- W empik go
Projekt Księżna. Dynastia książęca. Tom 1 - ebook
Projekt Księżna. Dynastia książęca. Tom 1 - ebook
Kochasz Bridgertonów Julii Quinn? Jeśli tak, to równie mocno pokochasz książkę „Projekt Księżna” Sabriny Jeffries!
Fletcher „Grey” Pryde, piąty książę Greycourt, wraca w rodzinne strony, aby wziąć udział w pogrzebie ojczyma. Do skupionego na pomnażaniu majątku mężczyzny przylgnęła łatka łotra. Grey nie ma czasu ani ochoty na szukanie żony. Tak mu się wydaje…
Ale kiedy poznaje czarująco niekonwencjonalną Beatrice Wolfe, jego nastawienie zaczyna się zmieniać. Piękna i wygadana dziewczyna jest zupełnie inna niż dotychczas znane mu kobiety. Zrządzeniem losu Beatrice staje się nowym „projektem” jego matki, która angażuje się w przygotowanie debiutu tej młodej damy. Grey zgadza się im pomóc.
Podczas spotkań z Beatrice odkrywa mroczne sekrety jej rodziny. Dziewczyna musi zdecydować, czy pozostać lojalną wobec swoich krewnych, czy wobec mężczyzny, z którym połączyło ją gorące uczucie…
Zmysłowa i namiętna powieść „Projekt Księżna” to pierwszy tom nowej serii Sabriny Jeffries, autorki bestsellerowych romansów historycznych.
„Każdy, kto kocha romanse, musi przeczytać najnowszą książkę Sabrinę Jeffries!"
– Lisa Kleypas, „Córka diabła”
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67137-89-8 |
Rozmiar pliku: | 1 017 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
------------------------------------------------------------------------
Księżna wdowa traci trzeciego męża
Zgodnie z obietnicą, drodzy Czytelnicy, przychodzimy do Was z najświeższymi, zaiste wstrząsającymi doniesieniami. Księżna Lydia, _née_ Fletcher, od dziś nosi niechlubny tytuł wdowy po trzech książętach: czwartym księciu Greycourt, drugim księciu Thornstock, a teraz także zmarłym niedawno trzecim księciu Armitage.
Każdemu z nich urodziła dziedzica, a jednemu nawet „następcę i zastępcę” – choć trzeba zaznaczyć, że z różnym skutkiem. Jej syn Fletcher Pryde, piąty książę Greycourt, zdołał dziesięciokrotnie pomnożyć majątek swego ojca, lecz krążą plotki, iż stoi na czele tajnego bractwa rozwiązłych kawalerów. Zważywszy na powściągliwą naturę tego dżentelmena, trudno wyobrazić sobie kogoś mniej usposobionego do tak czczych rozrywek, niemniej, jak głosi stare porzekadło, cicha woda brzegi rwie.
Łatwiej byłoby uwierzyć w podobne plotki o drugim synu księżnej Lydii, Marlowie Drake’u, trzecim księciu Thornstock, o którym mówi się, że nigdy nie tańczył ze spódniczką nie w swoim guście. Jednak przybycie do Londynu jego siostry bliźniaczki, lady Gwyn, której będzie musiał strzec przed hordami adoratorów, bez wątpienia odbije się na jego własnym życiu towarzyskim.
Pierwszy sezon lady Gwyn zapowiada się bardzo interesująco, będziemy zatem trzymać rękę na pulsie ze zdwojoną siłą.
I wreszcie Sheridan Wolfe, czwarty książę Armitage, który większość życia spędził w Prusach, gdzie jego świętej pamięci ojciec był ambasadorem. To czarny koń rodziny, nieznany szerzej w towarzystwie, choć z pewnością bez trudu znajdzie dziedziczkę chętną wymienić swój posag na prześwietny tytuł księżnej. Jego przyszła żona musi jednak powić mu synów, bo jego młodszy brat, pułkownik Heywood Wolfe, już ostrzy sobie zęby na książęcy tytuł!
W istocie wszyscy synowie księżnej wdowy powinni jak najszybciej spłodzić dziedziców, zważywszy na niepokojącą rodzinną skłonność do przedwczesnej śmierci.
Pogrzeb trzeciego księcia Armitage odbędzie się w Armitage Hall w Lincolnshire.ROZDZIAŁ PIERWSZY
Londyn, wrzesień 1808 r.
Pewnego pięknego jesiennego popołudnia Fletcher Pryde, piąty książę Greycourt, wbiegł po schodach swojego londyńskiego domu w Mayfair, pogrążony w myślach o interesach. Zapewne dlatego nie dostrzegł wymownego wyrazu twarzy kamerdynera, mijając go w drzwiach.
– Wasza miłość, czuję się w obowiązku poinformować…
– Nie teraz, Johnston. O ósmej mam proszoną kolację, a chcę przedtem złapać w klubie starego Brierly’ego. Wyprzedaje ziemię w pobliżu mojego majątku w Devonie, którą muszę kupić, jeśli chcę kontynuować ulepszenia. A zanim w ogóle z nim porozmawiam, należałoby przejrzeć raporty.
– Kolejne zakupy, Grey? – rozległ się młodziutki damski głos. – Czasami mam wrażenie, że skupujesz ziemię z równym upodobaniem co kobiety suknie. I sądząc po twojej sławetnej smykałce do interesów, pewnie mniej za nią płacisz.
Grey obrócił się w stronę źródła głosu.
– Vanessa! – Rzucił Johnstonowi gniewne spojrzenie. – Dlaczego nie powiedziałeś mi, że tu jest?
Kamerdyner uniósł nieznacznie brwi, co w jego wykonaniu było najbliższe przewróceniu oczami.
– Próbowałem, sir.
– A, tak, rzeczywiście.
Książę uśmiechnął się pobłażliwie do Vanessy Pryde. Miała dwadzieścia cztery lata, dekadę mniej niż on, i traktował ją bardziej jak młodszą siostrę niż kuzynkę.
Zdjął kapelusz, rękawiczki podróżne i okrycie i podał je lokajowi, którego nigdy wcześniej nie widział, a który gapił się teraz na Vanessę jak żebrak na księżniczkę. Biorąc pod uwagę jej twarz w kształcie serca, idealne proporcje i burzę kruczoczarnych loków, jego zafascynowanie było zrozumiałe, lecz zarazem wysoce niestosowne.
Posłał nieszczęśnikowi jedno ze swoich piorunujących spojrzeń, w których osiągnął prawdziwe mistrzostwo.
Gdy lokaj się zaczerwienił i pośpiesznie oddalił, Johnston dyskretnie zbliżył się do swego chlebodawcy.
– Proszę o wybaczenie, wasza miłość. Jest nowy. Porozmawiam sobie z nim – szepnął.
– Oby – odparł Grey, po czym zwrócił się do Vanessy, która zdawała się niczego nie zauważać: – Nie spodziewałem się ciebie.
– A powinieneś, kuzynie. – Złożyła przed nim wytworny ukłon opatrzony szelmowskim uśmiechem. – Czy raczej „przyszły narzeczony”?
– Nawet tak nie żartuj – odburknął. Za każdym razem, gdy próbował wyobrazić ich sobie na ślubnym kobiercu, stawał mu przed oczami obraz niemowlęcia w ramionach jej ojca, a jego stryja, Eustachego Pryde’a, i wiedział, że nie mógłby się ożenić z tą kobietą. Widział, jak dorastała, i nie był w stanie myśleć o niej jako o swojej żonie.
Na szczęście ona także nie chciała go za męża. Toteż gdy jej ambitna matka przysyłała ją tu z poleceniem zastawienia na niego sideł, by wymusić na nim małżeństwo, spędzali czas na wymyślaniu powodów jego nieobecności.
– Bez obaw – odparła z lekkim śmiechem Vanessa. – Wzięłam ze sobą pokojówkę. Jak zwykle potwierdzi pod przysięgą każdą bajeczkę, jaką spłodzimy na potrzeby mamy, więc wypij z nami herbatę w bawialni.
Oczywiście zdążyła już wydać służbie odpowiednie dyspozycje.
– Dobrze wyglądasz – powiedział w holu książę.
Poprawiając fryzurę, ruszyła przodem tanecznym krokiem i stanęła przed nim, zmuszając go, by również się zatrzymał, po czym zakołysała suknią.
– Zatem podoba ci się mój nowy nabytek? Nie powiem mamie. Wybrała ją sama, żeby cię skusić. Zdradziłam jej, że żółty to twój ulubiony kolor.
– Nie cierpię żółtego.
W niebieskich oczach Vanessy pojawił się szelmowski błysk.
– Otóż to.
Parsknął niepowstrzymanym śmiechem.
– Prawdziwa łobuziara z ciebie, moja droga. Gdybyś poświęciła choćby dziesiątą część energii, z jaką prowokujesz matkę, na poszukiwania męża, nie opędziłabyś się od absztyfikantów.
Vanessa zmarkotniała.
– Absztyfikantów już mam. Ale znasz mamę; dopóki nie zejdziesz z rynku, nie pozwoli mi przyjąć żadnego pomniejszego kandydata. – Pogroziła mu palcem. – Więc błagam, ożeń się. Inaczej umrę jako stara panna.
– Taki los nigdy cię nie spotka i oboje o tym wiemy. – Spojrzał na nią, mrużąc oczy. – Zaraz, zaraz. Czyżbyś miała na oku kogoś konkretnego?
Jej rumieniec go zaniepokoił. Vanessa miała okropny gust, jeśli chodzi o mężczyzn.
– Kim on jest? – zapytał surowym tonem.
Zadarła brodę.
– Nie powiem.
– Bo wiesz, że nie pochwalę twojego wyboru. Czyli to ktoś absolutnie nieodpowiedni.
– Nieprawda. To poeta.
A niech to. Potrzebny jej mąż poeta jak jemu lekcje gotowania. Chociaż…
– Sławny poeta? – zapytał z nadzieją w głosie. Jeśli absztyfikant miał pieniądze, to mogło wypalić. Przyszły mąż Vanessy musi mieć pełną sakiewkę, choćby po to, by móc płacić za jej kosztowne suknie.
Odwróciła się i pomaszerowała do bawialni.
– Będzie sławny. Z moją zachętą i wsparciem.
– Boże, dopomóż. – Prawie współczuł temu biednemu poecie, kimkolwiek był. – Twoja matka pewnie tego nie pochwala.
– Przecież o niczym jej nie powiem – zadrwiła, wchodząc do środka.
Pokojówka siedziała sztywno na sofie ze znudzoną miną. Ewidentnie eskapady jej temperamentnej pani nie były dla niej pierwszyzną.
– Zatem nie doszło do poważnych deklaracji – stwierdził Grey z ulgą, że nie musi interweniować. Wciąż liczył, że uda mu się złapać Brierly’ego przed wyjściem z klubu.
– A niby jakim cudem? – Vanessa sięgnęła po brioszkę z rodzynkami i skonsumowała ją ze swoim zwyczajowym apetytem. – Mama jest tak pochłonięta planowaniem naszego ślubu, że nie da się zaciągnąć na żadne przyjęcie z udziałem mojego… przyjaciela. – Zbeształa go wzrokiem. – A przez te ostatnie plotki o tobie znowu zaczęła. Naprawdę wierzy w te bzdury o twoim tajnym bractwie rozwiązłych kawalerów.
Prychnął.
– Nigdy nie bawiłbym się w coś tak nużącego i przewidywalnego. Nie miałbym ani czasu, ani chęci, a znając ludzką naturę, wymagałoby to nie lada dyskrecji. Mam nadzieję, że powiedziałaś jej, iż wolę pożytkować energię na prowadzenie majątku.
– Owszem, ale mi nie uwierzyła. Jak zwykle.
– A mimo to przysłała cię tu, żebyś usidliła owego herszta bandy rozpustników. Tej kobiecie brak rozsądku.
– Plotki tylko zaostrzyły jej apetyt na ciebie jako zięcia. Hmm…
– Pewnie się boi, że roztrwonię majątek na „rozpustę”, zanim złowisz mnie i mój tytuł dla naszego potomstwa.
– Albo sądzi, że mężczyzną o tak nieposkromionych żądzach łatwo będzie sterować. Powinna znać cię lepiej, tak jak ja. Nie ma w tobie nic nieposkromionego. – Vanessa zabębniła palcami w podbródek. – Ale istnieje jeszcze inne wytłumaczenie. Może sama rozpuściła te plotki.
– Niby po co?
– Przedstawiając cię w złym świetle, liczy na pozbycie się mojej konkurencji.
– Przykro mi to mówić, moja droga, ale plotki o zepsuciu mężczyzny rzadko odstraszają konkurencję. Jeśli taki był plan twojej matki, to strzeliła sobie w stopę. Co tylko dowodziłoby mojej opinii na temat plotek jako rozrywki dla znudzonych. Gdyby socjeta poświęcała dziesiątą część tej energii na…
– Wiem, wiem. Wszyscy jesteśmy frywolni i kompletnie bezużyteczni – przerwała mu wyniosłym tonem. – I tylko ty jesteś obdarzony rozsądkiem.
Gdy jej pokojówka zrobiła minę, jakby miała wybuchnąć śmiechem, książę rzucił Vanessie zranione spojrzenie.
– Naprawdę masz mnie za tak nadętego i aroganckiego, ptaszyno?
– Gorzej. – Vanessa złagodziła zarzut uśmiechem. – I z tymi słowami się pożegnam. – Pokojówka odchrząknęła znacząco, a wtedy ona zawołała: – Och, byłabym zapomniała! Do ciebie. – Z ozdobnej torebki wyjęła zapieczętowany list. – Nie wiedzieć czemu przyszedł na nasz adres. Może twoja matka słyszała, że od tygodni cię tu nie było. Choć zachodzę w głowę, czemu pomyślała, że częściej pojawiasz się u nas.
Zignorował nagły ucisk w piersi.
– Dobrze wiesz czemu.
Westchnąwszy, zbliżyła się do niego i zniżyła głos, by pokojówka nie usłyszała słów przeznaczonych tylko dla jego uszu.
– Czy już nie wystarczająco ukarałeś matkę?
– Nie bądź śmieszna – odparł lekko, by ukryć poczucie winy, które nim zawładnęło. – Nie karzę jej. A poza tym ma inne dzieci do towarzystwa. Nie potrzebuje moich umizgów.
Vanessa pociągnęła nosem.
– Jakbyś umiał się do kogokolwiek umizgiwać. I owszem, karzesz ją, czy się do tego przyznajesz, czy nie.
Widząc współczucie w jej oczach, pożałował, że nie ugryzł się w język. Wyciągnął rękę po list, ale Vanessa nie chciała go puścić.
– Wiesz, że ona cię kocha.
– Wiem. – Cóż innego mógł odpowiedzieć? Na swój sposób i on ją kochał.
Wepchnął list do kieszeni surduta, ale nagle znieruchomiał. Jak na listy od matki, ten był niespotykanie cienki. Zdjęty przerażeniem, otworzył go i przeczytał lakoniczną wiadomość:
Najdroższy Greyu,
z przykrością donoszę o śmierci Twojego ojczyma. Pogrzeb odbędzie się we wtorek w Armitage Hall.
Z wyrazami miłości,
Twoja matka.
PS Proszę, przyjedź. Potrzebuję Cię.
Wpatrywał się niemo w napisane słowa. Maurice, jedyny ojciec, jakiego znał, nie żył. „Proszę, przyjedź. Potrzebuję Cię”. Do licha, matka jest naprawdę zdruzgotana.
Na jego twarzy musiało odmalować się przygnębienie, bo Vanessa wyrwała mu list z ręki. Przeczytawszy go, podniosła na Greya wstrząśnięty wzrok.
– Och, to straszne. Tak mi przykro.
– Dziękuję – szepnął, choć poczuł się jak oszust. Od powrotu rodziny z Prus przed paroma miesiącami prawie nie widywał się z ojczymem. Rozgoryczenie nie pozwalało mu na odwiedziny. A teraz było już za późno.
Marszcząc brwi, Vanessa czytała list po raz drugi.
– Maurice… To ojciec Sheridana, prawda? Czyli teraz on przejmie tytuł.
Wychwycił w jej głosie jakąś dziwną nutę.
– „Sheridan”? Odkąd to jesteś w tak zażyłych stosunkach z moim przyrodnim bratem? Spotkaliście się tylko raz.
– Tak się składa, że trzy razy – szepnęła. – I nawet ze sobą tańczyliśmy. Dwukrotnie.
O-o. Sheridan powinien się strzec. Gdy Vanessa zagnie parol na mężczyznę, biedak jest stracony.
– Tylko mi nie mów, że to ten poeta, który wpadł ci w oko.
Słysząc jego ostry ton, podniosła wzrok.
– Nie bądź śmieszny. Sheridan nie ma w sobie ani krzty poezji.
Miała rację. Ale skąd to wiedziała?
– Teraz, gdy został księciem, będziesz musiała nazywać go „Armitage”.
– Tym bardziej nie jestem nim zainteresowana. Nigdy nie wyjdę za księcia, bez względu na to, czego chce moja matka. Wszyscy jesteście zbyt… zbyt…
– Nadęci i aroganccy?
Jakby się zorientowała, że nie powinna obrażać kogoś, kto właśnie stracił bliskiego, skrzywiła się.
– Można tak powiedzieć – odparła. – W waszej rodzinie książąt nie brakuje – dodała, nie doczekawszy się odpowiedzi.
– Tak to już jest, gdy twoja matka trzykrotnie dobrze wychodzi za mąż.
– Dała początek prawdziwej dynastii. Niektórzy nazwaliby to strategicznym planowaniem.
– Zapewniam, że nie planowała potrójnego wdowieństwa – odparł ostro.
Vanessa zrobiła zszokowaną minę.
– Naturalnie, że nie. Przepraszam, to było bezmyślne z mojej strony.
Ucisnął grzbiet nosa.
– Nie, to… Po prostu te wieści wytrąciły mnie z równowagi.
– Nie dziwię się. Jeśli mogę coś dla ciebie zrobić…
Nie odpowiedział, pogrążając się w rozmyślaniach o nowym tytule Sheridana. Maurice został księciem raptem przed kilkoma miesiącami, a pałeczkę już musi przejąć jego brat i pewnie ma mętlik w głowie. Grey pojedzie do Armitage Hall, choćby po to, by pomóc w przygotowaniach do wtorkowego pogrzebu.
Zaraz… dziś była niedziela. Tylko która? Do diabła, czyżby pogrzeb już się odbył?
– Kiedy przyszedł ten list?
Na to pytanie odpowiedzi udzieliła pokojówka Vanessy.
– W ten piątek, wasza miłość.
– Zgadza się – potwierdziła Vanessa. – W piątek.
Armitage Hall leżało w pobliżu Sanforth. Jeśli złapie lokajów, zanim rozpakują jego kufer, zdąży się przebrać w żałobę i w ciągu godziny ruszy w drogę, a jutro dotrze do Lincolnshire.
– Muszę tam jechać – powiedział, odwracając się do drzwi.
– Pojadę z tobą – zaoferowała Vanessa.
– Nie bądź śmieszna – warknął Grey, zanim pokojówka zdążyła zaprotestować. – Wrócisz do domu i jak zwykle powiesz matce, że mnie nie zastałaś. Tym razem masz idealne wytłumaczenie. Powiedz po prostu, że dostałem wiadomość o śmierci ojczyma i wyjechałem do Lincolnshire. Jasne?
– Ale… ale jak miałeś dostać wiadomość o jego śmierci, skoro niby nie doręczyłam listu?
– Moja służba powiedziała ci, że dostałem drugi. – Jego trzeźwość umysłu wreszcie dała o sobie znać. – Co zapewne jest zgodne z prawdą, bo jeszcze nie przejrzałem poczty. Matka niczego nie zostawiłaby przypadkowi. Na pewno wysłała ich więcej. – Bez względu na rozpacz po śmierci męża.
Vanessa nakryła jego dłoń swoją.
– Grey, ktoś powinien z tobą pojechać. Jesteś zbyt wstrząśnięty.
– Dam sobie radę. – Nie ma wyjścia, do diabła. – A teraz wracaj do domu. Muszę się przygotować do drogi.
– Naturalnie. – Skinęła na pokojówkę, która wstała i dołączyła do swojej pani. – Powiem mamie o waszej stracie. Może to ją na trochę przystopuje.
– Szczerze wątpię. – Nachylił się, by dodać, już do jej ucha: – Uważaj na tego swojego poetę, moja droga. Zasługujesz na kogoś lepszego.
Zrobiła zabawną minę.
– I tak pewnie przejdzie mi koło nosa, skoro jesteś w żałobie. Mama nie pozwoli mi się z nikim widywać, dopóki nie zrzucisz kiru.
– I dobrze. Nie chciałbym, żebyś pod moją nieobecność wyszła za kogoś poniżej swojej rangi.
Odrzuciła głowę i pomaszerowała do drzwi.
– Wiesz, małżeństwo z miłości ma też dobre strony. Przysięgam, że w swoich opiniach czasami przypominasz mi mamę.
I z tymi druzgocącymi słowy wyszła tanecznym krokiem, ciągnąc za sobą pokojówkę.
Cóż za absurd. W niczym nie przypominał tej krwiożerczej harpii, ciotki Cory. Po prostu myślał zdroworozsądkowo. Miłość nie miała dlań racji bytu, gdyż nie przedstawiała żadnej wymiernej wartości. Gdy przyjdzie pora, ożeni się z jakąś równie rozsądną kobietą, która zadowoli się tytułem i rozległym majątkiem, nie będzie bujać w obłokach ani oczekiwać od niego miłosnych uniesień i tym podobnych romantycznych bzdur.
Przekonał się już na własnej skórze, że serce należy trzymać w ryzach.ROZDZIAŁ DRUGI
Lincolnshire, Anglia
Wielmożna panna Beatrice Wolfe stała przed Armitage Hall, przyglądając się krytycznym okiem portykowi. Na drzwiach zawieszono – tym razem prosto – tablicę herbową zmarłego, a sklepienia i okna były udrapowane czarną krepą. Godna księcia całość wreszcie prezentowała się porządnie.
Do przygotowań ceremonii pogrzebowej stryja Armiego, jak ona i jej brat Joshua od zawsze nazywali poprzedniego księcia Armitage, nie podeszła z równą pieczołowitością. Na samą myśl o jego ostatnich latach, gdy przy każdej jej wizycie w rodowej siedzibie usiłował ją obmacywać albo klepnąć w pośladek, zdejmował ją chłód.
Stryj Maurice, który odziedziczył tytuł po jego śmierci, był zupełnie inny. Traktował ją z szacunkiem i życzliwością. On i ciotka Lydia na powrót wnieśli w te mury radość i śmiech.
A teraz znów zagościła w nich śmierć.
W oczach stanęły jej łzy. Ledwie przed tygodniem zdjęto czarną krepę i tablicę herbową po pogrzebie stryja Armiego! Dwaj zmarli książęta w ciągu miesiąca. Cóż za strata.
W wejściu pojawił się kuzyn Sheridan, który w ostatnich dniach przypominał cień człowieka. Był bardzo zżyty z ojcem i obok ciotki Lydii najmocniej przeżywał jego śmierć. Z pewnością była ona ciosem również dla jego brata Heywooda, ale ponieważ Heywood służył w armii, wiadomość o odejściu ojca mogła jeszcze do niego nie dotrzeć.
Sheridan uśmiechnął się do niej słabo.
– Wybacz, że ci przeszkadzam, Beo, ale matka poprosiła mnie, bym jeszcze raz sprawdził, czy Grey nie nadjechał. – Rzucił okiem na podjazd za jej plecami. – Widzę, że jednak nie. Gdyby przyjechał, stałby tu wielki, pyszny powóz.
Beatrice się zaśmiała. Naprawdę lubiła kuzyna. Dwudziestoośmioletni Sheridan był od niej tylko o dwa lata starszy, więc dobrze się czuła w jego towarzystwie. Nikt z rodziny nie zadzierał nosa, a już zwłaszcza Sheridan, choć zapewne to się zmieni.
– Teraz, gdy zostałeś księciem Armitage, sam będziesz miał wielki, pyszny powóz.
– Raczej nie. – Sposępniał. – Obawiam się, że majątek jest w opłakanym stanie. Nie mamy pieniędzy na okazałe powozy. Przy odrobinie szczęścia może uda mi się poprawić naszą kondycję finansową, ale to wymaga czasu. Nie sądziłem, że tak szybko odziedziczę tytuł.
– Wiem. I bardzo ci współczuję. Jak się trzyma ciotka Lydia?
Westchnął.
– Nie za dobrze. To dla nas wszystkich ogromny szok. – Przeniósł wzrok na las za rozległym trawnikiem. – Czy… ee… twój brat przyjdzie na pogrzeb? – zapytał, nagle spięty.
Przełknęła ślinę. Joshua był trudny, mówiąc łagodnie.
– Z pewnością – skłamała. W jego przypadku nie mogła być niczego pewna.
Ale słysząc tę odpowiedź, Sheridan odetchnął z ulgą.
– To dobrze. Nie widujemy go tak często, jak byśmy sobie tego życzyli.
– Gdybyśmy nie mieszkali pod jednym dachem, nawet ja bym go nie widywała. Joshua nie przepada za ludźmi. – Znów: mówiąc łagodnie. Nie żeby go za to winiła, biorąc pod uwagę ich sytuację, ale stanie na rzęsach, by wbić mu do głowy, że nowym mieszkańcom Armitage Hall winien jest przynajmniej obecność na pogrzebie.
W szczególności Sheridanowi, nowemu księciu, który w każdej chwili może ich wyrzucić z dawnego domu wdowiego, zwłaszcza gdyby księżna Lydia wolała zamieszkać w kwaterach jej przynależnych.
Beatrice nie chciała jednak o tym myśleć.
– Czy mogę zrobić coś jeszcze dla ciotki Lydii?
– Wyczarować mojego przyrodniego brata Greya? – Sheridan przeczesał palcami swoje popielato-brązowe kędziory. – Przepraszam.
– Jestem pewna, że wkrótce się zjawi.
Parsknął ochrypłym śmiechem.
– A ja nie. Nie mam nawet pewności, czy dostał listy od matki. Czasami mam wrażenie, że mój przyrodni brat zapomniał, że w ogóle ma rodzinę. Jest zbyt zajęty byciem księciem cholernego Greycourt.
Nie miała pojęcia, co powiedzieć. Choć nigdy osobiście nie spotkała „księcia cholernego Greycourt”, naczytała się o nim dość skandalicznych plotek, by wiedzieć, że zapała doń niechęcią. Podobno miał na koncie kilka romansów z pięknymi kobietami – już samo to kazało jej mieć się przed nim na baczności. Czyżby drugi stryj Armie?
– Czy to prawda, co napisali w gazecie? – zapytała. – Twój brat przewodzi tajnemu bractwu rozwiązłych kawalerów?
– Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia. Grey nie zwierza nam się ze swoich poczynań. Równie dobrze mógłby założyć organizację charytatywną i też nic bym o tym nie wiedział.
– W to akurat wątpię – mruknęła. – Ale plotki o tym całym bractwie wydają mi się przesadzone – dodała szybko, zorientowawszy się, że właśnie obraziła brata swojego rozmówcy. – Po pierwsze, po co te tajemnice? Książę może bezkarnie robić, co mu się żywnie podoba, więc czemu nie mógłby założyć jawnego bractwa rozpustników? I czym w ogóle jest bractwo? To brzmi jak jakiś klub. Mam rację? To znaczy…
Oświeciło ją, że chyba znów niepotrzebnie rozpuściła język, bo Sheridan przyglądał się jej z rozbawieniem. Powinna natychmiast zamilknąć.
– W każdym razie książęta to urodzeni klubowicze. Więc to pewnie zwykły klub. – Ekskluzywny. Bo książęta nie znoszą hołoty.
W szczególności Greycourt, przynajmniej z tego, co słyszała. Był zamożniejszy od samego Boga, więc stać go było na założenie dowolnego klubu. Rzekomo dorobił się dzięki swej bezwzględności w interesach, więc mógł zniszczyć, kogo chciał. Być może dlatego socjeta spijała każde słowo z jego ust. Albo dlatego, że gdy już zabierał głos, był to głos rozsądku.
Pomimo troski o ciotkę wolałaby, żeby nie przyjeżdżał. Mężczyźni jego pokroju działali jej na nerwy. Nie żeby spotkała ich tu wielu, ale ci, z którymi zetknęła się przez stryja Armiego, pozostawili po sobie niezatarte wrażenie.
Sheridan ciężko westchnął.
– Obawiam się, że niepotrzebnie wciągnąłem cię w swoje niesnaski z bratem. Nie miałem takiego zamiaru. Już i tak bardzo nam pomogłaś. – Machnął ręką w stronę okien. – Udekorowanie domu, organizacja pogrzebu, czuwanie nad księgami rachunkowymi. Co my byśmy bez ciebie zrobili?
Zrobiło jej się ciepło na sercu. Może jednak Sheridan nie będzie się kwapił z wyrzuceniem ich na bruk.
– Dziękuję. Lubię być potrzebna. – Zwłaszcza ciotce. Lydia była zupełnie niepodobna do innych kobiet, które znała: pełna życia i energii, o dobrym sercu i bystrym umyśle. Tak jak Sheridan.
Ten wskazał brodą portyk.
– Powinienem już wracać. Matka chce, żebym wybrał ojcu frak pogrzebowy. – Grdyka zaczęła mu drgać. – Mówi, że to ponad jej siły.
Biedak.
– Rozumiem to. Jesteś dobrym synem.
– Staram się. – Ostatni raz rzucił okiem na podjazd i jego twarz stężała. – À propos synów, daj mi znać, gdy tylko Grey się zjawi, dobrze?
– Oczywiście.
Ruszył z powrotem do środka, ale nagle przystanął.
– I jeszcze jedna rzecz. Matka prosiła, bym ci przekazał, że nadal zamierza ci pomóc w przygotowaniach do debiutu. Może tylko iść wam trochę wolniej.
– Och! – Beatrice zupełnie o tym zapomniała. – Powiedz jej, żeby nie przejmowała się teraz takimi błahostkami. Dam sobie radę.
– Szczerze mówiąc, w trudnych chwilach zajęcie zawsze dobrze jej robiło. I jest oburzona, że nie miałaś okazji zadebiutować w towarzystwie. Zamierza temu zaradzić.
– To bardzo miłe z jej strony. – A jednak dla Beatrice przerażające. Zawsze wolała włóczyć się po lesie z psami gończymi, niż wirować w tańcu na sali balowej. Nie cierpiała taksujących i pogardliwych spojrzeń mężczyzn, oceniających jej niemodne toalety, małe piersi i nieidealne rysy.
– Moja matka po prostu chce naprawić tę niesprawiedliwość. – Sheridan popatrzył na nią z kuzynowską troską. – Wszyscy wiemy, że stryj Armie zaniedbał swoje obowiązki względem ciebie.
– Dziękuję. – Skoro myśleli, że chodzi tylko o „zaniedbanie”, nie zamierzała wyprowadzać nikogo z błędu. Gdyby tylko wiedzieli, jakim piekłem było jej życie tutaj…
Wstrzymała oddech, modląc się, by Sheridan skończył temat stryja Armiego. Rozluźniła się, dopiero gdy zniknął za drzwiami. Obecność ich wszystkich przez następne kilka tygodni może okazać się bardziej problematyczna, niż przypuszczała. Miała nadzieję, że będą zbyt zajęci pogrzebem stryja Maurice’a i sprawami spadkowymi, by wściubiać nos w jej sprawy. Jej i Joshui. Zwłaszcza Joshui. Nawet ona nie miała dość odwagi, by się im przyjrzeć.
Odsuwając od siebie tę myśl, ostatni raz rzuciła okiem na fasadę rezydencji i weszła do środka. Wydała lokajowi polecenie przykrycia wszystkich luster, co powinno zostać już zrobione, ale ostatnimi czasy szeregi służby w przepastnym Armitage Hall były tragicznie przetrzebione i wszystko zajmowało dużo więcej czasu niż zazwyczaj.
W następnej kolejności zajęła się pudełkami herbatników dostarczonych tego ranka. Trzeba je było wyłożyć na stół w holu jako poczęstunek dla żałobników przed wyjściem na procesję pogrzebową. Rozpakowała pudełka i zaczęła wykładać herbatniki, zawinięte pojedynczo w białe papierki z symbolami śmierci i opatrzone pieczęciami z czarnego wosku.
Na widok tylu miniaturowych czaszek, trumien i klepsydr przeszedł ją dreszcz… i wszystko sobie przypomniała. Zaabsorbowana bolesnymi wspomnieniami pogrzebu ojca, którego żegnała jako dziesięcioletnia dziewczynka, nie usłyszała zbliżających się kroków.
– A cóż to za upiorne potworności, na Boga? – zabrzmiał głęboki męski głos.
Odwróciła się i ujrzała nieznajomego w kapeluszu i płaszczu podróżnym, ze wzrokiem wbitym w stół za jej plecami. Z pewnością był to książę Greycourt, ponieważ miał na sobie strój żałobny najlepszego gatunku. Prócz tego w jego orlim nosie, kolorze oczu i wysokim czole dostrzegła rodzinne podobieństwo do Sheridana.
O jego wzroście nie wspominając. Choć sama uchodziła za wysoką kobietę, Greycourt przewyższał ją co najmniej o kilka cali. Jego postura, ubiór i ostre rysy sprawiały władcze wrażenie i niewątpliwie onieśmielały wiele kobiet.
Ale nie ją. Już nieraz zetknęła się z wielkopańską arogancją.
Przeniósł na nią swoje lodowate spojrzenie.
– No więc? – zapytał ostro. – Co to jest?
– Herbatniki pogrzebowe – odparła chłodno, zrażona jego tonem. – W tych stronach zwyczajowo częstuje się nimi żałobników do kieliszka porto.
– Czyżby? – rzucił, zdejmując drogi ocieplany cylinder. – Czy może to wymysł miejscowych grabarzy, żeby wyciągnąć więcej pieniędzy z ludzi pokroju mojej matki? Nigdy nie słyszałem o takim obyczaju.
– Och, skoro wasza miłość o nim nie słyszał, z pewnością nie istnieje – zakpiła, tracąc nad sobą panowanie. – Wszystko, co dzieje się poza Londynem, jest zupełnie nieważne dla takich jak pan, prawda?
Wyglądał na zszokowanego jej uwagą, co niedziwne, biorąc pod uwagę, że nie powinna była wygłaszać jej pod adresem człowieka, który właśnie stracił członka bliskiej rodziny. Boże, czemu nie trzymała języka za zębami? Zwykle starała się go okiełznać, lecz w obliczu Jego Dupowatości było to trudne.
Nie używaj takiego słownictwa, nawet w myślach. Swojemu bratu zawdzięczała tę drugą skłonność: do przeklinania jak marynarz. Przynajmniej nie zrobiła tego na głos.
Ku swojemu zaskoczeniu dostrzegła rozbawienie w oczach przybysza. Które wcale nie były zielone, jak w pierwszej chwili jej się zdawało, lecz modre, jakby matka natura zakropliła błękit oczu jego matki zielenią oczu jego przyrodniego brata, uzyskując nową, nieziemską barwę.
To zbiło ją z pantałyku. Tak jak rozbrajający uśmiech, który jej posłał, a który złagodził jego ostre rysy.
– Rozumiem, że nie jest pani córką miejscowego grabarza, za którą ją wziąłem?
Tym razem musiała się powstrzymać przed rzuceniem się nań z pazurami. Na litość boską, córka grabarza?! A niech go zaraza!
– Nie, nie jestem – potwierdziła lodowatym tonem.
Uśmiechnął się szerzej, lecz uśmiech wciąż nie sięgał jego oczu.
– Zatem nie powie mi pani, kim jest?
– Ewidentnie woli pan snuć własne domysły. – Chryste, znowu to samo: powiedziała, co myśli.
Greycourt parsknął śmiechem.
– A pani woli bawić się w zgadywanki? – Objął spojrzeniem jej postać, na tyle dyskretnie, by nie odniosła wrażenia, że pożera wzrokiem jej skromne przymioty. – Cóż, z pewnością nie jest pani służącą. Żadna służka nie nosi tak eleganckich sukien.
– Zbytek uprzejmości, sir – skwitowała ociekającym ironią tonem.
Tym razem się roześmiał.
– Dajmy spokój tym gierkom. Niech mnie pani oświeci, bo naprawdę nie mam pomysłu, kim może pani być. A bardzo chętnie poznam odpowiedź.
O-o.
Na szczęście w tej samej chwili pojawił się Sheridan.
– Grey! – zawołał. – Jednak przyjechałeś! Matka się ucieszy.
Greycourt klepnął młodszego brata w ramię z nieskrywaną serdecznością.
– Jak się trzyma?
Sheridan westchnął.
– Twój przyjazd z pewnością podniesie ją na duchu.
Czyżby dostrzegła przebłysk poczucia winy na jego twarzy? Jeśli tak, zmniejszył on jej antypatię. Odrobinę.
– Przyjechałbym wcześniej – zaczął Grey – ale byłem w podróży i list dostałem dopiero wczoraj.
Sheridan odwrócił się do Beatrice, by nie poczuła się wyłączona z rozmowy.
– Widzisz, Beo? Mówiłem, że wieści pewnie go nie zastały.
– Rzeczywiście. – Powiedział dużo więcej, ale nietaktownie byłoby mu to wytykać, mimo że Greycourt zdążył nadepnąć jej na odcisk.
– Rozumiem, że się poznaliście? – zapytał Sheridan.
– Nieoficjalnie – odparł Greycourt, posyłając Bei lekko drwiące spojrzenie, którym wytrącił ją z równowagi.
– Ach tak. Beo, jak zapewne już zgadłaś, to mój brat Grey.
– Przyrodni brat – poprawił go Greycourt.
Sheridan łypnął na niego spode łba.
– Musiałeś to dodać, co?
– Gdybym tego nie zrobił, ta dama mogłaby pomyśleć, że skoro to ty jesteś dziedzicem Armitage Hall, ja albo jestem z nieprawego łoża, albo po prostu wyglądam wyjątkowo staro jak na swój wiek. Poczytałem sobie więc za obowiązek doprecyzować.
– Proszę się nie obawiać, sir – odparła z wymuszoną słodyczą Beatrice. – Nie wszyscy lubimy wyciągać pochopne wnioski, nie znając faktów.
– Doprawdy? – Greycourt odbił piłeczkę, przeciągając drugą sylabę. – Coś takiego.
– I gdybyś pozwolił mi dokończyć, bracie – dodał cierpko Sheridan – to odpowiednio przedstawiłbym cię mojej kuzynce.
Beatrice z satysfakcją zauważyła, że Greycourt zbladł.
– Kuzynce? To córka twego stryja Armiego?
– Nie, jego młodszego brata, Lamberta, który zmarł przed laty.
– Ach tak. – Greycourt spojrzał na Beatrice. – Proszę wybaczyć moją nieuprzejmość, panno Wolfe. Nie sądziłem, że Sheridan i Heywood mają kuzynkę.
– A nawet kuzynostwo – wtrącił Sheridan. – Bea ma jeszcze brata, Joshuę. – Nagle zamrugał. – Chwileczkę, jaką znowu nieuprzejmość?
– Nic wielkiego – odpowiedziała za Greycourta ze sztucznym uśmiechem. – Jego miłości nie w smak były pogrzebowe herbatniki, to wszystko.
W oczach Greycourta pojawił się błysk. Najwyraźniej nie uszło jego uwadze, że zbyła przeprosiny milczeniem.
– A – powiedział Sheridan. – Potworność, prawda? Ale grabarz zapewniał, że w Sanforth to pozycja obowiązkowa.
– Czyżby? – skwitował Greycourt, rzucając Bei znaczące spojrzenie, od którego znów się w niej zagotowało.
– Proszę mi wierzyć, że gdybyśmy zrezygnowali z herbatników i porto, rodzina stałaby się przedmiotem plotek całego hrabstwa – powiedziała lodowatym tonem.
– Zgadza się, cała służba mówi to samo – potwierdził Sheridan. – Na samą myśl, że mogłoby ich zabraknąć, kucharka prawie dostała spazmów. Co nie zmienia faktu, że według mnie są upiorne. Wybacz, Beo.
– Bo są – przyznała, rozdarta między pragnieniem przypodobania się kuzynowi a chęcią pokazania języka Greycourtowi. Co, choć dziecinne, przyniosłoby jej ogromną satysfakcję. – Po pogrzebie papy zostało nam ich tyle, że jedliśmy je ze służbą jeszcze przez wiele miesięcy. Do dziś ich nie trawię.
Widząc przebłysk współczucia w oczach Greycourta, pożałowała, że nie ugryzła się w język. Może nie do końca był tak pozbawiony serca, na jakiego wyglądał, ale i tak nie chciała, żeby się nad nią litował.
– À propos służby… – zaczął Sheridan, rozglądając się po westybulu. – Gdzie się podziali lokaje? Biedny Grey nadal stoi tu z kapeluszem w ręku.
– Ojej – powiedziała Bea, zła na siebie za to niedopatrzenie. Nic dziwnego, że gość wziął ją za nieokrzesaną wieśniaczkę. – Ja wezmę kapelusz i palto.
Sheridan złapał ją za rękę, zanim zdążyła po nie sięgnąć.
– Nie ma potrzeby. Ja się tym zajmę. – Spojrzał z ukosa na brata. – Bea od świtu do nocy pomaga w przygotowaniach do pogrzebu. Obawiam się, że brakuje nam służby, a ona jest nieocenioną skarbnicą wiedzy.
– To bardzo miłe z pani strony, panno Wolfe. – Zabrzmiało to zaskakująco szczerze.
Być może pośpieszyła się z jego oceną. Gdy nie wyciągał pochopnych wniosków, nawet dało się z nim wytrzymać.
Do westybulu wszedł zziajany lokaj.
– Proszę o wybaczenie, wasza miłość. Byliśmy na tyłach i nie usłyszeliśmy zajeżdżającego powozu. – Pośpiesznie wziął od Greycourta palto i kapelusz. – To się więcej nie powtórzy, wasza miłość – dodał, kłaniając się Sheridanowi.
– Nic wielkiego się nie stało – odparł dobrodusznie jego chlebodawca. – Zdaję sobie sprawę, że wszyscy mają pełne ręce roboty.
– Uważaj, Sheridan – mruknął Greycourt, gdy lokaj się oddalił. – Teraz ty tu jesteś panem. Służba musi znać swoje miejsce. Nie rozpuść jej na samym początku, bo potem trudno ci będzie trzymać ich w ryzach.
I tym oto sposobem przypomniał Beatrice, dlaczego zapałała do niego antypatią. Owszem, ze swoimi prostymi białymi zębami, rzeźbionymi rysami, zmierzwionymi czarnymi włosami i pięknymi oczami był nawet atrakcyjny, ale był też arogantem pełną gębą, który uważał się za pana i władcę świata. Nigdy go nie polubi.
Nigdy.