Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Próba - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
24 lipca 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Próba - ebook

Łatwo jest ulec pokusie.

Irek Włoszcz to zbuntowany osiemnastolatek. W domu rodzinnym nie może liczyć na wsparcie i zrozumienie, dlatego szuka: swojego miejsca w świecie, ludzi, dla których będzie ważny, a także wolności – niezależnie od tego, czym miałaby ona być. Młodzieńcze pragnienie akceptacji prowadzi go prosto w objęcia diabła…

Gdy w miasteczku dochodzi do serii zatrważających zdarzeń, księża z miejscowej parafii postanawiają wziąć sprawy w swoje ręce. Nie są jednak przygotowani na to, z czym przyjdzie im się zmierzyć. Wkrótce okaże się, że zło może czaić się tam, gdzie najmniej się go spodziewamy i zawładnąć nawet tymi, którzy powinni być odporni na wszelkie pokusy.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8373-201-5
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Ignacy Sława wszedł do przycmentarnej kapliczki i przykucnął za plecami swojego sąsiada. Popatrzył na niego i myślał o szaleństwie, w jakie obaj się uwikłali – dla jednego czarna magia z możliwością zawiązania paktu z diabłem, dla drugiego dobrowolna chęć uwolnienia go.

Ciężka sytuacja. Nieznana w konsekwencjach dla Irka Włoszcza. Wieczność w piekle, dla ukazania innym braku strachu przed demonami, wydaje się nie do zaakceptowania. Kolejna taka próba dla Sławy.

Sława skupił wzrok na młodym, próbując ocenić, z kim ma do czynienia. Niby tyle razy się widzieli – sąsiedzi nic nie wiedzą o sobie, do czasu aż jeden drugiemu nie zajdzie za skórę.

Wstępując do kaplicy, oczekiwał rozlanej krwi, połamanej i porozrzucanej hostii, sztyletu. Zastał stojącego przed ołtarzem chłopaka. Czytał szeptem.

– Nie rób tego. Jeszcze nie jest za późno, by przestać – odezwał się.

Satanista się nie odwrócił, czytał dalej. Po chwili się odchylił. Zamilkł. Gdy Sława spojrzał Irkowi w oczy, odniósł wrażenie, jakby spoglądał w puste, świecące złowrogim blaskiem oczodoły.

Włoszcz był bliski opętania. A może i już opętany.

– Przestań! – Ignacy wyciągnął z kieszeni krzyż z wizerunkiem Jezusa. – Patrz!

Brak reakcji.

– Tylko Bóg może cię uratować.

Cisza.

– Słyszysz mnie, Irku?

– Słyszę – syknął Włoszcz.

Jego głos był metaliczny, wydobywający się z otchłani. Sława był przekonany, że słowa nie należały do mówcy. Był jednak zadowolony, że chłopak przemówił. Resztki świadomości?

– Wiesz, że wcale nie muszę tutaj być?

– Więc po co jesteś? – Czarne oczodoły zabłysły wyraźniej. Odwrócił się do Sławy. – Czego chcesz?! – ryknął.

Jego rodzice byli zwykłymi ludźmi, mijanymi co dzień na ulicy. Sława spotykał ich na klatce schodowej, cmentarzu, w kościele, wszędzie, jak to w małym miasteczku. Pomagali mu czasem z zakupami, on czasem pomagał z dziećmi. Dawne czasy. Córka sąsiadów już rzadko przyjeżdżała, a syn się błąkał. Dawne czasy i mógł już się nie angażować.

– Pomóc ci.

– Mnie się nie da pomóc. – Irek zaśmiał się gardłowo. Oczy pozostały rozświetlone, lecz nieruchome.

– Nie wiem, w co usiłujesz grać, przed czym uciekasz, ale wiem, że na to nie pozwolę.

Zbliżył się o krok. W wyprostowanym ręku trzymał krzyż. Chłopak nie reagował.

– „Ojcze nasz…” – Ignacy zaczął się modlić, początkowo nieśmiało. Jednak widząc, że każde słowo powoduje niekontrolowane ruchy ciała sąsiada, recytował pewniej: – „…przyjdź królestwo Twoje…” – Podsunął się o kilka kroków w przód.

– Przestań – warknął Włoszcz.

Starzec recytował bez przerwy jedną modlitwę, zbliżając się do opętanego na odległość wyciągniętego ramienia. Stanął na ołtarzu. Irek przysunął głowę do krzyża, by pokazać, że Jezus mu niestraszny. Oczodoły pulsowały światłem, a twarz pozostawała bez wyrazu.

– Przestań! Pożałujesz!

– „Ojcze nasz…” – Mógłby spróbować podejścia psychologicznego, zapytać: „Robisz to, by przypodobać się znajomym? A bliscy? Twoja przyszłość?”, jednak w walce z demonami trzeba używać wyższej siły. – „…i odpuść nam nasze winy…”.

– Przestań! Ty i twój Bóg!

Ignacy miał jeszcze jedną broń. Z lewej kieszeni wydobył fiolkę, a zawartość wylał na głowę Irka Włoszcza.

– Szatan z ciebie – warknął.

Wszystko ustało. Pod młodzieńcem ugięły się nogi. Upadł.

Rytuał przerwany. Na teraz.

Sława wiedział, że dzisiaj się udało, a jutro przyniesie kolejną próbę. Tylko czas ukaże ostateczny rezultat. Dzisiaj Włoszcz poleży na zimnym marmurze, wystudzi ciało, ostudzi umysł, ochłodzi zapędy, a potem… nie, pewnie przyjdzie kolejna pokusa. Tacy jak on, raz uwikłani, z trudem zmieniają swoje przyzwyczajenia i nie szukają pomocy. Albo przestraszy się i nie przestanie klęczeć do końca swoich ziemskich dni, albo zachwyci się reakcją przyjaciół i spirala wsiąkania w czarną magię przyśpieszy.

Jego zadaniem jest doprowadzić do panicznego strachu.Rozdział 1

Młody mężczyzna stał w przejściu na podwórze otoczone budynkami. Wlepiał wzrok w czarne drzwi na drugim piętrze. Zaciągał się papierosem, trzecim w ciągu piętnastu minut czekania.

Krystian rozważał sens przyjścia do nieznajomego. Rozważał i palił. Trwało to kilka tygodni, kilkanaście paczek papierosów. Nie chciał już więcej tracić czasu. Ostatecznie każdy chce ruszyć ze swoim życiem. O nieznajomym krążyły różne opinie. Szaleniec. Ma świetną siostrę. Prekursor. Fanatyk. Wyzwoleniec. Zwyrodnialec. Zryty umysł.

Ciekawość buzowała.

Za drzwiami mieszkał Irek. Nie potrzebował rozmowy, by przewidzieć konsekwencje zapukania. _Knock, knock into hell’s door_, będzie to inny świat. Czarny. Przeklęty. Z duchami, magią, zaklęciami. Świat na uboczu niezrozumienia przez osoby spoza kręgu.

Poważnie? Czymś różni się od obecnego?

W rzeczywistości spodziewał się nie zastać chłopaka albo nie być potraktowany poważnie.

A mimo to czekał z pewnością, że podejmuje pierwszą dobrą dorosłą decyzję.

– Podnieść kiepy – usłyszał z boku męski głos.

– Co? – zapytał, odwracając się.

– Nie bałaganimy tutaj – powtórzył zgarbiony, siwy staruszek.

– Czas na emeryturę, panie. – Granatowy fartuch zapięty pod szyję napawał go śmiechem i wspomnieniem woźnych w szkole.

Ku zdziwieniu młodzieńca woźny zamachnął się, jakby markując atak. Sprawnie schował rękę za plecy i…

– Zwariowałeś? – krzyknął, uprzedzając atak.

Milczał w zawieszeniu.

– Co tam chowasz? – Krystian odsunął się ze strachem.

– Szufelkę. – Wyraźnie był zadowolony z figla. – To co, sprzątasz? Czy kijem po plecach?

Kiedy uświadomił sobie, że starzec się tylko zgrywa i sam zaczął zamiatać, stanął pewniej, choć na wszelki wypadek niedopałek zagasił o kosz i wrzucił do środka.

Gdy otworzyły się drzwi, czarny T-shirt przylegał mu do pleców.

– Pomóc panu? – krzyknął, przeskakując stopnie.

Krzyżowali wzrok każdy z każdym, w kującej niepewności, jakby sprawdzając, kogo pyta Irek Włoszcz.

– Mamy się dobrze.

– Tak, tak – mruknął starzec.

Odetchnął z ulgą i zawiesił wzrok na idącym w jego stronę chłopaku. Tupał glanami, a dźwięk rozchodził się po podwórzu.

– Ja do ciebie.

– Znamy się?

– Tak i nie – odparł Krystian Kowalski. – To znaczy… nie.

– Wykopać go? – Irek minął obojętnie intruza i stanął za starcem. – Przeszkadzał panu?

– Przepraszam… chciałem się przedstawić – powiedział od razu, zdając sprawę ze swojej niedojrzałości.

– Co?

– Nie znamy się, ale możesz mnie wiele nauczyć o drugiej alternatywnej ścieżce życia.

– Co? Nauczyć? Przecież nawet nie skończyłem szkoły.

– To nie twoje podwórze, sio – wtrącił się dozorca. – I nie chcę cię już tu nigdy widzieć.Rozdział 2

Przechodząc przez bramę, zastanawiał się, dlaczego nie wysłuchał nieznajomego. Przecież też miał czarne glany, ciemną koszulkę, był blady – znaczenie więcej łączników niż z siwym, ogolonym, chodzącym w chodakach starcem. Aż prosiło się, by wybiec i krzyknąć: „Wracaj, pogadajmy”. Potem razem mogliby zgłębiać literaturę fachową i robić eksperymenty. A z drugiej strony sąsiad to sąsiad, szczególnie ten, który zawsze pomagał rodzicom.

– Poczekaj. – Irek usłyszał nawoływanie zza pleców. Rozpoznał głos. Był niepewny i gdyby mieszkali w wielkim mieście z intensywnym ruchem aut, zbyt cichy, by go usłyszeć.

Zwolnił kroku, rozważając, czy zatrzymać się dla drugiej szansy poznania, czy pozostać w opcji czmychania przed ludźmi.

Zatrzymał się. Przybrał pokerową minę. Irek liczył na to, że nie pokazując emocji na twarzy, zakryje strach przed obcym. Za późno, by wznowić chód.

– Zacznijmy raz jeszcze – powiedział z nadzieją Krystian.

Zastanawiał się, jak często nieznajomy zaczepia przypadkowe osoby na ulicy. Chłopaków? Homo? Świrus? Ale on nie był przypadkową osobą. Przecież nieznajomy czekał na niego, konkretnie na niego.

– Zatem, jak sądzisz, w czym mogę ci pomóc?

Odchrząknął, zbierając odwagę, by przemówić.

– Przyszedłem po radę. – Wolał zachować rezerwę, aby się nie ośmieszyć.

– Co takiego? – Irek nic nie rozumiał. – Pójdź do psychologa, tam…

– Nic nie rozumiesz, prawda?

Skinął głową. Nic nie rozumiał. Kiedyś to on szukał porady, rozmawiał z siostrą, rodzicami, dziadkami, z woźnym, szkolną psycholog, księdzem – bezskutecznie. Po pewnym czasie, ciągłym braku odpowiedzi, przestał szukać wśród ludzi, a przeniósł się do książek.

Milczeli i gdy chwila się przedłużała, żaden nie był w stanie utrzymać wzroku na rozmówcy. Wzdłuż kamienicy kręciło się kilka osób w czasie porannych zakupów. Ruch na ulicy był znikomy. Przyzwyczaili się, bo gdy otworzono trasę szybkiego ruchu Lublin–Warszawa, skrót na trasie Lublin–Radom–Warszawa nie był już tak potrzebny. Gdzie nie spojrzał, natrafiał na kapliczkę. Zawiesił wzrok na oślepiająco metalowej bramie strzegącej dostępu na stary cmentarz.

– Właśnie po to przyszedłem – powiedział Krystian, niemalże jakby był w stanie przeczytać z nieruchomych oczu rówieśnika przebieg minionych wydarzeń.

– By milczeć? – Ocknął się, wyrwany ze wspomnienia o seansach.

Twarz miał zapadniętą, bladą, niemalże trupią, pasował bardziej do kostnicy. Krystian stuknął się w czoło, jakby z niedowierzaniem, że tamten naprawdę nie rozumie. Najwyższy czas być klarownym. Starzec mógł go przestraszyć i pogonić, ale tym razem byli sami, nie zmarnuje okazji.

– Naucz mnie o czarnej magii.Rozdział 3

– Czego? – zdziwił się Irek.

Nikt nie powinien wiedzieć o jego zamiłowaniu do czarnej magii. Poza siostrą nikomu nic nie mówił, a jej też tylko zdawkowo, po alkoholu. Gośka by nie powiedziała ani przed alkoholem, ani po. Odrzuciwszy tę opcję, pomyślał o swoim wyglądzie, nie inaczej niż pozostali metalowcy. Niepewność rodziła się tylko wtedy, gdy rozważał miejsca, gdzie oddalał się w samotność. Polana z drzewem. Ostatnia ławka w bocznej nawie kościoła, nagrobki na cmentarzu, kapliczka, wystająca z plecaka książka.

Bez wyjątku, zawsze był sam.

– Chodziliśmy do tej samej szkoły, choć nie bywałem w niej zbyt często.

Nie przypominał sobie, by wpadli na siebie w podstawówce.

– Przynajmniej coś nas łączy. Dobra, a tak naprawdę, czego ode mnie chcesz?

Chciał usłyszeć inny powód nieplanowanego spotkania. Wziął głęboki oddech i się wyprostował. Przymrużył oczy i czekał.

– Krążą plotki, że dużo czytasz zakazanych książek. – Irkowi z każdym słowem oczy rozszerzały się z niedowierzaniem. – Dużo spędzasz czasu sam w dziwnych miejscach, mrucząc.

– Ja… ale… skąd… – Rozejrzał się po ulicy, w pobliżu nie było nikogo. Naciągnął obrzeże koszulki. – Kto tak plotkuje?

– Całe miasto? – odpowiedział.

Pobladł. Brak anonimowości to największa wada peryferii.

– Załóżmy, nawet jeśli hołduję szatanowi i diabłom, nawet jeśli oddaję się samotnym czarnym mszom, myślisz, że chciałbym mieć cień chodzący za mną, pytający o wszystko? Do czego jesteś mi potrzebny?

– Ja…

– Zatem nie lepiej się rozstać? Ty kontynuuj życie nastolatka, a ja będę żył po swojemu.

– Nie interesuje mnie codzienność.

Spojrzał na Krystiana ze zrozumieniem.

– Jest zbyt powtarzalna, monotonna…

– Przewidywalna.

– Tak, przewidywalna i jeszcze zbyt szara.

– Codzienność właśnie taka jest: jedni pozostają w szarym świecie, inni próbują dodać barwy. Zapamiętaj, nie mówisz, nie chwalisz się, nie wspominasz w niczyjej obecności o czarnych księgach, nawet gdy będą przypalać cię petami, straszyć wiecznym czy doraźnym ogniem. Milczysz.

Skinął głową.

– Rozumiemy się – przeszył go wzrokiem. – Dla takich jak ja jedno słowo za dużo i mogą być kłopoty.

– W jakie kłopoty się pakujecie? – zapytał mężczyzna, który przystanął obok nich.

Spojrzeli na koloratkę ugniatającą podwójny podbródek. Przełknęli ślinę. Okrągłą niczym cebularz twarzą uśmiechał się ksiądz proboszcz Walery Popiel.

– Skąd ksiądz się tu znalazł? – zapytał zmieszany Irek.

– Nie zajmę wam długo – zaczął i przesunął się bliżej pomiędzy dwóch chłopaków. – W najbliższą niedzielę organizujemy w kościele parafialnym spotkanie. Będzie trochę o religii, więcej o współczesności, możliwościach rozwoju osobistego, ścieżkach kariery, budowaniu relacji. Serce by mi się radowało, gdybym zobaczył tam was. Młodzież zawsze jest mile widziana. – Wepchnął osłupiałym chłopakom do rąk ulotki i tak szybko, jak się pojawił, tak szybko odszedł.

Irek znowu zawiesił wzrok na Krystianie, świdrując, czy rozumie niebezpieczeństwo związane z przerwaniem milczenia. Pomyślał, że nic dobrego z tego przymierza nie będzie. Wiedział, że tylko w pojedynkę można zachować prawdziwe milczenie, a gdy jest się we dwójkę, pojawia się pokusa dzielenia się informacjami. Wiedział też, że hołd lepiej oddaje się w grupie.

Jeszcze wczoraj wyobrażał sobie, jak będzie szedł na polanę pod drzewo, by żłobić na nim znaki szatana. A stał zbity z tropu drugi raz jednego dnia.

– Chodźmy stąd – zaproponował Irek.

– Tak z marszu?

Wydawało się, że to sen. Życie nie zmienia się tak szybko, prawda?

Irek ruszył, nie czekając na odpowiedź. Cień nowo poznanego nie od razu się poruszył, co specjalnie go nie zdziwiło. Mózg procedował tempo zmiany wydarzeń wolniej – choć bez żadnego powodu. Decyzja była podjęta. Należało tylko przestawić myślenie z teorii na praktyczne działanie na nieznanym gruncie. Ostatecznie dostrzegł na chodniku zbliżający się cień.

Irek uznał to za dobry znak. Chłopak jest ciekawy i ryzykuje.

Oboje ryzykują.

Ryzyko jest nieodłączną częścią życia i tylko śmiało stawiając czoła ryzyku, można zdobyć świat lub zaświaty. Dwa lata temu to on był w miejscu nieznajomego, gdy sierpniowego dnia wyciągnął ze skrzynki rachunki i zagubioną ulotkę.

„Odezwa dla wszystkich. Duchy i diabły są wśród nas. I ty możesz kontaktować się z nimi. Przybywajcie” – napisano na czarno-szarej kartce. Pośród malowideł zjaw, skrzatów i ognia widniał warszawski adres.

Przybył.

W normalnej grupie ludzie zaciekawiliby się przybyszem – zaczęłyby się pytania o przeszłość, kim jest, skąd pochodzi i dociekliwe szukanie czegoś wspólnego, łączącego. Wtedy jednak nikt nie wyszedł z transu, choćby na moment nie przestali recytować.

Dzięki temu Włoszcz mógł spokojnie skupić się na ciemnym pomieszczeniu, łacińskich słowach i chłodzie. Przechodziły mu ciarki.

Organizatorem spotkania był Jan Wspaniały. Nic o nim nie wiedział, choć w kręgach podobno znali go wszyscy. Każdy, kto ubóstwiał duchy.

Przypomniał sobie tamten dzień. Ekscytacja na myśl o zwłokach zwierząt porozrzucanych w ciemnym pomieszczeniu, o twarzach umorusanych we krwi, o inicjacji wstępnej i rozcinaniu swojego ciała sztyletem, o narkotykach pobudzających zmysły w czasie orgii.

– Dokąd idziemy?

Zignorował pytanie, myśląc o tym, jak zaskoczyło go zestawienie wyobrażenia z rzeczywistością. Nieoczekiwane stało się, gdy Wspaniały skierował spojrzenie prosto w jego oczy. Przytrzymał nieruchomo Irka za barki i świdrował wzrokiem, jakby wwiercając się w duszę. Nic nie mówił. Nie próbował sprzedawać członkostwa, tylko świdrował.

– Dokąd mnie prowadzisz?

Seans był zupełnie inny niż oczekiwania. Przyniósł efekt. Z czasem słyszał sprzeczne plotki na temat prowadzącego. Dla jednych był popapranym artystą i tanim demagogiem tłumów, dla innych twórcą rosnącej w siłę sekty religijnej. Długo nie wiedział, co jest bliższe prawdzie.

– Hej.

Dopiero teraz Irek uświadomił sobie, że idzie chodnikiem w stronę polany. Odwrócił się przez ramię, towarzysz był blisko.Rozdział 4

Nowy przypadkowy towarzysz nie był tak pewny siebie. Niby ryzykował, wyruszając w nieznaną podróż mentalną, jednak nieznana droga, zmieniająca się z kostki brukowej w żwir, a po kilku następnych krokach w piach, była już zbyt straszna. Nie mijali żadnych ludzi, a ścieżka nie była naznaczona odciskami stóp kogoś idącego tędy wcześniej, były widoczne jedynie pozostałości śladów wysokiego bieżnika szerokiej opony kombajnu. Milczeli.

Irek przypuszczał, że dopiero wejście pomiędzy gotową do ścięcia kukurydzę zrodzi pytania. Gdyby on sam był prowadzony w łodygi wyższe o głowę, skrywające przybyszów, pytałby, szczególnie idąc z satanistą.

– Nie chciałbym zostać ofiarą na stosie, raczej chcę palić stosy.

– Nie żartuj. Nikt nikogo nie pali żywcem, tak to tylko w filmach.

– Poważnie? Ale coś z ogniem będzie, prawda? – rzucił Krystian i wybuchł nerwowym śmiechem.

Irek się rozejrzał. Polna droga była pusta. Szybko wszedł w kukurydzę, a za nim to samo zrobił Krystian, który odruchowo złapał za koszulkę idącego przodem mężczyzny.

– Odbiło ci? Idź za mną, a nie mnie dotykasz.

– Nic nie widzę. Mam się zgubić?

– Wystarczy, że będziesz szedł blisko. Czuję twój oddech na plecach. Gdy przestanę, znajdę cię lub w czasie żniw znajdzie cię rolnik. – Zerwał kolbę. Spod obieranych liści błyskały żółte ziarenka. – Jedzenia tutaj pod dostatkiem, więcej niż miałem w dzieciństwie w domowej lodówce.

– Zjesz surową?

– Żebyś wiedział. – Zajadał się kukurydzą od pierwszych wagarów w szóstej klasie.

Niedokładnie obgryzioną kolbę rzucił za siebie. Monotonię przeprawy przez zielone łodygi spotęgowało rytmiczne gwizdanie. Młody szybko zaczął łapać jednostajną melodię. Szli dziarskim krokiem, sporadycznie zwalniając, by przebić się przez splątane chaszcze. Z boku ktoś mógłby pomyśleć, że dwóch zagubionych na patrolu harcerzy maszeruje na azymut do obozu druhów i jedyne, czego pragną, to ujrzeć innych patrolujących i krzyknąć „Czuwaj!”.

Po chwili znudzili się gwizdaniem. Zanim kukurydza zaczęła się robić rzadsza, dostrzegli polanę i drzewo. Szli jeszcze kwadrans. Krystian, nie wiadomo kiedy, wpadł na Irka i teraz go przygniatał.

– Zejdź ze mnie! Nie widziałeś, że się zatrzymuję?

Usłyszeli ostry dwusylabowy skrzekliwy okrzyk, po czym nad ich głowami z głośnym trzepotem skrzydeł przeskoczył bażant.

– Bażant? Dziwne. Mamy końcówkę lata, a nie maj, gdy mają gody.

– Wstawaj – warknął Irek, odpychając intruza.

Samotność sprawdzała się w tym miejscu najlepiej. Za ich plecami rozpościerało się pole zasłaniające miasto. Przed sobą mieli samotne drzewo, które jakby wyszło przed szereg gęstej panoramy innych drzew rozciągających się tuż na granicy horyzontu. Samotność. Tylko że on nie był samotny.

Samotna była tylko pożółkła lipa z okręgiem wypalonym wokół pnia.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: