Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • nowość
  • promocja

Problem z Billem Gatesem. Rozliczenie z mitem dobrego miliardera - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
11 listopada 2025
3119 pkt
punktów Virtualo

Problem z Billem Gatesem. Rozliczenie z mitem dobrego miliardera - ebook

Bill Gates, jakiego nie znacie.

Człowiek ukrywający się za fasadą charytatywnych miliardów, monopolista i wytrawny polityczny gracz, który dzięki swojemu bogactwu kupił globalną władzę – i sprawuje ją bez żadnej kontroli.

Ta książka to bezkompromisowe śledztwo, rozprawiające się z wizerunkiem świętoszkowatego filantropa i ukazujące technokratę posiadającego ogromny wpływ na edukację, ochronę zdrowia, rolnictwo i politykę szczepień na całym świecie.

To fascynująca, a zarazem niepokojąca opowieść o człowieku, którego imperium dobroczynności stało się modelem nieograniczonej siły zagrażającej fundamentom demokracji.

Fascynujące i doskonale udokumentowane dziennikarstwo śledcze, które odkrywa nieznane sploty i mechnizmy wpływów na nasz globalny świat. – „The Telegraph”

Znakomite demaskatorskie dzieło Schwaba obnaża mity o hipermiliarderach i pobudza polityczne działanie ku… bardziej wspólnemu dobru. – „Nature”

Opowieść zrodzona z frustracji i gniewu wywołanych tajemniczością i niekompetencją filantropijnego świata Gatesa – z nadzieją na przyszłość. – „New Statesman”

Długo wyczekiwany, krytyczny i szokujący portret Billa Gatesa. Wnikliwa analiza jego działań ukazująca, w jaki sposób wykorzystuje twarde taktyki biznesowe, wpływy polityczne i filantropię, by sprawować ogromną władzę bez ponoszenia odpowiedzialności.

Dzięki swojej głośnej i wychwalanej działalności filantropijnej Bill Gates z technologicznego czarnego charakteru zmienił się w jedną z najbardziej podziwianych osób na świecie. Jednak – jak dowodzi Tim Schwab w swoim bezkompromisowym śledztwie – Gates pozostał dokładnie tym samym człowiekiem, którym był w czasach Microsoftu: monopolistą przekonanym o własnej nieomylności i zdeterminowanym, by narzucać innym swoje pomysły, rozwiązania i przywództwo. To wytrawny gracz polityczny, który ogromne bogactwo przekuł w potężne wpływy i do tego sprawił, że uwierzyliśmy, iż należy oklaskiwać jego władzę, zamiast ją kwestionować.

Ta książka pokazuje, jak miliardy Gatesa kupiły mu oszałamiającą kontrolę nad polityką publiczną, rynkami prywatnymi, badaniami naukowymi i mediami. Tim Schwab zrywa z twarzy Gatesa maskę, która zbyt długo chroniła go przed publiczną kontrolą. Okazuje się bowiem, że niezależenie od tego, czy Gates forsuje nowe standardy edukacyjne w Ameryce, reformuje służbę zdrowia w Indiach, uprzemysławia rolnictwo w Afryce czy kształtuje globalną politykę szczepień w pandemii – jego brawurowe eksperymenty społeczne okazują się nie tylko nieskuteczne, lecz wręcz dyktatorskie.

Jak pokazuje Schwab, filantropijne imperium Billa Gatesa należy postrzegać jako niebezpieczny model nieograniczonej władzy, który zagraża demokracji i rozpaczliwie domaga się naszej uwagi.

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-68352-65-8
Rozmiar pliku: 4,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Ta książka powstawała z trudem, bo opowiada o trudnym człowieku. Jednym z najbogatszych na świecie, a zarazem jednym z najbardziej skrytych.

Bill Gates nie odpowiedział na żadną z moich licznych próśb o rozmowę. Podobnie jak nikt z Fundacji Gatesów nie zgodził się na wywiad na żadnym etapie moich prac nad tą książką. Jeszcze przed publikacją mojego pierwszego artykułu o Gatesie na początku roku 2020, czyli zanim dałem się poznać jako dziennikarz, który będzie opisywał Fundację Gatesów jako instytucję dzierżącą olbrzymią władzę, a nie nieskazitelną organizację charytatywną – odmawiano mi jakiejkolwiek wypowiedzi. Kiedy publikowałem swoje reportaże śledcze w „The Nation”, „The British Medical Journal” i „Columbia Journalism Review”, Fundacja Gatesów zawsze powstrzymywała się od komentarzy.

To milczenie nie dotyczy wyłącznie mnie. Fundacja z zasady unika sytuacji, w których jej przedstawiciele musieliby tłumaczyć się z wewnętrznych sprzeczności czy odpowiadać na trudne pytania. Jak każda potężna organizacja, Fundacja Gatesów dysponująca majątkiem wartym 54 miliardy dolarów rozmawia z mediami wyłącznie na własnych warunkach.

Równocześnie, ponieważ tak wiele osób i instytucji jest dziś zależnych od jej pieniędzy, panuje niechęć do wypowiadania się z obawy przed konsekwencjami zawodowymi. Znajdziecie w tej książce licznych anonimowych rozmówców i nie powinniście wątpić w powody, dla których poprosili o utajnienie ich tożsamości. „Publiczne krytykowanie fundacji przez kogoś, kto ubiega się o grant, byłoby samobójstwem”, zauważył w 2008 roku Mark Kane, były szef programu badań nad szczepionkami u Gatesów. „Fundacja Gatesów bardzo dba o swój wizerunek”.

Chciałbym też od razu wyjaśnić, dlaczego Melinda French Gates nie pojawia się w tej książce równie często, jak Bill Gates. To dlatego, że rola Melindy w Fundacji jest mniejsza. Jej władza nie równa się tej, jaką ma Bill. Rozmawiałem z pracownikami Fundacji, którzy wyraźnie stwierdzili, że Bill Gates jest w niej alfą i omegą. Wiem o tym również dlatego, że sama Fundacja ogłosiła to publicznie w roku 2021. Po rozwodzie małżeństwa Gates poinformowano, że to Melinda, a nie Bill, ustąpi z zarządu Fundacji po dwuletnim okresie próbnym, jeśli nie uda im się dojść do porozumienia w sprawie podziału kompetencji. To fortuna Billa, zgromadzona dzięki Microsoftowi, stanowi o majątku Fundacji, i to on ostatecznie decyduje, jak te pieniądze są wydawane. Nie oznacza to jednak, że Melinda nie ma silnego głosu ani znaczącego wpływu.

Na zakończenie jedno zastrzeżenie: formalnie Fundacja Gatesów funkcjonuje w świetle przepisów podatkowych jako fundacja prywatna. W całej książce posługuję się tym właśnie określeniem, choć nierzadko opisuję ją również jako instytucję filantropijną czy dobroczynną.WSTĘP

Być może nazwisko Paul Allen niewiele wam mówi.

A przecież to właśnie on był iskrą napędzającą korporacyjny silnik Microsoftu – jednej z najpotężniejszych firm na świecie. Przez pewien czas odgrywał rolę nie tylko partnera biznesowego, lecz także najlepszego przyjaciela jednego z najbardziej wpływowych mężczyzn, jakich kiedykolwiek widział świat.

Być może nazwiska „William Henry Gates III” również od razu nie skojarzycie. To wspaniałe miano, odpowiednie dla kogoś zamożnego, z wielkiego świata, przyzwyczajonego do przywilejów przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Miano godne człowieka, który w życiowym wyścigu dostał wielkie fory. Matka Billa Gatesa pochodziła z rodziny zamożnych bankierów, a jego ojciec był znanym prawnikiem praktykującym w Seattle. Gates tak opisał swoje dzieciństwo: „Otóż dziś na kolacji będzie gubernator ” albo „…to jakaś kampania polityczna, zaangażujmy się w nią”. To rodzinne koneksje otworzyły mu wyjątkowe drzwi. Już jako młody człowiek dostał rolę stażysty, kogoś w rodzaju posłańca, w legislaturze stanu Waszyngton oraz w Kongresie Stanów Zjednoczonych.

Tymczasem Paul Allen był pochodzącym z klasy średniej synem bibliotekarza. Jego rodzina musiała wiele poświęcić, by dostał się do Lakeside, najbardziej elitarnej prywatnej szkoły w Seattle, gdzie zaprzyjaźnił się z Billem Gatesem. „Wylądowałem w czterdziestoośmioosobowej klasie pełnej dzieci miejscowej elity: z synami bankierów i biznesmenów, prawników i profesorów University of Waszyngton. Z nielicznymi wyjątkami byli to chłopcy z dobrych domów, którzy znali się z prywatnych szkół podstawowych albo z klubu tenisowego”, pisał nieżyjący już Allen w swojej autobiografii.

Lakeside było szkołą zamożną, a to oznaczało, że uczniowie cieszyli się wyjątkowymi przywilejami, takimi jak dostęp do komputera, co w późnych latach 60. stanowiło rzadkość. To właśnie w szkolnej sali komputerowej Allen zaprzyjaźnił się z młodszym o dwa lata Gatesem. „Dość szybko można było zauważyć u Billa trzy cechy”, wspomina Allen. „Był bardzo inteligentny. Bardzo lubił rywalizację (zawsze zależało mu, by udowodnić, jak bardzo jest inteligentny). I był bardzo, bardzo wytrwały”.

Chłopięca smykałka do komputerów szybko przerodziła się w biznes, gdy przyjaciele odkryli sposoby na to, jak zarabiać na rozwijających się umiejętnościach programistycznych. Jak się okazało, ta praca wiązała się również z rywalizacją. Kiedy Allen zdobył zlecenie na opracowanie programu do obsługi listy płac, myślał, że poradzi sobie bez pomocy Gatesa. Gates postawił wówczas sprawę jasno. „Powiedziałem: »Myślę, że nie doceniasz trudności. Jeśli poprosisz mnie, żebym wrócił, przejmę całkowitą kontrolę nad tym projekt i nad wszystkim, o co kiedykolwiek jeszcze mnie poprosisz«” – wspominał Gates. Allen faktycznie potrzebował pomocy przy tym zleceniu. Jak wyjaśnił Gates: „Dla mnie oczywiste było, że bardziej naturalne jest to, bym był szefem”. Z pomocą ojca Gates formalnie zarejestrował firmę programistyczną, mianując się prezesem i zapewniając sobie cztery razy większy udział w zyskach spółki niż ten, który miał otrzymywać Allen.

Po ukończeniu szkoły obydwaj młodzi ludzie nadal byli ze sobą blisko, ale poszli w różnych kierunkach – Allen na publiczną uczelnię Washington State University, a Gates na Harvard. Allen szybko stracił zapał do kariery akademickiej. Wspominał, że Gates namawiał go do przeprowadzki na Wschodnie Wybrzeże, gdzie obaj mogliby zamienić swoją miłość do komputerów w coś wyjątkowego. Allen porzucił studia i wyjechał do Bostonu.

Allen opisywał samego siebie jako „człowieka od pomysłów”. Nieustannie podrzucał plany biznesowe Gatesowi, który odgrywał rolę szefa i zwykle sprowadzał go na ziemię. Jak wspomina Bill Gates: „Ciągle prowadziliśmy rozmowy w rodzaju: »Może połączymy mnóstwo mikroprocesorów, żeby zrobić potężną maszynę? Może zrobimy emulator systemu 360 przy użyciu mikrokontrolerów? Może stworzymy system współdzielenia czasu, w którym wiele osób mogłoby się łączyć i jednocześnie uzyskiwać informacje konsumenckie?«. Było wiele różnych pomysłów”.

Po miesiącach bezowocnych prób Allen w końcu trafił w dziesiątkę i wymyślił coś, co spodobało się Gatesowi. Pomysł polegał na tym, żeby napisać język programowania dla jednego z pierwszych powszechnie dostępnych komputerów domowych na świecie, zwanego Altair. Gates zadzwonił po prostu do siedziby firmy w Nowym Meksyku ze swojego pokoju w akademiku na Harvardzie i w klasyczny dla siebie sposób zablefował, że opracowuje nowe oprogramowanie na Altaira, które jest niemal gotowe. Firma zaprosiła go, by przyleciał i zademonstrował swój produkt. Gates i Allen harowali przez osiem tygodni, by doprowadzić program do stanu używalności. Kiedy nadszedł czas spotkania z ludźmi od Altaira, poleciał na nie Paul Allen. Wprawdzie nie potrafił tak jak Gates łgać w żywe oczy, ale przynajmniej wyglądał jak dorosły człowiek. Gates długo był znany z chłopięcego wyglądu, co Microsoft później wykorzystywał, promując go jako genialnego dzieciaka.

Transakcja doszła do skutku i przyniosła na tyle duży sukces, że Gates ostatecznie rzucił Harvard, by skupić się na swojej nowej firmie. Bo to był jego firma, o czym Allen szybko się przekonał. Mimo że Allen odegrał kluczową rolę w zawarciu umowy dotyczącej Altaira i to on wymyślił nazwę „Microsoft”, stanowiącą połączenie słów microprocessor i software, to Gates bez wahania zażądał większości udziałów, obejmując 60% spółki. Allen pamięta, że był zaskoczony tą demonstracją władzy swojego partnera biznesowego, ale się nie kłócił.

Gates, widząc, jak łatwo mu poszło, bezwstydnie wrócił do negocjacji z Allenem, domagając się jeszcze większego udziału.

„Wykonałem większość pracy… i poświęciłem naprawdę wiele, porzucając Harvard”, powiedział. „Zasługuję na więcej niż sześćdziesiąt procent”.

„O ile więcej?”

„Myślałem o proporcjach 64:36”.

Allen stwierdził w swojej książce, że nie miał serca targować się z Gatesem, ale mam wrażenie, że kryło się za tym coś innego. Moim zdaniem nie umiał zaakceptować tego, że najlepszy przyjaciel próbuje go wykiwać. „Później, gdy nasza relacja się ochłodziła, zastanawiałem się, skąd Bill wziął liczby, które zaproponował tamtego dnia. Próbowałem postawić się w jego sytuacji i zrekonstruować jego sposób myślenia, aż doszedłem do wniosku, że zadał sobie po prostu pytanie: Ile mogę wyciągnąć? (…) Mógłby argumentować, że te wartości odzwierciedlają nasz wkład, ale to tylko podkreśliłoby różnicę między synem bibliotekarza a synem prawnika. Mnie nauczono, że umowa to umowa, a słowo to słowo. Bill był bardziej elastyczny”.

Microsoft się rozwijał i ostatecznie przeniósł się do Seattle, a Allen wciąż był człowiekiem od idei. Wspomina, jak opracował rozwiązanie sprzętowe, specjalną kartę rozszerzeń SoftCard, która umożliwiała działanie oprogramowania Microsoftu na komputerach Apple. Produkt ten otworzył przed Microsoftem nowy rozległy rynek i w 1981 roku przyniósł przychody rzędu milionów dolarów, których firma tak bardzo potrzebowała. Allen, wciąż przekonany, że on i Gates są partnerami i równorzędnymi wspólnikami, postanowił wykorzystać sukces SoftCard jako kartę przetargową, by wywalczyć większe udziały w firmie. Jeśli Gates mógł negocjować procent ich zysków, to dlaczego nie on?

„Nigdy więcej nie chcę o tym mówić – uciszył go Gates. – Nie poruszaj tego tematu”.

„W tamtej chwili coś we mnie umarło”, wspomina Allen. „Myślałem, że nasze partnerstwo opiera się na uczciwych zasadach, ale teraz widzę, że dla Billa jego interes wziął górę nad wszystkimi innymi względami. Mój wspólnik chciał zgarnąć jak największy kawałek tortu i z nikim się nie dzielić. Nie mogłem tego zaakceptować”.

Ostatecznym upokorzeniem była dla Allena sytuacja, gdy, dochodząc do siebie po leczeniu chłoniaka nieziarniczego, który ostatecznie odebrał mu życie, usłyszał przypadkiem, że Gates omawia plan „rozwodnienia” jego udziałów, co jeszcze bardziej zmniejszyłoby stan jego posiadania w firmie. Po zmuszeniu Allena do redukcji zysków z 50 do 40, a potem do 36% Gates wciąż chciał więcej.

„Odtwarzałem ten dialog w myślach, jadąc do domu”, pisał Allen, „i wydawał mi się coraz bardziej ohydny. Pomogłem założyć tę firmę i wciąż byłem aktywnym członkiem zarządu, choć ograniczyła mnie choroba, a teraz mój partner i kolega knuli, jak mnie oszukać. To było wyrachowane, bezwzględne wykorzystanie sytuacji”.

To druzgocąca puenta autobiografii Allena. Jego opowieść, choć pozornie jest opisem niezwykłej drogi, która doprowadziła go do bycia multimiliarderem, może też być odczytywana jako poruszająca refleksja na temat nieudanej relacji z Billem Gatesem – człowiekiem, którego kochał, ale który był niezdolny do prawdziwej przyjaźni, ponieważ uważał wszystkich za gorszych od siebie. Jak opisuje to Allen, w głębi serca Gates to ktoś, kto nieustannie dąży do udowodnienia swojej wyższości, „kto chce nie tylko cię pokonać, ale wręcz zmiażdżyć, o ile tylko byłoby to możliwe”.

O Gatesie napisano dziesiątki książek, praktycznie wszystkie powstały w latach 90. ubiegłego wieku i w pierwszej dekadzie XXI wieku. Każda z nich opisuje despotyczny i gwałtowny charakter tego człowieka. Nie brak w nich informacji także o jego nieprzyjemnym sposobie bycia, arogancji, a nawet zachowaniu, które można uznać za brutalne. Gates jest nie tylko człowiekiem pełnym pasji, ale też silnych emocji, często opisywanym jako niedojrzały w swojej niezdolności lub niechęci do panowania nad własnym temperamentem. W latach 90. „Playboy” pisał, że uprawia on „zarządzanie przez zawstydzanie – kwestionował umiejętności swoich pracowników, a nawet doprowadzał niektórych do łez”. Wyglądał, jakby rozkoszował się poniżaniem podwładnych w Microsofcie.

Paul Allen też pisał o nieustannych „tyradach” Gatesa, „terroryzowaniu” i czynieniu „osobistych wycieczek”, co było źródłem poważnego obniżenia produktywności w firmie. Stosujący głównie wzmocnienia negatywne Gates stał się znany ze swojego słynnego powiedzonka: „To jest, kurwa, najgłupsza rzecz, jaką w życiu słyszałem”.

Niektórzy utrzymują, że bycie liderem biznesu na poziomie, na którym działał Gates, wymaga tego rodzaju narcyzmu i ekspresyjności. Można oczywiście próbować to w ten sposób usprawiedliwiać, ale faktem jest, że rządził swoją firmą żelazną ręką, a całą branżę komputerową zaczął uważać za swoje udzielne królestwo. Liczba jego ofiar szybko rosła. „W firmie komputerowej (…) Bill szedł do najwyższej rangą osoby i krzyczał na nią, mówił, że musi być tak i tak, bo w przeciwnym wypadku spowodujemy, że nasz software nie będzie działać na ich sprzęcie! Co byście zrobili na miejscu takiej firmy? Byli pod ścianą. Nie mogli sobie pozwolić na to, by Microsoft nie działał na ich urządzeniach, więc musieli robić to, co im kazano”, wspomina jeden z ówczesnych pracowników Microsoftu, Scott McGregor. Jak ujął to inny dyrektor do spraw oprogramowania w latach 90.: „To była część jego strategii. Ludzi się miażdży. Albo się ich ustawia w szeregu, albo miażdży”.

Największy biznesowy sukces Microsoftu przyszedł we wczesnych latach 80., kiedy IBM, będący wówczas jedną z najpotężniejszych firm na świecie, poprosił stosunkowo niewielką firmę programistyczną z siedzibą w Seattle o stworzenie systemu operacyjnego dla swoich komputerów osobistych. Większość mediów uznała ten zaskakujący kontrakt za efekt nepotyzmu. Matka Gatesa zasiadała bowiem razem z szefem IBM w zarządzie United Way, czyli jednej z najbardziej znaczących organizacji charytatywnych na świecie. Ta znajomość mogła nadać rozpęd firmie Billa. Ojciec również przez wiele lat wspierał biznes syna. Z czasem Microsoft stał się największym klientem jego kancelarii prawniczej.

Problem z umową z IBM polegał na tym, że… Microsoft nie miał systemu operacyjnego. Znalazł więc firmę, która taki system miała, i go odkupił. Potęga rynkowa IBM sprawiła, że nowo powstały MS-DOS stał się branżowym standardem, kładąc podwaliny pod późniejszą, wartą miliardy dolarów, dominację Microsoftu w branży IT. Kilkadziesiąt lat później większość komputerów na świecie nadal działa na systemie operacyjnym Microsoftu. Tyle że jest to Windows. Bill Gates sprawił, że jego korporacyjna mantra: „Komputer z oprogramowaniem Microsoftu na każdym biurku i w każdym domu ” – stała się rzeczywistością.

To wydarzenie pokazuje, że jeśli Gates jest geniuszem, to nie jako innowator, wynalazca czy spec od technologii. Jest geniuszem biznesu – rozumie finansowy wymiar technologii i innowacji, potrafi budować sieci kontaktów, jest świetnym negocjatorem. A przede wszystkim nie ustępuje, dopóki nie postawi na swoim.

Z czasem Bill Gates stał się jednym z tych liderów branży, którzy budzą największy lęk. Microsoft wciąż się rozrastał, aż zaczął wykraczać poza dotychczasowe biznesowe ramy związane z tworzeniem oprogramowania. Firma rozważała na przykład kupno Ticketmastera, monopolisty w sprzedaży biletów na koncerty i wydarzenia sportowe. Następnie Gates pojawił się na prestiżowej konferencji branży prasowej, wywołując szok i spekulacje na temat możliwych przejęć medialnych. (Ostatecznie Microsoft stworzył czasopismo internetowe Slate i telewizję MSNBC, z których później się wycofał). „Wszyscy w branży medialnej paranoicznie boją się Microsoftu, łącznie ze mną”, mówił wtedy magnat medialny Rupert Murdoch.

W pewnym momencie Microsoft zaczął przypominać nie tyle monopol, co imperium postrzegane przez biznes tak, jak wiele rządów postrzega amerykańską armię. Wystarczy jeden manewr lotniskowca w tę czy inną stronę, by wszyscy zrozumieli, że to sygnał z Pentagonu: „twoja przyszłość jest w naszych rękach”.

„Rywalizowałem z Microsoftem przez wiele lat, ale nigdy tak naprawdę nie doceniłem, jak wielki się stał, nie tylko jako firma, ale też marka i część narodowej świadomości”, zauważył w 1998 roku Eric Schmidt, ówczesny dyrektor w firmie Novell (a później dyrektor generalny Google’a). „Mają produkty, niszczycielską siłę marketingową, bogactwo Billa Gatesa, wszystkie te okładki czasopism. Mają wszystko”.

Potęga Microsoftu nie była jednak niezniszczalna. Firma pod kierownictwem Gatesa popełniła szereg poważnych błędów, nie dostrzegając potencjalnie śmiertelnego zagrożenia dla udziału Microsoftu w rynku, jakie pojawiło się wraz z upowszechnieniem internetu. Aby dogonić konkurencję, Microsoft, trochę na kolanie, wymyślił plan wykończenia America Online, czyli dostawcy usług internetowych opartych na sieci telefonicznej, w której Paul Allen miał sporo udziałów. Gates rzucił od niechcenia w rozmowie ze znajomym Allena: „Po co Paul miałby chcieć z nami konkurować? Będę po prostu (…) tracić co roku pieniądze, dopóki nie osiągniemy największego udziału w rynku usług internetowych. Jaki sens miałaby dla niego rywalizacja z czymś takim?”. Allen zrozumiał, co się święci, i pozbył się swoich udziałów.

Gates i Microsoft zwrócili też uwagę na przeglądarki internetowe, wśród których najpopularniejszą był wówczas Netscape. Microsoft zaczął wywierać presję na producentów komputerów, by sprzedawali swoje urządzenia z wgranym systemem operacyjnym Windows oraz przeglądarką Internet Explorer.

Okazało się to początkiem końca Gatesa w Microsofcie. W 1998 roku rozpoczął się głośny proces antymonopolowy. Departament Sprawiedliwości oskarżył firmę o nadużywanie pozycji monopolisty. W niewytłumaczalnym akcie pychy Gates uznał, że potrafi osobiście przechytrzyć rządowych prawników i zgodził się na filmowanie składanych przed sądem zeznań. Skończyło się to mocno żenującym występem, który okazał się szkodliwy dla jego firmy. Przez wiele dni Gates występował w roli Pana Wszystko­wiedzącego, do znudzenia zmuszając stronę przeciwną do ponownego sformułowania już raz zadanego mu pytania. Spierał się nawet o definicję słowa „definicja”. Nieustannie podważając przy tym kompetencje prawników drugiej strony. (Nagrania zeznań są dostępne na YouTubie). Był to nadawany w godzinach najwyższej oglądalności pokaz wymijających odpowiedzi udzielanych przez faceta z kompleksem boga. Paul Allen – jak i reszta świata – oglądał publiczne wykręty Gatesa z mieszaniną fascynacji i zgrozy.

„Wrogość wobec Microsoftu nasiliła się i rozpowszechniła, co zraniło Billa do głębi”, pisał Allen. „Wcześniej był ulubieńcem prasy biznesowej, uznanym biznesmenem i geniuszem technologicznym. Teraz media zaczęły go przedstawiać jako tyrana, który naginał zasady i prawdopodobnie je łamał”.

W 1999 roku sądy orzekły przeciwko Microsoftowi, uznając go za monopolistę, który tłumił innowacje, ale wiele z najsurowszych kar, w tym nakaz podziału firmy, zostało uchylonych w wyniku apelacji. Niemniej Microsoft wciąż borykał się z głośnymi pozwami składanymi przez konkurencję i Unię Europejską, które utrwaliły reputację Micorosoftu jako firmy toksycznej.

Nagle ludzie zaczęli rzucać w Billa Gatesa tortami. Simpsonowie wyśmiewali jego monopolistyczno-nerdowski kompleks niższości. Zarówno Bill Gates, jak i Microsoft musieli coś zmienić. Tak narodziła się Fundacja Gatesów.

Bill Gates flirtował z filantropią w latach 90., ale gdy procesy antymonopolowe przerodziły się w jego kryzys wizerunkowy na pełną skalę, błyskawicznie zwiększył środki przekazywane na dobroczynność o kilka rzędów wielkości. Do końca 2000 roku przeznaczył na nowo utworzoną Fundację Gatesów ponad 20 mld dolarów. Nagle stał się najhojniejszym filantropem, a zarazem najbogatszym człowiekiem na Ziemi, z osobistym majątkiem szacowanym na 60 mld dolarów. Paradoksalnie mógł się cieszyć tymi dwoma tytułami przez kolejne dziesięciolecia. Bez względu na to, ile pieniędzy rozdał, wciąż zdawał się pozostawać najbogatszy na świecie. (W chwili, gdy piszę te słowa, spadł jednak w rankingu na szóste miejsce wśród najzamożniejszych. Jego majątek wynosi teraz trochę ponad 100 mld dolarów).

Nagła szczodrość Gatesa w samym środku kryzysu wizerunkowego spotkała się początkowo z uzasadnionym sceptycyzmem. Niegdysiejsi giganci przemysłu, jak John D. Rockefeller i Andrew Carnegie, pod koniec życia wykorzystywali dobroczynność, by przysłonić destrukcyjny wpływ biznesów, które przyniosły im bogactwo. A filantropii w Stanach Zjednoczonych zawsze towarzyszyła długa lista skandali i kontrowersji. W ostatnich latach dowiedzieliśmy się na przykład, że skazany za przestępstwa seksualne Jeffrey Epstein wykorzystywał darowizny na cele charytatywne do budowania sieci wpływów, która kryła go przed krytycznym spojrzeniem opinii publicznej. Rodzina Sacklerów, która, zarabiając na sprzedaży OxyContinu przyczyniła się do wybuchu epidemii opioidów w Stanach Zjednoczonych, też mocno zaangażowała się w działania filantropijne, aby odwrócić uwagę elit i sprawić, by nie przyglądano się zbyt uważnie źródłom jej bogactwa. Lance Armstrong zyskał reputację wielkiego filantropa dzięki działalności charytatywnej w fundacji Livestrong, jednocześnie mierząc się z oskarżeniami – które okazały się później prawdziwe – o to, że jego wybitna kariera kolarska była napędzana środkami dopingującymi. Hillary Clinton znalazła się pod ostrzałem, gdy ujawniono, że jako sekretarz stanu USA wielokrotnie spotykała się z darczyńcami Fundacji Clintonów, w tym Melindą French Gates (Clinton zaprzeczyła, by spotkania te w jakikolwiek sposób wpływały na jej decyzje). Natomiast Fundacja Trumpa ogłosiła w 2018 roku, że zaprzestanie działalności, po tym, jak prokurator generalny stanu Nowy Jork oskarżył ją o pełnienie funkcji zbliżonej do „książeczki czekowej służącej interesom biznesowym i politycznym pana Trumpa”.

W pierwszych latach istnienia Fundacji Gatesów media nie zapominały o umiejętności elit do wykorzystywania filantropii w celu promowania swoich interesów czy poprawy wizerunku, a dziennikarze na przełomie tysiącleci mieli odwagę, by rozmawiać z krytykami Gatesa i otwarcie kwestionować jego darowizny – takie jak przekazywanie przez Fundację bibliotekom publicznym komputerów z oprogramowaniem Microsoftu. „To się nawet nie kwalifikuje jako filantropia”, mówił w tamtym czasie jeden z krytyków. „To przygotowanie rynku. Siejesz z myślą o przyszłych zbiorach – ułatwiasz przyszłą sprzedaż”.

Jednocześnie zaczęła się pojawiać inna narracja, która dawała Gatesowi kredyt zaufania. Jak wiele mógłby osiągnąć Gates ze swoją zawziętością, gdyby zamiast wykańczać konkurentów biznesowych, postanowił wykończyć choroby, głód i nędzę? W tej narracji Gates stawał się wielkim rewolucjonistą. Kimś, kto zmienił tradycyjnie pojmowaną filantropię, pełną grzecznościowych gestów i pozornej dobroczynności, w prawdziwą odpowiedzialność. „Oznacza to prowadzenie badań i analityczny pragmatyzm, który Gates (…) stosował przez wiele lat przy tworzeniu oprogramowania, a teraz wykorzysta go, by wyplenić malarię czy polio w krajach rozwijających się”, donosił magazyn „Time” w roku 2000.

To, że Gates zaliczył w końcu miękkie lądowanie w mediach, mogło być również spowodowane tym, że jego działania dobroczynne pozwoliły nam dać upust naszej głęboko zakorzenionej fascynacji bogactwem. Oto człowiek, który stał się obrzydliwie bogaty dzięki interesom, teraz zamierzał wszystko rozdać. Stał się symbolem tego, że możliwa jest zmiana paradygmatu i że kapitalizm może ostatecznie spełniać swoje obietnice poprawy losu wszystkich ludzi. Nie zaszkodził też fakt, że Fundacja Gatesów zaczęła przekazywać setki milionów dolarów redakcjom prasowym (od „The Guardian”, przez „Spiegla”, „Le Monde” i ProPublicę, aż po NPR), ani że Melinda French Gates zasiadała przez kilka lat w zarządzie „The Washington Post”.

Dobroczynne przedsięwzięcia Gatesa współgrały też z dominującym w tamtym czasie neoliberalnym modelem gospodarczym, wedle którego sprawne i skuteczne podmioty z sektora prywatnego mogą – i powinny – przejąć większość zadań realizowanych przez niemrawy i zbiurokratyzowany aparat państwowy. Bill Gates stał się istotnym partnerem i nieocenionym liderem biznesu. Tych wszystkich wielkich firm sektora produkcji żywności i rolnictwa oraz instytucji edukacyjnych i finansowych wprowadzających korporacyjną ideologię do życia publicznego pod sztandarem dobroczynności. Przekonywał, że jego fundacja będzie współpracować z firmami farmaceutycznymi i agrochemicznymi, by przyspieszyć postęp w leczeniu chorób i przeciwdziałać głodowi, tak samo jak Microsoft gwałtownie przyspieszył postęp społeczny, wywołując rewolucję komputerową.

Prezydent Stanów Zjednoczonych George W. Bush podczas szczytu w Białym Domu w 2007 roku chwalił ten nowy model filantropii, nazywając go „fantastycznym przykładem społecznej odpowiedzialności biznesu i wykorzystania przedsiębiorczości do rozwiązywania problemów społecznych”. Gates otrzymał następnie Prezydencki Medal Wolności od Baracka Obamy, honorowy tytuł szlachecki od królowej Elżbiety II oraz order Padma Bhushan za wybitne zasługi od rządu Indii. A kolejne prestiżowe wyróżnienia sypały się jak z rękawa. Po tym, gdy pojawił się na okładce tygodnika „Time” jako Człowiek Roku 2005, z Bono i Melindą tuż za nim, 109. Kongres Stanów Zjednoczonych uhonorował to wydarzenie rezolucją Izby Reprezentantów nr 638, „gratulując Billowi Gatesowi, Melindzie Gates i Bono” tego zaszczytu. Pod rezolucją podpisało się siedemdziesięciu jeden wnioskodawców.

„Nie sądzę, aby przesadą było stwierdzenie, że Bill Gates jest – moim zdaniem – najbardziej wpływową osobą naszego pokolenia. Naprawdę tak uważam”, powiedział dziennikarz Andrew Ross Sorkin, siedząc obok Gatesa podczas imprezy organizowanej przez „The New York Times” w 2019 roku. „To, co zrobił w sektorze prywatnym w Microsofcie, zmieniło oblicze naszej kultury i sposób, w jaki dziś żyjemy. A to, co robi wraz ze swoją fundacją, zmienia świat”.

W miarę jak rosła fama wokół dobrych uczynków ­Gatesa – czy też jego kult – świat nie tyle wybaczył mu zachłanność i niszczycielską siłę monopolu, którym zawdzięczał możliwość stania się tak hojnym filantropem, ile po prostu zapomniał o pierwszym etapie kariery Gatesa. Wartość darowizn, a do początku 2023 roku zadeklarowano przekazanie około 180 mld dolarów, rozwiała wszelkie podejrzenia w stosunku do Billa Gatesa i jego intencji. Jakkolwiek na to patrzeć, te ogromne darowizny zdecydowanie posłużyły większemu celowi niż tylko poprawa nadszarpniętej reputacji Gatesa. Gates naprawdę oddał się stworzeniu trwałej instytucji charytatywnej. Takiej, która – jak sama Fundacja uwielbia przypominać – ratuje ludzkie istnienia.

Podczas pewnego wydarzenia w 2006 roku, na którym multimiliarder Warren Buffett poinformował, że przekaże znaczną część swojego osobistego majątku Fundacji Gatesów, Gates ogłosił, że jeszcze za jego życia „będziemy mieli szczepionki i leki, które wyeliminują zagrożenie” ze strony dwudziestu najbardziej zabójczych chorób. Wiele lat później, w roku 2020, Gates jeszcze wzmocnił zaangażowanie Fundacji w najambitniejsze projekty, ogłaszając wszem wobec, że „celem jest nie tylko stopniowy postęp. Chodzi o to, aby w pełni wykorzystać nasze możliwości i zasoby i postawić wszystko na jedną kartę – jeśli to się powiedzie, uratujemy wielu ludzi i poprawimy jakość ich życia”.

Takie obietnice stały się znakiem rozpoznawczym Fundacji. Gates na każdym kroku kierował nasz wzrok na ten Szmaragdowy Gród, który budował. Niezwykłe miejsce, w którym „życie każdego człowieka ma taką samą wartość”. W świecie spragnionym bohaterów większość z nas chciała uwierzyć w tę utopijną wizję. Krytykowanie Billa Gatesa i jego charytatywnej krucjaty stało się nie tylko czymś źle widzianym. Nabrało wręcz charakteru bluźnierstwa.

Nie można nie docenić, jak niezwykła, kompletna i szybka była transformacja jego publicznego wizerunku. Z chciwego, bezdusznego, despotycznego monopolisty Gates zamienił się w „filantropa o łagodnym głosie” oraz „życzliwego, współczującego i cichego” przywódcę, jak opisywały go odpowiednio telewizje ABC i CNBC. Oczywiście Bill Gates tak naprawdę się nie zmienił. Nie przeszedł przeszczepu mózgu ani nie doświadczył cudownej przemiany osobowości. Gates w swojej fundacji pozostaje tym samym despotycznym, opryskliwym tyranem, jakim był w Microsofcie, wulkanem emocji, który łatwo wybucha. „Bill przez siedemdziesiąt procent czasu był kompletnym i skończonym dupkiem, a przez trzydzieści takim nieszkodliwym, zabawnym i superinteligentnym nerdem”, powiedział mi jeden z jego byłych pracowników. „Kiedy się tam pracowało”, mówił inny pracownik Fundacji, „cenne było to, że zawsze był bezpośredni, co miało swoje plusy, jak i minusy. Słuchanie Billa było ekscytujące, człowiek zawsze się zastanawiał, co dziś powie”.

Z kolei Melinda Gates była dokładnie taka sama podczas prywatnych spotkań, jak i podczas publicznych wystąpień. Jak powiedział jeden z moich rozmówców, była do tego stopnia ugrzeczniona, że odnosiło się wrażenie, że wszystko, co robi i mówi, jest wyreżyserowane. Oczywiście oznaczało to, że gdy na spotkaniach pojawiali się oboje, „i tak wszyscy zwracali uwagę na Billa. Jaka dziś jest jego mowa ciała? Czy przeklina? Rzuca rzeczami? Bo Melinda na pewno nic takiego nie zrobi”.

Bill Gates ma w zwyczaju skupiać na sobie uwagę i nigdy nie miał większych skrupułów, gdy coś szło nie po jego myśli, by wyraźnie okazać niezadowolenie, wpaść we wściekłość. Kiedy świat nie tańczy, jak Bill mu zagra, gdy czuje opór lub nie kontroluje sytuacji, potrafi rozpętać prawdziwe piekło. Tak, ludzie są skomplikowani, ale Gates nigdy nie mówi „łagodnym głosem”. Jego cała działalność charytatywna miała raczej sprawić, by jego głos stał się jeszcze lepiej słyszalny. Skutecznie wykorzystał swoją dobroczynność, by objąć przywództwo w wielu dziedzinach. Był niczym zdobywca, stawiający flagę na nowo odkrytym lądzie. Przejął wiele obszarów i rościł sobie prawa do zwierzchnictwa nad działaniami dotyczącymi kwestii, o które się upomniał – od chorób dziesiątkujących ludność w krajach trzeciego świata, przez rolnictwo w Afryce Subsaharyjskiej, po standardy szkolnictwa w USA. Gates rządził tymi projektami, mając wyraźną wizję tego, jak świat powinien funkcjonować, wymyślając rozwiązania problemów społecznych poprzez innowacje i technologię, uznając prymat sektora prywatnego, promując znaczenie własności intelektualnej, a przede wszystkim reorganizując świat w taki sposób, by zapewnić sobie miejsce przy stole decyzyjnym, często u jego szczytu.

Sposób, w jaki Bill Gates praktykuje działalność charytatywną, zdecydowanie różni się od tego, jak robią to zwykli ludzie. Fundacja Gatesów nie przekazuje pieniędzy biednym, by wydawali je według własnego uznania. Nie pracuje też w terenie, by poznać docelowych beneficjentów – wysłuchać ich obaw, sprawdzić różne możliwości, sfinansować ich pomysły. Zamiast tego Gates ofiarowuje swoje prywatne pieniądze swojej prywatnej fundacji. Potem w jej siedzibie zbudowanej za pół miliarda dolarów gromadzi niewielką grupę konsultantów i specjalistów, by zdecydować, które problemy są warte jego czasu, uwagi i pieniędzy i jak należy je rozwiązać. Następnie Fundacja Gatesów zasypuje pieniędzmi uniwersytety, think tanki, redakcje prasowe i organizacje praw człowieka, które na rewersie czeku dostają listę oczekiwań. W ten sposób, całkiem niepostrzeżenie, Gates stworzył bańkę potakiwaczy przesuwających dyskurs polityczny w stronę odpowiadającą jego ideom. Rezultaty są zdumiewające.

Fundacja Gatesów na własną rękę opłaciła jedną z najważniejszych i najbardziej kontrowersyjnych zmian w amerykańskim szkolnictwie ostatnich lat, czyli Common Core State Standards (Wspólne Krajowe Standardy Edukacyjne). Jest to w zasadzie nowy system prowadzenia edukacji w Stanach Zjednoczonych. Tymczasem w wielu krajach afrykańskich to Bill Gates ma najważniejszy głos w sprawie kształtowania polityki rolnej, forsując dziesiątki nowych przepisów, regulacji, ustaw i regulacji publicznych, zawsze zgodnych z jego własną rynkową, korporacyjną, prawno-patentową wizją tego, jak powinna działać globalna gospodarka. Podczas pandemii COVID-19 przywódcy wielu krajów miotali się, nie potrafiąc opracować planu działania. W tym czasie Gates zrobił użytek z dwudziestoletniego doświadczenia Fundacji w kwestii szczepień i odegrał wiodącą rolę w życiu miliardów najbiedniejszych ludzi na świecie, w zasadzie przejmując kontrolę nad działaniami Światowej Organizacji Zdrowia.

Te ambitne interwencje niezwykle umocniły pozycję Billa Gatesa na światowej scenie, choć w praktyce wszystkie te działania zakończyły się porażką, zarówno z perspektywy oficjalnych celów samej Fundacji, jak i jakichkolwiek niezależnych wskaźników skuteczności. Okazuje się, że rozwiązywanie złożonych problemów, takich jak publiczne zdrowie i edukacja, jest znacznie trudniejsze, niż sądzi Bill Gates. Widać, że pieniądze przekazywane przez miliarderów nie są rozwiązaniem.

Oczywiście datki Fundacji czasami pomagały ludziom, ale jej brutalna taktyka spowodowała też przy okazji mnóstwo szkód, które w dużej mierze zignorowaliśmy. Dominująca narracja, na której opiera się publiczny wizerunek Fundacji Gatesów, skupiła się na jej wybiegających w przyszłość celach, przelewach ogromnych sum pieniędzy i rzekomo uratowanych istnieniach ludzkich. W tym głęboko tendencyjnym, jednostronnym dyskursie znalazło się niewiele miejsca na poważną debatę publiczną na temat tego, czym tak właściwie zajmuje się ta fundacja. Bill Gates nie przekazuje po prostu pieniędzy na walkę z chorobami, poprawę stanu edukacji i rolnictwa. On wykorzystuje swoje ogromne bogactwo, aby zdobyć wpływy polityczne i przebudować świat zgodnie ze swoim ograniczonym światopoglądem.

Krótko mówiąc, wmówiono nam, że Bill Gates zajmuje się filantropią, podczas gdy w rzeczywistości interesuje go przede wszystkim władza, a Fundacja Gatesów jest instytucją charytatywną, chociaż tak naprawdę jest to organizacja polityczna – narzędzie, którego używa Bill Gates, by kontrolować mechanizmy rządzące polityką. „Ma do nas bezpośredni dostęp dzięki swojej sławie i reputacji, i temu, co robi ze swoimi pieniędzmi”, stwierdził w 2020 roku Mitch McConnell, ówczesny lider większości Senatu USA. „W wielu z tych krajów jest on o znacznie skuteczniejszy niż rząd, co z pewnością stanowi wartość dodaną dla zdrowia publicznego na całym świecie”.

Gates wykorzystuje ten dostęp, spotykając się m.in. z głowami państw: od Baracka Obamy przez Donalda Trumpa po Angelę Merkel, aby skutecznie naciskać na rządy, by przekazywały miliardy dolarów pochodzące od podatników na jego projekty charytatywne. Pieniądze z naszych podatków sowicie dotują dobroczynne imperium Gatesa, lecz cała chwała spływa na jego twórcę, który nie podlega praktycznie żadnym mechanizmom kontrolnym. „Forbes” od lat umieszcza Billa Gatesa na swojej corocznej liście dziesięciu najpotężniejszych ludzi na świecie, ale ponieważ Gates wywiera wpływ poprzez filantropię, nie analizujemy, ani nie kwestionujemy jego władzy. Opiera się ona na zastraszaniu, a jej efekt jest mrożący. Choć krytyków Fundacji jest mnóstwo, to jednak wiele osób, które znają ją najlepiej, niechętnie zabiera głos, w obawie przed utratą mecenatu lub ściągnięciem na siebie gniewu Billa Gatesa. Ta autocenzura jest tak wyraźna, że naukowcy ukuli nawet dla niej termin: Bill chill – „chłodziarka Billa”. To jedna z wielu sprzeczności, które charakteryzują Fundację Gatesów. Najbardziej znana i rozpoznawalna organizacja humanitarna świata jest jednocześnie jedną z najbardziej przerażających.

Nie oznacza to, że Bill Gates nie ma dobrych intencji. I nie powinniśmy wątpić, że on naprawdę wierzy, iż pomaga światu. Powinniśmy jednak zrozumieć, że robi to w jedyny znany mu sposób: przejmując kontrolę. Charakterystyczną cechą Billa Gatesa, widoczną od początków jego kariery, jest niezachwiana wiara w siebie. Absolutna pewność, że ma rację i moralną słuszność we wszystkim, co robi, jako najbystrzejszy facet w pokoju i człowiek urodzony, by przewodzić.

Pod pewnymi względami to właśnie dobre intencje Gatesa stanowią problem. Przyjrzyjmy się największym, a często przy tym najbardziej krwiożerczym przywódcom w historii, a zobaczymy, że wielu z nich – a zwykle byli to mężczyźni – było głęboko przekonanych, że tylko oni wiedzą, co jest najlepsze dla innych. W którymś momencie będziemy musieli się zgodzić co do tego, że taki sposób sprawowania władzy jest szkodliwy i niedemokratyczny, a humanitaryzm mający na celu prawdziwy postęp ludzkości, dbający o idee, takie jak równość, sprawiedliwość, wolność, wymaga od nas sprzeciwu wobec samozwańczych przywódców i władzy, która przed nikim nie odpowiada.

A to oznacza, że Bill Gates jest problemem, a nie rozwiązaniem. Ma władzę, na którą nie zapracował i nie zasługuje. Nikt go nie wybrał ani nie wyznaczył, by przewodził światu – w jakiejkolwiek sprawie. A jednak stoi tu, waląc się w pierś niczym goryl, okupując mównicę i wywrzaskując do mikrofonu pomysły mające stanowić remedium na wszystkie problemy świata: od zmiany klimatu przez dostęp do antykoncepcji po pandemię COVID-19.

Mija dwadzieścia lat od rozpoczęcia tego wielkiego eksperymentu z filantropią i czas najwyższy, by dokonać ponownej oceny najpotężniejszego dobroczyńcy świata, zwłaszcza że nowe pokolenie miliarderów związanych z branżą IT zaczyna iść w jego ślady. Jeff Bezos i jego była małżonka, MacKenzie Scott, zobowiązali się do przekazania większości swoich majątków, łącznie ponad 150 mld dolarów. Mark Zuckerberg składał podobne obietnice, tak jak uczyniły to setki innych krezusów, sygnatariuszy Giving Pledge – wymyślonej przez Fundację Gatesów inicjatywy, której celem jest zachęcenie wielkich (i bogatych) tego świata, by podzielili się swoim majątkiem. Czy takie inicjatywy powinny nas cieszyć? Wydaje się, że tak. Jakżeby inaczej. Tymczasem, choć to całkowicie sprzeczne z intuicją, perspektywa przekazania w przyszłości setek miliardów dolarów – a nawet bilionów – na cele charytatywne nie jest powodem do świętowania, ale raczej do niepokoju.

Dlaczego tak jest? Warto posłużyć się analogią i przypomnieć, że elity chętnie sięgają do portfeli, lobbując i wpłacając na kampanie wyborcze. Filantropia stała się po prostu kolejnym narzędziem wywierania wpływu przez miliarderów. Gdy gładko przechodzimy do porządku nad tym, że bogaci ludzie w zamian za swoje pieniądze kupują władzę, przyczyniamy się do upadku demokracji i początku oligarchii. To wyraźny sygnał, byśmy zadali sobie pytanie, czy chcemy żyć w świecie, w którym najwięksi bogacze mają najwięcej do powiedzenia? W którym godzimy się, by szemrani biznesowi potentaci gromadzili olbrzymie fortuny w zamian za to, że ich część przekażą na cele charytatywne, które i tak pomagają realizować ich plany polityczne.

Bill Gates to idealne studium przypadku, by zbadać tę kwestię, ponieważ pod wieloma względami jest świetnym przykładem dobrych uczynków, do których zdolni są miliarderzy, idealnym przykładem tego, co może osiągnąć globalna elita o dobrych intencjach. Dziennikarze, wylewając przez wiele lat morze atramentu na badania nadużyć finansowych ze strony braci Koch i Ruperta Murdocha, wylali go cały ocean, wysławiając Billa Gatesa jako naszego „dobrego miliardera”, gdy opisywali jego rzekomo bezinteresowne kampanie charytatywne mające na celu uratowanie świata przed nim samym. Media, wspierane przez nad wyraz sprawną machinę wizerunkową Fundacji Gates, wykreowały sielankową narrację, bajkową opowieść o Fundacji, która ma tak nieliczne wady, że nie warto o nich wspominać. W tej narracji każdy, kto zadaje pytania, zamiast odpowiedzi słyszy: Wolelibyście, żeby Bill Gates wydawał swoje pieniądze na sportowe samochody i rezydencje? Czy świat naprawdę byłby lepszy, gdybyśmy opodatkowali Gatesa i pozwolili naszemu dysfunkcyjnemu państwu wydać jego ogromną fortunę?

Aby odpowiedzieć na te pytania i zrozumieć, jak za pomocą filantropii Bill Gates wykorzystał swoją fortunę, by sięgnąć po jeszcze więcej władzy, musimy bardzo uważnie przyjrzeć się pewnej prywatnej instytucji. Gdy to zrobimy, zobaczymy, że to fundacja charytatywna, której działania w zaskakujący sposób są dalekie od tego, co zwykliśmy definiować jako dobroczynność, a przy okazji całkowicie niezgodne z tym, co publicznie przedstawia jako swoją misję.

Przy okazji zobaczymy człowieka, który w czasie swojej kadencji na stanowisku najbardziej hojnej osoby w historii ludzkości nie tylko nie zbiedniał, lecz stał się bogatszy. Ujrzymy, jak nic nieznaczące lub mizerne są te darowizny w porównaniu z jego gigantycznym majątkiem – Bill Gates rozdaje pieniądze, których nie potrzebuje i których nigdy nie zdołałby wydać. Zobaczymy, jak Gatesowie uzyskują ze swojej filantropii niezliczone osobiste korzyści, w tym miliardy dolarów w ulgach podatkowych, zachwyt opinii publicznej, władzę, a nawet możliwość wzbogacenia lub wzmocnienia pozycji organizacji, które są im bliskie – jak w przypadku stu milionów dolarów, które Fundacja przekazała na elitarne prywatne liceum w Seattle, do którego uczęszczali Bill Gates i jego dzieci.

Zobaczymy też, że z naszych podatków dziesiątki miliardów dolarów przekazywane są w formie dotacji na projekty charytatywne Gatesa, a my nie mamy wpływu na to, jak są wydawane. W wielu przypadkach nie jesteśmy w stanie prześledzić przepływu tych pieniędzy.

Odkryjemy, że wspomniana fundacja zajmuje się nie tylko rozdawaniem pieniędzy, ale też ich zarabianiem. Bez kozery angażuje się w działalność komercyjną, przekazując miliardy dolarów prywatnym firmom, uzyskując w zamian wielomiliardowe zwroty z inwestycji, a nawet zakładając i prowadząc prywatne przedsiębiorstwa. Przekonamy się też, że znajdą się ludzie, sygnaliści, którzy twierdzą, że Fundacja, podobnie jak wcześniej Microsoft, nadużywa swojej pozycji na rynku i przeszkadza wolnej konkurencji.

Na własne oczy przekonamy się, że Fundacja Gatesów utkała sieć wpływów, dzięki czemu może finansować kolejnych pośredników, firmy, firemki i dziwne fundacje, które powstają np. po to, by ona mogła realizować swoje prawdziwe cele. Zbadamy, jak ta zastępcza władza przekształca się w prawdziwą władzę polityczną, zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i na świecie, i zrozumiemy, że sześćdziesięcioośmioletni Gates dąży do tego, by w kolejnych latach zagarnąć jej jeszcze więcej.

Zobaczymy też, że jest to organizacja, która nie kryje, że „jest napędzana przez interesy i pasje rodziny Gatesów”, a nie potrzeby czy pragnienia jej docelowych beneficjentów. Znajdziemy organizację zakochaną w samej sobie. We własnych pomysłach, strategiach, rozwiązaniach i gotową rozjechać każdego, kto stanie jej na drodze. Zobaczymy fundację, która traktuje swoich beneficjentów w przestarzałym kolonialnym stylu, bazując przede wszystkim na wysoko opłacanych technokratach siedzących w Genewie i Waszyngtonie i mających rozwiązywać problemy biednych ludzi żyjących w Kampali i Uttar Pradesh. Znajdziemy też człowieka cierpiącego na ciężki przypadek syndromu zbawiciela, przekonanego o tym, że ma kompetencje, by przewodzić w wielu dziedzinach, choć w istocie brak mu do tego odpowiedniego wykształcenia, doświadczenia i oficjalnych uprawnień.

Zobaczymy organizację, która intensywnie reklamuje się jako orędowniczka nauki, rozumu i faktów, ale otwarcie sprzedaje ideo­logię. Zobaczymy fundację, która wydaje duże sumy na ewaluacje i recenzje innych organizacji, jednocześnie wychodząc ze skóry, aby ograniczyć dokonywanie oceny jej własnej pracy. Będziemy śledzić miliardy dolarów płynących z Fundacji do uniwersytetów i mediów, które wstrzymują się z krytyką. Znajdziemy „kartel sukcesu” składający się z osób i grup, które wolą głośno nie krytykować Billa Gatesa, by nie utracić jego patronatu, ale skwapliwie przypomną o jego dobrych uczynkach. Wysłuchamy też relacji o wyrachowanych sposobach uciszania krytyków i próbach tłumienia debaty publicznej. Ale zobaczymy również, że są ludzie, którzy stawiają temu granice i starają się, by nie doszło do monopolizacji dyskursu, co uwidoczniło się w niezwykle krytycznych głosach dotyczących Fundacji, które zaczęły się pojawiać, choć nigdy nie zyskały uwagi, na jaką zasługują.

Zrozumiemy, że kariera Billa Gatesa to historia wilka w owczej skórze, ale też opowieść o tym, że król jest nagi. Znajdziemy człowieka, który ucieka przed odpowiedzialnością każdą cząstką swojej istoty, i instytucję, której działania nigdy nie są zgodne z jej górnolotnymi obietnicami, nieważne czy chodzi o istnienia ludzkie, które rzekomo ratuje, czy postęp cywilizacyjny, jaki miałby być jej zasługą. Znajdziemy człowieka, któremu zarzuca się niewłaściwe zachowanie w miejscu pracy, zarówno w Microsofcie, jak i Fundacji, a który podjął zdumiewającą decyzję, by powiązać swoje charytatywne przedsięwzięcie ze skazanym przestępcą seksualnym Jeffreyem Epsteinem. Przekonamy się, że bez względu na to, ile błędów by nie popełnił i jak rażące by one nie były, to i tak okazuje się, że Billa Gates w zasadzie nie dotyczą jakiekolwiek mechanizmy kontrolne, nawet ze strony amerykańskiego Kongresu i urzędu podatkowego.

Zobaczymy fundację o głęboko ahistorycznym i pozbawionym wyobraźni punkcie widzenia, która postanowiła wskrzesić nieudane projekty charytatywne sprzed dziesięcioleci, takie jak „zielona rewolucja” i szereg działań w zakresie planowania rodziny, które zakrawają na kontrolę populacji. Zobaczymy instytucję, która przez lata mówiła nam, byśmy sięgali wzrokiem za horyzont, wypatrując zmieniających świat technologii, które stworzy, i przełomowych działań, które podejmie. I zobaczymy, że niezależnie od tego, czy przyjrzymy się ogólnym wynikom pracy fundacji, czy skupimy się na jakimś szczególe, to i tak nie wypatrzymy za tym horyzontem niczego szczególnego. Niezależnie, czy chodzi o wyrugowanie polio, opracowanie przełomowych szczepionek, zrewolucjonizowanie rolnictwa i edukacji w Stanach Zjednoczonych, czy poprowadzenie świata do zwycięstwa nad pandemią COVID-19. Zobaczymy organizację, która nieustannie się potyka, ale wciąż prze do przodu, bo dysponuje gigantycznymi pieniędzmi i po prostu ją na to stać.

Zobaczymy instytucję, która świetnie prosperuje dzięki groteskowym nierównościom ekonomicznym panującym na świecie. Przekonamy się, że ponad 150 mld dolarów kontrolowanych jest przez Billa Gatesa, ponieważ są to pieniądze pochodzące z jego osobistego majątku i kapitału jego prywatnej fundacji. Władza nad tymi pieniędzmi ma nie tylko wymiar symboliczny. To także wsparcie nierówności, a nie sposób ich zmniejszenia. Przekonamy się, że dzięki aktywności Gatesa świat wcale nie stał się ani bardziej sprawiedliwy, ani lepszy. Zrozumiemy, że myślenie, iż jedna osoba na świecie wie wszystko najlepiej, to myślenie, które przynosi więcej szkody niż pożytku. Podobnie jak darowizny, które – powiedzmy to szczerze – przypominają rzucanie ochłapów z pańskiego stołu. Zdamy sobie sprawę, że ambicją Fundacji Gatesów jest nie tyle zmienić świat, co zachować go dokładnie takim, jakim jest, do czego przyczynia się traktowanie działań charytatywnych, jak każdego innego biznesu. Podejście business as usual utrudnia prawdziwą zmianę społeczną potrzebną do zmniejszenia nierówności.

Zobaczymy organizację, która osiągnęła apogeum swojej potęgi i powoli tonie pod ciężarem biurokracji i pychy, jadącą na oparach minionej epoki neoliberalnych fantazji, lecz rozpaczliwie starającą się utrzymać znaczenie. Aż wreszcie zauważymy zmianę tonu w środkach masowego przekazu, które w 2021 roku od bezrefleksyjnej krytyki przeszły do publikowania tekstów o druzgocących nagłówkach, dowodząc, że czas najwyższy, by kult Gatesa został zweryfikowany: „Na długo przed rozwodem Bill Gates był znany z kontrowersyjnego zachowania”, „Bill Gates powinien przestać mówić Afrykanom, jakiego rodzaju rolnictwa potrzebują”, „Jak Bill Gates utrudniał globalny dostęp do szczepionek przeciwko koronawirusowi”.

Spójrzmy zatem w lustro i zadajmy sobie pytanie: dlaczego tak długo pozwalaliśmy, by Bill Gates rządził, choć nikt mu nie dał do tego prawa? Zastanówmy się nad naszym zbiorowym syndromem sztokholmskim, który sprawił, że uwierzyliśmy, iż powinniśmy podziwiać Gatesa, zamiast go kontrolować. Może wtedy zdamy sobie sprawę, że Bill Gates i Fundacja Gatesów stanowią problem, ale nie jakiś, a nasz problem.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij