Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • Empik Go W empik go

Projekt miłość - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
22 stycznia 2025
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Projekt miłość - ebook

Julian

Gdybym kiedyś przypadkiem stanął w płomieniach, Dahlia Muñoz z uśmiechem na ustach podsycałaby ogień. Kiedy moja odwieczna rywalka wraca do Lake Wisteria, zamierzam trzymać się od niej z daleka. I udaje mi się – przynajmniej do czasu, gdy w sprawę wtrąca się moja wścibska matka. Dostaję zadanie, by pomóc Dahlii odzyskać kreatywny zapał, dzięki czemu opuści Lake Wisteria. Tylko co się stanie, kiedy zacznę pragnąć, żeby została?

 

Dahlia

Ludzie mówią, że diabeł ma wiele twarzy, ale ja znam tylko jedną – Juliana Lopeza. Wróciłam do rodzinnego Lake Wisteria, by wyleczyć złamane serce. Planowałam odpocząć, ale Julian złożył mi ofertę nie do odrzucenia – zaproponował, abyśmy wspólnie wyremontowali moją ulubioną willę w miasteczku. Nasz kruchy rozejm staje pod znakiem zapytania, kiedy do gry zaczynają wchodzić wypierane od lat uczucia. Mogę pozwolić sobie ulec pożądaniu… ale zakochać się? Nie, tego nie było w planie.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-68265-28-6
Rozmiar pliku: 12 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Jesz­cze ja­kieś dzie­sięć cho­ler­nych se­kund i osza­leję, a winę za to bę­dzie po­no­sić nie­zno­śnie po­wolny kie­rowca blo­ku­jący je­dyną drogę wjaz­dową do mia­sta.

Słońce za­szło ja­kieś dwa­dzie­ścia mi­nut temu, przez co nie mogę na­wet sku­pić się na czymś in­nym niż oświe­tlona przez moje re­flek­tory ka­li­for­nij­ska ta­blica re­je­stra­cyjna. Cu­dem opie­ram się chęci bły­śnię­cia dłu­gimi świa­tłami i wa­le­nia w klak­son, ale kiedy czarny mer­ce­des skręca lekko w bok – choć za­raz się po­pra­wia – pra­wie się pod­daję.

Cál­mate, uspo­kój się. Do głów­nej zo­stało ci już tylko nie­ca­łych dzie­sięć ki­lo­me­trów.

Chcę zdą­żyć na wy­stęp chrze­śniaka i kusi mnie, żeby wbić się przed tam­tego, ale nie za­mie­rzam ry­zy­ko­wać uszko­dze­nia mo­jego no­wego mcla­rena pod­czas zjazdu z drogi. Nie po to ostat­nich kilka lat prze­ko­ny­wa­łem się, że mogę ku­pić so­bie sa­mo­chód ma­rzeń, by ze­rwać za­wie­sze­nie ty­dzień po tym, jak mi go do­star­czono.

Na­gle ku mo­jemu za­sko­cze­niu roz­lega się dzwo­nek te­le­fonu. Ekran wy­świe­tla imię ku­zyna. Za­nim przy­ci­skam gu­zik na kie­row­nicy, biorę głę­boki wdech.

– Gdzie ty się, do cho­lery, po­dzie­wasz? – Dźwięk ostrego szeptu Ra­fa­ela wy­peł­nia auto.

– Będę za dzie­sięć mi­nut.

Na­stę­puje pe­łen dez­apro­baty po­mruk.

– Wy­stępy za­czy­nają się za pięć.

– Nie martw się, nim Nico po­jawi się na sce­nie, będę na miej­scu.

– Nie wiem, jak to so­bie wy­obra­żasz, skoro wy­stę­puje jako pierw­szy.

Mierda, cho­lera.

– Nie wie­dzia­łem.

– Zmie­nili nieco pro­gram, bo kilka dzie­cia­ków zła­pało ja­kie­goś wi­rusa. Pi­sa­łem ci rano. – Na­wet nie pró­buje ukry­wać swo­jego po­iry­to­wa­nia.

Za­ci­skam dło­nie na gład­kiej skó­rze kie­row­nicy.

– Spo­tka­nie w Lake Au­rora się prze­cią­gnęło.

– Wia­domo.

– Wkrótce po­winno być nieco luź­niej.

– Bez wąt­pie­nia. – Jego szorstki ton tylko mnie pod­ju­dza.

Wcze­śniej, za­nim dwa lata temu jego żona zło­żyła po­zew o roz­wód, wszy­scy na­zy­wali Ra­fa­ela Lu­zac­kim Lo­pe­zem, bo za­wsze ro­bił, co mógł, by lu­dzie w jego oto­cze­niu do­brze się czuli.

Ci­szę prze­rywa jego głę­bo­kie wes­tchnie­nie.

– W po­rządku. Nico zro­zu­mie.

Mój ośmio­letni chrze­śniak może i jest nad­zwy­czaj doj­rzały, ale bez prze­sady. A po tym wszyst­kim, przez co prze­szedł w związku z roz­wo­dem ro­dzi­ców, nie za­mie­rzam być ko­lejną po­zy­cją na wy­dłu­ża­ją­cej się li­ście ro­dzin­nych roz­cza­ro­wań.

– Twoja mama za­jęła ci miej­sce z tyłu sali na wy­pa­dek, gdy­byś jed­nak zdą­żył.

– Rafa, będę...

Roz­łą­cza się, choć nie wy­słu­chał reszty zda­nia.

Pen­dejo, du­pek.

Ostat­nio czę­ściej sprze­czamy się z Rafą, głów­nie z po­wodu jego cha­rak­teru i mo­jego gra­fiku, wy­peł­nio­nego po brzegi, od­kąd za­czą­łem pro­wa­dzić firmę bu­dow­laną zmar­łego ojca. Sta­ram się jak mogę za­cho­wy­wać rów­no­wagę mię­dzy ży­ciem oso­bi­stym a do­glą­da­niem firmy roz­ra­sta­ją­cej się poza naj­śmiel­sze wy­obra­że­nia mo­jego ku­zyna, wciąż jed­nak mi nie wy­cho­dzi.

Przy­glą­dam się wą­skiemu pa­sowi obok drogi. Zbo­cze jest błot­ni­ste, ale wy­star­czy, by po­ko­nać ten krótki od­ci­nek po­trzebny do wy­prze­dze­nia sa­mo­chodu przede mną.

Skończ ana­li­zo­wać i zrób to.

Ró­ża­niec, który mama prze­wie­siła przez lu­sterko wsteczne, wi­ruje, gdy skrę­cam ostro w bok i wci­skam pe­dał gazu. Sil­nik ry­czy, kiedy zmie­niam biegi, a opony pisz­czą.

Serce pod­cho­dzi mi do gar­dła, bo w tej sa­mej chwili sa­mo­chód przede mną zjeż­dża na prawo i blo­kuje mi drogę.

Kurwa. Kurwa. Kurwa!

Sa­mo­chody się zde­rzają, czas zdaje się przy­spie­szać. Re­flek­tor pęka, a me­tal chrzę­ści, kiedy przód mo­jego auta tra­fia w tylny zde­rzak tego, które za­je­chało mi drogę. Siła zde­rze­nia spra­wia, że lecę do przodu, ale za­raz pas bez­pie­czeń­stwa szar­pie mną w stronę prze­ciwną do kie­runku jazdy.

Na szczę­ście nie uru­cha­miają się po­duszki po­wietrzne, choć po­czu­cie ulgi jest krót­ko­trwałe, gdyż ja­ka­kol­wiek iskierka na­dziei, że zdążę na wy­stęp Nico, do­gasa. Nie po­zo­staje mi nic in­nego jak tylko prze­można chęć wy­dar­cia się na tego bez­myśl­nego kie­rowcę przede mną.

Pięć od­de­chów. Wspo­mnie­nie głosu ojca cią­gnie za nie­wi­doczne sznurki ople­cione wo­kół mo­jego serca, aż na­pię­cie staje się nie do znie­sie­nia. Wi­dzę go, jak se­rią głę­bo­kich od­de­chów pró­buje ukoić moje nerwy po ko­lej­nym kosz­ma­rze.

Ni­gdy nie po­my­ślał­bym, że dwa­dzie­ścia pięć lat póź­niej sko­rzy­stam z tej sa­mej tech­niki, ale pro­szę bar­dzo, oto je­stem, sie­dzę z za­ci­śnię­tymi na amen po­wie­kami i sta­ram się li­czyć od­de­chy, aż po­czuję, że ból w piersi słab­nie i prze­stanę drżeć ze wście­kło­ści.

Gdy pod­cho­dzę do dru­giego sa­mo­chodu, owiewa mnie wcze­sno­paź­dzier­ni­kowa bryza. Kie­row­czyni po­chyla się w fo­telu, ciemne, się­ga­jące ra­mion włosy spra­wiają, że nie wi­dzę jej twa­rzy.

Wy­cią­gam dłoń, żeby po­stu­kać w okno, ale po­wstrzy­muje mnie wy­soki pisk do­cho­dzący z sa­mo­cho­do­wych gło­śni­ków.

– Nie martw się! Już jadę! – Dwa sy­gnały i po­łą­cze­nie zo­staje ze­rwane.

Co­raz wy­raź­niej wi­dzę na­zna­czony pa­niką od­dech ko­biety, jej plecy po­ru­szają się gwał­tow­nie w górę i w dół.

– Hej. – Nie za­uważa mnie, więc pu­kam w szybę. – Nic pani nie jest?

Unosi w moją stronę drżący pa­lec, ale głowę wciąż trzyma w dole.

– Se­kundkę – od­po­wiada ła­mią­cym się gło­sem.

Ści­ska mnie w żo­łądku, aż czuję to w mię­śniach.

– Po­trze­buje pani ka­retki?

– Nie! Wszystko w po­rządku! – Ob­raca gwał­tow­nie głowę w moim kie­runku.

Vete a la chin­gada. No niech mnie.

– Ju­lian? – Dah­lia Mu­ñoz wy­po­wiada moje imię chra­pli­wym szep­tem.

Od ostat­niego razu, kiedy sły­sza­łem, jak Dah­lia ar­ty­ku­łuje moje imię tym swoim mięk­kim gło­sem, mi­nęły lata. Pew­nie dla­tego czuję się, jak­bym do­stał mło­tem w pierś.

Nie wi­dzie­li­śmy się od chrztu Nico, osiem lat temu, kiedy to zo­sta­li­śmy jego chrzest­nymi. Ode­gra­li­śmy wtedy szopkę przed na­szymi ro­dzi­nami, a w rze­czy­wi­sto­ści pa­nu­jące mię­dzy nami na­pię­cie i nie­zręczna ci­sza pra­wie mnie za­biły, szcze­gól­nie że nie roz­ma­wia­li­śmy od czasu po­grzebu mo­jego ojca pół­tora roku wcze­śniej.

Ona cały rok, włącz­nie z wa­ka­cjami, spę­dziła na Stan­for­dzie, a ja trzy­ma­łem się na dy­stans, bo by­łem tchó­rzem.

Tchó­rzem, któ­rego cał­ko­wi­cie za­sko­czyła, kiedy po­ja­wiła się z Oli­ve­rem, moim daw­nym współ­lo­ka­to­rem, w roli no­wego chło­paka. Nie są­dzi­łem, że się za­kum­plują, a tym bar­dziej zo­staną parą. Przy­znaję jed­nak, że ma to sens – bio­rąc pod uwagę przy­tyki Oli­vera na te­mat mo­jego za­uro­cze­nia Dah­lią oraz spo­sób, w jaki na nią pa­trzył, cho­ciaż wie­dział, co do niej czuję.

Od czasu chrztu oboje wspa­niale ra­dzi­li­śmy so­bie z uni­ka­niem się na­wza­jem – czas prze­szły, bo wła­śnie wszystko znisz­czyła swoim nie­spo­dzie­wa­nym przy­by­ciem.

– Dah­lia.

Gdy su­nie po mnie wzro­kiem, ogar­nia mnie prze­można chęć ucieczki.

Pró­buję ukryć za­sko­cze­nie, a ona wy­siada z sa­mo­chodu z wy­soko unie­sioną głową, choć tusz spływa jej po po­licz­kach, a broda lekko drży. W ciągu trzy­dzie­stu lat, jak znam Dah­lię, pła­kała tylko dwa razy – raz, kiedy zła­mała rękę, ści­ga­jąc się ze mną we wspi­na­niu na drzewo, i drugi – pod­czas po­grzebu swo­jego ojca.

Zu­peł­nie jak przy­pływ nie po­trafi oprzeć się przy­cią­ga­niu Księ­życa, tak ja nie mogę się oprzeć Dah­lii i mój wzrok już wę­druje wzdłuż jej ciała.

Biała ko­szulka świet­nie współ­gra z jej złotą skórą i fa­lo­wa­nymi, brą­zo­wymi wło­sami, z ko­lei przy wy­bo­rze po­tar­ga­nych dżin­sów kie­ro­wała się ra­czej modą niż funk­cjo­nal­no­ścią, co wno­szę po wy­zie­ra­ją­cych z ogrom­nych dziur ko­la­nach. Jej krą­gło­ści ide­al­nie rów­no­ważą ostre ko­ści po­licz­kowe i spi­cza­sty pod­bró­dek, two­rząc naj­lep­szą moż­liwą kom­bi­na­cję mięk­ko­ści i zmy­sło­wo­ści.

Czuję mro­wie­nie na karku, pod­no­szę wzrok i wi­dzę, że Dah­lia mruży na mnie za­czer­wie­nione, spuch­nięte oczy. Roz­ma­zany ma­ki­jaż nie odej­muje jej urody, choć ciemne smugi spra­wiają, że od­zy­wam się, za­nim zdążę po­my­śleć.

– Ma­ki­jaż ci się roz­ma­zał.

Pin­che es­túpido, cho­lerny idiota. W prze­ci­wień­stwie do mamy i ku­zyna nie ra­dzę so­bie z ludźmi, co wi­dać.

Złote pier­ścionki mi­go­czą w świe­tle księ­życa, kiedy Dah­lia prze­ciera po­liczki, marsz­cząc czoło.

– Coś wpa­dło mi do oka.

– Do obu? – Staję pew­niej na no­gach i krzy­żuję ręce.

Do­tyka ką­ci­ków oczu środ­ko­wymi pal­cami.

– Przy­zwo­itość na­ka­zy­wa­łaby nie za­da­wać ta­kich py­tań.

– Od kiedy to je­ste­śmy wo­bec sie­bie przy­zwo­ici?

– Wciąż nie jest za późno, by za­cząć.

Z po­wodu róż­nicy wzro­stu mię­dzy nami musi od­chy­lić głowę do tyłu, żeby po­rząd­nie mi się przyj­rzeć. Jej orze­chowe oczy przy­po­mi­nają mi dawne noce w warsz­ta­cie spę­dzone na bej­co­wa­niu.

Resztki mo­jego opa­no­wa­nia ula­tują, kiedy Dah­lia po­ciąga no­sem.

– Aler­gia. – Jej obronny ton w po­łą­cze­niu z marsz­cze­niem nosa spra­wiają, że moja pierś ści­ska się w ak­cie osta­tecz­nej zdrady.

Co tu się, kurwa, dzieje i jak mogę to za­trzy­mać?

Sta­ram się za­cho­wać neu­tralny wy­raz twa­rzy, choć moje serce ło­moce dziko o że­bra. Ona też szybko się pod­daje, zwie­sza ra­miona i opiera o drzwi sa­mo­chodu z wes­tchnie­niem.

Czuję prze­możną chęć po­wie­dze­nia cze­go­kol­wiek, ale brak mi słów.

Wszystko ruj­nuje dźwięk dzwonka mo­jego te­le­fonu.

– Cho­lera!

– Co jest? – Unosi wy­soko brwi.

Ty. Jak za­wsze ty.

Moją od­po­wiedź za­głu­sza wy­cie sy­ren. Całe ciało na­pina mi się i sztyw­nieje, kiedy sznur sa­mo­cho­dów po­ko­nuje za­kręt. Na czele jadą wóz stra­żacki i ka­retka, a za nimi sze­ryf, jego za­stępcy i miej­scowy tram­waj.

To chyba ja­kiś żart.

Dah­lia klnie ku niebu:

– Dios, dame pa­cien­cia con mi mamá, Boże, ze­ślij mi cier­pli­wość do mo­jej matki.

Wbi­jam w nią wzrok.

– To z nią roz­ma­wia­łaś?

– Nie­stety.

Gdzie, jak nie w Lake Wi­ste­ria, po­trak­tują drobną stłuczkę jako re­gu­larną ka­ta­strofę.

Nie cho­dzi o sa­mo­chody. Ale o nią. To dla niej tu przy­je­chali.

Dah­lia to ktoś wię­cej niż ry­walka z dzie­ciń­stwa. To Tru­skaw­kowa Pięk­ność Lake Wi­ste­ria, która na­sy­ciw­szy się swoim ka­li­for­nij­skim snem, po la­tach wraca do domu.

A ty je­steś tym ca­brón, dup­kiem, który pra­wie wpa­ko­wał ją w rów.

Po­cie­ram pul­su­jące skro­nie.

– My­ślisz, że mo­gli­by­śmy się stąd zmyć, za­nim tu do­trą? – Spoj­rze­nie Dah­lii wę­druje ode mnie do mo­jego sa­mo­chodu.

– To twoja wina – wy­myka mi się.

Kilka mi­nut w jej obec­no­ści i już wraca kiep­ski na­wyk ga­da­nia, co ślina na ję­zyk przy­nie­sie.

Ko­lejna po­zy­cja na li­ście po­wo­dów, dla któ­rych po­wi­nie­nem jej uni­kać.

– Moja wina?! Nic by się nie stało, gdy­byś nie pró­bo­wał się wbić przede mnie – mówi, opie­ra­jąc dłoń na bio­drze.

– Spie­szy­łem się.

– A ja... – Wy­rzuca ręce w górę, ale nie koń­czy.

Za­zwy­czaj z ulgą wi­tam ci­szę, ale fakt, że Dah­lia za­myka się już przy pierw­szej oznace sprze­ciwu z mo­jej strony, po­twor­nie mnie fru­struje.

Ja­sne, mi­go­czące świa­tła za­le­wają nas czer­wie­nią, bielą i nie­bie­skim, kilku stra­ża­ków wy­ska­kuje z wozu, żeby przyj­rzeć się miej­scu zda­rze­nia, w tym cza­sie dwóch ra­tow­ni­ków szybko ustala, że za­równo Dah­lia, jak i ja je­ste­śmy cali.

Star­szy ko­men­dant straży przy­ciąga Dah­lię do sie­bie i ją przy­tula.

– Twoja mama brzmiała, jak­byś umie­rała.

– Wiesz, że bywa na­do­pie­kuń­cza. – Dah­lia prze­wraca oczami.

– Chce do­brze. – Ko­men­dant mierzwi jej włosy.

– Lu­cy­fer też by tak o so­bie po­wie­dział. – Dah­lia ściąga usta w ciup, wy­raz jej twa­rzy tę­żeje.

– Dah­lia! – Rosa wy­ska­kuje z tram­waju i bie­gnie do córki z ró­żań­cem w jed­nej dłoni i bu­telką wody świę­co­nej w dru­giej. Do tego i moja matka wy­siada z tego sa­mego tram­waju, a za nią cała grupa lu­dzi, dzięki czemu na­sza stłuczka prze­ra­dza się w zlot miesz­kań­ców Lake Wi­ste­ria.

– Mami. – Dah­lia przy­gląda się tłu­mowi zbie­ra­ją­cemu się za za­stęp­cami. – Mu­sia­łaś ścią­gać tu od razu całe mia­sto?

– Nie za­czy­naj. ¿Qué pasó? Co się stało? – Rosa lu­struje córkę od góry do dołu i zrywa za­krętkę z bu­te­leczki z wodą świę­coną.

Pierw­szy raz tego wie­czoru oczy Dah­lii błysz­czą ja­śniej niż gwiazdy nad nami.

– Ju­lian we mnie wje­chał.

Sku­bana.

Rosa pa­trzy na mnie, jak­bym po­peł­nił ja­kąś zbrod­nię.

Na dźwięk głosu mo­jej matki, która po­sta­no­wiła do nas do­łą­czyć, aż się jeżę.

– Ju­lian? Synu, po­wiedz mi, że to nie­prawda.

– Ma...

Wy­rywa Ro­sie bu­te­leczkę i robi nade mną znak krzyża, po czym kropi mnie wodą świę­coną.

– Coś ty so­bie my­ślał?! Pró­bo­wać ze­pchnąć Dah­lię z drogi!

– Że szkoda, że mi się nie udało.

Ko­men­dant ma­skuje śmiech kaszl­nię­ciem.

Spoj­rze­nie Dah­lii za­raz wy­pali mi dziurę w po­liczku.

– Nie ga­daj, że całe te lata ob­my­śla­łeś, jak mnie za­bić, i na ostat­nim eta­pie ci nie wy­szło?

– Uwierz mi. To się wię­cej nie po­wtó­rzy.

Po­ka­zuje mi środ­kowy pa­lec.

– Dah­lio Isa­bello Mu­ñoz! – Rosa cią­gnie córkę za rękę, a moja matka szep­cze obu­rzona:

– Lu­isie Ju­lia­nie Lo­pe­zie Ju­nio­rze!

Mama używa mo­jego ofi­cjal­nego pierw­szego imie­nia wy­łącz­nie w bar­dzo rzad­kich – za­re­zer­wo­wa­nych dla skraj­nego wku­rze­nia – sy­tu­acjach. To sy­gnał, że le­piej, że­bym się po­ha­mo­wał, za­nim straci nad sobą pa­no­wa­nie.

Wzdy­chamy z Dah­lią, na­sze spoj­rze­nia się zde­rzają, co roz­pra­sza moje my­śli. Aż zo­staje tylko jedna.

Ona.

Do­łą­cza do nas sze­ryf i ra­tuje mnie przed dal­szym ośmie­sza­niem się. Na szczę­ście ten za­stępca, który coś do mnie ma, trzyma się z da­leka. Nie­by­wałe, bio­rąc pod uwagę mo­jego dzi­siej­szego pe­cha.

Zna­jąc Dah­lię, za­przy­jaź­ni­łaby się z nim tylko po to, żeby zro­bić mi na złość.

Star­szy sze­ryf przy­ciąga Dah­lię do sie­bie i przy­tula szybko.

– No to co się tu wy­da­rzyło?

– Po­wi­nie­neś aresz­to­wać Ju­liana za usi­ło­wa­nie mor­der­stwa. – Zło­śliwy uśmie­szek Dah­lii uru­cha­mia w mo­jej gło­wie sy­reny alar­mowe. Wspo­mnie­nia, które la­tami pró­bo­wa­łem wy­ma­zać, wy­pły­wają na po­wierzch­nię i prze­la­tują mi przed oczami jak klatki ja­kie­goś obłą­ka­nego filmu.

Ten uśmiech, który ro­bił się co­raz szer­szy, kiedy pe­szy­łem się albo od­zy­wa­łem w nie­od­po­wied­nim mo­men­cie.

Jej lśniące oczy, które wzno­siła na mnie, gdy nie­mrawo su­nę­li­śmy – nie ja pro­wa­dzi­łem nas po par­kie­cie pod­czas jej qu­in­ce­añery.

Po­dobny wy­raz twa­rzy miała, kiedy prze­ma­wiała na za­koń­cze­nie szkoły, gdy dzię­ko­wała mi – jako oso­bie, która za­słu­żyła so­bie za­le­d­wie na za­szczyt otwie­ra­nia uro­czy­sto­ści – za to, że cały rok dziel­nie wal­czy­łem z nią o ty­tuł naj­lep­szego ucznia.

To wręcz że­nu­jące, że wy­star­czy jej je­den uśmie­szek, by obu­dzić tyle wspo­mnień. Choć naj­le­piej by­łoby, gdyby zo­sta­wić je w prze­szło­ści, ra­zem z uczu­ciami, które kie­dyś do niej ży­wi­łem.

Nie mam po­ję­cia, dla­czego Dah­lia Mu­ñoz wró­ciła, ale nie wy­nik­nie z tego nic do­brego.

Zde­cy­do­wa­nie nic do­brego.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: