- nowość
- W empik go
Projekt miłość - ebook
Projekt miłość - ebook
Julian
Gdybym kiedyś przypadkiem stanął w płomieniach, Dahlia Muñoz z uśmiechem na ustach podsycałaby ogień. Kiedy moja odwieczna rywalka wraca do Lake Wisteria, zamierzam trzymać się od niej z daleka. I udaje mi się – przynajmniej do czasu, gdy w sprawę wtrąca się moja wścibska matka. Dostaję zadanie, by pomóc Dahlii odzyskać kreatywny zapał, dzięki czemu opuści Lake Wisteria. Tylko co się stanie, kiedy zacznę pragnąć, żeby została?
Dahlia
Ludzie mówią, że diabeł ma wiele twarzy, ale ja znam tylko jedną – Juliana Lopeza. Wróciłam do rodzinnego Lake Wisteria, by wyleczyć złamane serce. Planowałam odpocząć, ale Julian złożył mi ofertę nie do odrzucenia – zaproponował, abyśmy wspólnie wyremontowali moją ulubioną willę w miasteczku. Nasz kruchy rozejm staje pod znakiem zapytania, kiedy do gry zaczynają wchodzić wypierane od lat uczucia. Mogę pozwolić sobie ulec pożądaniu… ale zakochać się? Nie, tego nie było w planie.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-68265-28-6 |
Rozmiar pliku: | 12 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Słońce zaszło jakieś dwadzieścia minut temu, przez co nie mogę nawet skupić się na czymś innym niż oświetlona przez moje reflektory kalifornijska tablica rejestracyjna. Cudem opieram się chęci błyśnięcia długimi światłami i walenia w klakson, ale kiedy czarny mercedes skręca lekko w bok – choć zaraz się poprawia – prawie się poddaję.
Cálmate, uspokój się. Do głównej zostało ci już tylko niecałych dziesięć kilometrów.
Chcę zdążyć na występ chrześniaka i kusi mnie, żeby wbić się przed tamtego, ale nie zamierzam ryzykować uszkodzenia mojego nowego mclarena podczas zjazdu z drogi. Nie po to ostatnich kilka lat przekonywałem się, że mogę kupić sobie samochód marzeń, by zerwać zawieszenie tydzień po tym, jak mi go dostarczono.
Nagle ku mojemu zaskoczeniu rozlega się dzwonek telefonu. Ekran wyświetla imię kuzyna. Zanim przyciskam guzik na kierownicy, biorę głęboki wdech.
– Gdzie ty się, do cholery, podziewasz? – Dźwięk ostrego szeptu Rafaela wypełnia auto.
– Będę za dziesięć minut.
Następuje pełen dezaprobaty pomruk.
– Występy zaczynają się za pięć.
– Nie martw się, nim Nico pojawi się na scenie, będę na miejscu.
– Nie wiem, jak to sobie wyobrażasz, skoro występuje jako pierwszy.
Mierda, cholera.
– Nie wiedziałem.
– Zmienili nieco program, bo kilka dzieciaków złapało jakiegoś wirusa. Pisałem ci rano. – Nawet nie próbuje ukrywać swojego poirytowania.
Zaciskam dłonie na gładkiej skórze kierownicy.
– Spotkanie w Lake Aurora się przeciągnęło.
– Wiadomo.
– Wkrótce powinno być nieco luźniej.
– Bez wątpienia. – Jego szorstki ton tylko mnie podjudza.
Wcześniej, zanim dwa lata temu jego żona złożyła pozew o rozwód, wszyscy nazywali Rafaela Luzackim Lopezem, bo zawsze robił, co mógł, by ludzie w jego otoczeniu dobrze się czuli.
Ciszę przerywa jego głębokie westchnienie.
– W porządku. Nico zrozumie.
Mój ośmioletni chrześniak może i jest nadzwyczaj dojrzały, ale bez przesady. A po tym wszystkim, przez co przeszedł w związku z rozwodem rodziców, nie zamierzam być kolejną pozycją na wydłużającej się liście rodzinnych rozczarowań.
– Twoja mama zajęła ci miejsce z tyłu sali na wypadek, gdybyś jednak zdążył.
– Rafa, będę...
Rozłącza się, choć nie wysłuchał reszty zdania.
Pendejo, dupek.
Ostatnio częściej sprzeczamy się z Rafą, głównie z powodu jego charakteru i mojego grafiku, wypełnionego po brzegi, odkąd zacząłem prowadzić firmę budowlaną zmarłego ojca. Staram się jak mogę zachowywać równowagę między życiem osobistym a doglądaniem firmy rozrastającej się poza najśmielsze wyobrażenia mojego kuzyna, wciąż jednak mi nie wychodzi.
Przyglądam się wąskiemu pasowi obok drogi. Zbocze jest błotniste, ale wystarczy, by pokonać ten krótki odcinek potrzebny do wyprzedzenia samochodu przede mną.
Skończ analizować i zrób to.
Różaniec, który mama przewiesiła przez lusterko wsteczne, wiruje, gdy skręcam ostro w bok i wciskam pedał gazu. Silnik ryczy, kiedy zmieniam biegi, a opony piszczą.
Serce podchodzi mi do gardła, bo w tej samej chwili samochód przede mną zjeżdża na prawo i blokuje mi drogę.
Kurwa. Kurwa. Kurwa!
Samochody się zderzają, czas zdaje się przyspieszać. Reflektor pęka, a metal chrzęści, kiedy przód mojego auta trafia w tylny zderzak tego, które zajechało mi drogę. Siła zderzenia sprawia, że lecę do przodu, ale zaraz pas bezpieczeństwa szarpie mną w stronę przeciwną do kierunku jazdy.
Na szczęście nie uruchamiają się poduszki powietrzne, choć poczucie ulgi jest krótkotrwałe, gdyż jakakolwiek iskierka nadziei, że zdążę na występ Nico, dogasa. Nie pozostaje mi nic innego jak tylko przemożna chęć wydarcia się na tego bezmyślnego kierowcę przede mną.
Pięć oddechów. Wspomnienie głosu ojca ciągnie za niewidoczne sznurki oplecione wokół mojego serca, aż napięcie staje się nie do zniesienia. Widzę go, jak serią głębokich oddechów próbuje ukoić moje nerwy po kolejnym koszmarze.
Nigdy nie pomyślałbym, że dwadzieścia pięć lat później skorzystam z tej samej techniki, ale proszę bardzo, oto jestem, siedzę z zaciśniętymi na amen powiekami i staram się liczyć oddechy, aż poczuję, że ból w piersi słabnie i przestanę drżeć ze wściekłości.
Gdy podchodzę do drugiego samochodu, owiewa mnie wczesnopaździernikowa bryza. Kierowczyni pochyla się w fotelu, ciemne, sięgające ramion włosy sprawiają, że nie widzę jej twarzy.
Wyciągam dłoń, żeby postukać w okno, ale powstrzymuje mnie wysoki pisk dochodzący z samochodowych głośników.
– Nie martw się! Już jadę! – Dwa sygnały i połączenie zostaje zerwane.
Coraz wyraźniej widzę naznaczony paniką oddech kobiety, jej plecy poruszają się gwałtownie w górę i w dół.
– Hej. – Nie zauważa mnie, więc pukam w szybę. – Nic pani nie jest?
Unosi w moją stronę drżący palec, ale głowę wciąż trzyma w dole.
– Sekundkę – odpowiada łamiącym się głosem.
Ściska mnie w żołądku, aż czuję to w mięśniach.
– Potrzebuje pani karetki?
– Nie! Wszystko w porządku! – Obraca gwałtownie głowę w moim kierunku.
Vete a la chingada. No niech mnie.
– Julian? – Dahlia Muñoz wypowiada moje imię chrapliwym szeptem.
Od ostatniego razu, kiedy słyszałem, jak Dahlia artykułuje moje imię tym swoim miękkim głosem, minęły lata. Pewnie dlatego czuję się, jakbym dostał młotem w pierś.
Nie widzieliśmy się od chrztu Nico, osiem lat temu, kiedy to zostaliśmy jego chrzestnymi. Odegraliśmy wtedy szopkę przed naszymi rodzinami, a w rzeczywistości panujące między nami napięcie i niezręczna cisza prawie mnie zabiły, szczególnie że nie rozmawialiśmy od czasu pogrzebu mojego ojca półtora roku wcześniej.
Ona cały rok, włącznie z wakacjami, spędziła na Stanfordzie, a ja trzymałem się na dystans, bo byłem tchórzem.
Tchórzem, którego całkowicie zaskoczyła, kiedy pojawiła się z Oliverem, moim dawnym współlokatorem, w roli nowego chłopaka. Nie sądziłem, że się zakumplują, a tym bardziej zostaną parą. Przyznaję jednak, że ma to sens – biorąc pod uwagę przytyki Olivera na temat mojego zauroczenia Dahlią oraz sposób, w jaki na nią patrzył, chociaż wiedział, co do niej czuję.
Od czasu chrztu oboje wspaniale radziliśmy sobie z unikaniem się nawzajem – czas przeszły, bo właśnie wszystko zniszczyła swoim niespodziewanym przybyciem.
– Dahlia.
Gdy sunie po mnie wzrokiem, ogarnia mnie przemożna chęć ucieczki.
Próbuję ukryć zaskoczenie, a ona wysiada z samochodu z wysoko uniesioną głową, choć tusz spływa jej po policzkach, a broda lekko drży. W ciągu trzydziestu lat, jak znam Dahlię, płakała tylko dwa razy – raz, kiedy złamała rękę, ścigając się ze mną we wspinaniu na drzewo, i drugi – podczas pogrzebu swojego ojca.
Zupełnie jak przypływ nie potrafi oprzeć się przyciąganiu Księżyca, tak ja nie mogę się oprzeć Dahlii i mój wzrok już wędruje wzdłuż jej ciała.
Biała koszulka świetnie współgra z jej złotą skórą i falowanymi, brązowymi włosami, z kolei przy wyborze potarganych dżinsów kierowała się raczej modą niż funkcjonalnością, co wnoszę po wyzierających z ogromnych dziur kolanach. Jej krągłości idealnie równoważą ostre kości policzkowe i spiczasty podbródek, tworząc najlepszą możliwą kombinację miękkości i zmysłowości.
Czuję mrowienie na karku, podnoszę wzrok i widzę, że Dahlia mruży na mnie zaczerwienione, spuchnięte oczy. Rozmazany makijaż nie odejmuje jej urody, choć ciemne smugi sprawiają, że odzywam się, zanim zdążę pomyśleć.
– Makijaż ci się rozmazał.
Pinche estúpido, cholerny idiota. W przeciwieństwie do mamy i kuzyna nie radzę sobie z ludźmi, co widać.
Złote pierścionki migoczą w świetle księżyca, kiedy Dahlia przeciera policzki, marszcząc czoło.
– Coś wpadło mi do oka.
– Do obu? – Staję pewniej na nogach i krzyżuję ręce.
Dotyka kącików oczu środkowymi palcami.
– Przyzwoitość nakazywałaby nie zadawać takich pytań.
– Od kiedy to jesteśmy wobec siebie przyzwoici?
– Wciąż nie jest za późno, by zacząć.
Z powodu różnicy wzrostu między nami musi odchylić głowę do tyłu, żeby porządnie mi się przyjrzeć. Jej orzechowe oczy przypominają mi dawne noce w warsztacie spędzone na bejcowaniu.
Resztki mojego opanowania ulatują, kiedy Dahlia pociąga nosem.
– Alergia. – Jej obronny ton w połączeniu z marszczeniem nosa sprawiają, że moja pierś ściska się w akcie ostatecznej zdrady.
Co tu się, kurwa, dzieje i jak mogę to zatrzymać?
Staram się zachować neutralny wyraz twarzy, choć moje serce łomoce dziko o żebra. Ona też szybko się poddaje, zwiesza ramiona i opiera o drzwi samochodu z westchnieniem.
Czuję przemożną chęć powiedzenia czegokolwiek, ale brak mi słów.
Wszystko rujnuje dźwięk dzwonka mojego telefonu.
– Cholera!
– Co jest? – Unosi wysoko brwi.
Ty. Jak zawsze ty.
Moją odpowiedź zagłusza wycie syren. Całe ciało napina mi się i sztywnieje, kiedy sznur samochodów pokonuje zakręt. Na czele jadą wóz strażacki i karetka, a za nimi szeryf, jego zastępcy i miejscowy tramwaj.
To chyba jakiś żart.
Dahlia klnie ku niebu:
– Dios, dame paciencia con mi mamá, Boże, ześlij mi cierpliwość do mojej matki.
Wbijam w nią wzrok.
– To z nią rozmawiałaś?
– Niestety.
Gdzie, jak nie w Lake Wisteria, potraktują drobną stłuczkę jako regularną katastrofę.
Nie chodzi o samochody. Ale o nią. To dla niej tu przyjechali.
Dahlia to ktoś więcej niż rywalka z dzieciństwa. To Truskawkowa Piękność Lake Wisteria, która nasyciwszy się swoim kalifornijskim snem, po latach wraca do domu.
A ty jesteś tym cabrón, dupkiem, który prawie wpakował ją w rów.
Pocieram pulsujące skronie.
– Myślisz, że moglibyśmy się stąd zmyć, zanim tu dotrą? – Spojrzenie Dahlii wędruje ode mnie do mojego samochodu.
– To twoja wina – wymyka mi się.
Kilka minut w jej obecności i już wraca kiepski nawyk gadania, co ślina na język przyniesie.
Kolejna pozycja na liście powodów, dla których powinienem jej unikać.
– Moja wina?! Nic by się nie stało, gdybyś nie próbował się wbić przede mnie – mówi, opierając dłoń na biodrze.
– Spieszyłem się.
– A ja... – Wyrzuca ręce w górę, ale nie kończy.
Zazwyczaj z ulgą witam ciszę, ale fakt, że Dahlia zamyka się już przy pierwszej oznace sprzeciwu z mojej strony, potwornie mnie frustruje.
Jasne, migoczące światła zalewają nas czerwienią, bielą i niebieskim, kilku strażaków wyskakuje z wozu, żeby przyjrzeć się miejscu zdarzenia, w tym czasie dwóch ratowników szybko ustala, że zarówno Dahlia, jak i ja jesteśmy cali.
Starszy komendant straży przyciąga Dahlię do siebie i ją przytula.
– Twoja mama brzmiała, jakbyś umierała.
– Wiesz, że bywa nadopiekuńcza. – Dahlia przewraca oczami.
– Chce dobrze. – Komendant mierzwi jej włosy.
– Lucyfer też by tak o sobie powiedział. – Dahlia ściąga usta w ciup, wyraz jej twarzy tężeje.
– Dahlia! – Rosa wyskakuje z tramwaju i biegnie do córki z różańcem w jednej dłoni i butelką wody święconej w drugiej. Do tego i moja matka wysiada z tego samego tramwaju, a za nią cała grupa ludzi, dzięki czemu nasza stłuczka przeradza się w zlot mieszkańców Lake Wisteria.
– Mami. – Dahlia przygląda się tłumowi zbierającemu się za zastępcami. – Musiałaś ściągać tu od razu całe miasto?
– Nie zaczynaj. ¿Qué pasó? Co się stało? – Rosa lustruje córkę od góry do dołu i zrywa zakrętkę z buteleczki z wodą święconą.
Pierwszy raz tego wieczoru oczy Dahlii błyszczą jaśniej niż gwiazdy nad nami.
– Julian we mnie wjechał.
Skubana.
Rosa patrzy na mnie, jakbym popełnił jakąś zbrodnię.
Na dźwięk głosu mojej matki, która postanowiła do nas dołączyć, aż się jeżę.
– Julian? Synu, powiedz mi, że to nieprawda.
– Ma...
Wyrywa Rosie buteleczkę i robi nade mną znak krzyża, po czym kropi mnie wodą święconą.
– Coś ty sobie myślał?! Próbować zepchnąć Dahlię z drogi!
– Że szkoda, że mi się nie udało.
Komendant maskuje śmiech kaszlnięciem.
Spojrzenie Dahlii zaraz wypali mi dziurę w policzku.
– Nie gadaj, że całe te lata obmyślałeś, jak mnie zabić, i na ostatnim etapie ci nie wyszło?
– Uwierz mi. To się więcej nie powtórzy.
Pokazuje mi środkowy palec.
– Dahlio Isabello Muñoz! – Rosa ciągnie córkę za rękę, a moja matka szepcze oburzona:
– Luisie Julianie Lopezie Juniorze!
Mama używa mojego oficjalnego pierwszego imienia wyłącznie w bardzo rzadkich – zarezerwowanych dla skrajnego wkurzenia – sytuacjach. To sygnał, że lepiej, żebym się pohamował, zanim straci nad sobą panowanie.
Wzdychamy z Dahlią, nasze spojrzenia się zderzają, co rozprasza moje myśli. Aż zostaje tylko jedna.
Ona.
Dołącza do nas szeryf i ratuje mnie przed dalszym ośmieszaniem się. Na szczęście ten zastępca, który coś do mnie ma, trzyma się z daleka. Niebywałe, biorąc pod uwagę mojego dzisiejszego pecha.
Znając Dahlię, zaprzyjaźniłaby się z nim tylko po to, żeby zrobić mi na złość.
Starszy szeryf przyciąga Dahlię do siebie i przytula szybko.
– No to co się tu wydarzyło?
– Powinieneś aresztować Juliana za usiłowanie morderstwa. – Złośliwy uśmieszek Dahlii uruchamia w mojej głowie syreny alarmowe. Wspomnienia, które latami próbowałem wymazać, wypływają na powierzchnię i przelatują mi przed oczami jak klatki jakiegoś obłąkanego filmu.
Ten uśmiech, który robił się coraz szerszy, kiedy peszyłem się albo odzywałem w nieodpowiednim momencie.
Jej lśniące oczy, które wznosiła na mnie, gdy niemrawo sunęliśmy – nie ja prowadziłem nas po parkiecie podczas jej quinceañery.
Podobny wyraz twarzy miała, kiedy przemawiała na zakończenie szkoły, gdy dziękowała mi – jako osobie, która zasłużyła sobie zaledwie na zaszczyt otwierania uroczystości – za to, że cały rok dzielnie walczyłem z nią o tytuł najlepszego ucznia.
To wręcz żenujące, że wystarczy jej jeden uśmieszek, by obudzić tyle wspomnień. Choć najlepiej byłoby, gdyby zostawić je w przeszłości, razem z uczuciami, które kiedyś do niej żywiłem.
Nie mam pojęcia, dlaczego Dahlia Muñoz wróciła, ale nie wyniknie z tego nic dobrego.
Zdecydowanie nic dobrego.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------