Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Profil mordercy - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
4 lipca 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
34,99

Profil mordercy - ebook

Paul Britton jest jednym z najsłynniejszych profilerów na świecie – na podstawie śladów na miejscu zbrodni przygotowuje portret psychologiczny mordercy. Szuka szczegółów, które powiedzą mu coś o sprawcy, pozwolą sięgnąć do jego umysłu i spojrzeć na świat jego oczami. Nawet jeżeli oznacza to konieczność oglądania śmierci przerażonej ofiary.

Psychopaci ukrywający ciała ofiar w ścianach własnego domu i w przydomowym ogródku, szantażysta grożący zatruciem karmy dla zwierząt i odżywek dla dzieci w marketach, makabryczni kolekcjonerzy zabierający z miejsc zbrodni fragment ciała ofiar – to tylko niektóre z prawdziwych spraw, jakie trafiły na strony tej książki.

Paul Britton nie tylko przedstawia swoje najtrudniejsze śledztwa, ale też próbuje wyjaśnić, skąd bierze się w ludziach zdolność do okrucieństwa i zbrodni.

"Profil mordercy" to mroczna wyprawa w głąb zbrodniczych umysłów.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-4904-2
Rozmiar pliku: 972 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PODZIĘKOWANIA

Zajmując się wieloma kryminalnymi i innymi trudnymi sprawami, zetknąłem się z najbardziej błyskotliwymi i przenikliwymi policjantami. Wszyscy oni przyczynili się do zmiany sposobu zbierania, analizowania i wykorzystywania w śledztwie informacji. Na mój szczególny podziw zasłużyli: podinspektor David Baker, komendant John Grieve, komendant David Tucker, nadkomisarz Bob Taylor, zastępca komisarza policji hrabstwa Tom Cook, podinspektor Harry Shepherd, nadkomisarz Ian Johnston, nadkomisarz Ian Gordon, podinspektor Duncan Bailey, podinspektor Brendon Gibb-Grey, komisarz policji hrabstwa John Stevens, podkomisarz Keith Pedder, „Lizzie James”, nadkomisarz Mickey Banks, podkomisarz John Pearse, nadkomisarz Albert Kirby, nadkomisarz John Bennett, podinspektor Colin Port, nadkomisarz Tony Bayliss i podkomisarz Gino Varriale, a także Judd Ray, Greg Cooper, „Roy” Hazelwood i John Douglas z FBI.

Kiedy przeżywałem trudny okres, prawdziwymi przyjaciółmi i dobrymi kolegami okazali się Paul Jackson, Julian Boon i Sarah Lewis.

Ursula Mackenzie, Bill Scott-Kerr, Garry Prior, Patrick Janson-Smith, Larry Finlay i Alison Barrow z wydawnictwa Transworld oraz Mark Lucas z LAW potrafili doskonale wyważyć zachęty i wymagania, dzięki czemu książka ta ujrzała światło dzienne.

Diane Purves – moja sekretarka – doskonale organizowała pracę kliniczną, podczas gdy ja zajmowałem się sprawami kryminalnymi.

Chyba nie można zaangażować się w śledztwo bez poświęcenia życia osobistego. Mal, Emma, Rufus, Ian i Katherine ofiarowali mi swą miłość i czuwali nad intelektualnym i emocjonalnym życiem rodziny.

Pragnę także podziękować wszystkim osobom, których nazwisk nie mogę tu podać ze względów bezpieczeństwa. Wiecie, że o Was mówię. Życzę Wam powodzenia. Nie ustawajcie w wysiłkach. Ciemność ogarnie nas, jeśli przestaniecie pracować.SŁOWO OD AUTORA

Sprawy przedstawione na kartach niniejszej książki wybrałem, pragnąc pokazać początki i rozwój profesjonalnego wykorzystania psychologii w pracy śledczej, a także ze względu na fakt, że mój udział w nich jest już powszechnie znany, a działania wymiaru sprawiedliwości zakończyły się. Nie omawiam tych spraw, w których tajemnica nadal ma decydujące znaczenie.

W niektórych przypadkach zmieniłem szczegóły przestępstw oraz prowadzonego śledztwa. Zrobiłem to, by chronić świadków i ofiary, a także ze względu na dobro trwającego nadal dochodzenia oraz by nie wskazywać ewentualnym przestępcom, jakich błędów należy unikać.

Zmieniono wszystkie informacje pozwalające zidentyfikować pacjentów, chyba że są znane opinii publicznej.1

We wtorkowy ranek, 22 listopada 1983 roku, wyjrzałem przez okno swego gabinetu na taras i zaniedbany ogród prowadzący do rozciągających się dalej pól i zobaczyłem dziwną procesję. Spoza drzew wyszły dziesiątki ludzi, którzy posuwali się naprzód i tworzyli długi, nieprzerwany łańcuch. Nad ich głowami unosiły się obłoczki pary, wyglądające prawie jak dymki w komiksach, na zmianę pojawiające się i znikające w rytm oddechu.

Od czasu do czasu któryś z nich zatrzymywał się i kucał, przyglądając się ziemi. Pozostali również przystawali, a czekając, pochylali się nad zamarzniętą trawą i błotem. Chociaż byli grubo okutani, na ich twarzach nie dostrzegłem zapału ani zadowolenia z wykonywanego zadania.

– Co oni robią? – zapytała Anne Chalmers, sekretarka na oddziale psychologii.

– Wyglądają na policjantów – odpowiedziałem.

– Hm.

Zamilkła i wspólnie wyglądaliśmy przez okno, zastanawiając się, co przywiodło policję do naszych drzwi – do Carlton Hayes, szpitala dla psychicznie chorych w Narborough w hrabstwie Leicestershire.

Ogromny edwardiański budynek szpitala był widoczny z daleka. Wyróżniał się pośród kilkunastu malowniczych wiosek we wschodniej i środkowej Anglii. Kiedy wybudowano go w latach 1905–1907 jako szpital dla obłąkanych z całego hrabstwa, podróż konna lub powozem z pobliskich miast targowych musiała się wydawać podróżą donikąd. W tamtych czasach wszystkie okoliczne grunty należały do szpitala. Pracowali na nich pacjenci, tak więc szpital był w zasadzie samowystarczalny. Nigdy już jednak nie pozbył się atmosfery szaleństwa, która otacza wszystkie tego typu instytucje i czyni z nich przedmiot powszechnego strachu. Chyba dlatego też w 1938 roku nazwę zmieniono na Dom dla Nerwowo Chorych.

Mimo to Carlton Hayes nie był przytłaczającym ani przerażającym miejscem. Natychmiast po przekroczeniu bramy wjazdowej gość miał poczucie przestronności i spokoju, gdy szedł drogą łagodnie wijącą się pomiędzy bramą, parkingiem, trawnikiem do gry w kule, polem do krykieta i rabatami kwiatów, by w końcu dotrzeć do głównego gmachu szpitala. Potężne budynki wzniesione z czerwonej cegły, ze stromymi dachami z łupka, oraz dwa ogromne kominy były widoczne z odległości wielu mil.

Przypomniałem sobie wizytę sprzed pięciu lat, kiedy przyjechałem na rozmowę kwalifikacyjną w sprawie przyjęcia na staż w charakterze psychologa klinicznego. Chociaż spędziłem tam już sześć miesięcy, pracując społecznie jako stażysta, to nadal onieśmielał mnie sam widok Carlton Hayes. Szerokie kamienne stopnie, dębowe drzwi, izba przyjęć i korytarz administracji sprawiały wrażenie starego ratusza. W pokojach snuło się echo, drzwi obracały się na ciężkich zawiasach, a klamki błyszczały od wieloletniego używania.

Na ścianach sali konferencyjnej wisiały portrety byłych dyrektorów w sztywnych kołnierzykach i z baranimi baczkami. W początkowym okresie zebrania naszego oddziału odbywały się przy jednym z końców stołu. W późniejszych latach oddział powiększył się na tyle, by zapełnić cały stół.

Swoje stanowisko objąłem w październiku 1978 roku i przez następne trzy lata stykałem się z wieloma pacjentami i różnorodnymi problemami psychologicznymi. Sporą część moich zajęć stanowiła praca z pacjentami ambulatoryjnymi, przychodzącymi na oddział opieki dziennej szpitala Woodlands. Mieścił się on w dużym dworku o dziewięciu czy dziesięciu pokojach, oddalonym od głównego budynku o około ćwierć mili. Pracowałem również na oddziale stanów ciężkich, składającym się zaledwie z czterech pododdziałów, gdzie pacjentów poddawano intensywnemu leczeniu przed wypisaniem do domu albo przeniesieniem na inne oddziały.

Większość hospitalizowanych pacjentów wymagała długotrwałej opieki. Głównie były to osoby cierpiące na choroby wieku starczego, zanik przedniego płata kory mózgowej, depresje. Byli też młodsi pacjenci z poważnymi chorobami psychicznymi, takimi jak schizofrenia. Rzadko zaglądałem na oddziały, gdzie przebywali pacjenci z demencją starczą, ale nigdy nie zapomnę charakterystycznego zapachu, który tam panował. Odnosiło się wrażenie, że przez dziesiątki lat mocz przesiąknął każdą cząstkę budynku. Bez względu na staranność szorowania podłogi nic nie było w stanie go usunąć.

Na szczęście oddział psychologii znajdował się w pawilonie, z dala od głównego gmachu, w dawnym domu dyrektora szpitala (noszącym nazwę Dom Rosinga). Jednopiętrowy budynek miał ogromne okno wykuszowe wychodzące na niewielki kamienny taras, na którym często siedzieliśmy z otwartą butelką wina, jedząc lunch i obserwując zające szukające pożywienia na pobliskich polach.

Teraz po zamarzniętej ziemi stąpały ciężkie policyjne buty. Przez cały dzień policjanci przeczesywali teren i gromadzili się pod drzewami, gorliwie dyskutując. Odcięty od świata w naszym pawilonie, dopiero późnym popołudniem dowiedziałem się, czego szukali.

– To dziewczyna – powiedziała Anne Chalmers z widocznym przygnębieniem. – Została zamordowana.

– Zamordowana? Gdzie?

– Jeden z naszych portierów znalazł ją rano, idąc do pracy. Leżała przy Czarnej Ścieżce.

Nigdy nie korzystałem z Czarnej Ścieżki, chociaż każdego dnia w drodze do pracy mijałem jej początek. Biegła po obwodzie Carlton Hayes i wykorzystywano ją jako skrót z Narborough do Enderby, a cała droga zajmowała około piętnastu minut.

– Czy wiesz, kim ona jest? – zapytałem.

– Miejscową dziewczyną, nastolatką.

Nagle pomyślałem o Emmie, mojej własnej córce. Właśnie teraz wraca ze szkoły, a później pójdzie na spacer z Jess – naszą suczką, będą biegać po polach, dopóki nie zapadnie mrok. Jak wielu ojców, chciałem ją chronić, ale Emma od najmłodszych lat sama chodziła do szkoły.

– Kto mógł zrobić coś tak potwornego? – zapytała Anne, coraz bardziej przygnębiona.

– Pomyślą, że to ktoś stąd – przyszło mi na myśl.

Byłaby to naturalna reakcja, ale błędna. W Carlton Hayes nie przebywali pacjenci niebezpieczni dla otoczenia. Większość z nich była w podeszłym wieku i zniedołężniała do tego stopnia, że potrzebowała pomocy przy korzystaniu z ubikacji. Ostre przypadki były dobrze znane, a na oddziale dziennym Woodlands leczyliśmy neurotyków i pacjentów ze stanami lękowymi, którzy nie byli w stanie poradzić sobie z przygniatającymi ich czasami kaprysami codziennego życia. Nie byli agresywni ani niebezpieczni.

Wieczorem obejrzałem wiadomości w telewizji.

„Policja prowadzi śledztwo w sprawie piętnastoletniej uczennicy, której częściowo ubrane ciało znaleziono dzisiaj rano przy ścieżce w pobliżu wioski Narborough, na terenie należącym do szpitala psychiatrycznego w Carlton Hayes.

Miejscowa nastolatka, Lynda Mann, po raz ostatni widziana w poniedziałek o 19.30, została znaleziona dzisiaj rano w pobliżu drogi określanej przez tutejszych mieszkańców mianem Czarnej Ścieżki. Policja natychmiast zabezpieczyła teren i rozpoczęła czynności operacyjno-rozpoznawcze, mające na celu określenie ostatniej drogi dziewczynki. Przyczyny śmierci nie ujawniono”.

Fotografia ukazywała ciemnowłosą, drobną dziewczynkę o nieśmiałym uśmiechu, w ubraniu, które wydawało się na nią za duże.

W listopadzie 1983 roku Zespół Opieki Zdrowotnej Hrabstwa Leicestershire mianował mnie starszym psychologiem klinicznym i skierował do nowo utworzonego oddziału chorób psychicznych w Szpitalu Rejonowym w Leicester. Nadal dojeżdżałem do Carlton Hayes, by prowadzić pacjentów w przychodni i na oddziale dziennym Woodlands.

Zgodnie z moimi oczekiwaniami policja natychmiast zainteresowała się Carlton Hayes, jednak nie spodziewałem się, że zajmą sąsiednie pokoje. Niezagospodarowana część przychodni zamieniła się w pomieszczenie operacyjne, ekipa przywiozła własne szafki na dokumenty, białe tablice suchościeralne, karty katalogowe.

– Jak sobie radzą z meblami? – zaciekawiłem się.

Kilka lat temu, kiedy po raz pierwszy wprowadzaliśmy się do pawilonu przychodni, błagaliśmy, pożyczaliśmy i w końcu ukradliśmy podstawowe rzeczy, takie jak krzesła i lampy. Administracja nie dała nam praktycznie nic. W pomieszczeniach opuszczonej połowy pawilonu wypatrzyliśmy przez zamknięte drzwi wszystkie potrzebne nam sprzęty pokryte grubą warstwą kurzu.

– Czy możemy dostać niektóre z tych mebli? – zapytałem w dziale administracyjnym.

– Cóż… hm… już zostały przeznaczone do…

– Dokąd je wysyłacie?

– Ach, tego nie możemy powiedzieć.

Dość tego – pomyślałem. W naszym dziale było czterech psychologów, trzech mężczyzn i jedna kobieta, wszyscy mniej więcej w tym samym wieku – chętni, aby czegoś dokonać.

– Więc wszyscy w to wchodzimy – powiedziałem, gdy uzgodniliśmy już plan.

– Ależ to kradzież – powiedział nerwowo Russel.

– Nie, wcale nie – zapewniłem go. – My jedynie dokonujemy przemieszczenia środków w celu optymalizacji ich wykorzystania.

– Ale nie będziemy wyłamywać żadnych zamków ani okien… to znaczy nie chcę się włamywać… – zastrzegł Russel.

– Zostawcie to mnie.

Przyniosłem z sadu drabinę, zaniosłem ją na górę i otworzyłem klapę na strych. Panowały tam egipskie ciemności. Ostrożnie stąpałem po belkach, które niepokojąco trzeszczały.

Znalazłem następny właz, wyważyłem go i spuściłem drabinę do opuszczonej połowy budynku – prawdziwego skarbca porzuconych mebli i naczyń. Nie mogliśmy zwyczajnie wyjść przez frontowe drzwi zamknięte na kłódkę, ale znalazłem ogromne okno przesuwane w górę, wychodzące z tyłu na ogród. Otworzyłem je i zacząłem podawać rzeczy. W ciągu tygodnia przeprowadziliśmy jeszcze cztery czy pięć takich wypraw, dopóki nie zgromadziliśmy wszystkiego z wyjątkiem dywanów.

W różnych częściach szpitala, na przykład w starym internacie pielęgniarek, znajdowało się wiele pięknych i nieużywanych dywanów, więc postanowiliśmy rozwiązać nasz problem. Wymagało to śmiałej strategii. Zdecydowaliśmy, że trzech facetów i kobieta otwarcie niosący dywany nie wzbudzą niczyich podejrzeń, jeżeli tylko będziemy zachowywać się swobodnie.

Tak też było. W ten sposób, pomimo ścian wyłożonych białymi kafelkami przywodzącymi na myśl publiczne toalety, stworzyliśmy sobie całkiem wygodne biuro. Nikt nigdy nie wspomniał o brakujących przedmiotach, ale jednak poczułem coś na kształt nieczystego sumienia, kiedy do sąsiednich pomieszczeń wprowadziła się ekipa śledcza.

W ciągu kilku następnych tygodni śledztwo w sprawie morderstwa Lyndy Mann stało się częścią mojego życia. Przez cały czas śledziłem doniesienia w lokalnej prasie i oglądałem wiadomości telewizyjne. Pojawiały się liczne apele do społeczeństwa wspierane akcjami plakatowymi. W pomieszczeniu operacyjnym zajmowano się wieloma doniesieniami i przeglądano archiwa miejscowej policji z całych dziesięcioleci, szukając podobnych przestępstw i notowanych przestępców, których można byłoby powiązać z morderstwem. Do pawilonów krykietowych wprowadziły się dwie kolejne ekipy śledcze. Jedna z nich skoncentrowała się na chodzeniu od domu do domu i przeprowadzaniu rozmów z mieszkańcami pobliskich wiosek. Druga zajęła się grzebaniem w szpitalnych dokumentach, próbując zidentyfikować prawdopodobnych pacjentów oddziału dziennego i przychodni, którzy przewinęli się przez Carlton Hayes w ciągu ostatnich pięciu lat.

Pomimo stworzenia licznych teorii i zatrzymania wielu podejrzanych na Boże Narodzenie ekipa śledcza nawet odrobinę nie przybliżyła się do schwytania mordercy Lyndy. Policjanci na ochotnika zgłosili się do pełnienia dyżurów w ciągu świąt, aby nie zamykać pokoju operacyjnego. W „Leicester Mercury” pojawił się nagłówek: „POMÓŻCIE ZNALEŹĆ ZBOCZEŃCA!”.

W następnym tygodniu szedłem Forest Road na dyżur na oddziale dziennym w Woodlands i nagle uświadomiłem sobie, ile czasu upłynęło już od morderstwa. Przechodząc koło Czarnej Ścieżki, ujrzałem pozostałości żółtej policyjnej taśmy, poskręcanej jak zapomniane świąteczne dekoracje na metalowych barierkach.

– Dlaczego nikogo nie złapali? – zastanawiałem się. – Czy naprawdę wiedzą, co się stało?

Zacząłem myśleć, w jaki sposób do sprawy podszedłby psycholog. Dziwaczny pomysł, ale w końcu psychologia polega na rozumieniu ludzkich motywacji i przyczyn, dla których ludzie postępują tak, a nie inaczej. Było tyle pytań, które sam bym zadał, a które policjantom chyba nawet nie przyszły do głowy.

Na opustoszałej ścieżce, pośród mroku i ciemności spotkało się dwoje ludzi i jedno z nich nie żyje. Musiały między nimi zachodzić jakieś interakcje, nieważne jak krótkie i gwałtowne. Ci ludzie mieli swoje rodziny, przyjaciół, przeszłość. To, co sobie powiedzieli, i sposób, w jaki reagowali, było określone przez to, kim byli i co ukształtowało ich osobowość.

W takiej samej sytuacji różni ludzie zachowują się na różne sposoby. Na przykład, jeśli trzy młode kobiety przeszłyby przez te same ulice, zajrzały do tych samych sklepów, restauracji i pubów, to każda widziałaby co innego. Jedna widziałaby ludzi, którzy się śmieją, dobrze bawią i uznałaby ich za potencjalnych przyjaciół. Druga, widząc tych samych ludzi, uznałaby ich za wrogo nastawionych i mających chęć ją wyśmiać. Trzecia kobieta z zupełnie neutralnym stosunkiem do rzeczywistości uznałaby, że są to normalni ludzie – ani źli, ani dobrzy, a zajmujący się jedynie swoimi sprawami.

Trzy kobiety nosiłyby różne ubrania z różnych przyczyn, a nie dlatego, że pasował im po prostu pewien styl. Wyobraźmy sobie, że pierwsza kobieta pragnie zwracać na siebie uwagę. Nosi więc ubrania, które przyciągają wzrok. Druga kobieta próbuje tego uniknąć. Nie chce się niczym wyróżniać. Jest bardziej ostrożna i konserwatywna. Trzecia z nich wybiera stroje, które się jej podobają i są wygodne.

Każda z nich jest inna i w podobnej sytuacji zachowa się w odmienny sposób. Nic nie dzieje się bez przyczyny. Jesteśmy produktem naszej przeszłości. Gdy Lynda Mann szła w poniedziałkowy wieczór Czarną Ścieżką, niosła z sobą bagaż doświadczeń, które ją ukształtowały i które sprawiły, że zachowała się w określony sposób, gdy zetknęła się z mordercą. Czy uciekała? Czy się zdenerwowała? Czy była bierna?

Wiedziałem również, że zabójca jest kimś więcej niż postacią z karykatur czy komiksów. On też miał bogate życie, które ukształtowało jego osobowość i wpłynęło na jego zachowanie. Zastanawiałem się, o czym myślał, kiedy zobaczył Lyndę. Co ujrzał i dlaczego wybrał właśnie ją? Jeżeli zdecydował się zaatakować młodą dziewczynę, to co myślał o kobietach w ogóle? Czy mógł być inteligentny? Jaki był jego prawdopodobny zawód?

Wiatr szarpał mankiety moich spodni, pędził liście rynsztokami i rzucał nimi o metalowe barierki, a ja obróciłem się i poszedłem swoją drogą. Gdzieś tam morderca Lyndy Mann chodził ulicami, jadł lunch, brał prysznic, spał i być może pił piwo w pubie.

Po kilku krokach przestałem rozmyślać o Lyndzie, a zacząłem myśleć o czekającym mnie dyżurze. Doszedłem do wniosku, że nie jest to w końcu moja sprawa. Nikt nie prosił psychologów, aby pomagali łapać morderców. Była to ponura praca policjantów, której im nie zazdrościłem.

Po dwóch tygodniach, 2 lutego 1984 roku, koroner oddał ciało rodzinie i Lynda spoczęła na cmentarzu przy kościele Wszystkich Świętych. Na nagrobku znalazła się inskrypcja:

LYNDA ROSE MARIE MANN

zabrana 21 listopada 1983 roku w wieku 15 lat.

_Nie mieliśmy czasu się pożegnać, ale jesteś blisko w naszych myślach._
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: