Proroctwo tom 1: Niebo mnie kocha, piekło pragnie - ebook
Proroctwo tom 1: Niebo mnie kocha, piekło pragnie - ebook
Dziewczyna staje się osią konfliktu między Aniołem, a Lucyferem, który ogarnięty chorą miłością grozi zagładą świata. Gdy Anioł zstępuje do Piekła, Lucyfer uświadamia sobie, że jego uczucie ją niszczy i pozwala jej odejść. W trójkę wyruszają w podróż przez krainy między Niebem, a Piekłem, stawiając czoła próbom miłości i wiary, by wypełnić proroctwo i stać się nowym sercem odrodzonego świata.
| Kategoria: | Romans |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8431-001-4 |
| Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zanim światło rozdarło ciemność, coś już tam było. Patrzyło. Czekało. I pamiętało, że nie każdy, kto stworzył świat, zasługuje, by go sądzić. Niebo powstało z posłuszeństwa. Piekło — z pytań, których nie wolno było zadawać. A pomiędzy nimi zawsze był ktoś, kto kochał za bardzo.
To nie jest historia o upadku. To historia o tym, co zostało zbudowane na strachu.
O miłości tak głębokiej, że Bóg próbował ją zniszczyć, zanim zakwitła.
O zdradzie, która nie była zdradą — tylko próbą ocalenia duszy.
Dziewczyna — śmiertelna, a jednak klucz.
Anioł — stworzony do światła, lecz zbyt ludzki, by pozostać posłuszny.
Lucyfer — ten, który nie upadł z pychy ani namiętności.
Upadł, bo odmówił milczenia.
Bo nie chciał służyć tyranii. Bo spojrzał Bogu w oczy… i nie odwrócił wzroku. To on pierwszy zrozumiał, że nie wszystko, co boskie, jest dobre. To on usłyszał prawdę, której nie sposób już uciszyć. Nie pochodzą z tego samego świata. Nie mieli prawa się spotkać. Ale ich losy skrzyżowały się jak ostrza — teraz niebo, piekło i wszystko pomiędzy musi zadrżeć. Bo kiedy ich troje stanie razem, Stare trony zaczną się chwiać.
A Bóg…
Bóg po raz pierwszy poczuje strach.
Gdzieś, daleko od świętych świątyń i pustych modlitw, Pisze się ostatnia ewangelia. Nie znajdziesz jej w żadnym piśmie. Nie usłyszysz w żadnym kościele. Ale ona istnieje.
Wyryta w kościach zapomnianych aniołów. Zaklęta w spojrzeniach tych, którzy widzieli, jak płonie niebo. Nie wypowiada się jej na głos. Nie jeszcze. Ale są tacy, którzy już ją znają. Którzy widzieli tron pokryty popiołem. Którzy wiedzą, że do pewnych bogów się nie modli — tylko obala. Coś się zbliża.
Nie wojna.
Nie pokój.
Przebudzenie.
I kiedy to się stanie. Gdy ona dotknie słowa, które nie miało nigdy zostać wypowiedziane,
Świat się zakołysze. Niektórzy nazwą to bluźnierstwem. Inni — zbawieniem.
Ale tylko nieliczni zrozumieją: To nie koniec świata. To koniec Boga.Rozdział I
Na granicy dwóch światów, w miejscu, gdzie światło mieszało się z cieniem, Velior klęczał wśród ruin zniszczonej Świątyni. Jego skrzydła — lśniące i białe jak świt — były złożone, ale drgały. Z cienia wyłonił się inny byt. Ciemny, potężny, o spojrzeniu jak płynny obsydian. Lucyfer. Uśmiechał się powoli, jak ktoś, kto od dawna czeka na moment triumf
— Ona nigdy nie należała do ciebie, Lucyferze. Jej dusza nie należy do ciebie.
Velior zadrżał. Nie ze strachu — z gniewu.
— Muszę ją chronić. Nawet jeśli oznaczałoby to zdradzenie wszystkiego, w co wierzę. Od dawna czekałem, żeby być Aniołem Stróżem. W końcu jej dusza mnie wybrała. Od teraz żyje tylko po to, żeby ją chronić, to jest cel mojego istnienia…
Ona jest wszystkim tym co mam. ‐ Złamał zasady. Już dawno. Obserwował ją zbyt uważnie. Czuł zbyt mocno. Gdy śniła, on czuł jej sen na własnym ciele.
A Lucyfer… już ją wyczuł. Wiedział, że wystarczy jeden moment, jedno zawahanie, a dziewczyna utonie w jego ciemności.
Anioł miał dwa wyjścia albo patrzeć, jak ją traci...Albo złamać wszystko, w co wierzono w Niebiosach.
Zacisnął pięści. Światło wokół niego przygasło. Niebo za nim pękło na krótką chwilę — tak, jakby nawet Bóg wstrzymał oddech.
Szepnął jej imię.
„Inez.. wybacz mi.”
Z ogniem w oczach.–Lucyfer zaśmiał się ironicznie bez żadnej odpowiedzi i znikną.
Tymczasem w królestwie ciemności Lucyfer obserwował wszystko z uśmiechem. Wiedział, że Inez wpadnie w pułapkę, którą on sam ułożył. Bo nie wystarczyło mieć ciała tej kobiety… Trzeba było zdobyć jej duszę.
A dusza Inez — jasna, nieświadoma, pełna sprzeczności — była dokładnie tym, czego pragnął najbardziej. Nie chodzi tylko o pożądanie. Dla Lucyfera to obsesja. Chce ją… nie tylko mieć, ale złamać, tak by sama wybrała ciemność. Z własnej woli. Ona była mu przyrzeczona… obiecano mu ją wieki temu.. Należy do niego… Lucyfer nie spocznie dopóki nie dostanie jej w swoje ręce. Jego wściekłość nie była hałasem. Była ciszą. Lucyfer zaciskał dłonie tak mocno, że czarne pazury wbijały się w jego własną skórę. Krew sączyła się powoli, jakby sam świat płakał jego gniewem. Ona — istota krucha, z ciałem ciepłym jak grzech i sercem delikatnym jak światło poranka. Spojrzeniu jak błękitne niebo. Miękkość. Łagodność. A Lucyfer ofiarował jej prawdę. Pożądanie. Ogień, który pali do samego rdzenia. Była jego. Powinna być. Czuł jej ciało, nawet teraz — Jego oczy płonęły jak piekło. Nie z nienawiść Z pragnienia. Bo Lucyfer nie chciał tylko jej duszy. Chciał jej ciała w ekstazie, serca w chaosie, myśli w szaleństwie. Chciał, by krzyczała jego imię, nienawidząc go i pragnąc jednocześnie. Nie mógł jej mieć — więc zamierzał ją złamać. A jeśli nie zdobędzie jej przez miłość… Zrobi to przez rozkosz tak przerażającą, że sama poprosi o ciemność.
— Zniszczę cały świat, jeżeli ona nie będzie należeć do mnie… — Powiedział do siebie ale jakby do całego świata.Rozdział II
Usłyszałam szelest, zanim go zobaczyłam. Delikatny dźwięk, jakby wiatr poruszył firanką — choć okna były zamknięte. A potem… on. Stał przy mnie. Zbyt piękny, zbyt nierealny. Jak sen. Czułam jego obecność w sercu jeszcze zanim przemówił.
— Powinnaś być ostrożna — powiedział szeptem. — Noc staje się coraz ciemniejsza.
Zmarszczyłam brwi.
— To tylko sen, to nie może być realne…
— To nie jest sen — odparł po chwili. — Jestem Twoim Aniołem Stróżem. Mam na imię Velior.
Zrobiłam krok bliżej, szukając potwierdzenia, że on jest rzeczywisty. Milczał. Zbyt długo.
— Powiedz mi — Co tu w takim razie robisz — Masz w oczach coś, czego się boję.
Spojrzał na mnie, jakby chciał mnie dotknąć, ale nie mógł.
— Niektórzy… pragną światła nie po to, by je pokochać. Ale by je posiąść.
— A ja? — wyszeptałam. — Jestem światłem?
— Jesteś czymś znacznie cenniejszym — powiedział cicho. — I właśnie dlatego powinnaś uważać. Jesteś w niebezpieczeństwie.
— Nie rozumiem, czy możesz jaśniej?
Zapytałam już i tak zagubiona. Nie wierząc w istnienie Veliora.
— Nie mogę Ci tego wyjaśnić. To, że tutaj jestem, objawiłem ci się jest złamaniem jednej z najważniejszych anielskich zasad. Gdy się dowiedzą czeka mnie najwyższy wymiar kary. To już nie jest naginanie zasad by cię chronić…
— To dotyczy mnie....Muszę wiedzieć. — Wyszeptałam, tak cicho, żeby tylko on usłyszał. Jakbym bała się, że ktoś nas podsłuchuję.
— Wyjaśnię ci wszystko w swoim czasie… teraz najważniejsze jest to by cię chronić.
— Proszę powiedz co mi grozi. Anioł zbliżył się do okna. Długo milczał.
— Jedyne co mogę Ci teraz powiedzieć to, że demony chcą cię zabrać do swojego pana… Lucyfera.
Upadłego Anioła. Pierwszego i najbardziej umiłowanego przez naszego pana.
Po chwili ciszy odpowiedziałam.
— Wiem kim jest Lucyfer…
— Nie mogę ci więcej wyjawić. Muszę już wracać do nieba. Czuję, że domyślają się co chcę zrobić… Proszę cię tylko uważaj na siebie. — tak jak się pojawił, zniknął… Zostawiając mnie z tyloma pytaniami. Czego może chcieć ode mnie Lucyfer. Od zwykłej szarej, cichej dziewczyny. Trudno mi zebrać myśli. Moje życie przewróciło się do góry nogami. W tym momencie nie wiem co mnie bardziej martwi....Czy myśli o tym, że w każdej chwili mogę zostać porwana przez demony czy… Fakt, że nie mogę przestać myśleć o moim Aniele Stróżu? Mam wrażenie, że znam go od zawsze. Światło księżyca wpadało przez okno oświetlając pokój. — Demony, które widziałam tylko w filmach czy w wyobraźni podczas czytania książek, naprawdę istniały. Wydaje mi się, że czuję ich obecność. Wiedziałam, że jeśli nie znajdę sposobu, by się bronić, wkrótce nie zostanie ze mnie nic poza wspomnieniem. Anioł Velior chcę mnie ochronić, ale czy jest w stanie? Tyle pytań… a odpowiedzi żadnej. Minęło parę dni, od tego czasu ani demonów ani Anioła nie widziałam. Nagle Velior pojawił się przede mną.
— Przepraszam, że tak długo mnie nie było. — jego słowa były delikatne… jakby czuł mój niepokój.
— Rozumiem.
— Nie wolno spotykać się nam z naszymi podopiecznymi. — Wyczułam niepokój w jego głosie.
— Wygląda na to, że znalazłeś jakąś lukę w Prawie. — Odparłam.
— Tak ale wciąż łamie zasady. — W ten sposób ciężej im będzie mnie przyłapać. –Kontynuował ściszonym głosem.
— A więc dlaczego postanowiłeś łamać zasady. To, że jestem zagrożona ze strony demonów to nie powód, żeby narażać się. — Powiedziałam lekko zdenerwowana.
— Po pierwsze, kolejna ważna zasada… nie powinniśmy ingerować w wasze świadome wybory. Pan obdarzył was wolną wolą co oznacza, że macie prawo decydować o własnym losie… — słuchałam słów Anioła.
— To nadal… — Velior nie dał mi dokończyć zdania.
— Ale jak mam nie ingerować? — zadał pytanie jakby do siebie. — Przecież jedyny cel mojego istnienia to ochrona ciebie. Jesteś wszystkim co mam… zasady są niczym w porównaniu do tego. — dodał.
— Celem twojego istnienia, wszystko co masz… właśnie sobie uświadomiłam. Byłeś ze mną cały czas? Od momentu moich narodzin? — zapytałam.
— Tak jakby. Przychodziłem do Ciebie gdy byłaś w niebezpieczeństwie. Chociaż nie było to częste ale pakowałaś się w bardzo poważne kłopot. Chociaż nie powinienem w większości ingerować, przecież dokonałaś świadomych wyborów? Anioły się nie rodzą. Bóg nas stworzył, jesteśmy jego światłem, miłością do ludzi objawiającej się w materialnej formie. Powiedział, chciał kontynuować…
— Jego miłością, a czy ty potrafisz kochać? — zapytałam.
— Kochamy ludzi, kochamy naszych podopiecznych. — Odpowiedział z powagą.
— Nie o to mi chodzi…
Mówisz o miłości do ludzi jak o rodzicielskim uczuciu. A mi chodzi o romantyczne uczucie. — Chciałam dowiedzieć się o nim wszystkiego.
— Sam nie wiem. Lubię obserwować jak zakochani na siebie patrzą, jak się do siebie uśmiechają. Jakby coś wewnątrz mnie wypełniało się światłem.
Towarzyszy temu niemiłe uczucie pustki… — Urwał.
— Brzmi jak byś sam chciał się zakochać. — zaśmiałam się lekko.
— Może bym chciał, sam nie wiem. Ale nie jestem pewien czy to możliwe… — Pan nie stworzył nas w ten sposób.
Nie posiadamy ludzkich uczuć.
— Ale ty byś chciał. Jesteś wyjątkowym Aniołem. — wypaliłam.
— Myślę, że jestem złym Aniołem. Na pewno nie wyjątkowym. — wydawało mi się, że posmutniał.
— Dobrze, teraz chciał bym dokończyć rozmowę o tym co Ci zagraża. — nagle zrobił się znów poważny. — Lucyfer pragnie cię, twojej duszy. Jest przekonany o tym, że należysz do niego. Nie spocznie póki cię nie posiądzie, w każdy możliwy sposób… Będę cię chronić. Jego demony nie mają ze mną szans. — podsumował.
— Brak mi słów… nikt nigdy mnie nie bronił...nawet moi rodzice. — Posmutniałam.
— Od mojej wyprowadzki z domu nie mam z nimi kontaktu. Kiedyś może Ci opowiem, chociaż pewnie nie muszą…
— Wyczuwam twoje emocje… wiem co przeżywałaś. Bardzo mi przykro, że nie mogłem pomóc… –kończąc zdanie nagle znikną.Rozdział III
Kiedy noc zapadła nad światem, a srebrzysty blask księżyca rozciągał cienie pośród drzew, siedziałam sama — w ciszy, która nie przynosiła ukojenia, lecz niosła ciężar dwóch istnień ciągnących moją duszę w przeciwnych kierunkach. Byłam tylko kobietą. Ciałem z krwi i kości, sercem bijącym wśród lęków i pragnień. A jednak znalazłam się między dwoma siłami, których nie sposób było pojąć. Z jednej strony Lucyfer — groźba zniewolenia, ciemność, strach… Pożąda mnie, mojej duszy… nigdy nie przestanie mnie ścigać i wysyłać swoje demony. Poczułam spojrzenie przenikające przeze mnie niczym ogień. To tylko moja wyobraźnia … Nie powinnam tego czuć, to jest w brew wszystkiemu. Niepokój, drżenie, tęsknota...Ale jest moją światłość. Anioł — cichy, nieziemski, z sercem łagodnym jak wiatr nad wodą. W jego obecności świat stawał się prosty, czysty, lekki… Jego słowa nie budziły drżenia ciała, lecz ukojenie duszy. Miłość i pożądanie. Niebo i otchłań. Strach i pragnienie. Moje serce rozdzierało się jak materiał między tym co czuje a strachem o Anioła, który mnie chroni. Wiedziałam, że Lucyfer jest zdolny spalić wszystko i zniszczyć wszystkich bym należała tylko do niego– a mimo to, nie mogłam oderwać się od myśli o Velirze. To nie może się wydarzyć… To tylko moje głupie uczucia… Wspomnienie jego spojrzenia było jak pocałunek na duszy. Zakazany. Grzeszny. Prawdziwy. Ale rodząca się miłość do Anioła daje mi wiarę, że nie jest tylko narzędziem w rękach niebiańskich sił. Może on czuję to samo?… Nie to nie możliwe, że jest coś ponad instynkt Anioła, który jest materialną miłością Boga do wszystkich ludzi. Czystą miłością, rodzicielską… I w tej chwili, pomiędzy światłem a cieniem, wśród szeptów nocy i dreszczy skóry, wiedziałam jedno: Nie mogę żyć bez Veliora.
— Pamiętasz, że czuję twoje emocję. Jesteś rozdarta…
Pamiętaj, że zawsze jestem przy Tobie. — Odparł po chwili.
— Dlaczego zawsze jesteś tak blisko… a jednak tak daleko?
Czuję, że jesteś przy mnie, ale nigdy naprawdę… ze mną.
— Bo jestem… czymś innym. Nie powinienem czuć tego, co czuję.
To sprzeczne z tym, kim jestem. Z tym, czym jestem.– Wyszeptał z bólem.
— Więc też coś do mnie czujesz. Widzę to teraz w twoich oczach, gdy milczysz.
Dlaczego to musi być zakazane?
— Bo miłość ludzka wiąże. A ja mam być wolny. Nie posiadam, nie powinienem posiadać ludzkich uczuć.
Mam strzec, prowadzić… nie kochać w ten sposób.
— To dla Anioła najgorszy grzech… nie mogę pozwolić na wyrwanie ci skrzydeł… nie chcę pozwolić abyś cierpiał…
— A jednak w każdym przypadku będę cierpiał. Myślę o tobie cały. Gdy patrzę, jak zasypiasz. Gdy pragnę być tylko z tobą, Dla ciebie w każdy możliwy sposób. –Wyszeptał jakby bał się, że usłyszy nas Bóg.Rozdział IV
Cisza wypełniała powietrze jak napięta struna. Noc była chłodna, lecz ja czułam gorąco. Nie takie, jakie daje ogień — to było coś innego. Ciężkie, lepkie, jakby każda cząstka powietrza nasiąknięta była mrokiem. Stanęłam na progu ruin Świątyni, czując jak drżą mi dłonie. Serce tłukło mi się w piersi w rytmie, który nie należał do mnie — jakby biło w odpowiedzi na coś, co właśnie nadchodziło. Czułam, że muszę tu być. Tu znajdę odpowiedzi.
— Nie powinnaś tu przychodzić Inez.– rozbrzmiał głos tuż za mną. Cichy, niemal szeptany, ale z mocą, która przeszyła mnie na wskroś. Odwróciłam się. Stał tam Velior… Jego skrzydła lśniły jak srebro, choć noc powinna je skryć. Oczy miał pełne niepokoju.
— On wie powiedział, podchodząc bliżej.– Lucyfer wyczuł cię. W twoim sercu zrodziło się coś, czego on się lęka… miłość, która nie jest do niego. Przełknęłam ślinę. Pomyślałam „Ale to przecież tylko uczucie.” Velior uniósł dłoń i położył ją na mojej piersi, nad sercem.
— Nie w twoim przypadku. Ty jesteś światłem ukrytym w ciele. On chce je zgasić, zanim się rozbłyśnie, żeby mieć cię tylko dla siebie.
Z ciemności wysunął się cień. Smukły, wysoki, z oczami jak topiony obsydian. Lucyfer. Piękny i przerażający zarazem. Na jego ustach błąkał się uśmiech.
— Miłość? Naprawdę? Z istotą, która została stworzona, by mnie nienawidzić, chronić ludzi… Jesteś bardziej naiwna, niż sądziłem. — Powiedział z kpiną.
Velior stanął między nami, skrzydła rozpostarte szeroko.
— Nie pozwolę ci jej skrzywdzić. — Powiedział gniewnie. Lucyfer spojrzał na mnie i przez chwilę jego twarz była pozbawiona emocji.
— Ona należy do mnie. Sama wybierze albo ty albo to co może ocalić świat…
Poczułam, jak ziemia drży pod moimi stopami.
Miłość. Wybór. I wojna, której nawet jeszcze nie rozumiałam. Groźba zniszczenia świata.
Lucyfer jak się pojawił tak szybko zniknął.
— Nie mogę pozwolić na zniszczenie świata… muszę podjąć decyzję. — Powiedziałam złamanym głosem.
******
Stojąc przy oknie, patrząc w ciemność Czuję go, zanim jeszcze się zbliży. Powietrze robi się cięższe…
— Jakby samo drżało na twój dotyk.
— To nie powietrze drży. To twoje serce. I moje, chociaż nie powinno już bić. –Powiedział cicho zza moich pleców.
— Nie mogę przestać myśleć o szantażu Lucyfera. — Wyszeptałam w jego stronę.
— Może dlatego nie mogę cię przestać pragnąć. Martwisz się o innych, zapominając o swoich uczuciach i pragnieniach. — Wyszeptał tuż przy moim uchu. Obejmując mnie w delikatnym uścisku.
— Gdy mnie dotykasz… świat przestaje istnieć. — Powiedziałam dotykając jego klatki piersiowej.
— Świat nie chce, byśmy istnieli razem. Każde muśnięcie to bluźnierstwo. Każdy twój oddech — Pokusa, która zrywa mi skrzydła na nowo.
— To rozdzierające. Kocham cię, a jednocześnie… tracę się w tobie. — Odpowiadam zamykając oczy.
— Bo ja nie jestem zbawieniem. Jestem upadkiem. I jeśli zostaniesz przy mnie –pociągnę cię ze sobą. — mówi z gorzkim uśmiechem.
— Może właśnie tego pragnę najbardziej spaść ale z tobą.–Powiedziałam półszeptem.
— Nie możemy. Nie jeszcze. — nachylając się muskając moje usta swoimi.
— Więc cierp ze mną. Choć przez tę jedną noc.– odpowiadam ocierając się o jego wargi prawie bez dotyku.
— Nie mów tak. Gdybym cię dotknął tak, jak pragnę… wypaliłbym ci serce żarem nieba. A ja… nie chcę cię niszczyć. Chcę cię mieć. — Wyszeptał drżącym głosem.
— To bardziej boli niż ogień. Że jesteś tu. Że patrzysz tak, jakbyś mnie kochał, ale nie możesz. Nie wolno ci mnie kochać, prawda — odpowiadam, ze łzami w oczach. Velior milknie, potem nachyla się do mojego ucha.
— Nie wolno mi… a jednak chce by być bliżej ciebie. Nie rozumiesz… moje pragnienie nie jest ludzkie. Ono pali, wypala świętość z moich kości. A ty… ty jesteś zbyt żywa, zbyt grzeszna, zbyt piękna, bym mógł pozostać czysty.– głos mu się łamał.
— Nie chcę czystości. Chcę cię brudnego z pożądania. Chcę czuć, jak drżysz, walcząc z samym sobą… — Dotykam jego skrzydeł, zakrwawionych, zranionych.
— Gdybyś wiedziała, co wywołujesz. Moje skrzydła ciemnieją, kiedy szepczesz moje imię. Każdy twój dotyk sprawia, że błogosławieństwo dane od Stwórcy zmienia się w bluźnierstwo. — Sykną
— A jednak nie odchodzisz.– odpowiadam uśmiechając się drapieżnie.
— Nie potrafię. Każda sekunda bez ciebie jest jak tysiąc lat bez światła. A każda z tobą… jest jak grzeszny szept w konfesjonale — świętokradcza, zakazana i tak cholernie podniecająca. — Wyznał.
Przyciska się do niego, moje wargi znajdują się tuż przy jego szyi.
— Chcę ciebie — złamanego, żarliwego, gotowego oddać się ciemności tylko po to, by mnie dotknąć bez strachu.– przycisnęłam się do niego, moje usta znajdują się na jego szyj. Obdarowuje go gorącymi pocałunkami.
— Powiedz to jeszcze raz… Zatrać mnie. Zamień mnie w grzech. — Jego szept jest erotyczny, mroczny, jak zaklęcie wypowiadane tuż przy uchu, które sprawia, że moje ciało drży, a serce przyspiesza…Rozdział V
Dni mijały a Velior się nie pojawiał choć czułam jego obecność, w każdym miejscu w którym się znajdowałam. Chciałam się z nim spotkać, wzywałam go w myślach ale bez skutku. Pomyślałam, że jeżeli udam się do ruin Świątyni, w końcu odpowie na moje wezwania…
— Niech on patrzy, jak stajesz się moja. — Lucyfer wyłonił się z mroku…
Cofnęłam się o krok, ale Lucyfer nie odwracał wzroku ode mnie. Jego głos stał się zimny jak stal.
— Jesteś moja. Twoja dusza już dawno została naznaczona moim przeznaczeniem. Jak możesz zaprzeczać temu, co jest wpisane w twojej naturze?
— Należenie do ciebie to tylko kłamstwo, Lucyferze! Nie widzisz, że twoje ręce są pełne krwi, a twoje słowa przypominają tylko zimny, mroczny gniew? Moje serce należy do Anioła, nie twojej zguby!
— Zguba? To twoje zgubne poszukiwania, która w imię fałszywej miłości doprowadzają cię do upadku. -Wysyczał wściekły Lucyfer
— Twoja siła to tylko przemoc i opresja! Nigdy nie będę ci posłuszna. Czuję, że Velior osłania mnie światłem, którego ty nigdy nie zdołasz zgasić — prawdziwym, czystym światłem nadziei.
— Nadzieja? To iluzja, której ja czynię z krwi twoich łez! Z twojej słabości wyrasta tylko cierpienie.
— To przekleństwo! Twoje słowa to trucizna, która zatruwa każdy oddech życia. W moim sercu już dawno zagościło światło, które przegania twoją ciemność, nawet jeśli oznacza to sprzeciw wobec wszystkiego. — To ty jesteś niewolą, Lucyferze. Moja dusza, choć przepełniona bólem, nie należy do ciebie — należy do miłości, która budzi się wraz z każdym promieniem prawdziwego światła, nie zaś w cieniu twojego gniewu! — oczy błyszczą mi od gniewem, ale też żalem.
— Zostaw ją. — głos Veliora był napięty, prawie błagalny, ale krył w sobie stal.
Lucyfer zatrzymał się. Jego uśmiech był jak ostrze noża.
— Zostawić to, co moje? — odpowiedział z aksamitnym jadem. — Nie oddam jej. Nawet jeśli miałbym spalić wszystko. Nawet jeśli miałaby mnie nienawidzić.– A jeśli spróbujesz ją zabrać, bracie, przysięgam na królestwo cieni … rozerwę twoje skrzydła na oczach niebios. Każde pióro z twoich ramion zamienię w język ognia, który będzie szeptał jej imię po wsze czasy. Zamienię raj w popiół, tylko po to, by patrzeć, jak Bóg milczy. Milczy bo złamałeś najważniejsze prawo boskie.
W ciszy, która zapadła, nawet piekło wstrzymało oddech. Patrzyłam na Lucyfera, nie wiedząc czy boję się, że już nigdy nie będę mogła się od niego uwolnić, czy straty ukochanego.
— On kocha moją duszę! Nie jesteś w moim sercu. Jesteś pod moją skórą jak trucizna. I tylko on… — spojrzałam na Anioła — …potrafi mnie uratować.
— Pozwól jej odejść, Lucyferze. — powiedział cicho Velior — Zabierz mnie, jeśli chcesz. Ale nie ją.
Lucyfer zaśmiał się, głośno, szeroko, obłąkańczo.
— Nie. — Lucyfer rzucił się naprzód. — Ona jest moja. W bólu. W ogniu. W rozpaczy. Chcę ją mieć przy sobie w piekle.
Wtedy niebo zadrżało.
— Jeśli go wybierzesz, świat spłonie. — wyszeptał z uśmiechem. — Wszystko, co znasz, co kochasz, rozpadnie się w popiół. Nie pozwolę, byś odeszła. Zapłacisz cenę. A cena to świat.
Anioł zamknął oczy. W jego oczach była rozpacz — nie z powodu walki, ale z powodu wiedzy. Wiedział, że to prawda. Wiedział, co przyniesie mój wybór.
— Nie jestem twoja. Nigdy nie byłam. Ty mnie niszczysz. On mnie chroni. Ty mnie więzisz. On mnie kocha. I ja… — mój głos zadrżał, ale nie stracił siły — …ja kocham jego. Z całego serca. Z całej duszy. Z całego tego popieprzonego świata, który próbujesz zniszczyć.
Zrobiłam krok w przód tak blisko, że czułam żar jego ciało.
— Należysz do mnie, byłaś mi przyrzeczona.–Powiedział prawię szeptem.
— Nienawidzę cię! — krzyknęłam, mój głos był ostry jak szkło. Nienawidzę twoich przeklętych oczu, które patrzą na mnie jak na rzecz! Myślisz, że możesz mnie mieć tylko dlatego, że mnie pożądasz? Że obracając świat w popiół, zmusisz mnie do poddania się?
— Pomiędzy nienawiścią a miłością jest cienka granica. Zniszczę ją. — zaśmiał się ironicznie.
Anioł stanął między mną a Lucyferem. Jego skrzydła były potargane ale nadal piękne, miecz w dłoni drżał od mocy, którą ledwo powstrzymywał. Jego oczy płonęły — nie światłem nieba, lecz gniewem, który rodzi się z miłości, gdy ktoś chce ją zniszczyć.
— Nie tkniesz jej więcej. — jego głos był cichy, ale każde słowo uderzało jak piorun.
Lucyfer uniósł brwi. Popiół tańczył wokół niego jak żywe stworzenia, głodne, nienasycone.
— Zabierasz coś, co od zawsze było moje. — syknął. — Nie rozumiesz, Aniele… To nie ty jesteś jej przeznaczeniem. To ja jestem jej piekłem. I ona do mnie należy.
Lucyfer uśmiechnął się szeroko, ale jego oczy były dzikie. Wściekłość gotowała się w nim jak lawa pod skórą.
— A ty? Ty chcesz jej dać co — świętość? Czystość? Ona nie jest twoja bracie. Ona ma w sobie ogień. I tylko ja potrafię go rozpalić.
Anioł krzyknął– dźwiękiem tak potężnym, że ziemia zadrżała.
— Nie waż się mówić o niej w ten sposób! — jego głos był hukiem burzy. — To, co nazywasz ogniem, to jej ból! To, co nazywasz pragnieniem, to jej strach przed tobą! Ty ją łamiesz, ja ją składam! Ty ją pożądasz, ja ją kocham!
Zbliżyli się do siebie, ich cienie zlały się w jedną czarną masę gniewu i mocy. Lucyfer nachylił się lekko, szeptem, w którym buzowała furia.
— Pamiętaj, Aniele — ona cię wybierze. A wtedy ja spalę cały ten pieprzony świat… i zrobię to z uśmiechem.
Niebo się rozdarło.
Za trzęsła się ziemia, kiedy ich ciała zderzyły się z hukiem potężniejszym niż tysiąc piorunów. Świat wokół zamilkł — zamilkł wiatr, ogień, zamilkły drzewa i czas. Było tylko: światłość i cień.
Anioł i Lucyfer.
Anioł, o oczach jak ostrze lodu i skrzydłach poplamionych krwią, rzucił się na Lucyfera z furią, która nie znała przebaczenia. Jego miecz rozbłysnął, jakby całe niebo wlało się w ostrze, gotowe razić z mocą miłości, która nie chce stracić.
Lucyfer odpowiadał gołymi rękami. Krew spływa po lśniącym ostrzu. Nie miał broni. On sam był bronią.
Każdy jego ruch był jak tańczący płomień, brutalny, dziki, nieprzewidywalny.
— Nie masz pojęcia, co to znaczy miłość. — warczał, zrywając się w powietrze. — Ja chcę jej całej. W każdej postaci. Jej łez. Jej gniewu. Jej ciała pod moimi dłońmi. Jej duszy, gdy krzyczy moje imię. Anioł wydał z siebie ryk, który roztrzaskał skały. Runął na Lucyfera z impetem rozpaczy, której nikt już nie trzymał na łańcuchu. Miecz przebił się przez płomienie, przez cienie, przez wszystko. Ale Lucyfer się nie cofnął, nigdy się nie cofa. Walka zmieniła się w chaos. Ciosy były zbyt szybkie, by je dostrzec. Każdy z nich mógł zniszczyć góry, przepołowić morza. Nie walczyli tylko o mnie. Walczyli o sens samej miłości. Jeden chciał mnie ocalić. Drugi — złamać, bym była jego na zawsze. Ja patrzyłam z daleka. Z krwią na wargach i ogniem w oczach. Z sercem, które biło dla jednego… i z przerażeniem, że drugi nigdy się nie zatrzyma. A wtedy Lucyfer rzucił się z rykiem i pchnął Anioła na kolana. Chwycił go za gardło, twarz rozciągniętą w grymasie triumfu. Spojrzał na mnie. Lucyfer zbliżył się powoli do mnie, jego ciało płonęło od walki, a oczy błyszczały rubinem wśród dymu. Przechylił głowę, patrząc na mnie z uśmiechem, który mroził krew. Jego głos był niski, niemal szeptany, ale każde słowo wbijało się w moją duszę jak pazur.
— Nie płacz. — powiedział cicho, z zaskakującą czułością w tonie. — Nie dziś. Nie musisz wybierać teraz. — Z tymi słowami zniknął. Stałam bez ruchu. Serce tłukło mi się w piersi jak spłoszone zwierzę. Powietrze wciąż było gęste od dymu i napięcia, jakby echo jego obecności nie chciało mnie opuścić. Zniknął. Tak po prostu. W jednej chwili stał tuż przed nią, ziejąc ogniem i słowami, które ciążyły jak łańcuchy. A w następnej — rozpłynął się w ciemności, jakby nigdy nie istniał. Zacisnęłam dłonie, walcząc z własnym ciałem, z myślami. A potem… mój wzroku przeniósł się na Veliora. Nadal tam był. Poraniony, oddychający ciężko, wciąż patrzący na mnie z tą samą bezwarunkową miłością. Stał. Nie zniknął.Rozdział VI
Noc była ciężka, duszna, jakby coś unosiło się w powietrzu, czego nie potrafiłam. nazwać. Siedziałam przy oknie, skulona w cieniu, z kolanami pod brodą. Świat za szybą tonął w czerni — przeplatanej blaskiem księżyca, nieprzyjaznej, obcej. Wpatrywałam się w ciemność tak długo, że miałam wrażenie, że ciemność zaczyna patrzeć we mnie. „Nie musisz wybierać dziś…” Słowa Lucyfera nie odchodziły. Krążyły we mnie jak trucizna, nie zabijając, ale też nie pozwalając zapomnieć. Nie rozumiem co jest bardziej przerażające — miłość do anioła, która nie powinna istnieć, bezprawna, bezwarunkowa. Wizja zniszczenia świata czy uległość Lucyferowi. Zamknęłam oczy, przyciskając czoło do zimnej szyby. I wtedy go poczułam. Nie hałas. Nie światło. Po prostu… obecność. Cicha, znajoma, łagodna i przejmująca jak pierwszy oddech po utonięciu. Anioł stał za mną. W półmroku wyglądał niemal nierealnie — skrzydła lekko rozłożone, sylwetka jakby rzeźbiona ze światła i cierpienia. Ale jego twarz… jego twarz była zmęczona. I pełna czegoś więcej niż tylko miłości.
— Wiedziałem, że myślisz o nim. — powiedział cicho, bez wyrzutu. Raczej ze smutkiem, który ścinał krew.
Zacisnęłam dłonie. W gardle miałam sucho. W sercu — zamęt.
— Nie umiem tego wyłączyć. — szepnęłam. — Wciąż słyszę jego głos. I boję się, wizji płonącego świata. Anioł podszedł bliżej, klęknął przede mną. Jego dłonie nie dotknęły mnie, ale były blisko.
— Ja wciąż tu jestem. I nie odejdę.-Powiedział cicho.
Patrzyłam na niego. Nie byłam pewna, co zabolało bardziej — jego obecność, czy to, jak bardzo chciałam w nią uciec. A jednocześnie… jak bardzo bałam się, że Lucyfer znów wróci. Co było pewne… Pokój wypełniał ciężar niedopowiedzianych myśli, niewyznanych pragnień. A ja czułam, że coś się zbliża. Że świat, który znam, już się rozpadł. Anioł Nie mówił. Tylko patrzył. A w jego spojrzeniu nie było już tylko światła. Była walka. Ból. I coś jeszcze… — głód. Głód dotyku. Głód mnie.
— Nie możesz tu być. Nie możesz mnie chronić. Nie możesz łamać dla mnie zasad niebios… — Mój głos był cichy, ale drżał.
— Wiem. — Odpowiedział spokojnie, choć jego oczy przeczyły temu spokojowi. — Ale nie mogę dłużej być tam… bez ciebie. Jeśli wybierzesz mnie świat spłonie. Musisz wybrać inaczej on zrobi to za ciebie.
— Nienawidzę go… — wyszeptałam. — Nienawidzę… Dlaczego ja? Velior zamilkł. Jakby zastanawiał się nad odpowiedzią.
— Lucyfer miał tysiące dusz, które oddały mu się bez walki. Ale Ty walczysz. A to uzależnia. Uważa, że Twoja dusza wieki temu została przyrzeczona dla niego. Lucyfer chcę cię posiąść, bo to sposób, by udowodnić, że wygrał — z Aniołem, z Bogiem, z Twoją własną wolą. Ale pod tą dominacją kryje się coś jeszcze — desperacja, samotność. Ale tak naprawdę tylko on sam zna odpowiedź na twoje pytani. To tylko moje domysły. –Odpowiedział w końcu. Zamilkłam. Podszedł wolno. Każdy jego krok był jak echo w mojej piersi. Serce waliło. Nie wiedziałam, czy z lęku, czy z oczekiwania. Może z jednego i drugiego.
— To wszystko jest wbrew wszystkiemu. To grzech, przeze mnie jesteś zagrożony że strony Boga i Lucyfera… ty i świat…
Nie wiem czy jestem w stanie wybrać… — Powiedziałam ze łzami w oczach.
— Jeśli to grzech… — Velior zatrzymał się tuż przede mną, jego dłoń uniosła się i dotknęła mojego policzka z delikatnością, której nie potrafię znieść — …to niech niebo płonie. Niech wyrwą mi skrzydła. Bo nie żałuję. Moje palce zacisnęły się na jego ramieniu, jakby tylko ten dotyk utrzymywał mnie przy rzeczywistości. A może właśnie od niej uciekałam. Jego dłoń przesunęła się w dół moich pleców, powoli, z rozmysłem. Jakby chciał zapamiętać każde załamanie skóry, każdą drżącą linię mojego ciała. Kiedy dotknął mojego karku, zadrżałam.
— Nie bój się mnie. — wyszeptał wprost do mojego ucha, a jego głos był teraz głębszy, szorstki, jakby walczył ze sobą. — Ale jeśli się boisz… nie przestawaj. Strach smakuje jak prawda. Jęknęłam cicho, kiedy jego usta dotknęły mojej szyi. Całował powoli, nienasycenie, zostawiając za sobą ślad ciepła, który przypominał znamię. Mój oddech przyspieszał z każdym jego ruchem. Kiedy przesunął dłonie wzdłuż moich boków, aż do ud, ciało odmówiło posłuszeństwa. Przylgnęłam do niego, jakbym chciała się w nim zatracić. Jego skrzydła zadrżały. Rozłożyły się szeroko, a ich końce dotknęły ścian — jasność mieszała się z cieniem, jakby świat sam nie wiedział, czy to akt miłości, czy bluźnierstwa.
— Jesteś moja… — wymruczał, wgryzając się lekko w moje ramię. — Choćby niebo miało runąć. Choćbym stracił wszystko. Dla tej jednej nocy. Odpowiadałam mu milczeniem — ale moje ciało mówiło wszystko. Każdy mój gest był błaganiem i wyzwaniem. Każdy pocałunek głębszy, każde pchnięcie bioder bardziej szalone. Kiedy uniósł mnie na ramionach i położył na łóżku, patrzyłam na niego z mieszaniną lęku i nienasycenia. Jego oczy błyszczały jak rozżarzone niebo. Nie było w nim już spokoju. Tylko głód. Pożądanie. Miłość zbyt wielka, by nie bolała. — Nie potrafię udawać. Nie potrafię być święty, kiedy chodzi o ciebie. — W jego głosie była chropowatość, napięcie, którego nie potrafił już ukryć. Zdjął ze mnie ubrania powoli, jakby odkrywał świętość, której nie miał prawa dotykać, a mimo to nie mógł przestać. Moje ciało drżało — nie ze strachu. Z tęsknoty. Z otchłani, która budziła się we mnie. Jego usta sunęły po mojej skórze jak ogień, ale nie parzyły — rozbudzały. Wnikał we mnie spojrzeniem, potem dłońmi, potem całą swoją istotą.
— Powiedz, że tego chcesz. — wychrypiał, kiedy przesunął się między moimi udami.
— Nie przestawaj. — odpowiedziałam wbijając paznokcie w jego plecy.
W końcu połączyliśmy się ciałem. Wszedł we mnie mocno, głęboko, nie czekając — i dokładnie tak, jak tego chciałam. Nasze ciała zderzyły się bez wstydu. Ruchy były szybkie, rytmiczne, brutalnie szczere.
— Tylko dziś… — szepnęłam, łapiąc jego twarz między dłonie. — Pozwól mi zapomnieć, kim jesteś. I kim ja jestem.
— Nie. — odpowiedział. — Pamiętaj. Bo właśnie dlatego to tak boli. I dlatego to jest prawdziwe.
Nasze ciała poruszały się w rytmie, którego nie dało się zatrzymać. Nie było już pytań. Tylko dotyk. Tylko głosy. Tylko grzech. Złapał mnie za gardło, nie mocno, ale wystarczająco, żebym poczuła kontrolę. Spojrzałam mu w oczy i zobaczyłam tam coś dzikiego. Jakby walczył z samym sobą. Jakby chciał się we mnie zatracić i nigdy już nie wracać. I błysk światła w ciemności, która nie chciała odejść.
— Zatrzymaj mnie. Nigdy mnie nie puszczaj.– Syknął.
******
Tym czasem z perspektywy Lucyfera ciemność była spokojna. Do czasu. Lucyfer siedział na szczycie zrujnowanej Świątyni, jak cień rozciągnięty między światem a tym, co już dawno opuścił. Jego skrzydła drgały nerwowo, palce zaciskały się na marmurowej poręczy. Coś czuł. Ziemia drgnęła pod nim. Nie fizycznie — ale w niej. W niej coś się zmieniło. Zamknął oczy i pozwolił sobie sięgnąć myślą. I wtedy poczuł ich. Jej jęk. Jego oddech. Dotyk ich ciał. Ruchy. Ciepło. Anielski dotyk w miejscach, których Lucyfer sam pragnął dotknąć tysiąc razy. Ich połączenie. Jak zdrada. Jak ogień w jego żyłach. Zamarł. Oczy otworzyły się szeroko, błyszcząc czerwienią. Kamień pod jego stopami pękł z trzaskiem.
— Nie… — wyszeptał. — Nie jego ręce. Nie jego oddech. Nie jego ciało.Wstał. Jego postać zaczęła się rozrastać, ciemnieć, gęstnieć. Cała okolica wokół ruin Świątyni zaczęła drżeć. Noc zbladła. Niebo przygasło, jakby bało się jego wściekłości. Widział ich — nie oczami, ale duszą. Widział jej rozkosz. Jej oddanie. I właśnie to bolało najmocniej.
Nie zbrukanie. Nie cielesność. Tylko to, że ona tego chciała. Chciała jego. Anioła. Nie Lucyfera. Piekło w nim nie było miejscem. Było uczuciem. I teraz płonęło. — On cię dotknął. On wszedł w ciebie. — wysyczał, krocząc przez cień, który sam rzucał. — A ja czułem każdą sekundę. Każdy twój drżący oddech. Każde jego pchnięcie. Każde twoje ‘tak’. Jego paznokcie wbiły się w dłoń, aż popłynęła czarna krew. Nie zwracał na to uwagi. Jego serce było jak pęknięty dzwon — biło nierówno, nieregularnie, głośno.
— Zabrali mi niebo. Teraz odbierają mi ciebie.
— Nie pozwolę. Rozłożył skrzydła. Cień spłynął z jego ramion jak ciecz, pochłaniając ziemię. Nie potrzebował armii. Wystarczył on sam.
*******
Miasto pogrążone we śnie w piękną księżycową noc. Jeszcze przez chwilę, nieświadome… A potem… niebo zapłonęło. Nie błyskawicą czymś innym. Czerwienią. Krzykiem. Cieniem, który nie przynosił chłodu, lecz ogień. Patrzyłam, jak płomienie połykają ulice. Jak dzieci płaczą, jak budynki zawalają się jak kartonowe pudełka. Wszystko wokół płonęło — jakby samo powietrze zamieniło się w żar. A w środku tego wszystkiego stał on. Lucyfer. Jego skrzydła były rozłożone. Złamane. Czarne jak popiół, który spadał z nieba jak deszcz. Oczy — czerwone, wściekłe, dzikie. Usta wykrzywione w grymasie, który nie był już nawet uśmiechem.
— Powiedziałem ci. — rzucił, idąc przez ulicę, która za jego krokami zamieniała się w spalone zgliszcza. — Mówiłem, że nie żartuję. Ale ty — ty spojrzałaś na niego. Dotknęłaś jego skóry. Oddałaś mu siebie.
— Zamordowałeś tysiące! — wykrzyczałam, gdy wreszcie stanęłam przed nim, trzęsąc się z przerażenia i gniewu. — Dlaczego? Dla czegoś tak żałosnego jak chęć posiadania akurat mnie. On roześmiał się nisko, głucho. Jakby ziemia w jego wnętrzu pękła. Nachylił się, nasze twarze dzieliły centymetry.
— Dla dowodu. Dla tego, byś wiedziała, że ja… jestem tym, przed kim nie ma ucieczki. Tym, którego nie odrzucisz bez kary. Tym, który kocha inaczej.
— To nie miłość! To przemoc! Obsesja! Ty mnie nie kochasz — ty chcesz mnie ZŁAMAĆ! — krzyczałam, łzy spływały po moich policzkach w gorącym powietrzu. Z tyłu, z popiołów, wyłonił się Velior — z raną na piersi, ze skrzydłami pokrytymi sadzą. Jego oczy były spokojne, ale blade. Lucyfer spojrzał na niego i uniósł dłoń.
— Nie jesteś Bogiem, Lucyferze. Miłość nie rośnie z popiołów i krwi. — powiedział Anioł cicho, ale jego słowa miały siłę miecza. Lucyfer spojrzał na miasto za sobą — morze ognia. Ludzkie cierpienie, które miał w oczach jak blizny.
— Ale rośnie z cierpienia. Z walki. Z tego, co przetrwa koniec świata. I właśnie to jej daję. Koniec. Odwrócił się do mnie. Moje serce waliło jak młot. W oczach łzy — nie tylko ze strachu. Z żalu. Z gniewu. Z niezrozumienia.
— Nie musisz wybierać dziś. Ale już nigdy nie spojrzysz na to miasto bez myśli o mnie. Bez świadomości, że to była cena odwlekania nieuniknionego.
I zniknął.
Pozostawiając nas dwoje samotnych na tle płonącego miasta.
******
Cisza była duszna. Zbyt cicha, jakby świat wstrzymał oddech, czekając, aż dokonam wyboru. Siedziałam na podłodze starego kościoła. Dłonie drżały. Serce waliło, jakby próbowało wyrwać się z klatki. Na kolanach miałam ślady popiołu, pod paznokciami — krew, której nawet nie pamiętałam. Nie da się… Nie da się tego unieść. — wyszeptałam do ciemności. Lucyfer chciał mnie. Na zawsze. Nie miłość — własność. Obietnica wiecznego więzienia w jego ramionach, gorących jak ogień, dusznych jak strach. Bez światła. Bez Anioła. Ale z żyjącym światem. Z drugiej strony — Velior. Tylko on mnie rozumiał. On trzymał mnie, kiedy pękałam. Kiedy bałam się siebie. Ale wybierając jego… wybieram śmierć dla niego. I zagładę dla świata. To nie wybór. To egzekucja. Zacisnęłam dłonie w pięści. Jak mam ratować świat, który pozwala, bym była narzędziem? Ofiarą? Jak mam żyć, wiedząc, że jego odejście jest ceną mojej wolności? Wybór między piekłem a pustką. Między życiem w kajdanach a śmiercią ukochanego. Wtedy — pojawił się Velior. Stał w progu, mokry od deszczu, skrzydła złożone, twarz blada. W oczach miał spokój. Ale też ból. Rzuciłam się ku niemu — wtuliłam się jakby to miał być ostatni raz.
— Nie każ mi wybierać… Proszę…
— Inez.....Nie mogę nic zrobić po za walką z Lucyferem. Zrobię wszystko, żeby go pokonać i to on zginie nikt inny.. — szepnął mi we włosy. — Ale on ci nie pozwoli żyć, jeśli nie wybierzesz. Dlatego muszę go pokonać, bez względu czy przetrwam.
— Nie mogę pozwolić byś z nim walczył. Ostatnio prawie cię zabił. A jeśli wybiorę ciebie, umrzesz.
— A jeśli wybiorę jego — zniknę. Przestanę być sobą.
Chwycił moją twarz w dłonie. Za oknem rozległ się grzmot. Niebo pociemniało. Lucyfer nadchodził. Muszę dokonać wyboru inaczej wszystkich czeka śmierć. Drżałam. Zaczynałam rozumieć: Nie ma dobrego wyboru. Jest tylko odwaga.Rozdział VIII
Wybór w cieniu zagłady jest nieunikniony. Noc była ciężka jak oddech śmierci. — przykryta czarną zasłoną popiołu i milczenia. Siedziałam na skraju lasu. W dłoniach trzymałam coś, co wyglądało jak zeschnięty liść, ale w rzeczywistości było to spalone pióro ze skrzydła — jego skrzydła. Veliora. Cisza bolała. Była jak echo groźby, która rozlała się w moich myślach jak trucizna.
„Wybierz mnie — albo spłoną.” Słowa Lucyfera były zbyt realne, by je zignorować. Nie były obietnicą. Były wyrokiem. Zadrżałam, kiedy cień padł na moją twarz. Znałam ten zapach — niebo i coś jeszcze… smutek. Anioł ukląkł przed mną, jego oczy lśniły łzami, których nigdy nie miał prawa uronić.
— Myślisz o nim. — powiedział cicho, niemal szeptem.
— Grozi zniszczeniem wszystkiego. A ty… ty jesteś moim wszystkim. — Wyszeptałam.
Spojrzałam na niego, a w moim spojrzeniu nie było już niewinności. Było w nim zmęczenie i strach.
— On nie kusi… On grozi. A ja… nie chcę być tą, przez którą umrzesz. Anioł chwycił moją dłoń, zbyt mocno jak na istotę światła.
— Nie oddawaj się mrokowi tylko dlatego, że boisz się stracić świat. To ja jestem twoim wszystkim, światem? Nawet jeśli przestanę istnieć — kocham cię. Nawet w niebycie. Nawet w bólu.
— A jeśli wybiorę ciebie… wszystko inne przestanie istnieć! — krzyknęłam, wstając. — Ty też! Dzieci, których nie znam. Ludzie, którzy nie wiedzą, że żyją tylko dlatego, że jeszcze nie wybrałam! A on mi to wszystko pokaże… każde płonące ciało, każdą łzę. I powie: To twoja wina.– Mój głos załamał się, a łzy spłynęły po policzkach jak krople ognia.
— Nie umiem dłużej żyć pomiędzy wami. Nie umiem być tym, co dzieli piekło i niebo.
Velior przyciągnął mnie do siebie, jego skrzydła otuliły mnie jak ostatni azyl.
— Nie jesteś tym, co dzieli. Jesteś tym, co miało połączyć. Może świat nie zasługuje na zbawienie. Ale ty… ty zasługujesz na wybór, który nie jest szantażem.
— A jeśli Lucyfer nie da mi więcej czasu? — zapytałam, niemal bezgłośnie.
— Wtedy pójdziemy razem w płomienie — odpowiedział bez wahania. — Ale póki jeszcze mam cię przy sobie, nie pozwolę, żebyś należała do niego.
— Ja nie pozwolę ci zginąć! Wole żyć w królestwie cienia z myślą, że żyjesz… z myślą, że nikt inny nie spłonie przeze mnie… — Uniosłam głos.
Lucyfer był cierpliwy. Ale nie wieczny. Jego kolejne ostrzeżenie może być już ostatnim.
— Twoja dusza pachnie światłem, a ja… ja jestem stworzony, by je chronić, nie posiadać. Ale cień już wyciąga po ciebie ręce. Wiem, że jeśli stanę między tobą a nim, świat zapłonie. A ja — nawet z popiołów — Więc pozwalam ci odejść. Nie dlatego, że cię nie kocham. Ale dlatego, że kocham cię bardziej niż własne serce, bardziej niż własne skrzydła. Więc przyjmij cień. A ja… zostanę tu, rozrywany światłem, którego nie mogę już dotknąć.
— Niech weźmie moje ciało, niech zabierze wszystko… ale dusza? Moja dusza zawsze będzie twoja. Należy do ciebie… i tylko do ciebie.– Moje oczy zaszkliły się łzami, ale nie cofnęłam się. Mój głos był cichy, pękający pod ciężarem decyzji.–Moje światło zgaśnie, jeśli ciebie zabraknie… Niech weźmie mnie, byś ty mógł żyć. Byś mógł… pamiętać, kim byłam, zanim pochłonie mnie ciemność. Czuję go nawet we śnie. Jakby wnikał pod skórę, szeptał do kości. On nigdy się nie podda…
**********
Velior nie mógł znieść napięcia, musiał pomyśleć, oswoić się z nieuniknionym....Szeptem, drżącym głosem, jakby słowa go paliły mówił do siebie.
— Nie mogę… Nie potrafię… Oddać cię jemu? Tobie, Lucyferze? Patrzysz na nią jak na trofeum wojny, jak na nagrodę za wszystkie zbrodnie, które uczyniłeś światu. Ale ona nie jest twoja. Nigdy nie była. I choć jej dusza płonie, to nie z pragnienia — z poświęcenia. Ona cię nienawidzi. Każdy twój dotyk będzie dla niej jak nóż, każda twoja obecność — jak trucizna.
A mimo to… mimo to idzie do ciebie. Nie dla siebie. Dla ludzi. Dla mnie. A ja… ja jestem bezsilny. Skrzydła moje są niczym wobec twojej woli. Nie mogę jej zatrzymać. Nie mogę jej wyrwać z twoich dłoni, choć całe moje istnienie wrzeszczy, by to zrobić. Kocha mnie. Wiem to. I właśnie dlatego mnie ratuje. A ja? Ja tylko stoję. Patrzę. To nie jest ofiara. To jest kara. Dla mnie. Za to, że byłem za słaby. Za to, że Bóg milczy. Za to, że świat żąda świętości od tych, którzy już dawno się wypalili. Zabierz ją, Lucyferze. Zabierz… Ale wiedz, że odebrałeś mi wszystko, co czyniło mnie światłem. Nie mogę znieść tej prawdy… że on jest potężniejszy. Że pęta cię mrokiem, a ja… tylko uczuciem. Ale jeśli to, co czuję — ta wściekłość, ten ból, ta miłość — ma choć cień mocy… spalę go od środka. Nawet jeśli sam przy tym zginę.
***********
Pojawił się bez dźwięku, ale powietrze wokół mnie nagle drgnęło. Spojrzałam. On stał tam — zmęczony, rozdarty, drżący od tłumionego gniewu.
— Już go wybrałaś. — splunął niemal, ale głos zadrżał.
— Zrobię to, żebyś żył. Żeby świat żył. — Wyszeptałam.
Podszedł. W sekundzie chwycił mnie brutalnie za nadgarstek i przyciągnął do siebie. Nasze ciała zderzyły się bez łagodności. Pocałował mnie tak, jakby próbował mnie rozerwać, jakby każde nasze zetknięcie było krzykiem. Rzucił mnie na chłodne, kamienne płyty. Nie byłam delikatna. Rozchyliłam moje uda i patrzyłam mu w oczy, z wyzwaniem i łzami.
— Zrób to. Rozszarp mnie. Złam, zanim on mnie złamie
Wszedł we mnie jednym, brutalnym ruchem. Krzyknęłam, ale nie z bólu — z furii. Poruszał się szybko, dziko, tak jakby każdy jego pchnięcie miało mnie wyrwać z ciemności, która czekała…
— Nienawidzę cię za to, że odchodzisz.–Wyszeptał.
— Kocham cię za to, że mnie nie zatrzymujesz. — odpowiadam.
Oddychałam ciężko, czując jak jego ciało zaciska się nade mną, jak każde jego drżenie odbija się we mnie. Gdy szczytowaliśmy razem, nie było w tym ani czułości, ani nadziei. Tylko pustka, paląca, rozdzierająca pustka. Moje paznokcie rozorały mu plecy. Jego zęby wbiły się w moje ramię. Byliśmy jak bestie — dwie spalone dusze pożerające siebie nawzajem, jeszcze zanim piekło zdążyło je dotknąć.
Po wszystkim nie odezwał się. Wstał. Odszedł, zanim łzy zdążyły spłynąć mi po policzkach. A ja zostałam — naga, drżąca, zagubiona i opuszczona. Zostawił mnie. Bez słowa, bez spojrzenia, jakby to, co nas połączyło, było tylko echem bezsilności, którego nie potrafił unieść. A ja zostałam sama — w ciszy, która dźwięczała jak krzyk, w mroku, który oplatał moją duszę jak ciernie. Chwila jego nieobecności stała się dla mnie wiecznością. Zatruta wspomnieniem dotyku, w którym mieszał się gniew, smutek i żal — tak intensywne, że rozdzierały mi serce. Rozpaczliwą wiecznością przerwało pojawienie się go ponownie. Wrócił....Milczy przez chwilę, patrząc na mnie — skuloną, z nagim ciałem, z oczami utkwionymi w nicość.
— Przepraszam Inez...Nie powinienem cię zostawiać. Nie teraz. Nie choćby na sekundę.
— Minęła wieczność. A ja w niej umierałam.– spojrzałam na niego.
— Nie potrafiłem oddychać bez ciebie, a jednak… uciekłem. Bo wszystko we mnie krzyczało. –Podszedł do mnie i klęknął dotykając mojej twarzy.
— A wszystko we mnie umilkło. Bo ciebie nie było. — Zamknęłam oczy i położyłam dłoń na jego klatce piersiowej.
— Wróciłem, zanim przestałem istnieć. Wróciłem, bo kocham cię bardziej, niż jestem w stanie unieść.– Wyszeptał.
— Ale już nie wystarczy kochać… prawda? — Otworzyłam oczy patrząc prosto w Veliora. Milczymy, tylko nasze oddechy — ciężkie od żalu, lekkie od ulgi, że jeszcze jesteśmy razem. Choćby na moment…
To nie jest historia o upadku. To historia o tym, co zostało zbudowane na strachu.
O miłości tak głębokiej, że Bóg próbował ją zniszczyć, zanim zakwitła.
O zdradzie, która nie była zdradą — tylko próbą ocalenia duszy.
Dziewczyna — śmiertelna, a jednak klucz.
Anioł — stworzony do światła, lecz zbyt ludzki, by pozostać posłuszny.
Lucyfer — ten, który nie upadł z pychy ani namiętności.
Upadł, bo odmówił milczenia.
Bo nie chciał służyć tyranii. Bo spojrzał Bogu w oczy… i nie odwrócił wzroku. To on pierwszy zrozumiał, że nie wszystko, co boskie, jest dobre. To on usłyszał prawdę, której nie sposób już uciszyć. Nie pochodzą z tego samego świata. Nie mieli prawa się spotkać. Ale ich losy skrzyżowały się jak ostrza — teraz niebo, piekło i wszystko pomiędzy musi zadrżeć. Bo kiedy ich troje stanie razem, Stare trony zaczną się chwiać.
A Bóg…
Bóg po raz pierwszy poczuje strach.
Gdzieś, daleko od świętych świątyń i pustych modlitw, Pisze się ostatnia ewangelia. Nie znajdziesz jej w żadnym piśmie. Nie usłyszysz w żadnym kościele. Ale ona istnieje.
Wyryta w kościach zapomnianych aniołów. Zaklęta w spojrzeniach tych, którzy widzieli, jak płonie niebo. Nie wypowiada się jej na głos. Nie jeszcze. Ale są tacy, którzy już ją znają. Którzy widzieli tron pokryty popiołem. Którzy wiedzą, że do pewnych bogów się nie modli — tylko obala. Coś się zbliża.
Nie wojna.
Nie pokój.
Przebudzenie.
I kiedy to się stanie. Gdy ona dotknie słowa, które nie miało nigdy zostać wypowiedziane,
Świat się zakołysze. Niektórzy nazwą to bluźnierstwem. Inni — zbawieniem.
Ale tylko nieliczni zrozumieją: To nie koniec świata. To koniec Boga.Rozdział I
Na granicy dwóch światów, w miejscu, gdzie światło mieszało się z cieniem, Velior klęczał wśród ruin zniszczonej Świątyni. Jego skrzydła — lśniące i białe jak świt — były złożone, ale drgały. Z cienia wyłonił się inny byt. Ciemny, potężny, o spojrzeniu jak płynny obsydian. Lucyfer. Uśmiechał się powoli, jak ktoś, kto od dawna czeka na moment triumf
— Ona nigdy nie należała do ciebie, Lucyferze. Jej dusza nie należy do ciebie.
Velior zadrżał. Nie ze strachu — z gniewu.
— Muszę ją chronić. Nawet jeśli oznaczałoby to zdradzenie wszystkiego, w co wierzę. Od dawna czekałem, żeby być Aniołem Stróżem. W końcu jej dusza mnie wybrała. Od teraz żyje tylko po to, żeby ją chronić, to jest cel mojego istnienia…
Ona jest wszystkim tym co mam. ‐ Złamał zasady. Już dawno. Obserwował ją zbyt uważnie. Czuł zbyt mocno. Gdy śniła, on czuł jej sen na własnym ciele.
A Lucyfer… już ją wyczuł. Wiedział, że wystarczy jeden moment, jedno zawahanie, a dziewczyna utonie w jego ciemności.
Anioł miał dwa wyjścia albo patrzeć, jak ją traci...Albo złamać wszystko, w co wierzono w Niebiosach.
Zacisnął pięści. Światło wokół niego przygasło. Niebo za nim pękło na krótką chwilę — tak, jakby nawet Bóg wstrzymał oddech.
Szepnął jej imię.
„Inez.. wybacz mi.”
Z ogniem w oczach.–Lucyfer zaśmiał się ironicznie bez żadnej odpowiedzi i znikną.
Tymczasem w królestwie ciemności Lucyfer obserwował wszystko z uśmiechem. Wiedział, że Inez wpadnie w pułapkę, którą on sam ułożył. Bo nie wystarczyło mieć ciała tej kobiety… Trzeba było zdobyć jej duszę.
A dusza Inez — jasna, nieświadoma, pełna sprzeczności — była dokładnie tym, czego pragnął najbardziej. Nie chodzi tylko o pożądanie. Dla Lucyfera to obsesja. Chce ją… nie tylko mieć, ale złamać, tak by sama wybrała ciemność. Z własnej woli. Ona była mu przyrzeczona… obiecano mu ją wieki temu.. Należy do niego… Lucyfer nie spocznie dopóki nie dostanie jej w swoje ręce. Jego wściekłość nie była hałasem. Była ciszą. Lucyfer zaciskał dłonie tak mocno, że czarne pazury wbijały się w jego własną skórę. Krew sączyła się powoli, jakby sam świat płakał jego gniewem. Ona — istota krucha, z ciałem ciepłym jak grzech i sercem delikatnym jak światło poranka. Spojrzeniu jak błękitne niebo. Miękkość. Łagodność. A Lucyfer ofiarował jej prawdę. Pożądanie. Ogień, który pali do samego rdzenia. Była jego. Powinna być. Czuł jej ciało, nawet teraz — Jego oczy płonęły jak piekło. Nie z nienawiść Z pragnienia. Bo Lucyfer nie chciał tylko jej duszy. Chciał jej ciała w ekstazie, serca w chaosie, myśli w szaleństwie. Chciał, by krzyczała jego imię, nienawidząc go i pragnąc jednocześnie. Nie mógł jej mieć — więc zamierzał ją złamać. A jeśli nie zdobędzie jej przez miłość… Zrobi to przez rozkosz tak przerażającą, że sama poprosi o ciemność.
— Zniszczę cały świat, jeżeli ona nie będzie należeć do mnie… — Powiedział do siebie ale jakby do całego świata.Rozdział II
Usłyszałam szelest, zanim go zobaczyłam. Delikatny dźwięk, jakby wiatr poruszył firanką — choć okna były zamknięte. A potem… on. Stał przy mnie. Zbyt piękny, zbyt nierealny. Jak sen. Czułam jego obecność w sercu jeszcze zanim przemówił.
— Powinnaś być ostrożna — powiedział szeptem. — Noc staje się coraz ciemniejsza.
Zmarszczyłam brwi.
— To tylko sen, to nie może być realne…
— To nie jest sen — odparł po chwili. — Jestem Twoim Aniołem Stróżem. Mam na imię Velior.
Zrobiłam krok bliżej, szukając potwierdzenia, że on jest rzeczywisty. Milczał. Zbyt długo.
— Powiedz mi — Co tu w takim razie robisz — Masz w oczach coś, czego się boję.
Spojrzał na mnie, jakby chciał mnie dotknąć, ale nie mógł.
— Niektórzy… pragną światła nie po to, by je pokochać. Ale by je posiąść.
— A ja? — wyszeptałam. — Jestem światłem?
— Jesteś czymś znacznie cenniejszym — powiedział cicho. — I właśnie dlatego powinnaś uważać. Jesteś w niebezpieczeństwie.
— Nie rozumiem, czy możesz jaśniej?
Zapytałam już i tak zagubiona. Nie wierząc w istnienie Veliora.
— Nie mogę Ci tego wyjaśnić. To, że tutaj jestem, objawiłem ci się jest złamaniem jednej z najważniejszych anielskich zasad. Gdy się dowiedzą czeka mnie najwyższy wymiar kary. To już nie jest naginanie zasad by cię chronić…
— To dotyczy mnie....Muszę wiedzieć. — Wyszeptałam, tak cicho, żeby tylko on usłyszał. Jakbym bała się, że ktoś nas podsłuchuję.
— Wyjaśnię ci wszystko w swoim czasie… teraz najważniejsze jest to by cię chronić.
— Proszę powiedz co mi grozi. Anioł zbliżył się do okna. Długo milczał.
— Jedyne co mogę Ci teraz powiedzieć to, że demony chcą cię zabrać do swojego pana… Lucyfera.
Upadłego Anioła. Pierwszego i najbardziej umiłowanego przez naszego pana.
Po chwili ciszy odpowiedziałam.
— Wiem kim jest Lucyfer…
— Nie mogę ci więcej wyjawić. Muszę już wracać do nieba. Czuję, że domyślają się co chcę zrobić… Proszę cię tylko uważaj na siebie. — tak jak się pojawił, zniknął… Zostawiając mnie z tyloma pytaniami. Czego może chcieć ode mnie Lucyfer. Od zwykłej szarej, cichej dziewczyny. Trudno mi zebrać myśli. Moje życie przewróciło się do góry nogami. W tym momencie nie wiem co mnie bardziej martwi....Czy myśli o tym, że w każdej chwili mogę zostać porwana przez demony czy… Fakt, że nie mogę przestać myśleć o moim Aniele Stróżu? Mam wrażenie, że znam go od zawsze. Światło księżyca wpadało przez okno oświetlając pokój. — Demony, które widziałam tylko w filmach czy w wyobraźni podczas czytania książek, naprawdę istniały. Wydaje mi się, że czuję ich obecność. Wiedziałam, że jeśli nie znajdę sposobu, by się bronić, wkrótce nie zostanie ze mnie nic poza wspomnieniem. Anioł Velior chcę mnie ochronić, ale czy jest w stanie? Tyle pytań… a odpowiedzi żadnej. Minęło parę dni, od tego czasu ani demonów ani Anioła nie widziałam. Nagle Velior pojawił się przede mną.
— Przepraszam, że tak długo mnie nie było. — jego słowa były delikatne… jakby czuł mój niepokój.
— Rozumiem.
— Nie wolno spotykać się nam z naszymi podopiecznymi. — Wyczułam niepokój w jego głosie.
— Wygląda na to, że znalazłeś jakąś lukę w Prawie. — Odparłam.
— Tak ale wciąż łamie zasady. — W ten sposób ciężej im będzie mnie przyłapać. –Kontynuował ściszonym głosem.
— A więc dlaczego postanowiłeś łamać zasady. To, że jestem zagrożona ze strony demonów to nie powód, żeby narażać się. — Powiedziałam lekko zdenerwowana.
— Po pierwsze, kolejna ważna zasada… nie powinniśmy ingerować w wasze świadome wybory. Pan obdarzył was wolną wolą co oznacza, że macie prawo decydować o własnym losie… — słuchałam słów Anioła.
— To nadal… — Velior nie dał mi dokończyć zdania.
— Ale jak mam nie ingerować? — zadał pytanie jakby do siebie. — Przecież jedyny cel mojego istnienia to ochrona ciebie. Jesteś wszystkim co mam… zasady są niczym w porównaniu do tego. — dodał.
— Celem twojego istnienia, wszystko co masz… właśnie sobie uświadomiłam. Byłeś ze mną cały czas? Od momentu moich narodzin? — zapytałam.
— Tak jakby. Przychodziłem do Ciebie gdy byłaś w niebezpieczeństwie. Chociaż nie było to częste ale pakowałaś się w bardzo poważne kłopot. Chociaż nie powinienem w większości ingerować, przecież dokonałaś świadomych wyborów? Anioły się nie rodzą. Bóg nas stworzył, jesteśmy jego światłem, miłością do ludzi objawiającej się w materialnej formie. Powiedział, chciał kontynuować…
— Jego miłością, a czy ty potrafisz kochać? — zapytałam.
— Kochamy ludzi, kochamy naszych podopiecznych. — Odpowiedział z powagą.
— Nie o to mi chodzi…
Mówisz o miłości do ludzi jak o rodzicielskim uczuciu. A mi chodzi o romantyczne uczucie. — Chciałam dowiedzieć się o nim wszystkiego.
— Sam nie wiem. Lubię obserwować jak zakochani na siebie patrzą, jak się do siebie uśmiechają. Jakby coś wewnątrz mnie wypełniało się światłem.
Towarzyszy temu niemiłe uczucie pustki… — Urwał.
— Brzmi jak byś sam chciał się zakochać. — zaśmiałam się lekko.
— Może bym chciał, sam nie wiem. Ale nie jestem pewien czy to możliwe… — Pan nie stworzył nas w ten sposób.
Nie posiadamy ludzkich uczuć.
— Ale ty byś chciał. Jesteś wyjątkowym Aniołem. — wypaliłam.
— Myślę, że jestem złym Aniołem. Na pewno nie wyjątkowym. — wydawało mi się, że posmutniał.
— Dobrze, teraz chciał bym dokończyć rozmowę o tym co Ci zagraża. — nagle zrobił się znów poważny. — Lucyfer pragnie cię, twojej duszy. Jest przekonany o tym, że należysz do niego. Nie spocznie póki cię nie posiądzie, w każdy możliwy sposób… Będę cię chronić. Jego demony nie mają ze mną szans. — podsumował.
— Brak mi słów… nikt nigdy mnie nie bronił...nawet moi rodzice. — Posmutniałam.
— Od mojej wyprowadzki z domu nie mam z nimi kontaktu. Kiedyś może Ci opowiem, chociaż pewnie nie muszą…
— Wyczuwam twoje emocje… wiem co przeżywałaś. Bardzo mi przykro, że nie mogłem pomóc… –kończąc zdanie nagle znikną.Rozdział III
Kiedy noc zapadła nad światem, a srebrzysty blask księżyca rozciągał cienie pośród drzew, siedziałam sama — w ciszy, która nie przynosiła ukojenia, lecz niosła ciężar dwóch istnień ciągnących moją duszę w przeciwnych kierunkach. Byłam tylko kobietą. Ciałem z krwi i kości, sercem bijącym wśród lęków i pragnień. A jednak znalazłam się między dwoma siłami, których nie sposób było pojąć. Z jednej strony Lucyfer — groźba zniewolenia, ciemność, strach… Pożąda mnie, mojej duszy… nigdy nie przestanie mnie ścigać i wysyłać swoje demony. Poczułam spojrzenie przenikające przeze mnie niczym ogień. To tylko moja wyobraźnia … Nie powinnam tego czuć, to jest w brew wszystkiemu. Niepokój, drżenie, tęsknota...Ale jest moją światłość. Anioł — cichy, nieziemski, z sercem łagodnym jak wiatr nad wodą. W jego obecności świat stawał się prosty, czysty, lekki… Jego słowa nie budziły drżenia ciała, lecz ukojenie duszy. Miłość i pożądanie. Niebo i otchłań. Strach i pragnienie. Moje serce rozdzierało się jak materiał między tym co czuje a strachem o Anioła, który mnie chroni. Wiedziałam, że Lucyfer jest zdolny spalić wszystko i zniszczyć wszystkich bym należała tylko do niego– a mimo to, nie mogłam oderwać się od myśli o Velirze. To nie może się wydarzyć… To tylko moje głupie uczucia… Wspomnienie jego spojrzenia było jak pocałunek na duszy. Zakazany. Grzeszny. Prawdziwy. Ale rodząca się miłość do Anioła daje mi wiarę, że nie jest tylko narzędziem w rękach niebiańskich sił. Może on czuję to samo?… Nie to nie możliwe, że jest coś ponad instynkt Anioła, który jest materialną miłością Boga do wszystkich ludzi. Czystą miłością, rodzicielską… I w tej chwili, pomiędzy światłem a cieniem, wśród szeptów nocy i dreszczy skóry, wiedziałam jedno: Nie mogę żyć bez Veliora.
— Pamiętasz, że czuję twoje emocję. Jesteś rozdarta…
Pamiętaj, że zawsze jestem przy Tobie. — Odparł po chwili.
— Dlaczego zawsze jesteś tak blisko… a jednak tak daleko?
Czuję, że jesteś przy mnie, ale nigdy naprawdę… ze mną.
— Bo jestem… czymś innym. Nie powinienem czuć tego, co czuję.
To sprzeczne z tym, kim jestem. Z tym, czym jestem.– Wyszeptał z bólem.
— Więc też coś do mnie czujesz. Widzę to teraz w twoich oczach, gdy milczysz.
Dlaczego to musi być zakazane?
— Bo miłość ludzka wiąże. A ja mam być wolny. Nie posiadam, nie powinienem posiadać ludzkich uczuć.
Mam strzec, prowadzić… nie kochać w ten sposób.
— To dla Anioła najgorszy grzech… nie mogę pozwolić na wyrwanie ci skrzydeł… nie chcę pozwolić abyś cierpiał…
— A jednak w każdym przypadku będę cierpiał. Myślę o tobie cały. Gdy patrzę, jak zasypiasz. Gdy pragnę być tylko z tobą, Dla ciebie w każdy możliwy sposób. –Wyszeptał jakby bał się, że usłyszy nas Bóg.Rozdział IV
Cisza wypełniała powietrze jak napięta struna. Noc była chłodna, lecz ja czułam gorąco. Nie takie, jakie daje ogień — to było coś innego. Ciężkie, lepkie, jakby każda cząstka powietrza nasiąknięta była mrokiem. Stanęłam na progu ruin Świątyni, czując jak drżą mi dłonie. Serce tłukło mi się w piersi w rytmie, który nie należał do mnie — jakby biło w odpowiedzi na coś, co właśnie nadchodziło. Czułam, że muszę tu być. Tu znajdę odpowiedzi.
— Nie powinnaś tu przychodzić Inez.– rozbrzmiał głos tuż za mną. Cichy, niemal szeptany, ale z mocą, która przeszyła mnie na wskroś. Odwróciłam się. Stał tam Velior… Jego skrzydła lśniły jak srebro, choć noc powinna je skryć. Oczy miał pełne niepokoju.
— On wie powiedział, podchodząc bliżej.– Lucyfer wyczuł cię. W twoim sercu zrodziło się coś, czego on się lęka… miłość, która nie jest do niego. Przełknęłam ślinę. Pomyślałam „Ale to przecież tylko uczucie.” Velior uniósł dłoń i położył ją na mojej piersi, nad sercem.
— Nie w twoim przypadku. Ty jesteś światłem ukrytym w ciele. On chce je zgasić, zanim się rozbłyśnie, żeby mieć cię tylko dla siebie.
Z ciemności wysunął się cień. Smukły, wysoki, z oczami jak topiony obsydian. Lucyfer. Piękny i przerażający zarazem. Na jego ustach błąkał się uśmiech.
— Miłość? Naprawdę? Z istotą, która została stworzona, by mnie nienawidzić, chronić ludzi… Jesteś bardziej naiwna, niż sądziłem. — Powiedział z kpiną.
Velior stanął między nami, skrzydła rozpostarte szeroko.
— Nie pozwolę ci jej skrzywdzić. — Powiedział gniewnie. Lucyfer spojrzał na mnie i przez chwilę jego twarz była pozbawiona emocji.
— Ona należy do mnie. Sama wybierze albo ty albo to co może ocalić świat…
Poczułam, jak ziemia drży pod moimi stopami.
Miłość. Wybór. I wojna, której nawet jeszcze nie rozumiałam. Groźba zniszczenia świata.
Lucyfer jak się pojawił tak szybko zniknął.
— Nie mogę pozwolić na zniszczenie świata… muszę podjąć decyzję. — Powiedziałam złamanym głosem.
******
Stojąc przy oknie, patrząc w ciemność Czuję go, zanim jeszcze się zbliży. Powietrze robi się cięższe…
— Jakby samo drżało na twój dotyk.
— To nie powietrze drży. To twoje serce. I moje, chociaż nie powinno już bić. –Powiedział cicho zza moich pleców.
— Nie mogę przestać myśleć o szantażu Lucyfera. — Wyszeptałam w jego stronę.
— Może dlatego nie mogę cię przestać pragnąć. Martwisz się o innych, zapominając o swoich uczuciach i pragnieniach. — Wyszeptał tuż przy moim uchu. Obejmując mnie w delikatnym uścisku.
— Gdy mnie dotykasz… świat przestaje istnieć. — Powiedziałam dotykając jego klatki piersiowej.
— Świat nie chce, byśmy istnieli razem. Każde muśnięcie to bluźnierstwo. Każdy twój oddech — Pokusa, która zrywa mi skrzydła na nowo.
— To rozdzierające. Kocham cię, a jednocześnie… tracę się w tobie. — Odpowiadam zamykając oczy.
— Bo ja nie jestem zbawieniem. Jestem upadkiem. I jeśli zostaniesz przy mnie –pociągnę cię ze sobą. — mówi z gorzkim uśmiechem.
— Może właśnie tego pragnę najbardziej spaść ale z tobą.–Powiedziałam półszeptem.
— Nie możemy. Nie jeszcze. — nachylając się muskając moje usta swoimi.
— Więc cierp ze mną. Choć przez tę jedną noc.– odpowiadam ocierając się o jego wargi prawie bez dotyku.
— Nie mów tak. Gdybym cię dotknął tak, jak pragnę… wypaliłbym ci serce żarem nieba. A ja… nie chcę cię niszczyć. Chcę cię mieć. — Wyszeptał drżącym głosem.
— To bardziej boli niż ogień. Że jesteś tu. Że patrzysz tak, jakbyś mnie kochał, ale nie możesz. Nie wolno ci mnie kochać, prawda — odpowiadam, ze łzami w oczach. Velior milknie, potem nachyla się do mojego ucha.
— Nie wolno mi… a jednak chce by być bliżej ciebie. Nie rozumiesz… moje pragnienie nie jest ludzkie. Ono pali, wypala świętość z moich kości. A ty… ty jesteś zbyt żywa, zbyt grzeszna, zbyt piękna, bym mógł pozostać czysty.– głos mu się łamał.
— Nie chcę czystości. Chcę cię brudnego z pożądania. Chcę czuć, jak drżysz, walcząc z samym sobą… — Dotykam jego skrzydeł, zakrwawionych, zranionych.
— Gdybyś wiedziała, co wywołujesz. Moje skrzydła ciemnieją, kiedy szepczesz moje imię. Każdy twój dotyk sprawia, że błogosławieństwo dane od Stwórcy zmienia się w bluźnierstwo. — Sykną
— A jednak nie odchodzisz.– odpowiadam uśmiechając się drapieżnie.
— Nie potrafię. Każda sekunda bez ciebie jest jak tysiąc lat bez światła. A każda z tobą… jest jak grzeszny szept w konfesjonale — świętokradcza, zakazana i tak cholernie podniecająca. — Wyznał.
Przyciska się do niego, moje wargi znajdują się tuż przy jego szyi.
— Chcę ciebie — złamanego, żarliwego, gotowego oddać się ciemności tylko po to, by mnie dotknąć bez strachu.– przycisnęłam się do niego, moje usta znajdują się na jego szyj. Obdarowuje go gorącymi pocałunkami.
— Powiedz to jeszcze raz… Zatrać mnie. Zamień mnie w grzech. — Jego szept jest erotyczny, mroczny, jak zaklęcie wypowiadane tuż przy uchu, które sprawia, że moje ciało drży, a serce przyspiesza…Rozdział V
Dni mijały a Velior się nie pojawiał choć czułam jego obecność, w każdym miejscu w którym się znajdowałam. Chciałam się z nim spotkać, wzywałam go w myślach ale bez skutku. Pomyślałam, że jeżeli udam się do ruin Świątyni, w końcu odpowie na moje wezwania…
— Niech on patrzy, jak stajesz się moja. — Lucyfer wyłonił się z mroku…
Cofnęłam się o krok, ale Lucyfer nie odwracał wzroku ode mnie. Jego głos stał się zimny jak stal.
— Jesteś moja. Twoja dusza już dawno została naznaczona moim przeznaczeniem. Jak możesz zaprzeczać temu, co jest wpisane w twojej naturze?
— Należenie do ciebie to tylko kłamstwo, Lucyferze! Nie widzisz, że twoje ręce są pełne krwi, a twoje słowa przypominają tylko zimny, mroczny gniew? Moje serce należy do Anioła, nie twojej zguby!
— Zguba? To twoje zgubne poszukiwania, która w imię fałszywej miłości doprowadzają cię do upadku. -Wysyczał wściekły Lucyfer
— Twoja siła to tylko przemoc i opresja! Nigdy nie będę ci posłuszna. Czuję, że Velior osłania mnie światłem, którego ty nigdy nie zdołasz zgasić — prawdziwym, czystym światłem nadziei.
— Nadzieja? To iluzja, której ja czynię z krwi twoich łez! Z twojej słabości wyrasta tylko cierpienie.
— To przekleństwo! Twoje słowa to trucizna, która zatruwa każdy oddech życia. W moim sercu już dawno zagościło światło, które przegania twoją ciemność, nawet jeśli oznacza to sprzeciw wobec wszystkiego. — To ty jesteś niewolą, Lucyferze. Moja dusza, choć przepełniona bólem, nie należy do ciebie — należy do miłości, która budzi się wraz z każdym promieniem prawdziwego światła, nie zaś w cieniu twojego gniewu! — oczy błyszczą mi od gniewem, ale też żalem.
— Zostaw ją. — głos Veliora był napięty, prawie błagalny, ale krył w sobie stal.
Lucyfer zatrzymał się. Jego uśmiech był jak ostrze noża.
— Zostawić to, co moje? — odpowiedział z aksamitnym jadem. — Nie oddam jej. Nawet jeśli miałbym spalić wszystko. Nawet jeśli miałaby mnie nienawidzić.– A jeśli spróbujesz ją zabrać, bracie, przysięgam na królestwo cieni … rozerwę twoje skrzydła na oczach niebios. Każde pióro z twoich ramion zamienię w język ognia, który będzie szeptał jej imię po wsze czasy. Zamienię raj w popiół, tylko po to, by patrzeć, jak Bóg milczy. Milczy bo złamałeś najważniejsze prawo boskie.
W ciszy, która zapadła, nawet piekło wstrzymało oddech. Patrzyłam na Lucyfera, nie wiedząc czy boję się, że już nigdy nie będę mogła się od niego uwolnić, czy straty ukochanego.
— On kocha moją duszę! Nie jesteś w moim sercu. Jesteś pod moją skórą jak trucizna. I tylko on… — spojrzałam na Anioła — …potrafi mnie uratować.
— Pozwól jej odejść, Lucyferze. — powiedział cicho Velior — Zabierz mnie, jeśli chcesz. Ale nie ją.
Lucyfer zaśmiał się, głośno, szeroko, obłąkańczo.
— Nie. — Lucyfer rzucił się naprzód. — Ona jest moja. W bólu. W ogniu. W rozpaczy. Chcę ją mieć przy sobie w piekle.
Wtedy niebo zadrżało.
— Jeśli go wybierzesz, świat spłonie. — wyszeptał z uśmiechem. — Wszystko, co znasz, co kochasz, rozpadnie się w popiół. Nie pozwolę, byś odeszła. Zapłacisz cenę. A cena to świat.
Anioł zamknął oczy. W jego oczach była rozpacz — nie z powodu walki, ale z powodu wiedzy. Wiedział, że to prawda. Wiedział, co przyniesie mój wybór.
— Nie jestem twoja. Nigdy nie byłam. Ty mnie niszczysz. On mnie chroni. Ty mnie więzisz. On mnie kocha. I ja… — mój głos zadrżał, ale nie stracił siły — …ja kocham jego. Z całego serca. Z całej duszy. Z całego tego popieprzonego świata, który próbujesz zniszczyć.
Zrobiłam krok w przód tak blisko, że czułam żar jego ciało.
— Należysz do mnie, byłaś mi przyrzeczona.–Powiedział prawię szeptem.
— Nienawidzę cię! — krzyknęłam, mój głos był ostry jak szkło. Nienawidzę twoich przeklętych oczu, które patrzą na mnie jak na rzecz! Myślisz, że możesz mnie mieć tylko dlatego, że mnie pożądasz? Że obracając świat w popiół, zmusisz mnie do poddania się?
— Pomiędzy nienawiścią a miłością jest cienka granica. Zniszczę ją. — zaśmiał się ironicznie.
Anioł stanął między mną a Lucyferem. Jego skrzydła były potargane ale nadal piękne, miecz w dłoni drżał od mocy, którą ledwo powstrzymywał. Jego oczy płonęły — nie światłem nieba, lecz gniewem, który rodzi się z miłości, gdy ktoś chce ją zniszczyć.
— Nie tkniesz jej więcej. — jego głos był cichy, ale każde słowo uderzało jak piorun.
Lucyfer uniósł brwi. Popiół tańczył wokół niego jak żywe stworzenia, głodne, nienasycone.
— Zabierasz coś, co od zawsze było moje. — syknął. — Nie rozumiesz, Aniele… To nie ty jesteś jej przeznaczeniem. To ja jestem jej piekłem. I ona do mnie należy.
Lucyfer uśmiechnął się szeroko, ale jego oczy były dzikie. Wściekłość gotowała się w nim jak lawa pod skórą.
— A ty? Ty chcesz jej dać co — świętość? Czystość? Ona nie jest twoja bracie. Ona ma w sobie ogień. I tylko ja potrafię go rozpalić.
Anioł krzyknął– dźwiękiem tak potężnym, że ziemia zadrżała.
— Nie waż się mówić o niej w ten sposób! — jego głos był hukiem burzy. — To, co nazywasz ogniem, to jej ból! To, co nazywasz pragnieniem, to jej strach przed tobą! Ty ją łamiesz, ja ją składam! Ty ją pożądasz, ja ją kocham!
Zbliżyli się do siebie, ich cienie zlały się w jedną czarną masę gniewu i mocy. Lucyfer nachylił się lekko, szeptem, w którym buzowała furia.
— Pamiętaj, Aniele — ona cię wybierze. A wtedy ja spalę cały ten pieprzony świat… i zrobię to z uśmiechem.
Niebo się rozdarło.
Za trzęsła się ziemia, kiedy ich ciała zderzyły się z hukiem potężniejszym niż tysiąc piorunów. Świat wokół zamilkł — zamilkł wiatr, ogień, zamilkły drzewa i czas. Było tylko: światłość i cień.
Anioł i Lucyfer.
Anioł, o oczach jak ostrze lodu i skrzydłach poplamionych krwią, rzucił się na Lucyfera z furią, która nie znała przebaczenia. Jego miecz rozbłysnął, jakby całe niebo wlało się w ostrze, gotowe razić z mocą miłości, która nie chce stracić.
Lucyfer odpowiadał gołymi rękami. Krew spływa po lśniącym ostrzu. Nie miał broni. On sam był bronią.
Każdy jego ruch był jak tańczący płomień, brutalny, dziki, nieprzewidywalny.
— Nie masz pojęcia, co to znaczy miłość. — warczał, zrywając się w powietrze. — Ja chcę jej całej. W każdej postaci. Jej łez. Jej gniewu. Jej ciała pod moimi dłońmi. Jej duszy, gdy krzyczy moje imię. Anioł wydał z siebie ryk, który roztrzaskał skały. Runął na Lucyfera z impetem rozpaczy, której nikt już nie trzymał na łańcuchu. Miecz przebił się przez płomienie, przez cienie, przez wszystko. Ale Lucyfer się nie cofnął, nigdy się nie cofa. Walka zmieniła się w chaos. Ciosy były zbyt szybkie, by je dostrzec. Każdy z nich mógł zniszczyć góry, przepołowić morza. Nie walczyli tylko o mnie. Walczyli o sens samej miłości. Jeden chciał mnie ocalić. Drugi — złamać, bym była jego na zawsze. Ja patrzyłam z daleka. Z krwią na wargach i ogniem w oczach. Z sercem, które biło dla jednego… i z przerażeniem, że drugi nigdy się nie zatrzyma. A wtedy Lucyfer rzucił się z rykiem i pchnął Anioła na kolana. Chwycił go za gardło, twarz rozciągniętą w grymasie triumfu. Spojrzał na mnie. Lucyfer zbliżył się powoli do mnie, jego ciało płonęło od walki, a oczy błyszczały rubinem wśród dymu. Przechylił głowę, patrząc na mnie z uśmiechem, który mroził krew. Jego głos był niski, niemal szeptany, ale każde słowo wbijało się w moją duszę jak pazur.
— Nie płacz. — powiedział cicho, z zaskakującą czułością w tonie. — Nie dziś. Nie musisz wybierać teraz. — Z tymi słowami zniknął. Stałam bez ruchu. Serce tłukło mi się w piersi jak spłoszone zwierzę. Powietrze wciąż było gęste od dymu i napięcia, jakby echo jego obecności nie chciało mnie opuścić. Zniknął. Tak po prostu. W jednej chwili stał tuż przed nią, ziejąc ogniem i słowami, które ciążyły jak łańcuchy. A w następnej — rozpłynął się w ciemności, jakby nigdy nie istniał. Zacisnęłam dłonie, walcząc z własnym ciałem, z myślami. A potem… mój wzroku przeniósł się na Veliora. Nadal tam był. Poraniony, oddychający ciężko, wciąż patrzący na mnie z tą samą bezwarunkową miłością. Stał. Nie zniknął.Rozdział VI
Noc była ciężka, duszna, jakby coś unosiło się w powietrzu, czego nie potrafiłam. nazwać. Siedziałam przy oknie, skulona w cieniu, z kolanami pod brodą. Świat za szybą tonął w czerni — przeplatanej blaskiem księżyca, nieprzyjaznej, obcej. Wpatrywałam się w ciemność tak długo, że miałam wrażenie, że ciemność zaczyna patrzeć we mnie. „Nie musisz wybierać dziś…” Słowa Lucyfera nie odchodziły. Krążyły we mnie jak trucizna, nie zabijając, ale też nie pozwalając zapomnieć. Nie rozumiem co jest bardziej przerażające — miłość do anioła, która nie powinna istnieć, bezprawna, bezwarunkowa. Wizja zniszczenia świata czy uległość Lucyferowi. Zamknęłam oczy, przyciskając czoło do zimnej szyby. I wtedy go poczułam. Nie hałas. Nie światło. Po prostu… obecność. Cicha, znajoma, łagodna i przejmująca jak pierwszy oddech po utonięciu. Anioł stał za mną. W półmroku wyglądał niemal nierealnie — skrzydła lekko rozłożone, sylwetka jakby rzeźbiona ze światła i cierpienia. Ale jego twarz… jego twarz była zmęczona. I pełna czegoś więcej niż tylko miłości.
— Wiedziałem, że myślisz o nim. — powiedział cicho, bez wyrzutu. Raczej ze smutkiem, który ścinał krew.
Zacisnęłam dłonie. W gardle miałam sucho. W sercu — zamęt.
— Nie umiem tego wyłączyć. — szepnęłam. — Wciąż słyszę jego głos. I boję się, wizji płonącego świata. Anioł podszedł bliżej, klęknął przede mną. Jego dłonie nie dotknęły mnie, ale były blisko.
— Ja wciąż tu jestem. I nie odejdę.-Powiedział cicho.
Patrzyłam na niego. Nie byłam pewna, co zabolało bardziej — jego obecność, czy to, jak bardzo chciałam w nią uciec. A jednocześnie… jak bardzo bałam się, że Lucyfer znów wróci. Co było pewne… Pokój wypełniał ciężar niedopowiedzianych myśli, niewyznanych pragnień. A ja czułam, że coś się zbliża. Że świat, który znam, już się rozpadł. Anioł Nie mówił. Tylko patrzył. A w jego spojrzeniu nie było już tylko światła. Była walka. Ból. I coś jeszcze… — głód. Głód dotyku. Głód mnie.
— Nie możesz tu być. Nie możesz mnie chronić. Nie możesz łamać dla mnie zasad niebios… — Mój głos był cichy, ale drżał.
— Wiem. — Odpowiedział spokojnie, choć jego oczy przeczyły temu spokojowi. — Ale nie mogę dłużej być tam… bez ciebie. Jeśli wybierzesz mnie świat spłonie. Musisz wybrać inaczej on zrobi to za ciebie.
— Nienawidzę go… — wyszeptałam. — Nienawidzę… Dlaczego ja? Velior zamilkł. Jakby zastanawiał się nad odpowiedzią.
— Lucyfer miał tysiące dusz, które oddały mu się bez walki. Ale Ty walczysz. A to uzależnia. Uważa, że Twoja dusza wieki temu została przyrzeczona dla niego. Lucyfer chcę cię posiąść, bo to sposób, by udowodnić, że wygrał — z Aniołem, z Bogiem, z Twoją własną wolą. Ale pod tą dominacją kryje się coś jeszcze — desperacja, samotność. Ale tak naprawdę tylko on sam zna odpowiedź na twoje pytani. To tylko moje domysły. –Odpowiedział w końcu. Zamilkłam. Podszedł wolno. Każdy jego krok był jak echo w mojej piersi. Serce waliło. Nie wiedziałam, czy z lęku, czy z oczekiwania. Może z jednego i drugiego.
— To wszystko jest wbrew wszystkiemu. To grzech, przeze mnie jesteś zagrożony że strony Boga i Lucyfera… ty i świat…
Nie wiem czy jestem w stanie wybrać… — Powiedziałam ze łzami w oczach.
— Jeśli to grzech… — Velior zatrzymał się tuż przede mną, jego dłoń uniosła się i dotknęła mojego policzka z delikatnością, której nie potrafię znieść — …to niech niebo płonie. Niech wyrwą mi skrzydła. Bo nie żałuję. Moje palce zacisnęły się na jego ramieniu, jakby tylko ten dotyk utrzymywał mnie przy rzeczywistości. A może właśnie od niej uciekałam. Jego dłoń przesunęła się w dół moich pleców, powoli, z rozmysłem. Jakby chciał zapamiętać każde załamanie skóry, każdą drżącą linię mojego ciała. Kiedy dotknął mojego karku, zadrżałam.
— Nie bój się mnie. — wyszeptał wprost do mojego ucha, a jego głos był teraz głębszy, szorstki, jakby walczył ze sobą. — Ale jeśli się boisz… nie przestawaj. Strach smakuje jak prawda. Jęknęłam cicho, kiedy jego usta dotknęły mojej szyi. Całował powoli, nienasycenie, zostawiając za sobą ślad ciepła, który przypominał znamię. Mój oddech przyspieszał z każdym jego ruchem. Kiedy przesunął dłonie wzdłuż moich boków, aż do ud, ciało odmówiło posłuszeństwa. Przylgnęłam do niego, jakbym chciała się w nim zatracić. Jego skrzydła zadrżały. Rozłożyły się szeroko, a ich końce dotknęły ścian — jasność mieszała się z cieniem, jakby świat sam nie wiedział, czy to akt miłości, czy bluźnierstwa.
— Jesteś moja… — wymruczał, wgryzając się lekko w moje ramię. — Choćby niebo miało runąć. Choćbym stracił wszystko. Dla tej jednej nocy. Odpowiadałam mu milczeniem — ale moje ciało mówiło wszystko. Każdy mój gest był błaganiem i wyzwaniem. Każdy pocałunek głębszy, każde pchnięcie bioder bardziej szalone. Kiedy uniósł mnie na ramionach i położył na łóżku, patrzyłam na niego z mieszaniną lęku i nienasycenia. Jego oczy błyszczały jak rozżarzone niebo. Nie było w nim już spokoju. Tylko głód. Pożądanie. Miłość zbyt wielka, by nie bolała. — Nie potrafię udawać. Nie potrafię być święty, kiedy chodzi o ciebie. — W jego głosie była chropowatość, napięcie, którego nie potrafił już ukryć. Zdjął ze mnie ubrania powoli, jakby odkrywał świętość, której nie miał prawa dotykać, a mimo to nie mógł przestać. Moje ciało drżało — nie ze strachu. Z tęsknoty. Z otchłani, która budziła się we mnie. Jego usta sunęły po mojej skórze jak ogień, ale nie parzyły — rozbudzały. Wnikał we mnie spojrzeniem, potem dłońmi, potem całą swoją istotą.
— Powiedz, że tego chcesz. — wychrypiał, kiedy przesunął się między moimi udami.
— Nie przestawaj. — odpowiedziałam wbijając paznokcie w jego plecy.
W końcu połączyliśmy się ciałem. Wszedł we mnie mocno, głęboko, nie czekając — i dokładnie tak, jak tego chciałam. Nasze ciała zderzyły się bez wstydu. Ruchy były szybkie, rytmiczne, brutalnie szczere.
— Tylko dziś… — szepnęłam, łapiąc jego twarz między dłonie. — Pozwól mi zapomnieć, kim jesteś. I kim ja jestem.
— Nie. — odpowiedział. — Pamiętaj. Bo właśnie dlatego to tak boli. I dlatego to jest prawdziwe.
Nasze ciała poruszały się w rytmie, którego nie dało się zatrzymać. Nie było już pytań. Tylko dotyk. Tylko głosy. Tylko grzech. Złapał mnie za gardło, nie mocno, ale wystarczająco, żebym poczuła kontrolę. Spojrzałam mu w oczy i zobaczyłam tam coś dzikiego. Jakby walczył z samym sobą. Jakby chciał się we mnie zatracić i nigdy już nie wracać. I błysk światła w ciemności, która nie chciała odejść.
— Zatrzymaj mnie. Nigdy mnie nie puszczaj.– Syknął.
******
Tym czasem z perspektywy Lucyfera ciemność była spokojna. Do czasu. Lucyfer siedział na szczycie zrujnowanej Świątyni, jak cień rozciągnięty między światem a tym, co już dawno opuścił. Jego skrzydła drgały nerwowo, palce zaciskały się na marmurowej poręczy. Coś czuł. Ziemia drgnęła pod nim. Nie fizycznie — ale w niej. W niej coś się zmieniło. Zamknął oczy i pozwolił sobie sięgnąć myślą. I wtedy poczuł ich. Jej jęk. Jego oddech. Dotyk ich ciał. Ruchy. Ciepło. Anielski dotyk w miejscach, których Lucyfer sam pragnął dotknąć tysiąc razy. Ich połączenie. Jak zdrada. Jak ogień w jego żyłach. Zamarł. Oczy otworzyły się szeroko, błyszcząc czerwienią. Kamień pod jego stopami pękł z trzaskiem.
— Nie… — wyszeptał. — Nie jego ręce. Nie jego oddech. Nie jego ciało.Wstał. Jego postać zaczęła się rozrastać, ciemnieć, gęstnieć. Cała okolica wokół ruin Świątyni zaczęła drżeć. Noc zbladła. Niebo przygasło, jakby bało się jego wściekłości. Widział ich — nie oczami, ale duszą. Widział jej rozkosz. Jej oddanie. I właśnie to bolało najmocniej.
Nie zbrukanie. Nie cielesność. Tylko to, że ona tego chciała. Chciała jego. Anioła. Nie Lucyfera. Piekło w nim nie było miejscem. Było uczuciem. I teraz płonęło. — On cię dotknął. On wszedł w ciebie. — wysyczał, krocząc przez cień, który sam rzucał. — A ja czułem każdą sekundę. Każdy twój drżący oddech. Każde jego pchnięcie. Każde twoje ‘tak’. Jego paznokcie wbiły się w dłoń, aż popłynęła czarna krew. Nie zwracał na to uwagi. Jego serce było jak pęknięty dzwon — biło nierówno, nieregularnie, głośno.
— Zabrali mi niebo. Teraz odbierają mi ciebie.
— Nie pozwolę. Rozłożył skrzydła. Cień spłynął z jego ramion jak ciecz, pochłaniając ziemię. Nie potrzebował armii. Wystarczył on sam.
*******
Miasto pogrążone we śnie w piękną księżycową noc. Jeszcze przez chwilę, nieświadome… A potem… niebo zapłonęło. Nie błyskawicą czymś innym. Czerwienią. Krzykiem. Cieniem, który nie przynosił chłodu, lecz ogień. Patrzyłam, jak płomienie połykają ulice. Jak dzieci płaczą, jak budynki zawalają się jak kartonowe pudełka. Wszystko wokół płonęło — jakby samo powietrze zamieniło się w żar. A w środku tego wszystkiego stał on. Lucyfer. Jego skrzydła były rozłożone. Złamane. Czarne jak popiół, który spadał z nieba jak deszcz. Oczy — czerwone, wściekłe, dzikie. Usta wykrzywione w grymasie, który nie był już nawet uśmiechem.
— Powiedziałem ci. — rzucił, idąc przez ulicę, która za jego krokami zamieniała się w spalone zgliszcza. — Mówiłem, że nie żartuję. Ale ty — ty spojrzałaś na niego. Dotknęłaś jego skóry. Oddałaś mu siebie.
— Zamordowałeś tysiące! — wykrzyczałam, gdy wreszcie stanęłam przed nim, trzęsąc się z przerażenia i gniewu. — Dlaczego? Dla czegoś tak żałosnego jak chęć posiadania akurat mnie. On roześmiał się nisko, głucho. Jakby ziemia w jego wnętrzu pękła. Nachylił się, nasze twarze dzieliły centymetry.
— Dla dowodu. Dla tego, byś wiedziała, że ja… jestem tym, przed kim nie ma ucieczki. Tym, którego nie odrzucisz bez kary. Tym, który kocha inaczej.
— To nie miłość! To przemoc! Obsesja! Ty mnie nie kochasz — ty chcesz mnie ZŁAMAĆ! — krzyczałam, łzy spływały po moich policzkach w gorącym powietrzu. Z tyłu, z popiołów, wyłonił się Velior — z raną na piersi, ze skrzydłami pokrytymi sadzą. Jego oczy były spokojne, ale blade. Lucyfer spojrzał na niego i uniósł dłoń.
— Nie jesteś Bogiem, Lucyferze. Miłość nie rośnie z popiołów i krwi. — powiedział Anioł cicho, ale jego słowa miały siłę miecza. Lucyfer spojrzał na miasto za sobą — morze ognia. Ludzkie cierpienie, które miał w oczach jak blizny.
— Ale rośnie z cierpienia. Z walki. Z tego, co przetrwa koniec świata. I właśnie to jej daję. Koniec. Odwrócił się do mnie. Moje serce waliło jak młot. W oczach łzy — nie tylko ze strachu. Z żalu. Z gniewu. Z niezrozumienia.
— Nie musisz wybierać dziś. Ale już nigdy nie spojrzysz na to miasto bez myśli o mnie. Bez świadomości, że to była cena odwlekania nieuniknionego.
I zniknął.
Pozostawiając nas dwoje samotnych na tle płonącego miasta.
******
Cisza była duszna. Zbyt cicha, jakby świat wstrzymał oddech, czekając, aż dokonam wyboru. Siedziałam na podłodze starego kościoła. Dłonie drżały. Serce waliło, jakby próbowało wyrwać się z klatki. Na kolanach miałam ślady popiołu, pod paznokciami — krew, której nawet nie pamiętałam. Nie da się… Nie da się tego unieść. — wyszeptałam do ciemności. Lucyfer chciał mnie. Na zawsze. Nie miłość — własność. Obietnica wiecznego więzienia w jego ramionach, gorących jak ogień, dusznych jak strach. Bez światła. Bez Anioła. Ale z żyjącym światem. Z drugiej strony — Velior. Tylko on mnie rozumiał. On trzymał mnie, kiedy pękałam. Kiedy bałam się siebie. Ale wybierając jego… wybieram śmierć dla niego. I zagładę dla świata. To nie wybór. To egzekucja. Zacisnęłam dłonie w pięści. Jak mam ratować świat, który pozwala, bym była narzędziem? Ofiarą? Jak mam żyć, wiedząc, że jego odejście jest ceną mojej wolności? Wybór między piekłem a pustką. Między życiem w kajdanach a śmiercią ukochanego. Wtedy — pojawił się Velior. Stał w progu, mokry od deszczu, skrzydła złożone, twarz blada. W oczach miał spokój. Ale też ból. Rzuciłam się ku niemu — wtuliłam się jakby to miał być ostatni raz.
— Nie każ mi wybierać… Proszę…
— Inez.....Nie mogę nic zrobić po za walką z Lucyferem. Zrobię wszystko, żeby go pokonać i to on zginie nikt inny.. — szepnął mi we włosy. — Ale on ci nie pozwoli żyć, jeśli nie wybierzesz. Dlatego muszę go pokonać, bez względu czy przetrwam.
— Nie mogę pozwolić byś z nim walczył. Ostatnio prawie cię zabił. A jeśli wybiorę ciebie, umrzesz.
— A jeśli wybiorę jego — zniknę. Przestanę być sobą.
Chwycił moją twarz w dłonie. Za oknem rozległ się grzmot. Niebo pociemniało. Lucyfer nadchodził. Muszę dokonać wyboru inaczej wszystkich czeka śmierć. Drżałam. Zaczynałam rozumieć: Nie ma dobrego wyboru. Jest tylko odwaga.Rozdział VIII
Wybór w cieniu zagłady jest nieunikniony. Noc była ciężka jak oddech śmierci. — przykryta czarną zasłoną popiołu i milczenia. Siedziałam na skraju lasu. W dłoniach trzymałam coś, co wyglądało jak zeschnięty liść, ale w rzeczywistości było to spalone pióro ze skrzydła — jego skrzydła. Veliora. Cisza bolała. Była jak echo groźby, która rozlała się w moich myślach jak trucizna.
„Wybierz mnie — albo spłoną.” Słowa Lucyfera były zbyt realne, by je zignorować. Nie były obietnicą. Były wyrokiem. Zadrżałam, kiedy cień padł na moją twarz. Znałam ten zapach — niebo i coś jeszcze… smutek. Anioł ukląkł przed mną, jego oczy lśniły łzami, których nigdy nie miał prawa uronić.
— Myślisz o nim. — powiedział cicho, niemal szeptem.
— Grozi zniszczeniem wszystkiego. A ty… ty jesteś moim wszystkim. — Wyszeptałam.
Spojrzałam na niego, a w moim spojrzeniu nie było już niewinności. Było w nim zmęczenie i strach.
— On nie kusi… On grozi. A ja… nie chcę być tą, przez którą umrzesz. Anioł chwycił moją dłoń, zbyt mocno jak na istotę światła.
— Nie oddawaj się mrokowi tylko dlatego, że boisz się stracić świat. To ja jestem twoim wszystkim, światem? Nawet jeśli przestanę istnieć — kocham cię. Nawet w niebycie. Nawet w bólu.
— A jeśli wybiorę ciebie… wszystko inne przestanie istnieć! — krzyknęłam, wstając. — Ty też! Dzieci, których nie znam. Ludzie, którzy nie wiedzą, że żyją tylko dlatego, że jeszcze nie wybrałam! A on mi to wszystko pokaże… każde płonące ciało, każdą łzę. I powie: To twoja wina.– Mój głos załamał się, a łzy spłynęły po policzkach jak krople ognia.
— Nie umiem dłużej żyć pomiędzy wami. Nie umiem być tym, co dzieli piekło i niebo.
Velior przyciągnął mnie do siebie, jego skrzydła otuliły mnie jak ostatni azyl.
— Nie jesteś tym, co dzieli. Jesteś tym, co miało połączyć. Może świat nie zasługuje na zbawienie. Ale ty… ty zasługujesz na wybór, który nie jest szantażem.
— A jeśli Lucyfer nie da mi więcej czasu? — zapytałam, niemal bezgłośnie.
— Wtedy pójdziemy razem w płomienie — odpowiedział bez wahania. — Ale póki jeszcze mam cię przy sobie, nie pozwolę, żebyś należała do niego.
— Ja nie pozwolę ci zginąć! Wole żyć w królestwie cienia z myślą, że żyjesz… z myślą, że nikt inny nie spłonie przeze mnie… — Uniosłam głos.
Lucyfer był cierpliwy. Ale nie wieczny. Jego kolejne ostrzeżenie może być już ostatnim.
— Twoja dusza pachnie światłem, a ja… ja jestem stworzony, by je chronić, nie posiadać. Ale cień już wyciąga po ciebie ręce. Wiem, że jeśli stanę między tobą a nim, świat zapłonie. A ja — nawet z popiołów — Więc pozwalam ci odejść. Nie dlatego, że cię nie kocham. Ale dlatego, że kocham cię bardziej niż własne serce, bardziej niż własne skrzydła. Więc przyjmij cień. A ja… zostanę tu, rozrywany światłem, którego nie mogę już dotknąć.
— Niech weźmie moje ciało, niech zabierze wszystko… ale dusza? Moja dusza zawsze będzie twoja. Należy do ciebie… i tylko do ciebie.– Moje oczy zaszkliły się łzami, ale nie cofnęłam się. Mój głos był cichy, pękający pod ciężarem decyzji.–Moje światło zgaśnie, jeśli ciebie zabraknie… Niech weźmie mnie, byś ty mógł żyć. Byś mógł… pamiętać, kim byłam, zanim pochłonie mnie ciemność. Czuję go nawet we śnie. Jakby wnikał pod skórę, szeptał do kości. On nigdy się nie podda…
**********
Velior nie mógł znieść napięcia, musiał pomyśleć, oswoić się z nieuniknionym....Szeptem, drżącym głosem, jakby słowa go paliły mówił do siebie.
— Nie mogę… Nie potrafię… Oddać cię jemu? Tobie, Lucyferze? Patrzysz na nią jak na trofeum wojny, jak na nagrodę za wszystkie zbrodnie, które uczyniłeś światu. Ale ona nie jest twoja. Nigdy nie była. I choć jej dusza płonie, to nie z pragnienia — z poświęcenia. Ona cię nienawidzi. Każdy twój dotyk będzie dla niej jak nóż, każda twoja obecność — jak trucizna.
A mimo to… mimo to idzie do ciebie. Nie dla siebie. Dla ludzi. Dla mnie. A ja… ja jestem bezsilny. Skrzydła moje są niczym wobec twojej woli. Nie mogę jej zatrzymać. Nie mogę jej wyrwać z twoich dłoni, choć całe moje istnienie wrzeszczy, by to zrobić. Kocha mnie. Wiem to. I właśnie dlatego mnie ratuje. A ja? Ja tylko stoję. Patrzę. To nie jest ofiara. To jest kara. Dla mnie. Za to, że byłem za słaby. Za to, że Bóg milczy. Za to, że świat żąda świętości od tych, którzy już dawno się wypalili. Zabierz ją, Lucyferze. Zabierz… Ale wiedz, że odebrałeś mi wszystko, co czyniło mnie światłem. Nie mogę znieść tej prawdy… że on jest potężniejszy. Że pęta cię mrokiem, a ja… tylko uczuciem. Ale jeśli to, co czuję — ta wściekłość, ten ból, ta miłość — ma choć cień mocy… spalę go od środka. Nawet jeśli sam przy tym zginę.
***********
Pojawił się bez dźwięku, ale powietrze wokół mnie nagle drgnęło. Spojrzałam. On stał tam — zmęczony, rozdarty, drżący od tłumionego gniewu.
— Już go wybrałaś. — splunął niemal, ale głos zadrżał.
— Zrobię to, żebyś żył. Żeby świat żył. — Wyszeptałam.
Podszedł. W sekundzie chwycił mnie brutalnie za nadgarstek i przyciągnął do siebie. Nasze ciała zderzyły się bez łagodności. Pocałował mnie tak, jakby próbował mnie rozerwać, jakby każde nasze zetknięcie było krzykiem. Rzucił mnie na chłodne, kamienne płyty. Nie byłam delikatna. Rozchyliłam moje uda i patrzyłam mu w oczy, z wyzwaniem i łzami.
— Zrób to. Rozszarp mnie. Złam, zanim on mnie złamie
Wszedł we mnie jednym, brutalnym ruchem. Krzyknęłam, ale nie z bólu — z furii. Poruszał się szybko, dziko, tak jakby każdy jego pchnięcie miało mnie wyrwać z ciemności, która czekała…
— Nienawidzę cię za to, że odchodzisz.–Wyszeptał.
— Kocham cię za to, że mnie nie zatrzymujesz. — odpowiadam.
Oddychałam ciężko, czując jak jego ciało zaciska się nade mną, jak każde jego drżenie odbija się we mnie. Gdy szczytowaliśmy razem, nie było w tym ani czułości, ani nadziei. Tylko pustka, paląca, rozdzierająca pustka. Moje paznokcie rozorały mu plecy. Jego zęby wbiły się w moje ramię. Byliśmy jak bestie — dwie spalone dusze pożerające siebie nawzajem, jeszcze zanim piekło zdążyło je dotknąć.
Po wszystkim nie odezwał się. Wstał. Odszedł, zanim łzy zdążyły spłynąć mi po policzkach. A ja zostałam — naga, drżąca, zagubiona i opuszczona. Zostawił mnie. Bez słowa, bez spojrzenia, jakby to, co nas połączyło, było tylko echem bezsilności, którego nie potrafił unieść. A ja zostałam sama — w ciszy, która dźwięczała jak krzyk, w mroku, który oplatał moją duszę jak ciernie. Chwila jego nieobecności stała się dla mnie wiecznością. Zatruta wspomnieniem dotyku, w którym mieszał się gniew, smutek i żal — tak intensywne, że rozdzierały mi serce. Rozpaczliwą wiecznością przerwało pojawienie się go ponownie. Wrócił....Milczy przez chwilę, patrząc na mnie — skuloną, z nagim ciałem, z oczami utkwionymi w nicość.
— Przepraszam Inez...Nie powinienem cię zostawiać. Nie teraz. Nie choćby na sekundę.
— Minęła wieczność. A ja w niej umierałam.– spojrzałam na niego.
— Nie potrafiłem oddychać bez ciebie, a jednak… uciekłem. Bo wszystko we mnie krzyczało. –Podszedł do mnie i klęknął dotykając mojej twarzy.
— A wszystko we mnie umilkło. Bo ciebie nie było. — Zamknęłam oczy i położyłam dłoń na jego klatce piersiowej.
— Wróciłem, zanim przestałem istnieć. Wróciłem, bo kocham cię bardziej, niż jestem w stanie unieść.– Wyszeptał.
— Ale już nie wystarczy kochać… prawda? — Otworzyłam oczy patrząc prosto w Veliora. Milczymy, tylko nasze oddechy — ciężkie od żalu, lekkie od ulgi, że jeszcze jesteśmy razem. Choćby na moment…
więcej..