Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Prolegomena - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Prolegomena - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 272 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

O CY­WI­LI­ZA­CJI I FI­LO­ZO­FJI. ZE ŚWIA­TA MY­ŚLI. NA DA­CHU OB­SER­WA­TO­RIUM. ZNA­CZE­NIE SYM­BO­LI­ZMU W SZTU­CE. TEO­R­JA SZTU­KI "NA­GIEJ DU­SZY". O KRÓ­LU-DU­CHU. ZA­GAD­NIE­NIE.

LWÓW

NA­KŁA­DEM TO­WA­RZY­STWA WY­DAW­NI­CZE­GO

War­sza­wa – Księ­gar­nia St. Sa­dow­skie­go

1902.

TE­GOŻ AU­TO­RA:

Po­ezje, tom I, wy­da­nie nowe. Kra­ków, D. E. Frie­dle­in. 1901. Po­ezje, tom II. War­sza­wa, Ge­be­th­ner i Wolff. 1900. Stan­cę o pie­śni. Kra­ków, 1897 – wy­czer­pa­ne. Opo­wia­da­nia pro­zą. War­sza­wa, T. Pa­proc­ki i Ska. 1902.

Das Pro­blem der Kau­sa­li­tät bei Spi­no­za. Bern, Ste­iger & Co.

1899.

Pod pra­są: Be­ne­dykt Spi­no­za, czło­wiek i dzie­ło.

SŁO­WO WSTĘP­NE.

Po­nie­waż ty­tuł tej książ­ki nie zu­peł­nie od­po­wia­da jej tre­ści, prze­to chciał­bym w krót­kich sło­wach uza­sad­nić jego wy­bór. Pro­le­go­me­na – jak sama na­zwa wska­zu­je, – to za­zwy­czaj dzie­ło, w któ­rem au­tor mówi to, co przedew­szyst­kiem po­wie­dzieć mu wy­pa­da, aby inne dzie­ła jego mo­gły być do­brze zro­zu­mia­ne, – a za­tem dzie­ło, gdzie au­tor po­ro­zu­mie­wa się z czy­tel­ni­kiem co do pod­staw, na któ­rych opie­ra bu­do­wę swe­go du­cho­we­go świa­ta, tłu­ma­czy swe za­sa­dy i okre­śla po­ję­cia, któ­re­mi w in­nych dzie­łach się po­słu­gu­je, lub ma za­miar się po­słu­gi­wać. Tego celu nie mia­łem, pi­sząc te szki­ce, któ­re nad­to, mimo że po­ru­sza­ją za­gad­nie­nia wcho­dzą­ce w za­kres fi­lo­zo­fji, za­ma­ło są ści­słe, aby mo­gły za fi­lo­zo­ficz­ne ucho­dzić. Je­śli mimo to daję ich zbio­ro­wi ty­tuł, wid­nie­ją­cy na okład­ce, to czy­nię to tyl­ko ze wzglę­du na to, że sta­no­wią one nie­ja­ko wy­zna­nie mej wia­ry, przed­sta­wia­jąc w ogól­nych za­ry­sach mój po­gląd na świat. Są tedy istot­nie pew­ne­go ro­dza­ju wstę­pem, któ­ry – chciał­bym – aby po­słu­żył mnie za pod­sta­wę dla po­ro­zu­mie­nia się z czy­tel­ni­kiem w in­nych, dal­szych mych pra­cach, a czy­tel­ni­ko­wi do­po­mógł do

PRO­LE­GO­ME­NA. 1

wła­ści­we­go oświe­tle­nia tych my­śli, któ­re w in­nej for­mie w in­nych książ­kach wy­ra­żam. Na ra­zie mam tu na my­śli przedew­szyst­kiem swe pra­ce po­etyc­kie, – w isto­cie jed­nak nie­ma za­sad­ni­czej róż­ni­cy mię­dzy po­ezją a fi­lo­zo­fją. Tak po­ezja jak fi­lo­zo­fja jest wy­do­by­ciem z głę­bin ludz­kiej du­szy tego, co ona w so­bie stwo­rzy­ła, lub prze­two­rzy­ła, z tą ato­li od­mia­ną, że po­ezja win­na być od­czu­tą, a fi­lo­zo­fja, po­nie­waż się po­słu­gu­je for­mą ści­słe­go my­śle­nia, zro­zu­mia­ną. Ale może być i na od­wrót: moż­na fi­lo­zo­fję od­czu­wać a po­ezję ro­zu­mieć, – to już za­le­ży od czy­tel­ni­ka.

Sam da­le­ki je­stem od prze­ce­nia­nia w ja­ki­kol­wiek spo­sób war­to­ści tych szki­ców. Nic w tej książ­ce nie two­rzę i nic nie od­kry­wam, nie pra­gnę na­uczać ani do­wo­dzić. Mó­wię tyl­ko, co my­ślę. Na­wet tam, gdzie daj­na po­zór je­dy­nie spra­woz­da­nie z cu­dzych prac, mó­wię to, co my­ślę. To wszyst­ko.

W Szy­ku w sierp­niu 1901.

J. Ż.

O CY­WI­LI­ZA­CJI I FI­LO­ZO­FJI.

Luź­ne uwa­gi.

Nie­rzad­ko spo­tkać się moż­na ze zda­niem, że cy­wi­li­za­cja stwa­rza na­uki, sztu­kę, fi­lo­zo­fję, że to cy­wi­li­za­cja jest mat­ką gien­ju­szów, ba­da­czy, twór­ców, mę­dr­ców. Jak­kol­wiek­bądź by­śmy chcie­li to zda­nie ro­zu­mieć, za­wsze mówi ono za wie­le. Je­że­li cy­wi­li­za­cję weź­mie­my w do­słow­nem zna­cze­niem wy­ra­zu (ci­ves, ci­vi­tas), jako ure­gu­lo­wa­ne, gro­mad­ne współ­ży­cie jed­no­stek ludz­kich, z któ­rych każ­da ma okre­ślo­ne pra­wa i obo­wiąz­ki, to przy­znać mo­że­my co naj­wy­żej, iż jest wa­run­kiem – ale nie przy­czy­ną! – po­wsta­nia nauk, fi­lo­zo­fji i sztu­ki, że uła­twia roz­wój twór­ców i my­śli­cie­li, cho­ciaż stwo­rzyć ich nie jest zdol­na. Ale my wy­ra­zu cy­wi­li­za­cja uży­wa­my za­zwy­czaj w in­nem, znacz­nie ob­szer­niej-szem zna­cze­niu. Cy­wi­li­za­cją bo­wiem na­zy­wa­my cale mnó­stwo róż­no­rod­nych ob­ja­wów świa­do­me­go i ce­lo­we­go roz­wo­ju ludz­ko­ści. Przy ta­kiem poj­mo­wa­niu, zda­nie tu przy­to­czo­ne wprost już od­wró­cić na­le­ży: Nie stwa­rza cy­wi­li­za­cja nauk, sztu­ki i fi­lo­zo­fji, lecz owszem, one ją two­rzą, jako jej czę­ści in­te­gral­ne;

1*

nie jest ona mat­ką umy­słów po­tęż­nych, lecz jest wprost ich cór­ką. Zda­nia prze­ciw­ne są wy­ni­kiem ode­rwa­nia po­ję­cia zbio­ro­we­go cy­wi­li­za­cji od re­al­nych zja­wisk, któ­re się na treść jego skła­da­ją, a nad­to po­sta­wie­nia go nad ludź­mi, w któ­rych się mie­ści.

Cy­wi­li­za­cja jest dzie­łem wy­bit­nych jed­no­stek. Mało jest zdań, któ­re­by się tak ja­sno i na­ocz­nie, jak to wła­śnie, dały udo­wod­nić, a prze­cież za­prze­cza się mu tak czę­sto, zwłasz­cza dzi­siaj. Mówi się dzi­siaj wie­le o współ­udzia­le tłu­mów, mas, na­ro­dów w wiel­kim cy­wi­li­za­cyj­nym po­cho­dzie ludz­ko­ści, za­po­mi­na­jąc, że współ­udział, współ­dzia­ła­nie, to jesz­cze nie two­rze­nie; że po­su­wa­nie się na­przód wy­tknię­tą dro­gą, to jesz­cze nie to samo, co to­ro­wa­nie dro­gi. Tłu­my ścież­ki wy­dep­tu­ją, cza­sem bru­ku­ją je na­wet, ale ich od­kryw­cą i twór­cą praw­dzi­wym jest za­wsze ten j eden, co szedł pierw­szy.

Cała cy­wi­li­za­cja bo­wiem po­le­ga osta­tecz­nie na stwa­rza­niu no­wych dróg du­cha, no­wych po­jęć. Mógł­by ktoś utrzy­my­wać, że okre­śle­nie to jest zbyt ide­ali­stycz­ne; mógł­by, na prak­tycz­nem sta­no­wi­sku sto­jąc, po­wie­dzieć, że w two­rze­niu no­wych po­jęć cy­wi­li­za­cja się jesz­cze nie stresz­cza, że cho­dzi tu ra­czej o prze­kształ­ce­nie sto­sun­ków, zwłasz­cza spo­łecz­nych, któ­re to prze­kształ­ce­nie w dzie­dzi­nę czy­nów wkra­cza i w wy­jąt­ko­wych tyl­ko ra­zach może być dzie­łem jed­nost­ki. Zgo­da i na to; w każ­dym jed­nak ra­zie bę­dzie cho­dzi­ło o świa­do­me i ce­lo­we prze­kształ­ce­nie tych sto­sun­ków, bo wszak tem po­stęp cy­wi­li­za­cyj­ny się róż­ni od na­tu­ral­ne­go roz­wo­ju, a to od­by­wać się musi na pod­sta­wie pew­nych po­jęć, któ­re czyn po­prze­dza­ją, okre­ślo­ny cel mu sta­wia­jąc.

W po­wsta­wa­niu i roz­bo­ju po­jęć, sta­no­wią­cych isto­tę cy­wi­li­za­cii, da­dzą się trzy mo­men­ty roz­róż­nić. Przedew­szyst­kiem po­bud­ka, py­ta­nie, na któ­re nowe po­ję­cie ma być od­po­wie­dzią; na­stęp­nie stwo­rze­nie sa­me­go po­ję­cia i tre­ści jego, bę­dą­cej wła­ści­wą cy­wi­li­za­cyj­ną zdo­by­czą du­cha ludz­kie­go; a wresz­cie skut­ki, któ­re spro­wa­dza uświa­do­mie­nie i roz­po­wszech­nie­nie tego po­ję­cia.

Ist­nie­nie po­bu­dek jest stwier­dze­niem pra­wa wy­star­cza­ją­cej przy­czy­ny w dzie­dzi­nie du­cha ludz­kie­go i czy­ni cy­wi­li­za­cję nie przy­pad­ko­wem zja­wi­skiem, lecz ko­niecz­no­ścią, ugrun­to­wa­ną w ustro­ju świa­ta i na­le­żą­ce­go doń, cho­ciaż sa­mo­dziel­ne­go umy­słu ludz­kie­go. Po­bu­dek, któ­re wy­wo­ła­ły po­ję­cia naj­do­nio­ślej­sze dla cy­wi­li­za­cyj­ne­go roz­wo­ju ludz­ko­ści, szu­kać na­le­ży w dwóch źró­dłach. Leżą one po czę­ści w ze­wnętrz­nych oko­licz­no­ściach, któ­re na czło­wie­ka wpły­wa­ją, a do tych za­li­cza­ni tak­że wza­jem­ne od­dzia­ły wa­nie jed­no­stek w spo­łe­czeń­stwie; albo też mają swe źró­dło w psy­chicz­nym ustro­ju sa­me­go czło­wie­ka. Jest za­sad­ni­cza róż­ni­ca mię­dzy po­ję­cia­mi, po­cho­dzą­ce­mi z jed­ne­go a dru­gie­go źró­dła. Ich róż­ni­cę okre­śla róż­ni­ca po­bud­ki i spo­so­bu jej dzia­ła­nia. Ze­wnętrz­ne oko­licz­no­ści, wśród któ­rych żyje ja­kieś spo­łe­czeń­stwo, ja­kiś na­ród, ja­kaś bo­daj kla­sa, są mniej wię­cej jed­na­ko­we. To po­do­bień­stwo oko­licz­no­ści, wpły­wów, dzia­ła­ją­cych na ogół, mało pod wzglę­dem psy­chicz­nym zróż­nicz­ko­wa­ny, wy­wo­łu­je u jed­no­stek rów­no­cze­sne i po­dob­ne ob­ja­wy, stwa­rza po­wszech­ne po­trze­by i nie­za­do­wo­le­nia, do­ma­ga­ją­ce się już­to stwo­rze­nia no­wej ja­kiejś for­my, już­to tyl­ko usu­nię­cia nie­przy­ja­znych sto­sun­ków i oko­licz­no­ści. W ze­wnętrz­nych oko­licz­no­ściach tez zna­cho­dzi się je­dy­ne źró­dło za­gad­nień, któ­re ro­dzą się w pew­nym cza­sie na­po­zór nie­wie­dzieć skąd, ogar­nia­ją umy­sły i do­ma­ga­ją się roz­wią­za­nia. Nie po­trze­ba do­da­wać, że za­gad­nie­nia tego ro­dza­ju są przedew­szyst­kiem na­tu­ry prak­tycz­nej.

Dru­giem źró­dłem jest psy­chicz­ny ustrój czło­wie­ka, i to ustrój gie­ne­rycz­ny lub in­dy­wi­du­al­ny. Nie­ma bo­wiem więk­sze­go błę­du, jak uwa­ża­nie na­tu­ry ludz­kiej za rzecz zu­peł­nie bier­ną, z któ­rej tyl­ko ze­wnętrz­ne wpły­wy coś mogą wy­do­być. Owszem, jak wszyst­ko w przy­ro­dzie, tak i na­tu­ra ludz­ka z ko­niecz­no­ścią coś ze sie­bie wy­da­je przez dzia­ła­nie już­to czyn­ni­ków za­sad­ni­czych, wszyst­kim lu­dziom wspól­nych, już­to oso­bi­stych, sta­no­wią­cych in­dy­wi­du­al­ność każ­de­go czło­wie­ka. Tu­taj ja­skra­wiej, niż gdzie­kol­wiek, oka­zu­je się wiel­ka, od­wiecz­na praw­da, że lu­dzie nie są so­bie rów­ni. Jed­na­ko­we wpły­wy ze­wr­nę trzne rów­na­ły ich mię­dzy sobą; tu­taj jed­nak, gdzie o samą du­szę czło­wie­ka cho­dzi, rów­ność ta i po­do­bień­stwo giną nie­mal zu­peł­nie lub ogra­ni­cza­ją się za­le­d­wie do kil­ku ry­sów za­sad­ni­czych. Nig­dzie ta­kiej roz­ma­ito­ści wy­ka­zać nie­po­dob­na, jak w t… zw. ide­al­nych, ale czy­sto ide­al­nych, wszel­kie­go prak­tycz­ne­go czyn­ni­ka po­zba­wio­nych dąż­no­ściach. Rze­czy ta­kie, jak po­pęd do twór­czo­ści ar­ty­stycz­nej, do szu­ka­nia praw­dy dla sa­mej­że praw­dy, roz­ko­szo­wa­nia się pięk­nem, upa­ja­nia się cno­tą i t… p., u jed­no­stek tyl­ko w swej czy­sto­ści i peł­ni się znaj­du­ją i u każ­dej inne przy­bie­ra­ją for­my.

Po­bud­ki te wszyst­kie do­sta­ją się do świa­do­mo­ści czło­wie­ka w for­mie już­to mniej lub wię­cej nie­okre­ślo­ne­go, pod­mio­to­we­go uczu­cia nie­za­do­wo­le­nia już­to ja­sno sfor­mu­ło­wa­nych za­gad­nień, któ­re się do­ma­ga­ją od­po­wie­dzi i roz­wią­za­nia. Tu­taj za­czy­na się dru­gie sta­djum roz­wo­ju. Na­le­ży dać od­po­wiedź. Po wie­dzie­li­śmy wy­żej, że w pew­nych wy­pad­kach za­gad­nie­nia mogą po­wsta­wać rów­no­cze­śnie w ca­łem mnó­stwie jed­no­stek, a więc u ogó­łu; nie­po­dob­na się jed­nak zgo­dzić na to, aby roz­wią­za­nie mo­gło być rów­nież dzie­łem ogó­łu. Roz­wią­za­nie daje za­wsze je­den czło­wiek, je­den umysł po­tęż­ny i gien­jal­ny. Roz­wią­za­nie, któ­re daje, nowe po­ję­cie, któ­re stwa­rza, może nie być zu­peł­ne ani osta­tecz­ne, może wy­ma­gać prze­isto­cze­nia, do­peł­nie­nia, któ­re się w gło­wach no­wych twór­czych jed­no­stek do­ko­na, ale i w ta­kim wy­pad­ku w naj­do­sko­nal­szej i osta­tecz­nej for­mie bę­dzie dzie­łem jed­no­stek, kil­ku jed­no­stek, ale nig­dy ogó­łu. Te jed­nost­ki stwa­rza­ją cy­wi­li­za­cję.

Masy wy­stę­pu­ją dla nas na sce­nę do­pie­ro z chwi­lą, gdy się za­cznie­my py­tać o dal­sze losy stwo­rzo­ne­go po­ję­cia. Rola ich jest tu­taj pra­wie wy­łącz­na; je­śli po­ję­cie dość sil­nie za­ko­rze­ni­ło się w nich, za­czy­na­ją się niem kie­ro­wać, wpro­wa­dzać je w czyn i w ży­cie, da­jąc mu tę cala, ol­brzy­mią prak­tycz­ną po­tę­gę, któ­rą sta­no­wi licz­ba.

Dwo­ja­kie tedy może być sta­no­wi­sko, z któ­re­go moż­na trak­to­wać hi­stor­ję zdo­by­czy du­cha ludz­kie­go. Z pierw­sze­go, a na­zwał­bym je prak­tycz­nem, oświe­tla się wpły­wy prze­waż­nie ze­wnętrz­ne, któ­re do­ma­ga­ły się po­wsta­nia no­wych po­jęć, a przedew­szyst­kiem roz­wa­ża się do­nio­słość tych po­jęć dla ży­cia i skut­ki ich uświa­do­mie­nia. Treść sa­mych­że po­jęć w so­bie wzię­ta ustę­pu­je na plan dru­gi. Z dru­gie­go sta­no­wi­ska, któ­re teo­re­tycz­nie jest wła­ściw­sze, zwra­ca się uwa­gę na po­ję­cia same, na ich wza­jem­ny sto­su­nek, na to, jak jed­ne z dru­gich wy­pły­wa­ły, jak się udo­sko­na­la­ły. Hi­stor­ja cy­wi­li­za­cji, z tego punk­tu wi­dzę nia po­ję­ta, jest hi­stor­ją du­chów i jed­no­stek płod­nych, hi­stor­ją twór­ców.

W roz­wa­ża­niu po­szcze­gól­nych cią­głych zja­wisk hi­stor­ji cy­wi­li­za­cji sani przed­miot zmu­sza nas do przy­ję­cia tej lub owej me­to­dy. Hi­stor­ja po­jęć, prak­tycz­ne ma­ją­cych zna­cze­nie, a więc ta­kich, któ­re ła­two w tłu­mach się przyj­mu­ją i do dzia­ła­nia je skła­nia­ją, w pierw­szym rzę­dzie tedy eko­no­micz­nych, spo­łecz­nych i po­li­tycz­nych, z na­tu­ry przed­mio­tu wy­ma­ga trak­to­wa­nia me­to­dą pierw­szą. Ja­sna na­to­miast, że je­śli cho­dzić nam bę­dzie o po­wsta­wa­nie i roz­wój po­jęć, któ­re z po­wo­du swe­go teo­re­tycz­ne­go i wię­cej in­dy­wi­du­al­ne­go cha­rak­te­ru w ma­sach się nie roz­sze­rza­ją ła­two i wpływ mają cał­kiem nie­znacz­ny, a przy­najm­niej nie­wi­docz­ny na ich czy­ny: ze słusz­no­ścią li tyl­ko dru­gą me­to­dę bę­dzie­my mo­gli sto­so­wać. Do­wo­dzi tego na­wet już prak­ty­ka – dość wspo­mnieć o hi­stor­ji sztu­ki, li­te­ra­tu­ry, fi­lo­zo­fji, a po czę­ści i nauk.

Dla od­róż­nie­nia od in­nych, mo­że­my so­bie po­ję­cia, wy­stę­pu­ją­ce jako czyn­ni­ki roz­wo­ju, na­zwać i de ja mi. Okre­śle­nie to jest zresz­tą do­syć względ­ne; każ­de bo­wiem po­ję­cie, na­wet naj­prost­sze, w okre­sie swe­go po­wsta­nia zna­czy­ło po­stęp w roz­wo­ju ludz­ko­ści i było po­zy­tyw­ną zdo­by­czą cy­wi­li­za­cyj­ną, a stąd słusz­nie ide­ją w po­wyż­szem zna­cze­niu mo­gło­by być na­zwa­ne. Po­zo­staw­my jed­nak mia­no idei dla tych wy­łącz­nie po­jęć ogól­nych, któ­re mają jesz­cze dzi­siaj war­tość dla roz­wo­ju wi­docz­ną, ja­ko­to że wy­li­czę dla przy­kła­du naj­prost­sze – cno­ta, spra­wie­dli­wość, obo­wią­zek i t… d… i t… d. Każ­da z nauk, za­rów­no jak każ­da z dzie­dzin prak­tycz­ne­go ży­cia czło­wie­ka, bę­dąc ob­ja­wem roz­wo­ju w pew­nym kie­run­ku, po­sia­da pew­ną ilość idej, któ­re w niej wy­stę­pu­ją jako po bud­ki i cele, lub dy­rek­ty­wy. Na­uki wsze­la­koż – a tem mniej ży­cie prak­tycz­ne – nie zaj­mu­ją się tre­ścią swych idej, jako ta­kich; są one wy­two­rem idej, re­ali­zu­ją je i znów stwa­rza­ją nowe w naj­prost­szej, mniej lub wię­cej su­ro­wej for­mie, ale nie zaj­mu­ją się nie­mi, jako sa­mo­ist­ne­mi by­ta­mi. Ide­ję są przed­mio­tem do­pie­ro dla fi­lo­zo­fji, któ­rą moż­na­by stąd na zwać na­uką o ide­jach, gdy­by – nie była czemś da­le­ko wię­cej.

Je­że­li po­mi­nie­my po­bud­ki, jako dzia­ła­ją­ce przy­czy­ny, a zwró­ci­my uwa­gę na samą treść idej, to bę­dzie­my je so­bie mo­gli po­dzie­lić na dwie wiel­kie gru­py, róż­nią­ce się mię­dzy sobą tak pod wzglę­dem spo­so­bu po­wsta­wa­nia, albo ra­czej uświa­da­mia­nia się w nas, ja­ko­też co do pew­nych cha­rak­te­ry­stycz­nych wła­ści­wo­ści. Są ide­ję, któ­rych treść od­kry­wa­my poza' sobą, w świe­cie, i ta­kie, któ­rych treść two­rzy­my w so­bie. Nie zna­czy to jed­nak­że by­najm­niej – nota bene! – ja­ko­by pierwr­sze po­wr­sta­ly z ze­wnętrz­nych po­bu­dek, dru­gie z we­wmętrz­nych, w ludz­kiej na­tu­rze za­war­tych; owszem, czę­sto­kroć bywa wprost prze­ciw­nie.– Obie gru­py okre­ślo­no już od­daw­ma. Pierw­sza obej­mu­je tak zwa­ne pra­wa przy­ro­dy, nie bę­dą­ce ni­czem in­nem, jak tyl­ko na­szem wy­obra­że­niem o po­rząd­ku w świe­cie ist­nie­ją­cym, – dru­ga – po­stu­la­ty ży­cia, któ­re sa zno­wu wy­obra­że­niem o po­rząd­ku, jesz­cze nie­ist­nie­ją­cym wpraw­dzie, ale przez nas upra­gnio­nym. Te, o ile im pew­ne wyż­sze zna­cze­nie przy­znać chce­my, na­zy­wa­my tak­że ide­ała­mi. Moż­na z ła­two­ścią wy­ka­zać, że każ­de po­ję­cie ogól­ne, któ­re, jak się wspo­mnia­ło, rów­nież po­nie­kąd za ide­ję we wspo­mnia­nem zna­cze­niu może ucho­dzić, – ko­niecz­nie do jed­nej z tych grup musi na­le­żeć ze wzglę­du na treść?

jaką przed­sta­wia. Po­ję­cia bo­wiem od­no­szą się nie do rze­czy sa­mych, lecz do ich sto­sun­ków lub wła­ści­wo­ści, a wte­dy są wy­ra­zem po­rząd­ku ist­nie­ją­ce­go; albo też wy­ra­ża­ją pew­ne gra­ni­ce do­sko­na­ło­ści, czy­li po­rzą­dek upra­gnio­ny a jesz­cze nie­ist­nie­ją­cy. W lo­gi­ce po­dział ten przed­sta­wia się jako róż­ni­ca, któ­rą czy­ni­my mię­dzy po­ję­cia­mi ana­li­tycz­ne­mi a syn­te­tycz­ne­mi, to jest ta­kie­mi, któ­re po­wsta­ły przez roz­biór pew­nych wy­obra­żeń, a ta­kie­mi, któ­re­śmy stwo­rzy­li przez ich ze­sta­wie­nie i po­łą­cze­nie.

Ide­ją na­zwa­li­śmy so­bie tu­taj po­ję­cie ogól­ne, ma­ją­ce do­nio­słość dla roz­wo­ju cy­wi­li­za­cji. Otoż zu­peł­nie inne mają w tym wzglę­dzie zna­cze­nie ide­ję od­kry­te, niż ide­ję przez nas stwo­rzo­ne. Po­rząd­ko­wi świa­ta, któ­ry się w tych pierw­szych wy­ra­ża pod­le­ga­my tak czy tak, bez wzglę­du na to, czy­śmy go w so­bie w for­mie idei uświa­do­mi­li, czy nie; nie po­trze­ba ich za­tem w ży­ciu re­ali­zo­wać, czy­li w czyn wpro­wa­dzać. Uświa­do­mie­nie ich ma na­to­miast przedew­szyst­kiem ol­brzy­mie teo­re­tycz­ne, ide­al­ne zna­czę-nie, gdyż za­zna­cza­ją one kro­ki du­cha ludz­kie­go w po­zna­niu ze­wnętrz­ne­go świa­ta. Ich prak­tycz­ne zna­cze­nie jest zno­wu dwo­ja­kie: mo­ral­ne i ma­ter­jal­ne. Pod wzglę­dem mo­ral­nym tę one nam ko­rzyść przy­no­szą, że uczy­my się do nich woię na­szą sto­so­wać, jako do nie­prze­kra­czal­nej za­po­ry, ustrze­ga­jąc się w ten spo­sób wie­lu za­wo­dów. Ma­ter­jal­na ko­rzyść po­le­ga na moż­li­wo­ści wy­zy­ska­nia ich w roz­licz­nych za­sto­so­wa­niach do ce­lów co­dzien­ne­go ży­cia. Tak zwa­ne siły przy­ro­dy owła­da­my do­pie­ro wten­czas, gdy ich pra­wa zna­my. Za po­zna­niem świa­ta idzie krok w krok, wraz z ro­zum­nem kie­row­nic­twem na­szej woli, tak­że wła­dza nad świa­tem.

Inne ide­ję stwa­rza­my w so­bie. One to są wła­ści­wym na­byt­kiem cy­wi­li­za­cyj­nym, gdyż one są mo­to­ra­mi, któ­re czło­wie­ka i lu­dzi wpra­wia­ją w ruch, ma­ją­cy na celu ich zre­ali­zo­wa­nie a cy­wi­li­za­cyj­nym po­cho­dem ludz­ko­ści na­zwa­ny. Jed­ne z tych idej, od­po­wied­nio do swe­go cha­rak­te­ru, wpływ wy­wie­ra­ją sil­niej­szy i na więk­sze masy; wpływ in­nych ogra­ni­cza się tyl­ko do jed­no­stek, ale to nie sta­no­wi za­sad­ni­czej róż­ni­cy, zwłasz­cza gdy zwa­ży­my, że istot­na cy­wi­li­za­cja jest za­wsze wła­sno­ścią jed­no­stek tyl­ko, a któ­rych się do­pie­ro fa­la­mi na ogól roz­cho­dzi. Do tych ostat­nich na­le­żą nie­za­prze­cze­nie ide­ały pięk­na i praw­dy. Samą ide­ję praw­dy na­le­ży ści­śle od­róż­nić od okre­ślo­nych po­szcze­gól­nych prawd. Po­ję­cie praw­da jest czy­sto for­mal­ne, i ozna­cza pew­ną ide­al­ną gra­ni­cę roz­wro­ju na­szej my­śli; cala jego treść jest z du­cha na­sze­go, któ­ry dąży do po­zna­nia i jego ide­ał so­bie stwa­rza. Po­zy­tyw­ne, nie­wąt­pli­we, udo­wod­nio­ne praw­dy, to czę­ścio­we re­ali­za­cje owe­go ide­ału, bę­dą­ce uję­ciem okre­ślo­nej tre­ści, czę­sto­kroć z ze­wnątrz za­czerp­nię­tej, w for­mę przez nas stwo­rzo­ną. Ta re­ali­za­cja ide­ału praw­dy na trzech od­by­wa się dro­gach, któ­re­mi są: co­dzien­ne do­świad­cze­nie ży­cio­we, na­uki i fi­lo­zo­fja, któ­rej wr tym wzglę­dzie pierw­szeń­stwo się na­le­ży. Grie­ne­za jej i isto­ta prze­ko­na­ją nas o tem do­wod­nie.

Całą fi­lo­zo­fję stwo­rzy­ła zu­peł­nie pod­mio­to­wa, każ­de­mu czło­wie­ko­wi w mniej­szym lub więk­szym stop­niu wro­dzo­na żą­dza po­zna­nia. Wąt­pię, aby tę dąż­ność, któ­ra u jed­no­stek do­cho­dzi do nie­zmie­rzo­nej na­wret po­tę­gi, moż­na uwa­żać za wy­nik dzia­ła­nia ze­wnętrz­nych oko­licz­no­ści, a tem sa­mem prak­tycz­ne po­cho­dze­nie jej przy­zna­wać. Koni us wpraw­dzie, kto­by z jej skut­ków chciał są­dzić o jej źró­dle, mo­gło­by się in­a­czej zda­wać. Wszak co­dzien­ne na­wet po­zna­nie ota­cza­ją­cych nas rze­czy tak licz­ne i do­nio­słe prak­tycz­ne ko­rzy­ści nam przy­no­si, nie mó­wiąc już o na­ukach i wie­dzy, któ­ra jest prze­cież tyl­ko sys­te­ma­tycz-nem po­zna­niem świa­ta i czło­wie­ka! To praw­da, ale czyż stąd mo­że­my wnio­sko­wać, że czło­wiek dla­te­go od po­cząt­ku dą­żył do po­zna­nia, że mu to ko­rzyść przy­no­si­ło? Gdy­by tak było, to bez­wąt­pie­nia na­przód sys­te­ma­ty­zu­jąc swo­je po­zna­nie, był­by się zwra­cał do szcze­gó­łów, któ­re, jako naj­bliż­sze, naj­więk­sze mają dlań zna­cze­nie. Tak jed­nak nie było. Czło­wiek wpierw zwra­cał się my­ślą ku ogó­ło­wi i naj­pierw stwa­rzał re­li­gję, a przy ko­leb­ce nauk szcze­gó­ło­wych sta­ła fi­lo­zo­fja, po­stać mgli­sta i dziw­na, któ­ra nie była dziec­kiem nig­dy, i w wie­kach, miast ro­snąć, wy­ra­zi­sto­ści tyl­ko i cia­ła na­bie­ra. Praw­do­po­dob­niej­sza jest tedy, że dąż­ność po­znaw­cza ma źró­dło w psy­chicz­nym ustro­ju czło­wie­ka, a prak­tycz­ne ko­rzy­ści, ja­kie przy­no­si, są nie­ja­ko jej pro­duk­tem ubocz­nym. Na­tu­ral­nie mowa tu o bo­jow­ni­kach praw­dy, a nie o ogó­le, któ­re­mu praw­da po naj­więk­szej czę­ści jest obo­jęt­na, je­śli do prak­tycz­ne­go ży­cia za­sto­so­wać się nie da.

Róż­ne się dzi­siaj wy­ła­nia­ją teo­r­je, któ­re usi­łu­ją okre­ślić, na czem po­le­ga wła­ści­wie na­uko­we po­zna­nie świa­ta ze­wnętrz­ne­go. Wszyst­kie jed­nak w dwóch punk­tach mniej wię­cej ze sobą się zga­dza­ją. Co do tre­ści przy­zna­ją, że znać świat i przy­ro­dę zna­czy: znać sto­sun­ki, za­cho­dzą­ce po­mię­dzy po­szcze­gól­ne­mi zja­wi­ska­mi; co do for­my zaś twier­dzą, że po­znać zja­wi­sko ja­kieś zna­czy: spro­wa­dzić je do zja­wisk prost­szych i już zna­nych, czy­li opi­sać je za­po­mo­cą jak naj­mniej­szej ilo­ści za­sad. Po­zna­nie ta­kie, czyn­ność czy­sto ana­li­tycz­na, do ce­lów prak­tycz­nych ży­cia wy­star­cza naj­zu­peł­niej; ale czy za­do­wa­la rów­nież cał­ko­wi­cie na­szą żą­dzę po­zna­nia? Otoż zda­je się, że nie. Praw­dy na tej dro­dze od­kry­te, jak zresz­tą wszyst­kie praw­dy zdo­by­te in­duk­cją, po­sia­da­ją dla nas pew­ność aser­to­rycz­ną, to zna­czy: wie­my, że tak jest, ale nie wie­my, że tak być musi. Pod­mio­to­wa żą­dza po­zna­nia w nas nie za­do­wa­la się jed­nak tem. Pcha ona nas do po­szu­ki­wa­nia pew­no­ści apo­dyk­tycz­nej: do uzna­nia sta­nu rze­czy i związ­ku ich wza­jem­ne­go nie tyl­ko za ist­nie­ją­cy, lecz tak­że za ko­niecz­ny. W prak­ty­ce co­dzien­ne­go już ży­cia prze­su­wa­my ko­niecz­ność ja­kie­goś zja­wi­ska na dru­gie, po­prze­dza­ją­ce je, jako na jego przy­czy­nę, z tej zaś przy­czy­ny da­lej, na przy­czy­nę przy­czy­ny i zno­wu da­lej, aż w nie­skoń­czo­ność. W ten spo­sób od­su­wa­my trud­ność, łu­dząc się, że ją przez to zno­si­my. Ale trud­ność po­zo­sta­je trud­no­ścią, za­gad­nie­nie nie gi­nie i duch nasz do­ma­ga się cią­gle za­sa­dy, któ­ra, sama przez się nie­wąt­pli­wa i ja­sna, mo­gła­by się stać dla nas źró­dłem prze­świad­cze­nia o ko­niecz­no­ści tego, co wi­dzi­my. Ta dąż­ność do szu­ka­nia apo­dyk­tycz­nej pew­no­ści jest tak głę­bo­ko za­ko­rze­nio­na w du­chu na­szym, tak nie­roz­dziel­nie z nim zro­sła, że żad­ne sys­te­my fi­lo­zo­ficz­ne, uwa­ża­ją­ce ją za obłęd sui ge­ne­ris, znieść jej i wy­ko­rze­nić nie są zdol­ne. Ta to wła­śnie dąż­ność, a na­zy­wam ją praw­dzi­wą dąż­no­ścią po­znaw­czą w czło­wie­ku, spra­wia, że ludz­kość nie za­do­wa­la się i nie za­do­wo­li się nig­dy aser­to­rycz­ne­mi praw­da­mi, któ­re jej po­da­ją na­uki spe­cjal­ne i do­świad­czal­ne, lecz za­wsze bę­dzie szu­ka­ła ich do­peł­nie­nia, z jed­nej stro­ny w do­gma­tach t… zw. ob­ja­wie­nia, z dru­giej w me­ta­fi zyee, cho­ciaż­by jej na­dziei nie speł­nia­ły i nie da­wa­ły jej tego, co obie­cu­ją.

Ludz­kość pier­wej so­bie two­rzy­ła do­gma­ty, nim się za­bra­ła do sys­te­ma­tycz­ne­go i na­uko­we­go ba­da­nia zja­wisk, dla któ­rych treść owych do­gma­tów mia­ła być źró­dłem apo­dyk­tycz­no­ści. W tym okre­sie, w okre­się two­rze­nia pierw­szych na­iw­nych nie­raz po­jęć re­li­gij­no-me­ta­fi­zycz­nych, czło­wiek nie bada na­wet jesz­cze związ­ków i zja­wisk, któ­re mi­mo­wo­li pra­gnie już uznać za ko­niecz­ne, lecz zwra­ca się cały do wy­szu­ka­nia, do utwo­rze­nia fan­ta­zją za­sa­dy, któ­ra­by mogł za nie­wąt­pli­wą przy­jąć i – za jej dzie­ło świat uwa­ża­jąc – w ten spo­sób oszu­kać swe nie­prze­par­te pra­gnie­nie po­zna­nia. Taka mniej wię­cej do­wol­nie wy­two­rzo­na za­sa­da, za­zwy­czaj bó­stwo ja­kieś, we­dle po­trze­by w do­wol­ne wy­po­sa­żo­ne przy­mio­ty i wła­dze, sta­je się nie­ja­ko spi­chrzem, do któ­re­go skła­da czło­wiek wszyst­kie swe wąt­pli­wo­ści i są­dzi, że je przez to roz­wią­zał, mało się zresz­tą trosz­cząc o to, czy one się tam po­go­dzą ze sobą.

Ta­kie za­sa­dy apo­dyk­tycz­no­ści, przez pier­wot­ne re­li­gje wy­szu­ka­ne i jako bó­stwa upo­sta­cio­wa­ne, malo się do ist­nie­ją­cych w świe­cie sto­sun­ków sto­so­wa­ły; gdy tedy już były go­to­we, świat mu­siał się sto­so­wać do nich, zwłasz­cza, że wa­run­kiem ich war­to­ści bvła ich nie­ty­kal­ność i nie­na­ru­szal­ność. Wa­ru­nek ten był ko­niecz­ny, bo usu­wał treść ich z pod kry­tycz­nej kon­tro­li ludz­kie­go umy­słu, zaś wszel­ki kry­ty­cyzm, za­sto­so­wa­ny do nich, mu­siał je znieść i oba­lić, wska­zu­jąc sprzecz­no­ści, któ­re­mi już z za­ło­że­nia były prze­peł­nio­ne. Taki stan rze­czy dla umy­słów ba­daw­czych nie mogł trwać dłu­go i prę­dzej czy po­źniej mu­siał się oka­zać nie­wy­star­cza­ją­cym. Prze­ko­na­no się na­przód, źe zja­wi­ska świa­ta wi­dzial­ne­go i ich wza­jem­ne sto­sun­ki mu­szą być nie­ja­ko pod­sta­wą i punk­tem wyj­ścia w szu­ka­niu źró­dła apo­dyk­tycz­no­ści dla nich, bo one są wła­śnie py­ta­niem, na któ­re od­po­wie­dzieć na­le­ży. Na­stęp­nie sta­ło się ja­snem, że w od­po­wie­dzi tej nie może być sprzecz­no­ści. Tu­taj za­czy­na się me­to­dycz­na pra­ca, świa­do­me dą­że­nie do ja­sno okre­ślo­ne­go celu. Aby wy­szu­ka­na za­sa­da pierw­sze­mu wa­run­ko­wi od­po­wia­da­ła, to zna­czy: sto­su­jąc się do zja­wisk w świe­cie, mo­gła je istot­nie wy­ja­śnić i być dla nich źró­dłem apo­dyk­tycz­no­ści, po­trzeb­na była prak­tycz­na zna­jo­mość świa­ta i ist­nie­ją­cych w nim sto­sun­ków, czy­li to, cze­go dzi­siaj wy­ma­ga­my od nauk spe­cjal­nych i do­świad­czal­nych. Aby zaś w za­sa­dzie sa­mej i w sto­so­wa­niu jej do świa­ta sprzecz­no­ści nie było, trze­ba było stwo­rzyć lo­gi­kę w naj­ob-szer­niej­szem tego sło­wa zna­cze­niu, jako na­ukę my­śle­nia. Z chwi­lą, gdy pierw­sze usi­ło­wa­nia w tym kie­run­ku się po­ja­wia­ją, ro­dzi się fi­lo­zo­fja.

Osta­tecz­nym ce­lern fi­lo­zo­fji jest wy­na­le­zie­nie jak naj­prost­szej a zgod­nej w sa­mej so­bie za­sa­dy, któ­ra­by się mo­gła stać źró­dłem apo­dyk­tycz­no­ści dla zja­wisk świa­ta. Wszyst­ko inne jest u niej albo środ­kiem, albo też wy­ni­kiem tych usi­ło­wań. Fi­lo­zo­fja w pierw­szej do­bie swe­go ist­nie­nia lek­ce­wa­ży­ła trud­no­ści, zwłasz­cza te, któ­re wy­ni­ka­ły z nie­zna­jo­mo­ści zja­wisk świa­ta. Pierw­si fi­lo­zo­fo­wie my­śle­li, źe po­bież­na i bez­ład­na, z co­dzien­ne­go do­świad­cze­nia wy­ni­ka­ją­ca zna­jo­mość świa­ta upraw­nia ich już i wy­star­cza do wy­cią­ga­nia ogól­nych i da­le­ko idą­cych wnio­sków. Ry­chło jed­nak prze­ko­na­li się, źe tak nie jest; nowy, przy­pad­kiem nie­raz od­kry­ty fakt, nie­zau­wa­żo­ne lub nie­oce­nio­ne do­tych­czas zja­wi­sko wy­ka­zy­wa­ło nie­do­sta te­ezność ich za­sad i oba­la­ło sztucz­ną a mo­zol­ną bu­do­wę ich ro­zu­mo­wań. Zda­rza­ło się jed­nak rów­nież cza­sem, że za­sa­da, nie­zu­peł­nie z fak­ta­mi do­świad­cze­nia zgod­na (albo może tyl­ko taka, z któ­rą owych fak­tów po­go­dzić jesz­cze nie umia­no?), taką po­sia­da­ła moc, z taką prze­ko­ny­wa­ją­cą pro­sto­tą i siłą prze­ma­wia­ła do umy­słu ludz­kie­go, któ­ry ją stwo­rzył, że była zdol­na oprzeć się zwy­cię­sko na­po­ro­wi prze­czą­cych jej po­zor­nie czy istot­nie – zja­wisk z do­świad­cze­nia zna­nych. Wte­dy sta­wa­ła się rzecz dziw­na i je­dy­na w swym ro­dza­ju. Rze­czy­wi­stość zmy­sło­wa zbyt do­brze już była zna­na, aby ją moż­na było wbrew do­świad­cze­niu prze­krę­cić i do za­sa­dy za­sto­so­wać – a za­tem prze­ci­na­no wę­zeł, któ­ry się roz­pla­tać nie dał i za­prze­cza­no wprost rze­czy­wi­sto­ści śwria­ta w tej po­sta­ci, w ja­kiej go zmy­sły na­sze wri­dzą. Pierw­szy do­sad­ny przy­kład ta­kiej nie­sły­cha­nej i nie­zrów­na­nej śmia­ło­ści my­śli dają nam Ele­aci, szko­ła, albo, jak się sami z duma na­zy­wa­li, ród fi­lo­zo­fow grec­kich w dol­nej Ital­ji, na pięć­set lat przed roz­po­czę­ciem na­szej ery. Stwo­rzyw­szy so­bie za­sa­dę ab­so­lut­nej jed­no­ści wszech­by­tu – któ­ra, na­wia­sem po­wie­dziaw­szy, od wie­ków aż po dziś dzień wy­stę­pu­je jako nie­prze­par­ty po­stu­lat umy­słu ludz­kie­go – nie mo­gli się w niej do­szu­kać róż­no­li­te­go świa­ta, ka­za­li mu się tedy roz­wiać w mar­ną ułu­dę. Ale po­znaw­czy duch ludz­ki chciał pra­wo­wi­tej wła­dzy nad świa­tem i dla­te­go nie mogł się za­do­wo­lić taką ty­ran­ją swe­go naj­wnętrz­niej-sze­go two­ru. Przy­tem nur­to­wa­ło i nur­tu­je w jego głę­bi wie­czy­ste prze­ko­na­nie o moż­li­wo­ści osią­gnie­nia zgo­dy mię­dzy tem, co on w so­bie stw­ra­rza, a tem, co jest na­okół nie­go i przez zmy­sły mu się udzie­la. I czuł duch ludz­ki, że ta upra­gnio­na zgod­ność na­stą pić musi, gdy tyl­ko po­zna do­kład­nie wszyst­kie szcze­gó­ły ota­cza­ją­ce­go go świa­ta. Wo­bec prze­ko­na­nia bo­wiem o po­tę­dze my­śli, dla któ­rej za­wsze praw­dą jest to, co sama ze sie­bie stwa­rza, wie­rzo­no – i kto po­wie, że nie­słusz­nie? – że przy­czy­na wszel­kich nie­po­ro­zu­mień tam, w tej nie­zna­jo­mo­ści leży. Zwró­co­no się tedy do sys­te­ma­tycz­ne­go ba­da­nia szcze­gó­łów i ich związ­ków. Pra­ca na ra­zie zda­wa­ła się nie­trud­ną i nie­wie­le wy­ma­ga­ją­cą cza­su. W mia­rę jed­nak jak po­stę­po­wa­ła, sta­wa­ła się co­raz żmud­niej­szą, a cel jej osta­tecz­ny co­raz wię­cej w dal się od­su­wał i we mgle nie­pew­no­ści to­nął przed oczy­ma nie­cier­pli­wych i za­ufa­nych w so­bie ba­da­czy. Po­ka­za­ło się wresz­cie, że fi­lo­zo­fja sama tej pra­cy nie­po­do­ła, że musi ją prze­ka­zać in­nym i zgo­dzić się na to, że z ręku dru­gich bę­dzie bra­ła ma­ter­jał do swych syn­tez i uogól­nień. Na­stą­pił roz­łam, z fi­lo­zo­fji wy­ło­ni­ły się na­uki spe­cjal­ne i do­świad­czal­ne, sto­ją­ce z po­cząt­ku w wy­raź­nej za­leż­no­ści od niej, jako jej po­moc­ni­ce.

Sto­su­nek ten roz­luź­niał się z bie­giem cza­su co­raz wię­cej. Za­kre­sy ba­da­nia nauk za­okrą­gla­ły się co­raz bar­dziej i za­my­ka­ły w so­bie, zy­sku­jąc w ten spo­sób na sa­mo­dziel­no­ści. Przez pe­wien czas pod­da­wa­ły się jesz­cze na­uki do­bro­wol­nie kon­tro­li fi­lo­zo­fji, wie­rząc, że ona jed­na przez lo­gi­kę, jako część swą in­te­gral­ną, dróg ludz­kiej my­śli i gra­nic jej po­tę­gi świa­do­ma, może o ich dro­gach wy­ro­ko­wać. Z cza­sem jed­nak i to usta­ło. W obec­nej do­bie na­uki spe­cjal­ne za­po­mnia­ły snadź o roli, jaka im z na­tu­ry rze­czy przy­pa­da w udzia­le i uwa­ża­jąc swe wy­ni­ki za osta­tecz­ny cel wie­dzy ludz­kiej, za­czy­na­ją się wy­ła­my­wać z pod wrszel­kie­go wpły­wu swej mat­ki, fi­lo­zo­fji, a na­wret co gor­sza woię swą jej na­rzu­cać. Przy­czy­na, któ­ra ten stan rze­czy spro­wa­dzi­ła, jest ja­sna. Na­uki po­stę­po­wa­ły i po­stę­pu­ją raź­no i pew­nie, ma­jąc i za­da­nie ła­twiej­sze i ma­ter­jał w do­świad­cze­niu go­to­wy; fi­lo­zo­fja zaś waha się w swych wy­ni­kach i czę­sto w tyle zo­sta­je, po­nie­waż musi cze­kać na ma­ter­jał, któ­re­go jej na­uki do­star­cza­ją, i póki ten ma­ter­jał w zu­peł­no­ści przed nią go­to­wy nie leży, ostat­nie­go sło­wa, w któ­rem się cala stre­ści, wy­po­wie­dzieć nie może.

Fi­lo­zo­fja tam się do­pie­ro za­czy­na, gdzie się na­uki do­świad­czal­ne koń­czą, a ich ostat­nie słow­ro bę­dzie do­pie­ro jej pierw­szem. Na­uki do­świad­czal­ne bez fi­lo­zo­fji nie zna­czą nic, po­nie­waż wie­dza przez nie zdo­by­ta nie za­do­wa­la praw­dzi­wej dąż­no­ści po­znaw­czej w czło­wie­ku. One mó­wią tyl­ko, co jest i jak jest; rze­czą fi­lo­zo­fji jest, a ra­czej bę­dzie, po­wie­dzieć, dla­cze­go tak jest, dla­cze­go tak być może i dla­cze­go tak być musi.

Z fak­tu jed­nak, że wy­ni­ki nauk do­świad­czal­nych praw­dzi­wej żą­dzy po­zna­nia nie za­do­wa­la­ją, wy­ni­ka jesz­cze i co in­ne­go. Tu mia­no­wi­cie leży po­wód, dla któ­re­go czło­wiek nie może zdo­być się na cier­pli­wość i nie chce cze­kać z roz­po­czę­ciem fi­lo­zo­fo­wa­nia do chwi­li, gdy ma­ter­jał bę­dzie go­tow­ry, lecz usta­wicz­nie i wciąż na nowo usi­łu­je bu­do­wać z okru­chów nie­zu­peł­nych jesz­cze prawd do­świad­czal­nych du­cho­wą wie­żę Ba­bel, po któ­rej­by mogł do­stać się do swe­go nie­ba my­śli, skąd wszyst­ko wyda się ja­snem, pro­stem i na­tu­ral­nem. Usi­ło­wa­nia te, rzecz pro­sta, ska­za­ne są na ra­zie na cią­głe nie­po­wo­dze­nia; duch ludz­ki się ich jed­nak nie wy­rze­ka i par­ty do nich nie­prze­mo­żo­nym wła­snym po­pę­dem, wie­rzy nie­złom­nie, że je uwień­czy kie­dyś po­myśl­ny sku­tek.

Fi­lo­zo­fja, jako dą­że­nie do apo­dyk­tycz­no­ści, stresz­cza w so­bie wszyst­kie usi­ło­wa­nia my­śli ludz­kiej, ku po­zna­niu zwró­co­nej. Mimo po­wol­ność, z jaką po­stę­pu­je, mimo wszyst­kie nie­po­wo­dze­nia i trud­no­ści, jest fi­lo­zo­fja naj­wyż­szą re­ali­za­cją praw­dy, jed­nej z tych idej, któ­re są mo­to­ra­mi cy­wi­li­za­cyj­ne­go po­cho­du ludz­ko­ści. Praw­dą bo­wiem w ca­łem tego sło­wa zna­cze­niu jest do­pie­ro to, co za­do­wa­la na­szą dąż­ność po­znaw­czą, któ­ra się do­ma­ga apo­dyk­tycz­no­ści.

Praw­dy w tem zna­cze­niu nie od­kry­wa­my, lecz ją stwa­rza­my. – Do­świad­cze­nie, ba­da­nie, do­star­cza nam tyl­ko ma­ter­ja­łu w po­sta­ci pew­nych, prze­waż­nie ana­li­tycz­nych są­dów aser­to­rycz­nych, z któ­rych praw­dę bez­względ­ną do­pie­ro stwo­rzyć na­łe­źy. Two­rzyć bo­wiem zna­czy, tak dane pier­wiast­ki po­łą­czyć, iżby z nich po­wsta­ła jed­ność nowa, od pier­wiast­ków róż­na a przed­tem nie ist­nie­ją­ca. Tego do­ko­nu­je wła­śnie fi­lo­zo­fja, re­ali­zu­jąc ide­ał praw­dy, wo­bec ma­ter­ja­łu do­star­czo­ne­go jej przez co­dzien­ne do­świad­cze­nie i na­uki. Bada ona ten ma­ter­jał, pro­stu­je, waży – i to jest część kry­tycz­na jej pra­cy; łą­czy na­stęp­nie w obcą do­świad­cze­niu ca­łość apo­dyk­tycz­ne­go na świat po­glą­du – a to już jej pra­ca twór­cza. Fi­lo­zo­fja jest two­rze­niem, któ­re się róż­ni od two­rze­nia, zwa­ne­go sztu­ką, tyl­ko tem, że ku in­ne­mu zmie­rza ide­ało­wi.

Czy fi­lo­zo­fja jest na­uką? Py­ta­nie do­syć draż­li­we. Obroń­cy na­uko­wo­ści fi­lo­zo­fji wy­ka­za­li, że po­sia­da ona wszyst­kie ce­chy, sta­no­wią­ce isto­tę na­uki; pod­czas gdy ich prze­ciw­ni­cy, od­są­dza­jąc fi­lo­zo­fję od mia­na na­uki i wy­zna­cza­jąc jej miej­sce "niz­sze, gdzieś w po­środ­ku po­mię­dzy na­uką, re­li­gją a sztu­ką, mie­li za­wsze na my­śli, na­wet gdy się nie przy­zna­wa­li do tego, nie fi­lo­zo­fję, jako taką, lecz pe­wien jej kie­ru­nek dla sie­bie nie sym­pa­tycz­ny. Sta­now­czo, fi­lo­zo­fja nie jest ni­czem mniej, niż na­uki; to udo­wod­nio­no, – ale war­to­by się może za­sta­no­wić, czy nie jest czem wię­cej? Po­sia­da wszyst­kie ce­chy cha­rak­te­ry­stycz­ne nauk, ale po­sia­da po­nad­to coś, na czem zby­wa na­ukom. To tkwią­cy w niej mo­ment twór­czy. Mnie się zda­je, że sto­su­nek fi­lo­zo­fji do nauk jest ten sam, co sto­su­nek sztu­ki do rze­miosł. I to za­rów­no co do gie­ne­zy, jak i co do isto­ty. Weź­my pod uwa­gę kil­ka naj­waż­niej­szych i naj­cha­rak­te­ry­stycz­niej­szych mo­men­tów.

Tak samo fi­lo­zo­fja star­sza jest od nauk, choć się dzi­siaj bez nich obejść nie może, jak jest sztu­ka star­sza od rze­miosł, na któ­rych się opie­ra. – Za­tem ostat­niem twier­dze­niem, cho­ciaż­by się mo­gło wy­da­wać pa­ra­dok­sal­nem, wie­le prze­cież prze­ma­wia. W szcze­gó­ły wda­wać się tu nie­po­dob­na; po­mi­nę też dane z et­no­gra­fji dzi­kich lu­dów, któ­re­by sil­nie to zda­nie po­par­ły. Dość za­uwa­żyć, iż rze­mio­słem na­zy­wa­my wy­twa­rza­nie przed­mio­tów, słu­żą­cych prze­waż­nie prak­tycz­ne­mu użyt­ko­wi, z uwzględ­nie­niem naj­prost­szych bo­daj wa­run­ków es­te­ty­ki. Dąż­ność do pięk­na jest nam wro­dzo­na po­dob­nie, jak dąż­ność do praw­dy, pod­czas gdy po­trze­by prak­tycz­ne wy­two­rzy­ły się w nas do­pie­ro pod wpły­wom ze­wnętrz­ne­go świa­ta. Sztu­ka tedy, jako bez­względ­na re­ali­za­cja pięk­na (mniej­sza na ra­zie, co wła­ści­wem pięk­nem na­zwie­my), jest tem sa­mem rze­czą lo­gicz­nie pierw­szą, a rze­mio­sła, któ­re to pięk­no ubocz­nie i czę­ścio­wo re­ali­zu­ją, wtó­ra. Ale i cza­so­wo ten sto­su­nek tak się mu­siał przed­sta­wiać. Czło­wiek za­pew­ne wpierw, a w każ­dym ra­zie nie póź­niej, za­czął się zdo­bić, niż zbro­ić. Na­stęp­nie roz­wój sztu­ki szedł ręka w rękę z roz­wo­jem rze­miosł, po­dob­nie jak roz­wój fi­lo­zo­fji z roz­wo­jem nauk. Dość mamy hi­sto­rycz­nych do­wo­dów na to, że rze­mio­sła wy­od­ręb­nia­ły się po­wo­li ze sztu­ki tak, jak na­uki z fi­lo­zo­fji.

Sztu­ka stoi po­nad rze­mio­sła­mi przez swą bez po­rów­na­nia więk­szą sa­mo­dziel­ność i swo­bo­dę w two­rze­niu oraz przez wy­zby­cie się mo­men­tu prak­tycz­ne­go na ko­rzyść zwró­ce­nia się całą isto­tą ku ide­ało­wi. Ten sam sto­su­nek po­wta­rza się mię­dzy fi­lo­zo­fją z jed­nej a na­uka­mi z dru­giej stro­ny. I fi­lo­zo­fja sa­mo­dziel­niej­sza jest i swo­bod­niej­sza, wię­cej twór­cza od nauk, i fi­lo­zo­fja, po­dob­nie jak praw­dzi­wa sztu­ka, nie ma prak­tycz­ne­go celu na oku, któ­ry mo­żem bądź co bądź za­wsze w na­ukach od­na­leść. Fi­lo­zo­fji są na­uki po­trzeb­ne jak rze­mio­sła sztu­ce, któ­ra­by bez nich ist­nieć nie mo­gła, ale za­rów­no fi­lo­zo­fja jak sztu­ka są, a przy­najm­niej być po­win­ny, pra­wo­da­we­zy­nia­mi w pod­le­głych im dzie­dzi­nach na­uki i rze­mio­sła. A jak nie­ma rze­mio­sła, w kto­rem­by­smv nie od­krvli mo­men­tów ar­ty­stycz­nej twór­czo­ści, tak i w każ­dej na­uce tkwi, choć przy­głu­szo­ny nie­raz, czyn­nik fi­lo­zo­ficz­ny. Do­wo­dzą tego wszyst­kie syn­te­zy, mniej wię­cej sa­mo­dziel­nie przez na­uki do­ko­ny­wa­ne.

Fi­lo­zo­fja i sztu­ka to naj­wyż­sze wy­two­ry du­cha ludz­kie­go, to jego naj­praw­dziw­sze i naj­czyst­sze ży­cie. One sta­no­wią praw­dzi­wą cy­wi­li­za­cję. Za­iste, wy­glą­da­ją obie, jak dwie sio­stry bliź­nie, do­peł­nia­ją­ce się wza­jem­nie. Obie sa two­rze­niem, z tą tyl­ko róż­ni­cą, że jed­na stwa­rza praw­dę, a dru­ga pięk­no. Moż­na­by je uwa­żać za za­ła­ma­ne w pry­zma­cie du­szy ludz­kiej pro­mie­nie jed­ne­go słoń­ca, bo­skiej, ab­so­lut­nej po­tę­gi twór­czej, któ­ra się we wszech­by­cie za­wie­ra i ob­ja­wia. Bliz­kie­go ich po­kre­wień­stwa do­wo­dzi fakt, że naj­więk­si fi­lo­zo­fo­wie byli ar­ty­sta­mi, a naj­więk­si ar­ty­ści fi­lo­zo­fa­mi, jak gdy­by po­tę­ga twór­cza tam, gdzie do­cho­dzi naj­wyż­szej siły, nie mo­gła się jed­no­stron­nym roz­wo­jem za­do­wo­lić i wy­czer­pać, lecz w ca­łej peł­ni wszech­stron­nie się wy­le­wa­ła. Nie­chaj za przy­kład po­słu­żą ta­kie imio­na, jak: Sa­lo­mon, Pla­to, Dan­te, Go­ethe, Schel­ling, Nie­tz­sche…

Ze­sta­wie­nie fi­lo­zo­fji ze sztu­ką nie jest jej po­ni­że­niem, jak są­dzą nie­któ­rzy jej obroń­cy i – prze­ciw­ni­cy, owszem, jest pod­nie­sie­niem jej na pie­de­stał, któ­ry się jej słusz­nie na­le­ży.

ZE ŚWIA­TA MY­ŚLI.

Sta­re to zda­nie, że książ­ka­mi, jak ludź­mi, rzą­dzi ja­kiś los. Są książ­ki zy­sku­ją­ce uzna­nie, roz­cho­dzą­ce się w ty­sią­cach eg­zem­pla­rzy dzię­ki przy­pad­ko­wi, któ­ry im się dal w pew­nym cza­sie i w pew­nych sprzy­ja­ją­cych oko­licz­no­ściach uka­zać, lub dzię­ki ja­kiejś za­le­cie ze­wnętrz­nej a prze­wa­ża­ją­cej u czy­tel­ni­ków bła­hą nie­raz treść. I na­odw­rót są książ­ki nie czy­ta­ne i za­po­mnia­ne, choć w isto­cie na lep­szy los za­słu­gu­ją. Cza­sem win­ne temu oko­licz­no­ści, cza­sem wina leży w nich sa­mych. Za­wie­ra­ją nie­raz wie­le my­śli pięk­nych i głę­bo­kich, ale wy­po­wia­da­ją je nie­po­rząd­nie a za­cho­wu­ją się przy­tem, jak lu­dzie źle wy­cho­wa­ni: mó­wią o swo­ich za­słu­gach dużo i z wiel­ką pew­no­ścią a wszyst­kich łają… A mimo wszyst­ko są to czę­sto­kroć do­bre książ­ki…

Co to jest do­bra książ­ka? Je­śli mó­wi­my o po­waż­nem dzie­le, od­po­wiedź w isto­cie ła­twiej­sza, niż­by się to na po­zór zda­wać mo­gło wo­bec róż­no­ści są­dów ludz­kich. Naj­wyż­szem do­brem każ­dej isto­ty jest to, co ona na swą wy­łącz­ną wła­sność po­sia­da, co ją od wszyst­kich in­nych istot wy­róż­nia. U czło­wie­ka jest to myśl – świa­do­ma, twór­cza i nie­za­leż­na. Każ­da książ­ka za­tem, któ­ra tej my­śli roz­wi­nąć się po­ma­ga, jest do­bra. Roz­róż­nić tu trze­ba jed­nak dwie ka­te­go­rye: Są książ­ki, któ­re myśl kształ­cą i po­więk­sza­ją za­sób wie­dzy, od­gry­wa­jąc wo­bec czło­wie­ka rolę mą­drych na­uczy­cie­li, – i inne, któ­re myśl za­chę­ca­ją do sa­mo­dziel­ne­go lotu, otwie­ra­jąc przed nią da­le­kie per­spek­ty­wy. Zu­peł­nie in­nej mia­ry trze­ba uży­wać w oce­nia­niu war­to­ści jed­nych a dru­gich. Pierw­sze mó­wić po­win­ny praw­dę, nie­wąt­pli­wą i do­wie­dzio­ną praw­dę; zna­cze­nie dru­gich po­le­ga na ich im­pul­sy-wnem dzia­ła­niu; mie­rzyć je więc trze­ba tem, czy przy­no­szą co no­we­go, śmia­łe­go i pięk­ne­go, choć­by to nie było ostat­niem sło­wem w da­nej spra­wie. A je­śli przy­no­szą, to są do­bre, mimo wszel­kie wady, ja­kie­by poza tem mieć mo­gły. Książ­ki pierw­szej ka­te­gor­ji na­le­ży czy­tać cią­gle, – dru­giej raz tyl­ko. Je­śli speł­ni­ły swe za­da­nie, otwar­ły okno my­śli ludz­kiej, to do­syć.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: