Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Progi twego domu - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
3 września 2025
42,90
4290 pkt
punktów Virtualo

Progi twego domu - ebook

Witaj ponownie we Wrzosowie – tam, gdzie sekrety czekają, by wyjść na światło dzienne!

Jagoda Kwiecień, autorka bloga Jagoopeppermint i bestsellerowej „Trylogii Różanej”, po raz kolejny zabiera nas do malowniczego Wrzosowa – miejsca pełnego ciepła, emocji i tajemnic.

W „Progach twego domu”, drugim tomie poruszającej trylogii, wracamy do Gabrysi, Róży i Wiktorii – trzech przyjaciółek, które próbują posklejać teraźniejszość z przeszłością, której cień wciąż nie daje im spokoju.

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-68536-12-6
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Róża oddychała szybko, miała wrażenie, że prześlizguje się między jawą a snem, wciąż nie mogąc ustalić, po której właściwie stronie teraz się znajduje. Ból przeszywał każdy mięsień jej ciała, a powieki były zbyt ciężkie, by szeroko otworzyć oczy. Była słaba.

Gdzie właściwie teraz jest? Czy to jej pokój? Na którym oknie dachowym zatrzymują się z zacięciem krople deszczu, których odgłos teraz słyszy?

Strzęp świadomości, który do niej dotarł wraz ze znajomym odgłosem otwierających się drzwi, pozwolił jej odpowiedzieć na te pytania. Usnęła w fotelu mamy. Jest zatem w domu, a wydarzenie, które przed momentem miało miejsce, było tylko snem. Poczuła dotyk ciepłej, pomarszczonej dłoni na swoim ramieniu.

‒ Różyczko, wszystko dobrze? – zapytała półszeptem babcia, trzymając w ręku zapaloną latarkę. – Nie mogę usnąć przez te wiatry okrutne. Kręciłam się po kuchni i usłyszałam, że krzyczysz coś przez sen – mówiła, spoglądając na nią podejrzliwie. – „Zostań, zaczekaj”… czy coś takiego? A czemu ty właściwie do siebie nie pójdziesz? Znów przysnęłaś z książ… ‒ Nie dokończyła już zdania, bo odgarniając włosy z jej czoła, poczuła, że wnuczka jest rozpalona.

‒ Nie wiem… Nie pamiętam… ‒ odpowiedziała zachrypniętym głosem dziewczyna, choć widok rozświetlonej twarzy pięknej kobiety o czułym spojrzeniu ze snu znów stanął jej przed oczami.

„Czy to naprawdę była… ona?” – zdążyła pomyśleć w duchu, nim babcia podkręciła światło kinkietu tak mocno, jakby chciała komuś wysłać komunikat z latarni. Roska obróciła głowę w drugą stronę.

‒ Ale córuś, ty masz gorączkę – powiedziała zmartwiona seniorka, przykładając jej dłoń do policzków. – Tak czułam, tak czułam, że coś jest nie tak – mruczała pod nosem, podciągając jej koc pod sam nos, jakby znów miała dziesięć lat. – Owiń się, Różyczko, musisz przejść do sypialni, bo tu ci będzie niewygodnie. No już, pomalutku, wstawaj.

Babcia pomogła Rosce wstać z fotela i zamknęła leżącą obok książkę. Wnuczka trzęsła się z zimna, nie mogąc się doczekać, aż znajdzie się pod kołdrą, w którą szczelnie się zawinie. Każdy mały krok zbliżał ją do tego celu.

Janina złożyła prędko narzutę łóżka i poprawiła wnuczce pościel. Zauważyła, że spod poduszki wystaje skórzana oprawa notesu. „Albo Marysi, albo sama pisze…” – pomyślała tylko, gładząc poszewkę w drobne kwiaty. Nie ruszyła go. Udała, że nic nie widzi.

‒ No chodź, wskakuj. Połóż się, córeńko, a ja polecę na dół po jakieś leki. O proszę… ‒ dodała, kręcąc głową. – Oczy szkliste. Gorączka jak nic! Taką pamiątkę sobie z tego Krakowa przywiozłaś, moja droga, taką pamiątkę… ‒ westchnęła ciężko, idąc w kierunku drzwi.

Jakubowska nic na to nie odpowiedziała. Czuła całą sobą, że choroba dopada ją bezlitośnie. Spojrzała na podświetlany budzik, który pokazywał, że dochodzi północ. Przymknęła oczy. Nasłuchiwała, jak listopadowy deszcz zacina mocno o dachowe okno, i w myślach próbowała odtworzyć dokładnie wszystkie widziane przed momentem obrazy. Dokładnie takie, jak na kolorowych zdjęciach w albumie, który przedstawiał miejsca związane ze Świętą Ritą.

„I ona. Ona też tam była. Jasna jak słońce, piękna, młoda. Miała taki miły głos”. Przeszył ją dreszcz, gdy tylko o tym pomyślała.

Szuranie kapci znów stało się wyraźne. Babcia.

‒ Masz, popij. Tylko się nie oparz – powiedziała Janina, podając jej jakieś ziołowe specyfiki.

‒ Dziękuję, poradzę sobie już, babciu. Idź też się połóż.

‒ Poczekam, aż wszystko wypijesz. Ale się załatwiłaś – biadoliła wciąż zmartwiona, gładząc jej ciepłe czoło. – Aż jakieś koszmary miałaś, biedaczko.

„To był niesamowity sen…” ‒ pomyślała w duchu, poprawiając babcię.

‒ No dobrze. Zaraz pewnie zaśniesz, Różyczko. Jutro z rana zajrzę do ciebie. – Mówiąc to, zostawiła wnuczce całusa na czole.

‒ Dobranoc – powiedziała Jakubowska i obróciła się z trudem na drugi bok.

Myśli były jednak silniejsze od bólu mięśni. Przed oczami znów miała panoramę malutkiej Roccaporeny, widzianej jakby ze wzgórza Scoglio. Na dole, w centrum były stare budynki, a wszędzie dookoła zielone drzewa. Gęste krzaki pokrywały kamieniste wzniesienia. Jedna ścieżka była bardziej widoczna. Prowadziła na sam szczyt, do kaplicy, w której niegdyś modliła się Rita. I chociaż Róża miała wrażenie, że wszystko toczy się w czasie obecnym, mogłaby przysiąc, że widziała Ritę we własnej osobie, gdy wolnym krokiem zmierza do kościółka. Nad nią unosiła się jasna łuna. Z samego szczytu góry była dobrze widoczna.

Nie wiedziała, jakim cudem nagle obie znalazły się w jakiejś starej, drewnianej ławce kościoła przypominającego ten z krakowskiego Kazimierza. To był moment, gdy widziała ją bardzo dokładnie. Z gładką cerą, uśmiechem, w czarnym habicie, z charakterystyczną raną na czole, z której unosił się zapach róż. I to światło, które rozproszyłoby największą ciemność. Wcześniej jednak spoglądała na figurę Świętej Rity, która usytuowana wysoko nad relikwiami, nieruchomo spoglądała na wszystkie modlące się przy niej osoby. Gdy tylko Róża zostawała przed nią sama, ona poruszała się i jakby wyciągała do niej rękę. Gdy zorientowała się, że święta chce jej coś przekazać, obróciła się do siedzącej obok niej postaci i usłyszała słowa:

‒ Wiem, że są na świecie osoby, które nie wierzą w świętych obcowanie ‒ powiedziała włoska patronka, patrząc jej prosto w oczy. – Ale nie przejmuj się tym, Różyczko. Musisz się za nie jeszcze bardziej modlić. – Uśmiechnęła się do niej, kładąc swoją dłoń na jej drżącej z przejęcia ręce. – Podobnie jak za Gabrielę Adamską. Musisz mocno, mocno się modlić.

Gdy wypowiedziała te słowa, wstała i odeszła bezszelestnie długim korytarzem. Róża chciała jakiejś wskazówki, jakiegoś wyjaśnienia, o co dokładnie jej chodzi.

‒ Zostań! Zaczekaj! – wołała za nią, ale nie mogła się ruszyć. Nogi miała ciężkie jak z ołowiu, wtopiły ją w czarno-białą posadzkę świątyni.

Postać Świętej Rity znikła po chwili, zostawiając po sobie jedynie różany zapach i pytania, na które wtedy Róża jeszcze nie znała odpowiedzi.ROZDZIAŁ 2
„ODBUDUJ MÓJ DOM, KTÓRY, JAK WIDZISZ, CAŁY IDZIE W RUINĘ”³

Niedziela na ulicy Porzeczkowej toczyła się swoim zwyczajnym rytmem. To jedyny dzień tygodnia, w którym kwiaciarnia nie była otwarta, a domownicy mogli dłużej pospać, by odpocząć po całym tygodniu i nabrać sił na kolejne dni. Tradycyjnie w domu było słychać odgłosy z kuchni, w której buszowała babcia Janina, prowadząc dialog z radiem. Zawsze lubiła, gdy coś brzęczy w tle. Miała swoje ukochane audycje radiowe, których tęsknie wyczekiwała.

‒ A wiesz, Różyczko – powiedziała, podczas gdy wnuczka jadła śniadanie. Ściszyła nieco muzykę i sięgnęła do szafki z warzywami. – Tata coś wspominał wczoraj, że podobno państwo Lesiowie chcą zamknąć swój interes.

Na te słowa Jakubowska aż odłożyła czarkę z gorącą kawą.

‒ Ojej, naprawdę? A czemu? Co się stało?

‒ No, córuś, jakby nie patrzeć, oboje są już mocno po sześćdziesiątce. Bolesław mówił, że już nie ma siły pilnować towaru, jeździć za tymi śrubkami, układać, liczyć. Podobnie jak Krysia. Zmęczeni są, chcą odpocząć, co się dziwić. Tyle lat prowadzić sklepik przemysłowy to naprawdę szacun, jak to młodzi mówią!

‒ No tak, rozumiem. To można powiedzieć, że zacznie się nowa era w naszym Wrzosowie. Chyba nie ma osoby, która by ich nie odwiedzała, zwłaszcza podczas domowych remontów.

Rozmowę przerwał im odgłos otwieranych drzwi tarasowych, przez które wszedł Henryk z pustym kubkiem po kawie. Jak zawsze letnie niedzielne przedpołudnie spędzał w ogrodzie, robiąc obchód każdego jego zakamarka. Spacerował między kwiatami, krzewami, donicami, kontrolując stan roślin. Zaglądał także do warzywniaka, o który najczęściej dbała babcia. To ona przede wszystkim gotowała dla nich obiady, więc za punkt honoru postawiła sobie doglądanie rosnących tam marchewek, fasolki, cukinii, ziemniaków i innych warzyw, które, jak to mówiła, smakowały najlepiej, bo niepryskane.

‒ Planujecie remont i nic o tym nie wiem? – odezwał się, usłyszawszy ostatnie słowa rozmowy. – Widziałaś, córuś, jakie piękne pąki ma twoja róża? Po ostatniej burzy wszystko obleciało, ale teraz dorodne, takie soczyste.

‒ Och, to cudownie, zaraz zerknę!

‒ Mówiłam Różyczce o Bolku – powiedziała Janina, obierając ziemniaki.

‒ Ach tak. – Henryk zamyślił się na chwilkę i odstawił kubek na kuchenny blat. ‒ Wczoraj z nim rozmawiałem, gdy spotkałem go u Arlety. Odbierał od niej jajka i tak się zgadaliśmy. Nic się wcześniej nie przyznawali, ani on, ani Krysia, że chcą zamknąć sklep, a przecież jesteśmy ściana w ścianę – powiedział zdziwiony. ‒ Mówił, że im szkoda, bo kawał rodzinnej historii, ale żaden z synów nie chce przejąć interesu, rozjechali się po świecie, no i nie ma wyjścia. – Zastanowił się chwilkę i dopowiedział: – A pamięta mama, jak chcieliśmy z Marysią swego czasu odkupić od nich ten lokal? Też coś przebąkiwali wtedy, że może przenieśliby się bliżej Akacjowej, bo zwolniło się pomieszczenie po starym punkcie pocztowym, ale jakoś później zmienili plany i zostali przy nas.

‒ Pamiętam, pamiętam. Maria już rozmyślała o drugiej części kwiaciarni, ale musiała się pogodzić z ich decyzją.

‒ Pocieszała się wtedy swoim ulubionym powiedzeniem: „Gdyby miało być inaczej, toby było” – zacytował Jakubowski, wspominając żonę.

Róża upiła kolejny łyk kawy, w głowie analizując słowa toczącej się rozmowy.

‒ Nic nie słyszałam o tym, że chcieliście powiększyć Różany Zakątek. Zawsze powtarzasz, że i tak jest cała masa pracy. Przy tej powierzchni, która jest teraz.

‒ Głównie Marysia miała taki czas, że intensywnie o tym myślała. Chciała, żeby to nie było takie zwykłe miejsce, że klient wpadnie i wypadanie, żeby miał na czym oko zawiesić. Antyki, dodatki, jakieś stare książki. Zresztą wiesz, jaka była mama. Kreatywna, twórcza… Zawsze milion pomysłów, a później tylko „Heniu! Heniu!”. – Zaśmiał się. – I tak się to kończyło. Heniu musiał robić półki, półeczki. No ale jak teraz pomyślę, to rzeczywiście, kiedy by się tym człowiek zajmował?

Te kilka zdań wystarczyło Róży, by zacząć sobie wyobrażać, jak mogłaby wyglądać dzisiaj pracownia, gdyby kilka lat temu rodzicom udało się ją powiększyć. Stare meble ozdobione ciętymi kwiatami zamiast wazonów poustawianych w rzędzie na drewnianej podłodze. Okrągły stolik ze świecami, które nie dość, że ozdabiałyby wnętrze, to jeszcze byłyby dodatkowym asortymentem. Teraz tylko kilka stoi w witrynie. Stara maszyna do pisania, dodająca uroku, obok której można by ułożyć książki o pielęgnacji roślin.

Westchnęła, czując rozczarowanie, że nie udało im się wtedy z tym pomysłem.

‒ Jeeej… Jak coś było potrzeba na już przy usterkach, to każdy z Wrzosowa pędził do pana Lesia – wróciła do tematu.

‒ Tak było.

‒ Pamiętam, że moja mama, świętej pamięci, mi opowiadała, jak ten rodzinny interes zapoczątkował Antoni, dziadek Bolka – trajkotała babunia, nie odrywając się od gotowania. – Założył sklep w latach pięćdziesiątych, ale pierwotnie mieścił się trochę dalej, przy Kolonii. Tam też sprzedawał jego syn. Dopiero pod koniec lat osiemdziesiątych przenieśli się tu bliżej, koło szkoły, gdzie jest kwiaciarnia. Dobrze mówi Bolek, dobrze. Kawał historii, którą z pewnością pamięta wielu mieszkańców. Bo wiesz, Różyczko – powiedziała, patrząc na wnuczkę, która wkładała talerz do zmywarki ‒ kiedyś nie było marketów budowlanych, jak to teraz wszędzie stoją. Wielkie takie, że się zgubić można. Po te wszystkie śrubeczki, klameczki, zameczki to się właśnie do Lesiów szło, a nie organizowało wielką wyprawę na zakupy. No i wiadomo, jak to na wsi: idziesz po drobiazg, a pół godziny stoisz i rozmawiasz, bo trzeba się przecież poradzić, pożartować, a i wyżalić też.

Róża z tatą spojrzeli na siebie, uśmiechając się pod nosem, bo wiedzieli doskonale, że Janina mówiła przede wszystkim o sobie.

‒ Tak jak u nas trochę, co, tatko? Turysta wpadnie i wypadnie, ale swoi zawsze zagadną, coś opowiedzą, zapytają, co słychać. Niektórzy mają nawet swoje kwiatowe rytuały, jak pani Helena z panią Zosią. Wchodzą i wiem, że to będą róże i gipsówka. Pan Mieczysław z Bukowej też zagląda zwykle po cięte kwiaty, ale u niego różnie to bywa, zależy, co tam żona zleci i co dostępne, a Głogowscy lubią na stolikach w części kawiarnianej mieć brzoskwiniowe goździki. Zawsze im odkładam kilka gałązek i daję znać, że są. Jak przychodzą odebrać, to często mi ciastko zostawią. – Zamyśliła się na chwilę, uśmiechając się do siebie. – To miłe – stwierdziła, opierając się o kuchenny blat.

‒ A ostatnio, słuchajcie – powiedział tata, siadając przy stole – przyszedł po bukiet Edek Piekarczyk. – Zerknął na swoje rozmówczynie, chcąc wyczuć, czy wiedzą, o kim opowiada. – Ten, co to jego córka szkołę muzyczną skończyła i na skrzypcach grała rok temu u nas w kościele, pamiętacie? – doprecyzował, na co obie wydały ciche „aaa” na znak, że już kojarzą, o kim mowa. – Tak się zagadaliśmy! Myśmy razem do zawodówki chodzili. Do innych klas, co prawda, ale się znaliśmy. No i wiecie, jak to jest, a to pytasz, czy wie, co słychać u tego, a co u innego kolegi. I dobre pół godziny rozmawialiśmy, wspominając stare lata, a w międzyczasie ja ten bukiet robiłem. W końcu sobie myślę: stoi tak chłopina, to mu chociaż kawę zrobię. A jaki zadowolony był! Mówi, że za dwa tygodnie imieniny teściowej, to znów przyjdzie. – Uśmiechnął się do córki, która uważnie go słuchała. – Tak że widzisz, Różyczko, tak to już jest z tymi naszymi klientami, jedni przelotem, a drudzy przystaną, porozmawiają, opowiedzą coś ciekawego.

Róża chłonęła jak gąbka wszystkie słowa taty. Pamięcią wróciła do spotkania z klientką, która dzień wcześniej przyszła do kwiaciarni wybrać bukiet urodzinowy dla swojej córki. Choć Róża nie znała tej kobiety, podczas tworzenia pachnącej kompozycji turystka opowiadała o swojej pięknej relacji z córką. O tym, że przyjechały nad morze, by nadrobić rozmowy, na które wciąż brakuje im czasu.

‒ No i tak to się kończy, moi drodzy! Niedziela, dzień odpoczynku, a wy o pracy gadacie, niesłychane, co to się dzisiaj porobiło! – Janina przerwała rozmyślania wnuczki, przepłukując obrane ziemniaki pod bieżącą wodą.

‒ Nie o pracy – poprawiła ją wnuczka, posyłając ostrzegawcze spojrzenie – a o ludziach. Rozmawiamy o ludziach, a to znaczna różnica – dodała z udawaną powagą i zabrawszy z wiklinowego koszyka z owocami czerwone jabłko, wyszła drzwiami tarasowymi do ogrodu, by przyglądając się nowym pąkom róży, znów oddać się swoim nowym marzeniom.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij