Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

PRL Żony i kochanki władzy - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
13 kwietnia 2022
Ebook
42,99 zł
Audiobook
42,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

PRL Żony i kochanki władzy - ebook

Kim naprawdę były partnerki Gomułki, Gierka czy Rakowskiego?

Może czasy PRL wydawały się bezbarwne i wyblakłe. Ale przy bliższym przyjrzeniu się okazuje się, że nawet ówczesna szarość miała kolory i odcienie. A wiele wydarzeń, spraw i ludzi wymyka się jednoznacznej ocenie.

Autor najpopularniejszych w Polsce książek o historii tym razem zajmuje się kobietami władzy tamtej epoki. Kreśli portrety tak barwnych postaci jak Zofia Gomułkowa czy Nina Andrycz. Nie zabraknie flirtujących z polityką wielkich twórców literatury, a więc i ich kobiet - Zofii Nałkowskiej, Marii Dąbrowskiej czy Anny Iwaszkiewicz. Nie zabraknie oczywiście Stanisławy Gierek. Czy żona I sekretarza PZPR naprawdę latała do Paryża, żeby układać sobie włosy?

Sławomir Koper nie zostawi nas bez odpowiedzi.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67217-11-8
Rozmiar pliku: 3,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ I. ZAMIAST WSTĘPU

Roz­dział I

Zamiast wstępu

Hie­rar­chia wła­dzy PRL

Zbi­gniew Brze­ziń­ski zauwa­żył kie­dyś, że róż­nica pomię­dzy demo­kra­cją ludową a rze­czy­wi­stą jest taka, jak mię­dzy krze­słem elek­trycz­nym a zwy­czaj­nym. Fak­tycz­nie, ustrój komu­ni­styczny ludo­władz­twa nie przy­po­mi­nał w ogóle, a obo­wią­zu­jący sys­tem mono­par­tyjny powo­do­wał mało zro­zu­miałą hie­rar­chię wła­dzy.

W kra­jach bloku wschod­niego naj­waż­niej­sze było ści­słe kie­row­nic­two par­tii komu­ni­stycz­nej. To wła­śnie na posie­dze­niach biur poli­tycz­nych zapa­dały naj­waż­niej­sze decy­zje, a sze­fo­wie ugru­po­wa­nia posia­dali wręcz dyk­ta­tor­ski zakres wła­dzy. Cza­sami pia­sto­wali dodat­kowe funk­cje, w nie­któ­rych pań­stwach modne stało się łącze­nie sta­no­wisk par­tyj­nych z rzą­do­wymi. W Pol­sce podobne roz­wią­za­nia sto­so­wano wyłącz­nie na początku i u schyłku PRL, nato­miast Wła­dy­sław Gomułka i Edward Gie­rek zado­wo­lili się wyłącz­nie pozy­cją I sekre­ta­rza KC PZPR.

Pro­wa­dziło to cza­sami do nie­po­ro­zu­mień i Gerald Ford, odwie­dza­jąc Pol­skę w 1975 roku, tytu­ło­wał Gierka „panem pre­zy­den­tem”. Dla ludzi Zachodu sze­fo­stwo par­tii nie ozna­czało bowiem real­nej wła­dzy, a humo­ry­stycz­nym akcen­tem sytu­acji pozo­stał fakt, iż w PRL nie ist­niało sta­no­wi­sko pre­zy­denta. Funk­cjo­no­wał wpraw­dzie kole­gialny naj­wyż­szy urząd pań­stwowy (Rada Pań­stwa), ale jej człon­ko­wie byli figu­ran­tami bez więk­szego zna­cze­nia. Do składu Rady odsy­łano czę­sto poli­ty­ków odsu­nię­tych od rze­czy­wi­stej wła­dzy, inna sprawa, że organ ten fir­mo­wał decy­zje pod­jęte w par­tyj­nych gabi­ne­tach. I to wła­śnie dekre­tem Rady Pań­stwa wpro­wa­dzono w grud­niu 1981 roku stan wojenny.

Domi­na­cja władz par­tyj­nych w życiu poli­tycz­nym była tak wyraźna, że nawet histo­rycy podzie­lili dzieje PRL na epoki kolej­nych przy­wód­ców PZPR. A z powszech­nej świa­do­mo­ści znik­nęły posta­cie urzę­du­ją­cych pre­mie­rów i wła­ści­wie tylko nazwi­ska Józefa Cyran­kie­wi­cza i Pio­tra Jaro­sze­wi­cza coś spo­łe­czeń­stwu mówią. Nato­miast osoby Janu­sza Piń­kow­skiego czy Zbi­gniewa Mes­snera pozo­stają prak­tycz­nie ano­ni­mowe.

Podobny los spo­tkał poli­ty­ków peł­nią­cych funk­cję prze­wod­ni­czą­cego Rady Pań­stwa. Pozo­sta­jący na tym sta­no­wi­sku przez dwa­na­ście lat Alek­san­der Zawadzki został kom­plet­nie zapo­mniany, nato­miast Mariana Spy­chal­skiego zapa­mię­tano głów­nie z powodu jego kon­flik­tów z ekipą Bole­sława Bie­ruta.

Zresztą sys­tem wła­dzy w obrę­bie par­tii komu­ni­stycz­nej ota­czała zmowa mil­cze­nia, a wszel­kie zmiany spra­wiały wra­że­nie mafij­nych roz­gry­wek. Naro­dzi­nom Pol­skiej Par­tii Robot­ni­czej (poprzed­nika PZPR) towa­rzy­szyły krwawe gry, zakoń­czone zabój­stwami jej pierw­szych lide­rów. Mar­celi Nowotko zgi­nął na pole­ce­nie (lub za wie­dzą) Bole­sława Mołojca, ten nato­miast został zli­kwi­do­wany przez swo­ich par­tyj­nych kole­gów. Paweł Fin­der tra­fił w ręce gestapo, a dziw­nym przy­pad­kiem w zasadzkę nie wpadł zapro­szony na to samo spo­tka­nie Wła­dy­sław Gomułka. Potem już prze­ciw­ni­ków nie likwi­do­wano, ale walka o wła­dzę miała nie­wiele wspól­nego z demo­kra­cją.

„ Gie­rek poczyna sobie nader żwawo – zano­to­wał Ste­fan Kisie­lew­ski we wrze­śniu 1971 roku. – W Mini­ster­stwie Spraw Wewnętrz­nych aresz­to­wano chyba kupę face­tów z samej góry, mówi się o nad­uży­ciach dewi­zo­wych, ale prze­cież cho­dzi o poli­tykę – tylko jaką? Czyżby odwieczna walka par­tia – tajna poli­cja?! Nic się dokład­nego nie wie, bo wia­do­mo­ści są z »Wol­nej Europy«, a tę źle sły­chać. To typowe dla komu­ni­zmu: toczy się jakaś ważna walka o wła­dzę, a spo­łe­czeń­stwo, niby stado bara­nów, o niczym nie jest infor­mo­wane. Nie­by­wały ustrój, domena mafij­nych, taj­nych elit – czy coś takiego zawsze wynik­nąć musi z rewo­lu­cji?!”¹.

Nic dziw­nego, że Gie­rek, doko­nu­jąc okre­so­wych badań lekar­skich, oso­bi­ście dobie­rał sobie leka­rzy. Regu­lar­nie poja­wiał się w szpi­talu w Kato­wi­cach-Ligo­cie, ale par­tyj­nych medy­ków do sie­bie nie dopusz­czał. A na pyta­nie o powód takiego postę­po­wa­nia z roz­bra­ja­jącą szcze­ro­ścią odparł, że „boi się ludzi, któ­rzy wyko­nują par­tyjne zada­nia”.

W kra­jach bloku wschod­niego cha­rak­te­ry­styczną cechą była fak­tyczna doży­wot­niość naj­wyż­szych sta­no­wisk par­tyj­nych. Przy­kład szedł z Kremla, gdzie wła­ści­wie tylko Nikitę Chrusz­czowa usu­nięto w efek­cie puczu, nato­miast pozo­stali sekre­ta­rze gene­ralni (Józef Sta­lin, Leonid Breż­niew, Jurij Andro­pow, Kon­stan­tin Czer­nienko) utrzy­my­wali się przy wła­dzy aż do śmierci. Krem­low­skie elity opra­co­wały nawet spe­cy­ficzny rytuał „następ­stwa tronu”. Po śmierci gen­seka jego suk­ce­sor zosta­wał sze­fem komi­sji zarzą­dza­ją­cej pogrze­bem poprzed­nika, a osoba zgła­sza­jąca go na sta­no­wisko sekre­ta­rza gene­ral­nego w przy­szło­ści miała zarzą­dzać jego pogrze­bem, a następ­nie zostać kolej­nym lide­rem par­tii…

Pol­ska jed­nak od innych wasali Kremla się odróż­niała. Nad Wisłą tylko Bie­rut spra­wo­wał wła­dzę do śmierci, a kolejne zmiany par­tyj­nych lide­rów były efek­tem cyklicz­nych kry­zy­sów spo­łeczno-poli­tycz­nych. Krwawe wypadki czerw­cowe w Pozna­niu oba­liły Edwarda Ochaba, gru­dzień 1970 roku pozba­wił wła­dzy Gomułkę, nato­miast Gierka odsu­nięto w efek­cie sierp­nio­wych straj­ków w 1980 roku. A dalej był już tylko stan wojenny i upa­dek PRL.

W komu­ni­stycz­nym męskim klu­bie

Spe­cy­fiką oby­cza­jową życia poli­tycz­nego kra­jów bloku sowiec­kiego była nie­obec­ność żon przy­wód­ców par­tyj­nych w życiu publicz­nym. Kobieta mogła być dzia­łaczką (jak Nad­ieżda Krup­ska czy Róża Luk­sem­burg), ale prak­tycz­nie aż do cza­sów Micha­iła Gor­ba­czowa dla mał­żonki poli­tyka nie było miej­sca. Wła­ści­wie nikt nie wie­dział, jak wygląda żona Breż­niewa (dopóki nie poja­wiła się na jego pogrze­bie), gdyż ni­gdy nie wystę­po­wała publicz­nie. Pewien wyją­tek uczy­niła Elena Ceauçescu, ale mał­żonka „geniu­sza Kar­pat” pia­sto­wała ofi­cjalne sta­no­wi­ska. Zbli­żoną do zachod­nich stan­dar­dów pozy­cję posia­dała Jovanka Broz, ale Jugo­sła­wia od pozo­sta­łych państw komu­ni­stycz­nych odsta­wała.

Mał­żonki dzia­ła­czy nie mogły zaj­mo­wać się dzia­łal­no­ścią cha­ry­ta­tywną, albo­wiem w „przo­du­ją­cym ustroju” nie mogło być bied­nych i potrze­bu­ją­cych. Nie ist­niały wolne wybory, zatem nie­po­trzebny był ich udział w kam­pa­niach poli­tycz­nych. Żon par­tyj­nych lide­rów bra­ko­wało pod­czas ofi­cjal­nych uro­czy­sto­ści, nie towa­rzy­szyły rów­nież mężom w zagra­nicz­nych podró­żach. A ich nie­obec­ność w życiu towa­rzy­skim elity wła­dzy wpły­wała na poziom roz­ry­wek dygni­ta­rzy.

„Tań­czy­łem z Moło­to­wem – opo­wia­dał Jakub Ber­man – chyba walca, coś bar­dzo pro­stego, bo ja prze­cież nie mam poję­cia o tańcu, więc rusza­łem tylko nogami do rytmu pro­wa­dził Moło­tow, ja bym nie potra­fił. On zresztą nie­źle tań­czył, pró­bo­wa­łem dotrzy­mać mu kroku. Było to jed­nak z mojej strony bła­zeń­stwo nie taniec . Sta­lin nie tań­czył. Sta­lin krę­cił pate­fon, trak­tu­jąc to jako swój oby­wa­tel­ski obo­wią­zek. Ni­gdy od niego nie odstę­po­wał. Nasta­wiał płyty i patrzył”.

Męskie wie­czory uzu­peł­niano pokaź­nymi daw­kami alko­holu, komu­ni­styczni lide­rzy nie wyobra­żali sobie uda­nej imprezy bez solid­nej por­cji moc­nych trun­ków. Oby­czaje lide­rów naśla­do­wano na niż­szym szcze­blu, czego oso­bi­ście doświad­czył Mie­czy­sław Rakow­ski (ówcze­sny naczelny tygo­dnika „Poli­tyka”) pod­czas wizyty w Kazach­sta­nie w lipcu 1969 roku:

„Pierw­szy punkt pro­gramu – obiad. Gospo­da­rzy było aż dwu­na­stu. Każdy z uczest­ni­ków obiadu uwa­żał za konieczne wznie­sie­nie toa­stu na cześć towa­rzy­sza Gomułki i pol­skogo ruko­wad­stwa, za zdro­wie towa­rzy­sza Breż­niewa, pol­skich dzien­ni­ka­rzy, przy­jaźń pol­sko-radziecką itp. Głowę mam mocną jak, nie przy­mie­rza­jąc Cyran­kie­wicz, ale takiej ilo­ści wódy dotąd nie wla­łem w sie­bie. Wsta­łem od stołu kom­plet­nie pijany. Naj­gor­sze było jesz­cze przede mną. Oka­zało się, że za dwie godziny gospo­da­rze wydają kola­cję na cześć »naszego dro­giego przy­ja­ciela, towa­rzy­sza Rakow­skiego«. Wysze­dłem z mojego apar­ta­mentu do parku zaczerp­nąć tro­chę świe­żego powie­trza. Nic to nie pomo­gło, więc chwy­ta­jąc się jakiejś rachi­tycz­nej brzózki, zmu­si­łem się do tor­sji. Tro­chę mi ulżyło. Kola­cja była obfita, znowu nie koń­czące się toa­sty. I tyle widzia­łem z Kazach­stanu”.

Czasy praw­dzi­wego alko­ho­lo­wego roz­pa­sa­nia poja­wiły się wraz z epoką Breż­niewa. Przy­kład dawał sam sowiecki przy­wódca, „cią­gnąc wódę jak pompa stra­żacka wodę”. Miał rów­nież zwy­czaj poka­zy­wa­nia się publicz­nie w sta­nie nie­trzeź­wym, co wzbu­dzało kon­ster­na­cję. A już zacho­wa­nie gen­seka pod­czas VII Zjazdu PZPR w War­sza­wie prze­kro­czyło wszel­kie normy cywi­li­zo­wa­nego świata.

„Zjazd roz­po­czął się od rewe­la­cyj­nego popisu Breż­niewa – zano­to­wał Rakow­ski. – A było to tak: kiedy Gie­rek stał za sto­łem pre­zy­dial­nym i wygła­szał prze­mó­wie­nie powi­talne, z pierw­szego rzędu pode­rwał się Breż­niew, wszedł na mów­nicę usta­wioną dwa metry przed pre­zy­dium i zaczął stu­kać w mikro­fony. Zwra­ca­jąc się do Gierka, powie­dział: nie rabo­ta­jut. Co było zgodne z prawdą, ponie­waż w tym cza­sie nie były jesz­cze włą­czone. Gie­rek kon­ty­nu­ował mowę powi­talną, prze­ry­waną okrzy­kami sali i okla­skami. Breż­niew na­dal moco­wał się z mikro­fo­nami na mów­nicy. Gdy Gie­rek skoń­czył, orkie­stra zaczęła grać _Mię­dzy­na­ro­dówkę_, którą pod­chwy­ciła sala. Ku zdu­mie­niu wszyst­kich, Breż­niew pozo­stał na mów­nicy i… zaczął dyry­go­wać, wyma­chu­jąc rękami. Żenu­jące wido­wi­sko, które mogło jed­nak skło­nić do róż­nych reflek­sji”.

To jed­nak nie wszystko, następ­nie dzia­łacz wycią­gnął z kie­szeni nowy zega­rek i demon­stro­wał go z dumą sąsia­dom z „brat­nich par­tii”, zakłó­ca­jąc zupeł­nie prze­mó­wie­nie towa­rzy­sza Edwarda.

Nie wszy­scy jed­nak komu­ni­styczni lide­rzy tarzali się w opa­rach alko­holu. Gomułka pił nie­wiele i nad­uży­wał trun­ków prak­tycz­nie tylko pod­czas imprez syl­we­stro­wych (zawsze czy­sta Wybo­rowa). Zade­kla­ro­wa­nym abs­ty­nen­tem pozo­stał gene­rał Woj­ciech Jaru­zel­ski, co jak na czło­wieka, który życie spę­dził w mun­du­rze, było praw­dzi­wym wyjąt­kiem. Wiel­bi­cie­lem wykwint­nych alko­holi i potraw był nato­miast Cyran­kie­wicz, a u schyłku życia nad­uży­wał napo­jów wysko­ko­wych rów­nież Bie­rut. Nie uni­kał alko­holu Rakow­ski.

Pewne zmiany w oby­cza­jo­wo­ści pol­skich poli­ty­ków zano­to­wano w epoce pro­pa­gandy suk­cesu. Sta­ni­sława Gie­rek towa­rzy­szyła mężowi w zagra­nicz­nych podró­żach, poja­wiała się także u jego boku na try­bu­nie pod­czas pierw­szo­ma­jo­wych obcho­dów. Prasa publi­ko­wała ich wspólne foto­gra­fie, a sta­łym ele­men­tem posie­dzeń Biura Poli­tycz­nego było uty­ski­wa­nie towa­rzy­sza Edwarda, że Sta­sia już dłu­żej nie wytrzyma takiego życia i będzie musiał podać się do dymi­sji.

Czer­wona elita

Komu­ni­ści, obej­mu­jąc rządy z man­datu Kremla, byli dla pol­skiego spo­łe­czeń­stwa ludźmi zupeł­nie ano­ni­mo­wymi. Nie mieli zna­nych nazwisk, przed wojną nie nale­żeli do osób liczą­cych się w poli­tyce. Wła­ści­wie tylko nazwi­sko Wandy Wasi­lew­skiej mogło coś Pola­kom powie­dzieć, ale akty­wistka roz­głos zawdzię­czała ojcu, jed­nemu z lide­rów Pol­skiej Par­tii Socja­li­stycz­nej. Zresztą pozo­stała w Związku Radziec­kim i w skład nowych władz nie weszła.

W okre­sie mię­dzy­wo­jen­nym Komu­ni­styczna Par­tia Pol­ski dzia­łała nie­le­gal­nie, a jej człon­ków uwa­żano za sowiec­kich agen­tów. Uczci­wie zresztą na taką opi­nię zapra­co­wali, widząc przy­szłość Pol­ski jako inte­gral­nej czę­ści Związku Radziec­kiego. Armia Czer­wona miała zapew­nić zwy­cię­stwo rewo­lu­cji w Euro­pie, a Pol­ska Repu­blika Rad zre­zy­gno­wać z Gór­nego Ślą­ska, Pomo­rza oraz Kre­sów. Człon­ko­wie KPP uwa­żali Zwią­zek Sowiecki za swoją ojczy­znę, a próbkę moż­li­wo­ści dali pod­czas wojny 1920 roku. Nie bez powodu bia­ło­stocki Tym­cza­sowy Komi­tet Rewo­lu­cyjny Pol­ski z Felik­sem Dzier­żyń­skim i Julia­nem Mar­chlew­skim na czele do dzi­siaj uzna­wany jest za syno­nim zdrady naro­do­wej.

W KPP dzia­łali doświad­czeni komu­ni­ści, ale lide­rzy par­tii jed­nak nie docze­kali powsta­nia PRL. U schyłku lat 30. wymor­do­wano ich w ramach sta­li­now­skich czy­stek. Po roz­pra­wie z opo­zy­cją i krwa­wej jatce w armii przy­szedł czas na eli­mi­na­cję przy­wód­ców „brat­nich” par­tii. Kolejno wzy­wano do Moskwy i roz­strze­li­wano komu­ni­stów z Jugo­sła­wii, Rumu­nii, Fin­lan­dii, Węgier, a nawet z Korei, Mek­syku czy Iranu. Podobny los spo­tkał dzia­ła­czy KPP (Adolf War­ski, Julian Lesz­czyń­ski „Leń­ski”, Józef Unsz­licht, Maria Koszut­ska „Kostrzewa”), par­tia została roz­wią­zana pod zarzu­tem współ­pracy z pol­skim wywia­dem.

„Sta­lin był par­szywy i obłudny – mówił Roman Werfel – a jak – podam przy­kład. Pod Moskwą było osie­dle sta­rych bol­sze­wi­ków, każdy miał tak swój wła­sny fiń­ski domek. Sta­lin miał też, wtedy jesz­cze skromny, i obok niego miała Kostrzewa. Wera wła­śnie stała w ogro­dzie i obci­nała róże. Sta­lin pod­szedł do niej i powie­dział: _kakije prie­kra­snyje rozy_. Tego samego wie­czora ją zabrali i potem roz­strze­lali, Sta­lin o tym wie­dział. A jed­nak, kiedy w 1944 roku była u niego nasza dele­ga­cja, nagle zapy­tał: _U was byli takije umnyje ludi, takaja Wera Kostrzewa, wy nie_ zna­je­tie _czto s niej_”_._

Prze­trwali wyłącz­nie dzia­ła­cze młod­szego poko­le­nia KPP, odsia­du­jący wyroki w pol­skich wię­zie­niach (Alfred Lampe, Bie­rut, Paweł Fin­der, Gomułka). Wło­dzi­mierz Sokor­ski sam zgło­sił się na poli­cję, uwa­ża­jąc, że zasą­dzony wyrok uchroni go od śmierci. Prze­żyli rów­nież ci, któ­rzy wal­czyli w woj­nie domo­wej w Hisz­pa­nii (Bole­sław Moło­jec) lub dys­kret­nie omi­jali tery­to­rium „ojczy­zny pro­le­ta­riatu” (Ber­man). Jed­nak żaden z nich nie prze­stał być komu­ni­stą. To ludzie popeł­niali błędy, ale sprawa zwy­cię­stwa świa­to­wej rewo­lu­cji była jak naj­bar­dziej słuszna. I wyma­gała ofiar…

Desant ze wschodu

Aż do cza­sów Gierka bio­gra­fie dzia­ła­czy naj­wyż­szego szcze­bla par­tyj­nego były do sie­bie bliź­nia­czo podobne. Człon­ko­stwo w KPP, pobyt w sana­cyj­nych wię­zie­niach, ucieczka do Sowie­tów, komu­ni­styczny ruch oporu lub człon­ko­stwo w Związku Patrio­tów Pol­skich. Wysoko ceniono rów­nież udział w czer­wo­nej par­ty­zantce, co dosko­nale ilu­struje kariera Mie­czy­sława Moczara. Zresztą już sama przy­na­leż­ność do „ludzi z lasu” zapew­niała pro­fity.

„Jeden ze współ­pra­cow­ni­ków Szlach­cica – zauwa­żył z iro­nią Józef Tejchma – wice­mi­ni­ster spraw wewnętrz­nych, został prze­su­nięty do resortu leśnic­twa – był par­ty­zan­tem, więc ma kwa­li­fi­ka­cje”.

Po powsta­niu Pol­skiej Zjed­no­czo­nej Par­tii Robot­ni­czej bez pro­blemu można było jed­nak odróż­nić daw­nych człon­ków PPS od dzia­ła­czy PPR. Inna sprawa, że kariery socja­li­stów ni­gdy nie dorów­nały osią­gnię­ciom ich nowych par­tyj­nych kole­gów.

„ wywo­dzą się z rodzin inte­li­genc­kich bądź drob­no­miesz­czań­skich – pisał Rakow­ski – w któ­rych dzieci znały to, co się nazywa kin­dersz­tubą. Dzia­ła­cze pepe­rowcy z reguły pocho­dzą z nizin spo­łecz­nych. Ste­fan Żół­kiew­ski, który wcale nie był, ale pocho­dzi z tzw. dobrej rodziny, w wieku sze­ściu lat miał bonę, zaś ja, gdy ukoń­czy­łem siódmy rok życia, to ojciec wziął mnie za rękę i poszli­śmy paść krowy”.

Cho­ciaż w PPR rów­nież zda­rzali się ludzie z wyż­szym wykształ­ce­niem (Fin­der, Ber­man, Hilary Minc, Julia Bry­sty­gier), to jed­nak prze­wa­żali towa­rzy­sze z „awansu spo­łecz­nego”. Dosko­na­łymi przy­kła­dami były kariery Bie­ruta i Gomułki, któ­rzy jako nie­liczni w tym gro­nie wywo­dzili się z pol­skich rodzin. Żydow­skie pocho­dze­nie zamy­kało bowiem drogę do naj­wyż­szych ofi­cjal­nych sta­no­wisk.

Dłu­go­letni pobyt w sowiec­kim raju wyro­bił u więk­szo­ści pol­skich komu­ni­stów spe­cy­ficzne odru­chy. Żona Minca, Julia, jako redak­tor naczelny Pol­skiej Agen­cji Pra­so­wej wpro­wa­dziła tam oby­czaje wzo­ro­wane na sto­sun­kach w par­tii bol­sze­wi­ków.

„ to nie byli komu­ni­ści – uwa­żał Samuel San­dler. – To byli radzieccy ludzie. Oni przy­je­chali z Rosji zde­mo­ra­li­zo­wani, zepsuci. Oni w Związku Radziec­kim prze­ko­nali się, że jeśli chce się prze­żyć, trzeba być w gangu. Nie uwa­żałem ich za komu­ni­stów”.

Po latach Julia Minc nie ukry­wała metod zarzą­dza­nia agen­cją:

„Na początku zresztą pyta­łam każ­dego: czy zga­dza­cie się z nami i czy chce­cie, by Pol­ska była socja­li­styczna. Kiedy odpo­wia­dali: tak, mogli zostać. Mia­łam takiego jed­nego, który bez prze­rwy pytał, co to za plan, który się cią­gle prze­kra­cza. Znu­dziło mnie to i go wyrzu­ci­łam, bo co to za redak­tor, który nie rozu­mie idei współ­za­wod­nic­twa pracy”.

Zapis roz­mowy towa­rzyszki Julii z Teresą Torań­ską jest prze­ra­ża­ją­cym doku­men­tem. Po kil­ku­dzie­się­ciu latach akty­wistka nie widziała w swoim postę­po­wa­niu żad­nych błę­dów. A już jej poglądy na miej­sce jed­nostki w histo­rii mogły wzbu­dzić grozę:

„ w ban­ko­wo­ści jest debet i kre­dyt. Była więc zwy­cię­ska wojna z faszy­zmem i były złe rze­czy. Zwy­cię­ska wojna jed­nak pokryła całe zło. Zresztą, jak trzeba wybie­rać mię­dzy czło­wie­kiem a par­tią, to wybiera się par­tię, bo par­tia ma ogólny cel – dobro wielu ludzi, a czło­wiek jest tylko czło­wie­kiem. Par­tia to nie sekta chrze­ści­jań­ska litu­jąca się nad każda jed­nostką, zapa­trzona w car­stwo nie­bie­skie. Par­tia wal­czy o lep­sze życie dla całej ludz­ko­ści”.

Rytu­ały dworu

Komu­ni­ści wpro­wa­dzili wła­sny cere­mo­niał, wzo­ro­wany na roz­wią­za­niach radziec­kich. Nale­żały do nich zasady powi­tań i poże­gnań dele­ga­cji par­tyj­nych, ofi­cjal­nych wystą­pień, a nawet wypo­czynku waka­cyj­nego. Ludzie pamię­ta­jący czasy Pol­ski Ludo­wej zapewne ni­gdy nie zapo­mną fotosu przed­sta­wia­ją­cego namiętny poca­łu­nek Breż­niewa z Eri­chem Honec­ke­rem. Powi­ta­nia dzia­ła­czy „brat­nich par­tii” stały się sym­bo­lem epoki na równi z dłu­gimi jesion­kami i czap­kami (oczy­wi­ście sowiec­kiego wzoru). Tejchma, wice­pre­mier i mini­ster w rzą­dach PRL, miał na ten temat wła­sne zda­nie:

„Ostat­nio, jak byłem w Moskwie z Babiu­chem, sym­pa­tyczny, inte­li­gentny Katu­szew nie ini­cjo­wał cało­wa­nia. Naj­obrzy­dli­wiej całują Mon­go­ło­wie, śli­nią. Naj­dy­skret­niej całują Fran­cuzi. Nie zauwa­ży­łem ni­gdy, by Gomułka cało­wał z prze­ko­na­niem. Śmieszny szcze­gól­nie wyda­wał mi się Cyran­kie­wicz w obję­ciach Breż­niewa. Kliszko infor­mo­wał kie­dyś, że on jako jedyny został uca­ło­wany przez Breż­niewa na nara­dzie mię­dzy­na­ro­do­wej w Moskwie”.

Człon­ko­wie komu­ni­stycz­nego dworu potra­fili dosko­nale „czy­tać” infor­ma­cje z sytu­acji pozor­nie bez więk­szego zna­cze­nia.

„Ukształ­to­wał się w tej dzie­dzi­nie bogaty dwor­ski rytuał – uwa­żał Tejchma. – Liczy się kto żegna i wita, liczy sie ilu przy­cho­dzi na lot­ni­sko. Przy­cho­dzą ci, któ­rzy muszą i ci, któ­rzy chcą się poka­zać, przy­po­mnieć, pod­kre­ślić swoje przy­wią­za­nie do członka kie­row­nic­twa. Ozna­cza to, że na lot­ni­sku można się czę­ściowo zorien­to­wać w róż­nych sym­pa­tiach, wpły­wach, ukła­dach ludzi, na któ­rych się liczy i któ­rzy chcą, aby na nich liczono”.

Nie­zwy­kle ważne infor­ma­cje przy­no­siła obser­wa­cja warun­ków let­niego wypo­czynku w ośrod­kach rzą­do­wych. Pano­wała ści­sła hie­rar­chia, a naj­więk­szy luk­sus przy­pa­dał aktu­al­nym ulu­bień­com władz.

„W Łań­sku wszystko oce­niało się po zakwa­te­ro­wa­niu – uwa­żała Karyna Andrze­jew­ska, druga żona Jerzego Urbana – czy miał apar­ta­ment, czy tylko pokój z łazienką, czyli ryba­czówkę, czy apar­ta­ment w domu nad samym jezio­rem”.

Gor­sza kwa­tera niż w poprzed­nim sezo­nie ozna­czała nie­ła­skę. Bez pro­blemu loka­li­zo­wano upa­da­jące gwiazdy i nowych wybrań­ców for­tuny.

„To były naprawdę dobre ośrodki – wspo­mi­nał Urban. – Były, jak wszyst­kie przy­wi­leje, zhie­rar­chi­zo­wane, ale ja korzy­sta­łem z naj­wyż­szego stan­dardu, dla samej góry. Miesz­ka­łem na przy­kład w apar­ta­men­tach w Łań­sku, pod­czas gdy jako zwy­kły wice­mi­ni­ster powi­nie­nem dostać miej­sce w poło­żo­nym dwa­na­ście kilo­me­trów dalej hotelu. Pła­ciło się za to wcale nie sym­bo­licz­nie, ale porów­nu­jąc stan­dard – względ­nie mało”.

Rakow­ski po raz pierw­szy poja­wił się w Łań­sku u boku Cyran­kie­wi­cza. Panu­jący tam kom­fort wpra­wił go w osłu­pie­nie:

„Gie­rek roz­sze­rzył grono osób, które mogą z tego ośrodka korzy­stać. Byłem tam po raz pierw­szy. Zoba­czy­łem nie­mal oazę, przed­sio­nek bądź też pełny raj. JC mieszka w willi, taras wycho­dzi na prze­piękne jezioro. Willa jest super­luk­su­sowa. Jedze­nie jest nie­sły­cha­nie obfite i wytworne, usłu­gują dwie kel­nerki. Artek , który był ze mną, poszedł kąpać się do basenu. Obsłu­gi­wano go jak pani­cza z naj­lep­szego domu. Zdu­miony pyta­łem JC, kto za to wszystko płaci? Pań­stwo? Odpo­wie­dział, że Łańsk. Nie jestem prze­ciw­ni­kiem takich ośrod­ków dla rzą­dzą­cych, ale uwa­żam, że luk­sus, jaki tam panuje jest sta­now­czo za duży. Teraz rozu­miem, dla­czego człon­ko­wie Biura Poli­tycz­nego, któ­rzy z niego korzy­stają, tak bar­dzo dbają o swoje stołki w Biu­rze. Ina­czej mówiąc, cały sys­tem przy­wi­le­jów przy­kuwa towa­rzy­szy do foteli”.

Opi­nia poli­tyka odbiega od książ­ko­wej rela­cji Ariadny Gie­rek, która baga­te­li­zuje luk­sus ota­cza­jący pro­mi­nen­tów. Była synowa I sekre­ta­rza zde­cy­do­wa­nie mija się z prawdą, opi­su­jąc tam­tej­szy ośro­dek:

„Luk­sus? Jak w sta­rej leśni­czówce. W drzwiach nie ma zło­tych kla­mek, nie podają tu kre­we­tek ani kawioru, raczej ryby łowione z jeziora. Cisza i spo­kój. Nuda. Spa­cery pod okiem ochrony, sztywne pod­wie­czorki, kola­cje, pokazy zachod­nich fil­mów”.

W rze­czy­wi­sto­ści człon­ko­wie elity wła­dzy, aby zacho­wać przy­wi­leje, godzili się ze wszyst­kimi nie­do­god­no­ściami. Nawet z ogra­ni­cze­niami tak bar­dzo waż­nymi dla każ­dego męż­czy­zny.

„Zoba­czy­łem się w Ani­nie – zano­to­wał Tejchma – z byłym mini­strem zdro­wia, Ś. . Oświad­cza: jak opu­ści­łem rząd, to mi, k…, znowu staje! Sta­łem się nor­mal­nym czło­wie­kiem ”.

Biesz­czadz­kie eldo­rado

Sto­su­nek pro­mi­nen­tów PRL do dóbr mate­rial­nych przy­po­mi­nał sinu­so­idę. Po okre­sie roz­pa­sa­nia przy­cho­dził czas ascezy, a następ­nie epoka kon­sump­cji. Ekipa Bie­ruta zacho­wy­wała się jak stado par­we­niu­szy wkra­cza­ją­cych po raz pierw­szy do ele­ganc­kiego świata. Korzy­stano z wszel­kich przy­wi­le­jów wła­dzy, a par­tyj­nych nota­bli tej epoki ota­czał nie­praw­do­po­dobny blichtr. Bie­rut oso­bi­ście miał do swo­jej dys­po­zy­cji aż dzie­sięć (!) kom­for­to­wych rezy­den­cji, a jego naj­bliżsi współ­pra­cow­nicy także nie odma­wiali sobie niczego. To wów­czas powstało strze­żone osie­dle w Kon­stan­ci­nie pod War­szawą, gdzie lide­rzy PZPR odpo­czy­wali po tru­dach pracy. Julia Minc nie ukry­wała, że każdy z towa­rzy­szy miał do dys­po­zy­cji wła­sną willę, a na zamknię­tym par­tyj­nym osie­dlu był „klub, sto­łówka i kucharz”. Kiedy chciało się obej­rzeć film (nie­ko­niecz­nie radziecki), po pro­stu „dzwo­niło się i przy­jeż­dżali. Zawie­szali ekran i się oglą­dało”. Na wszelki wypa­dek, gdyby wystą­piły róż­nice zdań w dobo­rze reper­tu­aru, dru­gie kino „było w klu­bie”. O takich dodat­kach jak wła­sne kraw­cowe, fry­zje­rzy czy leka­rze nie warto było nawet wspo­mi­nać. Podob­nie jak o peł­nym utrzy­ma­niu na koszt pań­stwa.

Po śmierci Bie­ruta przy­szły czasy asce­tycz­nego Gomułki, gdzie wła­ści­wie tylko Cyran­kie­wicz z przy­wi­le­jów swo­jego sta­no­wi­ska korzy­stał w pełni. Ale nawet on musiał się kamu­flo­wać przed towa­rzy­szem Wie­sła­wem, który potra­fił go publicz­nie wyzy­wać od „łysych chu­jów”. Po oszczęd­nym aż do śmiesz­no­ści I sekre­ta­rzu nastą­piła epoka pro­pa­gandy suk­cesu i nie­skrę­po­wa­nej kon­sump­cji. Towa­rzysz Edward roz­sze­rzył dostęp­ność przy­wi­le­jów, uwa­ża­jąc, że zapewni mu to szer­sze popar­cie apa­ratu par­tyj­nego. Ale kry­zys schyłku lat 70. i upa­dek ekipy Gierka wymu­siły oszczęd­no­ści. A gene­rał Jaru­zel­ski był czło­wie­kiem bez więk­szych potrzeb mate­rial­nych.

Elitę wła­dzy PRL łączyło upodo­ba­nie do polo­wań. Zapa­lo­nym myśli­wym był Bie­rut, korzy­sta­jący głów­nie z tere­nów w oko­li­cach Łań­ska. Towa­rzysz Tomasz lubił przy tym pozo­wać na wiel­bi­ciela natury i foto­gra­fo­wał się z ulu­bioną sarenką. Jed­nak praw­dziwą modę na łowiec­two w bloku wschod­nim wpro­wa­dził dopiero Breż­niew, ale pol­scy gospo­da­rze za wizy­tami sowiec­kich nota­bli nie prze­pa­dali. Oby­czaje panu­jące za wschod­nią gra­nicą nie miały wiele wspól­nego z etyką łowiec­twa, ale gościom trudno było coś narzu­cić, a o ich wypro­sze­niu w ogóle nie było mowy.

U schyłku lat 60. w Biesz­cza­dach roz­po­częto budowę Ośrodka Wypo­czyn­ko­wego Rady Mini­strów w Arła­mo­wie. Inwe­sty­cję nazwano W-2 (W-1 ozna­czał Łańsk). Obiekt obej­mo­wał ogro­dzony obszar o powierzchni trzy­dzie­stu tysięcy hek­ta­rów, a przy­le­gało do niego następne czter­dzie­ści tysięcy. To dwu­krotna powierzch­nia Malty i o połowę wię­cej niż teren dzi­siej­szej War­szawy!

Ośro­dek oto­czono pło­tem o dłu­go­ści stu dwu­dzie­stu kilo­me­trów, w któ­rym zlo­ka­li­zo­wano pochyl­nie umoż­li­wia­jące dostęp zwie­rzyny. Oczy­wi­ście teren był pil­nie strze­żony, nikt nie mógł się tam poja­wić bez spe­cjal­nego zezwo­le­nia, a ochronę zapew­niały jed­nostki MSW.

Na tere­nie kom­pleksu powstał luk­su­sowy hotel dla par­tyj­nych nota­bli, nie­ba­wem zresztą uznano, że Arła­mów jest jed­nak zbyt… mały i w 1973 roku dołą­czono do niego ośro­dek w pobli­skiej Trójcy. W eks­pre­so­wym tem­pie zbu­do­wano drew­niane wille w zako­piań­skim stylu, a inwe­sty­cję pro­wa­dzono meto­dami cha­rak­te­ry­stycz­nymi dla epoki.

„W Trójcy – wspo­mi­nał kie­row­nik budowy Witold Augu­styn – od początku pro­wa­dzono budow­laną par­ty­zantkę. Wszystko musiało być zro­bione na wczo­raj. Dowo­żone świerki, z któ­rych cie­kła woda, natych­miast prze­cie­rano i sta­wiano z nich ściany, co było kar­dy­nal­nym błę­dem. Skut­kiem tego wysy­cha­jące płazy ścienne wykrę­cało w różne strony. Kosz­to­wało to masę pie­nię­dzy, lecz kto wtedy z decy­den­tów liczył się z publicz­nymi pie­niędzmi?”.

Stropy ukła­dano ze spe­cjal­nie dobie­ra­nych desek modrze­wio­wych, gdyż „pre­mier Jaro­sze­wicz uwiel­biał modrzew, ale bez sęków”. Aby zapew­nić stałe dostawy prądu (ze względu na warunki pogo­dowe w Biesz­cza­dach czę­sto zda­rzały się awa­rie), zbu­do­wano elek­trow­nię o mocy stu pięć­dzie­się­ciu kilo­wa­tów, a na tere­nie daw­nej wsi Krajna powstało beto­nowe lot­ni­sko.

Arła­mów stał się dla komu­ni­stycz­nych nota­bli praw­dzi­wym myśliw­skim eldo­rado. Nie tylko zresztą dla nich, polo­wali tam rów­nież szach Iranu, król Bel­gii oraz pre­zy­dent Fran­cji.

Pobyt umi­lała gościom góral­ska kapela, tań­czył zespół ośmiu dziew­cząt z Pod­hala. Nie­stety, popisy taneczne nie trwały długo, tan­cerki za bar­dzo podo­bały się mło­dym funk­cjo­na­riu­szom Biura Ochrony Rządu. W efek­cie cała ósemka nie­mal jed­no­cze­śnie zaszła w ciążę i na tym zakoń­czyła pod­ha­lań­skie tańce w Arła­mo­wie…

Za naj­więk­szego miło­śnika biesz­czadz­kich łowów ucho­dził Jaro­sze­wicz. Zawsze wychwa­lał wyż­szość miej­sco­wego jele­nia nad mazur­skim, ale praw­dziwą ambi­cją pre­miera stało się upo­lo­wa­nie niedź­wie­dzia. Gatu­nek był w Pol­sce praw­nie chro­niony, jed­nak wyda­wano zezwo­le­nia na odstrzał poje­dyn­czych osob­ni­ków, powo­du­ją­cych szkody w gospo­dar­stwach. Oczy­wi­ście zda­rzały się nad­uży­cia i prze­pisy nagi­nano, aby par­tyj­nym bon­zom zapew­nić roz­rywkę.

Szef rządu na niedź­wie­dzia zasa­dzał się trzy­krot­nie. Jesz­cze jako wice­pre­mier postrze­lił potęż­nego misia w łapę, ale ranne zwie­rzę wymknęło się tro­pią­cym, prze­cho­dząc na sowiecką stronę. Trzy lata póź­niej padło ofiarą miej­sco­wych myśli­wych, a roz­po­znano je po nie­mal urwa­nej przed­niej koń­czy­nie. Wio­sną 1967 roku Jaro­sze­wicz zasa­dził się na niedź­wie­dzia wspól­nie z nad­le­śni­czym Wła­dy­sła­wem Peperą. Pano­wie strze­lili rów­no­cze­śnie, niedź­wiedź padł, ale oka­zało się, że zwie­rzę powa­lił pocisk leśnika. Suk­ces przy­nio­sło dopiero trze­cie polo­wa­nie, kiedy pre­mie­rowi towa­rzy­szył zarządca Arła­mowa, puł­kow­nik Kazi­mierz Dosko­czyń­ski. Niedź­wiedź ważył nie­mal czte­ry­sta kilo­gra­mów.

Łowiec­kie ambi­cje komu­ni­stycz­nych pro­mi­nen­tów wywo­ły­wały naj­dziw­niej­sze plotki, nie­ma­jące nic wspól­nego z rze­czy­wi­sto­ścią. Wpraw­dzie polo­wano dużo i czę­sto, ale nie masa­kro­wano zwie­rzyny ze śmi­głow­ców za pomocą broni maszy­no­wej, jak szep­tano w kraju. Bar­dziej praw­do­po­dobna jest histo­ria opo­wia­da­jąca o spo­so­bach roz­ła­do­wy­wa­nia chan­dry przez puł­kow­nika Dosko­czyń­skiego:

„Lubił zwłasz­cza na lisy – opo­wia­dał Zdzi­sław Cichow­ski – ale był zbyt otyły i leniwy, żeby wysia­dać z auta. Słu­ży­łem mu za pod­pórkę. Uchy­la­łem szybę, kła­dłem głowę na kie­row­nicy, a on opie­rał lufę o mój kark i strze­lał. I jesz­cze się przy tym śmiał, ostrze­ga­jąc, bym się nie ruszał, bo może spu­dło­wać i ustrze­lić mi mój łeb. A pod sie­dze­niem leżała meta­lowa rurka. Jak stary zra­nił lisa i ten nie mógł ucie­kać, to mia­łem iść z tą rurką i wpraw­nym ude­rze­niem skró­cić zwie­rzę­ciu męki. Potem te lisy tra­fiały do gar­barni w Arła­mo­wie”.

Dosko­czyń­ski był daw­nym ochro­nia­rzem Bie­ruta, ciężko ran­nym pod­czas zama­chu na pryn­cy­pała (rany głowy i pod­brzu­sza, praw­do­po­dob­nie ucier­piała męskość ofi­cera). Za zasługi został sze­fem ośrodka w Łań­sku, a następ­nie prze­nie­siono go do Arła­mowa. W Biesz­cza­dach zacho­wy­wał się jak udzielny książę, to on nad­zo­ro­wał roz­rywki pro­mi­nen­tów. Bywał agre­sywny, nie liczył się z pod­wład­nymi, ale dbał o powie­rzony mu teren.

A na brak par­tyj­nych gości zarządca ni­gdy nie narze­kał. I cho­ciaż w epoce Gierka nota­ble spę­dzali święta na ogół w Łań­sku, to raz na Boże Naro­dze­nie poja­wili się w Biesz­cza­dach. Jak przy­się­gali naoczni świad­ko­wie, Gie­rek i Jaro­sze­wicz podzie­lili się z rodzi­nami opłat­kiem, a potem wspól­nie kolę­do­wali (cho­ciaż na co dzień dekla­ro­wali ate­izm). Ale jak zauwa­żył z nostal­gią Tejchma, wśród par­tyj­nych dygni­ta­rzy nie był to wcale wyją­tek:

„Po zjeź­dzie są święta. Po świę­tach Nowy Rok. Po Nowym Roku Trzech Króli. Lubimy to wszystko, choć jeste­śmy tak zwa­nymi komu­ni­stami”.

Zresztą Gie­rek i jego ekipa daleko ode­szli od walki z reli­gią, a szu­ka­jąc popu­lar­no­ści, pogo­dzili się z domi­nu­jącą pozy­cją Kościoła kato­lic­kiego. Wła­dze kon­flik­tów z ducho­wień­stwem zde­cy­do­wa­nie uni­kały, cho­ciaż zde­rze­nie odmien­nych świa­to­po­glą­dów przy­no­siło cza­sami humo­ry­styczne efekty. Tejchma jako mini­ster kul­tury zamó­wił kie­dyś u sędzi­wej artystki wiej­skiej obraz przed­sta­wia­jący Wło­dzi­mie­rza Lenina. Twór­czość ludową wła­dza musiała prze­cież popie­rać:

„Jedna ze sta­rych mala­rek popro­szona została o nama­lo­wa­nie cze­goś na temat Lenina. Nie wie­działa, o co cho­dzi. Po wyja­śnie­niu zro­zu­miała, że cho­dzi o dobrego czło­wieka, i nama­lo­wała Lenina modlą­cego się do Matki Boskiej”.

1.

Wszyst­kie cytaty źró­dłowe w książce przy­ta­czane są w brzmie­niu ory­gi­nal­nym. Zacho­wano ich pier­wotną inter­punk­cję oraz sty­li­stykę, nawet kosz­tem popraw­no­ści w zapi­sie. W nie­któ­rych frag­men­tach doko­nano jedy­nie skró­tów i wsta­wiono obja­śnie­nia odau­tor­skie (– S.K.), rza­dziej odre­dak­tor­skie (– red.).
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: