- promocja
Profesor Astor. Off-Limits. Tom 3 - ebook
Profesor Astor. Off-Limits. Tom 3 - ebook
Bez względu na to, jak bardzo próbują się opierać losowi, życie wciąż popycha ich ku sobie.
To była niesamowita noc. Jedna z tych, o których nie można zapomnieć. Jednak, gdy Leia orientuje się, że mężczyzna jej marzeń podał zły numer telefonu, wie już, że była to tylko jednorazowa przygoda.
Dziewczyna nie spodziewa się, że los szykuje dla niej niespodziankę. Dwa lata później nieznajomy, który oczarował ją tamtej nocy, nagle znów pojawia się w jej życiu. Tym razem jednak jest on jej profesorem i promotorem doktoratu. Okazuje się, że Adrian jest miliarderem, który incognito pracuje jako profesor na uczelni. Od tej chwili ich sekret nie może ujrzeć światła dziennego, a uczucie, które zakiełkowało podczas wspólnej nocy, staje się zakazanym owocem.
Ona jest jego studentką i najlepszą przyjaciółką jego kuzyna. I jest zupełnie poza jego zasięgiem.
Jednak czy można walczyć z przeznaczeniem?
Profesor Astor Cathariny Maury to trzeci tom serii Off-Limits.
Ta historia jest naprawdę SPICY. Sugerowany wiek: 18+
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8371-405-9 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
LEIA
– Gotowa do wyjścia, kochanie? – pyta mama, wsunąwszy głowę do mojego pokoju. W jej głosie pobrzmiewa troska, którą stara się maskować uśmiechem, ale znam ją na tyle dobrze, że od razu to zauważam.
– Tak, mamo – odpowiadam i przywołuję na twarz dziarski uśmiech, mimo że serce bije mi mocno, a z każdym jego uderzeniem po ciele rozlewa się fala znajomego bólu. Sięgam po ulubioną torebkę z drogiej skóry, zaciskam nieznacznie tylko drżące palce na jej uszach i zakładam ją na ramię.
– Dasz wiarę, że poród Ashy trwał czternaście godzin? Nie życzyłabym czegoś podobnego żadnej kobiecie – odzywa się mama piskliwym tonem, którym zwykle wygłasza swoje tyrady. – Będzie potrzebowała kilku miesięcy, żeby dojść do siebie, wiesz? Ciąża to ogromne obciążenie dla organizmu.
Kwituję jej słowa uśmiechem i skinieniem głowy, tłumiąc narastający we mnie żal. Prawda jest taka, że nie miałabym absolutnie nic przeciwko ciągnącemu się przez czternaście godzin porodowi. Co tam czternaście godzin, z radością męczyłabym się nawet i trzy dni, gdyby mogło mi to zagwarantować, że będę miała własne dziecko.
Mama często się w ten sposób zachowuje. Próbuje bagatelizować znaczenie posiadania dzieci, jakby liczyła, że dzięki temu nie będzie mi ich brakowało. Nieustannie podkreśla, jak bardzo moja siostra jest umęczona, jak trudne jest macierzyństwo i ile wymaga poświęceń. Ma dobre intencje, jak zawsze, ale nie dociera do niej, że z chęcią doświadczyłabym nie tylko blasków, ale i cieni życia.
– Faktycznie, to straszne – odpowiadam z roztargnieniem, na co ona uśmiecha się niepewnie. Przez jej twarz przemyka cień ulgi. Czasami mam wrażenie, że cały wysiłek, który wkłada w podnoszenie mnie na duchu, jest bardziej potrzebny jej samej niż mnie. Zaraz jednak przygryzam wargę i potrząsam nieznacznie głową, karcąc się w duchu za tę myśl.
To nie wina matki, że jako nastolatka zachorowałam na raka jajnika. I że w efekcie chemioterapii doszło u mnie do pierwotnej niewydolności jajników, przez co jestem praktycznie bezpłodna. Wiem, że gryzie się tym równie mocno jak ja, ale to nie znaczy, że jej próby pocieszania choć trochę mi pomagają. To litość w najczystszej postaci, a ja nie cierpię, kiedy ktoś się nade mną lituje.
– Tu jesteście – odzywa się tata, którego twarz jest jak zawsze pozbawiona wyrazu. – Jedźmy już. Spóźnieni jak zwykle będziemy – burczy, naśladując Yodę z _Gwiezdnych wojen_, żeby nieco rozluźnić atmosferę. Specjalnie dla niego przywołuję na twarz wymuszony uśmiech i ruszam w ślad za nim do samochodu.
Całą drogę do domu siostry siedzę w milczeniu, żałując, że nie wykręciłam się od tej wizyty. Sto razy wolałabym zostać w domu, ale wtedy mama z pewnością zaczęłaby się o mnie zamartwiać.
Ogarnia mnie lęk, kiedy dojeżdżamy na miejsce i parkujemy przed domem Ashy. Dzieci spoza rodziny na ogół mnie nie ruszają. Nie mam najmniejszego problemu tym, aby pracować jako niania w agencji siostry, ale gdy komuś bliskiemu urodzi się dziecko, bardzo mnie to dotyka. Nie pomaga mi też, że matka czujnie mnie obserwuje na każdą wzmiankę o nowym potomku wśród krewnych, co ostatnio zdarza się praktycznie co parę miesięcy. Przykro mi, że cierpi z mojego powodu, a z drugiej strony mam już dosyć znoszenia w milczeniu własnego bólu.
Matka przyciska do siebie obiema rękami prezenty, które przywieźliśmy dla Ashy, i gdy stajemy przed drzwiami, jej oczy błyszczą z podniecenia. Ciekawe, jak by zareagowała, gdybym to ja urodziła dziecko. Chciałabym kiedyś sprawić jej tyle radości.
– Mamo, tato – wita nas mąż mojej siostry, Rohan, otwierając szeroko drzwi. Kiedy jego wzrok pada na mnie, cały się rozpromienia. – Leia! Asha się ucieszy, że przyszłaś.
Ściska kolejno każde z nas, po czym zaprasza nas do środka. Uśmiecham się pod nosem, dostrzegając plamy z mleka na jego koszulce. Wygląda na to, że odkąd pojawiło się dziecko, przechodzą trudny okres.
Rohan wprowadza nas do salonu. Tam na kanapie siedzi Asha z niemowlęciem w objęciach i dwuletnim synkiem Rohitem u boku, pochylonym nad iPadem. Asha podnosi głowę i na mój widok jej twarz momentalnie się rozjaśnia.
– Leia!
Odpowiadam jej uśmiechem i odkażam dłonie płynem do dezynfekcji ustawionym na stoliku, a potem siadam obok niej. Próbuje uspokoić córeczkę, która zanosi się płaczem. Jego dźwięk ściska mnie za serce.
– Jak się czujesz? – pytam, cmokając siostrę w policzek.
Wzdycha ciężko, kręcąc głową, i spogląda przelotnie na matkę, zmierzającą w stronę kuchni. Ojciec stoi w kącie i gawędzi z Rohanem.
– Jestem zmęczona – mamrocze niewyraźnie. – Karmienie doprowadza mnie do szału, a mała ciągle płacze, Ley. Proszę, powiedz, że dasz radę zastąpić mnie w pracy – dodaje, mając na myśli ekskluzywną agencję niań, którą prowadzi od ładnych paru lat. Ma długie listy oczekujących, a wśród jej klientów są jedne z najbogatszych rodzin w kraju. Rozumiem niepokój Ashy, ale znam jej firmę nie gorzej niż ona i jestem pewna, że bez problemu ją poprowadzę.
– Oczywiście. Wiesz, że mam wszystko pod kontrolą. Niczym się nie przejmuj. Agencja nie upadnie, kiedy będziesz na urlopie macierzyńskim, obiecuję. – Wyciągam ręce, a Asha z uśmiechem podaje mi córeczkę. Moje serce na moment zamiera, kiedy przytulam maleństwo do piersi.
– Cześć, Nalini – szepczę, poklepując ją po pleckach.
– Niesamowite, przestała płakać – szepcze Asha z wyraźną ulgą w głosie. Uśmiecham się szeroko, przepełniona w równej mierze tęsknotą i zadowoleniem. – Świetnie sobie radzisz z dziećmi, Ley. Kiedy doczekasz się własnych, zawstydzisz nas wszystkie. Mam przeczucie, że będziesz jedną z tych wkurzająco idealnych matek z wkurzająco dobrze wychowanymi dzieciakami.
Parskam śmiechem pomimo ciężaru, który czuję w piersi, i spoglądam ciepło na siostrę. Wie, jak nikłe są moje szanse na dzieci, ale nigdy nie przestała wierzyć. Szkoda, że nie mogę przejąć od niej choć odrobiny tej wiary, bo chwilami bardzo by mi się przydała.
– Najpierw muszę sobie znaleźć męża – stwierdzam, choć zdaję sobie świetnie sprawę, że to nierealne. Nawet gdybym bardzo chciała wyjść za mąż, większość mężczyzn z naszej społeczności nigdy mnie nie zaakceptuje. Może i żyjemy w nowoczesnych czasach, ale w naszej kulturze wciąż bardzo wiele opiera się na tradycji.
– Miałam zamiar o tym z tobą porozmawiać – mówi Asha ostrożnym tonem. – Rohan ma fajnego kolegę, moim zdaniem powinnaś go poznać. Księgowy, bardzo miły.
Sztywnieję, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Im jestem starsza, tym częściej rodzina próbuje mnie swatać, a ja tego nie cierpię.
– Masz dwadzieścia dziewięć lat, Leia. Nie możesz być ciągle sama. Masz tyle miłości do ofiarowania, całe życie przed tobą. Umów się z tym chłopakiem, tylko na kawę, dobrze? Prześlę ci jego numer.
Przełykam głośno ślinę, nie potrafiąc sklecić sensownej odpowiedzi.
– Mam teraz mnóstwo pracy nad doktoratem – udaje mi się w końcu wykrztusić.
Asha ciężko wzdycha.
– Robisz ten doktorat już tyle lat. Wiecznie się nim zasłaniasz, nawet nie próbuj mi wmawiać, że jest inaczej. Wykorzystujesz go jako pretekst, żeby nie prowadzić normalnego życia, ale nie zamierzam ci dłużej na to pozwolić. Kocham cię, Ley. Zasługujesz na wszystko, co najlepsze, ale nie zdobędziesz tego, jeśli nadal będziesz się ukrywać.
Dziecko zaczyna się wiercić w moich ramionach. Czuję bolesny ucisk w sercu i mrugam pośpiesznie, żeby odpędzić łzy. Mam ochotę wykrzyczeć Ashy w twarz, że chciałabym mieć to wszystko, o czym mówi, że na niczym nie zależy mi bardziej niż na szczęśliwym małżeństwie i własnych dzieciach, tyle że to nie jest takie proste. Takie rzeczy nie są dane każdemu. Siostra wie o moich problemach zdrowotnych, o hormonalnej terapii zastępczej i długotrwałym przyjmowaniu suplementów. A mimo to nigdy nie przestała wierzyć. Nie trafiają do niej żadne racjonalne argumenty. Jest święcie przekonana, że kiedyś zostanę matką, tyle że to o wiele bardziej skomplikowane, niż się jej wydaje.
Nalini zaczyna płakać, ale nie próbuję jej uspokoić, tylko oddaję ją jej mamie. Asha odbiera córeczkę z moich rąk, ani na moment nie spuszczając ze mnie oczu.
– Leia – odzywa się cicho, ale nie odwracam ku niej głowy.
– Mam jeszcze dziś do przeanalizowania pewne dane, Asha. Muszę lecieć – oznajmiam niewyraźnym głosem, podnosząc się z kanapy.
– Leia! – powtarza siostra. – Nie idź jeszcze, dobrze? Nie będę ci więcej zawracała głowy żadnym _riszta_ – obiecuje, używając słowa, którym określamy u nas propozycje matrymonialne.
– Dokąd idziesz, Leia? – pyta ojciec z błyskiem niepokoju w oczach.
Uśmiecham się do niego tak promiennie, jak tylko potrafię.
– Przepraszam, tato, ale muszę wracać na uczelnię. Przykro mi, całkiem zapomniałam, że mam jeszcze dziś coś do zrobienia. Byłam zajęta i kompletnie wypadło mi to z głowy.
Ojciec na chwilę milknie, jakby udało mu się mnie przejrzeć.
– Mam cię podwieźć? – pyta cichym głosem.
Zaprzeczam ruchem głowy i ruszam do drzwi.
– Amara po mnie podjedzie – kłamię, wykorzystując przyjaciółkę jako wymówkę. – Do zobaczenia wieczorem, okej?
Tata potwierdza i przez moment mam obawy, że będzie chciał mnie odprowadzić i poczekać, aż odjadę. Uwielbia Amarę i nie przepuści żadnej okazji, żeby się z nią zobaczyć, więc wcale bym się nie zdziwiła, gdyby i tym razem tak było. Na szczęście akurat zagaduje go Rohan, więc prędko się wymykam, zanim tata zmieni zdanie.
Ledwo zamykam za sobą drzwi, pośpiesznie biorę głęboki oddech, jakbym się dusiła i brakowało mi powietrza w płucach. Oglądam się przelotnie za siebie, po czym prędko się oddalam, zanim ktoś zdąży mnie zauważyć. Myśli wirują mi w głowie, gdy przemierzam spacerowym krokiem nieznajomą okolicę.
Dałam się ponieść emocjom. Myślałam, że jestem silniejsza, i czuję się sobą rozczarowana. Byłam pewna, że pogodziłam się ze swoim losem, lecz słowa Ashy rozdrapały stare rany.
Nabieram głęboko powietrza w płuca i przystaję przy pobliskim barze. Wiem, że nie powinno się topić smutków w alkoholu, ale dziś przegrywam z własną słabością.ROZDZIAŁ 2
ADRIAN
Przystaję w drzwiach gabinetu dziadka i omiatam wzrokiem wnętrze, które wygląda dokładnie tak jak w moich wspomnieniach. Dawniej to miejsce zawsze mnie onieśmielało i pod tym względem nic się nie zmieniło. Przyglądam się z daleka, jak siedzący przy biurku dziadek stuka porywczo w klawiaturę, zamiast normalnie pisać. Ciekawe, kto go tak rozsierdził? Nie chciałbym być na miejscu adresata e-maila, który prawdopodobnie w tym momencie pisze.
Uśmiecham się, kiedy podnosi głowę i w jego oczach błyska zaskoczenie. Podnosi się z fotela z miną, jakby nie wiedział, co powiedzieć.
– Nie spodziewałem się, że kiedykolwiek zaniemówisz na mój widok, dziadku.
Wybucha śmiechem, kręcąc głową.
– Adrian! Wróciłeś do domu.
Dom. No tak, chyba zawsze w ten sposób określałem w myślach to miejsce. Dom. Stanowczo za długo mnie tu nie było.
Dziadek wskazuje dłonią krzesło po przeciwnej stronie biurka. Ruszam od drzwi w głąb gabinetu i zajmuję miejsce naprzeciwko niego.
– Dobrze, że wróciłeś, chłopcze – mówi dziadek, a ja odpowiadam mu uśmiechem. Widzę, że się postarzał, i robi mi się smutno na myśl o tym wszystkim, co mnie przez te wszystkie lata ominęło. Nie miałem okazji obserwować, jak moja młodsza kuzynka, Amara, dorasta. Jest dla mnie jak siostra, ale rozłąka sprawiła, że oddaliliśmy się od siebie znacznie bardziej, niżbym chciał. Nie było mnie też na miejscu, żeby pomóc dziadkowi w prowadzeniu firmy.
– Dobrze być znowu w domu – stwierdzam. Wyjechałem stąd lata temu, a teraz cieszę się z powrotu. Jeśli wszystko ułoży się tak, jak zaplanowałem, zamieszkam tu na stałe.
Rozglądam się po gabinecie dziadka, pełen podziwu dla jego umiejętności i lat poświęceń, dzięki którym zbudował rodzinne imperium.
– Nigdy ci tego nie mówiłem, dziadku, ale jesteś najbardziej inspirującym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek spotkałem.
Ucieka wzrokiem w bok, tak jak się spodziewałem. Zupełnie nie potrafi przyjmować komplementów. Ja, szczerze mówiąc, też nie, ale ponieważ mam bardzo wrażliwą córkę, nauczyłem się je mówić, kiedy tylko się da.
– Co cię do nas sprowadza, Adrianie? – pyta dziadek bez ogródek, wywołując u mnie śmiech. Nigdy nie miał w zwyczaju owijać w bawełnę. Jego bezpośredniość tak bardzo się różni od tego, do czego jestem przyzwyczajony w Londynie.
– Rozwodzimy się z Alice – wyjaśniam krótko. Te słowa nie sprawiają mi już bólu. Ani odrobiny. Początkowo byłem w szoku. Myślałem, że jesteśmy szczęśliwi i nasza rodzina ma się świetnie. Nie zdawałem sobie sprawy, że moja żona uważa inaczej. Wypomina mi to za każdym razem, kiedy ją proszę, żeby nie odchodziła.
Dziadek robi wielkie oczy i odchyla się na fotelu. Przez chwilę się nie odzywa, co mnie specjalnie nie dziwi. Wszyscy zawsze uważali – włącznie ze mną – że jesteśmy z Alice dla siebie stworzeni. Poznaliśmy się, kiedy studiowałem w Londynie, i od tamtej pory pozostawaliśmy nierozłączni. Wierzyłem, że chcemy od życia tego samego i że ona jest równie szczęśliwa jak ja.
– Przykro mi to słyszeć, chłopcze.
Dziękuję skinieniem głowy.
– Dzieci jeszcze o niczym nie wiedzą. Nie powiedzieliśmy im, ale formalnie jesteśmy w separacji. Od miesięcy sypiam w pokoju gościnnym i podpisaliśmy już dokumenty rozwodowe. Sprawa jest w toku.
– Rozumiem, że w końcu jesteś gotów, żeby wrócić do domu?
– Tak. Tak planuję i mam zamiar zabrać ze sobą dzieci. Omawiamy z Alice kwestię opieki, ale wszystko wskazuje, że dzieci zostaną na stałe ze mną, a ona będzie je odwiedzać. Twierdzi, że chce się teraz skupić na karierze, bo przez lata poświęcała się ich wychowywaniu, a ja nie mam nic przeciwko.
Ze wszystkich sił staram się stłumić ból, który przeszywa mnie przy tych słowach. Nie mam pojęcia, jak dzieci przyjmą nowinę o rozwodzie, i chociaż nie uśmiecha mi się wyrywać ich ze znajomego środowiska, uważam, że dobrze im zrobi nowy początek w otoczeniu mojej rodziny.
– A przynajmniej pomożesz nam w firmie czy nadal zamierzasz uczyć?
– Jeśli to możliwe, chciałbym robić i to, i to. Nie jestem jeszcze gotów zrezygnować z pracy na uczelni, dziadku. Wiem, że wolałbyś, żebym cały swój czas poświęcił firmie, ale teraz jeszcze nie mogę.
Dziadek kiwa głową ze zrozumieniem.
– To dlatego, że jesteś taki sam jak twoja matka i babka. Twoja babcia też miała zacięcie do uczenia. Gdybym jej pozwolił podążać za marzeniami, byłaby teraz profesorką na etacie, ale nie chciałem się zgodzić, żeby pracowała. – Marszczę czoło, wychwytując w jego głosie nutkę żalu. Jest niezwykle dumnym człowiekiem i nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek przyznał się do błędu.
– Wykładowca na etacie – mruczę pod nosem. Takie stanowisko nie istnieje w brytyjskim systemie, ale zawsze o nim marzyłem. Poza tym dzięki niemu miałbym jakiś cel w życiu, coś, czemu mógłbym się w pełni poświęcić.
– Adrian – odzywa się dziadek znużonym głosem. – Amara nie jest jeszcze gotowa, żeby przejąć zarządzanie firmą. Wiem, że zawsze powtarzałeś, że ciebie to nie interesuje. Pozwalałem ci realizować marzenia, bo byłeś daleko i miałem pewność, że Amara idealnie się nadaje na moją następczynię. Ale wszystko wskazuje na to, że ona inaczej widzi swoją przyszłość. Zdajesz sobie sprawę, co to oznacza, prawda?
Potwierdzam.
– Jestem do twojej dyspozycji, dziadku. Będę musiał się sporo nauczyć, ale jestem gotów pomagać Amarze. Możemy prowadzić firmę razem, jeśli tylko się na to zgodzi.
Dziadek sprawia wrażenie, jakby mu ulżyło, a ja uśmiecham się pod nosem. Zawsze był surowy, zasadniczy i miał szorstki sposób bycia. Kiedy byłem dzieckiem, wydawało mi się, że raczej za mną nie przepada, Amara, jak wiem, czuła się z nim podobnie. Z wiekiem jednak uświadamiamy sobie więcej. Dostrzegam troskę w jego oczach, pragnienie, żebyśmy razem z Amarą stanęli na własnych nogach. Widzę to u niego, odkąd sam zostałem rodzicem.
– Nie martw się – uspokajam go. – Niedługo wrócę do domu i postaram się wam pomóc w firmie.
Dziadek kiwa głową na znak zrozumienia.
– Jeśli zgodzisz się dla mnie pracować, dopilnuję, żeby tobie i dzieciom niczego nie zabrakło.
– Doskonale – mówię, chociaż wiem, że zadbałby o to nawet wtedy, gdybym mu odmówił. Dziadek uwielbia dawać nam poczucie, że zapracowaliśmy na coś, co i tak dostalibyśmy od niego bez żadnych warunków. – W takim razie mam do ciebie prośbę, żebyś porozmawiał ze swoim menadżerem od nieruchomości i znalazł jakiś dom odpowiedni dla mnie i dzieci. Planuję sprowadzić się do Stanów przed końcem roku, ale to zależy, jak bliźniaki zareagują na rozwód. Muszę mieć pewność, że zadbałem o ich potrzeby w najlepszy możliwy sposób.
– I tak trzymać – stwierdza dziadek, podnosząc się z fotela.
Odprowadza mnie do drzwi i poklepuje po plecach na pożegnanie.
– Nie zapomnij spotkać się z kuzynką i ciotką, jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś – przypomina mi, a ja kiwam potakująco głową.
– Jak mógłbym zapomnieć. Amara nigdy by mi tego nie wybaczyła.
Dziadek się uśmiecha, ale jego oczy pozostają poważne. Mam podejrzenia, że coś jest nie tak z Amarą, ale wolę zapytać ją o to sam.
Całkiem rozkojarzony zmierzam do pikapa, który pożyczyłem od Silasa, swojego najlepszego – i pewnie jedynego – przyjaciela. Nie otwieram jednak od razu drzwi, tylko opieram się przez chwilę o karoserię, starając się odzyskać równowagę. Nie mogę uwierzyć, jak bardzo zmieniło się moje życie w przeciągu zaledwie kilku miesięcy i ile mnie jeszcze czeka zmian. Nadal z trudem do mnie dociera, że w wieku trzydziestu dziewięciu lat się rozwodzę.
Odsuwam się od auta i przeczesuję dłonią włosy. Dostrzegam znajdujący się po drugiej stronie drogi bar, więc wchodzę do środka z zamiarem, by zadzwonić do Silasa i ściągnąć go tu do mnie na drinka. Wszystkie myśli ulatują mi jednak z głowy, gdy mój wzrok pada na kobietę siedzącą przy barze niedaleko od wejścia.
Jest sama i z przepełnionymi smutkiem oczami sączy powoli cosmopolitana. Ma na sobie letnią, żółtą sukienkę, która idealnie współgra z karmelowym odcieniem jej skóry, a na nogach dopasowane do niej kolorem szpilki z nadrukiem wielkiego słonecznika z tyłu. Natychmiast mam wizję, jak chwytam ją za kostki i zakładam na swoje ramiona te jej seksowne nogi w wysokich obcasach. Długie czarne włosy opadają kaskadą na jej plecy. Kiedy podnosi głowę i nasze spojrzenia się spotykają, mam wrażenie, że moje serce na moment się zatrzymuje.
Zanim dociera do mnie, co robię, siadam na stołku tuż obok niej. Ostatnie, czego w tej chwili potrzebuję, to jeszcze bardziej skomplikować sobie życie, ale ona ma w oczach coś, co sprawia, że jestem jak zahipnotyzowany. Emanuje z niej dokładnie to, co sam w tym momencie czuję: smutek ukryty pod maską uporu.
– Ciężki dzień, co? – pytam przyciszonym głosem.
Podnosi na mnie wzrok znad szklanki i wtedy momentalnie cały się spinam. Kiedy ostatnio jakaś kobieta tak silnie na mnie podziałała? Jest w niej coś, co wytrąca mnie z równowagi, a jednocześnie działa kojąco na moją duszę.
– Nawet nie wiesz jak bardzo.
– Jak masz na imię?
Rozpromienia się.
– Możesz do mnie mówić Ley.
Aha, czyli nie zdradzamy swoich prawdziwych imion.
– W takim razie ja mogę być dla ciebie Thorem.
Nikt mnie tak nie nazywa z wyjątkiem Silasa. To taka banalna gra słów nawiązująca do mojego nazwiska, ale niech będzie.
Ley posyła mi uśmiech, na którego widok biorę gwałtowny oddech. O kurde! Nie spodziewałem się, że może wyglądać jeszcze ładniej, a jednak tak jest.
– No dobra, Layla, to powiedz mi, co cię gryzie.
Parska śmiechem.
– Nie Layla, ale byłeś blisko.
– Lorelei?
Ponownie zaprzecza ruchem głowy.
– W końcu i tak do tego dojdę, Ley. Ale najpierw mam zamiar postawić ci drinka.ROZDZIAŁ 3
LEIA
Taksuję wzrokiem siedzącego obok mnie przystojniaka, jego wydatne kości policzkowe i jasnobłękitne oczy. W gęstych, ciemnych włosach prześwituje kilka srebrnych kosmyków, ale dziwnym sposobem to tylko dodaje mu atrakcyjności. Jego zegarek jest wart pewnie tyle, co przeciętna roczna pensja, ale za to nosi proste ubranie. Drogie, lecz proste. Ten facet ma w sobie coś intrygującego i emanuje pożądaniem… Moją uwagę przyciąga jednak nie jego atrakcyjna aparycja ani fakt, że wygląda jak ciemnowłosa kopia aktora wcielającego się w filmową postać Thora, lecz smutek widoczny w jego oczach. Idealnie odzwierciedla mój własny.
– Ty też wyglądasz, jakbyś miał za sobą ciężki dzień – stwierdzam, kiedy już zamówił dla nas obojga coś do picia. Ku mojemu zdziwieniu wziął dla siebie mineralną, chociaż obstawiałabym, że jest amatorem piwa. Thor odwraca ku mnie głowę, a ja uśmiecham się pod nosem, przypominając sobie, jak mi się przedstawił. Wiem, że to nie jest jego prawdziwe imię, ale dziwnym trafem idealnie do niego pasuje.
– Raczej parę ciężkich miesięcy, Ley. Nie masz pojęcia jak bardzo.
Spoglądam mu w oczy, w których maluje się ból i znużenie.
– Czy nie dźwigasz na barkach za dużo ciężaru? Nie myślałeś, żeby chociaż na chwilę go odłożyć?
Podnosi na mnie wzrok wyraźnie zmieszany. Przez chwilę siedzimy w milczeniu, spoglądając sobie w oczy. Zastanawiam się, czy Thor jest podobny do mnie i tak jak ja ciągle udaje i odgrywa role, których oczekuje otoczenie. Czy on też tęskni za chwilą prawdy, tym krótkim momentem, gdy można się pozbyć swojej maski i swobodnie pogrążyć w ukrywanym na co dzień bólu?
– Z każdym moim oddechem przygniata mnie mocniej, Ley.
Kiwam głową na znak zrozumienia, odwracam wzrok i skupiam go na swojej szklance. Ten mężczyzna przyprawia mnie o szybsze bicie serca. W jego towarzystwie zaczynają drżeć mury, którymi się otoczyłam, ale nie potrafię powiedzieć, czy to wina tego, co wydarzyło się u Ashy, czy to on jest tego główną przyczyną. Możliwe, że jedno i drugie, że jedna poharatana dusza trafiła na podobną sobie.
Pociągam łyk drinka znacznie większy, niż zamierzałam, w nadziei, że pozbędę się uczucia, które wywołuje w moim ciele jego spojrzenie. Wcale mnie nie dotyka, a mimo to mam wrażenie, jakby pieścił moją skórę.
– Opowiesz mi o swoim parszywym dniu? – pyta.
Odmawiam.
– Lepiej nie. A ty chcesz mi opowiedzieć o swoim?
Thor parska śmiechem, kręcąc głową.
– Nieee… Uważam tak samo jak ty. Lepiej zrzućmy winę na retrogradację Merkurego. Tak teraz robicie wy, milenialsi, no nie?
Spoglądam na niego ze zdumieniem i wybucham śmiechem.
– Okej, boomer. Ale to ty wiedziałeś, że Merkury jest właśnie w retrogradacji, nie ja, więc jak to o tobie świadczy, niedoszły milenialsie?
Wciąga gwałtownie powietrze do płuc w udawanym zaskoczeniu, czym kolejny raz mnie rozśmiesza. Aż dziwne, że tak szybko udało mu się rozjaśnić mój ponury wieczór. Byłam pewna, że skończy się na łzach i telefonie z żalami do Amary, a zamiast tego wymieniam uśmiechy z nieznajomym facetem.
– A wiesz w ogóle, co się dzieje, kiedy Merkury wchodzi w retrogradację? – pyta z czarującym uśmiechem na twarzy. Zawieszam wzrok na jego ustach i przez moment się zastanawiam, jakie to uczucie się z nim całować. Chciałabym poczuć na swojej skórze jego zarost i przekonać się, czy nasze wargi do siebie pasują.
– Psuje się elektronika i to, co zostało w przeszłości, wraca, żeby cię prześladować.
Parska śmiechem.
– O rany – mamrocze pod nosem. – Chyba nie jesteś z tych przesądnych, co? Wiesz, co tak naprawdę się wtedy dzieje, Ley? Nic.
Marszczę czoło, co on kwituje uśmiechem.
– Retrogradacja Merkurego to złudzenie optyczne. Nie dzieje się naprawdę. Merkury znajduje się bliżej Słońca niż Ziemia, więc jego prędkość orbitalna jest większa. Dlatego nam się wydaje, że kilka razy do roku porusza się ruchem wstecznym, ale w rzeczywistości nic takiego nie ma miejsca.
Mrużę oczy, kręcąc głową z dezaprobatą.
– O nie… Ty jesteś z tych racjonalistów. Raczej nie zostaniemy przyjaciółmi, Thor.
Wybucha śmiechem, a następnie zaprzecza:
– Hm… No nie wiem. Wychodzi na to, że oboje lubimy wiedzę o kosmosie, tylko każde na inny sposób. Poza tym… masz rację. Nie zostaniemy przyjaciółmi. Założę się, że będziemy dla siebie kimś więcej.
Nie wiem, czy chociaż przez chwilę przestałam się uśmiechać, odkąd zaczęliśmy rozmawiać. Również i tym razem wywołuje u mnie rozbawienie i z ust wyrywa mi się chichot.
– Ładnie powiedziane, ale za nic mnie nie przekonasz, że Merkury nie miesza w moim życiu. Miałam w tym tygodniu cztery razy problem z pocztą elektroniczną, Thor. Cztery. To cztery razy więcej niż zwykle – stwierdzam, ignorując resztę jego słów, bo i tak denerwuję się przy nim o wiele bardziej, niż chcę dać po sobie poznać.
Zaśmiewa się i opiera łokcie na barze, skupiając uwagę wyłącznie na mnie. W barze panuje ruch, ale mam wrażenie, jakbyśmy byli tu tylko we dwoje.
– Mam w pikapie teleskop – oznajmia, nie spuszczając ze mnie wzroku. – Chodź, rzucimy okiem na tego magicznego Merkurego.
Waham się, zaskoczona jego propozycją. Nie jestem specjalnie pruderyjna, za to zdecydowanie ostrożna. Wyjście z baru z kompletnie mi nieznanym facetem, na dodatek w sytuacji, gdy nikt z moich bliskich nie wie, gdzie jestem, wydaje mi się nieodpowiedzialne.
– Daję słowo, że nie jestem mordercą ani zbokiem.
Zagryzam wargę pełna wątpliwości.
– Mam przy sobie gaz pieprzowy i udostępniłam przyjaciółce swoją lokalizację. Zaraz ją poproszę, żeby co godzinę do mnie pisała. Jeśli zaginę, znajdzie cię, a wiedz, że jest naprawdę ostra. Nie chciałbyś mieć z nią do czynienia.
Thor przytakuje, unosząc ręce w geście poddania.
– Możesz uznać, że zostałem ostrzeżony, Ley. Obiecuję, że cię nie porwę. Nawet cię nie dotknę, chyba że sama mnie o to poprosisz.
Przerywam pisanie wiadomości do Amary, czując, jak palą mnie policzki. Mogę sobie bez problemu wyobrazić, jak proszę go o to, czego brakuje mi od długiego czasu, dłuższego, niż jestem skłonna się przyznać. Cholera, już nawet nie jestem w stanie sobie przypomnieć, kiedy ostatnio z kimś spałam! Jak widać, to nie było nic wartego zapamiętania.
Wbijam wzrok z powrotem w telefon i kończę pisać wiadomość, w której podaję przyjaciółce swoją lokalizację i szczegóły mojej niespodziewanej randki. Nie jestem ani trochę zaskoczona, kiedy Amara prawie natychmiast mi odpowiada i zamiast przestrzegać, dopinguje do działania. Odkąd sięgam pamięcią, naciska na mnie, żebym szła na całość. Nie mam wątpliwości, że zasypie mnie jutro pytaniami, kiedy się zobaczymy.
– Dobra – mamroczę nerwowo. – Chodźmy popatrzeć na Merkurego.
Thor przytakuje z uśmiechem i odwraca prędko wzrok.
– No co? – pytam podejrzliwym tonem.
Potrząsa zdecydowanie głową.
– Mam ochotę opowiedzieć ci taki jeden kiepski dowcip o Uranie, ale boję się, że całkiem stracę u ciebie szanse.
Ponownie wybucham śmiechem, zsuwając się z barowego stołka.
– O Uranie? Serio?
Wzrusza ramionami.
– I tak już straciłem, co?
– Mhm – odpowiadam, chociaż dobrze wiem, że to nieprawda. Sądząc po tym, jak śmieją mi się do niego oczy, chyba nie ma możliwości, żebym go skreśliła, przynajmniej dziś wieczorem. Wyraz oczu Thora zdradza mi, że on też o tym wie.ROZDZIAŁ 4
ADRIAN
Ley uśmiecha się przesadnie szeroko i unosi brwi na widok mojego pikapa.
– Masz jakiś kompleks? – pyta, a ja z trudem tłumię rozbawienie.
– Przekażę twoją uwagę przyjacielowi, który pożyczył mi to auto. Nieźle się ubawi. – Już sobie wyobrażam ironiczną minę Silasa. Nie jestem pewien, czy on w ogóle wie, że je ma. Jest kompletnie nie w jego stylu i wyraźnie się odróżniało od reszty superwozów z jego kolekcji. – A wiesz, Ley, że ten samochód idealnie się nadaje, żeby kogoś porwać?
Uśmiecha się, kiedy otwieram jej drzwi. Odwracam się i chwytam ją wpół, żeby pomóc jej wsiąść do środka. Ten przelotny dotyk wystarcza, aby przyprawić mnie o szybsze bicie serca. Ma tak absurdalnie szczupłą talię, że dałoby się ją objąć samymi tylko dłońmi.
– Może w takim razie zrobimy eksperyment, co ty na to? Twój pikap porywacza przeciwko mojej przyjaciółce psychopatce.
Kładzie dłonie na moich ramionach i zagląda mi głęboko w oczy. Mógłbym się całkiem zatracić w ich piwnej głębi. Ta kobieta robi niesamowite wrażenie, chociaż wcale nie próbuje mnie uwodzić.
Odsuwam się niechętnie i z nieznacznym uśmiechem obchodzę dookoła pikap. Ley pociąga mnie w sposób, o jakim dawno już zapomniałem, a ja nawet nie znam jej prawdziwego imienia.
Z jednej strony jest mi to na rękę. Wiadomo, że cokolwiek się między nami dziś wydarzy, skończy się z chwilą, gdy odwiozę ją do domu. Jesteśmy z Alice w separacji już od ładnych paru miesięcy, ale jeszcze ani razu nie umówiłem się z żadną inną kobietą. Cała ta sytuacja jest dla mnie czymś zupełnie nowym i nie chcę się ponownie z nikim wiązać. Bliźnięta nawet nie wiedzą, że ja i Alice się rozwodzimy. Nie mogę jeszcze bardziej skomplikować im życia.
Staram się nie wyobrażać sobie ich reakcji, ale myśl o niej nieustannie tkwi gdzieś z tyłu mojej głowy. Razem z Alice zawsze tworzyliśmy wspólny front, dlatego martwię się, jak poradzą sobie z naszym rozstaniem. I tak mam już sporo wątpliwości, czy powinienem wywracać ich życie do góry nogami, ale gdy pomyślę, przez co będą musiały przejść, wiem, że przyda się nam wsparcie mojej rodziny. Zapewni dzieciom stabilizację, którą stracą wraz z rozwodem rodziców.
– Hej, żadnych takich dziś wieczorem – mruczy Ley, muskając dłonią moją nogę. Chwytam ją za rękę i opieram na swoim udzie, wywołując tym u niej zadowolony uśmiech. – Co byś powiedział na to, żebyśmy na chwilę zapomnieli o swoich obowiązkach i trochę pofantazjowali?
Kąciki moich ust unoszą się w nieznacznym uśmiechu.
– Zgoda. Gdybyś mogła wybierać, kim chciałabyś być?
Przechyla lekko głowę, a ja zerkam na nią ukradkiem, zastanawiając się, o czym myśli. Jest w niej coś, czemu nie potrafię się oprzeć, jakaś niewinność i seksapil, a jednocześnie daje mi dziwne wrażenie spokoju i swobody, jakiego nigdy dotąd nie doświadczyłem. Nie wierzę w porozumienie dusz i tego typu bzdury, ale jeśli ono naprawdę istnieje, to musi być właśnie takie uczucie.
– Chyba niepracującą mamą i żoną na pokaz. Taką, której w ogóle nie męczy zajmowanie się dziećmi, bo prawie do wszystkiego zatrudnia ludzi.
Wybucham śmiechem, kręcąc z niedowierzaniem głową.
– Zanudziłabyś się, kochanie. Nie jesteś takim typem kobiety. – Dokładnie taka jest Alice, ale jakoś nie wyobrażam sobie w tej roli Ley. – Jesteś stworzona do przygód i życia z pasją. Masz ogień w oczach, Ley. Twoim przeznaczeniem jest realizować swoje ambicje i gładko osiągać wszystkie cele.
Czuję na sobie jej spojrzenie, ale nie odrywam oczu od drogi. W tej rozmowie kryje się pewna intymność, choć na pozór nic na to nie wskazuje.
– Czasami w życiu najbardziej potrzebujemy prostych rzeczy. Mnie zależy tylko na szczęściu. Może to zabrzmi banalnie, ale chciałabym mieć męża, który nie widzi świata poza mną, i wychowywać razem z nim dzieci… – Urywa nagle, kręcąc głową. – Dobra, nieważne. A ty kogo byś wybrał? Kim chcesz dziś zostać, Thor?
Uśmiecham się przepełniony emocjami, których nie czułem od lat. Oczarowanie? Ekscytacja? Podejrzewam, że jedno i drugie.
– Dziś chcę po prostu być facetem, który cię kocha. Powiedz mi, Ley, ile mamy dzieci? Od kiedy jesteśmy małżeństwem? Jak się poznaliśmy?
Uśmiecha się znacząco, zataczając palcem wskazującym kółka na moim udzie. Czuję przez materiał dżinsów jej ciepło i dosłownie nie chce mi się wierzyć, że tak mocno działa na mnie ten nieznaczny dotyk.
– Poznaliśmy się na studiach i jesteśmy małżeństwem od… eee… trzech lat? Mamy dwójkę dzieci.
Potwierdzam, dziwnie ucieszony tą myślą. Można by pomyśleć, że sama wzmianka o małżeństwie powinna mnie odrzucać, biorąc pod uwagę przejścia z Alice, a jednak mam ochotę kontynuować tę grę z Ley.
– Chłopca i dziewczynkę? – pytam i myślami automatycznie wędruję do moich własnych dzieci. To wariactwo, wiem, ale przez moment się zastanawiam, czy Ley zechciałaby się związać z facetem z dwójką dzieciaków. Jak dotąd nie myślałem zbyt wiele o swojej przyszłości bez Alice i ani razu nie przeszło mi przez głowę, że mógłbym kiedyś ponownie się ożenić, Ley dała mi jednak do myślenia.
Potwierdza skwapliwie.
– Byłoby wspaniale!
Odpowiadam jej uśmiechem i choć staram się nie przesadzać, poddaję się w momencie, gdy słowa same wychodzą mi z ust.
– Co byś powiedziała na bliźniaki?
Pstryka palcami cała rozpromieniona.
– Idealnie! Tak, Thor, mamy bliźniaki. Podoba mi się ten pomysł.
Parskam śmiechem rozbawiony entuzjazmem w jej głosie. Wszyscy myślą, że to świetna sprawa mieć bliźnięta, ale moje to małe diablęta.
– No dobrze, żono. W takim razie zakładam, że wyrwaliśmy się dziś wieczorem od dzieci, żeby spędzić trochę czasu we dwoje.
Biorę ją za rękę, splatam z nią palce i kładę nasze złączone dłonie na swoim udzie. Nie przypominam sobie, kiedy ostatnio byłem tak podenerwowany, trzymając kobietę za rękę. Dłonie Ley są drobne i delikatne w porównaniu z moimi. Wbrew sobie zaczynam się zastanawiać, jaka w dotyku jest reszta jej ciała.
– Ależ oczywiście – odpowiada cichym głosem. – Mój przystojny mąż astrolog chce mi dziś w nocy pokazać gwiazdy.
Kwituję jej słowa szerokim uśmiechem i unoszę nasze splecione ręce do ust, po czym składam delikatny pocałunek na wierzchu jej dłoni.
– Uważasz, że jestem przystojny? Serio?
Ley przygryza wargę i ucieka wzrokiem w bok.
– Jesteś całkiem, całkiem – mamrocze niewyraźnie, aż nie mogę się nie roześmiać.
– Za to ty jesteś przepiękna, wprost nie do opisania. Jestem szczęściarzem. Po prostu nie chce mi się wierzyć, że mam taką żonę.
Wybucha śmiechem, a ja muszę się bardzo wysilić, żeby skupić wzrok na drodze. Ley jest tak niewiarygodnie piękna! Nigdy dotąd nie odczuwałem takiej silnej chemii z kobietą. Daję głowę, że to właściwe określenie na uczucia, które we mnie wywołuje.
– Na mnie najbardziej działa twój akcent – oznajmia cichym głosem. – Jesteś cholernie przystojny, ale ten akcent… Nie sposób mu się oprzeć.
Uśmiecham się pod nosem i poprawiam na fotelu, prostując ramiona, cały czas wpatrzony w drogę. Mój akcent to jedna z zalet mieszkania w Londynie przez ponad dwadzieścia lat. Nie jest już czysto amerykański, ale też nie typowo brytyjski. Raczej coś pomiędzy.
– Mam do ciebie mówić: kochanie? – pytam. Parskam śmiechem, gdy słyszę, jak Ley aż wzdycha z zachwytu. – Nie używamy w Anglii tego słowa tak często, jak się powszechnie sądzi, wiesz?
Ley zaprzecza gwałtownym ruchem głowy.
– Nic mnie to nie obchodzi. Masz się do mnie tak zwracać przez cały czas naszego małżeństwa.
Mówiąc to, posyła mi pobłażliwy uśmiech, a wtedy moje przeklęte serce… Mógłbym przysiąc na wszystkie świętości, że na moment się zatrzymało. Mogę nazywać ją, jakkolwiek sobie zamarzy, byle tylko znów się do mnie w ten sposób uśmiechnęła.
– Jak sobie życzysz, kochanie.
Ley odchyla się na fotelu, odprężona i równie zadowolona jak ja.
– Jesteśmy na miejscu – oznajmiam, parkując samochód na środku rozległego pola. To część prywatnej posesji należącej do mojej rodziny. Z zadowoleniem stwierdzam, że od lat nic się tu nie zmieniło. Ulubione miejsce zabaw moje i Amary podczas wakacji. Gdyby się przyjrzeć uważniej, w oddali nadal można dostrzec domek na drzewie, który kazał zbudować dla nas dziadek. To miejsce było dla nas czymś wyjątkowym i w odróżnieniu od wielu innych bliskich mojemu sercu nigdy nie pokazałem go Alice.
Wyskakuję z pikapa i biegnę otworzyć drzwi od strony pasażera. Ley wyciąga do mnie rękę z wdzięcznym uśmiechem na twarzy.
– Dziękuję – szepcze, kładąc dłonie na moich barkach. Unoszę ją w ramionach i przytrzymuję w górze nieco dłużej, niż należy, a potem stawiam na ziemi.
Rozgląda się dookoła, otwierając szerzej oczy na widok czystego nocnego nieba nad naszymi głowami.
– O raju!
Uśmiecham się i wznoszę oczy, tak jak ona opierając się plecami o karoserię pikapu.
– Nie ma tu zbyt dużo świateł. To nie to samo, co poza miastem, ale przynajmniej widać niebo trochę lepiej niż w centrum.
Ley przytakuje i odwraca ku mnie głowę. Spoglądam w jej oczy – mieszankę różnych odcieni brązu – i wiem, że mógłbym się w nich zatracić na długie godziny.
– Ley, muszę ci się do czegoś przyznać. Chyba… wprowadziłem cię w błąd.ROZDZIAŁ 5
ADRIAN
– Wprowadziłeś mnie w błąd? – powtarza Ley, robiąc okrągłe oczy.
Na widok jej zaskoczonej miny przygryzam dolną wargę i potwierdzam, przeczesując ręką włosy, zmartwiony, że muszę ją rozczarować.
– Tak naprawdę nocą nie da się zobaczyć Merkurego. Jest tak blisko, że można go obserwować jedynie rano, zaraz po wschodzie słońca lub o zmierzchu.
Ley wzdycha, kręcąc z głową, i wybucha śmiechem.
– Ty, ty… naciągaczu! Powinieneś nazywać się Loki, jak bóg oszustwa. I jak masz zamiar mi to teraz wynagrodzić? Ja tak łatwo nie wybaczam, wiesz?
Odpowiadam jej uśmiechem, oddychając z ulgą, że nie jest na mnie zła.
– To chyba dobrze, że mamy przed sobą całe życie, żebym mógł zasłużyć na twoje przebaczenie, prawda, żonko?
Potrząsa głową, grożąc mi palcem.
– To brzmi jak tania wymówka albo po prostu próbujesz grać na czas. Nie nabiorę się na to.
Z zadowoloną miną chwytam ją za nadgarstek i przyciągam bliżej do siebie. Wpada w lekki popłoch i otwiera szerzej oczy, gdy unoszę jej dłoń do ust i składam na niej pocałunek. Gwałtowne westchnienie, które wyrywa się jej z ust, przyprawia mnie o mocniejsze bicie serca, zupełnie jakbym znów był nastolatkiem.
– Dobrze, kochanie. Powiedz, jak mam ci to wynagrodzić.
Ley się uśmiecha i jej oddech wyraźnie przyśpiesza. Cokolwiek się między nami w tym momencie dzieje, widać, że ona też to czuje.
– Naprawdę masz w aucie teleskop czy to też ściema?
Potwierdzam ze śmiechem.
– Naprawdę. Wszędzie go ze sobą zabieram.
Ley przechyla lekko głowę na bok, a ja na chwilę odwracam wzrok.
– Obserwowanie gwiazd przypomina mi o tym, jak niewiele znaczymy i jak nieistotne są nasze problemy. W kosmosie jest jeszcze tyle nieodkrytych rzeczy. Wszechświat jest przeogromny, wiesz? To przywraca mi właściwą perspektywę.
Kiwa głową ze zrozumieniem i wspina się na palce, żeby odgarnąć kosmyk włosów z mojej twarzy.
– Może i tak, ale to nie znaczy, że nasze kłopoty i zmartwienia nie są ważne i nie zasługują na naszą uwagę.
Muska opuszkami palców mój policzek, a ja łapię ją za rękę i przyciskam do twarzy.
– Oczywiście masz rację. Po prostu pomaga mi to na chwilę się zatrzymać i spojrzeć na sprawy z dystansu.
Ley przytakuje, a ja mam poczucie, że naprawdę mnie rozumie.
– Ale i tak nie wierzysz, że gwiazdy i planety mają na nas wpływ.
Zaciskam usta, żeby się nie roześmiać.
– Merkury nie popsuł ci poczty. Poza tym czy nie mówiłaś przypadkiem, że retrogradacja Merkurego wyciąga historie z przeszłości? Tymczasem zobacz sama, kochanie: dla nas to nowy początek.
Nie mogę oderwać od niej oczu. Jest drobna, ma niewiele więcej niż metr pięćdziesiąt wzrostu, ale i tak wygląda olśniewająco. Prześlizguję się wzrokiem po jej długich rzęsach, zgrabnym, prostym nosie i wargach… Ach, te wargi! Cudownie pełne, jakby stworzone do pocałunków. Z chęcią spróbowałbym, jak smakują, ale jednocześnie nie chcę namieszać jej w życiu. Zanim tu przyjechaliśmy, obiecałem sobie, że to, co się między nami dziś wydarzy, nie będzie miało dalszego ciągu. Jednak myśl o tym, że muszę odejść i o niej zapomnieć, już teraz napełnia mnie żalem.
– Chodźmy po teleskop, dobrze?
Ley przytakuje i odsuwa się ode mnie, jakby moje słowa wyrwały ją z transu, w którym oboje na chwilę się pogrążyliśmy. Biorę głęboki oddech i z mocno bijącym sercem sięgam na tylne siedzenie po swój sprzęt. Kiedy ostatnio czułem coś podobnego? Co się ze mną wyprawia?
– Tak mi przyszło do głowy – odzywa się szeptem Ley – że to idealne miejsce, żeby ukryć ciało.
Wybucham śmiechem, rzucając jej rozbawione spojrzenie.
– Twój umysł to mroczne miejsce – stwierdzam, na co ona robi groźną minę. – Zaczynam się zastanawiać, czy z nas dwojga to nie ja jestem tym, który powinien się bać.
– Jest tylko jeden sposób, żeby się przekonać – odcina się, puszczając do mnie oko.
Ta kobieta… Co ona w sobie ma? Pewnie niebagatelną rolę odgrywa tu luźny, spontaniczny charakter naszej randki. Ostatnimi czasy nie było dnia, żebym nie czuł się przytłoczony odpowiedzialnością. Teraz jednak czuję się przy niej tak swobodnie, jak nie czułem się od lat.
– Chodź, zobacz – zachęcam.
Ley podchodzi bliżej, a ja obniżam dla niej teleskop i odpowiednio ustawiam, żeby mogła zobaczyć to, co chcę jej pokazać.
Nachyla się, by spojrzeć w okular, a wtedy bezceremonialnie chwytam ją wpół i przybliżam do teleskopu.
– Widzisz trzy jasne gwiazdy w jednej linii?
Przez chwilę milczy, a potem potwierdza.
– Widzę.
– To Pas Oriona. Jeśli spojrzysz na lewo od Oriona, zobaczysz Bliźnięta.
Ley odsuwa głowę od teleskopu i ku mnie odwraca, w efekcie czego znajduje się w moich objęciach. Powinienem się cofnąć, ale tego nie robię. Wręcz przeciwnie, mam ochotę przytulić ją do siebie z całych sił.
Spogląda na mnie z zaskoczeniem i przez chwilę się nie odzywa.
– Skoro o tym mowa – odzywa się głosem niewiele głośniejszym od szeptu – jaki jest twój znak zodiaku?
Zaśmiewam się, ani trochę niezdziwiony jej pytaniem.
– Skorpion.
– A fe! Zazdrosny, zaborczy i małostkowy. Ja jestem Lwem, więc idealnie do siebie pasujemy.
Uśmiecham się znacząco i zagryzam wargę, z zadowoleniem stwierdzając, że przyciągnąłem tym jej spojrzenie do swoich ust.
– Skorpiony są też lojalne, namiętne i zdeterminowane. Zawsze dostajemy to, czego chcemy, kochanie, i nigdy nie odpuszczamy. – Może i nie wierzę w horoskopy, ale pewne podstawy znam.
Ley opiera dłonie na mojej piersi pełna wahania, jakby miała ochotę przesunąć je wyżej, ale brakowało jej odwagi.
– A ty czego chcesz?
Zawieszam wzrok na jej wargach i przełykam głośno ślinę.
– Chcę cię pocałować, Ley.
– Więc mnie pocałuj, najdroższy mężu.
Pochylam głowę i sięgam do jej ust. Dotyk jej pełnych, miękkich warg sprawia, że ostrą falą przeszywa mnie pożądanie. Szlag! Chciałbym się przekonać, jakie to uczucie poczuć jej usta na moim kutasie.
Ley pojękuje i jej dłonie wędrują na mój kark. Unoszę ją w ramionach, a ona odruchowo oplata nogami moje biodra. Z pewnością wyczuła już przez moje dżinsy, jak mocno udało się jej mnie podniecić.
Podnoszę ją wyżej, zsuwając dłonie na jej pośladki. Pogłębiam pocałunek, w którym zwierają się nasze języki. Sądząc po tym, jak Ley niecierpliwie się o mnie ociera, pragnie mnie równie mocno jak ja jej. Ta chwila ma w sobie coś magicznego, zwłaszcza tutaj, w jednym z moich ulubionych miejsc na ziemi.
Ley odrywa się ode mnie i opiera czoło o moją głowę. Oboje z trudem łapiemy oddech, zatracając się w tym szczególnym momencie bliskości.
– Pragnę cię – mówi szeptem. – Chcę z tobą być, Thor. Chyba nigdy nikogo tak mocno nie pragnęłam.
Potwierdzam ruchem głowy.
– Czuję to samo, kochanie.
Sięgam znów do jej warg i po omacku ruszam razem z nią w ramionach w stronę auta. Niechętnie przerywam pocałunek, żeby sprawdzić, czy idę w dobrym kierunku. Po chwili oddycham z ulgą, gdy w końcu docieramy do pikapa, i przyciskam ją plecami do karoserii.
– Otworzę bagażnik – szepczę prosto w usta Ley. Podnoszę tylną klapę i sadzam ją na pace. Rozchylam jej nogi i staję pomiędzy nimi, z przyjemnością poddając się dotykowi jej dłoni na swoim ciele. Jest równie niecierpliwa jak ja. Nie ukrywa swoich uczuć, nie bawi się w gierki czy udawanie. To takie ożywcze i jednocześnie podniecające!
Zsuwam wargi na jej szyję w poszukiwaniu czułych miejsc, w których mój dotyk przyprawi ją o dreszcze.
– Och – stęka, kiedy całuję ją tuż pod uchem. Uśmiecham się tylko, nie odrywając od niej ust, po czym robię to ponownie. Zaczynam ssać delikatną skórę szyi z myślą, by zostawić na niej swój znak, ale Ley gwałtownie się odsuwa.
– Nie rób tego – prosi. – Żadnych malinek, Thor.
Na moment wzbiera we mnie kompletnie irracjonalny gniew na myśl, że w jej życiu jest ktoś, przed kim chce ukryć miłosne ślady z dzisiejszego wieczoru, ale Ley natychmiast rozwiewa moje obawy.
– Rodzice by mnie zamordowali. Nieważne, ile mam lat, oni nie tolerują takich nieprzyzwoitości.
Parskam śmiechem, kiwając ze zrozumieniem głową, i zsuwam usta niżej. Jej dłonie wędrują pod moją koszulkę i muskają opuszkami palców napinające się pod ich dotykiem mięśnie. Przyglądam się jej twarzy, kiedy pieści moje ciało. Po chwili z nieśmiałym uśmiechem sięga do moich warg, jakby chciała ukryć przede mną swoje doznania, i oddaje mi się namiętnie całą sobą.
Uśmiecham się do siebie, nie przerywając pocałunku, po czym wsuwam dłoń pod jej sukienkę. Sunę powoli palcami po skórze coraz wyżej i wyżej. Cudownie jest czuć, jak Ley pręży się pod moim dotykiem i porusza ze zniecierpliwieniem biodrami.
Przeciągam kciukiem po cipce przez jedwabną bieliznę i z zadowoleniem stwierdzam, że zrobiła się mokra. Nie sądziłem, że ta kobieta może być jeszcze bardziej idealna, a jednak to prawda.
– Nie musimy posuwać się dalej, Ley.
Odrywa się ode mnie i spogląda mi w oczy.
– Już wiem – oznajmia. – W ten sposób wynagrodzisz mi swoje kłamstwo o Merkurym. Zrób tak, żebym zapomniała o całym świecie z wyjątkiem ciebie.
Uśmiecham się i z galopującym pulsem kiwam głową na znak zgody.
– Dobrze, droga żono.