Prom - ebook
Prom - ebook
Dziewiczy rejs promu duńskich linii na Wyspy Owcze nie kończy się tak, jak powinien. Jednostka niespodziewanie zatrzymuje się na wodach przybrzeżnych archipelagu, gdzie sieci komórkowe nie mają zasięgu. Kontakt z załogą urywa się i wszystko wskazuje na to, że prom został uprowadzony.
Na pokładzie jest Katrine Ellegaard, duńska policjanta, która na własną rękę stara się ustalić, co się dzieje. Szybko przekonuje się, że wdrożono procedury awaryjne, uniemożliwiające przemieszczanie się między pokładami, a na statku prawdopodobnie znajdują się terroryści.
Tymczasem czekający na nią w Vestmannie Hallbjorn Olsen odkrywa, że wyjaśnienie sprawy może kryć się nie na promie, ale na archipelagu
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-271-5662-4 |
Rozmiar pliku: | 909 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Sobota, 14 stycznia, godz. 13.29
Świat zdawał się wyblakły. Katrine Ellegaard jako jedna z niewielu osób zdecydowała się wyjść na pokład, kiedy prom zbliżał się do pogrążonego we mgle archipelagu. Wypatrywała zabudowań Tórshavn, ale ze względu na parszywą pogodę ledwo dostrzegała odległe klify na wyspie Streymoy.
Wichura była tak silna, że można było odnieść wrażenie, iż potrafiłaby wywiać duszę z ciała człowieka. A jeśli nawet nie, to z pewnością zwiewała kaptur z głowy Katrine. Policjantka ściągnęła mocniej sztormówkę, podchodząc do relingu.
Nie było na co patrzeć, ale nie zamierzała wracać pod pokład. Przypuszczała, że to ostatni raz, kiedy może zobaczyć, jak prom podchodzi do portu w Tórshavn. Nigdy więcej nie będzie miała okazji, by płynąć nim z Danii – podjęła decyzję o przeprowadzce na Wyspy Owcze.
Cały jej dobytek znajdował się w samochodzie zaparkowanym na piątym pokładzie. Cała jej przyszłość zaś czekała na nią w Vestmannie, niewielkim miasteczku leżącym na północnym zachodzie wyspy. To tam miała zamieszkać, założyć rodzinę, pracować i wspólnie z Hallbjørnem Olsenem cieszyć się każdą chwilą życia.
Życia, którego długość stała pod znakiem zapytania. W tamtym roku u Katrine zdiagnozowano raka piersi. Poddała się operacji i długotrwałemu leczeniu, ale prognozy nie były najlepsze. Lekarze dawali jej teraz pięć lat.
Ani ona, ani Hallbjørn nie przyjmowali tego do wiadomości, wychodząc z założenia, że wszelkie wyliczenia są oparte na niemiarodajnych średnich. Ellegaard słyszała kiedyś powiedzenie, że statystyka jest jak latarnia uliczna dla pijaka – przydaje się do podparcia, ale nie do iluminacji – i w zupełności się z nim zgadzała.
Postanowiła być dobrej myśli, choć to może najtrudniejsza decyzja, jaką w życiu podjęła.
– W taką pogodę nawet huldufólk się nie pokazują – rozległ się męski głos.
Katrine obejrzała się przez ramię i zmusiła do uśmiechu.
– Duchy kamieni – dodał mężczyzna, podchodząc bliżej. – Czy też ukryci ludzie, mieszkający...
– U stóp gór – dokończyła. – Tak, znam ten mit.
Stanął obok niej, złapał za reling i zapatrzył się gdzieś w dal.
– To nie żaden mit.
– Oczywiście, że nie.
– Dla nas te istoty są równie realne, jak dla was święci czy błogosławieni.
Ellegaard przez moment wpatrywała się w ponurą toń wód cieśniny Nólsoyarfjørður. Potem obróciła się do rozmówcy.
– Skąd pewność, że nie jestem stąd?
– Inaczej nie zamarzałaby pani na pokładzie tylko po to, by zobaczyć skrawek kamienistego zbocza we mgle.
– A jednak pan robi to samo.
Wskazał na aparat fotograficzny przewieszony przez ramię.
– Z musu – odparł, a potem podał jej rękę. – Tor-Ingar Østerø, pracuję dla „Færøsk Dagblad”. Szefostwo zażyczyło sobie relacji na blogu, w końcu mamy nowy prom i nowe linie. A zwykłego artykułu już napisać nie można, teraz musi być... interaktywnie.
Katrine uścisnęła mu dłoń. Mógł mieć najwyżej dwadzieścia lat, przez co utyskiwanie na rozwój nowych technologii zabrzmiało mało wiarygodnie. Mimo to Ellegaard ze zrozumieniem kiwnęła głową.
Kiedy tylko się przedstawiła, oczy mu zabłysły. Nie była zdziwiona. Na wyspie, gdzie każdy znał każdego, lokalne wiadomości nie omijały nikogo – zwłaszcza te związane z duńską policjantką i dwiema sprawami kryminalnymi, które wstrząsnęły społecznością.
– Kogo jak kogo, ale pani nie spodziewałem się tu zastać.
– Dlaczego nie?
– Wydawało mi się, że Danię stać na wysyłanie swoich ludzi samolotami.
Uniosła lekko kąciki ust.
– Jestem tu prywatnie.
– Na pewno?
W jego głosie dało się słyszeć nutkę nadziei. Typowy reporter, pomyślała Katrine. Liczy na to, że zjawiła się tutaj z powodu kolejnego przestępstwa, a jemu uda się jako pierwszemu poznać szczegóły.
Wyciągnęła z kieszeni kurtki pasek białej czekolady zawinięty w niemal puste opakowanie. Zjadła dwie kostki, a resztę schowała. Kiedyś był to jeden z jej nałogów, teraz jedyny – wszystko inne odstawiła.
– Na pewno – potwierdziła z uśmiechem. – Tym razem liczę na spokojny pobyt.
Popatrzył na nią badawczo.
– Coś nie tak?
– Nie – odparł. – Po prostu trudno mi uwierzyć, że zjawiła się tu pani bez powodu.
– Powód jest być może najważniejszy ze wszystkich.
– To znaczy?
Katrine oparła się o barierkę. Miała wrażenie, że zacinający śnieg z deszczem zamarza na jej twarzy i tworzy skorupę, która nigdy nie pęknie.
– Nie wiedziałam, że umówiliśmy się na wywiad.
– Tylko korzystam z okazji. – Tor-Ingar wzruszył ramionami. – Ostatnio nie ma o czym pisać.
– Brakuje panu zaginionych dziewczyn i kości znajdowanych na dnie zatok?
Østerø schował aparat pod kurtkę i zapiął ją pod samą szyję.
– Przynajmniej mieliśmy materiał – mruknął. – Teraz pozostaje relacjonować pierwsze poczynania nowej linii żeglugowej. Zupełnie jakby Horisont Færger miała cokolwiek zmienić.
Zgodnie z przewidywaniami Katrine chłopak zaczął się rozwodzić na temat duńskiego przedsiębiorstwa, które rzekomo siłą wtargnęło na rynek opanowany wcześniej przez farerską Smyril Line.
Starała się nie słuchać – wszystko to wpisywało się w ogólną niechęć miejscowych wobec Duńczyków i znała każdy argument, który mógł się pojawić w tym monologu. Skupiła się na wyłaniających się z mgły wzniesieniach i odpłynęła myślami.
Po chwili jednak z zamyślenia wyrwał ją cichy pomruk. Być może nie zwróciłaby na niego uwagi, gdyby słuchała reportera. I gdyby przez ostatnie trzydzieści parę godzin nie słyszała pracującego jednostajnie silnika. Dźwięk ten stał się tak nieodłącznym tłem, że przestała zwracać na niego uwagę – i dlatego teraz odnotowała nawet niewielką zmianę.
– Słyszał pan?
Tor-Ingar się rozejrzał.
– Co takiego?
– Spadły obroty silnika.
– Zbliżamy się do Tórshavn, prom zwalnia.
– Stanowczo za wcześnie.
– Nie wydaje mi się.
– Niech mi pan wierzy, płynęłam już tędy nieraz.
Odwróciła się w kierunku nadbudówki, na której powiewały duńskie bandery i obracały się dysze urządzeń nawigacyjnych. Niewysoką wieżyczkę obiegały dwa podesty, ale nikogo na nich nie było. Oprócz tego konstrukcja sprawiała wrażenie, jakby jej jedynym przeznaczeniem było stworzenie miejsca dla licznych masztów i schodów, które prowadziły na najwyższy pokład.
Nagle rozległ się jeszcze wyraźniejszy jęk silnika.
– Nie powie mi pan, że tego też nie słyszał.
– Słyszałem – odparł Østerø, marszcząc czoło.
– Brzmi, jakbyśmy wpływali do portu, a jesteśmy jeszcze...
Naraz prom gwałtownie zwolnił. Katrine nie przypuszczała, że tak masywna jednostka jest w stanie wyhamować tak szybko. Chwyciła się relingu i spojrzała pytająco na dziennikarza, ale ten tylko wzruszył ramionami.
Zanim zdążyła zastanowić się nad tym, co jest powodem nagłego zatrzymania, z głośników pokładowych rozbrzmiał przeciągły, głośny dźwięk. Metaliczne wycie przywodziło na myśl konające zwierzę.
– Co to za syrena? – spytał Tor-Ingar.
– Pojęcia nie mam. Pierwszy raz słyszę coś takiego.
Prom nadal w szybkim tempie wytracał prędkość. Katrine wychyliła się za burtę i spojrzała na spienione wody cieśniny, które zdawały się walczyć z kadłubem statku.
Nieprzyjemny sygnał stawał się coraz głośniejszy.
– Alarm pożarowy? – rzucił Østerø.
– Możliwe.
– Ale nawet jeśli wybuchłby pożar, jesteśmy przecież rzut beretem od portu.
Ellegaard też była tego zdania, choć właściwie nie miała pojęcia, jak wyglądają procedury awaryjne. Czasem wymykały się zwykłej logice, co pokazała choćby ewakuacja Costy Concordii – nie przeżyły trzydzieści dwie osoby. Tyle że wtedy statek zboczył z kursu i uderzył w kamieniste dno. W tym wypadku ewidentnie było inaczej.
Tor-Ingar rozglądał się nerwowo po pokładzie, jakby gdzieś tutaj mógł znaleźć odpowiedź.
– Jedno jest pewne – odezwała się po chwili Katrine. – Będzie miał pan ciekawy materiał.
– Oby nie nazbyt ciekawy.
– Przed chwilą był pan gotów pisać o kolejnych zaginięciach i kościach.
– Czyichś – podkreślił. – Niekoniecznie swoich.
– Nie ma się czym przejmować – stwierdziła. – Jestem przekonana, że...
Nie dokończyła, bo syrena zmieniła ton, a dźwięk stał się jeszcze głośniejszy. Teraz przywodził na myśl kakofonię sygnałów alarmowych podczas jednego z tych tragicznych zdarzeń, w których udział biorą wszystkie służby. Katrine miała nadzieję, że to skojarzenie nie okaże się prorocze.
Odgłos dudnił jej w głowie jak młot pneumatyczny, nie mogła zebrać myśli. Østerø zasłonił uszy i się skrzywił. Przez moment trwali w bezruchu, po czym Ellegaard potrząsnęła głową i wskazała na nadbudówkę.
Ruszyli w jej kierunku szybkim krokiem. Katrine dostrzegła, że od strony rufy zbliża się do niej także inny mężczyzna.
Kiedy podeszła do drzwi, nacisnęła klamkę, ale ta ani drgnęła. Katrine spojrzała bezradnie na dziennikarza, a potem spróbowała jeszcze raz. Szarpnęła za drzwi.
– Zablokowane – oznajmiła.
Tor-Ingar ściągnął brwi, a ona uświadomiła sobie, że przez cały ten hałas rozmówca nic nie usłyszał. Zrobiła mu miejsce, by sam się przekonał, że drzwi ani drgną. Potem podniosła wzrok na głośnik, z którego wydobywał się mechaniczny jazgot.
Bez słowa zgodnie uznali, że najlepiej będzie odsunąć się kawałek. Wrócili na bakburtę i przez moment przypatrywali się trzeciej osobie na pokładzie, która bezskutecznie starała się otworzyć drzwi.
– Ktoś je zamknął od środka? – spytał Tor-Ingar.
– Jeśliby tak było, to klamka by się ruszała.
– Więc o co tu chodzi?
Dobre pytanie, pomyślała Katrine. Obawiała się jednak, że nieprędko znajdzie na nie odpowiedź.
2
Sobota, 14 stycznia, godz. 13.45
Hallbjørn Olsen stał przed domem na Fjalsvegur i patrzył na zapuszczoną elewację. Postawił ten budynek razem z teściem, kiedy Karla jeszcze żyła. Przez lata ich wspólnego życia dbał o niego, jakby zależało od tego ich małżeństwo. Kiedy tragicznie się skończyło, zupełnie zaniedbał dom.
Przez lata mieszkał tu z córką i przez ten czas Ann-Mari zmuszała go, by naprawił tę czy inną rzecz. Po tym jednak, jak trafił do więzienia, a nastolatka zamieszkała na stałe z jego kuzynką, dom niszczał.
Aż do teraz. Od jakiegoś czasu Hallbjørn planował bowiem generalny remont. Miał zamiar nie tylko odświeżyć budynek od zewnątrz, ale zupełnie przerobić wnętrze. Oczywiście pod czujnym okiem Katrine.
Rozpoczynali nowe życie i spodziewał się, że jeszcze dzisiaj, przy dobrym winie, zaczną planować, co i jak należy zmienić. W końcu mieli okazję, bo dotychczas los rzucał im kłody pod nogi.
Teraz jednak było inaczej. Mogli liczyć na spokój.
Olsen przypuszczał, że przez jakiś czas będzie wisiało nad nimi widmo nowotworu, ale ostatecznie przywykną do niego na tyle, że nawet nie będą zwracać na nie uwagi. Nie mogło być inaczej, kiedy wszystko wreszcie zaczęło się układać.
Hallbjørn obszedł dom, zastanawiając się, jak zaawansowanych prac będzie wymagał remont. Kiedy wrócił pod główne wejście, rozbrzmiał dzwonek jego telefonu. Wyjął komórkę i ze zdziwieniem zobaczył, że to Ann-Mari.
Niebywałe. Od pewnego czasu miał wrażenie, że córka używa telefonu tylko do łapania pokemonów, przeglądania Internetu i robienia zdjęć w tej czy innej aplikacji. W erze wysyłania snapów nawet pisanie SMS-ów stało się przeżytkiem.
– Erna umiera? – rzucił do słuchawki.
– Jezu, Hal...
– To jedyny powód, na jaki wpadłem.
– Co takiego?
– W jakim innym celu mogłabyś dzwonić?
Przez moment milczała. Doskonale zdawała sobie sprawę, że od najmłodszych lat on i Erna skakali sobie do gardeł, a potem było tylko gorzej. Kiedy Ann-Mari zamieszkała z jego kuzynką, tradycyjny konflikt zbrojny przerodził się w starcie nuklearne.
– Coś jest nie tak z promem, którym płynie Katrine.
– Ale skąd...
– Proszę cię – ucięła. – Jesteśmy w stałym kontakcie.
Uśmiechnął się lekko i wszedł do domu. Właściwie powinien się spodziewać, że Katrine i Ann-Mari systematycznie ucinają sobie pogawędki za jego plecami. W pewien sposób były do siebie podobne. I obie wybaczyły mu to, czego się dopuścił.
– Co jest z nim nie tak? – spytał, zrzucając ośnieżoną kurtkę.
– Włącz radio albo telewizor.
– Obawiam się, że...
– Nadal nie płacisz rachunków?
Odchrząknął znacząco, kierując się do kuchni.
– Nie podłączyłem z powrotem telewizji.
– Ale prąd masz?
– Mhm – mruknął, otwierając lodówkę.
Mimo że nie miał stałego dochodu, a zgromadzone oszczędności topniały w zastraszającym tempie, zaopatrzył się w spory zapas piwa marki Föroya Bjór. I to bynajmniej nie dlatego, że było wybitne w smaku – stanowiło bezpieczny trunek. Ljóst Pilsnar miał niecałe trzy procent i upicie się nim na dobrą sprawę graniczyło z cudem.
Poza tym jednak dom rzeczywiście zdawał się ogołocony ze wszystkiego. Pod koniec tamtego roku odcięto prąd, ale nie to było najpoważniejszym problemem. Po powrocie do Vestmanny Hallbjørn stał się persona non grata. Mimo że został uniewinniony przez sąd, mieszkańcy nie zamierzali zapomnieć mu tego, co zrobił. Budynek zdemolowano wraz ze sprzętami, które znajdowały się w środku.
Ostatecznie odkupił swoje winy i odbudował zaufanie społeczności. Teraz na powrót cieszył się respektem, jaki przysługiwał mu niegdyś z racji tego, że nosił wojskowy mundur.
– Mniejsza z tym – powiedziała Ann-Mari. – Mam nadzieję, że Katrine zrobi tam porządek, jak tylko się wprowadzi.
– Z pewnością.
– O ile zabierze ze sobą wszystkie oszczędności, a potem znajdzie pracę. Bo jeśli chodzi o ciebie, już dawno...
– Wspomniałaś o promie.
– No tak – przyznała. – Ma jakieś opóźnienie. Na KVF właśnie mówili, że zatrzymał się między Streymoy a Nólsoy.
– Dlaczego?
– Rzekomo płynęła jakaś ławica.
– No i? Musieli ją przepuścić czy jak?
Jeśli wziąć pod uwagę, że w pierwszym rejsie nowych linii zapewne brali udział przedstawiciele duńskich mediów, byłaby to prawdziwa tragedia. Nie dość, że Duńczycy drwili sobie, że farerskimi drogami nie da się jeździć, bo wciąż trzeba przepuszczać owce, to teraz jeszcze to.
– Nie wiem. Na razie nie dysponują oficjalnymi informacjami.
– Nie ma kontaktu z promem?
– Nie – odparła Ann-Mari i westchnęła. – Dzwoniłam też do Katrine, ale chyba ma rozładowany telefon.
– Może. Choć byłaby to pierwsza taka sytuacja.
– Każdemu w końcu się zdarza.
Hallbjørn otworzył piwo i usiadł przy stole.
– Mówisz, że są w Nólsoyarfjørður?
– Aha.
– Jeśli mijają przylądek Kirkubønes, to nie będą mieli zasięgu. Tamto miejsce to prawdziwa czarna dziura.
Ann-Mari milczała przez moment i Olsen poczuł na ciele nieprzyjemne ciarki. Właściwie nie było powodu do niepokoju. Prom miał opóźnienie, co się zdarzało, szczególnie w zimie. Cała podróż w styczniu zajmowała znacznie więcej czasu niż w szczycie sezonu, należało się liczyć z niewielkimi kłopotami.
A mimo to coś nieprzyjemnego szarpnęło jego wyobraźnią.
– To niecodzienne – odezwała się w końcu córka.
– Czy ja wiem? To pierwszy rejs Horisont Færger, wszyscy spodziewali się drobnych komplikacji.
– Mam na myśli to, że prom zatrzymał się akurat w tym konkretnym miejscu.
– Przypadek.
– Dość podejrzany. Duża jest ta czarna dziura?
Hallbjørn namyślał się przez chwilę. Dawno nie płynął na kontynent, ale swego czasu często robił kursy na pokładzie Smyril Line. O ile go pamięć nie myliła, zasięg znikał tylko na moment.