Problemy bez ściemy - tysiąc światów małolatów - ebook
Problemy bez ściemy - tysiąc światów małolatów - ebook
Światy nastolatka i dorosłego potrafią być odległe o miliony lat świetlnych. Mimo to autor zdecydował się przekroczyć wrota świata ludzi młodych.
Książka przeznaczona dla ludzi młodych i dla ich rodziców. Przed jednymi i drugimi odsłania nowe światy, prowadząc do zrozumienia, nawiązania i pogłębienia relacji.
Każdy rozdział książki składa się z trzech części: kilku słów na dany temat, materiału do przemyślenia i pytań, które pomagają czytelnikowi w refleksji. Książka porusza najistotniejsze, ale też najtrudniejsze i najbardziej problematyczne sprawy z życia młodych ludzi - narkotyki, marihuana, muzyka, bunt, subkultury, kwestia akceptacji przez rówieśników, wielkie masowe wakacyjne imprezy i koncerty, rozrywka, zranienia, negatywne emocje, załamania, kryzysy, depresja, media, sekty i zagrożenia wiary, uczucia, miłość, seks, relacje z rodzicami, konflikt pokoleń, patologie w rodzinie, wiara, modlitwa, relacja i życie z Bogiem.
O. Rafał Szymkowiak OFM Cap. od wielu lat pracuje z młodymi ludźmi z subkultur, zajmuje się profilaktyką uzależnień. Jest doktorem teologii, wykładowcą w WSD ojców kapucynów w Krakowie. Współorganizator Spotkania Młodych w Wołczynie i uczestnik Ogólnopolskiej Inicjatywy Ewangelizacyjnej „Przystanek Jezus”, duszpasterz młodzieży alternatywnej i akademickiej. Prowadzi rekolekcje szkolne dla dzieci i młodzieży, jest autorem wielu książek.
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7595-546-0 |
Rozmiar pliku: | 714 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wrota światów...
Zawsze wydawało mi się, że dwa dodać dwa jest cztery. Na szczęście tylko mi się wydawało, ponieważ pracując z młodzieżą, nauczyłem się innej matematyki. Kilka razy, podobnie jak mnich z filmu Jasminum Jana Kolskiego, usłyszałem: „Co się dziwisz?”. Już się nie dziwię, okazuje się bowiem, że światy nastolatka i dorosłego potrafią być odległe o miliony lat świetlnych. Mimo wszystko zdecydowałem się przekroczyć wrota świata ludzi młodych. Napisałem kilka słów mogących pomóc ci zrozumieć pewne sprawy, które według mnie są bardzo ważne. To oczywiste, że młody człowiek, kształtując się, zadaje tysiące pytań i ma wiele wątpliwości. Może te kilka stron zainspiruje cię do tego, aby popatrzeć na czas młodości z innej strony. Nie ma w tej książce gotowych rozwiązań, ale jest coś, co pomoże ci zrozumieć, że istnieje swoista matematyka życia, której nie sposób ominąć.
Książka zawiera wiele treści, których nie musisz akceptować. Nie chcę, byś się ze wszystkim godził, ale abyś zabrał z niej to, co dla ciebie najlepsze. Poczuj się jak w wielkim sklepie, na półkach którego wystawione są różne towary. Zabierz to, co najbardziej wartościowe! Nie musisz za nic płacić! Bierz więc, ile tylko możesz udźwignąć! Paradoks tych zakupów polega na tym, że jeżeli w odpowiednim czasie nie przemyślisz pewnych życiowych spraw, po latach, już jako dorosły człowiek, będziesz musiał zapłacić za to, czego nie zabrałeś. Dlatego każdy rozdział książki składa się z trzech części: kilku słów na dany temat, materiału do przemyślenia i pytań, które mogą pomóc ci w refleksji.
Książkę pisało przede wszystkim życie. Jednak, aby sprawiedliwości stało się zadość, chcę podziękować moim studentom, którzy pomagali mi w zbieraniu materiałów. Okupili to wieloma godzinami żmudnej pracy. Mam nadzieję, że było warto. Niech te kilkadziesiąt kartek będzie dopowiedzią do świata, w którym żyjesz. Mam nadzieję, że może uda nam się kiedyś spotkać i pogadać o wszystkim, co zostało tutaj napisane. Wiem, że jako młody człowiek spotykasz się z wieloma światami i ufam, że książka ta pomoże ci w prawidłowej odpowiedzi na pytanie: „Ile jest dwa dodać dwa?”.Rozdział I. Marihuana — ziele przyszłości czy otchłań nicości?
Rozdział I
Marihuana — ziele przyszłości czy otchłań nicości?
Pewna gazeta młodzieżowa do jednego ze swoich wydań zamiast płyty z muzyką chciała dodać woreczek z nasionkami marihuany. Wywołało to ogromne zamieszane i sprzeciw rozmaitych instytucji wychowawczych. Na szczęście pomysł spalił na panewce. Wszystko pozornie wróciło do normy. Pozornie, gdyż jakiś czas potem ta sama gazeta rozpętała kampanię na rzecz legalizacji marihuany. Kiedy obserwowałem całe to zamieszanie, zdałem sobie sprawę, że istnieją ludzie, dla których palenie trawy jest czymś całkowicie normalnym. Nie tylko sami ją palą, ale i starają się propagować ten narkotyk wśród innych. Czapeczki, naszywki, strony internetowe z zielonym liściem — to robota ludzi, którzy sprawili, że mówienie dzisiaj o marihuanie jako o zagrożeniu dla życia stało się niepoprawne. Przecież trzeba być tolerancyjnym — że zaś głupota nie ma nic wspólnego z tolerancją, to już inna sprawa. Wielu młodych uważa, że marihuana jest czymś dobrym, gdyż sprawia, że egzystencja na tym łez padole staje się łatwiejsza. Dla niektórych palenie trawy jest wręcz sposobem na życie. Gdy oglądałem film Chłopaki nie płaczą, bardzo mnie zaniepokoiły słowa jednego z bohaterów:
— Najważniejsze jest to, żeby wiedzieć, co chce się w życiu robić, a potem zacząć to robić.
— A ty wiesz, co chcesz robić?
— Ja chcę być ambasadorem.
— Ambasadorem?! Chyba na Jamajce!
— Chcę być ambasadorem jak Tony Halik. Czy wy wiecie, ile on „blantów” wyjarał z tymi indiańcami?
Laska prezentuje tutaj swój sposób na życie — „jarać blanty”. Przecież ów kultowy film obejrzało tysiące młodych ludzi, którzy, być może, przyjęli podobną postawę życiową!
Na pewno spotkałeś się z wieloma opiniami, niejednokrotnie sprzecznymi, na temat marihuany i jej ewentualnej szkodliwości. Na jednej ze stron internetowych przeczytałem, że palenie papierosów i picie alkoholu są bardziej szkodliwe niż palenie zioła. I mam świadomość, że choć mógłbym teraz przedstawić naukowe dowody świadczące o tym, że palenie trawy jest szkodliwe, a nawet racjonalnie wykazać, że sięganie po skręty nie ma większego sensu, to i tak możesz bardziej wierzyć temu, co wyczytałeś w Internecie. Skwitujesz to stwierdzeniem, że zioło to lekki narkotyk, który prawie nie uzależnia. No cóż? „Prawie” czyni różnicę, ale przecież trudno dyskutować z muzykami, którzy palili, filmowcami, aktorami, a nawet z samym premierem, który w młodości także palił trawę i wyrósł na porządnego człowieka. A może jednak warto przypatrzyć się, jaka jest prawda o fałszywej przyjaciółce „maryśce”.
Specjaliści mówią, że na skutek regularnego i długotrwałego przyjmowania marihuany pojawia się tzw. zespół antymotywacyjny. Jest to stan ogólnej apatii, zobojętnienia i upośledzenia zdolności komunikowania się z innymi. Wśród palących „ziółka” pojawia się także tzw. eskalacja, czyli skłonność do sięgania po inne, mocniejsze i niebezpieczniejsze narkotyki. Pamiętam, jak do naszej wspólnoty zaczął przychodzić osiemnastoletni chłopak, który przyznał się, że ma problemy z narkotykami. Staraliśmy się mu pomóc. W luźnych rozmowach mówił, że przecież to tylko „trawka”. Później spotkałem go na ulicy Karmelickiej i aż się przestraszyłem. To już nie był ten chłopak, który przychodził na spotkanie. Stał przede mną wrak człowieka! Gdy go zapytałem, czy mogę mu jakoś pomóc, popatrzył na mnie mętnym wzrokiem i powiedział: „Bracie, już za późno! Teraz biorę taki koks, że nie jest mi brat w stanie pomóc”. Zawsze się od czegoś zaczyna. „Przecież od jednego kieliszka nie stanę się alkoholikiem” — słyszę często z ust młodych ludzi, którzy w każdą sobotę bawią się na imprezach zakrapianych wódką. Jednak zawsze jest ten pierwszy krok. Należy także dodać, że palenie „zielska” przyczynia się niejednokrotnie do powstania schorzeń psychicznych. Z doświadczenia klinik psychiatrycznych wynika, że u osób zażywających marihuanę mogą pojawić się manie prześladowcze, schizofrenia paranoidalna oraz różnego rodzaju psychozy. „Trawka” osłabia pamięć, staje się przyczyną apatii, niepokoju, nieracjonalnego myślenia, braku krytycyzmu co do własnych możliwości i poczucia absurdu; sprawia, że pojawiają się tendencje samobójcze. Mógłbym jeszcze mnożyć argumenty, ale mam świadomość, że oprócz zaspokojenia ciekawości niewiele mogą one wnieść do twojego życia.
To jest trochę jak ze śmiercią. Nie ma chyba na ziemi zdrowo myślącego człowieka, który nie miałby świadomości, że kiedyś umrze. To przecież oczywiste. Jednak mimo to wielu nie dopuszcza do siebie myśli o własnej śmierci. To swoisty paradoks: choć o czymś wiemy, gdzieś w głębi serca nie potrafimy tego przyjąć. Myślę, że podobnie jest z marihuaną. Przyjmujemy racjonalne dowody na szkodliwość i wręcz bezsensowność sięgania po „gandzię”, a mimo wszystko nie wierzymy, że może nam zaszkodzić. Pozwól więc, że w poniższych słowach nie będę ci wykładał naukowych racji przeciwko paleniu „marychy”, ale spróbuję podzielić się moimi przemyśleniami na ten temat. Chcę ci pokazać, że świadome życie jest ciekawsze.
Jesteś młodym, szczerym człowiekiem i do szewskiej pasji doprowadzają cię obłuda, fałsz i kłamstwo. Muszę przyznać, że mnie także to denerwuje. Wszystkich nas przyprawiają o mdłości instytucje, które oszukają ludzi, a także ci, którzy żyją w zakłamaniu. Przecież palenie „trawki” to nic innego, jak dobrowolna zgoda na to, że będę oszukiwany! I to przez samego siebie! To zgoda na to, że nie chcę żyć autentycznie, lecz w ułudzie. Nie wierzysz? Przecież paląc „trawę”, zgadzasz się, aby twój mózg wmawiał ci rzeczy, które są nieprawdziwe. To ucieczka przed realnym życiem, które jest, według mnie, o wiele ciekawsze niż najbardziej wyszukane halucynacje. Oddział Zamknięty tak śpiewa o działaniu „(g)Andzi”: „Coraz więcej widzę i jeszcze więcej świat w kolorach daje mi”. Sorry, ale ja nie chcę takiego świata! Nawet jeśli te doznania są przyjemne i ciekawe. Ja wolę żyć w świecie prawdziwym, nie urojonym.
Poza tym skąd wiesz, jak się zachowasz po wypaleniu skręta, nawet jeśli to już nie pierwszy raz. Działanie marihuany zależy w dużym stopniu od twojego aktualnego nastroju. Jeśli masz dobry humor, pewnie ci się jeszcze polepszy, ale jeśli masz „doła”, ten „dół” może się stać przepaścią. A stąd do samobójstwa już tylko jeden krok. Bez „marychy” nawet byś o tym nie pomyślał. Nigdy nie jesteś w stanie przewidzieć, jakie mogą być konsekwencje twojej „zabawy w trawkę”. Gdy się upalisz, możesz, na przykład, stwierdzić, że przyszedł czas na naukę latania i skoczysz z dziesiątego piętra. Czy więc warto? Zresztą nie chodzi tylko o ciebie! Jaką masz pewność, że paląc, nie krzywdzisz nieświadomie innych? Możesz narażać tych, których kochasz, na śmiertelne niebezpieczeństwo! Przykłady można mnożyć. Mnie poruszyła historia Krzyśka. „Zdolny ośmiolatek, niesprawiający kłopotów, z dobrymi ocenami w szkole, uprawiający sport, miał starszego brata Marka, który popalał marihuanę. Któregoś dnia ten młodszy zgłosił się do starszego, mówiąc: «Chcę zapalić tak jak ty». Usłyszał w odpowiedzi: «Poczekaj, aż będziesz dorosły jak ja». Ale mały nie chciał czekać. Pewnego dnia zakradł się do pokoju brata, znalazł marihuanę i z kolegą zszedł do piwnicy, gdzie zwykł palić Marek. Ośmiolatkom wystarczył jeden skręt na dwóch, żeby się odurzyć. Za mocno. Krzysio powiedział koledze, że potrafiłby rozciągnąć swą szyję na dwa metry. «No to spróbuj!» — zachęcił go tamten. Chłopiec przywiązał jeden koniec sznura do belki stropowej, a drugi obwiązał sobie wokół szyi, wszedł na trzeci stopień schodów i skoczył w dół. Ale jego szyja nie rozciągnęła się. «Zabiłem własnego brata» — powiedział Marek. I właściwie miał rację”.
Powiesz pewnie, że przecież, ogólnie rzecz biorąc, marihuana sama w sobie nie jest szkodliwa i tak naprawdę jeszcze nikt od niej nie umarł. Wielokrotnie spotkałem się z taką opinią. Bezpośrednio od wypalenia jednego skręta istotnie nikt nie umarł — nie licząc tych, którzy zginęli w wypadkach samochodowych, spadli z wysokości czy popełnili samobójstwo po złapaniu ciężkiego „doła”. Na pewno powiesz, że może to i prawda, ale ciebie to nie spotka. Obym nie musiał powiedzieć: „a nie mówiłem”, gdy twoi rodzice przyjdą prosić o pogrzeb. Ale przecież my i tak nie wierzymy w naszą śmierć...
W większości przypadków marihuana nie zabija bezpośrednio, ale zmienia jakość życia. Ona cię nie zabije, lecz zrobi z ciebie nieudacznika życiowego, outsidera spychanego coraz bardziej na manowce. Prawdziwe życie, pełne fascynujących przeżyć, przeleci ci przez palce. Nie zmarnuj swego życia. Ono jest zbyt piękne, aby je stracić, paląc jointy.
Słyszałeś może kiedyś o zjawisku tzw. synestezji? Pojawia się ona w niektórych artystycznych duszach. Są tacy, którzy sądzą, że marihuana jest głównym źródłem owego zjawiska (a przynajmniej, że może je wywołać). Synestezja polega na wzajemnym przenikaniu się wrażeń zmysłowych: dźwięk przybiera kształty, kolor zyskuje zapach itd. W tym stanie Gautier, członek Club des Haschishchiens, pisał o wazonie z kwiatami: „Mój słuch stał się cudownie czuły. Naprawdę słyszałem dźwięki kolorów. Z ich błękitów, zieleni i żółci docierały do mnie dźwięki o doskonałej wyrazistości”. Wiele osób mówi, że sięgają po skręty właśnie po to, aby móc znaleźć się w takim stanie. Mnie średnio pociągają takie klimaty. Zwłaszcza jeśli uwzględnimy fakt, że wypalenie kilku zaledwie skrętów w różnym czasie może spowodować halucynacje, które pojawią się nawet kilka lat po rzuceniu nałogu. Nie wiem, ale byłoby mi trochę głupio w czasie rozmowy kwalifikacyjnej o pracę stwierdzić nagle, że kolor garnituru przyszłego szefa pięknie brzmi lub zacząć gonić po pokoju te wstrętne krasnale...
Ludzie, którzy sięgają po „gandzię”, mówią, że robią to z różnych powodów. Myślę, że ciekawie to obrazują wypowiedzi młodych ludzi z ośrodka odwykowego: „Moja przeszłość to ciągłe zaspokajanie własnych zachcianek”; „Czułem się gorszy od innych, paraliżowała mnie nieśmiałość. Nie potrafiłem powiedzieć dziewczynie, że ją kocham”; „Bałem się, że nie podołam trudnym sytuacjom w moim życiu”; „Gdy przydarzyło mi się coś złego, bałem się wracać do domu. Myślałem, że rodzice mnie nie zrozumieją. Bałem się też stracić przyjaciół, a ci, których miałem, palili marihuanę. By zyskać uznanie rówieśników, przynosiłem do klasy trawę”; „Spróbowałem z ciekawości”; „Starałem się osiągnąć coś, co przerastało moje możliwości. Z czasem zacząłem uciekać od realnego świata w wytworach własnej wyobraźni. Potem już nie potrafiłem odróżnić fikcji od rzeczywistości”; „Celem mojego życia była chęć podobania się innym, chęć bycia lubianym, docenianym, chwalonym”; „Brałem życie takie, jakim było. Gdy ktoś mi zaproponował skręta, nie widziałem powodu, by nie spróbować”.
Oczywiście można przytaczać wiele innych wypowiedzi. Wszystkie przyczyny palenia „trawy” właściwie sprowadzają się do jednej: gdy to, co masz, już ci nie wystarcza, chcesz czegoś więcej i tylko marihuana jest w stanie zaspokoić twoje pragnienia, ukoić twoje tęsknoty. Jedna z dziewczyn tak opisywała zdarzenie, które uzmysłowiło jej, dlaczego potrzebuje narkotyków. „Było to w zeszłym roku — wspomina Maria. — Potrzebowałam forsy na «towar». Podeszłam do idącej chodnikiem staruszki i wyrwałam jej z ręki torebkę. Odbiegłam kilkanaście metrów, by schować się za rogiem najbliższego budynku i spokojnie przejrzeć jej zawartość. Staruszka ledwie szła, więc nie bałam się, że mnie dogoni. Wyrzuciłam z torebki wszystko, co w niej było, uklękłam na ziemi i zaczęłam szukać pieniędzy. Było ich niewiele, ale i to mogło się przydać. Włożyłam zdobyte banknoty do kieszeni i zanim jeszcze podniosłam się z kolan, poczułam, że ktoś zdejmuje mi czapkę. Stała nade mną staruszka — właścicielka torebki. Położyła swoją dłoń na mojej głowie i głaszcząc mnie delikatnie po włosach, powiedziała: «Biedna, nieszczęśliwa dziewczyno. Pewnie nikt cię nie kocha». Tych słów nigdy nie zapomnę. Zdezorientowana włożyłam wszystko z powrotem do torebki, łącznie z pieniędzmi, oddałam ją staruszce i uciekłam. Jestem przekonana, że dzięki jej modlitwom nawróciłam się i jestem szczęśliwa. W tym roku przystąpię do Chrztu Świętego i będę mogła opowiadać wszystkim o miłości Jezusa, którego spotkałam po raz pierwszy w tamtej anonimowej staruszce”.
Tak! Tym, czego tak naprawdę ci brak, jest miłość! Ale nie miłość byle jaka, tylko ta prawdziwa, jedyna. A najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że ta miłość jest na wyciągnięcie ręki, pozostaje w twoim zasięgu. „Bóg jest Miłością” — te słowa możesz przeczytać w Biblii. I jestem pewien, że gdybyś zechciał zakosztować takiej miłości, żadne skręty nie wydawałyby ci się atrakcyjne. Współczułbyś tym, którzy dali się nabrać na fałszywą namiastkę szczęścia. Nie wierzysz? No jasne, kto by wierzył w taką gadaninę! Ale nigdy nie przekonasz się, czy to prawda, dopóki nie zaufasz. Poza tym, w przeciwieństwie do palenia „trawy”, nic nie tracisz. Gdy odnajdziesz w swym życiu miłość, żadne inne doznania nie będą ci już potrzebne. Już nie będziesz ciekawy, jak to jest po wypaleniu skręta. Po prostu stwierdzisz, że wolisz prawdziwe życie i żadne ziele nie może dać ci tego, czego tak naprawdę pragniesz: miłości.
Sądzę, że warto podjąć trud prawdziwego i dobrego życia. Przecież z każdym dniem zbliżamy się do końca naszego bytowania na tym świecie i myślę, że jest to doping do tego, aby dobrze je przeżyć — wybrać drogę miłości, której naprawdę pragniesz. Czy odważysz się na ten krok? Czy odważysz się poczuć powiew miłości, która czeka na twoje odkrycie? Nie zmarnuj swego życia. Jest zbyt wiele szczytów do zdobycia, aby włóczyć się dolinami.
Przemyśl:
Miałam wtedy 15 lat i borykałam się z burzą hormonów, huśtawkami nastrojów i chęcią bycia dorosłą. Byłam wówczas bardzo podatna na wszelkie wpływy. Teraz, z perspektywy czasu, widzę, że do tragedii przyczyniła się pewna lektura, która stała się dla mnie wtedy punktem odniesienia, a występujący w niej bohaterowie — idolami i idealnymi wzorami do naśladowania. Książka ta, opowiadająca o życiu młodych ludzi, którzy brali, utwierdzała mnie cały czas, że to, jak radzę sobie z moimi problemami, jest jedyną drogą ratunku i wyjściem z każdej kłopotliwej sytuacji. Moja podatność na działanie książki nie wynikała tylko z mojego wieku. Fundament mojego zachowania tkwił w domu rodzinnym. Ciągłe awantury, związany z tym niepokój i, co najgorsze, brak poczucia bezpieczeństwa czyniły moje życie bezsensownym i bezcelowym. Mój ojciec, który, delikatnie mówiąc, zachowywał się nieodpowiedzialnie, a którego miłości potrzebowałam najbardziej, stopniowo stawał się dla mnie obcym człowiekiem. Kochałam go bardzo i cały czas podświadomie liczyłam na jego pomoc. Nie można jednak żądać miłości od kogoś, kto nigdy jej nie otrzymał i kto nie czuł się bezpiecznie we własnym domu rodzinnym.
Właśnie w tym domowym piekle wpadła mi w ręce wyżej wspomniana książka, która nauczyła mnie zamrażania uczuć, zamykania się w sobie i radzenia sobie z problemami poprzez ucieczkę w narkotyki. Dużą rolę odegrały w tej historii również media. Telewizja kazała mi walczyć za wszelką cenę o piękną figurę, nieskazitelne ciało i twarz bez pryszczy. Narkotyki, jak mi się wydawało, były najlepszym i najłatwiejszym rozwiązaniem, bo nie dość, że będę się czuła jak w siódmym niebie, to na dodatek schudnę w szybkim tempie. Christiane F. z My, dzieci z dworca ZOO była chuda jak patyk, więc tym bardziej pociągał mnie ten sposób wyjścia z problemu wewnętrznego niedowartościowania. Razem z moją kuzynką, która, podobnie jak ja, zaczytywała się tym bestsellerem podczas wakacji w 2004 roku, z większą lub mniejszą świadomością weszłyśmy w największe bagno, jakie można sobie tylko wyobrazić. Zaczęłyśmy razem, bo do ćpania trzeba mieć kompana. Narkotyki zaczęłam postrzegać jako wyjście z każdej sytuacji. Stały się niejako moim pancerzem, tarczą, która miała mnie chronić przed kłopotami, poczynając od problemów związanych z domem, a kończąc na niskiej samoocenie. Teraz widzę, że to wszystko, co obiecywali mi dealerzy, było ogromnym kłamstwem i chęcią pozyskania następnego naiwniaka, aby wykorzystać go i — rzecz jasna — zarobić kolejne parę tysięcy złotych. Zamiast rewelacyjnego nastroju doświadczałam głębokiego załamania, które później przerodziło się w poważną depresję. Obiecywane mi piękne ciało zaczęło się pokrywać plamami, pryszczami i teraz już nie tylko cerę miałam syfiastą, ale również wszystko inne. Niecodzienna sprawność fizyczna przerodziła się w ból nie do opanowania, który paraliżował całe ciało do takiego stopnia, że potwornym cierpieniem stawał się niewielki ruch palca, nie mówiąc o chodzeniu czy bieganiu, nawet o oddychaniu. W końcu pojawiły się myśli samobójcze, a niedługo po tym planowanie dokładnego miejsca i czasu jego dokonania.
Pytania:
1. Jak sobie radzisz z problemami?
2. Czy czujesz się akceptowana(y) przez środowisko?
3. Czy masz kogoś, z kim możesz porozmawiać o wszystkim?
4. W jakim stopniu rozwijasz swoje pasje i zainteresowania?
5. Czy wiesz, że marihuana i inne narkotyki nie rozwiążą twoich problemów?Rozdział II. Kwiaty na betonie
Rozdział II
Kwiaty na betonie
W szkole średniej miałem kumpla, który nosił ksywę „Szczota”, bo jego włosy tak wyglądały. Był to najlepszy punk, jakiego w życiu spotkałem. Jak to z punkami bywa, łamał wiele zasad panujących w jego środowisku i wcale się tym nie przejmował. Zawsze był kulturalny i czysto ubrany, choć nauczyciele dziwnie patrzyli na jego glany i ponabijane ćwiekami „bransoletki”. W każdej chwili można się było do niego zwrócić z prośbą o pomoc i nie odchodziło się nigdy z kwitkiem. Nie wiem, czy przechodził tylko na zielonym świetle, ale pamiętam, że był duszą towarzystwa. Lubiłem wracać z nim tramwajem do domu, bo zawsze było wesoło. Nie zależało mu na pieniądzach. Jeśli miał kasę, zawsze się dzielił. Jako anarchista krytykował wiele schematów funkcjonujących w społeczeństwie — tych, które zamykały ludzi w klatce, nie pozwalając im czynić dobra. Dzięki niemu zrozumiałem, że ktoś, kto jest w subkulturze, może być spoko kumplem, a to, że nosi glany i wojskowy płaszcz, nie czyni go gorszym od innych.
Później zacząłem jeździć do Jarocina, gdzie w mojej młodości odbywał się kultowy festiwal muzyki rockowej. Tam nauczyłem się patrzeć na subkultury jeszcze inaczej. Pamiętam, jak na jednym z koncertów podszedłem do grupki punków i zagaiłem rozmowę. Początkowo gadaliśmy o życiu, przemijaniu, wartościach, ale z czasem rozmowa stała się głębsza. Zapytałem o ich sposób postrzegania świata i powiem szczerze, że się zdziwiłem. Jeden z moich rozmówców, chłopak z wielkim czubem na głowie, mówił, że najważniejszymi wartościami dla każdego punka jest wolność, równość, autentyczność i szczerość w kontaktach z innymi. Słowa te, wypowiedziane z przekonaniem, uświadomiły mi, że nie szata zdobi człowieka, ale to, co jest ukryte w jego sercu. W późniejszych latach wielokrotnie rozmawiałem z ludźmi należącymi do różnych subkultur. Pamiętam dziewczynę ostrzyżoną na zapałkę, z długim kosmykiem włosów koło ucha, z licznymi kolczykami i agrafkami w uszach. Było to na jednym z koncertów, które organizowaliśmy ze Wspólnotą Alternatywnych w krakowskiej Rotundzie. Od niej dowiedziałem się, że świat w oczach punka jest pusty, brudny, zły, brutalny, pełen nieładu i chaosu spowodowanego ciągłymi zakazami i nakazami, które same sobie zaprzeczają i tworzą krętą drogę donikąd. Gdyby nie było zbędnych ograniczeń, każdy dbałby o dobro, nie potrzebowałby prowokować, zabijać, utajniać, oszukiwać i kraść. Twierdziła, że człowiek jest osaczony, skrępowany uzależnieniami, które wyżymają go i niweczą. Punki chcą pokoju na świecie, uważają, że systemy i granice są zbędne. Bardzo mi się to spodobało. Oczywiście, z perspektywy lat widzę, że nie da się tak do końca żyć w świecie bez zasad. Jednak wydaje mi się, że w słowach dziewczyny była pewna istotna prawda. Prawda o tym, że każdy z nas sam musi zadbać o siebie. To nie zakazy i nakazy wyznaczają nam drogę; wszyscy musimy mieć wewnętrzną wrażliwość na to co dobre i złe, bez względu na zakazy i nakazy żyć dobrze. Przecież jesteśmy ludźmi, a nie zwierzętami w klatce, które natychmiast po jej otwarciu zaczynają kąsać i gryźć.
Często mijam kolorowe światła wielkich supermarketów. Słyszę tam miłą muzyczkę i obojętne twarze ludzi spieszących gdzieś z torbami czy koszykami pełnymi zakupów. Absolutnie nie krytykuję robienia zakupów, ale wydaje mi się, że gdzieś zagubił się ten krzyk „dzieci-śmieci”, które swoimi poglądami i strojem chcą wstrząsnąć światem, aby opamiętał się i przestał dążyć do samozagłady. Nieraz wydaje mi się, że świat dorosłych wylał dziecko z kąpielą, odrzucając poglądy punków bez odrobiny refleksji. Często nie jest to tylko krzyk zbuntowanych bachorów, ale niezgoda na powikłany świat. Wielu z tych ludzi ścina włosy, zrzuca nabitą ćwiekami skórę i zakłada rodziny. Czy ich ideały odchodzą w zapomnienie? Nic bardziej mylnego! Ludzie ci zrzucają tylko zewnętrzną formę, ale to, co najważniejsze, czyli dobro, ciągle w nich przecież pulsuje.
Kazik Staszewski, wokalista zespołu Kult, w jednym z utworów śpiewa: „osiedle z wielkiej płyty, co dzień staję jak wryty, jak tak można pobudować takie...”. Kiedy wchodzę w takie miejsca wieczorem, zawsze się zastanawiam, czy nie dostanę w ten mój kapucyński łeb. Przecież tyle się słyszy o młodzieży na blokowiskach. Na samo słowo „blokersi” ludzie przyśpieszają kroku i rozglądają się niepewnie wokół. Często widzę młodych ludzi stojących przy klatce blokowej, którzy śmieją się i rozmawiają. Bywa, że udaje mi się z nimi pogadać o muzyce, filmach, polityce — bo ponarzekać zawsze można. Kiedyś Wojtek Korda śpiewał: „na betonie kwiaty nie rosną, na betonie nic się nie rodzi”. Wychodząc od takiego poglądu, łatwo zaniechać szukania kwiatów na osiedlach. A przecież można spotkać tutaj bardzo ciekawych ludzi. Powszechnie mówi się „blokersi”, ponieważ stoją pod blokiem. Termin ten wymyślił dziennikarz „Gazety Wyborczej” po śmierci 21-letniego Tomka Ostrowskiego, a upowszechniła je kultura hip-hopowa. Czy czasami nie warto jednak popatrzeć na nich inaczej? Nam to słowo kojarzy się z konkretnym miejscem, które samotne dzieciaki, pozostawione kiedyś na ulicy, uczyniły swoim domem. Zostawieni samym sobie „blokersi” zaczęli tworzyć własny język, po swojemu rymować, pisać na murach. Jeden z nich, nie zważając na to, że jestem obcą osobą, podzielił się ze mną trudną prawdą: „Rodzice ze swoimi zarobkami ledwie dociągają do końca miesiąca. Ja sam bezskutecznie szukam stałej pracy, by pomóc rodzinie. Chciałbym po szkole zawodowej założyć własny warsztat, ale nie wiem, czy mi się uda”. Wielu z nich chciałoby się wyrwać ze świata, który znają, i zbudować coś pozytywnego. Muzycy hip-hopowi, którzy nawiązują do tych klimatów, coraz częściej zaczynają mówić o rzeczach pozytywnych. W ich utworach jest coraz więcej humoru, optymizmu. Coraz częściej mówią o Bogu, nie boją się tego. Znany raper Sokół mówi, że, co prawda, nie można „mieszać hip-hopu z Panem Bogiem”, ale śpiewa o Nim, dlatego że „śpiewa o tym, co go otacza”. Tacy ludzie pragną złamać stereotyp hip-hopowca, który jest gangsterem, łobuzem, który stoi pod blokiem i pali „trawę” lub pije piwo.
Kiedyś ktoś zapytał mnie, czy słyszałem o meczu, jaki odbył się w Częstochowie między księżmi a hip-hopowcami. Wszystko odbyło się na stadionie Victorii w Częstochowie. Przyjechała MTV, dziennikarze. Niecodzienne wydarzenie. Księża wygrali 2:0! A wieczorem koncert, podczas którego zebrano 14 tysięcy złotych. Za te pieniądze w lipcu najbiedniejsze dzieci z Częstochowy pojechały na wakacje. Ci młodzi ludzie mają żal do dorosłych: „Ludzie kpią z nas, zanim zdążą nas poznać, biorą za przestępców, bo nie widzą w nas dobra” — a przecież wiele zaczyna się zmieniać na lepsze.
Powoli na scenie hip-hopu zaczyna dominować postawa brania odpowiedzialności za swoją twórczość. Hip-hop, od kiedy wyszedł z podziemia, dobrze się sprzedaje. Najbardziej popularni twórcy zdają więc sobie sprawę, że mają duży wpływ na młodego odbiorcę. I choć nadal można się spotkać z efektem typowo komercyjnej maszyny, gdzie nie liczy się treść, ale produkt, który musi się sprzedać, można dostrzec wartościowe przykłady. Paktofonika koncertowała np. pod hasłem „No drugs” (NIE dla narkotyków). Jeden z jej twórców, Rahim, wielokrotnie wypowiadał się przeciwko konsumpcjonizmowi w wydaniu młodych: „Złote łańcuchy, alkohol, szybkie kobiety. Zobacz, co oglądają twoje dzieci. Promocja zła, łatwych pieniędzy, seksu. Pięć gram pomoże w twojej drodze ku szczęściu”. Kiedy mowa o hip-hopie, na myśl przychodzi często powielany obraz młodego człowieka, który, ubrany w dres, podpompowany anabolikami, z perspektywy ulicznej ławki obserwuje świat. Jednym słowem — chuliganeria, tkwiący w oparach marihuany margines z blokowisk. Ten nieznośny stereotyp powoli zaczyna być przełamywany nawet w środowisku ludzi Kościoła. Może warto, abyś i ty umiał spojrzeć z innej perspektywy na grupę, w której jest ci dane przebywać. Może warto zobaczyć, że wcale nie musisz wchodzić w to, co może cię zniszczyć. Przecież większość subkultur zrodziła się z faktu nieakceptacji jakiegoś zła, które dotykało ludzi.
Wydaje mi się, że i na betonie można znaleźć piękne kwiaty! Ty także możesz je znaleźć! Jeżeli zatrzymasz się na tym, co złe i destruktywne, staniesz się kolejnym przykładem kogoś, kto nie potrafił się wznieść ponad schematy. Jeśli jednak dasz się odnaleźć dobrej dłoni „ogrodnika”, wzrośniesz nawet w najtrudniejszych warunkach. Za moich czasów też narzekało się na młodzież — że jest zła, niekulturalna... Ci długowłosi byli niebezpieczni, bo to hipisi i narkomani, a ci z krótkimi włosami — to skini, którzy powinni nosić czapeczki... Pewnie jeszcze wiele lat wstecz też się mówiło, że kiedyś młodzież była inna. Więc może najwyższy czas przerwać to błędne koło i powiedzieć, że z naszej młodzieży wyrosną kiedyś dobrzy ludzie.
Przemyśl:
Ja słucham punk rocka, punka, ska — choć nie tylko. Przez pewien okres słuchałem niemal wyłącznie tego rodzaju muzyki. Właściwie punk to był pierwszy rodzaj muzyki, którego zacząłem słuchać na poważnie — z wyłączeniem tego, czego słucha się w wieku 12 lat, czyli tego, co jest trendy. Pierwszy zespół, którego zacząłem słuchać, gdy miałem już jako tako wyrobioną opinię o wszelkiej muzyce, to był Die Toten Hosen, później długo, długo nic, później Bad Religion, Offspring itp... Nie ulega wątpliwości, że to punk. Później doszły do tego polskie zespoły: KSU, Cela nr 3, Farben Lehre itp... Nigdy jednak nie traktowałem muzyki jako czegoś najważniejszego w życiu, czegoś, od czego jestem uzależniony. Nie uważam, że słuchanie muzyki do czegokolwiek zobowiązuje (np. do noszenia irokeza, glanów, kolczyków na całym ciele). Przez jakiś czas ubierałem się tak jakoś hmm... „inaczej”, ale i to szybko mi przeszło. Teraz śmieszy mnie pojęcie subkultury jako czegoś, co rządzi człowiekiem, bo gdy zaczyna się z nią zbytnio utożsamiać, przestaje się żyć tak, jak by się chciało, a zaczyna się zachowywać tak, jak zmusza nas do tego nowe środowisko. To nie jest zdrowe i na pewno nie prowadzi do niczego dobrego. Jednak dopóki ma się do tego zdrowe podejście, może to być fajna zabawa.
Pytania:
1. Czy sposób, w jaki wyrażasz swój bunt, nie niszczy ciebie samego?
2. Jak bardzo angażujesz się w środowisko rówieśnicze?
3. Czy dostrzegasz, że subkultury niosą za sobą zarówno rzeczy pozytywne, jak i negatywne?
4. Kto dla ciebie jest autorytetem?
5. Czy udało ci się porozmawiać z ludźmi, którzy byli związani z różnymi subkulturami, i zapytać ich o dobro?
DALSZY CIĄG DOSTĘPNY W WERSJI PEŁNEJ