatrzył na nią tak, że aż ją zmroziło. Czuła, że kolana jej drżą, ale nie miała zamiaru się poddać.
Dziwne, bo zwykle nie była taka uparta, ale ten facet wzbudzał w niej tyle niechęci, że nie poznawała samej siebie. I to nawet nie z powodu bezpodstawnego żądania, by zwróciła mu dopiero co zakupione ubrania, uświadomiła sobie ze zdziwieniem. To w nim było coś takiego, w jego sposobie bycia, a może rysach twarzy, spojrzeniu...
Henry byłby zszokowany jej zachowaniem, zresztą ona sama była tym poruszona.
– Musiał wyjechać służbowo. Emma wraca pod koniec tygodnia. Wolałby uniknąć sytuacji, kiedy dziewczyna otworzy szafę i odkryje, że jej ubrania zniknęły.
– No tak, to zrozumiałe, że pan... że on... – poprawiła się z lekkim uśmieszkiem – nie chciałby...
Dopiekła mu, widziała to po jego twarzy.
– Nie ma pani prawa do tych rzeczy – oświadczył stanowczo. – Zostały sprzedane bez zgody właściciela.
– Jeśli rzeczywiście tak się stało, to sprzedawczyni powinna skontaktować się ze mną – powiedziała z naciskiem. – Wydaje mi się jednak, że chce je pan dla siebie... – Urwała tknięta złym przeczuciem.
Sprawa stanęła na ostrzu noża, a on ledwie nad sobą panował. Ale chyba się nie odważy...
– Niechże się pani opamięta – usłyszała jego cichy głos. Zupełnie jakby czytał w jej myślach.
Poczuła, że się rumieni. Niespodziewanie przypomniała sobie swoje wcześniejsze przypuszczenia na temat jego wyglądu. Całe szczęście, że nie mógł się ich domyślić!
– Więc nie dojdziemy do porozumienia? Nie chce pani okazać rozsądku?
Wezbrała w niej złość.
– Czy nie obchodzi pani, że w ten sposób wystawia pani ich związek na ogromną próbę?
– Ja? – To oskarżenie zaparło jej dech. – Jak pan może coś takiego mówić? Skoro ta znajomość jest dla pana taka ważna, trzeba było wcześniej się zastanowić, a nie wpadać w złość i mścić się na dziewczynie...
– To nie jest moja dziewczyna – wycedził zimno. – Już pani mówiłem, że robię to dla mojego kuzyna. Ale widzę, że pani i tak wie swoje. Co zresztą pasuje do całości – dokończył zjadliwie.
– Coś panu powiem. – Z trudem trzymała nerwy na wodzy. – Wydaje mi się, że dla tej Emmy, nieważne, czy to dziewczyna pana czy pańskiego kuzyna, będzie lepiej, jeśli zostanie sama. Kto zachowuje się w taki sposób? Przecież te ubrania są zupełnie nowe i...
– Właśnie. I to mój kuzyn za nie zapłacił. A jest zazdrosny i nie chce, by podobała się w nich innym...
– I to jest powód, by ukraść jej stroje i oddać do sprzedania? Ta dziewczyna tylko zyska, jeśli uwolni się od pana... od niego – poprawiła się pospiesznie, nie starając się nawet ukryć pogardy, jaką budził w niej taki postępek. – Przykro mi – dodała. – Ale wyjaśnienie Emmie, co się stało z jej strojami, należy do pana. To nie jest mój problem. Ja kupiłam je w dobrej wierze...
– Zapłacę za nie, będzie pani mogła kupić sobie jeszcze więcej rzeczy. Tym bardziej... Ach, już rozumiem – szepnął, a oczy mu się zwęziły.
– Co pan rozumie? – zapytała szybko, ponieważ zaniepokoił ją dziwny wyraz jego oczu. – To są nowe kreacje, z ostatniej kolekcji i naprawdę miałam szczęście, że trafiłam na taką okazję...
– No tak, widzę już, o co chodzi. W porządku. Nie znoszę szantażu i nigdy bym na to nie poszedł, ale teraz nie mam czasu na namawianie pani do ustępstw. Jaka według pani jest cena tych ubrań nowych?
– Nowych? – Zmarszczyła lekko brwi. Nie miała pojęcia, do czego on zmierza. – Bo ja wiem? Nigdy nie kupuję takich strojów, a już na pewno nie u Armaniego... ale z pewnością kilka tysięcy funtów...
– Kilka tysięcy funtów! – Skrzywił usta w zjadliwym uśmiechu, patrząc na nią z taką pogardą, że poczuła ciarki na plecach.
– Może ustalimy okrągłą sumę, powiedzmy: pięć tysięcy funtów? Wypiszę pani czek, a pani zwróci mi te stroje.
Popatrzyła na niego ze zdumieniem.
– Ależ to nonsens – powiedziała z niedowierzaniem. – Po co miałby pan dawać mi pięć tysięcy, skoro może pan pójść i kupić jej za to nowe rzeczy? – Potrząsnęła głową. – Zupełnie nie...
– Och, niech pani da spokój – przerwał jej suchym tonem. – Może sobie pani darować, doskonale pani wszystko rozumie. Wiem, ile czasu zajęłoby mi znalezienie i kupienie tych rzeczy... nawet gdybym wiedział, czego mam szukać. Niech pani nie przeciąga struny – ostrzegł. – Ta obłudna niewinność nie pasuje do pani.
Obłudna niewinność! Dopiero teraz do niej dotarło. Policzki zapłonęły jej z oburzenia.
– Proszę stąd wyjść... natychmiast – poleciła, z trudem dobywając z siebie głos. – Inaczej wezwę policję. Jak pan śmie oskarżać mnie o...? – Była tak poruszona, że nawet nie mogła wymówić tego słowa. – Teraz już na pewno nie zwrócę panu tych ubrań, nawet gdyby dawał mi pan dziesięć tysięcy... dwadzieścia tysięcy! – wykrzyknęła wzburzona. – Dobrze się stanie, jeśli straci pan tę dziewczynę, zasłużył pan sobie na to. Jestem pewna, że robię jej tylko przysługę, bo przynajmniej otworzą jej się oczy, zobaczy, jaki z pana człowiek. Kupił pan jej te rzeczy, więc ma pan prawo je odebrać, kiedy przyjdzie panu ochota? Gdybym to ja była na jej miejscu...
– To co wtedy? – Wszedł jej w słowo.
Był wściekły; widziała to po drgającym mięśniu w jego twarzy i pociemniałych oczach.
– Od tego trzeba zacząć, że nie zgodziłabym się, by mi pan cokolwiek kupował – odpaliła. – Wolałabym już...
– Co by pani wolała? – przerwał, patrząc na nią prowokacyjnie, ale jego głos zabrzmiał teraz inaczej, miękko, niemal uwodzicielsko.
Miała wrażenie, że rozbiera ją wzrokiem i jednocześnie jest pewien swojej przewagi, tajemnej mocy, która sprawia, że staje się bezsilna, że kolana zaczynają jej drżeć...
– Co by pani wolała? – powtórzył triumfalnie. – Chodzić nago?
Nie mogła wydobyć głosu; była zbyt zaskoczona swoją reakcją, zbyt świadoma własnej słabości w konfrontacji z jego męskością.
– Ale jest w tym jakaś sprzeczność – zauważył. – Z jednej strony nie wierzy pani, że występuję w imieniu mojego kuzyna, lecz wkłada pani stroje, które wybrałem i kupiłem... – powiedział ciszej, obrzucając ją niespiesznym, taksującym spojrzeniem, posiadającym jakąś hipnotyzującą ją zmysłowość...
Opamiętała się, choć nie przyszło jej to łatwo. Cofnęła się, odwróciła zaróżowioną twarz.
– Proszę, żeby pan wyszedł. Natychmiast. Inaczej...
– Wiem, wezwie pani policję – podsunął. – Dobrze, skoro nie możemy dojść do porozumienia... Zapamiętam to sobie – dodał, a ona, widząc jego wzrok, poczuła ciarki na plecach. – Chociaż rozumiem, dlaczego pani tak trudno rozstać się z tymi cudzymi rzeczami. W tym komplecie jest pani bardzo do twarzy – wyjaśnił nieoczekiwanie.
Odwrócił się do wyjścia. Zatrzymał się na chwilę, popatrzył na nią, podniósł rękę i delikatnie przeciągnął palcem po wyciętym w serek głębokim dekolcie.
– Chociaż góra jest bardziej opięta niż na Emmie – zastanowił się. – Ona pewnie ma 34B, pani raczej 34C. Bardzo pani pasuje, zwłaszcza noszona w ten sposób, bez niczego pod spodem...
Zagryzła usta, by powstrzymać cisnące się słowa. I tak by to nic nie zmieniło.
Mężczyzna wyszedł, cicho zamknął za sobą drzwi. Lisa stała nieruchomo. Daremnie próbowała zebrać myśli. Dlaczego tak się zachowała? Dlaczego jego dotknięcie tak na nią podziałało?
To wszystko dlatego, że byłam spięta i zdenerwowana, uspokajała się pół godziny później, starannie zamknąwszy drzwi. Zrobiła sobie kawę i usiadła w fotelu.
Oczywiście zadzwoni do sklepu i dowie się, o co właściwie chodzi. Jeśli poproszą o zwrot rzeczy, nie będzie miała wyjścia.
Jak on śmiał oskarżyć ją o próbę szantażu...? Ręka trzymająca kubek z kawą zadrżała. Jakby była zdolna do czegoś takiego. Biedna ta Emma. Nie dość, że zabrał jej stroje, to jeszcze dotykał innej kobiety... Naprawdę lepiej na tym wyjdzie, jeśli będzie sama, bez niego. Dużo lepiej.
Jak on śmiał w ten sposób jej dotknąć? Dobrze wiedziała, do czego zmierza, widziała ten zdobywczy, triumfujący błysk w jego oczach. Wyczuł, że na nią działa i to zaspokajało jego męską próżność.
Całe to zdarzenie budziło w niej jedynie niesmak. Nie ma mowy, by oddała mu ubrania i przyczyniła się do załagodzenia kłótni z Emmą. Ta dziewczyna powinna jej jeszcze podziękować.
Wzdrygnęła się na wspomnienie jego zawoalowanej groźby. Całe szczęście, że nie ma szans, by jeszcze kiedyś się spotkali.