- W empik go
Projekt Mąż - ebook
Projekt Mąż - ebook
Do czego posunie się kobieta, żeby zrozumieć mężczyzn?
Poznajcie historię Kiki, która chce zrozumieć mężczyzn. Żeby to zrobić, nie studiuje książek psychologicznych ani nie ogląda programów dokumentalnych, ale zakłada konto na SeeMe, tajemniczym portalu randkowym…
Tomek, Antek, Radek, Marek… To tylko kilka z wielu imion, których właściciele przewijają się przez karty książki i życie bohaterki. Opisywany przez Kikę świat jest niezwykle barwny, a każdy kolejny bohater zaskakuje bardziej niż jego poprzednik. Kłamstwa, które wychodzą na jaw, ludzkie problemy, którym trzeba stawić czoła… Wszystko to okraszone jest niezwykłą narracją z perspektywy bohaterki, która zwykle krótko i bez ogródek opisuje kolejne znajomości.
On był z zupełnie innej bajki, a ja nic nie mogłam mu dać. To było jak zderzenie oleju z wodą – wymieszają się na chwilę, ale po jakimś czasie i tak zostaną rozdzieleni przez niewidzialną barierę i będą istnieć osobno.
Aleksandra Krupa (ur. 28.02.1987 r. w Goleniowie) – mieszka w Darżu, w województwie zachodniopomorskim. Mama siedmioletniego Brajana. Jak sama siebie nazywa, jest poszukującym prawdy pielgrzymem, który każdego dnia zmaga się z codziennością. Praca nad książką zajęła jej dwa lata i powstała z fascynacji psychologią ludzkiego umysłu.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8083-560-3 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zakalec! Z wierzchu tak piękne ciasto, że jadłoby się przez zamknięty piekarnik, a w środku po raz setny wyszedł mi zakalec! Na początku jak zwykle rozczarowanie, choć powinnam się przyzwyczaić po tylu latach prób upieczenia czegoś sensownego. Marna ze mnie gospodyni, a kolejne porażki tylko uświadamiają mi, że pieczenie nie jest moją mocną stroną. Mama zapewne będzie zawiedziona, a dziadkowie pewnie się przewracają w grobie, kiedy widzą mą pełną kompromitację. W sumie, jakby się głębiej zastanowić, to nie ma w tym nic dziwnego. Piec trzeba z sercem, a moje już dawno się przeterminowało…
Kolejny wieczór z cyklu: „Jestem sama, więc zostanę feministką”. Postaram się znienawidzić wszystkich samców oblegających planetę, być samowystarczalna, będę bawiła się ich uczuciami i kokietowała na każdym kroku, żeby z olbrzymią satysfakcją patrzeć jak obwód ich rozporka znacznie wzrasta. Naprawdę przez chwilę tego chciałam, naprawdę. Miałam przecież powód: nieudane małżeństwo. Kolejny – prezenty od mężczyzn. A dostałam ich wiele. Siniaki do wyboru, do koloru i tabletki na depresję – również w kolorach tęczy. Odwracam głowę. Mała się przebudziła. Niech tylko zaśnie ponownie, bo taka pobudka o północy wróży tańce hulańce i kalambury do białego rana. Zasnęła. Lubię patrzeć, jak śpi. Wtedy nie zadaje pytań o tatę – kiedy się pojawi, czy ją kocha, czy kupi jej pluszowego misia z wystawy najdroższego sklepu w mieście. Nie pyta, tylko śpi. A ja nie muszę kłamać. Nie muszę zalewać się cholernymi wyrzutami sumienia, że okłamuję własną córkę: „Tak, kochanie, tatuś cię bardzo kocha i na pewno jak będzie miał więcej czasu, to odwiedzi cię z wielkim misiakiem. Tak, tym, co ci się tak podobał, jak byłyśmy na spacerku. Tak, Haniu, tatuś cię kocha. Tatuś cię kocha…”. Kurwa, wypowiadam to jak jakąś mantrę, a tymczasem ojciec Hanki ma nas gdzieś. Zniknął, kiedy była maleńka, twierdząc, że jest jeszcze zbyt młody na zajmowanie się dzieckiem, budowanie domu i wychodzenie z psem, mimo że nigdy nie mieliśmy psa. Później to jakoś samo poszło. Pozew, sprawa, alimenty, kolejna sprawa i kolejny pozew, bo nie płacił alimentów. Dwa lata – jebane dwa lata włóczenia się po sądach, szukania tanich, lecz niekoniecznie skutecznych adwokatów, leki, leki, leki… Diagnoza – silna depresja.
Tak słodko śpi… Herbata z cytryną i trzy łyżeczki cukru nijak się mają do diety, którą stosuję. W sumie już od dawna jej nie stosuję, ale sama świadomość, że taka istnieje, powoduje, że czuję się lepiej. Kończą się fajki. Jest północ, więc mały, cuchnący potem i alkoholem osiedlowy sklepik jest zamknięty od godziny. Do rana może wystarczy. Jeśli zasnę, to wystarczy. Nie sypiam w sumie zbyt wiele, a jeśli już mi się przypadkiem zdarzy, to na kilka bardzo szybkich godzin. Może na trzy, czasem na cztery. Dziś raczej nie zasnę. Patrzę w okno i podziwiam jedyną pozytywną rzecz wynikającą z nieposiadania rolet w oknach – pada śnieg. Sypie coraz bardziej. Do rana pewnie nas tak zasypie, że kolejny raz małą do przedszkola będę niosła na rękach. Kółka w spacerówce są zbyt małe. Jak mnie wkurwia ta spacerówka! Płatki śniegu są piękne i kocham zimę, ale po targaniu pięcioletniej Hanki pół kilometra do przedszkola nienawidzę jej tak bardzo, jak ją uwielbiam. Idę zapalić. To już czwarta fajka w ciągu godziny. Chyba jestem uzależniona. Kocham palić. Po mamie. Ona zawsze dużo paliła. Zawsze zwalam winę na nią, gdy wściekam się na mój nałóg. Popijam herbatą, bo nie lubię smaku papierosów. Sięgam po laptopa, by zalogować się na najpopularniejszym portalu społecznościowym, czyli jedynym legalnym ogólnoświatowym burdelu online. Pięciuset znajomych intensywnie opowiada o swoim marnym losie, wrzuca kilka linków z depresyjną muzyką, kilka fot w toalecie na tle dobrze znanych kafelków. Nie zgadniesz, u kogo w kiblu cykali. Lans. Ale czemu w WC? Lecę w dół, przeglądam i czytam mało interesujące wiadomości z życia osiedlowych gwiazd. Kilka ciąż, dwa porody, rozstania i powroty, związki trochę bardziej skomplikowane i te trochę mniej. Nuda. Na mailu też nic nowego. Mnóstwo spamu, kredyty, pożyczki całkiem za darmo – tylko brać. Jak co miesiąc – mail z kontroli należności. „SeeMe – poznawaj nowych ludzi i flirtuj do woli” – ktoś mnie zaprasza na stronę. Znowu faceci! Do flirtowania mi daleko. Nie mam na to ani czasu, ani ochoty. Po moim nieudanym mężu wszystkich samców alfa spakowałam w jeden worek i wysłałam priorytetem na Syberię. Każdy z nich to palant – nazwa nawet trochę sportowa. Zamykam laptopa, idę do łóżka. Buziak i dobrej nocy, skarbie… Jak ona pięknie śpi…
Jeb, jeb, jeb, jeb! Takie oto jebanie przerwało mi próbę zmuszenia się do snu. A już tak dobrze mi szło. Na telefonie zobaczyłam, że jest pierwsza trzydzieści, co zdenerwowało mnie jeszcze bardziej. Nowi sąsiedzi urządzają nocną jazdę. I tak kilka razy w tygodniu po kilka godzin. Wyczuwam cudowne połączenia nadczynności jąder z wyjątkową elastycznością pochwy. Wybaczam fakt, że nie dają mi spać, ponieważ i tak nie umiem zasnąć. Wybaczam fakt, że ostatnio obudzili Hanię. Jestem w stanie wybaczyć nawet wrażenie sypiącej się starej farby na suficie. Ale nie jestem w stanie wybaczyć tego, że kuszą. Co najmniej kilka razy w tygodniu przypominają mi o moich brakach. Wtedy przez moment jakby mniej nienawidzę facetów.
Teraz na pewno nie zasnę, nie ma chuja. Laptop, znany portal społecznościowy i znowu przeglądanie newsów pięciuset bliskich znajomych, którzy unikają na ulicy mojego wzroku, żeby przypadkiem nie byli zmuszeni do powiedzenia słowa „cześć”. Nudy. Poczta i znowu pożyczki. „SeeMe” – co to, do cholery, jest? Włażę. Szybka rejestracja, kilka mało istotnych danych w celu stworzenia profilu. Muszę dodać zdjęcia – dodaję. Dwa całkiem niebrzydkie, lekko frywolne i budujące moje ego zdjęcia lądują w folderze prywatnym. Dokonuję oględzin, czytam zasady, które brzmią typowo, czyli mało zrozumiale. Zanim cokolwiek zdążyłam doczytać, w prawym górnym rogu pojawia się koperta z pięcioma wiadomościami od nieznanych typów. Wszystkie brzmią tak samo. Oni się zmówili, czy co? Tu panuje zasada Ctrl-C plus Ctrl-V? Zanim komukolwiek odpiszę, najpierw przeglądam ich profile, czytam wiadomości ogólne – najprawdopodobniej wyssane z palca. Pewnie tylko chcieliby być, ale nie są tymi, za których się podają. Nawet nie wiedziałam, że tylu facetów tutaj ma tak wysoki dochód, a przecież cykają focie w pokojach bardziej przypominających baraki niż jakieś mieszkanie. Kilku miało znaczne braki w uzębieniu, zeza zbieżnego, łysienie plackowate, inni opuchliznę wynikającą ze zbyt dużej mieszanki siłowni i odżywek po promocji nieznanego pochodzenia. Dominował opis ogólny: „Napisz, a się dowiesz”.
Dziwnie tu jest. Po jakichś piętnastu minutach trafiłam na kilku osobników dość przystojnych, całkiem przyzwoicie wyglądających. To były takie perełki wśród wszechobecnej patologii i alfonsów ze złotymi sznurami na szyi, które połyskiwały niczym lampki na choince w wieczór wigilijny. Coraz bardziej zainteresowana poszukiwaniem tych „normalnych”, zaczynam ziewać. Czas: czwarta tzrydzieści. Kurde! Budzik zadzwoni za dwie godziny. Wyłączam laptopa. Jeszcze chwilę przed zaśnięciem widzę pod powiekami slajdy zdjęć z SeeMe. Sąsiedzi doszli. Cisza. Dobranoc.
Śnieg. Miliardy płatków śniegu. Ja, na moich plecach Hanka, na plecach Hanki jej plecak. Przysięgam, że za chwilę się wypierdolę. Pomimo mrozu minus dwadzieścia, czuję jak pot spływa mi po czole i całym ciele. Zaraz pewnie zamarznie, przewieje mnie, dostanę zapalenia oskrzeli albo płuc, tonę drogich leków i dwa tygodnie zwolnienia. Czarny scenariusz przewala się przez moją głowę. Dochodzę do przedszkola, zostawiam moje maleństwo i odarta z sił wracam do domu. Dziś mam wolne, więc mam zamiar ogarnąć kawalerkę, która ani trochę nie przypomina mieszkania. Jest nieco większa od komórki na wsi u rodziców. Niewielka łazienka, w której dwie osoby to już tłok, aneks kuchenny połączony z wejściem do mieszkania zwany potocznie korytarzem i jeden niewielki pokój. Łóżko, meblościanka i setki rupieci, które udało mi się w ostatniej chwili odzyskać z mieszkania mojego eksmęża. Nie wyrzucę, bo szkoda. Wchodząc do domu, już wiem, że nie dam rady posprzątać. Jestem zmęczona, śpiąca i zrezygnowana. Ściągam mokre do kolan spodnie i wskakuję pod kołdrę. Sięgam po pilota, włączam tv i próbuję zasnąć. Ciekawe, co słychać na SeeMe?! Wkręcam się. Ciekawość jest silniejsza od chęci odpoczynku. Odpalam papierosa, sięgam po stary kufel służący za popielniczkę, otwieram laptopa, włączam SeeMe. Dwadzieścia dwie wiadomości od nieznajomych, napalonych facetów, od samców alfa.
Już się wkręciłam. Coraz bliżej poznawałam ten portal, godzinami czatowałam z facetami. Machina podrywu, nieszczerości i flirtu ruszyła. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, jak bardzo odmieni moje życie. Na zawsze.Radek, 30 lat
Był nawet sympatyczny. Starał się być. Jeden z pierwszych, który od czasu do czasu gadał mniej bez sensu i jakby mniej seksistowsko. Zaczął zwyczajnie, bez podrywu i wielkich uniesień. Niebrzydki, choć zbyt niski, zbyt blond i zbyt chudy. Tak, to zdecydowanie nie był mój typ. Ale był sympatyczny. Przypominał chłopca z sąsiedztwa, ponieważ mimo swoich trzydziestu lat buzię miał niewinną jak dziecko i – jak pokazywały zdjęcia – nieskazitelnie delikatną. Zaczęłam się zastanawiać, czy on kiedykolwiek się zmienił. Z wielką łatwością przyszło mi wyobrażenie sobie, jak mógł wyglądać jakieś dwadzieścia pięć lat temu. Jakby czas się dla niego zatrzymał. Dlatego był słodki i dlatego nie traktowałam go jak faceta. Był jak koleżanka, tylko że z penisem i krzywymi nogami. Pisaliśmy ze sobą kilka razy w tygodniu i za każdym razem kiedy nie wprost, lecz domyślnie sugerował spotkanie, ja kłamałam, że Hania płacze, rura w kiblu pękła, sąsiadka przyszła i muszę uciekać. Temat się urywał. Podświadomie czułam, że z tego pieca chleba się nie najem. Z dnia na dzień stawał się dla mnie coraz bardziej aseksualny, ale nadal go lubiłam. Chyba właśnie za to. Aż nadszedł dzień, kiedy…
– Kurwa, Radek dzwoni. Odebrać? Nie odebrać? OK, odbiorę. Halo!
– No, witam cię. – Jak zwykle z wielką uprzejmością. – Co słychać?
– No, hej. A u mnie, jak to u mnie. Nic nowego. – Podobnie jak on starałam się być miła. Nie lubiłam rozmów z facetami przez telefon. Na szczęście ze względu na to, że mam dziecko, zawsze mogłam powiedzieć, że mała płacze, woła mnie, chce jeść, pić, a jej życie jest w niebezpieczeństwie.
– Wiesz, bo tak sobie pomyślałem… Co robisz w weekend?
– W weekend? Yyy… Ten weekend? – Przedłużałam bardzo to „yyy”, żeby mieć czas na jakąś dobrą ściemę.
– No tak, ten weekend.
– No więc, ten weekend mam w sumie wolny. – Czas z „yyy” był jednak zbyt krótki.
– Wpadnij do mnie, jeśli nie masz nic innego do roboty.
– Jasne, spoko. Mam nadzieję, że nic nam nie pokrzyżuje tych planów. – Mówiłam to z przekonaniem, że te plany i tak będą pokrzyżowane. – A co u ciebie?
– Właśnie wróciłem do domu i gotuję. Nie wiesz jeszcze, że jestem mistrzem robienia strogonowa.
– Gotujesz? To mnie zaskoczyłeś. Nie wiem, czy znam faceta, który potrafi gotować. Jeden próbował. Jak mama zachorowała i wylądowała w szpitalu, tata ugotował mi i mojej siostrze pomidorową. Łycha stała, a jeść się nie dało. I tak oto głośne i biedne dzieci rzucające kulkami ryżowymi z sosem pomidorowym modliły się o szybkie i cudowne wyzdrowienie mamy.
– Ha, ha, ha, rozbawiłaś mnie.
– No, nam do śmiechu nie było – powiedziałam z lekkim uśmiechem. Naprawdę lubiłam z nim rozmawiać. Zajmował mój czas, którego już nie przeznaczałam na czarnowidztwo, ale na śmiech. No właśnie – potrafił wywołać śmiech, ale nie był to uśmiech – jeśli wiecie, co mam na myśli.
Radek pojawił się w tym okresie mojego życia, który chętnie wywaliłabym z pamięci. Czasem. Bo z drugiej strony wiem, że każda przeszkoda, która pojawia się w naszym życiu, nie jest porażką, ale próbą. Kolejną cholerną próbą, egzaminem wytrzymałości. Dziś wiem, że muszę być cholernie wytrzymała.
I tak minął poniedziałek. We wtorek Radek zadzwonił ponownie.
– No, cześć, dziś też tak wcześnie z pracy wróciłeś?
– Tak, ja mam nienormowany czas pracy. Siedzę, wcinam i karmię koty.
– Masz koty? – zapytałam i pomyślałam, że przecież nienawidzę kotów.
– Tak, mam trzy koty i właśnie jedzą ze mną strogonowa.
– I powiedz mi jeszcze, że jecie z jednego talerza – powiedziałam szyderczo, licząc na negatywną odpowiedź.
– No, tak. Kocham swoje koty i nie mam z tym problemu. Łatek właśnie skubie mój chleb, a Kicia wylizuje krawędzie talerza.
– Chyba sobie jaja robisz?
– Nie, dlaczego? – powiedział to naprawdę poważnie, nawet z lekką złością w głosie, jakby chciał zapytać, jak śmiem mu nie wierzyć.
– Nie no, OK. Jeśli to lubisz, ja nie mam nic przeciwko.
I tak oto z lekkim niesmakiem zakończyłam rozmowę z Radkiem. Cały czas łudziłam się, że mnie zwyczajnie wkręca w ten romantyczny wspólny posiłek z kotami. I tak łudziłam się do środy:
– Siemka, gwiazdo. Co tam? Sobota aktualna?
– Oczywiście – nie miałam czasu na małe kłamstewko, ale w sumie mam czas do soboty do rana.
– To świetnie. Przepraszam, że znowu jemy. Jakoś lubię z tobą rozmawiać, jak jem, a koty zgłodniały i wcinamy resztki strogonowa.
Kurwa! Ileż można jeść strogonowa? I to wyobrażenie kocich kłaczków pomiędzy niepełnym uzębieniem…
Czwartek: zadzwonił na chwilę. Jadł strogonowa.
Piątek:
– Kika, tak się cieszę, że jutro cię zobaczę po raz pierwszy. I proszę, nie jedz obiadu, zrobię coś pysznego. Muszę zmienić twoje myślenie, że faceci potrafią ugotować tylko nieudaną pomidorową.
– O, to świetnie. Ale nie będę musiała dzielić się z twoimi kotami?
– Nie, spokojnie, koty dostaną swoją porcję. Chcesz wiedzieć, co ci przygotuję, czy mam zrobić niespodziankę?
Jasne, że chcę wiedzieć, co mnie ominie, pomyślałam z uśmiechem.
– Nie trzymaj mnie w niepewności! Mów!
– Strogonow!
To jest jakiś żart….
Oczywiście, jak możecie się domyślić, nie spotkałam się nigdy z Radkiem. Nie było mi tym samym dane zjeść jego słynnego strogonowa. Do dziś również nie mam z nim kontaktu. Nie tęsknię. Był pierwszym mężczyzną, z którym kontakt utrzymał się dłużej tylko ze względu na jego niewinność, szczerość i inteligencję. Był on bowiem na tyle inteligentny, żeby szybko zorientować się, że nie traktuję go jak obiektu moich westchnień i miłosnych uniesień.