Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • nowość
  • promocja

Prosektorium. Tajemnice polskich medyków sądowych - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
3352 pkt
punktów Virtualo

Prosektorium. Tajemnice polskich medyków sądowych - ebook

Kiedy kończy się życie, przychodzą oni. Mają konkretne zadanie – określić przyczynę zgonu. To dzięki nim okazuje się, że śmierć „ze starości” jest tak naprawdę brutalnym zabójstwem, a w samobójstwie „pomogły” osoby trzecie.

Odcinają części ciała, aby wysłać je do badań laboratoryjnych. Tną mózg, kawałek po kawałku, aby znaleźć w nim choćby najmniejszą nieprawidłowość. Odmierzają ilość krwi, która wylała się do wnętrza ciała. Zbierają materiał spod paznokci, szukają znamion prądowych, opisują każdą najmniejszą ranę.

Medycy sądowi. Ludzie, którzy czytając w zwłokach, potrafią zrekonstruować nawet najbardziej skomplikowaną historię zbrodni.

Czyje zwłoki znaleziono w bagażniku spalonego samochodu i dlaczego odcięto od niech głowę? Co zrobił pracownik zakładu pogrzebowego, kiedy ciało włożone do worka nagle zaczęło oddychać? Po jakiej sprawie doświadczony medyk nie wytrzymał i popłakał się jak dziecko? Ile biegli dostają za wykonanie sekcji zwłok i dlaczego medycyna sądowa jest jedną z najsłabiej opłacanych specjalizacji? Wreszcie, co kryje się za podwójnymi drzwiami najbardziej niezwykłej szafy w Polsce?

Prawda o śmierci znajduje się za drzwiami prosektorium.

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-287-3655-9
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Kierowca nie daje sobie szans na utrzymanie samochodu między krawężnikami – prędkość jest zbyt duża. Śliska kostka brukowa, którą wyłożono jezdnię ulicy na krakowskim Zabłociu, nie pomaga. Tył samochodu tańczy w przedwypadkowych drgawkach.

Pojedyncze poślizgi się wydłużają. Ten ostatni, paradoksalnie najkrótszy, skierował pojazd wprost na uliczną latarnię.

Uderzenie. Głuchy trzask składającej się karoserii. I koniec.

Dźwięki cichną na kilka sekund, po czym rozlega się głośne zawodzenie. Najpierw kobiety. Potem mężczyzny. Podbiega przechodzień, który z coraz szybciej bijącym sercem przyglądał się wypadkowi. Słyszy jęki, ale żeby dokładniej ocenić ogrom tragedii, spogląda do środka przez potrzaskaną przednią szybę. Krew po stronie kierowcy, nienaturalnie wygięte ciała mężczyzny i kobiety w wieku dwudziestu kilku lat. Blacha nie pozwala im się poruszyć.

I ten potworny krzyk, który staje się coraz głośniejszy.

Świadek nie ma telefonu komórkowego. W tych czasach to nie może dziwić. Biegnie do pobliskiego budynku, aby zadzwonić ze stacjonarnego. Przy samochodzie gromadzi się coraz więcej ludzi. Jakaś kobieta próbuje otworzyć drzwi. Gwałtownie ciągnie za zdeformowaną klamkę, ale ta ani drgnie. Próbuje mówić do uwięzionej w środku nadal przytomnej dwójki, dodawać otuchy. Powtarza, że karetka jest w drodze, choć ta rusza dopiero, kiedy przechodniowi udaje się dostać do telefonu.

Po kilkunastu minutach przyjeżdża pogotowie. Dwie karetki. Zaraz po nim straż pożarna i policja. Strażacy przecinają blachę, otwierają drzwi. Dwójka błyskawicznie trafia na nosze i do ambulansów. Na sygnale ruszają do szpitala im. Ludwika Rydygiera w Krakowie.

Szpitalny Oddział Ratunkowy. Ratownicy medyczni wwożą na noszach mężczyznę. Potwornie cierpi, jęki docierają znacznie dalej niż do poczekalni. Jest poobijany, jednak najgorzej wygląda otwarte złamanie przedramienia.

Niemal w tym samym momencie ratownicy wpychają na oddział nosze z kobietą. Widać liczne obrażenia, ale ich widok nie jest tak drastyczny jak u mężczyzny. Kobieta nieustannie powtarza: „Co z moim mężem?”. Pytanie rezonuje w uszach lekarzy.

Głos jest jednak coraz cichszy. Słowa uwalniają się z ust kobiety wolno, jakby słabła z każdą sekundą.

Tomografia wykazała rozległe obrażenia wewnętrzne w rejonie miednicy i dolnej części jamy brzusznej. W jamach ciała jest mnóstwo krwi, która wypływa z dużą siłą z porozrywanej plątaniny tętnic i żył.

Rozległość obrażeń wynika stąd, że kobieta podczas podróży samochodem nie miała zapiętych pasów bezpieczeństwa. Nie użyła ich jednak nie przez ignorancję czy niedbałość. Bała się, że jeśli je zapnie, uszkodzi dziecko, które od kilku tygodni nosi pod sercem.

Spod tomografu kobieta trafia prosto do sali operacyjnej. Ledwie słyszalnym głosem powtarza pytanie o męża. Początkowo pielęgniarki odpowiadały, że z nim wszystko w porządku. Teraz pytanie brzmi jak mantra, jakby tylko ono utrzymywało ją przy życiu. Odpowiedzi zapewne nawet by nie dosłyszała.

W sali operacyjnej pracuje kilkanaście osób. Chirurdzy, ginekolodzy, anestezjolodzy, pielęgniarki. Dopiero po otwarciu ciała kobiety da się zobaczyć ogrom tragedii. Martwe dziecko. Rozerwane naczynia.

Lekarze przetaczają krew do organizmu kobiety. Jednak ta traci ją szybciej, niż otrzymuje. Brzuch napełnia się krwią. Operacja przebiega w okolicach aorty brzusznej. I wtedy w sali rozlega się dźwięk. Wszyscy się go spodziewali, ale nie dopuszczali do świadomości, że rozbrzmi tak wcześnie.

Przeciągły sygnał z głośnika kardiomonitora. Serce przestało bić.

Rozpoczyna się długa, intensywna reanimacja. Pielęgniarki robią miejsce przy stole, lekarze pracują na zmianę. Na ich twarzach maluje się zawziętość, wiara w skuteczność działania. Pozostali lekarze wyrywają się do pomocy. Tyle że teraz niewiele da się zrobić. Masaż serca albo przywróci funkcje życiowe, albo nie.

Krew nadal zasila organizm. Miarowe uciski klatki piersiowej nie ustają od kilkudziesięciu minut.

Stara się pomagać także chłopak będący na piątym roku studiów medycznych. Na SOR-ze jest na praktyce koniecznej do zaliczenia semestru. Zwłaszcza z zakresu ortopedii, w której zamierza się specjalizować. Filip z odległości kilku metrów obserwuje reanimację. W myślach próbuje przekonać samego siebie, że to nie jest praca bezcelowa, że kobieta zaraz „zaskoczy” i lekarze wrócą do operacji. Że jeszcze dziś się przyda, że będzie mógł pomóc.

Wtedy pada słowo, którego żaden z obecnych nie chciał usłyszeć aż do ostatniej minuty swojego dyżuru: „Koniec”. Jeden z lekarzy bardzo się starał, aby wypowiedzieć je bez emocji. Ktoś musiał przerwać nierówną walkę, która – teraz to wiedzą – od samego początku była skazana na porażkę.

Cisza. Bezruch. Słychać tylko szybki oddech specjalisty, który reanimował pacjentkę jako ostatni. Nikt nie odważył się odezwać. „Koniec” jest zrozumiały dla wszystkich. Aż nazbyt. Pytanie kobiety o męża, które jeszcze niedawno tłukło się w ich głowach, już nigdy nie wybrzmi.

Dopiero po chwili lekarze odrywają ręce od przyrządów, od skomplikowanej aparatury, od ciała pacjentki. Odchodzą od stołu bez słowa.

Dwa dni później. Sala sekcyjna, zajęcia dla studentów z medycyny sądowej. Na zimnym metalowym stole leży nagie ciało kobiety. Obok niego kilka osób w fartuchach, z czepkami na głowach i maseczkami na twarzach. Najbliżej ciała stoi Tomasz Konopka, lekarz medycyny sądowej, który co kilka sekund przerzuca wzrok z ciała na studentów.

Wśród nich jest Filip. Słucha, na jakie pytania będą musieli odpowiedzieć w ciągu kolejnych kilkudziesięciu minut. Czy lekarze ze szpitala im. Rydygiera zareagowali prawidłowo po przyjęciu kobiety na SOR? Czy była szansa na jej uratowanie? Po czym poznać, że kobieta podczas wypadku nie była zapięta w pasy bezpieczeństwa?

Filip patrzy na ciało kobiety, a w jego myślach przeskakują obrazy z SOR-u. Slajdy z reanimacji wyświetlają się mimowolnie. Do nich dochodzą pojedyncze wspomnienia w postaci dźwięków. Najpierw pytanie: „Co z moim mężem?”. Potem przeciągły sygnał kardiomonitora. Wreszcie brutalne słowo „Koniec”. I cisza. Dojmująca, głęboka cisza, której nigdy nie zapomni.

– Pytania, które przed chwilą wybrzmiały, zadaje prokuratura, która zleciła sekcję zwłok kobiety. Przed otwarciem ciała wiemy jeszcze, że samochód uderzył czołowo w przydrożną latarnię. Pani była w ciąży. Mąż kobiety przeżył. – Głos Konopki jest tłem wspomnień, migających Filipowi przed oczami. – Teraz możemy przystąpić do przecięcia powłok ciała. Sekcję zaczynamy od głowy.

W umyśle Filipa mieszanina emocji. Smutek zapętla się z fascynacją i dużym szacunkiem do kobiety, który z jakiegoś powodu czuł od samego początku. Może ze względu na to, że bardziej niż sobą martwiła się zdrowiem męża. Że nawet wtedy nie myślała o własnym życiu.

Nasza historia nie kończy się na śmierci – pomyślał Filip.

Albo wyszeptał. Po blisko trzydziestu latach od tamtego dnia już nie jest pewny, ale wie bez żadnych wątpliwości, że to wtedy wykiełkował w nim nowy plan na przyszłość – koniec z ortopedią.

Na rok przed koniecznością wyboru specjalizacji postanowił, że zostanie medykiem sądowym.DOTRZEĆ DO PRAWDY

Do prosektorium w krakowskim Zakładzie Medycyny Sądowej wjeżdżają piąte tego dnia zwłoki. Laborant pcha wózek, kierując się na środkowy stół. Ustawia wózek równolegle. Sprawnym ruchem otwiera worek, odsłaniając mężczyznę w wieku pięćdziesięciu sześciu lat.

Najpierw przekłada górną część tułowia. Potem chwyta za nogi i poprawia ułożenie ciała. Ubranie jest nasiąknięte brudną, ziemistą wodą. Na nim ślady ściółki leśnej, liście, fragmenty trawy lub mchu.

Zwłoki czekają na Filipa Bolechałę, od ponad dwudziestu lat medyka sądowego, kierownika pracowni tanatologii. On wie, czego dotyczy sprawa.

Rowerzysta wybrał drogę na skróty, wracając z pracy do domu przez Las Wolski. To spory obszar Krakowa, głównie rekreacyjny. Znajduje się tam ogród zoologiczny i klasztor Kamedułów. Po prawej stronie ścieżki rowerowej zauważył płaską alejkę, w którą postanowił skręcić. Podniósł wysoko głowę, żeby sprawdzić, czy za kilkadziesiąt metrów nie czeka go większe wzniesienie, i w odległości kilku metrów od ścieżki zauważył leżącego człowieka. Na zielono-brązowym tle wyróżniał się niebieski kolor ubrania.

Zatrzymał rower. Przyglądał się jeszcze chwilę, ale nie zauważył ruchu. Zostawił jednoślad przy ścieżce i zrobił kilka kroków w kierunku, w którym patrzył od półtorej minuty.

To mężczyzna. Nie oddychał. Leżał na brzuchu z głową odwróconą w lewą stronę.

Rowerzysta nie przyglądał się dłużej. Podszedł do roweru, wyjął telefon komórkowy, sprawdził zasięg i zadzwonił pod numer alarmowy. Wytłumaczył najdokładniej jak potrafił umiejscowienie ciała. Dotarcie na miejsce zajęło policji i pogotowiu około dwudziestu pięciu minut. Coraz gęstszy las uniemożliwiał użycie samochodu. Ostatnie metry trzeba było pokonać pieszo.

Podczas pobieżnych oględzin stwierdzono niewielką dziurę w ubraniu po przedniej stronie bluzy. Spod niej sączyła się krew. Policja poinformowała o sprawie prokuraturę, ta przekazała ciało krakowskim medykom. Wstępnie przypuszczano, że mężczyzna nadział się niefortunnie na wystającą ostrą gałąź. Gałęzie rosły stosunkowo nisko. Był koniec roku, zmarznięte drzewo dawno zrzuciło liście, odsłaniając konary. Ciało zdawało się leżeć tak, jak upadło. Niczym nieprzykryte.

To jedna z tych spraw, które nie powinny sprawić Bolechale kłopotu. Miał już przypadki, że ludzie nadziewali się na wystające ostre gałęzie. Czasami takie zdarzenia kończyły się śmiercią.

Medyk chwyta aparat fotograficzny leżący zawsze na stoliku po prawej w sali sekcyjnej. Robi zdjęcia, a laborant przy fotografowaniu nielicznych otarć naskórka trzyma znacznik, sztywny pasek przypominający linijkę z biało-czarnymi polami. Każdy z nich ma powierzchnię centymetra kwadratowego.

Po rozebraniu zwłok czynność należy powtórzyć. Laborant ściąga z nich kolejne warstwy ubrania, a Filip badawczo przygląda się ciału. Po zdjęciu podkoszulka wyraźnie widać niewielki otwór powyżej pępka. Technik sekcyjny ściąga ze zwłok bieliznę, a medyk nie spuszcza wzroku z rany.

Jak na uszkodzenie po nadzianiu się na gałąź ma wyjątkowo regularny brzeg. Wygląda raczej na postrzałową ranę wlotową.

Zwłoki są nagie. Filip sięga po trzystopniową drabinkę i wchodzi na nią. Robi zdjęcie całego ciała z góry. Laborant zabiera drabinę na miejsce. W tym czasie medyk wykonuje kolejne fotografie. Szczególnie dokładnie, ze znacznikiem, ustawia kadr na głęboką ranę. To prawdopodobnie tam znajdzie przyczynę śmierci.

Koniec zdjęć. Medyk zagląda do nosa, uszu, ust i oczu zmarłego. Laborant podchodzi do ciała z piłą zaopatrzoną w świeżo wymieniony brzeszczot. Najpierw jednak wcześniej przygotowanym nożem przecina skórę na głowie. Wprawnym ruchem, bez cienia emocji, robi cięcie z tyłu między uszami. Następnie chwyta skalp i ciągnie w kierunku twarzy, nacinając tkankę łączącą skórę z czaszką.

Skalp kładzie na twarzy zmarłego. Chwyta piłę. Lewą ręką przytrzymuje głowę, a prawą tnie twarde kości czaszki. Piłuje między uszami i kilka centymetrów wyżej. Robi to brzeszczotem, a nie piłą elektryczną, aby nie wzniecać pyłu kostnego z czaszki. Jeśli zmarły byłby chory na przykład na gruźlicę, wdychanie drobinek jego ciała stanowiłoby śmiertelne niebezpieczeństwo.

Laborant usuwa płat czaszki i odkłada na stół. Oburącz sięga po mózg. Wyjmuje go i kładzie na błyszczącej blasze stołu sekcyjnego.

Wykonuje cięcie między szyją a spojeniem łonowym. Odkłada nóż i odciąga skórę z torsu i brzucha. Znów sięga po ostrze, ale Filip unosi dłoń. Laborant się zatrzymuje.

Medyk ogląda mięśnie i żebra. Szczególnie długim spojrzeniem skanuje ranę. Wreszcie robi krok wstecz, dając do zrozumienia laborantowi, aby kontynuował preparację.

Ten wykonuje precyzyjne cięcie chrząstek żebrowych i powłok brzucha. Uwagę medyka zwraca znaczna ilość krwi w jamach ciała.

– Ładne mi „nadzianie się na gałąź” – rzuca w stronę laboranta.

Ten nieśmiało się uśmiecha i przystępuje do dalszych czynności. Nożem posługuje się pewnie, jakby narzędzie było przedłużeniem jego prawej ręki. Kolejne kilka cięć i lewa ręka podnosi blok narządów: język, krtań, płuca, serce. Wszystkie odkłada na stół obok mózgu.

Następny etap to jelita. Kładzie ich plątaninę na stole i wyjmuje drugi blok: trzustkę, wątrobę, żołądek.

W tym momencie w sali rozbrzmiewa metaliczny dźwięk. Jakby coś małego uderzyło o powierzchnię stołu. Laborant zamiera. Spogląda na Bolechałę. Ten szybkim spojrzeniem omiata dwóch lekarzy, którzy robią sekcje kilka metrów od niego – przy pierwszym i trzecim stole. Nie reagują na dźwięk, nie słyszeli go.

Kieruje wzrok na „swoje” zwłoki i powoli zbliża się do stołu. Kiedy jest jakieś dwadzieścia centymetrów od niego, już wie. To nie był odgłos wywołany przez przypadkowe uderzenie noża o blachę. Sięga ręką pod płat skóry odpreparowany z brzucha i niespiesznie unosi dłoń.

Między palcem wskazującym a kciukiem trzyma pocisk.

Woła pozostałych lekarzy i laborantów. Opowiada o przypadku, szybko streszcza bieg wydarzeń i opisuje początek sekcji.

– No to masz zabójstwo – puentuje niezbyt odkrywczo jeden z medyków.

Bolechała kiwa głową i prosi laboranta o chwilę cierpliwości. Sam wychodzi za masywne drzwi zabezpieczone kodem, zdejmuje fartuch, czepek i rękawiczki. Idzie do swojego gabinetu, sięga po smartfon i wyszukuje numer komisariatu policji numer cztery w Krakowie.

– Mam złą informację – mówi powoli, kiedy udaje się połączyć go ze znajomym śledczym. – Na waszym terenie doszło do zabójstwa. Właśnie wyjąłem pocisk z ciała pięćdziesięciosześcioletniego mężczyzny, którego przywieźliście z Lasku Wolskiego. Kontynuuję sekcję, już pod kątem zabójstwa. A wy się szykujcie na trochę zabawy.

Zdezorientowany policjant potwierdza, że zrozumiał przekazaną wiadomość. Bolechała odkłada słuchawkę, zanim funkcjonariuszowi udaje się dokładnie przetworzyć nowe informacje. Wraca do sali.

Jako że teraz prowadzi sekcję pod kątem zabójstwa, pobiera wymaz spod paznokci. Laborant wyjmuje osobno nerki i jądra. To ostatni blok organów, które ma oddzielić od ciała. Medyk po kolei nacina każdy z narządów.

Studenci na zajęciach często pytają go, czego wtedy szuka. Odpowiada zawsze tak samo – czegoś, co wygląda inaczej, niż powinno.

W tym przypadku, poza raną postrzałową uszkadzającą narządy wewnętrzne i powodującą masywny krwotok, nie znajduje innych nieprawidłowości. Bez wątpienia mężczyzna został zastrzelony. Nie ma niczego, co mogłoby wskazywać na inną przyczynę śmierci.

Filip wycina fragmenty każdego z narządów i umieszcza w niewielkim plastikowym pojemniku. Zaraz po sekcji przekaże je do badania mikroskopowego. Wcześniej sporządzi protokół z badania, który trafi do prokuratury. Stanie się on dowodem w sądzie podczas rozprawy przeciwko ewentualnemu oskarżonemu.

Tyle że oskarżonego nie ma.

Policja po otrzymaniu informacji bierze się do intensywniejszej pracy. Na miejscu znalezienia zwłok trwają kolejne czynności. Śledczy, klatka po klatce, przeglądają też obraz z kamer monitoringu umieszczonych niedaleko ogrodu zoologicznego.

Na jednym z ujęć widać dwóch mężczyzn wchodzących ścieżką do lasu. Jeden w wieku między pięćdziesiątką a sześćdziesiątką. Drugi jakieś trzy dekady młodszy. Po czterdziestu minutach pojawia się obraz, którego nikomu nie trzeba tłumaczyć. Z lasu wychodzi tylko jeden z dwójki – ten młodszy.

Przez kolejne dni policja zbiera informacje o mężczyźnie, który samotnie wrócił leśną ścieżką. Ustala, że jest to obywatel Niemiec. Obecnie nie ma go w Polsce, jednak często odwiedza sąsiedni kraj. Zapewne zrobi to ponownie.

I tak się dzieje. Namierzony trzydziestoczterolatek po dwóch tygodniach przyjeżdża do Polski. Policja zatrzymuje go w wynajętym apartamencie. Z mieszkania mężczyzna trafia do tymczasowego aresztu. W chwili zatrzymania ma przy sobie spore ilości kokainy i marihuany.

Podczas procesu nie udaje się ustalić motywu. Po jego zakończeniu media będą pisać o zabójstwie „bez powodu”. Sprawca przyznaje się jednak do zarzucanego mu czynu.

W trakcie postępowania biegli psychiatrzy orzekają niepoczytalność w chwili popełnienia zbrodni. Mężczyzna nie trafia za kratki, tylko do zamkniętego oddziału szpitalnego. Karę odbywa w Niemczech.

------------------------------------------------------------------------

_KONIEC DARMOWEGO FRAGMENTU
ZAPRASZAMY DO ZAKUPU PEŁNEJ WERSJI_
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij