- promocja
Prosto w ogień - ebook
Prosto w ogień - ebook
Magiczna saga „Wyspa Trzech Sióstr”, autorki bestsellerów New York Timesa.
Mia Devlin wie, jak to jest kochać całym sercem – a potem patrzeć, jak miłość odchodzi. Wiele lat temu łączyła ją niesamowita więź zbudowana na pasji, legendzie i przeznaczeniu. Ale pewnego dnia Sam uciekł z Wyspy Trzech Sióstr, zostawiając ją zagubioną we wspomnieniach o magii, którą współdzielili.
Teraz widmo przeszłości znowu ożywa na Wyspie Trzech Sióstr, by prześladować Mię, ostatnią ze spadkobierczyń czarownic, które przed wiekami znalazły tu schronienie, ale nie szczęście. A przecież tylko szczęście może pokonać zło. Szczęście u boku kogoś, kto odszedł przed laty, lecz nigdy nie opuścił serca Mii.
„Nora Roberts należy obecnie do najpopularniejszych powieściopisarek".
Washington Post Book World
Łącznie w świecie sprzedano ponad pięćset milionów egzemplarzy książek Nory Roberts.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8289-060-0 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wyspa Trzech Sióstr
Wrzesień 1702
Serce jej pękło. Pogruchotane odłamki sprawiały ból i zamieniały życie w nieustające cierpienie. Nawet dzieci, te, które nosiła w swoim łonie, i te, które wychowywała po stracie sióstr, nie były ukojeniem.
To wstyd, ale i ona nie była dla nich żadną pociechą.
Porzuciła je, tak samo jak porzucił je ich ojciec. Jej mąż, kochanek, serce jej serca wrócił do morza i wtedy umarła w niej nadzieja, miłość i magia.
Nie pamiętał, bo już nie mógł pamiętać, ile radości dały im wspólnie spędzone lata. Zapomniał o niej, o ich synach i córkach, o życiu na wyspie.
Taki już był. Takie też było jej przeznaczenie.
Stała zamyślona na swojej ulubionej skale, nad wzburzonym i szumiącym morzem. Jej siostry także były skazane przez los. Skazane, by kochać i tracić. Ta, którą nazywano Powietrzem, pokochała piękną twarz i uprzejme słówka, za którymi krył się potwór żądny jej krwi. Zabił ją za to, kim była, a ona nie użyła swojej mocy, by go powstrzymać.
Ta, którą nazywano Ziemią, pogrążona w smutku i zapamiętała w gniewie, wznosiła kamień po kamieniu mur nienawiści, przez który nikomu nie udało się przebić. Użyła swojej mocy do zemsty, sprzeniewierzając się Sztuce i zaprzedając się ciemności.
A teraz ciemność była coraz bliżej trzeciej z nich. Tej, którą nazywano Ogniem. Samotna w swoim bólu, nie miała już sił, by mu się opierać, i nie widziała celu, dla którego warto byłoby żyć.
Nocą słyszała, jak ciemność szepcze jej do ucha podstępne kłamstwa. I choć wiedziała, ile są warte, ulegała pokusie.
Krąg, który miał ją chronić, został przerwany i nie mogła, nie umiała bronić się samotnie.
Czuła, że coś skrada się coraz bliżej, pełza w brudnej mgle tuż przy ziemi. Było głodne. Chciało nasycić się jej śmiercią, a ona nie miała już sił, by zmagać się z życiem.
Uniosła w górę ręce. Płomień włosów buchnął na wietrze zrodzonym z jej własnego tchnienia. Mogła jeszcze przywołać swoją moc. Odpowiedział jej ryk morza, ziemia drgnęła pod stopami.
Powietrze, Ziemia i Ogień, a także Woda, która najpierw darowała jej wielką miłość, by później ją odebrać, ten ostatni raz były jeszcze na jej rozkazy.
Zadbała o bezpieczeństwo dzieci. Zajmie się nimi opiekunka, będzie je uczyć. Otrzymają dar jasności i przekażą go swoim następcom.
Ciemność musnęła jej skórę lodowatym pocałunkiem.
Stała na brzegu skały, a wokół szalała burza rozpętana przez nią samą. Druga gwałtowna walka toczyła się w niej. Moc przeciw mocy.
Wyspa, którą wyczarowała wraz z siostrami, by chroniła je przed śmiercią z rąk prześladowców, przepadnie. Wszystko przepadnie.
Jesteś sama, szeptała ciemność. Jest tylko ból. Skończ z samotnością. Skończ z cierpieniem.
Zrobi to, ale nie może zapomnieć o swoich dzieciach i ich potomstwie. Wciąż ma w sobie moc i umie się nią posłużyć.
– Przez trzykroć po sto lat nie zagrozisz Wyspie Sióstr.
Z wyciągniętych palców strzeliło światło, zawirowało lśniącymi kręgami.
– Twoja ręka nie dosięgnie moich dzieci. Będą rosły bezpiecznie, będą się uczyć i przekazywać swoją wiedzę. A kiedy moje zaklęcie przeminie, inne Trzy Siostry utworzą krąg i zjednoczą swoją moc, by przetrwać najciemniejszy czas. Odwaga i ufność, sprawiedliwość i współczucie, i jeszcze bezgraniczna miłość oto trzy nauki dla nich. Niech połączą się z własnej woli i stawią czoło przeznaczeniu. Jeśli któraś z nich zawiedzie, wyspa pogrąży się w morzu. Ale jeśli pokonają ciemność, temu miejscu już nigdy nic nie zagrozi. To moje ostatnie zaklęcie. Niech się stanie, tak jak chcę.
Skoczyła w dół, a ciemność jej nie pochwyciła. Spadając w morze, rozpięła zaporę swojej mocy jak srebrną sieć wokół wyspy, na której spokojnie spały jej dzieci.ROZDZIAŁ 1
Wyspa Trzech Sióstr
Maj 2002
Minęło dziesięć lat od czasu, gdy był tu ostatni raz. Tylko we wspomnieniach widywał wyspę, ciemną ścianę jej lasów, rozrzucone wśród zieleni domki, łagodny łuk zatoki, plażę i malownicze urwisko z kamiennym domem i białą, strzelistą wieżą latarni morskiej.
Samo piękno tego widoku nie tłumaczyło jeszcze uczucia zaskoczenia, bo Sama Logana niełatwo było czymś zadziwić. Zaskoczył go zachwyt, z jakim odkrywał, co się tu zmieniło, a co zostało po staremu.
Wrócił do domu. Dopiero teraz tak naprawdę zdał sobie sprawę, jak wiele to dla niego znaczy.
Zaparkował tuż obok przystani promowej. Chciał się przejść. Chciał wdychać słone wiosenne powietrze, słuchać odgłosów dobiegających z łodzi i patrzeć, jak na tym małym skrawku lądu u wybrzeży Massachusetts toczy się życie.
Może potrzebował też czasu, by przygotować się na spotkanie z kobietą, dla której tutaj wrócił.
Nie liczył na szczególnie ciepłe powitanie. Właśnie nie mógł przewidzieć, jak zachowa się Mia.
Dawniej było inaczej. Czytał w jej twarzy, wyczuwał najmniejszą zmianę w tonie głosu. Kiedyś czekałaby na niego na przystani. Wiatr rozwiewałby jej wspaniałe rude włosy, a w oczach koloru dymu widziałby radość i obietnicę.
Trzymałby ją w ramionach i słyszał jej śmiech.
To przeszłość, myślał, podchodząc w górę do High Street, zabudowanej pięknymi sklepami i biurami. Zamknął przecież tamten rozdział, gdy przed laty postanowił porzucić wyspę i dziewczynę.
Ale teraz wraca. Dobrze przemyślał tę decyzję.
Przez ten czas dziewczyna stała się kobietą. Bizneswoman, pomyślał rozbawiony. Właściwie nic w tym dziwnego, bo Mia zawsze miała głowę do interesów i umiała wyczuć zysk. W razie potrzeby gotów był wykorzystać także i to, byle tylko odzyskać jej względy.
Nie miał nic przeciw takim metodom, jeśli pomagały mu wygrywać.
Skręcił w High Street i zatrzymał się przed Czarodziejskim Zajazdem. Kamienna budowla, imitacja gotyku, była jedynym na wyspie hotelem. Teraz należała do niego. Miał kilka pomysłów, które będzie chciał tu zrealizować, skoro w końcu ojciec dał mu wolną rękę.
Na razie jednak biznes musi zejść na drugi plan, najważniejsze są sprawy osobiste.
Ruszył dalej; z radością zauważył, że ruch samochodowy jest niezbyt nasilony, ale nieprzerwany. Interesy na wyspie, pomyślał, rzeczywiście idą nieźle.
Szedł szybko, długimi krokami. Był smukły, miał prawie metr dziewięćdziesiąt wzrostu i wysportowaną sylwetkę, ale w ostatnich latach przyzwyczaił się raczej do eleganckich garniturów, rzadko nosił dżinsy, tak jak dziś. Rześka majowa bryza rozwiewała poły długiego, czarnego płaszcza, chroniącego przed wiatrem.
Ciemne włosy opadały aż na kołnierz. Surowość rysów pociągłej twarzy, z mocno zarysowanymi kośćmi policzkowymi, łagodziły wydatne, pełne wargi. Oczy, czujnie badające okolicę, która kiedyś była – i znów będzie – jego domem, miały kolor morza: błękitna zieleń w oprawie ciemnych rzęs i gęstych brwi.
Sam Logan wyglądał naprawdę efektownie i wykorzystywał ten swój wygląd, gdy było mu to na coś potrzebne, tak samo jak instrumentalnie traktował swój osobisty urok i twardą bezwzględność. Cel uświęca środki. A w grze o Mię Devlin gotów był użyć wszystkich atutów.
Z chodnika po przeciwnej stronie ulicy przyjrzał się lokalowi Mii. Kawiarnia i Książki. Powinien był się domyślić, że Mia przejmie zaniedbany budynek i zamieni go w miejsce eleganckie, urocze i funkcjonalne. W oknie wystawowym od frontu, wśród książek i wiosennych kwiatów w doniczkach stał ogrodowy fotel z wikliny. To, co najbardziej kocha, pomyślał. Książki i kwiaty. Ustawiła je tak, by zachęcały do przerwy w gospodarskich zajęciach – pora już rozsiąść się w fotelu i rozkoszować owocami własnego trudu i lekturą.
Para turystów – choć tyle czasu nie było go na wyspie, wciąż jeszcze bez trudu odróżniał przybyszów od mieszkańców – właśnie weszła do księgarni.
Sam długo stał bez ruchu z rękami w kieszeniach, aż zdał sobie sprawę, że umyślnie zwleka. Rozwścieczona Mia Devlin w akcji – prawdziwie dramatyczna scena. Na pewno wpadnie w furię i wyrzuci go za drzwi, i to natychmiast.
Trudno zresztą byłoby jej się dziwić.
Z drugiej jednak strony, uśmiechnął się w duchu, nie ma nic równie podniecającego, jak furia Mii. Byłoby … fantastycznie znów skrzyżować z nią szpady. I co za satysfakcja, gdy uda się rozwiać jej gniew.
Przeszedł przez ulicę i otworzył drzwi.
Przy kasie siedziała Lulu. Poznałby ją zawsze i wszędzie. Drobna kobieta o twarzy gnoma, w tych srebrnych okularach. To ona wychowywała Mię, której rodzice, bardziej zajęci sobą i podróżami niż własną córką, zatrudnili dawną hippiskę do opieki nad dzieckiem.
Lulu wystukiwała właśnie należność od klienta, Sam mógł więc przez chwilę rozejrzeć się po lokalu. Jarzące się na suficie światełka przypominały gwiazdy, stwarzały ciepłą, odświętną atmosferę. Przy kominku Mia urządziła przytulny kącik wśród bukietów wiosennych kwiatów. Ich zapach unosił się w powietrzu, z niewidocznych głośników sączyła się cicha muzyka fletów i piszczałek. Książki stały na lśniących niebieskich półkach. Bogaty wybór pomyślał, oglądając okładki, i bardzo różnorodny, czego zresztą, znając właścicielkę, należało się spodziewać. Mii na pewno nie można było zarzucić jednostronności.
Skrzywił się, gdy zobaczył rytualne świece, karty tarota, runy, figurki wróżek, smoków i czarnoksiężników. Atrakcyjna prezentacja jeszcze jednej dziedziny, którą interesuje się Mia, pomyślał. Tego też należało się spodziewać.
Wyjął z wazy gładki różowy kwarc i potarł go między palcami, na szczęście. Choć oczywiście wiedział, że to przesąd. Zanim zdążył go odłożyć, poczuł powiew zimnego powietrza. Ze swobodnym uśmiechem odwrócił się do Lulu.
– Zawsze wiedziałam, że wrócisz. Znam cię jak zły szeląg.
Pierwsza przeszkoda. Smok czekający u bramy.
– Hello, Lu.
– Proszę nie mówić mi na ty, panie Logan – prychnęła i rzuciła mu lodowate spojrzenie. Znów prychnęła. – Kupujesz to, czy mam wezwać szeryfa, żeby cię zamknął za kradzież?
Włożył kamyk do wazy.
– Co u Zacka?
– Sam go spytaj. Nie mam zamiaru tracić na ciebie czasu. – Był od niej prawie pół metra wyższy, ale gdy postąpiła krok w jego stronę i dźgnęła go palcem, poczuł się tak, jakby znów miał dwanaście lat. – Czego tu właściwie szukasz?
– Chcę zobaczyć stare śmiecie. I spotkać się z Mią.
– Bądź tak uprzejmy i wynieś się z powrotem tam, gdzie się włóczyłeś przez te lata. Do Nowego Jorku, Paryża, Francji i do wszystkich diabłów. Było nam dobrze na wyspie bez ciebie.
– No, myślę. – Obojętnie rozglądał się po lokalu. Nie obraziła go. Od tego właśnie są smoki, żeby gorliwie strzegły swoich księżniczek. A Lulu, jak sobie przypominał, zawsze to umiała. – Sympatyczne miejsce. Słyszałem, że macie wyjątkową kawiarnię. Podobno prowadzi ją żona Zacka.
– Dobrze słyszałeś. I posłuchaj jeszcze jednego: zabieraj się stąd.
Wciąż nie czuł się obrażony, ale jego zielone oczy pociemniały, a spojrzenie stwardniało.
– Przyszedłem, żeby zobaczyć się z Mią.
– Jest zajęta. Powtórzę jej, że wpadłeś.
– Nie, nie powtórzysz – powiedział cicho. – Ona sama się dowie.
Usłyszał stuk wysokich obcasów. Mogło to być sto innych kobiet zbiegających na szpilkach w dół, po kręconych schodach. Ale Sam wiedział. Z bijącym sercem wyszedł zza półek.
Jej widok omal go nie powalił.
Królewna stała się królową.
Zawsze była dla niego najpiękniejszą istotą, jaką spotkał w życiu, ale przemiana dziewczyny w kobietę dodała jej urodzie nowego blasku. Pamiętał burzę miedzianych loków wokół twarzy o mlecznoróżanej cerze. Świeżą, delikatną skórę. Mały, prosty nosek, miękkie i pełne usta. Jeszcze dziś czuł ich dotyk i zapach. Migdałowe oczy o barwie szarego dymu wpatrywały się teraz w niego chłodno.
Podeszła, uśmiechnęła się. Równie chłodno.
Obcisła, matowozłota suknia podkreślała jej kształty, uwydatniała długie, niezwykle długie nogi. Pantofelki miały ten sam odcień. Cała postać Mii zdawała się promieniować ciepłem, nie było go jednak w skierowanym ku niemu uważnym spojrzeniu spod wysoko podniesionych brwi.
– No proszę, czyżby wrócił Sam Logan? Miło powitać.
Jej głos był niski, niższy niż kiedyś. Bardziej aksamitny i zmysłowy. Sam, zaskoczony uprzejmym, zdawkowym uśmiechem i chłodnym powitaniem, poczuł, że ten głos poruszył go głęboko, zdawał się docierać aż do trzewi.
– Dziękuję. – Świadomie podchwycił jej ton. – Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Wyglądasz zachwycająco.
– Staram się.
Odrzuciła włosy do tyłu. Zauważył, że ma w uszach kolczyki z żółtawego kwarcu, a na palcach pierścionki. Te drobiazgi i subtelny zapach wokół niej wywarły na nim wrażenie. Przez moment próbował czytać w jej myślach, ale zrezygnował. Schroniła się za murem uprzejmej obojętności.
– Ładna księgarnia – rzucił niedbale – choć na razie niewiele zdążyłem obejrzeć.
– No to zorganizujemy zwiedzanie. Lulu, masz klientów.
– Jakbym o tym nie wiedziała – burknęła. – To chyba dzień roboczy, co? Kto tu ma czas, żeby zajmować się tym facetem?
– Lulu. – Mia lekko przechyliła głowę, posyłając jej milczące ostrzeżenie. – Zawsze znajdę chwilkę dla starych przyjaciół. Chodź na górę, Sam. Zobaczysz kawiarnię. – Odwróciła się i ruszyła po schodach, dotykając dłonią poręczy. – Nie wiem, czy słyszałeś, że nasz wspólny znajomy, Zack Todd, zimą się ożenił. Nell jest nie tylko moją bliską przyjaciółką, ale absolutną mistrzynią kuchni.
Sam na moment przystanął na szczycie schodów. Musiał się pozbierać, odzyskać równowagę. To było niepokojące. Zapach Mii przyprawiał go o zawrót głowy.
Piętro wyglądało równie atrakcyjnie jak parter. Kawiarenka kusząco pachniała kawą, czekoladą i przyprawami.
W bufecie, za błyszczącym szkłem, pyszniły się rozmaite sałatki i ciasta. Aromatyczna mgiełka pary unosiła się nad sporym kociołkiem, z którego ładna blondyneczka nabierała właśnie zupę dla czekającego klienta.
Za oknami połyskiwało morze.
– Fantastyczne – powiedział. To przynajmniej mógł stwierdzić bez zastrzeżeń. – Po prostu niesamowite. Jesteś chyba dumna?
– No jasne.
Wyczuł w jej głosie uszczypliwość, leciutką ironię, więc spojrzał na nią, ale Mia wciąż się uśmiechała. Uniosła swoją piękną dłoń, na której połyskiwały pierścionki.
– Głodny?
– Jeszcze jak.
Nim się odwróciła, by poprowadzić go do bufetu, w szarych oczach znów mignęło szyderstwo.
– Nell, ten pan ma wilczy apetyt.
– Trafił pod właściwy adres. – Nell roześmiała się, w jej policzkach pojawiły się dołki. Przyjaźnie patrzyła na Sama dużymi, niebieskimi oczami. – Mamy dziś curry z kurczaka, pikantną sałatkę z krewetek i kanapki z wieprzowiną z grilla i pomidorami. Plus nasze zwykłe menu – dodała, stukając palcem w kartę stojącą na ladzie – i dania wegetariańskie
Żona Zacka, pomyślał Sam. Co innego jednak dowiedzieć się, że twój kumpel wpadł po uszy, a co innego zobaczyć na własne oczy przyczynę tej wpadki. Kolejna niespodzianka.
– Spory wybór.
– Miło usłyszeć.
– Możesz wybierać w ciemno, będzie ci smakowało. Nell sama wszystko przygotowuje. Oddaję cię na chwilę w jej utalentowane ręce. Mam trochę pracy. Ach, Nell, nie przedstawiłam ci naszego gościa. Sam Logan, stary przyjaciel Zacka. Smacznego – powiedziała i poszła sobie.
Sam zauważył, że na ładnej buzi Nell przez moment pojawiło się zaskoczenie, a natychmiast po nim chłód.
– Czym mogę służyć?
– Na razie proszę tylko o kawę. Czarną. Jak się ma Zack?
– Dziękuję, doskonale.
Sam bębnił palcami po udzie. Bramy strzeże chyba jeszcze jeden strażnik, pomyślał. Wcale nie łagodniejszy od smoka mimo słodkiego wyglądu.
– A co u Ripley? Słyszałem, że przed miesiącem wyszła za mąż.
– Ma się dobrze i jest szczęśliwa. – Zaciśnięte usta Nell ułożyły się w wąską, zniechęcającą kreskę. Postawiła na ladzie kawę w plastikowym kubku na wynos. – Nic pan nie płaci. Jestem przekonana, że Mia nie chce i nie potrzebuje pańskich pieniędzy. Zapewne pan wie, że w Czarodziejskim Zajeździe można zjeść znakomity lunch.
– Wiem. – Miły kotek ma ostre pazury, stwierdził w duchu. – Myśli pani, że Mia potrzebuje pani ochrony?
– Myślę, że Mia sama sobie poradzi – docięła mu Nell. – Sama i ze wszystkim.
Zabrał kubek z kawą.
– Jestem tego samego zdania – powiedział i skierował się tam, gdzie zniknęła Mia.
*
Sukinsyn! Za zamkniętymi drzwiami biura Mia pozwoliła sobie na wybuch wściekłości – podskoczyły książki i zabrzęczały stojące na półkach drobiazgi. Bezczelny dureń! Jak śmiał wejść do jej lokalu?
Stał i uśmiechał się, jakby czekał, że krzyknie z radości i rzuci mu się w objęcia. Wyglądał na zmieszanego, gdy nic takiego się nie wydarzyło.
Sukinsyn!
Zacisnęła pięści – na okiennej szybie pojawiła się cienka rysa pęknięcia.
Wiedziała, że przyszedł. Tak samo jak wcześniej poczuła, że pojawił się na wyspie. Dotarło to do niej jak gwałtowne uderzenie fali, gdy siedziała przy biurku, pochylona nad listą zamówień. Ból, szok, radość, wściekłość, a wszystko tak nagłe i dojmujące, że zakręciło jej się w głowie. Sprzeczne uczucia walczyły ze sobą, była oszołomiona, opadała z sił, cała się trzęsła.
Wiedziała, że wrócił.
Jedenaście lat. Odszedł, zostawił ją samą, zranioną i bezradną, bez cienia nadziei. Do dziś czuje wstyd na wspomnienie tego, co się z nią działo przez kilka tygodni po jego wyjeździe. Była rozdygotanym kłębkiem rozpaczy, czuła się zagubiona i niepotrzebna.
A jednak na popiołach tamtych marzeń odbudowała swoje życie. Znalazła w nim cel i nauczyła się codziennie cieszyć darami losu.
I teraz wrócił.
Mogła tylko dziękować opatrzności za umiejętność przewidywania wydarzeń. Dzięki niej zyskiwała czas, by się uspokoić i opanować. Cóż to byłoby za upokorzenie, gdyby dała się zaskoczyć. Jaką satysfakcję odczuła, widząc błysk zdumienia i zakłopotania w oczach Sama po jej chłodnym i zdawkowym powitaniu.
Nie jest już tą słabą dziewczyną, która składała u jego stóp swoje złamane i skrwawione serce. Wiele, bardzo wiele spraw liczy się teraz dla niej bardziej niż mężczyzna.
Miłość, rozmyślała, zamykając oczy, może być wielkim kłamstwem. A Mia nie tolerowała kłamstwa. Ma swój dom, firmę, przyjaciół. I jeszcze krąg, który znów istnieje, bo jego cel jest wciąż aktualny.
I to wystarczy, by znaleźć oparcie.
Usłyszała pukanie do drzwi, opanowała emocje i zebrała myśli. Wśliznęła się na fotel przy biurku.
– Tak, proszę!
Kiedy Sam wszedł do pokoju, siedziała pochylona przed ekranem komputera. Posłała mu roztargnione i z lekka karcące spojrzenie.
– Nie było w menu niczego, co by cię skusiło?
– Zostanę przy tym. – Uniósł kubek, zdjął plastikową pokrywkę i postawił kawę na biurku. – Nell jest wobec ciebie bardzo lojalna.
– Bez tego nie ma przyjaźni, tak uważam.
Potaknął mruknięciem i sięgnął po kubek. Skosztował.
– I robi świetną kawę.
– To podstawowa umiejętność szefowej kawiarni. – Zastukała palcami o blat biurka, wyrażając tak zniecierpliwienie. – Przepraszam cię, Sam, nie chciałabym być nieuprzejma. Czuj się jak u siebie w kawiarni i w księgarni, ale ja mam teraz robotę.
Przyglądał się jej uważnie, lecz twarz Mii zdradzała tylko lekką irytację.
– W takim razie nie przeszkadzam. Poproszę tylko o klucze i pójdę się rozpakować.
Kompletnie zaskoczona potrząsnęła głową.
– Klucze?
– Do domku. Do twojego żółtego domku.
– Do mojego domku? A niby dlaczego?
– Bo go wynająłem. – Nareszcie przebił ten pancerz uprzejmości. Ucieszony wyjął z kieszeni papiery, położył je na biurku i cofnął się, gdy rzuciła się do czytania. – Celtycki Krąg to jedna z moich firm – wyjaśnił, widząc, że marszczy brwi. – A Henry Downing jest moim prawnikiem. Wynajął ten domek dla mnie.
Czuła, że jej ręka zaraz zacznie drżeć. Gorzej, czuła, że za chwilę uderzy. Opanowała się i położyła ją na stole, dłonią w dół.
– Dlaczego?
– Od tego mam prawników, żeby załatwiali za mnie różne sprawy. – Sam wzruszył ramionami. – A poza tym podejrzewałem, że mnie go nie wynajmiesz. Ale zakładałem, więcej, byłem pewny, że nie wycofasz się, jeśli już podpiszesz umowę.
Nabrała powietrza.
– Pytam, dlaczego chcesz mieszkać w moim domku? Przecież masz cały hotel do dyspozycji.
– Nie lubię mieszkać w hotelu ani tam, gdzie pracuję. Chcę być u siebie i mieć spokój. W hotelu to niemożliwe. Sama powiedz, wynajęłabyś mi domek bez pośrednictwa prawnika?
Uśmiechnęła się.
– Oczywiście. Tylko podniosłabym czynsz. I to znacznie.
Rozbawiła go. Odprężył się po raz pierwszy od czasu, gdy ją zobaczył. Wypił łyk kawy.
– Umowa zawarta i może tak nam było pisane. Nie mogłem wprowadzić się do starego domu, bo rodzice sprzedali go mężowi Ripley. Sprawy zwykle przybierają taki obrót, jak powinny.
– Tak, zwykle – odpowiedziała tylko. Otwarła szufladę, wyjęła z niej klucze. – To mały, wiejski domek, ale jestem pewna, że jakoś w nim przetrwasz pobyt na wyspie.
Położyła klucze na formularzu umowy.
– Jasne. Może zjedlibyśmy dziś kolację?
– Dziękuję, nie.
Nie chciał jej zapraszać, w każdym razie nie tak szybko. Był wściekły na samego siebie, że mu się to wyrwało.
– Więc kiedy indziej. – Wstał, schował do kieszeni klucze i umowę. – Cieszę się, że znów się spotkaliśmy, Mia.
Położył dłoń na jej ręce. Nie zdążyła jej cofnąć. Coś zaiskrzyło i w powietrzu rozległ się trzask.
– Ach – szepnął i mocniej przytrzymał jej dłoń.
– Zabierz rękę – powiedziała cicho, powoli, patrząc mu prosto w oczy. – Nie masz prawa mnie dotykać.
– Nigdy nie chodziło nam o prawa. Potrzebowaliśmy siebie.
Znów czuła, że jej ręka zaraz zacznie drżeć. Siłą woli utrzymywała ją w bezruchu. – Teraz nie ma już „my”. I wcale cię nie potrzebuję.
Zabolało. Poczuł krótkie, ostre ukłucie w sercu.
– Potrzebujesz mnie, a ja ciebie. Nie można w nieskończoność rozdrapywać starych ran.
– Stare rany. – Powtórzyła te słowa, jakby zostały wypowiedziane w jakimś obcym języku. – Rozumiem. Ale tak czy owak nie dotykaj mnie bez mojej zgody. Nie i koniec.
– Powinniśmy porozmawiać.
– Czyżbyśmy mieli sobie coś do powiedzenia? – Nie udało jej się pohamować gniewu, więc pokryła go lekceważeniem. – Otóż na razie ja nie mam ci nic do powiedzenia. Proszę cię, wyjdź. Masz umowę, klucze, domek. Sprytnie to rozegrałeś, Sam, ale ty zawsze byłeś sprytny, jeszcze jako chłopiec. Lecz to jest moje biuro i mój lokal. – W ostatniej chwili powstrzymała się, żeby nie powiedzieć: i moja wyspa. – A poza tym nie mam dla ciebie czasu.
Poczuła, że uścisk jego dłoni zelżał, więc uwolniła rękę. Napięcie ustępowało. Już pewniejsza, pozwoliła sobie na chłodny uśmiech.
– Nie psujmy twojej wizyty scenami. Myślę, że domek ci się spodoba. Daj mi znać, gdybyś miał jakieś problemy.
– Dobrze. Spodoba mi się i dam ci znać. – Odwrócił się, już w drzwiach. – Aha, Mia, ja wcale nie jestem tu z wizytą. Przyjechałem na stałe.
Zanim zamknął za sobą drzwi, zdążył zauważyć, ze złośliwą przyjemnością, że pobladła.
Sklął się w myślach za to, a także za to, że już na początku pokpił sprawę. W parszywym nastroju zbiegł na dół i wyszedł z księgarni, odprowadzany stalowym spojrzeniem Lulu.
Nie wrócił do samochodu zaparkowanego obok przystani, nie zajrzał do żółtego domku, w którym miał mieszkać aż do… nieważne. Poszedł na posterunek policji.
Liczył na to, że zastanie tam Zacka, dziś już szeryfa Todda. Boże, pomyślał, czy naprawdę nie ma na tej wyspie nikogo, komu sprawiłbym frajdę swoim przyjazdem?
Jeśli Zack też zawiedzie, sytuacja będzie rzeczywiście beznadziejna. Skulony chronił się przed podmuchami rześkiej wiosennej bryzy, która przestała go cieszyć.
Mia przegoniła go jak muchę. Jak uprzykrzonego komara. Wcale nie była wściekła, raczej poirytowana. Ten trzask przy dotknięciu coś znaczył. Musi w to wierzyć. Ale ze wszystkich ludzi, których zna, to właśnie Mia potrafi najwytrwalej opierać się losowi i przeciwstawiać mu swoją wolę.
Uparta, wyniosła czarownica, pomyślał i westchnął. Ale akurat to zawsze go w niej najbardziej pociągało. Nie umiał oprzeć się jej sile i dumie. A teraz wygląda na to, że tej siły i dumy ma więcej niż wtedy, w wieku osiemnastu lat.
Nie będzie mu łatwo.
Znów westchnął, pchnął drzwi i wszedł na posterunek.
Mężczyzna, który siedział z nogami opartymi na biurku i słuchawką telefoniczną przy uchu, niewiele się zmienił. Gdzieniegdzie schudł, tu i ówdzie się zaokrąglił. Wciąż miał zmierzwione, ciemne, choć miejscami rozjaśnione słońcem włosy. Przybyło mu zmarszczek – zapewne także od słońca – koło oczu, wciąż zielonych i przenikliwych.
Na widok Sama otworzył je szeroko.
– Zadzwonię później. Wieczorem przefaksuję ci te papierki. Tak, jasne. Muszę już iść. – Zack zdjął z biurka nogi w buciorach i odłożył słuchawkę. Wstał i roześmiał się.
– O kurczę! Facet z samego Nowego Jorku!
– No proszę, kto tu robi za twardego glinę.
Zack trzema długimi krokami przemierzył ciasne pomieszczenie i chwycił Sama w objęcia.
A jemu spadł kamień z serca. To powitanie znaczyło, że przetrwała głęboka przyjaźń, łącząca ich od dzieciństwa. Jakby gdzieś zniknęły lata, które upłynęły od czasu, gdy byli chłopcami.
– Tak się cieszę, że cię widzę – wydusił tylko.
– Ja też. – Zack wypuścił go z objęć i obejrzał od stóp do głów. – Jednak jakoś nie wyłysiałeś ani się nie roztyłeś od siedzenia za biurkiem.
Sam rozejrzał się. Ale tu bałagan.
– Ani ty. – I dodał: – Szeryfie.
– No, więc pamiętaj, kto tu pilnuje porządku, i zachowuj się grzecznie na mojej wyspie. Co tu właściwie robisz? Chcesz kawy?
– Jeśli to, co masz w garnku, ma być kawą, to dziękuję, nie. Przyjechałem w interesach. Na dłużej.
Zack zacisnął wargi. Nalewał do kubka lurowatą kawę.
– Hotel?
– To także. Kupiłem go od starych. Teraz jest mój.
– Kupiłeś? – Wzruszył ramionami i przysiadł na brzegu biurka.
– Moja rodzina zawsze była inna niż wasza – powiedział sucho Sam. – Firma właśnie znudziła się mojemu ojcu. Mnie nie. A jak twoi starzy?
– Super. Niewiele brakowało, a byś ich spotkał. Przyjechali na wesele Ripley i byli tu prawie miesiąc. Już mi się wydawało, że zostaną na stałe, ale zebrali manatki i pojechali do Nowej Szkocji.
– Szkoda, że ich nie widziałem. Słyszałem, że nie tylko Ripley zmieniła stan cywilny.
– Taa… – Zack podniósł dłoń i błysnął obrączką. – Miałem nadzieję, że będziesz na naszym ślubie.
– Żałuję, że nie mogłem. – Jego głos brzmiał szczerze. – Ale cieszę się, że jesteś szczęśliwy. Naprawdę.
– Wiem. Ucieszysz się jeszcze bardziej, kiedy ją zobaczysz.
– Poznałem już twoją żonę. – Sam spoważniał. – Sądząc po smrodzie tego świństwa, które pijesz, kawę robi dużo lepiej niż ty.
– Tę zrobiła Ripley.
– Wszystko jedno. I tak powinienem się cieszyć, że twoja Nell nie wylała mi kawy na głowę.
– A niby dlaczego… och. – Zack wydął policzki. – No jasne, Mia. – Potarł wierzchem dłoni podbródek. – Nell, Mia i Ripley. W gruncie rzeczy…
Urwał, bo w tym momencie drzwi otworzyły się szeroko i stanęła w nich Ripley Todd Booke, naładowana energią od czubka głowy aż po podeszwy schodzonych buciorów. Groźnie wpatrzyła się w Sama. Jej zielone oczy, takie same jak Zacka, ciskały błyskawice.
– Lepiej późno niż nigdy – powiedziała, ruszając naprzód. – Czekałam na to jedenaście lat.
Zack przyskoczył do niej i chwycił ją wpół. Znał jej potężny prawy sierpowy.
– Przestań! – rozkazał. – Przestań natychmiast, do cholery!
– Jeszcze z tego nie wyrosła, co? – mruknął Sam. Wsunął ręce do kieszeni. Gdyby chciała walnąć go pięścią w twarz, zdążyłby je wyjąć, żeby się zasłonić.
– Ani trochę. – Zack trzymał ją w powietrzu, a Ripley wierzgała i klęła. Czapka jej spadła i długie, ciemne włosy zasłoniły twarz. – Sam, zaczekaj chwilkę. Ripley, uspokój się. Nie zapominaj, że nosisz mundur.
– No to go zdejmę, a potem mu przyłożę. – Zdmuchnęła włosy, które wchodziły jej w oczy, i spojrzała na Sama. – Należy mu się. Zasłużył sobie na to.
– Możliwe – zgodził się Sam – ale na pewno nie od ciebie.
– Mia brzydziłaby się obić ci mordę. Ja się nie brzydzę.
Roześmiał się.
– Taką właśnie cię lubię. Wynająłem żółty domek – powiedział do Zacka; Ripley otworzyła ze zdziwienia usta. – Wpadnij w wolnej chwili. Na piwo.
Zaskoczenie było całkowite, bo nawet nie próbowała go kopnąć, gdy szedł do drzwi. Już na dworze jeszcze raz popatrzył na miasteczko.
Stary przyjaciel przyjął go ciepło, ale wszystkie trzy kobiety odgrodziły się od niego murem urazy.
Tak czy owak, znów był w domu; na dobre i na złe.