- promocja
- W empik go
Prokurator - ebook
Prokurator - ebook
Niezwykle wyczekiwana kontynuacja Korepetytora!
Dwa lata. Tyle minęło od ich ostatniego spotkania. Życie Isabelli teoretycznie ruszyło do przodu. Dziewczyna ma chłopaka, stała się bardziej niezależna, a kariera prawnicza stoi przed nią otworem.
W Kalifornii grasuje seryjny morderca, co przysparza Hoganowi o wiele więcej pracy niż dotychczas. Kiedy Isabella zostaje przydzielona do odbycia stażu w prokuraturze, ziemia usuwa jej się spod nóg. Jednak kobieta wie, że nie może się wycofać. Wrogie spojrzenia, jakie posyła jej Hogan podczas wspólnego spotkania, utwierdzają ją w przekonaniu, że ich rozstanie było właściwe, choć obecność byłego kochanka ma na nią nieuchronny wpływ.
Teraz Hogan jest bardziej bezwzględny. Bardziej oschły. I niestety bardziej uwodzicielski.
Pół roku u boku prokuratora będzie dla Isabelli sporym wyzwaniem.
Opis pochodzi od Wydawcy.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8178-944-8 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Isabella
Rzeczy się zmieniają. On zmienił mnie. Czas zmienił nas. Chciałabym powiedzieć sobie, że był czymś przejściowym w moim życiu, ale odcisnął w nim potężne piętno, niosąc za sobą spustoszenie. Wydźwięk jego imienia przestał przyprawiać mnie o uśmiech.
Chciałam nas ochronić, skazując jednocześnie na złamane serce. Chociaż nigdy nie był mój, z trudem przetrawiłam poczucie straty. Nienawidziłam, gdy wspomnienia we mnie uderzały, więc musiałam się z nich wyleczyć.
Nie widziałam go od dnia, w którym wybiegłam z jego gabinetu. Przestał spotykać się z moim ojcem, odkąd całkowicie przejął sprawę. Nawet wtedy, kiedy pojawiał się w wiadomościach, wolałam przełączyć kanał lub zająć myśli czymś innym. Jedynie bransoletka, którą mi podarował, towarzyszyła mi w tym popieprzonym czasie.
A moje życie seksualne? Hmm… nigdy nie było takie samo.
Wydałam jęk, gdy poczułam, jak główka penisa zawitała w gorącym wnętrzu, po czym wypełnił mnie jednym wprawnym ruchem. Wypchnęłam biodra w stronę bruneta, domagając się więcej doznań. Malcolm złapał mnie za pierś, a sutek rolował między palcami. Ciało odpowiedziało dreszczem na tę fizyczną przyjemność.
– Mocniej – szeptałam.
Zsunęłam rękę między nas, by odnaleźć dłoń mężczyzny. Nakierowałam ją na swoje gardło, niewerbalnie prosząc go o mocny, pewny nacisk. Gorący oddech partnera muskał skórę, kiedy miękkie wargi atakowały szyję.
– Mała… – wydyszał. – Kurwa…
Poderwał mnie z ziemi, a następnie wbił moje plecy w ścianę. Owinęłam nogi wokół bioder chłopaka, a on dziko wzmocnił pchnięcia. Przewróciłam oczami z przyjemności, z kolei głowa sama powędrowała w tył.
– Czy tak ci dobrze?
Potrząsnęłam głową w milczeniu.
– Nie? – W niskim głosie wyczułam zaskoczenie.
– Nie pytaj mnie o takie rzeczy – sapnęłam, przyciągając go do siebie za kark. – To wszystko psuje.
Uśmiechnął się, zanim wziął moje usta w posiadanie. Pocałunek był zmysłowy, mokry, łapczywy. Oderwał się nagle, natomiast ruch jego bioder stał się trochę niechlujny. Dyszał, drżał, był nieco spocony. Mocniej wbiłam palce w silne ramiona zaskoczona tym nagłym zwrotem akcji. Zastygł nagle, jęcząc nisko i przeciągle.
– Och… – Nie kryłam zawodu.
Po wiadomościach, w których zapewniał, że nie będę w stanie chodzić, gdy ze mną skończy, spodziewałam się czegoś więcej. Zanim się z niego zsunęłam, przygryzłam niepewnie wargę. W pozycji misjonarskiej nie osiągałam orgazmu, a w tej Mal czuł się najbardziej dominujący. Myślałam, że seks w publicznym miejscu coś zmieni, ale… nie.
– Byłaś niesamowita. – Odetchnął z uznaniem, pozbywając się zużytej prezerwatywy.
Kącik ust ledwie mi drgnął. Obciągnęłam spódniczkę w dół, po czym poprawiłam stanik i guziki koszuli. Wymieniłam z nim przelotne spojrzenia, a potem wysiliłam się na szerszy uśmiech. Wiedziałam, że był zdecydowanie mniej doświadczony od Hogana, jednak nic nie stało na przeszkodzie, by wpleść odrobinę pikanterii w nasz związek.
Ale hej, seks to nie wszystko.
Związek z nim był powiewem świeżości, terapią na złamane serce, idealną odskocznią od ryczenia w poduszkę. To jak szekspirowskie dzieło odegrane w dwudziestym pierwszym wieku: on był jak Romeo, a ja nieco zagubiona Julia. Jednak to było dobre. Inne. Takie nasze.
– Muszę już lecieć. – Musnęłam policzek chłopaka, nim wycofałam się z kabiny.
– Myślałem, że skoczymy razem na obiad. – W odbiciu lustra mogłam dostrzec jego zaniepokojenie, kiedy mi się przyglądał.
– Myślisz, że dlaczego chciałam, żebyśmy spotkali się właśnie tutaj? – Uśmiechnęłam się konspiracyjnie i przesunęłam puszkiem z pudrem po twarzy.
– Sądziłem, że chodziło o adrenalinę, o której mówiłaś. – Objął mnie w talii, a usta skupił w czułym miejscu pomiędzy ramieniem a szyją. – I podobała mi się ta wizja.
– To akurat z braku czasu, Malcolmie. – Wrzuciłam kosmetyk do torebki i przygryzłam dolną wargę. – Jestem też zestresowana, a to pomogło mi uwolnić… wiesz… negatywne emocje.
Westchnął tylko. Musnął ustami tył mojej głowy, zanim oparł na niej brodę. Uśmiechnęłam się na ten gest z jego strony. Malcolm Brecker mógł poszczycić się faktem podbicia mojego serca. Kto by pomyślał, że dwudziestoczteroletni skrzydłowy uniwersyteckiej drużyny hokejowej, który walczy o miejsce w elitarnej lidze NHL¹, mógłby przyprawić mnie o szybszy puls?
Poznaliśmy się zupełnie przypadkiem, gdy uczyłam się w bibliotece do nadchodzących egzaminów. Zawsze przechadzał się w towarzystwie swoich kumpli z uniwersyteckiej drużyny, odłączał się od nich i zajmował miejsce naprzeciwko mojego, zagadując mnie żartami. Starałam się nie angażować w bliższe relacje z mężczyznami, odkąd moje serce zostało brutalnie złamane. Mimo to dałam mu szansę. Ponieważ na to zasługiwał. Ponieważ potrzebowałam się wyleczyć.
Cóż, reguły pożądania rządziły się własnymi prawami. Owszem, kłóciliśmy się, ale wszyscy to robili. Czasem wydzieraliśmy się na siebie, czasem rzucaliśmy przedmiotami, rozbijaliśmy talerze, tłukliśmy knykcie, a później godziliśmy, jak gdyby nic się nie stało.
I to… działało. Cóż, w pewnym stopniu.
– Może chociaż cię odprowadzę? – wymamrotał mi we włosy. – Byłoby przykro, gdybyś spóźniła się na praktyki.
W trakcie wakacji, zaraz po zdanych egzaminach, miałam szansę na szlifowanie warsztatu prawniczego. Po raz pierwszy mogłabym zająć się czymś poważniejszym niż rozwiązywanie casusów. Liczyłam na to, że staż ułatwi mi zdanie egzaminu adwokackiego i MPRE², by finalnie uzyskać licencję do wykonywania zawodu prawnika.
– Przecież to naprzeciwko. – Wskazałam brodą na sąsiednią katedrę. – Zanim rozpocznę praktyki, muszę wylosować instytucję, podpisać kontrakt…
– Isa… – wymruczał cierpliwie. – Czuję, że jesteś zestresowana.
Ostrożnie odwróciłam się w stronę chłopaka, a kącik ust sam wzniósł się ku górze.
– Jestem – przyznałam po chwili. – Nie wiem, czy jestem wystarczająco gotowa, by podjąć się takiego wyzwania.
– Hej, mała. – Ujął moją twarz w dłonie, a kciukami zarysował uwydatnione kości policzkowe. – Kto jak kto, ale ty? Urodziłaś się, by zostać panią mecenas.
Te słowa zdecydowanie podniosły mnie na duchu. Z poczuciem wsparcia stanęłam na palcach i śmiało złączyłam nasze usta w czułym pocałunku.
– Naprawdę muszę już iść – wyszeptałam mu w wargi.
– Spraw, by opadły im szczęki. – Zaczesał zagubiony kosmyk moich włosów za ucho, zanim złożył pocałunek na czubku głowy. – Pamiętaj, jesteś najlepsza. To twoja szansa.
To moja szansa.
Wiele się zmieniło przez te kilka lat. Spoważniałam, zmieniłam swoje priorytety, naprowadziłam życie na, wydawało się, odpowiednie tory. Minione doświadczenia utwierdziły mnie w tym, że pragnęłam skazywać tych, którzy niszczyli życia innym, i bronić tych, którzy potrzebowali zapewnienia bezpieczeństwa.
Tak, jak ja potrzebowałam.
Zawiesiłam pasek torebki na ramieniu i pierwsza opuściłam łazienkę. Zadarłam pewnie brodę, a protekcjonalny uśmieszek współgrał z błyszczącymi oczami. Mogłam to dostrzec, gdy minęłam szklane drzwi.
Sekretarka uniosła na mnie wzrok, a jej ręka wystrzeliła w kierunku sąsiedniego gabinetu.
– Dyrektor czeka już tylko na panią.
Przełknęłam gulę w gardle z myślą, że być może się spóźniłam, jednak nie – zegar wskazywał, że byłam minutę przed ustalonym czasem. Bez słowa zapukałam do drzwi, a słysząc zaproszenie po drugiej stronie, pociągnęłam za klamkę.
– Ach, panna Walker! – Pan Werner klasnął w dłonie, zanim wyciągnął jedną w moją stronę. – Usiądź, proszę.
– Dziękuję, dyrektorze. – Starałam się uciszyć napięcie w głosie. – Przyszłam w sprawie stażu.
– Ojciec nie chciał załatwić ci go osobiście? – Zerknął na mnie przez ramię, gdy sięgał po czarne pudełko.
– Nie chciałam, by miał wpływy tam, gdzie zostanę przyjęta – oznajmiłam zdecydowanie. – Chcę grać fair play, mieć równe szanse z innymi.
– A proszę, to bardzo nietypowe. – Uśmiechnął się, po czym położył przede mną karton z otworem. – Z racji, że jesteś ostatnia, pozostała też jedna przepustka.
– Poza tym nie mieszkam już z rodzicami – mruknęłam, a ręką zanurkowałam w pudełku. Sięgnęłam po złożoną karteczkę i przekazałam ją dyrektorowi. – Wynajmuję mieszkanie z chłopakiem, pracowałam przez wakacje, odłożyłam trochę pieniędzy.
– Dorosłe życie, co? – stwierdził rozbawiony, gdy ostrożnie rozchylał kawałek papieru.
Albo mi się wydawało, albo celowo wzniecał oczekiwanie. Suchość w gardle była doskwierająca, dłonie zalały się potem, a fotel nagle stał się niewygodny. Napięcie wisiało w powietrzu, nasilało się z każdą upływającą sekundą. Uśmiechnął się pod wąsem, kiedy wysunął szufladę.
– To bardzo dobry wybór, panno Walker. – Mówiąc to, przekazał mi przepustkę.
Z jakiegoś popieprzonego powodu poczułam się bardziej zdenerwowana niż chwilę temu. Odwróciłam stronę, a na widok nazwy instytucji ciężar przeszłości spadł mi na barki. Omal nie zachłysnęłam się własną śliną.
Prokuratura w Centralnym Okręgu Kalifornii.
Wspomnienia uderzyły we mnie niczym siarczysty policzek. Wpatrywałam się w nazwę tak długo, że zapiekły mnie oczy. Rozchyliłam usta, by coś powiedzieć, jednak równie szybko je zacisnęłam. Zerknęłam jeszcze raz na karton z nadzieją, że jakimś cudem odnajdę tam jeszcze jedną kartkę, lecz nie… to była ostatnia.
– Czy… ja… – No dalej, powiedz coś. Zawalcz. Nie chcesz tego. – Jest szansa na zmianę?
– To doskonałe miejsce na rozwinięcie swoich umiejętności praktycznych. – Słyszałam mężczyznę jak przez ścianę. – Nie było osoby, która wróciłaby stamtąd niezadowolona.
Obserwowałam, jak właśnie zarzucił mi stryczek na szyję i zrobił to z pieprzonym uśmieszkiem. Potrząsnęłam raptownie głową.
– Rozumiem, ale prokuratura? – Pilnowałam, żeby głos mi nie drżał. – To zbyt odpowiedzialne, ja…
– Mam wierzyć, że córka Bruce’a Walkera nie podejmie się takiego wyzwania? – Roześmiał się. Dostrzegł jednak, że byłam śmiertelnie poważna. – Isabello, wiesz, z czym wiąże się rezygnacja?
– Proszę, ja tylko… – Zdesperowanym ruchem ręki przeczesałam włosy. – Nie jestem pewna. To chyba jeszcze nie jest mój czas.
Pan Werner zsunął okulary z oczu, złożył je i ostrożnie ułożył na biurku. Oparł dłonie na blacie, a spojrzenie miał twardsze niż kiedykolwiek wcześniej.
– Isabello, powiem coś nie jako twój dyrektor, ale jako starszy i doświadczony człowiek – zaczął, a swoim poważnym tonem wbił mnie w fotel. – Przyglądałem się waszej pracy podczas symulacji rozpraw i muszę powiedzieć, że twoje rozwiązywanie casusów było naprawdę imponujące. W szczególności wnioski, które wysuwałaś. – Na usta wypłynął mu uśmiech typowy dla dziadka. – Niekonwencjonalne, ale słuszne i skuteczne.
– Za dzieciaka oglądałam trochę Prawa i porządku. – Machnęłam teatralnie ręką. – No i Legalna blondynka to mój ulubiony film – skwitowałam z nutą rozbawienia.
Podzielił mój optymizm, lecz nie na długo. Jego analizujący wzrok podtrzymywał martwą ciszę między nami. Chciał wywołać psychologiczną reakcję, przez którą z nerwów zaczęłabym wyznawać prawdę. Nie ze mną te numery, jako jedynaczka metody manipulacji opanowałam do perfekcji.
– Liczyłem, że powiesz coś na temat prokuratury. – Aha, wiedziałam!
– Słyszałam, że pracują tam same gbury. – Skrzywiłam się. – Bardzo nie lubię sztywnego otoczenia.
– To będziesz musiała się przyzwyczaić, bo staż obejmie także wizyty w prosektoriach. – Mrugnął do mnie żartobliwie.
– Cudownie – powiedziałam tak cicho, że podałam w wątpliwość, czy te słowa w ogóle padły.
– Pozostało jeszcze tylko podpisać kontrakt… – podsunął mi dokumenty i długopis – …i wybrać protektora.
Wypuściłam westchnienie, nie będąc do końca świadoma tego, że je wstrzymałam. Uporczywy wzrok dyrektora wbijał mnie w siedzenie.
– Isabello? – Wyczułam troskę w jego głosie. – Pobladłaś. Wszystko w porządku?
Ten moment uświadomił mi, że zdecydowanie nie byłam gotowa, by zmierzyć się z przeszłością. Gdybyśmy mieli jakiekolwiek reguły, łatwiej byłoby mi dostosować się do tego scenariusza. Tymczasem pozostałam z jedną wielką pustką w głowie i oczami gotowymi do wylania łez.
To, co było między nami, nie miało jednak znaczenia. Byliśmy niczym skończona rozprawa, zapieczętowana i rzucona gdzieś między akta. Nie było na to żadnego przypisu, reguły, ustawy. Serce czasem się łamie, a wtedy nawet prawo nie przewiduje zwolnienia z odbycia kary, nawet jeśli okoliczności łagodzące to chęć ochrony tej drugiej strony.
Sprzeciw? Oddalony.
Drżącą ręką chwyciłam za długopis, a w miejscu przeznaczonym na sygnaturę złożyłam podpis. Skazałam się na najsurowszy wyrok.ROZDZIAŁ 1
Jason
Srogi powiew wiatru dał mi otrzeźwiającego plaskacza w pysk, gdy wysiadłem z terenowego mercedesa. Trzasnąłem drzwiami, wcisnąłem przycisk na pilocie, a dłonie wsunąłem do kieszeni wełnianego płaszcza w odcieniu kości słoniowej.
Końcówka jesieni nie zapowiadała się zbyt optymistycznie, a grząskie błoto jedynie utwierdzało mnie w przekonaniu, że ktokolwiek popełnił zbrodnię, był masochistą w rzeczy samej.
Switzer Falls – zalesiony kanion położony między górami Verdugo i San Gabriel. Dostanie się tutaj o siódmej rano z samego centrum było niemal tak samo łatwe jak wysuszenie oceanu za pomocą wacika. Dźwięk szemrzącego strumienia niósł się gdzieś w oddali przy akompaniamencie pogwizdujących mu drzew. Wrony przecięły mgliste niebo swoimi atramentowymi skrzydłami, lecąc nisko nad ziemią.
Zostałem wezwany na oględziny zwłok, na co czekali już biegli i zespół gliniarzy. Jeden z nich, Shaw Quinn, czekał na mnie oparty o spróchniałą ławkę. Trzymał papierosa między palcami, a na mój widok zaciągnął się po raz ostatni i rzucił go wprost pod swoje nogi. Wbił niedopałek ubłoconą podeszwą w ziemię, po czym wypuścił chmarę dymu.
– Będzie mandacik. – Potrząsnąłem głową z nutą żartobliwej pogardy w głosie.
– Dorzuć to do mojej listy złych uczynków dla świętego Mikołaja – zadrwił równie kpiącym tonem, zanim wyciągnął kościstą łapę w moją stronę. – Dobrze, że jesteś, Hogan. – Kiwnął głową w stronę szlaku prowadzącego do kanionu. – Jest robota. Załatwiłem nam przepustki, mogliśmy zaparkować tak blisko, jak tylko się dało, by chłopaki nie miały problemu z załatwieniem sprzętu. Tylko uważaj, bo na górze łatwo o poślizg.
– Co tym razem? – Para wypadła mi z ust, gdy dorównałem mu kroku.
Szlak Gabrielino prowadził do krzyżówki strumieni, a później odbiliśmy w lewo.
– Katarina Aslanov, Rosjanka od roku zamieszkująca na Cypress Hill. Studentka Uniwersytetu Kalifornijskiego, dwadzieścia cztery lata, nienotowana, niewiele o niej wiadomo. Wysłałem naszych, by powęszyli nieco wśród sąsiadów i studentów – podawał mi wszystkie fakty na tacy. – Sprawca brutalnie ją pobił i zgwałcił. Ślady na szyi denatki wskazują na uduszenie. Gość uciął jej piersi i poharatał ostrym narzędziem jej krocze – mruknął, a jego twarz wykrzywił gniew i coś na rodzaj obrzydzenia. – Co do piersi… tam też wsadził penisa.
Obrzuciłem go badawczym spojrzeniem w chwili, w której przycisnąłem dłoń do zbocza góry.
– Czekaj, kurwa, co? – Próbowałem zrozumieć to, co właśnie powiedział. – Wsadził chuja w miejsce po uciętej piersi?
– Dosłownie. Wydrążył sobie tunel i wiesz… – Ugryzł się we wnętrze policzka, a usta wygiął w grymasie. – Co gorsza, zrobił to w gumie.
– Pierdolony dżentelmen. – Skręciło mnie w żołądku na samą myśl. – Czyli żadnego nasienia?
– Na pierwszy rzut oka nie. – Zaprzeczył niepewnym ruchem głowy. – Ale chłopcy powiedzą ci więcej na miejscu.
– Kto ją znalazł? – mruknąłem, zerkając na niego spode łba, kiedy byliśmy na ostatniej prostej.
– Tutejszy biegacz, a właściwie to jego pies. – Wskazał ręką w stronę zahukanego faceta, który zapewne składał zeznania dwóm policjantom.
Był wysoki, chudy, ubrany w przeciwdeszczową kurtkę i czarne dresy. Co jakiś czas nerwowym ruchem przenosił ciężar z jednej szczudłowatej nogi na drugą. Owczarek niemiecki z wywieszonym jęzorem zerkał to na właściciela, to w stronę ogrodzonego taśmami miejsca zbrodni.
– Widział kogoś podejrzanego? – Wyciągnąłem rękę z kieszeni, by przeczesać nią włosy.
– To dość często odwiedzany szlak, Hogan. – Mówiąc to, wyjął papierosa z paczki, po czym mi ją podsunął. Odmówiłem. – Niezależnie od pory roku, każdego dnia kręcą się tutaj setki osób takich jak on. – Wskazał brodą w stronę psiarza, a następnie zapalił szluga przy pomocy zapalniczki i zaciągnął się nikotyną. – Wiesz… – Wydmuchał dym, oblizując przy tym spierzchnięte wargi. – Jogging, rodzinne spacerki, wyprowadzanie piesków, selfiaczek na Insta, taka sytuacja.
– Czyli to mógł być każdy. – Zassałem dolną wargę, a po chwili ją puściłem.
– No nie każdy – wtrącił z przerwą na puszczenie chmury z ust. – Tylko facet z jakimś dwunastocentymetrowym fiutem. – Czuł się w obowiązku poprawienia mnie.
– To już jakiś trop – prychnąłem, klepiąc go po ramieniu. – Wniosę nakaz o spuszczenie gaci wszystkim kolesiom w Kalifornii, by znaleźć dwunastocentymetrową pałę, która lubi taplać się w wyciętej piersi.
– Prokurator nasz pan. – Wybuchnął śmiechem, udając, że mi się kłania.
Potrząsnąłem głową, a sekundę później przybrałem najbardziej poważny wyraz twarzy, na jaki było mnie stać.
– Czy miejsce odnalezienia ciała jest tożsame z miejscem, gdzie nastąpił zgon? – zwróciłem się do policjantki, która podała mi parę lateksowych rękawiczek.
– Wszystko na to wskazuje – wymamrotała, wodząc oczami po okolicy. – Żadnych śladów, które świadczyłyby o tym, żeby zwłoki były przeniesione z innego miejsca.
Lateks zaskrzypiał mi na palcach, gdy naciągnąłem rękawiczkę aż po nadgarstki. Nachyliłem się, by przejść pod żółtą taśmą barykadującą z napisem „Nie przekraczać”. Grupa techników ostrożnie poruszała się przy ciele denatki. Działali niczym zaprogramowane androidy, a każdy realizował swoje zadania: jeden zbierał nośniki śladów biologicznych, inny zabezpieczał mechanoskopijne fragmenty uszkodzonego ubrania, a jeszcze inny cykał zdjęcia przy użyciu miarki centymetrowej.
– Długo wam to zajmie?
– Kończymy – skwitował fotograf, nawet nie odrywając oczu od kadru, w którym uwieczniał ślady.
Poświęciłem ten czas na rozejrzenie się po okolicy. Quinn wspominał, że to miejsce zazwyczaj roi się od ludzi. Przekręciłem nadgarstek, by odsłonić zegarek i sprawdzić czas. Za piętnaście ósma. Nie byłem fanem joggingu, ale biorąc pod uwagę porę, w tej chwili powinno zbierać się tu coraz więcej fanatyków przebieżek.
Idąc przy samej krawędzi taśmy, zbliżyłem się do krańca wzgórza, z którego spływał mały wodospad otoczony skalistym piargiem. Wygrywał dekadenckie nuty; sprawiał, że wszystko wokół traciło na znaczeniu tylko po to, by wysłuchać tego, co miał do powiedzenia w wodnych, kaskadowych strunach. U stóp kanionu leżały powalone przez wiatr drzewa, a mech rozrastał się u ich podnóży, przypominając pnącza wodorostów. Ten ciąg potężnych drzew wydawał się nie mieć końca.
Zamknąłem oczy. Wypuściłem powietrze z ust, by wciągnąć potężną porcję tlenu z otoczenia. Pomimo sceny rozgrywającej się za moimi plecami poczułem się błogo i bezpiecznie.
– To raj dla astmatyków – wykrztusił Shaw zza mojego ramienia, zanim jego głos rozpadł się w przeciągłym kaszlu. – Pooddychaj sobie, póki możesz. W betonowym mieście tego nie ma.
– Dziewczyna musiała krzyczeć, gdy ją napadł. Skały odbijają echo, to miejsce jest jak opera, ktoś musiał ją słyszeć – wywnioskowałem, ignorując przytyki Quinna.
– Dobry wniosek, jednak nie tym razem. – Przekazał mi zafoliowany identyfikator. – Należała do Międzynarodowego Stowarzyszenia Komunikacji Wspomagającej i Alternatywnej. Znaleziono też przy niej zaświadczenie o niepełnosprawności.
– Czyli była niema – wychrypiałem do siebie, a kciukiem przesunąłem po legitymacji. – A kamery? Parking, leśniczy, nie wiem, jakiś bloger z telefonem? Coś musi przecież być. Mówiłeś, że to popularny szlak.
– Tak, ale ten wzdłuż wąwozu rzeki, który prowadzi do niższych wodospadów. – Wskazał palcem na południowy wchód. – Normalnie, żeby tutaj dojść, trzeba iść w górę rzeki, gdzie nie ma szlaku, czyli od tych niższych wodospadów, w górę strumienia, przez przejście po wąskiej grani.
– W którym to miejscu?
– Tam. – Skierował palec w prawą stronę, gdzie znajdował się stromy grzbiet górski.
Podążyłem za wskazówką Shawa. Buty miałem pokryte błotnistą mazią, a chodzenie nimi po wilgotnych skałach nie zapowiadało niczego optymistycznego. Z kroplą rozsądku rozstawiłem palce na kamieniu, wczepiając w niego opuszki. Ścieżka obejmowała wiele stromych zakrętów bez zabezpieczającego pasa.
Zaschnięte błoto ozdabiało trasę, po której się poruszałem. Wysunąłem komórkę z kieszeni, by zrobić kilka zdjęć. Przechylając głowę w kierunku niższych wodospadów, błądziłem wzrokiem po okolicy. Betonowy słup miał przy metalowym upięciu pozostałości po grubej linie jutowej. Po drugiej stronie dostrzegłem, jak z podobnego słupa rozwija się wanta, która spływała w dół kanionu. Ktoś musiał ją odciąć, by uniemożliwić lub zniechęcić do przejścia.
Po zebraniu wystarczającej ilości materiału ostrożnie wróciłem na bezpieczny teren.
– Ktoś przeciął linę, która wyznaczała barierę do przejścia na drugą stronę – przemówiłem, udostępniając zdjęcia przez AirDrop na telefon Quinna. – Zerknij na to.
– Nieźle – mruknął z trzecim już papierosem w ustach. – Jak przeszedł na drugą stronę?
– Musiał naciąć ją na lewym brzegu, a gdy znalazł się na prawym, mocniej za nią szarpnął. – Poruszyłem ramionami, a następnie schowałem telefon do kieszeni płaszcza.
– Dobre. – Wypuścił dym z ust. – Chłopaki, zajmijcie się tym – rzucił do grupy policjantów.
– Skończyliśmy – oznajmił technik, zachęcając mnie do podejścia prostym ruchem głowy.
Schyliłem się, by przejść pod taśmą i zmniejszyć dystans prowadzący do denatki. Mężczyzna przykucnął po jej prawej, a ja po lewej stronie. Przesunąłem spojrzeniem po długich, gęstych włosach rozrzuconych w każdą stronę świata. Zielone oczy stały się matowe, a zwiotczałe gałki zapadły się do oczodołów. Podkreślone kości policzkowe, pełne, zsiniałe wargi, wysunięty podbródek, spiczasty nos. Ostrożnym ruchem palców opuściłem powieki, by pozwolić jej zasnąć.
Choć technicy z grubsza oczyścili jej twarz z błota, gdzieniegdzie wciąż były jego nieliczne znamiona. Wyglądała jak bajkowa księżniczka, choć wygrzebana z ziemi.
– Piękna – szept sam wypadł mi z ust.
– Ma koleś gust, to trzeba mu przyznać – burknął Quinn bez humoru.
Skóra była sinoczerwona, wpadająca w odcienie fioletu. Krew z upływem czasu spłynęła do najniżej położonych części ciała. Na szyi miała pergaminową, wyschniętą linię po otarciu naskórka. To przejaw zagardlenia. Przesunąłem palcami po jej krtani. Miała złamaną chrząstkę, ale nie nabiegłą krwią. Ta zaś odznaczała się w przydance tętnic szyjnych.
Spuszczając wzrok niżej, poczułem nagłą suchość w ustach. Rozerwany materiał kombinezonu do biegania odsłaniał nagi korpus. Quinn nie przesadzał, gdy wspominał o odciętych piersiach i wyżłobionej dziurze w prawej części. Niezły spierdoleniec.
Owinąłem rękę wokół odsłoniętego nadgarstka kobiety i podniosłem jej dłoń. Wywarłem nacisk na mięsień, a następnie zwolniłem, oceniając spojrzeniem pojawiające się zblednięcie, które flegmatycznie wypełniało się krwią.
– Trzy godziny? – Zerknąłem pytająco na mężczyznę.
– Myślę, że coś koło czterech. – Złapał za drugą rękę i poruszył palcami zmarłej. – Nagromadzony wapń doprowadził do stężenia pośmiertnego. – Mówiąc to, ostrożnie poruszył przegubem kobiety. – Sztywność mięśni następuje po mniej więcej tylu godzinach.
Powtórzyłem jego ruch, przy czym skupiłem spojrzenie na paznokciach kobiety. Środkowy i serdeczny były pozbawione płytek, a na reszcie były tipsy, pod którymi zalegało błoto.
– Musiała walczyć – zauważył, po czym złapał za palec wskazujący u drugiej ręki. – W tym ma złamane paliczki środkowe, a w tej, którą trzymasz, kość śródręczną małego palca.
– I to jak… – mruknąłem, marszcząc przy tym czoło. – Sprawdziłeś jej plecy?
– Tym zajmie się patolog, chłopcy zaraz zapakują ją do worka.
– Macie już zebrany cały materiał? – Nie odrywałem wzroku od twarzy szatyna.
– Tak, zabezpieczyliśmy wszystko, co się dało. – Pokiwał lakonicznie głową.
– W takim razie obróć ją na brzuch – wydałem polecenie. – Coś jest nie tak z tymi plamami.
– Ślady wydrążone przez jej paznokcie znajdują się w obrębie ciała – stwierdził, podnosząc się z klęczek. – Myślisz, że by ją przeniósł?
– Myślę, że ułożył jej zwłoki – odparłem, wskazując na nierównomierny koloryt skóry na łydkach kobiety. – Krew odpływa względem kierunku grawitacji, tego nie powinienem cię uczyć. Jest po obu stronach, więc jej nie udusił, tylko powiesił, a później położył w tym miejscu. – Ostrożnie obróciłem ciało z opóźnioną pomocą technika.
Bruzda łączyła się z przednią częścią za małżowinami denatki, znikając w owłosionej części potylicy.
– Kurwa mać… – chlapnął, zanim przełknął głośno ślinę. Szczęka niemal mu opadła. – Zebraliśmy już cały materiał i…
– Znalazłem linę – wtrąciłem, kiwając głową w stronę stromego zbocza góry. – Tą, która pozwalała przejść tutaj z dolnej części kanionu. Zerwał jutę, przywiązał ją do szyi dziewczyny, powiesił ją, później przeniósł jej ciało tutaj i dokonał reszty – wydedukowałem możliwy scenariusz. – Tam próbowała się bronić, stąd zerwane paznokcie, dlatego nie znaleziono ich w obrębie ciała. Używał jej dłoni jak kukiełki i upozorował wszystko tak, żeby wyglądało, że całość rozegrała się tutaj – dodałem, a następnie podniosłem się z klęczek. – Ułożenie ciała nie pokłada się z układem plam opadowych. Zatem zgwałcił ją, gdy leżała na brzuchu, a później zajął się przodem, więc obrócił ją na plecy.
Technik jeszcze przez kilka sekund wpatrywał się w martwą Rosjankę. Potrząsnął głową, po czym zirytowany wypuścił świst powietrza. Niemal zerwał rękawiczki z dłoni, by wściekłym ruchem rzucić je na ziemię.
– Pierdolony kutas – wypluł te słowa z odrazą, jakby wadziły mu na języku. – Zrobił to specjalnie, wiedząc, że zmarnujemy czas.
– Zabezpieczcie zbocze – zwróciłem się do chłopaków, zanim sam pozbyłem się lateksowego materiału z rąk. – Trzeba zebrać dodatkowy materiał. Może tam zostawił jakiś ślad biologiczny.
– Zapowiada się na deszcz – jęknął młody policjant.
Przesunąłem językiem po wnętrzu ust, a zaraz po tym zerknąłem na niego z rozbawieniem.
– Tak? – Zachmurzyłem się lekko, wsuwając dłonie do kieszeni płaszcza. – No to zapierdalaj, póki nie taplasz się w błocie, moja śliczna pogodynko.
Shaw palił już czwartego papierosa, kiedy pokonywałem drogę w dół stromej grani. Stał oparty plecami o range rovera, który był zaparkowany obok mojego mercedesa. Na mój widok wyszczerzył zęby w zadowolonym uśmieszku.
– Zdolna z ciebie bestia, Hogan – stwierdził wyniosłym, zabarwionym rozbawieniem tonem.
– Co powiedział ten biegacz? – Kiwnąłem głową w stronę wzgórza.
– Że przychodzi tutaj codziennie, że przygotowuje się z psem na jakieś zawody, coś tam pierdolił o tym, że nie będzie mógł spać w nocy. – Zarechotał, spluwając ślinę pod własne stopy.
– Kojarzył tę dziewczynę?
– Twierdzi, że widział ją z dwa czy trzy razy na szlaku, ale zawsze, gdy zaczynał trening, to ona z niego wracała. Ostatni raz widział ją żywą dwa dni temu, chwilę przed siódmą. Zapamiętał ją tylko dlatego, że witała się z jego owczarkiem.
– Skoro lina była zerwana, jak tam wszedł i znalazł ciało? – Ciekawość sprawiła, że uniosłem brwi.
– Psiak podobno zobaczył coś w krzakach i zerwał mu się ze smyczy. Facet trenuje wspinaczkę, więc przejście takiego stromego dystansu nie sprawiło mu większego problemu. – W końcu wyrzucił papierosa i przydeptał go podeszwą. – Kiedy dotarł na miejsce, to zobaczył, jak jego pupil obwąchiwał ciało denatki. To on powiadomił służby.
– Ktoś może to potwierdzić?
– Jego smartwatch połączony jest z aplikacją, która śledzi pokonywaną przez niego trasę. Chłopaki już to sprawdziły, mówi prawdę – mruknął. Zamaszystym ruchem przeczesał palcami ciemne włosy.
– Dziewczyna też miała przy sobie jakąś elektronikę?
– Nic poza pulsometrem, wiesz, takim dla biegaczy – mówił, gestykulując przy tym dłońmi. – On pozwoli nam zbadać dokładniejszy czas zgonu.
– Prześlij mi protokół z tego zdarzenia i z przesłuchania – zaleciłem. Wcisnąłem przycisk na pilocie i pociągnąłem za klamkę samochodu. – Zbadam, czy na przestrzeni lat miało miejsce podobne zdarzenie w Kalifornii. Muszę uruchomić archiwum.
– Myślisz, że to seryjniak³? – Z jakiegoś powodu usłyszałem zaskoczenie w jego głosie.
– Za mało śladów jak na świeżaka, ale za dużo chaotyczności jak na profesjonalistę. – Rozparłem poły płaszcza, po czym wygładziłem palcami czarny sweter. – Nie wygląda to na zabójstwo w afekcie ani coś przypadkowego.
– Zemsta? – Rzucił mi pytające spojrzenie.
– Po co miałby odcinać piersi?
– A chuj wie, Hogan – prychnął, kręcąc przy tym głową. – Dzisiejsze dzieciaki są popieprzone. Może nie chciała pokazać mu cycków, więc stwierdził, że je sobie weźmie? – Ostentacyjnie wyrzucił do góry ręce, zanim wybuchnął gromkim śmiechem. – Przyjrzymy się społeczności, w której żyła. Może ktoś będzie wiedział, czy miała z kimś kosę lub jakiegoś alvaro.
– Powiadom mnie, gdy coś będziesz wiedział. – Po tych słowach usiadłem za kierownicą.
***
Przed wstąpieniem do biura wróciłem do apartamentowca. Pod gorącym strumieniem wody lejącej się z prysznica zmyłem z siebie zapach wilgoci i trupa. Założyłem czarną koszulę, którą wcisnąłem w ciemne spodnie i przepasałem je grubym, skórzanym pasem.
– …ofiara to dwudziestoczteroletnia studentka Uniwersytetu Kalifornijskiego. Policjanci z departamentu policji Los Angeles poinformowali, że została ona odnaleziona w Switzer Falls w godzinach porannych przez przechodnia. Była osobą niemą, aktywną i działającą na rzecz osób niepełnosprawnych. Śledczy przeprowadzili oględziny ciała, mieszkania oraz terenu, gdzie odnaleziono zwłoki kobiety. Sprawca jednak nie jest znany, choć uważa się, że ze względu na sposób, w jaki dokonał swojej zbrodni, jest to mężczyzna. Jakie pobudki nim kierowały? Czy coś łączyło go z ofiarą? Zemsta? Pojedynczy przypadek? Czy kobiety w Los Angeles mają powody do obaw? Na te pytania odpowie nam rzecznik departamentu poli… – Głos reportera uciął się w momencie, w którym wyłączyłem telewizor.
Odgłos wylakierowanych butów odbijał się od marmurowej podłogi, gdy zmierzałem do windy.
– Panie Hogan, czy do obiadu przygotować…
– Mam za dużo pracy, Stello – przerwałem kobiecie, kiedy wkroczyłem do środka. – Zjem na mieście. Zrób sobie wolne – dodałem, wciskając przycisk oznaczający podziemny garaż.
W chwili, w której drzwi się zamykały, dostrzegłem przygnębiony wyraz twarzy Stelli. W pełni poświęciłem się pracy na rzecz wymiaru sprawiedliwości od czasu, gdy Chantel wróciła na odwyk, biznes spoczął na moich barkach, a moje dobre imię zostało nieco zszargane po procesie dotyczącym studenckiego gangu narkotykowego.
Nigdy nie przegrałem żadnej sprawy. Nigdy też nie było sytuacji, w której rozprawa zostałaby zawieszona z mojego wniosku. W Kalifornii czas od aresztowania do wniesienia oskarżenia wynosi czterdzieści osiem godzin. Jeżeli sędzia uzna, że istnieje prawdopodobieństwo popełnienia przestępstwa, a podejrzany przyznaje się do winy, to rozprawa wstępna musi odbyć się w ciągu dziesięciu dni od daty wniesienia oskarżenia.
Zostałem zmuszony do odmówienia wniesienia zarzutów i zawieszenia rozprawy. Wypełniłem formularz odmowy, wyjaśniając powody, dla których sprawa nie została wniesiona, tłumacząc się działaniami następczymi w celu wniesienia zarzutów w przyszłości. Został on przekazany organom ścigania, a jego kopia wciąż śmiała mi się w twarz.
Moje cholerne nazwisko widniało na dokumencie, którym najchętniej podtarłbym sobie dupę.
Po tym, jak dotarłem pod budynek prokuratury, wysiadłem z samochodu z kamiennym wyrazem twarzy. Reporterzy w ułamku sekundy przestali prowadzić wywiad z rzecznikiem i rzucili się w moją stronę niczym dzikie, wygłodniałe gepardy.
– Czy prokuratura wie już, jakie zarzuty postawi mordercy?
– Czy to prawda, że w chwili popełnienia morderstwa ofiara była w ciąży?
– Jakie środki podjęli śledczy, by znaleźć sprawcę? Czy w ogóle istnieje realna szansa, by dowiedzieć się, kto stoi za tą okropną zbrodnią?
Nie zwalniając kroku, oblężony grupą reporterów, ruszyłem schodami na górę i rzuciłem krótkie spojrzenie na zegarek. Piętnaście po dziesiątej, w sam raz na mocną kawę. Zniknąłem dziennikarzom z oczu za rzeźbionymi, mahoniowymi drzwiami.
Vanessa błysnęła zębami w uśmiechu, pospiesznie truchtając w moją stronę na szczudłowatych nogach.
– Reporterzy dobijają się do nas drzwiami i oknami, telefony dosłownie się urywają. – Próbowała dotrzymać mi kroku w drodze do gabinetu.
– Żadnych wywiadów, Ness.
– Proszą chociaż o komentarz!
Zatrzymałem się, by w kolejnej chwili ostrożnie zwrócić się w stronę ciemnowłosej. Podekscytowany wyraz jej twarzy w sekundę został zastąpiony posępną miną.
– Komentarz jest taki: żadnych wywiadów – odparłem z naciskiem na ostatnie słowa.
– Ale…
– Znaleziono martwą kobietę, na dodatek w stanie, w którym nikt nie chciałby znaleźć swojej siostry, matki, córki, żony, absolutnie nikogo. – Mój głos był surowy. Wziąłem głęboki wdech, by rozproszyć rozbiegane myśli. – Sprawa jest naprawdę poważna, a po sposobie, w jaki dokonano morderstwa, wiem, że gość tylko na to czeka: na rozgłos. Więc nie – przerwałem, ani na moment nie odrywając spojrzenia od jej zielonych oczu. – Nie dostanie go. A już na pewno nie ode mnie.
Zacisnęła wargi w wąską linię, opuściła nieśmiało wzrok niczym skarcony dzieciak, po czym bąknęła:
– Oczywiście, proszę pana.
O nie, znów na nią krzyczysz. Wciągnąłem powietrze przez nozdrza, by za moment wypuścić je na jednym wydechu.
– Vanesso… – Dotknąłem jej ramienia, tym samym zmuszając ją do podniesienia wzroku. – Robisz świetną robotę. Proszę, nie dawaj im tego, czego chcą. Poza tym… – Otworzyłem drzwi do gabinetu, pokonując krok do jego wnętrza. – Dużo lepiej wyglądam z aresztowanym podejrzanym niż sam. – Mrugnąłem do niej dla rozluźnienia atmosfery.
Brunetka wypuściła cichy chichot. Już sekundę później spoważniała.
– Przepraszam, po prostu sama jestem tym podekscytowana. – Przeczesała włosy palcami, a usta liznęła koniuszkiem języka. – Czy to naprawdę może być seryjniak?
– Ness… – Potrząsnąłem litościwie głową. – Nie dobijaj mnie.
– Czuję dreszcz ekscytacji, kiedy myślę o tym, że może nam się teraz przyglądać – wyszeptała, nachylając się w moją stronę. – Widzi pan to? – Przesunęła wypolerowanym paznokciem po skórze na ramieniu. – Aż dostałam gęsiej skórki.
– Podnieca cię myśl, że możesz być jego potencjalną ofiarą? – prychnąłem z nutą rozbawienia.
Obserwowała mnie spod półprzymkniętych powiek.
– A jestem? – Podtrzymywała cichy ton. – O rany. Tak. Chyba tak. Ta nuta adrenaliny rzeczywiście mnie pobudza.
– Vanesso…
– Nie powinnam mówić takich rzeczy własnemu szefowi, prawda? – Skrzywiła się, stawiając krok w tył.
– Zdecydowanie.
Uniosła dłonie w geście obrony, a następnie wygładziła materiał szarej sukienki.
– Kawy? – Wygięła brew.
– Koniecznie. Czy mogłabyś dostarczyć mi ją do gabinetu wraz z dokumentami od Foresta? – Mówiąc to, wskazałem kciukiem na pomieszczenie.
– Oczywiście, panie Hogan!ROZDZIAŁ 3
Isabella
Był późny wieczór. Za oknem panował mrok. Jesień nie należała do moich ulubionych pór roku, zważywszy na to, że dzień szybko przechodził w noc. Strażnik gasił kolejne światła, aż wreszcie znalazł się przy dziale, który okupowałam od kilku dobrych godzin.
– Zamykamy już.
Z westchnieniem przeczesałam kosmyki włosów. Chociaż literki zaczynały mi się zlewać, a oczy zamykały od zmęczenia, to wyraźnie dostrzegłam irytację na twarzy mężczyzny.
– Potrzebuję jeszcze kilku godzin – prośba wyzierała z mojego głosu. – To na zlecenie prokuratora Hogana.
Wyraz twarzy mu zmiękł, gdy zerkał tak na mnie ze współczuciem.
– Nie mogę zamknąć pani w środku. – Wrócił jego surowy ton. – O szóstej przychodzi kolejna zmiana.
– To naprawdę ważne – jęknęłam błagalnie. – Muszę…
Otwarcie drzwi wywołało chłodny podmuch wiatru.
– Isa? – To Malcolm.
– Właśnie zamykamy – zawołał mężczyzna.
Podniosłam się z miejsca, by wyłonić się spomiędzy regałów. Brunet stał za kratowanym przejściem. Z tego wszystkiego zapomniałam mu napisać, że wrócę do domu później… lub wcale.
– Jak mnie znalazłeś? – spytałam zaskoczona.
– Przez lokalizację na Snapie. – Zamachał telefonem w ręku, po czym drugą dłoń oparł na kratach. – Martwiłem się, kiedy nie było cię w domu. No i twoje auto stoi przed budynkiem.
– Przepraszam, jestem pochłonięta tą sprawą – odparłam tytułem wyjaśnienia. – Muszę zebrać informacje z akt, to bardzo ważne.
– Naprawdę muszę już zamknąć – wtrącił strażnik z palcem na wyłączniku. – Zamierzam dziś pójść spać.
Zerknęłam na niego, później na chłopaka i wygięłam wargi ze zrezygnowaniem. Malcolm opuścił ramiona, wiedząc, że nie zamierzam odpuścić.
– Zostaniemy w środku. Proszę się nie martwić. Niech pan zamknie archiwum – mówił bez entuzjazmu, a z czarnej kurtki wyjął portfel. Wyciągnął banknot z pokaźną liczbą, po czym wysunął go w stronę mężczyzny. – Tyle wystarczy?
Facet uniósł krzaczaste brwi. Mamrotał coś pod nosem, łapiąc za papier, a następnie wepchnął go do przedniej kieszonki munduru. Choć spojrzenie miał nieustępliwe, to usta wygiął w niemrawym uśmiechu.
– Tylko bez żadnych przekrętów. – Wytknął palec w moją stronę, po czym otworzył kratę. – Rano ma tu być spokojnie.
– Dziękujemy – westchnął chłopak, mijając się z nim w przejściu.
Po zamknięciu krat uniosłam zaskoczone spojrzenie na partnera. Zmniejszył odległość między nami, zanim objął mnie ramionami i złożył pocałunek na czubku mojej głowy.
– Dlaczego do mnie nie zadzwoniłaś? – Przez jego twarz przeszedł cień niezadowolenia. – Martwiłem się, że coś ci się stało.
– Dostałam bojowe zadanie już pierwszego dnia – wymamrotałam mu w czarny sweter z grubej dzianiny. Pachniał rześko, jakby dopiero co wziął prysznic. Musiał być po treningu. – Ale nie musiałeś zostawać tu ze mną.
– Zamierzałem zabrać cię do domu, jednak widzę, że to musi być dla ciebie ważne. – Wetknął mi pukiel włosów za ucho, a zaraz po tym znów musnął w czoło. – Postanowiłem zostać i ci pomóc.
– Malcolmie…
– Bez gadania. – Uciszył mnie stanowczym potrząśnięciem głowy. – Powiedz mi, co mam robić, ja się tym zajmę, a ty kimnij się w fotelu.
– To kochane, ale nie mam czasu na sen. – Mówiąc to, pocałowałam go krótko i wygięłam kąciki ust w uśmiechu. – Trzeba przeszukać akta od dwutysięcznego roku, które skupiają się wokół morderstw kobiet, znaleźć podobny sposób działania i przedstawić raport.
Teczki, które zdążyłam już przejrzeć, były obklejone żółtymi karteczkami:
Gwałt. Uduszenie. Tępe narzędzie.
Gwałt. Podpalenie. Koktajl Mołotowa.
Liczne urazy wewnętrzne. Ostre narzędzie.
– Och… – Zassał powietrze, krzywiąc się zniechęcony. – To będzie cholernie nudne – wymruczał, oplatając mnie w talii, i przekrzywił głowę. – Na pewno przyda nam się kawa.
– Zdecydowanie. – Ucieszyłam się, że chciał tu ze mną zostać. – Tam jest automat – dodałam, wskazując kciukiem za siebie – ale nie mam już drobnych.
– Jak dobrze, że mnie masz – odparł dumnie, a wargi rozciągnęły mu się w półuśmiechu.
– Żebyś wiedział… – szepnęłam do siebie.
Z westchnieniem zajęłam miejsce w fotelu i sięgnęłam po akta z dwa tysiące ósmego roku. Był sierpień. Kampus USC, trzy mile na południe od centrum Los Angeles. W uniwersyteckim parku trwa impreza integracyjna studentów z pierwszego roku. Jest głośno. Świadkowie podają, że nie byłoby osoby, która nie piłaby tego wieczoru alkoholu. Savannah Arrow dostrzega, że jej przyjaciółka nie wraca z pokoju od trzydziestu minut. Gdy chce wejść do mieszkania, drzwi stawiają opór. Savannah prosi innych studentów – Nathana Parkera i Finna Leandera – o pomoc w dostaniu się do pokoju. Po wkroczeniu do środka odkrywają ciało dziewiętnastoletniej Jessiki Winslet. Denatka ma okręcony pasek od torebki wokół szyi, nadgarstki skrępowane taśmą malarską. To one blokowały dostęp do wejścia – jedno ramię było przywiązane do uchwytu okiennego, drugie do nóżki od biurka. Ze wstępnych ustaleń wynika, że Winslet została zgwałcona, także butelką od wina, którą znaleziono przy ofierze. Na udach i klatce piersiowej ma znamiona ran zadanych ostrym narzędziem, najprawdopodobniej siekierą. Policjanci zabezpieczyli ślady oraz dowody rzeczowe. Sprawcy nie udało się ustalić. Monitoring w campusie działa wyłącznie przy wejściu. Wewnątrz holu ustawione są atrapy. Jedynie czarny, krótki włos został poddany ekspertyzie, choć w centralnej bazie danych wciąż nie potwierdzono jego pochodzenia. Z zeznań rodziny i studentów wnioskuje się, że Jessica nie miała wrogów. Była spokojną introwertyczką z zamiłowaniem do sportu. Profesorowie uznawali ją za…
– Twoja kawa.
Podskoczyłam, wyrwana z czytania. Przytknęłam dłoń do piersi i wypuściłam cichy świst powietrza.
– Błagam… – jęknęłam żałośnie. – Nie skradaj się.
Niski śmiech wypadł mu z ust. Odłożył bambusowy kubeczek z pokrywką na blacie. Objął ramionami moją szyję, a następnie delikatnie ucałował mnie w skroń.
– Odrobina adrenaliny jest podniecająca, nie sądzisz? – Gorący oddech chłopaka smagnął mi szyję.
– Nie wtedy, gdy czytam o morderstwie i gwałcie – wymamrotałam, kładąc rękę na jego. – To jest naprawdę ważne.
– Nigdy nie uprawiałem seksu w bibliotece – wymamrotał niskim, hipnotyzującym głosem. Złaknione palce muskały krańce czarnej sukienki, aż przemknęły w stronę ud. – A ty?
– Po pierwsze jesteśmy w archiwum – poprawiłam go, zerkając na niego przez ramię. – A po drugie… nie mamy zbyt wiele czasu. Dla mnie to sprawa życia i śmierci.
– Nie powiedziałaś nie. – Wyszczerzył się, a zaraz po tym zgrabnie mnie uniósł, by usiąść w fotelu i wciągnąć mnie na kolana. – Bardzo chętnie wspomogę cię w procesie wyszukiwania informacji. Jestem świetnym motywatorem. – Jego głos był nieco schrypnięty, kiedy szeptał mi do ucha. – Możesz mi czytać na głos…------------------------------------------------------------------------
¹ NHL (ang. National Hockey League) – organizacja w Ameryce Północnej zrzeszająca drużyny hokejowe, które cechuje wysoki poziom gry (przyp. red.).
² MPRE (ang. Multistate Professional Responsibility Exam) – wielostanowy egzamin z zakresu odpowiedzialności zawodowej, który jest wymagany, by zostać przyjętym do adwokatury (przyp. red.).
³ Seryjniak – w żargonie policyjnym to określenie na seryjnego mordercę (przyp. red.).
⁴ Modus operandi – (łac.) charakterystyczny i zrutynizowany sposób działania sprawcy względem narzędzia, metody, miejsca lub ofiar (przyp. red.).