- W empik go
PRL Moja Młodość - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
1 października 2017
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
PRL Moja Młodość - ebook
Książka autora opowiada o ostatnich latach PRL, a także ukazuje realia okresu transformacji ustrojowej w małej miejscowości. Książka o dojrzewaniu na przełomie dwóch epok o miłości na przestrzeni lat o tym, jak przeszłość historyczna i własna postrzegana jest po latach.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8126-319-1 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dawno, dawno temu w podlaskiej wsi.
Wiatr ciskał grubymi kroplami deszczu o szyby a chwiejny płomień lampy naftowej powodując, że cienie na ścianach poruszały się dodawał wieczornej atmosferze niesamowitości.
Wędrowiec opowiadał o jakiejś Jasnej Górze. Opowiadał o cudach tam dziejących się. Że ludzie z całej Polski idą tam na piechotę bez nóg a wracają na własnych zdrowych nogach! Na dowód swoich niesamowitych opowieści pokazał figurkę Matki Boskiej we wnętrzu, której znajdowała się woda ze źródełka płynącego na owej jasnej górze.
Rodzice bardzo zapragnęli taka cudowną wodę posiąść, bo podobno wystarczy kropelkę dodać do normalnej wody i można taka wodą święcić zakątki całego obejścia gospodarskiego
Franciszek Cwalina
PRL Moja Młodość
Podobno mężczyzna powinien w swoim życiu zrobić trzy rzeczy. -Zbudować dom, zasadzić drzewo i mieć syna.
Do tego wyzwania dorzucam jeszcze /wyłącznie tylko wobec samego siebie/ kilka innych wyzwań:
— Pisać wiersze i książki.
Wiersze — bo wokół nas jest tyle piękna wciąż nie opisanego.
Książki — bo z każdą chwilą, każdy z nas, tworzy swoją własną historię którą warto utrwalić.
O czym jest ta książka?
O zwykłym chłopaku co postanowił wsiąść w odpowiedniej chwili do podstawionego pociągu i w czasie podróży, obserwować mijające, zmieniające się jak w kalejdoskopie — krajobrazy…
Jeżeli ktoś z czytelników powie, że to jest o nim; to jest w błędzie, wszak wszelkie podobieństwa osób i zdarzeń w tej książce są przypadkowe.
W Czarnobylu nastąpił wybuch i cisza. Tylko narastająca z godziny na godzinę plotka o jakiejś wielkiej katastrofie jądrowej, na terenach bratniego narodu, skutecznie mąciła błogi dobrobyt mojej, twojej ojczyzny.
Nad placem, priorytetowej, bo socjalistycznej, budowy szpitala w Łomży, świeciło owego dnia pięknie słoneczko. Wysoko na niebie wisiało sobie, i jak zwykle przygrzewało już dość dobrze o tej porze roku. Rozleniwieni trochę tym kwietniowym słońcem, a trochę szarą codziennością budowlańca, łaziliśmy za dupą kierownika żebrząc o nową parę rękawic, bo te z przed tygodnia rozpadły się i zostały z nich tylko strzępy. Co prawda te strzępy w jakimś tam stopniu chroniły ręce przed ostrymi kantami cegły i chropowatością pustaka, które tonami trzeba było przenosić z miejsca na miejsce, aby w końcu wylądowały na ścianie gdzie będą stanowiły jednolity blok co już na wieki mają w nim pozostać niewzruszenie…
Tak jak ten jedynie słuszny blok.
Niewątpliwie rozrywką owego dnia pracy było zdenerwowanie się Jasia Dupy, który z racji tego, że kilkanaście lat przesiedział w więzieniu miał prawo uważać się za CZŁOWIEKA. Na stopie koleżeńskiej był z nielicznymi na tej budowie i tylko ci mieli prawo tak się do niego zwracać: „Jasiu Dupa”. Ale gdy Jasiu zauważył na betonowej ścianie wznoszonego szpitala wygrawerowany odłamkiem czerwonej cegły wielki napis „JASIU DUPA”, wpadł on we wściekłość i swoją furię wyładował na pierwszym napotkanym budowlańcu, który rozgrzewał w wielkim kotle smołę niezbędną do wykonania izolacji na kolejnych fundamentach. Mimo swojej suchości ciała, Jasiu Dupa jednym ruchem powalił na ziemię, tuż przy palącym się ognisku i gotującej się smole, upatrzoną ofiarę. Nogą obutą w gumowy but umazany ludzkimi odchodami, a to z tej racji, że Jasiu akurat oprzątał pomieszczenia z zanieczyszczeń tam uskładanych przez wielki proletariat, co miast do bardaszki lecieć, wygodniej mu było spodnie zdjąć w zacisznym zakamarku pośród setek pomieszczeń wznoszonej budowli. Otóż wnerwiony Jasiu przycisnął głowę powalonego do gliniastej ziemi smolorza i nakazał aby ten błagał o litość, o darowanie życia. I nieszczęśnik skamlał o litość. Reszta skupiona wokół ogniska, w milczeniu przyglądała się zajściu czy ofiara będzie wrzucona do smoły.
O tak, to był ekscytujący dzień. A reszta, reszta to była szarzyzna.
Narastał we mnie bunt. Bunt przeciw porwanym, ochlapanym wapnem watówkom w, których wiatr poczyniał — w zależności od pór roku i niezapowiadanej na to miejsce pogodzie — dobrze. Wiatr nadwerężał moje biedne korzonki, podsycał rozwój rwy kulszowej, a w ogóle to drwił ze mnie kiedy tylko sobie zamarzył.
Narastał we mnie bunt przeciwko cwanemu majstrowi, który to poruszał się w robocie jak żółw ale wypłatę to miał największą. Bunt przeciwko temu, że trzeba uważać aby nie podpaść wspomnianemu Jasiowi bo to on był CZŁOWIEKIEM.
Zastanawiałem się co zrobić, aby się wyrwać z tego bagna budowlanego.
Czy do końca moich, czynnych zawodowo dni, miałem wznosić w ten sposób socjalistyczną ojczyznę?
Pewnego dnia podczas biadolenia nad własnym losem, mój budowlany kolega powiedział, że jego brat jest milicjantem i, że w zasadzie to nic ten brat nie robi. Czasem tylko motocyklem przejedzie się po wsiach.
A cóż to za robota?
No pewnie, cóż to za robota przejechać się z nudów motocyklem?!
Przyprawdziłem koledze. Kolega powiedział też, że i on by został milicjantem gdyby nie to, że trzeba uciskać biednych ludzi, wypisywać im mandaty.
— Milicjantem może zostać każdy.
Rzucił lekceważąco mój budowlany kolega Krzysiu.
Coś mi zaczęło świtać.
Po skończonej dniówce, jak co dnia, wlokłem się ulicami Łomży w stronę ulicy Wesołej, do mojego „domu” czyli hotelu robotniczego, w którym w raz z innymi dwoma reprezentantami inteligencji budowlanej miałem szczęście budować swoją przyszłość.
Wlokąc się przez jakiś czas obserwowałem patrol MO; młodzi chłopcy w nowiutkich mundurach. Wolnym krokiem szli przed siebie i wyglądało, że tak idą bez celu żadnego, wlokąc się tak samo jak i ja.
To jest ich praca? Czy nie lepsza to praca od tej na budowie?
To nie było moje pierwsze spotykanie z milicją. Ot chociażby przed kilkoma dniami kiedy to mój kolega hotelowy sprowadził do pokoju panienkę żądną przygód. Koledzy pobili się o nią. W amoku zalotów wyważyli do pokoju — w którym owa panienka się znajdowała — drzwi. Obsługa hotelu wezwała patrol. Przyjechali w długich płaszczach, z pałkami u boku. Jeden z nich zapytał mojego kolegę czy doszło do spółkowania z tą panią? Pani usłyszawszy pytanie, zaczęła się histerycznie śmiać, powtarzając przez spazmatyczny śmiech, że tak, ten pan Panie władzo chciał mnie zgwałcić! Kolega zaczerwieniony na gębie jak burak odparł, że nic nie było...Panowie w płaszczach dali wiarę mojemu koledze.
Zabrali panienkę. O jak się ona do nich lepiła. Oni ją odpychali, a ona lgnęła do milicjantów jak rzep do psiego ogona. Załadowali ją do UAZA, w śniegu umyli ręce i odjechali.
Albo przed kilkoma miesiącami kiedy to w ramach szukania dobrze płatnej roboty włóczyłem się po Polsce, i noc zastała mnie w budynku szumnie nazwanym dworcem PKP w Ostrołęce. Bez grosza, bez biletu ważnego, z kawałkiem suchej bułki w kieszeni. Zajechali UAZEM, zapytali się co ja tu robię. Powiedziałem, że czekam na pociąg. Kiedy poprosili o ważny bilet, nie mogłem im takowego biletu okazać. Jeden z nich zajechał mnie w mordę aż gwiazdy w oczach zamigotały i odjechali.
8
Albo 3 maja 1983 r w Gdańsku. Łaziłem po ulicach starówki. Patroli mundurowych gęsto, jeden za drugim. Zapytali się co robię, skąd jestem. O, z łomżyńskiego, podejrzana sprawa. Więc mnie do suki i na Komisariat. Na Komisariacie uzbierała się grupka zatrzymanych. Wśród nich wyróżniał się z rudą brodą który w kółko się kręcił i powtarzał, że tym razem to chyba się nie uda.
Puścili. Jak strzała udałem się na pobliski dworzec PKP i w pociąg, do domu!
Więcej do Gdańska prywatnie nie przyjechałem.
Takie to były moje kontakty z milicją.
Chociaż nie. Zapomniałem o jednym istotnym zdarzeniu. Gdzieś tak w połowie lat 70- tych, w porze rozwijającego się dobrobytu, który chyba już sięgnął najwyższej poprzeczki, moi rodzice po długich przymiarkach kupili używane radio. Takie duże, w drewnianej obudowie z zielonym oczkiem, które to oczko najpierw zaczynało świecić, a dopiero później po rozwiniętej antenie, spływał chyba z nieba, normalny ludzki głos.
A jednak z tym dobrobytem to prawda bo oto w moim domu też jest radio. Dość szybko się zorientowałem, że w takim radiu można słuchać Wolnej Europy. Nie wiem jak na to wpadłem. Pewnie to przez ciągłe kręcenie tym radiem mimo, że rodzice, a zwłaszcza ojciec, darli się, że popsuję ten ich epokowy nabytek co zapowiadał prognozę pogody na jutro. A przecież wystarczyło przed zachodem słońca popatrzeć na niebo.
Jak tylko wpadłem na trop rozgłośni która produkowała traktory, moja świadomość obróciła się o 360 stopni. Coś mnie podkusiło aby napisać list do jedynie słusznego źródła informacji, mianowicie do Polskiego Radia. Jak pomyślałem tak zrobiłem. Napisałem do Fali ileś tam, bo chyba z roku na rok ta Fala wzrastała, że gdy byłem w lesie to podsłuchałem rozmowę kilkunastu mężczyzn, którzy rozprawiali o przewrocie w Polsce. List wysłałem z miejscowej poczty. Po jakimś czasie przychodzi wezwanie abym się razem z rodzicem wstawił do najbliższego Posterunku MO. Rodzice bardzo chcieli wiedzieć co ja takiego poważnego nabroiłem, że mnie wzywają. Bardzo byli zdziwieni ponieważ przez całe swoje dorosłe życie nie byli ciągani przez Milicję, a ja mając 11-naście lat już jestem ciągany. Pewnego zimowego dnia ojciec założył do sań konika i truchtem zmierzaliśmy do tego domu sprawiedliwości jedynie słusznej. Tam już czekali jacyś panowie ubrani dość dobrze, w garniturach i pod krawatami. Wypytywali się o wszystko, a najbardziej chcieli wiedzieć kto mnie namówił do napisania tego listu. Powiedziałem im prawdę, że sam te głupoty wymyśliłem. Jednocześnie wyraziłem skruchę i obiecałem, że już nigdy w życiu żadnych głupot nie napiszę. Zakomunikowali mi, że gdy zechcą to mnie nigdzie nie przyjmą do żadnej szkoły.
Po powrocie do domu rodzeństwo nazwało mnie partyzantem. W szkole pani też chciała wiedzieć po co mnie wzywali na milicję. Nie zaspokoiłem ciekawości mojej pani wychowawczyni, nie powiedziałem jej o liście uczniaka z podstawówki, który to list postawił na nogi centralne Służby Bezpieczeństwa
Teraz to już na prawdę wyznałem moje wszystkie kontakty z komunistyczną MO.
Kiedy postanowiłem wstąpić do gmachu WUSW w Łomży aby się zapytać o możliwość przyjęcia się do pracy w MO pomimo, że tak wiele razy przechodziłem koło tej okazałej budowli w Łomży, to podchodziłem do wejścia i się wracałem. Brakowało mi odwagi. Coś mnie blokowało co nie pozwalało znaleźć się po drugiej stronie szklanych drzwi. Ale w końcu się odważyłem, pokonałem blokadę i któregoś dnia wszedłem, i się zapytałem. I nikt mnie nie zjadł. Miła pani z uśmiechem na twarzy odpowiedziała, że owszem są przyjęcia, i wręczyła mi plik papierzysk do wypełnienia.
Zaczęło się.
Żegnajcie porwane drelichy, śmierdzące potem onuce.
Wręczone mi papierzyska zacząłem mozolnie wypełniać. Część rubryk które wymagały jasnego samookreślenia się, podczas wypełniania przyprawiały o szybsze bicie serca. Ale co tam. Zwróciłem wypełnioną dokumentację, która miała sprawić, że zacznę pracę w nowym fachu i spoczęła ona, w już mojej, teczce.
Po jakimś czasie udałem się do Białegostoku do psychologa. Podobno od jego decyzji zależy czy będę pracował, czy nie. O, jaka ta pani psycholog była przemądra. Pokazywała mi na kartkach papieru takie proste rysunki, nawet nie pokolorowane, i pytała się co one przedstawiają.
Jestem ze wsi i jak to? Mogłem nie wiedzieć jak wygląda jabłko, poduszka albo twarz pajaca? Chciałem wygarnąć co myślę o jej głupich pytaniach, ale się powstrzymałem i grzecznie odpowiadałem na wielce uczone pytania. Podziękowała mi za współpracę i powiedziała, że moje papiery odeśle do Łomży.
Pozostało mi nic nie robić tylko czekać. Komfortowa sytuacja. Lato, do pracy nie muszę chodzić. Wakacje.
Tak było przez pierwsze kilkanaście dni. Później oczekiwanie na odpowiedź wydłużało się niemiłosiernie. Już zacząłem powątpiewać w uczciwość pani psycholog.
Długi, wolny letni czas spędzałem na obijaniu się w rodzinnym domu. A to na łażeniu do pobliskiego lasu co szczelnie okrywał okoliczne pagórki. W lesie na licznych, tylko mi znanych słonecznych polanach, pełno poziomek. Cudowny ich smak — pełne lata, słońca — zżerałem ich garściami. Ale ile można jeść poziomki? No ile? Oprócz zjadania leśnych jagód, udawałem się na ojcowski zagon, a na nim tak ładnie żyta falują. Gdy popatrzysz z wierzchołka wzgórza, to widzisz jak w twoją stronę biegnie tysiące zielonych fal.
Zacząłem się już rozglądać za nową pracą. Za nowymi firmami wysyłającymi budowlańców do pracy za granicę. Wyczytałem w gazecie o takowej firmie w Poznaniu. Pojechałem w tym celu do Poznania. Ale gdy zatrudniony, w wybranej przeze mnie firmie, budowlaniec powiedział mi, że już pięć lat czeka na wyjazd do Libii, zrezygnowałem i wróciłam do domu. I znowu przejechane bez celu pieniądze. Ojciec zaczyna pomrukiwać, że nierób jestem, że rzuciłem porządną robotę jaka jest w/g niego robota murarza na państwowej budowie.
Chłop koło trzydziestki cholera, a w domu siedzi, roboty swojej nie ma. Trzeba go utrzymywać. Co? Z bratem masz zamiar wojować o kawałek swojej schedy?
Ma rację, pomyślałam.
W końcu przyjechali. Przywieźli wezwanie do WUSW w sprawie własnej. Nic nie mówiłem w domu, ale w moim wnętrzu nastąpiła zmiana o cały obrót zegara.
W kilka dni później szedłem, miedzami przez pola na skróty, cztery kilometry do przystanku PKS. Jakoś inaczej, jakby z odległej perspektywy, patrzyłem na mijany zagon ojca, zagony sąsiadów. Na zagonach dojrzałe żyto skoszone. Ustawione w dziesiątkach dochodziło do tego aby spełnić swoją powinność w stodole chłopa i w ostateczności zapachnieć na stole chlebem. Pagórki z, których gdy się na nie wchodziło, to widać było jak na dłoni całą wieś i jeszcze dalej. Las do, którego chodziło się na na cały dzień zbierać jagody, a w tym lesie rosły dzwonki alpejskie z dużymi błękitnymi kielichami. Do tych kielichów nakładało się jagody i się zjadało. Paprocie tak wielkie, że gdy deszcz padał to się w nich skrywało ale to i tak nic nie dało, i tak się zmokło.
Patrzyłem na to wszystko w drodze do autobusu i jakby podświadomie żegnałem się z tymi ukochanymi miejscami pośród, których wyrosłem i dzięki, którym widokom powstawały w moim wnętrzu wartości nieprzemijające, bogactwo duchowe.
W tym tak szacownym urzędzie, zaprowadzono mnie do gabinetu gdzie za wielkim stołem siedział pokaźnych rozmiarów pan w mundurze, z dwiema belkami i z gwiazdką na ramionach. Musiał on być ważny bo ten, który mnie do niego przyprowadził, zameldował się w sposób wyuczony. Ten “ważny” powiedział mi, że jest to praca ciężka i niebezpieczna. Ale pogratulował mi wyboru i zapytał się jeszcze czemu akurat w MO chcę pracować? Nie lubię tego rodzaju pytań. Odpowiedziałem, że gdzieś trzeba pracować.
O nie była to ideologicznie podbudowana odpowiedź. Z kłopotliwej sytuacji wyratował mnie telefon, który w tym momencie zatrajkotał i ten “ważny” zajął się telefonem, a ja dyskretnie zostałem wyprowadzony z gabinetu “Ważnego”.
Zostałem wysłany do RUSW. Tu znowu powitał mnie pan w mundurze z gwiazdkami na ramionach. Ten pan popatrzył na mnie takim jakimś miłosiernym wzrokiem i bardziej do siebie niż do mnie rzekł
— Towarzysz chce u nas pracować?
O, tak. Towarzysz chce pracować.
Powstał problem mojego aktualnego zdjęcia w mundurze, niezbędnego do legitymacji funkcjonariusza MO. Ale, że fotograf w Komendzie był na miejscu przeto problem zdjęcia rozwiązany został w trzy minuty — nałożono na mnie pożyczony mundur, krawat /koszulę miałem swoją w kolorze niebieskim/ i milicjant gotowy, fotka również.
Skierowany zostałem do kasy. Jako, że był to 3 listopad zainkasowałem pobory na cały miesiąc z góry. Trzykrotnie więcej niż wypłaty na budowie. O tak to rozumiem. Jeszcze miesiąca nie przepracowałem, a już mam pobory. Z kasą w kieszeni, w cywilnych ciuchach, wyszedłem z gmachu RUSW i mogłem /a przecież jechałem do nowego miejsca pracy/ dalej się włóczyć po kraju co uwielbiam. Mam dotrzeć do m — ści o, której nigdy w życiu nie słyszałem. Zabita dechami wieś? Co ja tam będę robił?.
Z RUSW na najbliższe krzyżówki Szepietowo — Ciechanowiec wywiózł mnie służbowym UAZ — em stary wąsaty, przepity bo z czerwonym nosem, weteran.
Czy o coś tego weterana zapytałem? Ależ tak. Zapytałem o to co by każdy w tej sytuacji zapytał.
— Jak to jest być milicjantem?
Stary wyjadacz patrząc przed siebie na pustą drogę, odpowiedział krótko
— Popracujesz to zobaczysz. Po czym w najmniej spodziewanym miejscu, na zupełnym odludziu rzekł;
— Tutaj wysiadaj, bo ja jadę do siebie. Zatrzymasz jakąś okazję i podjedziesz do Ciechanowca a stamtąd do siebie. Masz łeb i chuj to kombinuj. Powodzenia stary.
Darmowy fragment
Wiatr ciskał grubymi kroplami deszczu o szyby a chwiejny płomień lampy naftowej powodując, że cienie na ścianach poruszały się dodawał wieczornej atmosferze niesamowitości.
Wędrowiec opowiadał o jakiejś Jasnej Górze. Opowiadał o cudach tam dziejących się. Że ludzie z całej Polski idą tam na piechotę bez nóg a wracają na własnych zdrowych nogach! Na dowód swoich niesamowitych opowieści pokazał figurkę Matki Boskiej we wnętrzu, której znajdowała się woda ze źródełka płynącego na owej jasnej górze.
Rodzice bardzo zapragnęli taka cudowną wodę posiąść, bo podobno wystarczy kropelkę dodać do normalnej wody i można taka wodą święcić zakątki całego obejścia gospodarskiego
Franciszek Cwalina
PRL Moja Młodość
Podobno mężczyzna powinien w swoim życiu zrobić trzy rzeczy. -Zbudować dom, zasadzić drzewo i mieć syna.
Do tego wyzwania dorzucam jeszcze /wyłącznie tylko wobec samego siebie/ kilka innych wyzwań:
— Pisać wiersze i książki.
Wiersze — bo wokół nas jest tyle piękna wciąż nie opisanego.
Książki — bo z każdą chwilą, każdy z nas, tworzy swoją własną historię którą warto utrwalić.
O czym jest ta książka?
O zwykłym chłopaku co postanowił wsiąść w odpowiedniej chwili do podstawionego pociągu i w czasie podróży, obserwować mijające, zmieniające się jak w kalejdoskopie — krajobrazy…
Jeżeli ktoś z czytelników powie, że to jest o nim; to jest w błędzie, wszak wszelkie podobieństwa osób i zdarzeń w tej książce są przypadkowe.
W Czarnobylu nastąpił wybuch i cisza. Tylko narastająca z godziny na godzinę plotka o jakiejś wielkiej katastrofie jądrowej, na terenach bratniego narodu, skutecznie mąciła błogi dobrobyt mojej, twojej ojczyzny.
Nad placem, priorytetowej, bo socjalistycznej, budowy szpitala w Łomży, świeciło owego dnia pięknie słoneczko. Wysoko na niebie wisiało sobie, i jak zwykle przygrzewało już dość dobrze o tej porze roku. Rozleniwieni trochę tym kwietniowym słońcem, a trochę szarą codziennością budowlańca, łaziliśmy za dupą kierownika żebrząc o nową parę rękawic, bo te z przed tygodnia rozpadły się i zostały z nich tylko strzępy. Co prawda te strzępy w jakimś tam stopniu chroniły ręce przed ostrymi kantami cegły i chropowatością pustaka, które tonami trzeba było przenosić z miejsca na miejsce, aby w końcu wylądowały na ścianie gdzie będą stanowiły jednolity blok co już na wieki mają w nim pozostać niewzruszenie…
Tak jak ten jedynie słuszny blok.
Niewątpliwie rozrywką owego dnia pracy było zdenerwowanie się Jasia Dupy, który z racji tego, że kilkanaście lat przesiedział w więzieniu miał prawo uważać się za CZŁOWIEKA. Na stopie koleżeńskiej był z nielicznymi na tej budowie i tylko ci mieli prawo tak się do niego zwracać: „Jasiu Dupa”. Ale gdy Jasiu zauważył na betonowej ścianie wznoszonego szpitala wygrawerowany odłamkiem czerwonej cegły wielki napis „JASIU DUPA”, wpadł on we wściekłość i swoją furię wyładował na pierwszym napotkanym budowlańcu, który rozgrzewał w wielkim kotle smołę niezbędną do wykonania izolacji na kolejnych fundamentach. Mimo swojej suchości ciała, Jasiu Dupa jednym ruchem powalił na ziemię, tuż przy palącym się ognisku i gotującej się smole, upatrzoną ofiarę. Nogą obutą w gumowy but umazany ludzkimi odchodami, a to z tej racji, że Jasiu akurat oprzątał pomieszczenia z zanieczyszczeń tam uskładanych przez wielki proletariat, co miast do bardaszki lecieć, wygodniej mu było spodnie zdjąć w zacisznym zakamarku pośród setek pomieszczeń wznoszonej budowli. Otóż wnerwiony Jasiu przycisnął głowę powalonego do gliniastej ziemi smolorza i nakazał aby ten błagał o litość, o darowanie życia. I nieszczęśnik skamlał o litość. Reszta skupiona wokół ogniska, w milczeniu przyglądała się zajściu czy ofiara będzie wrzucona do smoły.
O tak, to był ekscytujący dzień. A reszta, reszta to była szarzyzna.
Narastał we mnie bunt. Bunt przeciw porwanym, ochlapanym wapnem watówkom w, których wiatr poczyniał — w zależności od pór roku i niezapowiadanej na to miejsce pogodzie — dobrze. Wiatr nadwerężał moje biedne korzonki, podsycał rozwój rwy kulszowej, a w ogóle to drwił ze mnie kiedy tylko sobie zamarzył.
Narastał we mnie bunt przeciwko cwanemu majstrowi, który to poruszał się w robocie jak żółw ale wypłatę to miał największą. Bunt przeciwko temu, że trzeba uważać aby nie podpaść wspomnianemu Jasiowi bo to on był CZŁOWIEKIEM.
Zastanawiałem się co zrobić, aby się wyrwać z tego bagna budowlanego.
Czy do końca moich, czynnych zawodowo dni, miałem wznosić w ten sposób socjalistyczną ojczyznę?
Pewnego dnia podczas biadolenia nad własnym losem, mój budowlany kolega powiedział, że jego brat jest milicjantem i, że w zasadzie to nic ten brat nie robi. Czasem tylko motocyklem przejedzie się po wsiach.
A cóż to za robota?
No pewnie, cóż to za robota przejechać się z nudów motocyklem?!
Przyprawdziłem koledze. Kolega powiedział też, że i on by został milicjantem gdyby nie to, że trzeba uciskać biednych ludzi, wypisywać im mandaty.
— Milicjantem może zostać każdy.
Rzucił lekceważąco mój budowlany kolega Krzysiu.
Coś mi zaczęło świtać.
Po skończonej dniówce, jak co dnia, wlokłem się ulicami Łomży w stronę ulicy Wesołej, do mojego „domu” czyli hotelu robotniczego, w którym w raz z innymi dwoma reprezentantami inteligencji budowlanej miałem szczęście budować swoją przyszłość.
Wlokąc się przez jakiś czas obserwowałem patrol MO; młodzi chłopcy w nowiutkich mundurach. Wolnym krokiem szli przed siebie i wyglądało, że tak idą bez celu żadnego, wlokąc się tak samo jak i ja.
To jest ich praca? Czy nie lepsza to praca od tej na budowie?
To nie było moje pierwsze spotykanie z milicją. Ot chociażby przed kilkoma dniami kiedy to mój kolega hotelowy sprowadził do pokoju panienkę żądną przygód. Koledzy pobili się o nią. W amoku zalotów wyważyli do pokoju — w którym owa panienka się znajdowała — drzwi. Obsługa hotelu wezwała patrol. Przyjechali w długich płaszczach, z pałkami u boku. Jeden z nich zapytał mojego kolegę czy doszło do spółkowania z tą panią? Pani usłyszawszy pytanie, zaczęła się histerycznie śmiać, powtarzając przez spazmatyczny śmiech, że tak, ten pan Panie władzo chciał mnie zgwałcić! Kolega zaczerwieniony na gębie jak burak odparł, że nic nie było...Panowie w płaszczach dali wiarę mojemu koledze.
Zabrali panienkę. O jak się ona do nich lepiła. Oni ją odpychali, a ona lgnęła do milicjantów jak rzep do psiego ogona. Załadowali ją do UAZA, w śniegu umyli ręce i odjechali.
Albo przed kilkoma miesiącami kiedy to w ramach szukania dobrze płatnej roboty włóczyłem się po Polsce, i noc zastała mnie w budynku szumnie nazwanym dworcem PKP w Ostrołęce. Bez grosza, bez biletu ważnego, z kawałkiem suchej bułki w kieszeni. Zajechali UAZEM, zapytali się co ja tu robię. Powiedziałem, że czekam na pociąg. Kiedy poprosili o ważny bilet, nie mogłem im takowego biletu okazać. Jeden z nich zajechał mnie w mordę aż gwiazdy w oczach zamigotały i odjechali.
8
Albo 3 maja 1983 r w Gdańsku. Łaziłem po ulicach starówki. Patroli mundurowych gęsto, jeden za drugim. Zapytali się co robię, skąd jestem. O, z łomżyńskiego, podejrzana sprawa. Więc mnie do suki i na Komisariat. Na Komisariacie uzbierała się grupka zatrzymanych. Wśród nich wyróżniał się z rudą brodą który w kółko się kręcił i powtarzał, że tym razem to chyba się nie uda.
Puścili. Jak strzała udałem się na pobliski dworzec PKP i w pociąg, do domu!
Więcej do Gdańska prywatnie nie przyjechałem.
Takie to były moje kontakty z milicją.
Chociaż nie. Zapomniałem o jednym istotnym zdarzeniu. Gdzieś tak w połowie lat 70- tych, w porze rozwijającego się dobrobytu, który chyba już sięgnął najwyższej poprzeczki, moi rodzice po długich przymiarkach kupili używane radio. Takie duże, w drewnianej obudowie z zielonym oczkiem, które to oczko najpierw zaczynało świecić, a dopiero później po rozwiniętej antenie, spływał chyba z nieba, normalny ludzki głos.
A jednak z tym dobrobytem to prawda bo oto w moim domu też jest radio. Dość szybko się zorientowałem, że w takim radiu można słuchać Wolnej Europy. Nie wiem jak na to wpadłem. Pewnie to przez ciągłe kręcenie tym radiem mimo, że rodzice, a zwłaszcza ojciec, darli się, że popsuję ten ich epokowy nabytek co zapowiadał prognozę pogody na jutro. A przecież wystarczyło przed zachodem słońca popatrzeć na niebo.
Jak tylko wpadłem na trop rozgłośni która produkowała traktory, moja świadomość obróciła się o 360 stopni. Coś mnie podkusiło aby napisać list do jedynie słusznego źródła informacji, mianowicie do Polskiego Radia. Jak pomyślałem tak zrobiłem. Napisałem do Fali ileś tam, bo chyba z roku na rok ta Fala wzrastała, że gdy byłem w lesie to podsłuchałem rozmowę kilkunastu mężczyzn, którzy rozprawiali o przewrocie w Polsce. List wysłałem z miejscowej poczty. Po jakimś czasie przychodzi wezwanie abym się razem z rodzicem wstawił do najbliższego Posterunku MO. Rodzice bardzo chcieli wiedzieć co ja takiego poważnego nabroiłem, że mnie wzywają. Bardzo byli zdziwieni ponieważ przez całe swoje dorosłe życie nie byli ciągani przez Milicję, a ja mając 11-naście lat już jestem ciągany. Pewnego zimowego dnia ojciec założył do sań konika i truchtem zmierzaliśmy do tego domu sprawiedliwości jedynie słusznej. Tam już czekali jacyś panowie ubrani dość dobrze, w garniturach i pod krawatami. Wypytywali się o wszystko, a najbardziej chcieli wiedzieć kto mnie namówił do napisania tego listu. Powiedziałem im prawdę, że sam te głupoty wymyśliłem. Jednocześnie wyraziłem skruchę i obiecałem, że już nigdy w życiu żadnych głupot nie napiszę. Zakomunikowali mi, że gdy zechcą to mnie nigdzie nie przyjmą do żadnej szkoły.
Po powrocie do domu rodzeństwo nazwało mnie partyzantem. W szkole pani też chciała wiedzieć po co mnie wzywali na milicję. Nie zaspokoiłem ciekawości mojej pani wychowawczyni, nie powiedziałem jej o liście uczniaka z podstawówki, który to list postawił na nogi centralne Służby Bezpieczeństwa
Teraz to już na prawdę wyznałem moje wszystkie kontakty z komunistyczną MO.
Kiedy postanowiłem wstąpić do gmachu WUSW w Łomży aby się zapytać o możliwość przyjęcia się do pracy w MO pomimo, że tak wiele razy przechodziłem koło tej okazałej budowli w Łomży, to podchodziłem do wejścia i się wracałem. Brakowało mi odwagi. Coś mnie blokowało co nie pozwalało znaleźć się po drugiej stronie szklanych drzwi. Ale w końcu się odważyłem, pokonałem blokadę i któregoś dnia wszedłem, i się zapytałem. I nikt mnie nie zjadł. Miła pani z uśmiechem na twarzy odpowiedziała, że owszem są przyjęcia, i wręczyła mi plik papierzysk do wypełnienia.
Zaczęło się.
Żegnajcie porwane drelichy, śmierdzące potem onuce.
Wręczone mi papierzyska zacząłem mozolnie wypełniać. Część rubryk które wymagały jasnego samookreślenia się, podczas wypełniania przyprawiały o szybsze bicie serca. Ale co tam. Zwróciłem wypełnioną dokumentację, która miała sprawić, że zacznę pracę w nowym fachu i spoczęła ona, w już mojej, teczce.
Po jakimś czasie udałem się do Białegostoku do psychologa. Podobno od jego decyzji zależy czy będę pracował, czy nie. O, jaka ta pani psycholog była przemądra. Pokazywała mi na kartkach papieru takie proste rysunki, nawet nie pokolorowane, i pytała się co one przedstawiają.
Jestem ze wsi i jak to? Mogłem nie wiedzieć jak wygląda jabłko, poduszka albo twarz pajaca? Chciałem wygarnąć co myślę o jej głupich pytaniach, ale się powstrzymałem i grzecznie odpowiadałem na wielce uczone pytania. Podziękowała mi za współpracę i powiedziała, że moje papiery odeśle do Łomży.
Pozostało mi nic nie robić tylko czekać. Komfortowa sytuacja. Lato, do pracy nie muszę chodzić. Wakacje.
Tak było przez pierwsze kilkanaście dni. Później oczekiwanie na odpowiedź wydłużało się niemiłosiernie. Już zacząłem powątpiewać w uczciwość pani psycholog.
Długi, wolny letni czas spędzałem na obijaniu się w rodzinnym domu. A to na łażeniu do pobliskiego lasu co szczelnie okrywał okoliczne pagórki. W lesie na licznych, tylko mi znanych słonecznych polanach, pełno poziomek. Cudowny ich smak — pełne lata, słońca — zżerałem ich garściami. Ale ile można jeść poziomki? No ile? Oprócz zjadania leśnych jagód, udawałem się na ojcowski zagon, a na nim tak ładnie żyta falują. Gdy popatrzysz z wierzchołka wzgórza, to widzisz jak w twoją stronę biegnie tysiące zielonych fal.
Zacząłem się już rozglądać za nową pracą. Za nowymi firmami wysyłającymi budowlańców do pracy za granicę. Wyczytałem w gazecie o takowej firmie w Poznaniu. Pojechałem w tym celu do Poznania. Ale gdy zatrudniony, w wybranej przeze mnie firmie, budowlaniec powiedział mi, że już pięć lat czeka na wyjazd do Libii, zrezygnowałem i wróciłam do domu. I znowu przejechane bez celu pieniądze. Ojciec zaczyna pomrukiwać, że nierób jestem, że rzuciłem porządną robotę jaka jest w/g niego robota murarza na państwowej budowie.
Chłop koło trzydziestki cholera, a w domu siedzi, roboty swojej nie ma. Trzeba go utrzymywać. Co? Z bratem masz zamiar wojować o kawałek swojej schedy?
Ma rację, pomyślałam.
W końcu przyjechali. Przywieźli wezwanie do WUSW w sprawie własnej. Nic nie mówiłem w domu, ale w moim wnętrzu nastąpiła zmiana o cały obrót zegara.
W kilka dni później szedłem, miedzami przez pola na skróty, cztery kilometry do przystanku PKS. Jakoś inaczej, jakby z odległej perspektywy, patrzyłem na mijany zagon ojca, zagony sąsiadów. Na zagonach dojrzałe żyto skoszone. Ustawione w dziesiątkach dochodziło do tego aby spełnić swoją powinność w stodole chłopa i w ostateczności zapachnieć na stole chlebem. Pagórki z, których gdy się na nie wchodziło, to widać było jak na dłoni całą wieś i jeszcze dalej. Las do, którego chodziło się na na cały dzień zbierać jagody, a w tym lesie rosły dzwonki alpejskie z dużymi błękitnymi kielichami. Do tych kielichów nakładało się jagody i się zjadało. Paprocie tak wielkie, że gdy deszcz padał to się w nich skrywało ale to i tak nic nie dało, i tak się zmokło.
Patrzyłem na to wszystko w drodze do autobusu i jakby podświadomie żegnałem się z tymi ukochanymi miejscami pośród, których wyrosłem i dzięki, którym widokom powstawały w moim wnętrzu wartości nieprzemijające, bogactwo duchowe.
W tym tak szacownym urzędzie, zaprowadzono mnie do gabinetu gdzie za wielkim stołem siedział pokaźnych rozmiarów pan w mundurze, z dwiema belkami i z gwiazdką na ramionach. Musiał on być ważny bo ten, który mnie do niego przyprowadził, zameldował się w sposób wyuczony. Ten “ważny” powiedział mi, że jest to praca ciężka i niebezpieczna. Ale pogratulował mi wyboru i zapytał się jeszcze czemu akurat w MO chcę pracować? Nie lubię tego rodzaju pytań. Odpowiedziałem, że gdzieś trzeba pracować.
O nie była to ideologicznie podbudowana odpowiedź. Z kłopotliwej sytuacji wyratował mnie telefon, który w tym momencie zatrajkotał i ten “ważny” zajął się telefonem, a ja dyskretnie zostałem wyprowadzony z gabinetu “Ważnego”.
Zostałem wysłany do RUSW. Tu znowu powitał mnie pan w mundurze z gwiazdkami na ramionach. Ten pan popatrzył na mnie takim jakimś miłosiernym wzrokiem i bardziej do siebie niż do mnie rzekł
— Towarzysz chce u nas pracować?
O, tak. Towarzysz chce pracować.
Powstał problem mojego aktualnego zdjęcia w mundurze, niezbędnego do legitymacji funkcjonariusza MO. Ale, że fotograf w Komendzie był na miejscu przeto problem zdjęcia rozwiązany został w trzy minuty — nałożono na mnie pożyczony mundur, krawat /koszulę miałem swoją w kolorze niebieskim/ i milicjant gotowy, fotka również.
Skierowany zostałem do kasy. Jako, że był to 3 listopad zainkasowałem pobory na cały miesiąc z góry. Trzykrotnie więcej niż wypłaty na budowie. O tak to rozumiem. Jeszcze miesiąca nie przepracowałem, a już mam pobory. Z kasą w kieszeni, w cywilnych ciuchach, wyszedłem z gmachu RUSW i mogłem /a przecież jechałem do nowego miejsca pracy/ dalej się włóczyć po kraju co uwielbiam. Mam dotrzeć do m — ści o, której nigdy w życiu nie słyszałem. Zabita dechami wieś? Co ja tam będę robił?.
Z RUSW na najbliższe krzyżówki Szepietowo — Ciechanowiec wywiózł mnie służbowym UAZ — em stary wąsaty, przepity bo z czerwonym nosem, weteran.
Czy o coś tego weterana zapytałem? Ależ tak. Zapytałem o to co by każdy w tej sytuacji zapytał.
— Jak to jest być milicjantem?
Stary wyjadacz patrząc przed siebie na pustą drogę, odpowiedział krótko
— Popracujesz to zobaczysz. Po czym w najmniej spodziewanym miejscu, na zupełnym odludziu rzekł;
— Tutaj wysiadaj, bo ja jadę do siebie. Zatrzymasz jakąś okazję i podjedziesz do Ciechanowca a stamtąd do siebie. Masz łeb i chuj to kombinuj. Powodzenia stary.
Darmowy fragment
więcej..