- W empik go
Projekt Paradiso - ebook
Projekt Paradiso - ebook
Projekt Paradiso to podróż na rajską wyspę w celu przebadania swoich pobudek i celów. Trzy pary w różnym stadium związków znajdują się przy jednym restauracyjnym stoliku a na następny dzień, jedna z osób jest uznana za zaginioną. Śledź wydarzenia z różnych perspektyw aby na koniec ocenić czy związek, w którym wielu widzi sens istnienia — jest tu spełnieniem marzeń, czy tragicznym koszmarem.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8369-923-3 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Największe i najcieplejsze podziękowania kieruję do mojej Róży, która stanowiła dla mnie latarnię w najmroczniejszym sztormie, oazę, przy której najlepiej odpoczywam i najsilniejszym wiatrem wierzącym we mnie i to czym się zajmuję. Oby nasza przygoda nigdy się nie skończyła. Kocham Cię najbardziej na świecie.
Bardzo dziękuję rodzicom. Mamo, Tato — stanowicie dla mnie wzór do walki o siebie nawzajem, o dzieci i o to w co wierzycie. Chciałbym móc już zawsze do Was wracać i przypominać sobie, co tak naprawdę w życiu się liczy.
Bardzo dziękuję mojemu przyjacielowi, Alanowi Krasuskiemu, który w pełni zaufał mojej działalności artystycznej, wspiera mnie przy technicznych rzeczach podcastu, bloga, zaprojektował genialną okładkę i dołożył do mojego życia nutę odjechanego humoru. Cieszę się, że nasze drogi przecięły się po raz kolejny.
Dziękuję rodzicom Róży — Mamuniu, Tatuś, dzięki Wam zrozumiałem na czym polega prawdziwie ciężka praca, zarówno o te rzeczy materialne, jak i te wieczne.
Dziękuję wszystkim najbliższym mi osobom, które dmuchają w mój żagiel i pragnął mojego rozwoju tak samo jak ja.
Dziękuję też wszystkim problemom, które napotkałem w życiu i dzięki którym jestem tu, gdzie jestem. Dziękuję za łzy i cierpienia, które mnie uszlachetniły. Dziękuję, że tworzycie mnie coraz silniejszym. Nie przestawajcie się pojawiać.
Dziękuję na końcu sobie, za to, że uwierzyłeś w siebie, dopiąłeś ten projekt pomimo wszelkich najróżniejszych przeciwności. Konsekwencja jaką udało Ci się teraz osiągnąć będzie procentowała.Rozdział 1
Amsterdam, jakiś czas po powrocie z Rajskiej Wyspy.
Siedzę u zaprzyjaźnionego zielarza. Za chwilę mam doświadczyć ostatniej sesji z „Naparem Bogów”, dzięki któremu uzyskam odpowiedzi na wszystkie moje pytania, wyjaśni wszelkie niejasności, jakie narodziły mi się przez ostatnie tygodnie. A może uzyskam w końcu pewność, co jest prawdą, a co iluzją? Pytam sam siebie, co mi dało zanurzanie się w świecie pozazmysłowym. Psychologia nie wyklucza istnienia duchowego człowieka. Mamy wewnątrz głowy, gdzieś w środku czaszki podświadomość. Ta duchowa potrzeba nie była kojarzona z odchyłami zdrowia psychicznego, a raczej skłaniała się do niewyjaśnionego obszaru duchowości ludzi. Każdy ma potrzebę duchowego oczyszczenia, katharsis, bycia blisko z kimś kogo można nazwać bogiem, gdziekolwiek by się ta wyższa istota nie znalazła. W końcu, wydaje mi się, że każdy agnostyk stawał się odrobinę wierzący, choćby nawet w coś zupełnie oderwanego od codzienności, jak choćby kosmici, albo siłę przyciągania dobra, albo wracającej karmy. Szukanie dowodów na to, że nasze życie ma znaczenie, szczególnie odzywa się, kiedy wali się świat. Największy realista i tak będzie desperacko wierzył, że jego chory krewny jakoś wyliże się z trudnej operacji — wierząc albo w ludzi, albo w coś duchowego, siłę sprawczą uwolnienie od problemu. Siedzę teraz w ciemnym pokoju i przyglądam się innym osobom przygotowanym już do rytuału. Zadaję sobie teraz pytanie najważniejsze — gdzie jestem na swojej drodze. Wiesz, co jest najgorsze w byciu człowiekiem? To, że ilekroć już wiesz, o co chodzi, to tym bardziej się gubisz. Im intensywniej dostrzegasz zależności, łączysz nową wiedzę z tym, co wiedziałeś już do tej pory, tym bardziej dostrzegasz braki i bezsensowność. Łączysz kropki i zamiast wychodzić wzór, schemat, to błądzisz, nie widać w tym żadnego połączenia. Im silniej kogoś kochasz, tym mocniej się później rozczarowujesz — jak już wiesz, że to bez sensu. Im bardziej chcesz zabawkę, tym mniej jest ci potrzebna i tym krócej się będziesz nią bawił. To, co miało sprawiać przyjemność, osłabia. Stajesz się pieprzonym specjalistą w jakiejś dziedzinie i potem nie ma już nic więcej. I co teraz z twoich wysiłków?
Zrozumiałem Natana, który chciałby w końcu poczuć się kochany. Chciałby wiedzieć więcej od innych. Jednak kiedy już poczuł kontakt z czymś więcej ponad zmysły znane większości — zaczęło się wszystko sypać. Pobyt trzech par na rajskiej wyspie doprowadził każdego do nowych wniosków. Zdystansowali się do swoich starych, utartych torów myślowych, wychowania, konwenansów, trendów, a otworzyli się na to, co tak naprawdę myślą i czują. Widziałem śmierć Ireny, powolne odpływanie z tego świata kobiety po trzydziestce, która chciała poprawić jakość życia swojego małżeństwa. Widziałem staczającego się w odmęty beznadziei Romana, który niczym feniks z popiołów podnosi się, i odkrywa, co zrobić, żeby poczuć szczęście. Ocucił się z tego bezsensownego snu zwanego ironicznie „codziennym życiem”. Wyrwany z rutyny czuł w końcu wiatr w żaglach, by być bardziej, czuć mocniej. By nie tylko ocierać się o życie, ale ocierając się o śmierć żyć w pełni tego słowa. Nie jedynie egzystować. Nie po prostu być i przeżyć. Nie tylko łączyć koniec z końcem. Grudzień ze styczniem. Żyć każdą sekundą. Każdym najkrótszym i najdłuższym dniem.
Dobrze poznałem Marcina, zepsutego przez prochy i jego zmęczoną monotonią żonę — Agatę. Widziałem i jak we śnie, jedynie obserwowałem. Nie mogłem ani trochę interweniować w falę tragicznych wydarzeń, które po sobie następowały. Nieuchronnie jak lawina spadły na tę wyspę cierpienie i rozpacz. Każdy normalny mógłby zatrzymać to wszystko. Wystarczyło się zatrzymać i pomyśleć. Tylko kto tu jest normalny? Ja jestem wariatem, czy Ty? Obserwowałem życie Marcina i Agaty, Romana i Ireny oraz Natana i Alicji. Niczym niemy widz obserwowałem to, jak żałośnie trzy pary marnują swoje życia. Byłem obok nich. Postaram się wypomnieć ich wady i wskazać, jak powinni pokierować swoim życiem, by zaznać szczęścia. Bo na tym chyba każdemu z nich zależy, czyż nie? Nie zależy na tym każdemu z nas? Tobie nie zależy?
Zbliża się zielarz z kubkiem naparu dla każdego. Wypijam zawartość i wsłuchuję się w dźwięk muzyki. Ze starego radia na kasety leci Jimiego Hendrixa — All along the Watchtower. Ten wyjątkowy utwór otwiera mi po raz kolejny drogę przez mękę do poznania prawdy. Rozliczę się z tym raz a porządnie. Per aspera ad astra.Rozdział 2
Na wyspie. Dzień drugi, 4:30 rano. IRENA
Mogłam nałożyć chociaż skarpety. Ból w stopach nie mija, jak się spodziewałam. Co chwila ranię się coraz mocniej. Sprawiam sobie cierpienie do tego stopnia, że bieg zamienia się w ostrożne przeskakiwanie z miejsca na miejsce w stronę hałasów. Czuję, że w okolicach śródstopia rozcięłam sobie skórę. Jednak bieganie boso po lesie o czwartej nad ranem na wyspie na tyle dużej, żeby się zgubić, ale też na tyle małej, żeby było to ironiczne — to nie był najlepszy pomysł. Czuję, że wpadłam w tarapaty. Biegłam w poszukiwaniu męża. Mojego kochanego Romana. Zwabiły mnie odgłosy wołania o pomoc pomiędzy drzewami. Zeskoczyłam ze ścieżki i szłam w kierunku dobiegających odgłosów. Rzężenie i charczenie przypominało teraz mniej wołanie o pomoc, a bardziej jęki skrzywdzonego zwierzęcia. Widzę jakąś jaśniejszą plamę wyróżniającą się w mrocznym lesie. Po chwili dopiero zdałam sobie sprawę, że przede mną nie leży głaz. Kamienie nie mają sierści ani wystających ogromnych kłów. To dzik złapany w pułapkę. Ogromny dzik. Im bardziej wierzgał, tym bardziej zaciskał się kolcowy wnyk na racicy.Postanowiłam, obserwując wciąż dzika, delikatnie się wycofać. Jednak w pewnym momencie poczułam, że coś oplata moje obie nogi nisko, przy kostkach. Poczułam, jak coś ciągnie mnie do tyłu za obie nogi jednocześnie i upadłam na miękki mech. Kiedy się odwróciłam, dostrzegłam bambusowe tyczki trzymające moje stopy na wysokości kostek. Tyczki zacisnęły się teraz bardzo mocno i podciągały moje stopy do góry. Chciałam rozejrzeć się, żeby zobaczyć kto trzyma tyczki, ale nikogo nie widziałam. Teraz zaczęły unosić się moje uda. Następnie mój brzuch ciągnął do góry. Najpierw usłyszałam, a potem poczułam jak gruchoczą się moje biedne kostki. Z bólu wrzasnęłam, jednak kiedy dyndałam już głową w dół, opuściły mnie wszystkie siły. Ktoś ewidentnie chce mnie zabić.Rozdział 3
Jakiś czas po powrocie z Rajskiej Wyspy. Sondująca wizyta u psychologa.
W pokoju czułem się jak w ulubionej restauracji, do której chodzi się przy każdej możliwej okazji. Wiecie, taka knajpa, gdzie zwykle przychodzisz, żeby napić się kawy. Tam, gdzie znają cię z imienia i wiedzą, co zamówisz w zależności od grymasu na twarzy. Jak Central Perk z Przyjaciół, albo Mc’Larens Pub z innego serialu tego typu. Zjeść, napić się wódki z przyjacielem. Siedziałem w wysprzątanym do perfekcji pomieszczeniu, który z aptekarską starannością był doprowadzany przez kogoś zawsze do identycznego stanu. Automat do kawy zawsze idealnie funkcjonował i podawał zawsze tak samo smaczną kawę. Nawet cukier, który dodawałem do kawy, zawsze miał taką samą intensywność. Czułem się jak w filmie science-fiction o utopijnej wiosce doskonałych ludzi. Jednak ze mną było coś nie tak. To ja raz przesładzałem, a raz nie dosładzałem, nabierając różne ilości na łyżeczkę. Białe ściany, jasne drewno, przyjemny zapach wanilii nadawały temu miejscu atmosferę przyjaznej powtarzalności. Żadnej spontaniczności, żadnej niespotykanej sytuacji. Wszystko jak w szwajcarskim zegarku, niezawodnie poprawne. Atmosfera sprzyjała opowiadaniu o złych rzeczach, problemach, bo jakby w tym miejscu Krzysiek panował nad doskonałym światem. Wychodziłem od niego z przeświadczeniem, że wszystko będzie dobrze. Chodzę do Krzyśka bardzo długo. Z przerwami dłuższymi i krótszymi. Na początku z palącej potrzeby. Wygoniła mnie nowa partnerka. Potem przez pewien czas ze zwyczajnej sympatii do psychologa wpadałem na kawę. Najczęściej gadaliśmy o ekstraklasie i olsztyńskim Stomilu. Zdarzało się też rozmawiać o związkach. Jak kumpel z kumplem, a nie lekarz z pacjentem.
Jednak spora część mojego czasu w tym gabinecie to było leczenie popapranej osobowości. Charakteru skrzywionego przez wszystko, co mnie na tym świecie spotkało — i złego i dobrego. Przychodziłem złamany, chory. Jednego jestem pewien. I tak, zdaję sobie sprawę z tego, jak to brzmi. Mimo wszystko, taka jest prawda — u niego czułem się lepiej niż w domu.
— Jak wycieczka? Udana? — z jak zwykle ogromnym entuzjazmem rozpoczął rozmowę od small talku Krzysztof, wyrywając mnie z zamyślenia. Był szczerze uśmiechnięty.
— Oczywiście! — odrzekłem udając pewność siebie. Jednak w głębi siebie byłem mało przekonany. Sięgnąłem do pomiętej, pożółkłej kartki trzymanej w kieszeni. Jak za mgłą widziałem tę chwilę, kiedy ledwie ogarnięty po rozwodzie rozmawiałem o psychoterapii z Alicją. Teraz jak obrazki po traumie pokazują mi się przed oczami sceny z wyspy. Spadający z urwiska człowiek. Zapłakany synek. Marcin, jego kobieta. Boże co tam się wydarzyło w tak krótkim czasie!
Ten wariat nie jest mi potrzebny — krzyknąłem wtedy na nią pierwszy raz. Moja ówczesna partnerka po jakimś czasie uznała, że gdyby nie jego pomoc, nigdy nie odzyskałbym zdrowia psychicznego. Spojrzałem na naznaczoną czasem kartkę i pomyślałem, że to wszystko jest niewymierne. Nie mogę wprost stwierdzić, ile czasu chodzę do psychologa. Ile to jest na przykład piętnaście lat? Mojego życia? Życia Krzyśka, Alicji. Czy też każdego innego człowieka. Każdy moment, każda chwila, jakby rządziła się swoimi prawami tego, jak długo ma trwać. Tak samo było z pobytem na rajskiej wyspie. Tylko wyspa wie, ile spędziłem tam czasu.
— Było wspaniale, naprawdę bardzo się cieszę z tego wyjazdu — stwierdzam po krótkim namyśle ze sztucznie przyczepionym uśmiechem.Rozdział 4
Lekcje małżeńskie numero uno — Irena
Jestem żoną Romana od pięciu lat. Zrozumiałam swoje błędy całkiem niedawno. Uciekł od swojej poprzedniej żony tylko po to, by trafić jeszcze gorzej — na mnie. Jego była pozwalała mu iść się napić piwa z kolegami i wychodzić samemu na siłownię. Ja go stłamsiłam jak w imadle. Chłopina tyle ze mną wytrzymał, że nie może nadziwić się teraz, ile mu swobody daję w związku. Zrozumiałam, o co chodzi w byciu w związku. Odkryłam tajemnicę szczęścia w rodzinie. To niezwykłe, że dopiero po pięciu latach bycia dyktatorką w naszym małżeństwie zrozumiałam, że ja nie byłam z tym szczęśliwa. Rozmowa z psychologiem otworzyła spektrum mojego postrzegania świata poza moje ograniczone rozumienie. Matka mnie tak wychowała, by wpakować partnera pod bucior, ale żeby mu było tam dobrze. Jak to mówią: może i mąż jest głową rodziny, ale żona jest jej szyją i wedle chęci, jak chce, tak tą głową kręci. Potem dotarło do mnie, jak głupie jest takie myślenie. Zrozumienie różnic pomiędzy moimi potrzebami, a tym co oczekiwał od życia Roman, było dla mnie tak przełomowe, jakbym odkryła jakiś tajemny spisek Iluminatów. To wszystko się tak pokrywa ze sobą. To nieodłączny element sukcesu w życiu. Nic nie będzie wychodziło i nie będzie się czerpało radości z życia, jak w domu ma się „Sodomę”.Rozdział 5
W samolocie, w drodze na Rajską Wyspę.
Dzień pierwszy, 8:30 ROMAN
Boże, jak ja się cieszę, że lecę na rajską wyspę! To nie jest tak, że nie lubię swojej pracy i odliczałem ostatnie pół roku z zegarkiem w ręku do kolejnego urlopu. Lubię to, czym zajmuję się w firmie reklamowej. Zlecenia, kosztorysy, negocjacje. Robię dużo i mam z tego całkiem fajny chlebek. Zawodowo mi się ułożyło, nie mam co do tego wątpliwości. Zasłużony czas urlopu smakuje tylko wtedy wyjątkowo dobrze, jak się człowiek napracuje. To tak jak zobaczyć ciężko zarobione pieniądze. Obejrzeć z daleka dzieło, nad którym spędziło się dużo czasu, wylało się dużo potu i łez. Więc zawodowo spełniony Polak jedzie ze swoją żoną na wymarzony urlop.
Spojrzałem na nią teraz, w samolocie i myślę za jaką cholerę ja wyszedłem. Małżeństwo, jak ciężka choroba, toczyła się w moim krwioobiegu, wyniszczając człowieka do reszty. Takie odczucia towarzyszyły mi praktycznie od samego początku. Matko, to już prawie 7 lat! Na skraju załamania nerwowego wołałem do jej świadomości, że czas na zmiany. I mam zmiany! Od kilku tygodni moja piękna, rudowłosa żona leczy się u psychologa. Zmieniła bardzo mocno swoje zachowanie w stosunku do mnie. Mógłbym pokusić się wręcz o stwierdzenie, że od kilku tygodni jest wymarzoną żoną każdego faceta. Do tańca i do różańca. Pośmieje się ze mną, napije się piwa, a i przytuli i powie przyjemne słowo. Wysłuchuje mnie ostatnio bardzo intensywnie. Widocznie bardzo jej zależy na tym, żeby przejść nie tylko przez ten kryzys, ale żeby naprawdę nasze małżeństwo nabrało nowej, lepszej jakości. Rozglądam się po twarzach innych pasażerów. Widzę zmęczone, niewyspane oblicza. Każdy w środku ma swój Apartheid i Wietnam. Każdy przeżył swoje życie z różnymi wojnami, układami, polityką. Maski, które codziennie musiały zakrywać wrażliwość i ból istnienia, będzie można tutaj zdjąć. Przyglądam się blondynce, która ma bardzo zatroskane oczy. Wgapia się w podłogę, nerwowo pocierając kciuk o palec wskazujący prawej ręki. Zdenerwowana kątem oka łypie na partnera, który siedzi obok. Minę również ma nietęgą. Pewnie się pokłócili. Chciałbym powiedzieć jej — rozmawiajcie, dogadajcie się, na pewno konstruktywna wymiana myśli wyjdzie wam na korzyść. Jednak sam nie chciałbym tego usłyszeć w chwili, kiedy byłbym tak zły na Irenę, że nie mógłbym nawet na nią patrzeć. Kiedy nasz wzrok się spotkał, postanowiłem uśmiechnąć się i machnąć do niej ręką. Przenajświętsza Anielo, jakie ona ma piękne oczy! Uśmiechnęła się bez nadmiernego entuzjazmu, a prawa ręka drgnęła jej w geście, jakby strącała leniwą muchę. Nagle coś trzasnęło. Samolot doznawał turbulencji. Wszystko w moment zaczęło chybotać a metal szczękał i męczył się pod naporem wiatru. Zbliżało się lądowanie. Spojrzałem znowu na Irenę. Jej czujność została postawiona do pionu w kilka sekund.
— Hej, królewno, wstawaj powoli.
— Mam straszliwy jet lag. Jeszcze nie wylądowaliśmy, a już napieprza mnie głowa — powiedziała niskim tonem. Zachrypiały głos wydawał się obcy. Wzrok odzwierciedlał obawę przed rozbiciem się o wyspę.
— Przykro mi. Weźmiesz tabletki i ci przejdzie, zobaczysz. Jak tylko wylądujemy, to już ci wszystko minie, zobaczysz. Ta wyspa jest magiczna, wiesz? — udawałem, że w ogóle nie przejmuję się wstrząsami w samolocie.
Uśmiechnęła się blado i chwyciła moją dłoń. Ciepła, trochę zaspana — w takim stanie bardzo ją lubiłem. Śpioszek. Wydawała się bezbronna, niegroźna, przyjemna. To tylko pokazuje jak skrajnie ludzie potrafią się zachowywać. Znałem całe spektrum jej możliwości i zdarzało się, że mi przywaliła z otwartej dłoni, a czasami była właśnie jak teraz, jak zsiadłe mleko. Kiedy w końcu samolot się zatrzymał a silniki ucichły zrobiło się bardzo głośno. Każdy chyba musiał podzielić się swoimi obfitymi myślami, jakie pojawiły im się po wylądowaniu. Jak przez cały lot niemal każdy milczał, tak teraz wszyscy chcą wyrzucić natłok myśli. Jak śmieci z przepełnionego kosza. Na pokładzie samolotu było łącznie jakieś pięćdziesiąt osób. Staliśmy w korku do wyjścia z samolotu. Ci z klaustrofobią rzucali się w pierwszej kolejności, rozpychając się łokciami, a ja z Ireną czekaliśmy, przesuwając się z prędkością jednego kroku na minutę. Niosąc bagaż podręczny, zapytałem Irenę, gdzie ma torebkę. Zapomniała o niej. Musiała więc, rozpychając się, wrócić do swojego miejsca, a ja w tym czasie szedłem dalej, analizując czy czegoś jeszcze nie zapomnieliśmy. Uczucie ściśnięcia jak sardynki w puszce nie tylko nie było komfortowe, ale powoli zaczynało mnie drażnić.Nagle dotarło do mnie, że przede mną stoi piękna blondwłosa dziewczyna. Po dość długim namyśle postanowiłem powiedzieć jej, że szura szalikiem po brudnej podłodze. Odwróciła się, jakby usłyszała, że obok przelatuje gdzieś ta sama mucha, co ją wcześniej strąciła. Powoli wiodła wzrokiem w moją stronę i znowu patrzyła pochylona, przed siebie. Włosy na chwilę rozchyliły się tak, iż dostrzegłem, że ma słuchawki w uszach. Dotknąłem jej ramienia.
— Przepraszam, ale brudzi pani sobie szalik — powiedziałem, kiedy całym ciałem odwróciła się w moją stronę i zdjęła słuchawki.
Przyjrzałem się jej. Poczułem, jak krew wypełnia wszystkie najmniejsze żyłki mojej twarzy, powodując, że robię się czerwony.
— Dziękuję — uśmiechnęła się, a po chwili zmarszczyła czoło — Widzieliśmy się na lotnisku — dostrzegł, że zapala jej się lampka w głowie, oznajmiając, że w końcu znalazła połączenie dwóch oddalonych daleko od siebie faktów — No tak! — pisnęła — Już kojarzę — rzuciła okiem na obrączkę — jest pan z żoną?
— Tak, wróciła się po torebkę. A ty z kimś jesteś? — dopiero jak to powiedziałem, zrozumiałem jak głupio to zabrzmiało. A może tylko w mojej głowie tak źle mogło zostać to odebrane? Kiedy dorośli ludzie w podobnym wieku przechodzą w Polsce z Pan na Ty?
— To mój chłopak, Natan — wskazała na szerokiego karka, który już przechodził przez przednie drzwi wyjściowe. — Więc do zobaczenia gdzieś na wyspie — powiedziałem, po części ze strachu przed karkiem, a trochę ze strachu przed Ireną, która mogła już wracać gdzieś z torebką.
Często tak bardzo zależało Irenie na tym, żeby poczuć się przy mnie bezpieczną, że potrafiła dokonywać niedorzecznych czynności. Pamiętam, jak na początku małżeństwa nie pozwalała mi iść do łazienki, kiedy byliśmy u nowo poznanych gości. Bała się, że zapytają ją o jakieś intymne sprawy i ona się zawstydzi. Szaleństwa wracały za każdym razem, kiedy wychodziła poza strefę komfortu. W tym momencie jednak posłusznie szła wśród innych ściśniętych jak śledzie ludzi w wąskim korytarzu, jednak nie spuszczała ze mnie wzroku. Dostrzegła więc niewątpliwie moją rozmowę z blondyną. Gdy szliśmy wybrzeżem spodziewałem się, że zaraz zapyta: „co, podoba ci się bardziej, niż ja, nie? Może się z nią ożenisz, co?”. Zwykle to robiła, kiedy spotykała potencjalną konkurencję, wchodzącą ze mną w interakcję. Szantaż emocjonalny, w którym zmuszany byłem zawsze oddawać jej uwielbienie, nie pozwalając sobie na szczerość nawet z samym sobą. Wygląda jednak na to, że zmiany jakie zaszły w Irenie dotyczą również tego obszaru naszych rozmów. Dała mi również w tym przestrzeń, w której czułem się bardzo dobrze. Ciekawe, jak długo wytrzyma, myślałem, przyglądając się jej bardzo uważnie. Musiała się pewnie mocno powstrzymywać, jednak twardo tłumiła to w sobie i zapytała tylko:
— Dajesz sobie radę z tymi bagażami?
— Taa — pokiwałem głową i uśmiechnąłem się.
Zawsze robiłaś ze mnie wielbłąda, więc się przyzwyczaiłem do dźwigania wszystkiego na własnych barkach. Tak samo jak z resztą wszystko, co wiązało się z naszym związkiem, dźwigałem sam i bez żadnego wsparcia. Przez myśl przeszło mi jeszcze, że sama by sobie na pewno nie poradziła, jednak nie byłem typem aferanta. Nie chciałem, żeby znała choćby nawet dziesięć procent moich myśli, kiedy się na nią wściekałem. Wolałem zawsze zostawić to na bezpieczną rozmowę w domu, blisko siebie, i bez osób trzecich. Kto wie, może gdybym był dupkiem, to bym miał lepsze życie? Ja na pewno tego nie wiem. Wiem, że dziewczyna się stara, by było lepiej. Muszę się z tego cieszyć. Muszę.Rozdział 6
Uświadamiam sobie, że nie uczestniczę w tym życiu. Jestem ciałem w Amsterdamie, a przyglądam się temu wszystkiemu tylko z ukrycia. Jakbym był duchem przenikającym nawet kości i drobne, skrywane myśli. Mam się na nich poznać. Zrozumieć swoje myśli. Zaakceptować i dać sobie prawo do tego, że uczucia się mogą pojawić, że mam wpływ na to co z nimi zrobię. Zmienić siebie. Więc świadom, że przypatruję się z ukrycia, pracuję nad zapamiętaniem wszystkich detali. Obserwowanie trzech par w samolocie było naprawdę ciekawym zjawiskiem. Roman analizował w głowie to, co mogą myśleć współpasażerowie i robił sobie podsumowanie z ostatniego półrocza w pracy. Alicja i Natan byli na siebie obrażeni. Natan był zły za to, że Alicja go wygoniła do psychologa, a Alicja chciała się zemścić za jego przypływ silnej agresji jeszcze na lotnisku w Polsce. Potem, kiedy przesiedli się w Lisbonie, Natan poszedł po rozum do głowy i nie wykrzykiwał już nic do swojej partnerki. Znają się od kilkunastu miesięcy, jednak dopiero teraz odkrywają przed sobą to, co każda para musi o sobie wiedzieć, jeśli muszą spędzać więcej czasu niż tylko z doskoku. Marcin, elegancki, dystyngowany pan w średnim wieku, z modnym trzydniowym zarostem, marynarką na koszuli, sygnetem na palcu serdecznym lewej ręki i trzynastocalowym macbookiem schowanym w podręcznej teczuszce. Agata, jego żona, siedziała obok. Nie mniej elegancka i dystyngowana. W końcu odpowiednio dbała zarówno o siebie jak i o wygląd męża. Pozostawiona dwójka dzieci w domu, nastolatkowie, cieszą się z wolnej chaty i odbywają właśnie swoje pierwsze poważne zawody z alkoholem.
Agata i Marcin. Funkcjonują jak osobne jednostki, które planują życie obok siebie. Nie są na siebie obrażeni, jednak nie można o nich powiedzieć, by pałali też żądzą namiętności rodem z tureckich tasiemców. Marcin to nie Rajesh, który wbrew bossom mafii tureckich kebabów, spędza upojną, niemożliwie magiczną, pełną fajerwerków, oczywiście nieprzespaną noc z Hassanną, a raczej Agatą. Jadą odpocząć. Rozerwać się i przybliżyć do siebie — z goła różniące się od siebie słowa rozumiane są z jeszcze większym rozstrzałem przez Marcina i Agatę. Agata przyjechała, żeby mogli się do siebie zbliżyć, a Marcin chce się trochę rozerwać. Roman i Irena są poukładanym małżeństwem, bez dwóch zdań. Zarówno Irena, jak i Roman, dobrze rozumieją swoje obowiązki w życiu we dwoje. Roman zarabia odpowiednią ilość pieniędzy, a Irena odpowiednio do zarobionych pieniędzy potrafi z wyjątkową skutecznością je wydawać. Roman walczy z wypadającymi włosami różnymi specyfikami. Nadal wierzy, że będzie jeszcze mógł zarzucić grzywę do tyłu i spiąć w cebulę tak, jak to się teraz nosi. Co jednak można powiedzieć o Irenie? Bardzo zadbana i nietuzinkowa babka jest z tej Ireny, wiecie? Ma olej w głowie, jak to mówią. Potrafiła zarówno się urządzić, jak również uświadomić sobie, co zrobiła źle i walczyć o to, by to naprawić. Zuch dziewczyna. Ciekawe tylko, czy nie jest dla nich za późno.
Przy lądowaniu wszyscy równo modlili się o to, by nie rozpieprzyć się gdzieś na tej wyglądającej niepozornie, małej wyspie. Samolotem trzęsło tak bardzo, że wszystkich zemdliło, a parę osób nie wytrzymało i puściło pawia. Stękający i niemal przełamany samolot pod wpływem wiatru i ciśnienia w jakiś sposób jednak to przetrwał. Kiedy schodzili poniżej chmur wszystko wydawało się jak ze snu. Malutkie ekraniki wydawały się być podłączone do kablówki, przedstawiające dziewicze wyspy z Cejrowskim. Niektórym pasażerom przyszło do głowy, że to miejsce, gdzie właśnie bezpiecznie wylądowali to raj, po którym idzie się po śmierci. Bo każdy z nas niebo wyobraża sobie inaczej, wiecie? Z wrażenia nikt nie czuł ciężarów bagaży. Najwięcej mógłby narzekać Roman, bo Irena z przyzwyczajenia trzymała w ręku jedynie swoją największą torebkę, jaką tylko mogła spakować do samolotu. Miała w niej wszystko, co niezbędne dla kobiety, żeby przeżyć na rajskiej wyspie przez cały tydzień. Nie licząc ciuchów, komputera, butów, kosmetyków i dwóch poduszek, które były spakowane w bagażu dodatkowym, które targał Roman.Irena walczyła z myślą, by dowiedzieć się czy Roman flirtował z blondynką z długimi łydkami celowo, czy coś się wydarzyło. Nie potrafiła znieść myśli, że jej facet ma tupet i zagaduje do innych tak ładnych lasek. Jednak rozsądek podpowiadał jej, że to przecież nie przyłapany na zdradzie Roman jest winny jej myślom, a jej chory mózg podpowiada zmyślone scenariusze. Przecież ona mogła zapytać tylko o godzinę i wymienili kurtuazyjną rozmowę o samopoczucie w stylu brytyjskiego howareyou. Ale nie, musiała zużyć ogromnych pokładów siły na to, by nie zaatakować Romana, a tej flądrze nie wydrapać oczu ze złości. Po kilkunastu minutach spaceru wszyscy dotarli do hotelu, gdzie mogli się rozpakować i przygotować do posiłku po długim locie. Po zajechaniu windą na siódme piętro Marcin i Agata poszli w prawo od windy do pokoju 713, a Natan i Alicja poszli w prawo do pokoju 711. Chwilę rozglądali się po pokojach w apartamentowcu. Mieli tam doprawdy wszystko. Na każdym piętrze był jeden pokój w standardzie prezydenckim. Po rozpakowaniu rzeczy i poukładaniu ich na półkach złożyli plecaki i torby w pobliżu łóżka. Zgodnie postanowili uciąć sobie krótką drzemkę, bo bardziej byli zmęczeni od podróży niż głodni. Zajęło im to godzinę.
Roman i Irena wjechali również na siódme piętro, ale drugą windą, a przy wyjściu szli w prawo i zajęli pokój numer 705. Postanowili, że rozpakują rzeczy później. Sprawdzili tylko czy pochowane po kieszeniach toreb pieniądze są dalej na swoim miejscu. Po szybkim prysznicu i przebraniu się pośpieszyli do restauracji znajdującej się na pierwszym piętrze. Zajęło im to wszystko czterdzieści minut. Jednak Natan i Alicja poradzili sobie najszybciej. Zdenerwowany Natan wpuścił Alicję jak gentelmen, a kiedy tylko wszedł, trzasnął drzwiami tak, iż wszyscy na chwilę zamarli na całym piętrze. Alicję przeraził huk najbardziej. W wąskim korytarzu ciężko było się minąć, mimo to Natan szedł z ogromną torbą po prawej stronie, podniósł ją, żeby wyminąć filigranową dziewczynę, jednak uderzył ciężką torbą Alicję w głowę. Na to przykucnęła i złapała się za głowę. Emocje buzowały w ich głowach jak pszczoły w roju. Natan w amoku rzucił na środku sypialni torbę i położył się na niej. Alicja nie mogła uwierzyć własnym oczom. Jej chłopak okładał pięściami z ogromną siłą leżącą torbę z ubraniami.
— Stój! Przestań! — wydarła się Alicja. Natan czerwony ze złości i zmęczony od zmagań odwrócił głowę i pytającym wzrokiem patrzył na zatroskaną twarz Alicji — Tam jest mój tablet — powiedziała cicho.
Przypomniała jej się scena, kiedy się pakowali. Pytał, czy nie ma tutaj nic, co mogłoby się połamać. Powiedział, że czasami na lotnisku woli usiąść na torbie niż na brudnych ławkach. Teraz widzi, po co służyła mu torba — stanowiła jego przenośny worek treningowy do wyżywania się. Zamiast przeklinać, kłócić się, czy bić swoją kobietę — bije ubrania. Zapomniawszy o tym wpakowała tam iPada, którego dopiero zaczynała spłacać. Natan odskoczył od torby i z wściekłością patrzył raz na torbę, a raz na Alicję. W głowie miał pustkę. Czuł wstyd i jeszcze większą wściekłość, ale tym razem na siebie. Ostrożnie odpięła zamek z bocznej kieszeni i otworzyła tablet z pokrowca. Na widok pokruszonego na kawałeczki ekranu jej twarz wygięła się w strasznym grymasie.
— Chodź na obiad, zaraz umrę z głodu — powiedziała chłodno, bez emocji i szła w stronę wyjścia. Nic nie komentując, Natan wstał i grzecznie poszedł za Alicją. Ich pobyt w pokoju trwał 6 minut.Rozdział 7
Na wyspie. Dzień pierwszy, 11:30
Plaża mamiła błyskotkami lśniącymi ciepłym przedpołudniowym światłem. Nie raziły, a zdawały się pieścić oczy swoim blaskiem. Ogromny ocean, jak również sam niezwykły skrawek ziemi, niespodziewanie pojawiający się na tafli wody, zdawały się przekazywać wszystkim przybyszom, że są w raju. Wyspa pośrodku błękitnej toni przypominała kojącą oazę na surowej pustyni. Tubylcy zatrudnieni przez hotel mawiali, że dawno temu właśnie tutaj mieścił się Eden — rajski ogród przedstawiony w Biblii.Ciekawe, skąd niby mieli Biblię, skoro to ich tradycja od kilku tysięcy lat. Nikomu jednak to nie przeszkadzało. Raz, że większość przyjeżdżających była tak pochłonięta tym, co widzieli, że nie zwracali uwagi na to, co jest im mówione. Dwa, że Biblia jest jedną z najbardziej rozpowszechnionych książek na świecie i wzmianka o Adamie i Ewie nie dziwiła nikogo. Można było uwierzyć w każde kłamstwo. Byle być właśnie w tym miejscu. Tak samo naiwni byli polscy turyści siedzący przy jednym stoliku posadzeni przez kelnera o imieniu Gustavo. Sycylijczyk znalazł tu pracę jak był bardzo młody i szalony. Żyje tu od niemal dwudziestu lat i jest to dla niego praca marzeń. Choć nie raz tęsknił za rodziną, uznał, że na pewno radzą sobie bez niego całkiem tak samo, jakby miał z nimi spędzać tą drugą połowę swojego życia. Hotel Marina okazał się dla niego łaskawy. Niektórzy goście nie byli tak porządnie obsłużeni na swoich wakacjach życia w czasie, kiedy on zaznawał widoków i wygód każdego jednego dnia. Wskazał stolik najpierw białej parze, która ze smutnymi oczami szukała miejsca do zjedzenia posiłku.
Natan, wyższy o niemal dwie głowy od Gustavo zajmował przestrzeń półtorej osoby. Był łysy i chociaż nosiłwyprasowane jeansy, czarne pantofle, rozpiętą białą koszulę i lśniące złote łańcuchy na szyi i prawym nadgarstku — to daleko mu było do gentelmena. Twarz sposępniała, jakby każdego obcinał wzrokiem z charakterystycznie wychyloną do przodu głową. Jeansy miała też jego towarzyszka, jednak jakiś zwierz odgryzł jej nogawki na wysokości majtek. Jakby zabrała je komuś, komu lew odgryzł nogi do samego tyłka. Usiedli grzecznie prowadzeni przez płynną angielszczyznę Gustavo.
— Może podać wodę? — zapytał Gustavo, jak tylko goście usiedli przy stoliku. Widok, jaki zastali, siadając na wyznaczonym miejscu, nie pozwolił jednak skupić się na tym, co wyrzekł Gustavo. Ciężko ocenić, kto był pod większym wrażeniem widoku na ogromną piaszczystą plażę oraz na błękitną wodę zlewającą się na horyzoncie z krystalicznie czystym niebem. Dochodziła godzina dwunasta i skwar palącego słońca podniósł temperaturę na wyspie o kilka stopni w górę, na co Natan zareagował, rozpinając kolejny guzik koszuli.
— Przepraszam najmocniej — z letargu wyrwały ich włoskie, taktowne, gładkie słowa — może podam wodę — zapytał ponownie po angielsku.
— Si, bene — uśmiechnęła się Alicja do Gustavo, który zareagował spontanicznym radosnym śmiechem.
— Już śpieszę, bella — rzucił Gustavo, po czym prysnął, nie czekając na reakcję napakowanego bladego mężczyzny.
Nie przerwali sobie dojrzewającej wciąż ciszy pomiędzy nimi. Przyglądali się jedynie obrazkowi znanemu do tej pory z paneli reklam wycieczkowych i czekali, aż to drugie wyjdzie z przepraszającą dłonią na zgodę. W tym czasie znikąd pojawiły się szklanki z głośno szeleszczącym i strzelającym lodem w środku oraz cztery pólitrowe butelki z wodą, dwie gazowane i dwie bez gazu. Natan chwycił butelkę gazowanej stojącą najbliżej niego i nie zważając na szklankę, opróżnił całą butelkę w ciągu chwili. Otarł buzię wierzchem dłoni i głośno cmoknął.
— Aaah! Marzyłem o tym! — zawołał radośnie Natan.
Przeżywa teraz rozwód i Alicja stara się za wszelką cenę zrozumieć jego zachowanie. Jednak tego, co zastała podczas zameldowania do pokoju i ich pierwsze kilkanaście minut w tym hotelu to coś zupełnie różnego od tego, co sobie wymarzyła. Przypatrywała się mu wnikliwie. Czuła się oszukana. Kiedy nocował jeszcze z poprzednią kobietą, a Alicję miał z doskoku — czuła się fantastycznie. Uwolniła go od zgryzoty nieszczęśliwego małżeństwa, a sama teraz brnie w związek bez przyszłości. Mając dwadzieścia dwa lata poleciała na drugi koniec świata z facetem, z którym do tej pory łączyło ją łóżko i wspólne kolacje. Nie liczyła setek rozmów przez telefon oraz tysięcy smsów wymienionych w trakcie półtora roku zdrad Natana. Nie zastanowiła się, że poznając go od tak zwanej kuchni, będzie musiała liczyć się z rozczarowaniami typowymi dla świeżych związków. Jednak zwykle to on wychodził z ręką na zgodę. Teraz się zaciął i myśli. Jakby wszyscy umilkli, pewnie słychać by było, jak pracuje ta jego maszyna skryta pod niekończącym się czołem. Patrzy w tym samym kierunku, co Alicja. A myśli o tym, dlaczego w zasadzie się tak zachował. Analizował swoje życie. To jak poznał się z Marzeną, obecnie byłą żoną. Ta szczenięca miłość przerodziła się w coś rzeczywistego. Coś jednak pękło. Coś zaczęło się nie układać. Rozpadać. Zarówno Marzena oddaliła się od niego jak i on oddalił się od niej. To działo się stopniowo. Podjął głupią decyzję, bo tak był wychowany. Rodzice powiedzieli, że nie będą go wspierać, jeśli nie weźmie ślubu. I czas, kiedy mieszkali przed ślubem, był dla niego momentem rozłąki z rodziną. Coś, co Gustavo uznawał za wyzwolenie od jarzma, tak dla Natana było to najgorsze uczucie z możliwych, kiedy rodzice nie odbierali od niego telefonu i oddalili się od niego. W trakcie rozmyślania nad życiem, niespodziewanie pojawił się kelner i przyjął pokracznie złożone po angielsku zamówienie od Natana. Alicja wskazała palcem na swojej karcie homara na maśle z kaparami i limonką, a Natan poprosił o krewetki tygrysie z frytkami. Złość nie pozwoliła mu poszaleć w tym, co oferowała miejscowa kuchnia i kiedy tylko zobaczył w menu to danie, wiedział, że na pewno nie wyjdzie stąd głodny. Do picia Alicja wskazała prosecco, a Natan wziął gin z tonic’iem i małego Budwiesera. Po wysłuchaniu zamówienia Gustavo dopytał czy to wszystko, na co Natan odpowiedział, że definitywnie koniec zamówienia. Wtedy Gustavo zrobił gest, z którym najwidoczniej się już urodził. Nie musiał specjalnie go ćwiczyć, a było nader wzniosłym i cenionym gestem kelnerów na całym świecie. To takie przechylenie całego ciała wraz z głową i pomachanie prawą dłonią, mówiące: „już się robi”. Alicja przez chwilę się wahała, ale postanowiła przerwać tę niemądrze piętrzącą się ciszę.
— Bardzo dobrze sobie poradziłeś, kochany — szczerze i bez przekąsu pochwaliła go Alicja w momencie, kiedy Gustavo oddalił się na bezpieczną odległość, by tego nie słyszał.
— Pieprzysz — warknął przez zęby Natan — tylko nie kpij teraz ze mnie, błagam cię. Przez kilka chwil Alicja chciała jeszcze wtrącić coś, co miałoby przekonać Natana. Wiedziała jednak, że przez skorupę zdenerwowania teraz nie ma szans się przedostać. Kiedy już zrezygnowała na dobre z rozmowy przy tym stoliku z Natanem i odłożyła te wszystkie myśli na kiedy indziej, podeszło do nich małżeństwo. Usiedli idealnie naprzeciwko nich. Natan cicho przywitał Polaków krótkim pozdrowieniem, po czym wrócił do siebie, w głąb własnych myśli i kalkulacji. Robił przy tym minę tajemniczego mężczyzny, co w rezultacie wyglądało bardziej na obrażonego chłopca. Irena ostrzegła siedzącą już parę, że to właśnie tutaj z Romanem zamierzają usiąść. Z góry bardzo przeprosiła za to, że zabiorą część przepięknego widoku, jaki mieli za swoimi plecami. Irena, przedstawiając imiona — swoje i Romana, oczekiwała, że gospodarze stolika odwzajemnią się i również zdradzą swoje. Alicja spojrzała na Natana i odczekując odpowiednią ilość czasu, żeby nie wchodzić w jego kompetencje, przedstawiła ich nowo poznanym towarzyszom wycieczki. Roman dodał, że widział ich już w samolocie dziś rano, jednak nie zadziałało to na Natana w żaden sposób. Za to Alicja podchwyciła temat.
— Kto to wiedział, że się spotkamy przy jednym stoliku! — pisnęła szczerą radością Alicja, co przykuło uwagę Natana.
Mimo to nie angażował się w to, co się działo. Alicja nie unikała wzroku łysiejącego, ale na swój unikalny sposób przystojnego mężczyzny. Los pcha ich na wspólne tory, pomyślała. Pytanie, czy po to, żeby doszło do kraksy, czy po to, by wspólnie spiąć się w jeden wielowagonowy pociąg? Na myśl o tak rozbudowanej alegorii ukutej w ułamku sekundy, aż zaśmiała się rzewnie, co znowu przykuło uwagę Natana.Rozdział 8
Irena szła pewna tego, że siedząca już przy stoliku para nie ma prawa ich odrzucić albo się nie zgodzić. Nie mieli wyjścia. Siadamy przed wami i tyle. Przywitała siedzących już przy stole Polaków, od których na kilometr biło wrażeniem, że się nie lubią. Przynajmniej w momencie kiedy tak siedzieli obok siebie odchyleni lekko na boki. Jakby mogli, zabraliby ze sobą kawałek stołu i siedzieliby plecami do siebie. Irena błyskawicznie rozpoznała szybko flądrę, która zaczepiała jej chłopca, jednak opanowała się i skupiła uwagę na niesamowitym widoku. Dopiero, kiedy usiadła i skupiła uwagę na tym, gdzie jest i jak fantastycznie się tutaj czuje, cała złość z niej uleciała.Nie mogła nacieszyć oczu tym, co widziała przed sobą. Piaszczysta plaża, ogromne drewniane molo, wzdłuż których pięły się na ogromną wysokość statki wycieczkowe i błyszcząca na wszystkie kolory tęczy woda. Bezmiar błękitnego oceanu sprawiał wrażenie, które Irena czuła po raz pierwszy. Woda rozciągająca się tutaj na wszystkie strony jest tym, czym ziemia nad jeziorem. Poczuła jak bardzo grubą kreską oddaliła się od codzienności i jak fantastycznie jest taki urlop spędzać z ukochanym.
— Ależ upał, prawda? — Roman pozwolił sobie, nie spoglądając na żonę, zdjąć marynarkę przed zajęciem miejsca, mając idealnie przed sobą rozświetloną, piękną twarz Alicji.Jej blond włosy falowały na słabiutkim wietrze, a zapach perfum rozpalił w nim intymną potrzebę, o której do tej chwili nie miał pojęcia. Kiedy chciał kątem oka zobaczyć jak w skali Irenowej zła jest jego żona, pojął, że jest od niego odwrócona tyłem i zachwyca się widokiem jak z obrazka. Miał więc chwilę, żeby zastanowić się, czy kiedyś którakolwiek kobieta pachniała równie wspaniale jak w tej chwili Alicja. Próbował nadać kolor temu zapachowi. Przyglądając się otoczeniu, nadchodzącym potrawom z owocami morza, chłonął widok ślicznej blondynki i czerpał emocjonalne doznania z niezwykłego widoku, jakim został obdarowany.Irena przyglądała się, jak ogrody zostały tu cudownie zaprojektowane i doceniała piękny widok jakby ze snu. Mimo to czuła wewnętrzne rozdarcie. Przez ostatnie tygodnie sesje terapeutyczne uświadomiły jej, jak bardzo czuje się nieszczęśliwa. Przez wychowanie, przez własną głupotę, przez niedojrzałość emocjonalną. Podkreślała to w swojej głowie bardzo mocno, że to wszystko jej wina, i że jak sama coś spieprzyła to może własnymi siłami też to odbudować. Musiała tylko naprawdę tego chcieć i trzymać emocje na wodzy. Przyjechali tu z Romkiem, żeby móc wystartować od zera. Żeby on przestał się jej bez przerwy obawiać. Żeby mogła czuć się przez niego szczerze kochana. Patrzyła na swojego męża jak na robaka, którego zgniotła i bardzo tego żałowała. Chciałaby móc cofnąć czas i wrócić do początków ich znajomości. Wtedy była w nim zakochana po uszy i on bardzo kochał ją. Chcieli dla siebie dać wszystko, co tylko mogli. Skończyło się na tym, że zepchnięty na margines Roman domagał się czegoś dla siebie w tym związku, na przykład jak się zdenerwował to nie zmywał dzisiaj. I koniec. I kropka. Kpiła z niego wcześniej, że ‘patrzcie jaki bohater w domu będzie się stawiał’. Tak nim potrafiła manipulować, że on zapomniał totalnie o sobie.Liczyła się tylko ona. Nic dziwnego, że kiedy daje mu teraz przestrzeń, on czuje się nieswojo.
Zapach przynoszonego jedzenia przykuł jej uwagę i wyrwał z rozmyślań toczonych w głowie. Kiedy chciała wzrokiem zwrócić uwagę na niebrzydkiego, z delikatnymi dłońmi kelnera, i mrugnąć do niego okiem, przypomniała sobie nad czym aktualnie pracuje. Nie jest mi źle z Romkiem. Jest mi z nim dobrze, powtarzała. Postanowiła przekierować pożądanie. Złapała za kolano Romana i powiedziała:
— Zamówisz nam coś, kochanie? Ty lepiej mówisz po angielsku — Roman nadal nie może się przyzwyczaić do zmian, jakie zaszły w ich związku od jakiegoś czasu. Płynnym angielskim zaimponował nawet Natanowi, który postanowił przy tej okazji przyjrzeć się Alicji, co ma w głowie. Miała na talerzu homara, którego sam nawet nie umiałby otworzyć, a co dopiero zjeść. W oczach wyczytał jedynie, że nadal są ze sobą na ścieżce wojennej.
— Ale mnie podniecasz, jak robisz na innych wrażenie, wiesz myszko? — szepnęła Romkowi Irena, na co aż musiał przełknąć ślinę. Romana cała ta sytuacja zaskoczyła. Z jednej strony zaintrygowana bardziej widokami niż restauracją i jedzeniem, a za chwilę takie słowa. Ciekawe, czy jest zazdrosna o moje myśli do Alicji, czy naprawdę tak na nią potrafię działać. Blondynka nie szukała ucieczki od jego wzroku. Przyglądała mu się, biorąc kęsy widelcem, a po chwili oblizując go sugestywnie. Alicja uwielbiała ten moment, kiedy działała na mężczyzn w trakcie, kiedy Natan siedział obok i niczego nie podejrzewał. Była to niewinna rozrywka. Tak zwykła o tym myśleć. W głowie Romana zaczęły roić się fantazyjne myśli. Siedzą razem na plaży i rozmawiają. To szczyt marzeń mieć inteligentną i cudowną kobietę przy swoim boku. Irena była złośliwa i za każdym jednym razem chciała udowodnić, że zna się na czymś lepiej niż on. Zawsze był w jej głowie kimś gorszym, głupszym, mniej rozgarniętym. Przypominał sobie sceny, w których jego żona go dyskredytowała.
Roman rozmyślał tak jeszcze przez jakiś czas, szukając wzroku Alicji, podziwiając przy tym detale jej twarzy, skóry, szyi i uchylonego lekko dekoltu. Można było poczuć, jak atmosfera oprócz radosnego uniesienia każdego z przybyłych na tą wyspę gości zagęszczała się w relacjach międzyludzkich. Oczekiwania wszystkich zderzały się z brutalną rzeczywistością. To myśli, że są we właściwym miejscu, ale z niewłaściwymi osobami. Wszyscy marzący o tym, aby przez chwilę przestać już myśleć, a zacząć odczuwać.
Kto więcej wie, więcej cierpi.Rozdział 12
Na wyspie. Dzień pierwszy, 15:30
— Ja punktuję każdego głupka?! — warknął jak tylko weszła do sypialni. Szła w samych majtkach. Na widok jej nagiego ciała zawsze dostawał małpiego rozumu, jednak w tej chwili czuł większą złość niż przez cały pobyt tutaj — Jesteś pieprzoną hipokrytką. Sama wprawiłaś tą, jak jej tam, Anetę? Agatę? w takie zażenowanie, że biedna nic już nie chciała się odzywać.
— Wiem, że głupio się zachowałam, ale ja nie nazywam cię hipokrytą, kiedy przydarzy ci się jeden błąd. Chcę, po prostu, żebyś wiedział, co naprawdę myślę o tobie. I oczekuję, żebyś się do tego wszystkiego odniósł, ale nie teraz. Idziemy na wycieczkę i błagam cię — wzięła głęboki oddech, bo zrozumiała, że Natan nie będzie już jej przerywał — odłóżmy to na później, proszę cię, Misiu. Rozejrzyj się tylko, jesteśmy w raju — ruszyła powabnym krokiem — trochę przesadziłam w tych wyznaniach i już się nie gniewam na ciebie — podeszła już tak blisko, że jej zapach ciała uderzył go w nos, wywołując efekt jakby cały świat wirował wokół niego, a on nie może połapać się, gdzie jest pion, a gdzie poziom
— Nie zapisałam najważniejszego na tej kartce, wiesz? — nachyliła się, wypinając pupę i oparła ręce na jego kolanach — Chcesz się dowiedzieć czego? — szepnęła na ucho.
Był już cały jej. Złość ustąpiła miłości i pożądaniu. To nie znaczy, że nie wróci do tematu. To znaczy, że coś go teraz rozprasza, ale i tak nie zapomni jej tego, co napisała.
— Czemu mnie rozbierasz, skoro mamy wychodzić? — droczył się Natan.
— Poczekają na nas ten kwadrans — zachichotała Alicja.
Roman po powrocie do pokoju poprosił Irenę, żeby w łazience wysłuchała opowiadania o tym, co się wydarzyło z chłopcem i jego tatą. Brał prysznic i opowiedział ze szczegółami, co czuł, kiedy zobaczył połamanego człowieka, który jakimś cudem uszedł z życiem po upadku z tak dużej wysokości. Najprawdopodobniej drzewa przy zboczu zamortyzowały upadek. Według Romana ten człowiek nie spadał, a raczej zsuwał się po stromym zboczu. Przedstawił wszystko oprócz obaw Fernanda co do tajemniczej rośliny, o której wspominał już wcześniej kelner. Irena autentycznie słuchała go całym ciałem, będąc z niego szczerze dumna. Nie minęło dłużej niż 20 minut, a byli już gotowi, by jako pierwsi pojawić się na zbiórce przed wycieczką. Roman był podekscytowany jak nastolatek, który po okresie zimy w końcu może wyjść na prawdziwe boisko, nałożyć korki i grać w piłkę. Serce podskakiwało mu aż do gardła. Myślał o tych niezliczonych roślinach, zwierzętach, zapachach, które będzie spotykał. W drodze na szczyt będzie mu towarzyszyła również Alicja. Jak tylko o niej pomyślał, robiło mu się ciepło na sercu. Przeszło mu przez myśl, kiedy szli w stronę umówionego punktu, że być może to zakochanie od pierwszego wejrzenia. Wiedział, że ma żonę, jednak tego uczucia nie czuł już od bardzo dawna. Tęsknił za nim, dlatego nie gasił racjonalnym myśleniem tego przyjemnego doznania, które dopiero się rodziło i miało rozwinąć bardzo, bardzo mocno.Rozdział 13
Lekcje małżeńskie numero duo — Irena
Jak najprościej ująć szczęście w związku? Przede wszystkim musi być oparte na zaufaniu. Sam rozumiesz, prawda? Potrafisz zaufać sobie i jesteś samoświadomy. Potem wystarczy podobnym zaufaniem jak do siebie obdarzyć tę jedną, wyjątkową osobę. A czym jest samoświadomość? To takie zrozumienie własnych odczuć. Rozumienie własnych emocji i bycie trzeźwym w zachowaniach i reakcjach. Kiedy żadne z uczuć nie dominuje wyraźnie w twoich zachowaniach, a przynajmniej jesteś tego świadom i poddajesz się tym uczuciom ze zrozumieniem, to jesteś bliski sukcesu. Weźmy na przykład pożądanie — jeśli budzisz się rano z przypadkowo napotkaną osobą po imprezie to znaczy, że do samoświadomości jest ci dalej niż jesteś w stanie sobie wyobrazić. Długa droga przed tobą, przyjacielu. Jeśli jednak poznasz kogoś, spodoba ci się ten ktoś, polubisz drugą duszę wraz z ciałem i pozwolisz, by twoimi zachowaniami kierowało pożądanie- bo to będzie twoja świadoma decyzja — to znaczy, że jesteś blisko samoświadomości. Bo oprócz tego, że na coś sobie pozwoliłeś, powinieneś potrafić też to ocenić. Czy to dobrze, że spodobała ci się ta osoba? Czy mogłeś pozwolić sobie na takie zachowanie, czy przekroczyłeś granicę, której nie chciałeś wcześniej przekraczać? Czy zdradziłeś siebie, czy rano masz wyrzuty sumienia? Zrobiłeś coś, co zgwałciło twoje sumienie na tyle, żeby rano czuć się z tym strasznie? Czy wolisz o tym zapomnieć? Czy będziesz wracać do tych sytuacji z radosnym uśmiechem? Czy ze wstydem? Jeśli żyjesz ze sobą w zgodzie, prowadzisz samoanalizę to poznasz siebie. A to z kolei otworzy ci drogę do obdarzenia drugiej osoby zaufaniem. Będziesz gotowy na związek z drugą osobą. Z kimś, kto na przykład do końca jeszcze świadomym siebie nie jest. Ktoś kiedyś nazwał drugich ludzi zwierciadłami. Człowiek człowiekowi lustrem. I coś w tym jest, wiesz? Dopiero ktoś inny może powiedzieć nam prawdę o nas samych. Niekoniecznie ustami — czasami jakaś sytuacja, zachowanie, słowo — mogą sprowokować, że zachowamy się inaczej albo przyjdzie nam do głowy coś nowego. Samoświadomość wymaga wtedy chwili medytacji, rozmyślań. Czemu czuję się tak? Dlaczego się tak zachowałem? Przylatując na wyspę, chciałam odciąć się od wpływów zewnętrznych. Pozwolić nam pobyć tylko samym ze sobą. Oczywiście, gdzieś tam dookoła będą ludzie — ale chciałabym zobaczyć Romana wyzwolonego. Chciałabym, żeby poczuł się na tyle swobodnie, by odszukał siebie i zachowywał w zgodzie ze sobą. Niech zaufa sobie. Wtedy i ja mu zaufam.