- promocja
Promyczek na święta - ebook
Promyczek na święta - ebook
W grudniu, najbardziej magicznym z miesięcy w roku, wszystko wydaje się możliwe. A przecież zwykle nie potrzeba wiele, by być szczęśliwym… Czasem wystarczy tylko zasiąść przy jednym stole.
Zielony Zakątek to gospodarstwo agroturystyczne prowadzone przez starsze małżeństwo, Bożenę i Leona Troczów. Z pomocą Hani, Kajetana i Marceliny, dwudziestokilkulatków, którzy znają się jeszcze z czasów szkolnych, tworzą piękne, przytulne i ciepłe miejsce, w którym nie sposób się nie zakochać. Niestety, nawet w tak urokliwym miejscu jak Zielony Zakątek zdarzają się kłopoty. Bohaterowie opowieści Klaudii Bianek próbują samodzielnie mierzyć się ze swoimi problemami, ale aura za oknem i świąteczna atmsfera sprawia, że zbliżają się do siebie, odkrywając, że czasem bliskość drugiego człowieka może okazać się prawdziwym darem z nieba.
Promyczek na święta to piękna, rodzinna opowieść o wszystkich odcieniach miłości, bo przecież przy świątecznym stole dla każdego znajdzie się miejsce. Szczególnie dla tych z sercem na dłoni i kotem na kolanach.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66981-98-0 |
Rozmiar pliku: | 824 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Marcelina Bogusz nigdy nie sądziła, że praca w gospodarstwie agroturystycznym może sprawiać tyle satysfakcji! Z uśmiechem wstawała rano i witała gości w recepcji. Chętnie sprzątała i wymieniała pościele w pokojach, a nawet doglądała zwierząt, chociaż oficjalnie nie należało to do jej obowiązków.
Państwo Bożena i Leon Troczowie byli nie tylko pracodawcami, ale także najbliższymi sąsiadami Marceliny. Jej rodzinny dom od posesji Troczów dzieliło niespełna sto metrów, więc do pracy oczywiście chodziła pieszo. Zarobki dziewczyny były niewielkie, ale wystarczały na podreperowanie domowego budżetu. No i pozostawała blisko mamy…
W połowie września pogoda wciąż rozpieszczała bezchmurnym niebem, a słońce świeciło pięknie, dając jeszcze szansę nacieszenia się mijającym latem… Goście nadal tłumnie przyjeżdżali do „Zielonego Zakątka”, szukając spokoju i odpoczynku od gwarnego miasta, więc Marcelina miała pełne ręce roboty.
Od jakiegoś czasu dziewczyna upodobała sobie popołudniowe wypady do budynków inwentarskich, gdzie mogła spędzać czas ze zwierzakami Troczów. Robiła obchód, zaczynając od kóz, świń i krów, później odwiedzała konie i kury, a kończyła przy dwóch uroczych berneńskich psach pasterskich. Sądziła, że zna dobrze całą tutejszą trzódkę, więc zdziwiła się bardzo, gdy pewnego dnia, podczas zrzucania siana dla krów i koni, znalazła na spichlerzu obory dwa gmerające się kocięta. Jeden był czarny, a drugi szary, pręgowany. Miauczały rozpaczliwie, najwyraźniej z głodu. Marcelina od razu zwróciła uwagę na ich posklejane od ropy oczy. Do tego psikały naprzemiennie.
Powiedzieć, że dziewczyna była w szoku, to jakby nic nie powiedzieć. Przecież w pobliżu gospodarstwa nie było żadnej kotki, a tym bardziej ciężarnej. Żołądek ścisnął się jej ze strachu, bo nie miała pojęcia, czy matka tych maluchów w ogóle do nich zagląda. Mogła je porzucić… W końcu czasem działo się tak w przyrodzie.
Prawie do samego wieczora Marcelina obserwowała spichlerz, chcąc zobaczyć, czy kocica przyjdzie do swoich chorych, wygłodniałych młodych. Około godziny osiemnastej straciła nadzieję. Powiedziała szefowej, że musi pilnie jechać do miasta, po czym wsiadła do samochodu i udała się do lecznicy dla zwierząt, by kupić mleko i odżywkę dla kilkudniowych kociąt. Miła, czarnowłosa dziewczyna wypisała na kartce proporcje rozrabiania zastępczej mieszanki i sposób jej podawania. Dołączyła też kilka dwumililitrowych strzykawek, zapewniając, że z pewnością się przydadzą. Po wyjściu z lecznicy Marcelina zjechała pół miasta w poszukiwaniu termoforu. Do „Zielonego Zakątka” wróciła dopiero po dwudziestej. Od razu skierowała swoje kroki do spichlerza. Kociaki nadal tam były. Dziewczyna przez godzinę siedziała na snopku siana i pielęgnowała maluchy. Najpierw włożyła je do kartonu wyścielonego słomą i ciepłym termoforem. Następnie, uzbrojona w gumowe rękawiczki, przemyła im oczy wacikiem umoczonym w przegotowanej wodzie. Cierpliwie karmiła odżywką ze strzykawki, a później masowała brzuszki.
Ciągle się łudziła, że matka jednak do nich przyjdzie.
Dwa dni później była już całkowicie pewna, że kocięta zostały porzucone.
Tym sposobem została ich zastępczą mamą.1 grudnia
Marcelina
– Wywalę te koty, jak Boga kocham! Znowu niszczą mi kwiaty!
Krzyk mamy sprawił, że Marcelina wyskoczyła z pokoju, jakby się paliło. Zbiegła po schodach i wparowała do salonu, zastając swoją rodzicielkę w bojowej pozycji. Kobieta patrzyła ze złością na siedzące na parapecie dwa młode kocury, które chwilę wcześniej przyłapała na wyrzucaniu ziemi z doniczki jej ulubionego drzewka bonsai.
– O nie! Uciekać mi, ale już! – zawołała Marcelina i klasnęła w dłonie, a kociaki niemal jednocześnie zeskoczyły z parapetu i biegiem opuściły pokój.
– One nie mogą tu wchodzić, Marcysia! Sama widzisz, jakie są nieznośne! – fuknęła mama i podparła się pod boki, marszcząc brwi w wyrazie niezadowolenia.
– Co tam znowu dzieciaki nabroiły? – zawołał zgryźliwie Tobiasz, młodszy brat Marceliny, wsuwając swoją ciemnowłosą głowę do pokoju.
Miał piętnaście lat, a już rok temu przerósł siostrę i mamę. Jego gęste włosy zawsze wydawały się nieuczesane i niemożliwe do ujarzmienia, a złośliwy uśmieszek bezustannie przypominał, że buntowniczy wiek zaczął się na dobre.
– Nie twój interes – mruknęła chłodno Marcelina, wyszła z salonu i zaczęła szukać swoich pupili.
Zastała je w swoim pokoju, gdzie tarzały się po łóżku, walcząc o pluszową myszkę z dzwoneczkiem na końcu ogonka. Naprzemiennie się na siebie czaiły i atakowały. Na taki widok dziewczyna nie mogła powstrzymać cisnącego się na usta uśmiechu. Zakochała się w tych kociakach od pierwszego dnia, gdy tylko znalazła je na spichlerzu obory, chore i osłabione.
Postawiła sobie za punkt honoru, że uratuje im życie. Opowiedziała o wszystkim najpierw pani Bożence, która była tak samo zaskoczona jak Marcelina, bo przecież w ich gospodarstwie nikt nigdy nie widział ciężarnej kotki. Gdy zadeklarowała, że chce spróbować je uratować, właścicielka posesji nie robiła przeszkód.
Przypomniała sobie, jak przez pierwsze tygodnie średnio co dwie lub trzy godziny chodziła na spichlerz, żeby nakarmić je odżywką i wymienić wodę w termoforze. Jak codziennie masowała im brzuszki i regularnie jeździła do lecznicy z ich kocim katarem. Dopiero po miesiącu Renata Bogusz zlitowała się nad córką i pozwoliła przynieść kocięta do piwnicy, żeby Marcysia nie musiała w nocy po kilka razy biegać do maluchów na sąsiednią działkę. Zapowiedziała jednak, że nie życzy sobie zwierząt w domu, i dziewczyna solennie tej zasady przestrzegała. To Tobiasz jako pierwszy przyniósł je do kuchni, twierdząc, że na pewno nudzą się w piwnicy. Mama była zła i początkowo się buntowała, ale widać było, jak jej wzrok z sekundy na sekundę mięknie przy dwóch kudłatych kulkach biegających radośnie za kłębkiem wełny. Od tej pory Promyczek i Dropsik były w domu Boguszów stałymi bywalcami. Tylko na wieczór Marcelina odnosiła je do piwnicy, gdzie buszowały do późnych godzin. Odkąd zaczęły samodzielnie jeść, dziewczyna mogła przesypiać całe noce i dzięki temu w pracy nie wyglądała już jak chodzące nieszczęście. Oczywiście kocięta nie byłyby sobą, gdyby średnio co dwa dni czegoś nie zbroiły. A to zrzuciły i potłukły Renacie szklaną wazę, a to któryś z nich załatwił się do kwiatka. Zahaczona firanka w kuchni i ślady łapek na świeżo wymytej wannie były tylko kroplą w morzu przewinień pupili Marceliny. Ale i tak je kochała.
Położyła się na łóżku i podrapała Dropsika za uchem. Czarny kotek zaczął głośno mruczeć i co chwilę pieszczotliwie podgryzał palec swojej opiekunki. Promyczek natomiast kontynuował zabawę pluszową myszką. Podrzucał ją, a gdy spadała na pościel, atakował ponownie.
Jednorazowe puknięcie w drzwi zapowiedziało wizytę Tobiasza w pokoju. Wpadł jak burza i spojrzał na siostrę z lekkim uśmieszkiem.
– Nie wiem, czy wiesz, ale któryś kot nasikał mi na pościel. Chętnie powiem o tym mamie, ale pomyślałem, że najpierw złożę ci propozycję nie do odrzucenia – powiedział i uniósł lekko jedną brew. – Dzisiaj mój kumpel urządza imprezę i tak się składa, że bardzo chcę na niej być, ale potrzebuję podwózki i alibi – wyjaśnił i założył ramiona na piersi. – Sprawa jest prosta: ja mówię mamie, że jadę się uczyć do kolegi i ty mnie tam zawozisz, a w nocy odbierasz, albo w tej chwili idę powiedzieć, co się stało z moją kołdrą. Oboje doskonale wiemy, że cierpliwość mamy dla twoich kotów jest już na wyczerpaniu – dodał z szerokim uśmiechem i poruszył brwiami w bardzo denerwujący sposób.
Marcelina zacisnęła zęby i od razu usiadła na łóżku, przerywając zabawę z Dropsikiem. Zmarszczyła czoło i popatrzyła uważnie na brata.
– Przecież drzwi do twojego pokoju są ciągle zamknięte, więc jak niby dostał się tam któryś z kotów? – zapytała, bo od razu wyczuła podstęp.
Z gardła Tobiasza wydobył się złowieszczy śmiech.
– Uznajmy, że plama po przypadkowo wylanej wodzie jest łudząco podobna do plamy po sikach kota – stwierdził z rozbawieniem, a dziewczyna poczuła, jak żołądek ściska jej się ze złości.
– Słuchaj, szantażysto, nie ze mną takie numery! – warknęła ze złością i wstała z łóżka, patrząc na brata zmrużonymi oczami.
Doskonale wiedział, że kociaki są teraz największą słabością Marceliny. Że jest w stanie wiele dla nich znieść i poświęcić, bo uratowała im życie i oswoiła je, a dzięki temu nawiązała z nimi bardzo głęboką więź.
– Serio? Dobra, to idę powiedzieć mamie i… – stwierdził poważnie i już chciał wyjść z pokoju, gdy siostra zaprotestowała gwałtownie.
– Stój – warknęła niechętnie. Bała się, że gdy mama po raz kolejny się wkurzy, w końcu każe te koty komuś oddać albo zamknąć w piwnicy bez możliwości wchodzenia do domu.
Triumfalny uśmiech wstąpił na usta Tobiasza.
– Zawiozę cię – dodała przez zęby Marcelina.
– Grzeczna siostrzyczka – odparł nastolatek z miną zwycięzcy i wyszedł z pokoju, a ona popatrzyła na kociaki, które wreszcie zmęczyły się zabawą i zaczęły się myć przed spaniem.
W ciągu kolejnych pięciu minut wyciągnęła z szafy ciepły sweter, wzięła kluczyki i dokumenty od swojego kilkunastoletniego volkswagena golfa, po czym zeszła na dół i włożyła zimowe buty, kurtkę i czapkę z włochatym pomponem, którą Tobiasz wyśmiewał przy każdej możliwej okazji. Na zewnątrz panował dziesięciostopniowy mróz i Marcelinie kompletnie się nie uśmiechało jechać gdziekolwiek w taki ziąb, ale niestety, jak by nie patrzeć, Tobiasz nie zostawił jej wyboru.
Po chwili chłopak zbiegł po schodach radośnie. Mijając siostrę, oczywiście nie omieszkał wyśmiać czapki i potarmosić pompona, po czym wszedł do kuchni i zaczął łgać w żywe oczy:
– Mamo, umówiłem się dzisiaj z Bartkiem, bo mamy przygotować wspólnie projekt z biologii, i to już na poniedziałek – powiedział tym swoim przymilnym, sztucznym głosem.
– I dopiero teraz się do tego zabieracie? – zapytała Renata Bogusz z przyganą.
– Zapomnieliśmy zupełnie, więc spotykamy się dzisiaj. Załatwiłem sobie z Marceliną, że mnie zawiezie i później odbierze. Mogę wrócić późno, bo pewnie będziemy chcieli od razu dzisiaj to skończyć – odparł bez zająknięcia, a stojącej na korytarzu dziewczynie aż krew zawrzała w żyłach ze złości, bo nic nie mogła zrobić, by powstrzymać jego kłamstwa.
– No dobrze… – westchnęła mama.
Tobiasz wyszedł z kuchni i uśmiechnął się do siostry szeroko, a ona zmroziła go spojrzeniem, co oczywiście nie zrobiło na nim żadnego wrażenia.
Wyszli z domu, jak tylko chłopak włożył kurtkę, buty i czapkę. Na zewnątrz od razu zaatakował ich okropny, szczypiący ziąb. Tobiasz przytrzymał bramę, by Marcelina mogła wyjechać autem z garażu. Z ust wydobywały im się obłoczki pary, gdy kulili się w zimnym wnętrzu samochodu. Dopiero po kilku minutach zaczęło otulać ich ciepło z wywietrzników. Jechali w ciszy, bo dziewczyna kompletnie nie miała ochoty na rozmowę z bratem, a ten z kolei był już myślami na zabawie i podrygiwał w rytm nuconej przez siebie piosenki.
Kolega, który urządzał imprezę, mieszkał na obrzeżach miasta. Głośna muzyka rozbrzmiewała na całym osiedlu. Marcelina zatrzymała samochód pod najbardziej rozświetlonym domem w okolicy i z poważnym wyrazem twarzy spojrzała na Tobiasza.
– Tylko się nie upij – powiedziała ostro, próbując dać mu do zrozumienia, że ich układ ma pewne granice.
– Weź nie truj, co? – mruknął lekceważąco i bez chwili zwłoki opuścił samochód, trzaskając drzwiami z całej siły.
Marcelina z niepokojem ściskającym gardło odprowadziła swojego brata wzrokiem. Zniknął za drzwiami, nie obejrzawszy się za siebie. Dziewczyna czuła, że jej postępowanie jest po prostu złe. Jasne, że się bała. Tobiasz już niejednokrotnie udowodnił, że potrafi być nieobliczalny. Kłopoty w szkole, bójki, używki… Miał na sumieniu wiele większych i mniejszych grzeszków, a ona wychodziła ze skóry, żeby mama o niczym się nie dowiedziała. Nie chciała jej martwić, dlatego kryła swojego brata. Dziś akurat zwyciężyła miłość Marceliny do kocich rozbójników.
Wracała powoli, a jej myśli cały czas koncentrowały się wokół tej imprezy. Przestroga o nietykaniu alkoholu nie zrobiła na Tobiaszu najmniejszego wrażenia. Doskonale o tym wiedziała. Łudziła się jednak, że chociaż raz postara się zachować odpowiedzialnie.
Gdy weszła do domu, wszędzie panowała cisza, a światła były pogaszone. Mama już spała. Marcelina najciszej, jak tylko potrafiła, zdjęła buty, kurtkę i czapkę, a następnie na palcach udała się na górę, do swojego pokoju.
Już od wejścia poczuła, jak serce ściska jej się z miłości. Kociaki spały smacznie na łóżku, oba zwinięte w kłębek. Dropsik nie zareagował na pojawienie się Marceliny, natomiast Promyczek uniósł łebek i ziewnął przeciągle. Pogłaskała jednego i drugiego kota po grzbiecie, po czym wzięła ręcznik, kosmetyczkę oraz piżamę i poszła się wykąpać.
Miała za sobą męczący dzień w pracy, bo państwa Troczów nie było – pojechali do miasta w celu załatwienia spraw urzędowych i wszystko zostawili na głowie Marceliny, Hani i Kajetana. W gospodarstwie agroturystycznym zatrudniali tylko tę trójkę. Królestwem pani Bożeny była kuchnia. Kajtek odpowiadał za zwierzęta i pomagał panu Leonowi w pracach gospodarskich. Młodsza od Marceliny Hania zajmowała się głównie sprzątaniem, ale tak naprawdę paliła się do pomocy we wszystkich czynnościach. Marcelina natomiast dyżurowała w recepcji i obsługiwała gości. Razem byli jak dobrze naoliwiona maszyna, wszystkie trybiki pracowały idealnie. Niejednokrotnie aż dziw brał, że pomimo różnicy wieku między właścicielami a tą trójką wszyscy potrafili się tak świetnie dogadywać.
Hanię Marcelina znała od trzech lat, a dokładnie od dnia, w którym obie zostały zatrudnione przez Troczów. Natomiast z Kajetanem łączyła ją znacznie dłuższa znajomość. Pochodzili z sąsiednich miejscowości i byli rówieśnikami, więc począwszy od szkoły podstawowej, poprzez gimnazjum, aż po szkołę średnią – zawsze uczyli się w jednej klasie, a i prawie zawsze siedzieli razem w ławce. Kajtek był prostym, ale szczerym i godnym zaufania chłopakiem. Marcelina lubiła jego humor i pracowitość, a także troskę i bezinteresowną chęć pomocy. Od dawna wiedziała, że Kajtek sekretnie podkochuje się w Hani. Ta jednak kompletnie nie dostrzegała ukradkowych spojrzeń chłopaka i szczególnego uśmiechu, który pojawiał się na jego twarzy, gdy ze sobą rozmawiali. Marcelina wiele razy próbowała podpytać Hanię, co myśli o wspólnym koledze, lecz ta nigdy nie udzielała konkretnej odpowiedzi, co było zapewne podyktowane jej wrodzoną nieśmiałością.
Raz Kajtek wpadł na pomysł, żeby zorganizować wspólne wyjście. Dwóch chłopaków i dwie dziewczyny. Pomysł uwzględniał oczywiście jego i Hanię oraz Marcelinę i kogoś, kogo by sobie wybrała. I tu pojawił się problem. Marcelina nie miała nikogo na oku, a koledzy Kajtka w ogóle się do randek nie nadawali. Po długiej naradzie uznali, że zabiorą Hanię do kina w ramach zorganizowanego przez nich samych wyjścia integracyjnego. Było miło, lecz ostatecznie tamten wieczór nie przyczynił się do rozwinięcia relacji Kajtka i Hani. Dziewczyna szybko uciekła do domu, najwyraźniej przerażona myślą, że gdyby Marcelina zrobiła to pierwsza, to wówczas ona zostałaby z kolegą z pracy sam na sam.
To zapewne zabrzmi niewiarygodnie, ale Marcelina nigdy nie miała chłopaka. Przeżyła dwadzieścia sześć lat, nie doświadczywszy chodzenia po szkolnym korytarzu za rękę, całowania się po kątach i seksu na tylnym siedzeniu samochodu pożyczonego od ojca. Może problem leżał w wyglądzie dziewczyny, a może wynikał z jej wycofania?
Dwa razy się zdarzyło, że ktoś chciał się z nią umówić.
Dwa razy spuściła absztyfikanta na drzewo.
Może i była dziwaczką, ale oczekiwała od mężczyzny czegoś więcej aniżeli zachwycającego wyglądu i umiejętnego podrywu. Chciała móc porozmawiać i miło spędzić czas, a nie tylko tarmosić w łóżku pościel. Zależało jej, żeby nadawać z facetem na tych samych falach, a to, wbrew pozorom, było cholernie trudne.
Postanowiła nie szukać swojego księcia z bajki, uznawszy po prostu, że o ile się taki w ogóle narodził, to sam stanie kiedyś na jej drodze.
Tego wieczora nie odniosła kociaków do piwnicy, bo nie miała sumienia przerywać im spokojnej drzemki na łóżku. Ułożywszy się przy nich, próbowała zasnąć, ale niepokój o Tobiasza skutecznie spędzał jej sen z powiek. Czekała, aż zadzwoni.
O północy pomyślała, że to najwyższy czas, by zechcieć wracać do domu. O pierwszej zaczęła nerwowo przechadzać się po pokoju. O drugiej obracała już komórkę w dłoni, szykując się do wykonania ponaglającego telefonu. A gdy o trzeciej w końcu się złamała, Tobiasz oczywiście nie odebrał. Dopiero po czwartej nad ranem, gdy ze zdenerwowania oblewał ją już zimny pot, zobaczyła na wyświetlaczu imię brata. Od razu przeciągnęła kciukiem zieloną słuchawkę.
– Halo?!
– Dobryyy… Ja w sprawie Tobika… On tu nam śpi i rzyga na przemian, przyjedzie pani po niego? – W głośniku telefonu usłyszała jakiś zupełnie obcy, mocno upity chłopięcy głos, który zmroził jej krew w żyłach.
Pierwszą myślą Marceliny było: mama mnie zabije!
A drugą: najpierw ja zabiję Tobiasza!
– Już jadę! – powiedziała szybko i się rozłączyła.
Naciągnęła skarpetki, włożyła wyłowione z szafy naprędce spodnie dresowe, a na ramiona narzuciła sweter. W korytarzu ubierała się najszybciej, jak mogła, jednocześnie starając się nie narobić hałasu.
Jechała po brata z duszą na ramieniu. Spodziewała się zastać obraz nędzy i rozpaczy. Miała najgorsze przeczucia i już wiedziała, że za kilka godzin w ich domu rozpęta się piekło, a mama przypłaci wybryk syna niemałą zgryzotą. Dlaczego ten Tobiasz był tak nieodpowiedzialny? Dlaczego ona była tak głupia, że poszła z nim na jakikolwiek układ?!
Zaparkowała pod domem, który nadal był rozświetlony, lecz muzyka nie dudniła już na całą okolicę. Marcelina wypadła z auta i pognała do wejścia. Nie planowała pukać, bo wątpiła, by ktokolwiek kulturalnie jej otworzył.
W środku panował istny chaos. Wszędzie, jak okiem sięgnąć, panował olbrzymi bałagan, a dzieciaki piły, spały, zataczały się lub całowały nieprzytomnie. Przerażona nie na żarty Marcelina zaczęła lawirować pomiędzy imprezowiczami, wypatrując Tobiasza. W którymś momencie jakiś chłopak zacisnął jej dłoń na ramieniu i spróbował do siebie przyciągnąć. Spojrzała na niego i od razu zrozumiała, że nastolatek przebywa w zupełnie innym świecie.
– Chodź, mała… – wybełkotał i puścił jej ramię, opadając na kanapę.
Pokręciła głową z niedowierzaniem i ruszyła przed siebie, przeszukując kolejne pomieszczenia. W kuchni panował jeszcze większy kataklizm, bo wszędzie, gdzie tylko spojrzeć, stały puszki po piwie i butelki po mocniejszych alkoholach, których nazw Marcelina nawet nie znała. Tobiasza nigdzie nie było. Nie wiedziała, co robić, gdzie go szukać. Dzwonienie nie miało sensu, bo było za głośno. Właśnie wtedy jej wzrok padł na uchylone drzwi do łazienki. Ruszyła w tamtym kierunku, dławiąc się po drodze od gryzącej chmury dymu papierosowego, którą ktoś wypuścił jej prosto w twarz. Bez zastanowienia pociągnęła za klamkę.
Pomieszczenie było niewielkie i wąskie, ale w środku znajdowały się aż trzy osoby. Pierwszą był wysoki, starszy od innych imprezowiczów o kilka lat, i – co najważniejsze – wyraźnie trzeźwy chłopak. Obok jakiś nastolatek opierał się o ścianę, przyciskając ręce do twarzy. Trzeci, obejmujący toaletę i wymiotujący do muszli, był jej brat. Poczuła, jak wszystkie wnętrzności skręcają jej się ze strachu o niego.
– Tobiasz, żyjesz?! – zawołała drżącym głosem i przykucnęła przy bracie, a ten z trudem uniósł głowę i spojrzał na nią spod przymkniętych powiek.
– Mama… mnie… zabije… – wybełkotał.
Marcelina poczuła słodkawy i mdlący smród wymiocin. Coś nieprzyjemnie przewróciło jej się w żołądku.
– Najpierw to ode mnie ci się dostanie – odparła ostro i zmarszczyła brwi. Urwała kilka listków papieru toaletowego i wytarła bratu podbródek.
– Nie boję się ciebie… – wymamrotał. Nawet w takim stanie nie mógł sobie odpuścić pyskowania.
– Jeszcze masz siłę się popisywać? – warknęła dziewczyna z niedowierzaniem i złapała Tobiasza pod ramię. – Musisz wstać. Jedziemy do domu.
Podjęła próbę podźwignięcia brata z podłogi, lecz jego ciało okazało się zupełnie bezwładne, a przez to dwa razy cięższe niż normalnie.
– Może pomogę? – Męski głos doszedł ją zza pleców.
Była tak zajęta bratem, że kompletnie zapomniała o pozostałych dwóch osobach w tym pomieszczeniu. Odwróciła się przez ramię i napotkała parę dużych, brązowych oczu, okolonych przez najdłuższe rzęsy na świecie. Przyjrzała się twarzy tego faceta. W ogóle nie pasował do spustoszonego przez zbuntowanych nastolatków otoczenia. Zupełnie tak jak ona.
– Jeśli mogłabym pana prosić – odpowiedziała niepewnie i zobaczyła, jak mężczyzna bierze Tobiasza pod rękę.
Wspólnymi siłami podnieśli go i zaczęli wyprowadzać z łazienki. Nieznajomy obrócił się w drzwiach i spojrzał na drugiego zapitego i chwiejącego się nastolatka.
– Poczekaj tu na mnie, zaraz wrócę.
Powoli torując sobie drogę do wyjścia, dotarli do drzwi frontowych. Zwlekli Tobiasza po schodkach i po trzech nieudanych próbach wreszcie usadowili jego lejące się ciało na tylnym siedzeniu auta. Widok nieprzytomnego chłopaka był przerażający. Owszem, pił już alkohol i sięgał po papierosy, ale nigdy nie doprowadził się do tak tragicznego stanu jak dzisiaj. Marcelina nie mogła oprzeć się wrażeniu, że chciał zrobić jej na złość. Od jakichś trzech miesięcy notorycznie zachowywał się, jakby na każdym kroku próbował jej dopiec.
– Poradzi sobie z nim pani?
Niski głos wyrwał ją z zamyślenia. Ocknęła się i spojrzała na mężczyznę.
– Tak. Dziękuję panu za pomoc – odpowiedziała mechanicznie i obeszła samochód, by otworzyć drzwi od strony kierowcy. – Dobranoc – dodała jeszcze i wsiadła.
Zanim odjechała, we wstecznym lusterku jeszcze raz przyjrzała się nieznajomemu. Najwyraźniej też przybył tu, by kogoś ratować z tego tonącego statku zalanej w trupa młodzieży.
Jeszcze nigdy nie wracała do domu w tak gigantycznym stresie. Nawet nie zapamiętała drogi. Potrafiła myśleć tylko o tym, że jeśli mama zobaczy Tobiasza w takim stanie, wpadnie w szał. A przecież nie powinna się denerwować, lekarz powtarzał jej to przy każdej wizycie.
Zatrzymawszy samochód na podjeździe, Marcelina jeszcze przez chwilę patrzyła przed siebie, próbując się skupić. Wzięła kilka wdechów, wyszła z auta i podjęła próbę obudzenia brata, oczywiście bezskuteczną. Potrząsała jego ramię, lecz spał jak kamień. Puls na szczęście miał – sprawdziła – ale chłopak był kompletnie bezwładny. Z bezradności i strachu chciało jej się płakać. Przez kilka chwil stała bez ruchu, patrzyła w ciemne niebo i oddychała głęboko, szukając w sobie jakiejś siły, która pomogłaby jej wybrnąć z tej patowej sytuacji i utrzymać stan Tobiasza w tajemnicy przed matką.
Dała się wciągnąć w niezłe bagno. Był mroźny poranek, zimno z sekundy na sekundę przenikało ją coraz dotkliwiej i obłoki gęstej pary wydobywały się z jej ust, a ona po prostu stała bezradna i czuła, jak balansuje na granicy płaczu. Raz jeszcze spróbowała ocucić Tobiasza, a gdy znów się to nie udało, zrobiła jedyną, chociaż nie najmądrzejszą rzecz, jaka przyszła jej do głowy. Wyciągnęła telefon i ignorując godzinę na wyświetlaczu, wybrała numer Kajtka. Gorycz rozczarowania wypełniła ją całkowicie, gdy nie odebrał.
Ale kto normalny odbierałby telefon w środku nocy?
W końcu po cichu weszła do domu, na palcach wśliznęła się do kuchni i nalała z kranu szklankę letniej wody. Drżąc na całym ciele z zimna, strachu i niepewności, wróciła z nią na zewnątrz. Otworzyła tylne drzwi auta i po jednym głębokim oddechu po prostu chlusnęła Tobiaszowi wodą w twarz. Normalnie nigdy w życiu by czegoś takiego nie zrobiła, lecz w tym momencie była całkowicie zdesperowana. Brat otworzył oczy i spojrzał na Marcelinę zdezorientowany, następnie powoli się podniósł, rozglądając się po wnętrzu samochodu.
– Co się stało? – zapytał nieprzytomnie.
– Wyłaź, ale już! – fuknęła i złapała Tobiasza za rękę, by go wyciągnąć.
Chwiał się tak, jakby z każdej strony zawiewał silny wiatr. Spoglądał na siostrę spod ciężkich powiek, a z jego twarzy skapywały kropelki wody. Gdzieś w głębi serca poczuła wyrzuty sumienia, że oblała go wodą, ale prawda była taka, że nie pozostawił jej wyboru.
– Tylko cicho, żeby mama się nie obudziła – upomniała srogo.
Nieporadnie zamknęła samochód, cały czas podpierając Tobiasza. Wstrzymała oddech, gdy wtoczyli się do domu. Nie próbowała nawet zdejmować bratu kurtki i butów. Od razu zawlekła go do jego pokoju, gdzie zwalił się ciężko na łóżko i westchnął, jakby bardzo się zmęczył.
Pod powiekami Marcelina czuła piasek. Była już naprawdę bardzo śpiąca. Ostatkiem sił rozebrała Tobiasza, po czym przykryła go kocem i wyszła z pokoju. W korytarzu zamarła na chwilę, by się upewnić, czy z dalszej części domu nie dochodzą żadne odgłosy. Cisza. Mama spała.
Nakrywszy się kołdrą, dziewczyna wsłuchała się w kojące mruczenie ukochanych kotów. Zastanawiała się, jak tu kryć Tobiasza, gdy będzie odsypiał zarwaną nockę, a później walczył z kacem.
Zawarła pakt ze swoim przebiegłym i zbuntowanym braciszkiem, chociaż czuła, że odbije jej się to czkawką. Jeszcze długie minuty zajęło jej wyciszenie wszystkich emocji.
Ciąg dalszy w wersji pełnej