Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Prosto w ogień - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
6 września 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Prosto w ogień - ebook

Magiczna saga „Wyspa Trzech Sióstr”, autorki bestsellerów New York Timesa.

Mia Devlin wie, jak to jest kochać całym sercem – a potem patrzeć, jak miłość odchodzi. Wiele lat temu łączyła ją niesamowita więź zbudowana na pasji, legendzie i przeznaczeniu. Ale pewnego dnia Sam uciekł z Wyspy Trzech Sióstr, zostawiając ją zagubioną we wspomnieniach o magii, którą współdzielili.

Teraz widmo przeszłości znowu ożywa na Wyspie Trzech Sióstr, by prześladować Mię, ostatnią ze spadkobierczyń czarownic, które przed wiekami znalazły tu schronienie, ale nie szczęście. A przecież tylko szczęście może pokonać zło. Szczęście u boku kogoś, kto odszedł przed laty, lecz nigdy nie opuścił serca Mii.

„Nora Roberts należy obecnie do najpopularniejszych powieściopisarek".

Washington Post Book World

Łącznie w świecie sprzedano ponad pięćset milionów egzemplarzy książek Nory Roberts.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8289-060-0
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Wyspa Trzech Sióstr
Wrze­sień 1702

Serce jej pękło. Pogru­cho­tane odłamki spra­wiały ból i zamie­niały życie w nie­usta­jące cier­pie­nie. Nawet dzieci, te, które nosiła w swoim łonie, i te, które wycho­wy­wała po stra­cie sióstr, nie były uko­je­niem.

To wstyd, ale i ona nie była dla nich żadną pocie­chą.

Porzu­ciła je, tak samo jak porzu­cił je ich ojciec. Jej mąż, kocha­nek, serce jej serca wró­cił do morza i wtedy umarła w niej nadzieja, miłość i magia.

Nie pamię­tał, bo już nie mógł pamię­tać, ile rado­ści dały im wspól­nie spę­dzone lata. Zapo­mniał o niej, o ich synach i cór­kach, o życiu na wyspie.

Taki już był. Takie też było jej prze­zna­cze­nie.

Stała zamy­ślona na swo­jej ulu­bio­nej skale, nad wzbu­rzo­nym i szu­mią­cym morzem. Jej sio­stry także były ska­zane przez los. Ska­zane, by kochać i tra­cić. Ta, którą nazy­wano Powie­trzem, poko­chała piękną twarz i uprzejme słówka, za któ­rymi krył się potwór żądny jej krwi. Zabił ją za to, kim była, a ona nie użyła swo­jej mocy, by go powstrzy­mać.

Ta, którą nazy­wano Zie­mią, pogrą­żona w smutku i zapa­mię­tała w gnie­wie, wzno­siła kamień po kamie­niu mur nie­na­wi­ści, przez który nikomu nie udało się prze­bić. Użyła swo­jej mocy do zemsty, sprze­nie­wie­rza­jąc się Sztuce i zaprze­da­jąc się ciem­no­ści.

A teraz ciem­ność była coraz bli­żej trze­ciej z nich. Tej, którą nazy­wano Ogniem. Samotna w swoim bólu, nie miała już sił, by mu się opie­rać, i nie widziała celu, dla któ­rego warto byłoby żyć.

Nocą sły­szała, jak ciem­ność szep­cze jej do ucha pod­stępne kłam­stwa. I choć wie­działa, ile są warte, ule­gała poku­sie.

Krąg, który miał ją chro­nić, został prze­rwany i nie mogła, nie umiała bro­nić się samot­nie.

Czuła, że coś skrada się coraz bli­żej, pełza w brud­nej mgle tuż przy ziemi. Było głodne. Chciało nasy­cić się jej śmier­cią, a ona nie miała już sił, by zma­gać się z życiem.

Unio­sła w górę ręce. Pło­mień wło­sów buch­nął na wie­trze zro­dzo­nym z jej wła­snego tchnie­nia. Mogła jesz­cze przy­wo­łać swoją moc. Odpo­wie­dział jej ryk morza, zie­mia drgnęła pod sto­pami.

Powie­trze, Zie­mia i Ogień, a także Woda, która naj­pierw daro­wała jej wielką miłość, by póź­niej ją ode­brać, ten ostatni raz były jesz­cze na jej roz­kazy.

Zadbała o bez­pie­czeń­stwo dzieci. Zaj­mie się nimi opie­kunka, będzie je uczyć. Otrzy­mają dar jasno­ści i prze­każą go swoim następ­com.

Ciem­ność musnęła jej skórę lodo­wa­tym poca­łun­kiem.

Stała na brzegu skały, a wokół sza­lała burza roz­pę­tana przez nią samą. Druga gwał­towna walka toczyła się w niej. Moc prze­ciw mocy.

Wyspa, którą wycza­ro­wała wraz z sio­strami, by chro­niła je przed śmier­cią z rąk prze­śla­dow­ców, prze­pad­nie. Wszystko prze­pad­nie.

Jesteś sama, szep­tała ciem­ność. Jest tylko ból. Skończ z samot­no­ścią. Skończ z cier­pie­niem.

Zrobi to, ale nie może zapo­mnieć o swo­ich dzie­ciach i ich potom­stwie. Wciąż ma w sobie moc i umie się nią posłu­żyć.

– Przez trzy­kroć po sto lat nie zagro­zisz Wyspie Sióstr.

Z wycią­gnię­tych pal­ców strze­liło świa­tło, zawi­ro­wało lśnią­cymi krę­gami.

– Twoja ręka nie dosię­gnie moich dzieci. Będą rosły bez­piecz­nie, będą się uczyć i prze­ka­zy­wać swoją wie­dzę. A kiedy moje zaklę­cie prze­mi­nie, inne Trzy Sio­stry utwo­rzą krąg i zjed­no­czą swoją moc, by prze­trwać naj­ciem­niej­szy czas. Odwaga i ufność, spra­wie­dli­wość i współ­czu­cie, i jesz­cze bez­gra­niczna miłość oto trzy nauki dla nich. Niech połą­czą się z wła­snej woli i sta­wią czoło prze­zna­cze­niu. Jeśli któ­raś z nich zawie­dzie, wyspa pogrąży się w morzu. Ale jeśli poko­nają ciem­ność, temu miej­scu już ni­gdy nic nie zagrozi. To moje ostat­nie zaklę­cie. Niech się sta­nie, tak jak chcę.

Sko­czyła w dół, a ciem­ność jej nie pochwy­ciła. Spa­da­jąc w morze, roz­pięła zaporę swo­jej mocy jak srebrną sieć wokół wyspy, na któ­rej spo­koj­nie spały jej dzieci.ROZDZIAŁ 1

Wyspa Trzech Sióstr
Maj 2002

Minęło dzie­sięć lat od czasu, gdy był tu ostatni raz. Tylko we wspo­mnie­niach widy­wał wyspę, ciemną ścianę jej lasów, roz­rzu­cone wśród zie­leni domki, łagodny łuk zatoki, plażę i malow­ni­cze urwi­sko z kamien­nym domem i białą, strze­li­stą wieżą latarni mor­skiej.

Samo piękno tego widoku nie tłu­ma­czyło jesz­cze uczu­cia zasko­cze­nia, bo Sama Logana nie­ła­two było czymś zadzi­wić. Zasko­czył go zachwyt, z jakim odkry­wał, co się tu zmie­niło, a co zostało po sta­remu.

Wró­cił do domu. Dopiero teraz tak naprawdę zdał sobie sprawę, jak wiele to dla niego zna­czy.

Zapar­ko­wał tuż obok przy­stani pro­mo­wej. Chciał się przejść. Chciał wdy­chać słone wio­senne powie­trze, słu­chać odgło­sów dobie­ga­ją­cych z łodzi i patrzeć, jak na tym małym skrawku lądu u wybrzeży Mas­sa­chu­setts toczy się życie.

Może potrze­bo­wał też czasu, by przy­go­to­wać się na spo­tka­nie z kobietą, dla któ­rej tutaj wró­cił.

Nie liczył na szcze­gól­nie cie­płe powi­ta­nie. Wła­śnie nie mógł prze­wi­dzieć, jak zachowa się Mia.

Daw­niej było ina­czej. Czy­tał w jej twa­rzy, wyczu­wał naj­mniej­szą zmianę w tonie głosu. Kie­dyś cze­ka­łaby na niego na przy­stani. Wiatr roz­wie­wałby jej wspa­niałe rude włosy, a w oczach koloru dymu widziałby radość i obiet­nicę.

Trzy­małby ją w ramio­nach i sły­szał jej śmiech.

To prze­szłość, myślał, pod­cho­dząc w górę do High Street, zabu­do­wa­nej pięk­nymi skle­pami i biu­rami. Zamknął prze­cież tam­ten roz­dział, gdy przed laty posta­no­wił porzu­cić wyspę i dziew­czynę.

Ale teraz wraca. Dobrze prze­my­ślał tę decy­zję.

Przez ten czas dziew­czyna stała się kobietą. Biz­ne­swo­man, pomy­ślał roz­ba­wiony. Wła­ści­wie nic w tym dziw­nego, bo Mia zawsze miała głowę do inte­re­sów i umiała wyczuć zysk. W razie potrzeby gotów był wyko­rzy­stać także i to, byle tylko odzy­skać jej względy.

Nie miał nic prze­ciw takim meto­dom, jeśli poma­gały mu wygry­wać.

Skrę­cił w High Street i zatrzy­mał się przed Cza­ro­dziej­skim Zajaz­dem. Kamienna budowla, imi­ta­cja gotyku, była jedy­nym na wyspie hote­lem. Teraz nale­żała do niego. Miał kilka pomy­słów, które będzie chciał tu zre­ali­zo­wać, skoro w końcu ojciec dał mu wolną rękę.

Na razie jed­nak biz­nes musi zejść na drugi plan, naj­waż­niej­sze są sprawy oso­bi­ste.

Ruszył dalej; z rado­ścią zauwa­żył, że ruch samo­cho­dowy jest nie­zbyt nasi­lony, ale nie­prze­rwany. Inte­resy na wyspie, pomy­ślał, rze­czy­wi­ście idą nie­źle.

Szedł szybko, dłu­gimi kro­kami. Był smu­kły, miał pra­wie metr dzie­więć­dzie­siąt wzro­stu i wyspor­to­waną syl­wetkę, ale w ostat­nich latach przy­zwy­czaił się raczej do ele­ganc­kich gar­ni­tu­rów, rzadko nosił dżinsy, tak jak dziś. Rześka majowa bryza roz­wie­wała poły dłu­giego, czar­nego płasz­cza, chro­nią­cego przed wia­trem.

Ciemne włosy opa­dały aż na koł­nierz. Suro­wość rysów pocią­głej twa­rzy, z mocno zary­so­wa­nymi kośćmi policz­ko­wymi, łago­dziły wydatne, pełne wargi. Oczy, czuj­nie bada­jące oko­licę, która kie­dyś była – i znów będzie – jego domem, miały kolor morza: błę­kitna zie­leń w opra­wie ciem­nych rzęs i gęstych brwi.

Sam Logan wyglą­dał naprawdę efek­tow­nie i wyko­rzy­sty­wał ten swój wygląd, gdy było mu to na coś potrzebne, tak samo jak instru­men­tal­nie trak­to­wał swój oso­bi­sty urok i twardą bez­względ­ność. Cel uświęca środki. A w grze o Mię Devlin gotów był użyć wszyst­kich atu­tów.

Z chod­nika po prze­ciw­nej stro­nie ulicy przyj­rzał się loka­lowi Mii. Kawiar­nia i Książki. Powi­nien był się domy­ślić, że Mia przej­mie zanie­dbany budy­nek i zamieni go w miej­sce ele­ganc­kie, uro­cze i funk­cjo­nalne. W oknie wysta­wo­wym od frontu, wśród ksią­żek i wio­sen­nych kwia­tów w donicz­kach stał ogro­dowy fotel z wikliny. To, co naj­bar­dziej kocha, pomy­ślał. Książki i kwiaty. Usta­wiła je tak, by zachę­cały do prze­rwy w gospo­dar­skich zaję­ciach – pora już roz­siąść się w fotelu i roz­ko­szo­wać owo­cami wła­snego trudu i lek­turą.

Para tury­stów – choć tyle czasu nie było go na wyspie, wciąż jesz­cze bez trudu odróż­niał przy­by­szów od miesz­kań­ców – wła­śnie weszła do księ­garni.

Sam długo stał bez ruchu z rękami w kie­sze­niach, aż zdał sobie sprawę, że umyśl­nie zwleka. Roz­wście­czona Mia Devlin w akcji – praw­dzi­wie dra­ma­tyczna scena. Na pewno wpad­nie w furię i wyrzuci go za drzwi, i to natych­miast.

Trudno zresztą byłoby jej się dzi­wić.

Z dru­giej jed­nak strony, uśmiech­nął się w duchu, nie ma nic rów­nie pod­nie­ca­ją­cego, jak furia Mii. Byłoby … fan­ta­stycz­nie znów skrzy­żo­wać z nią szpady. I co za satys­fak­cja, gdy uda się roz­wiać jej gniew.

Prze­szedł przez ulicę i otwo­rzył drzwi.

Przy kasie sie­działa Lulu. Poznałby ją zawsze i wszę­dzie. Drobna kobieta o twa­rzy gnoma, w tych srebr­nych oku­la­rach. To ona wycho­wy­wała Mię, któ­rej rodzice, bar­dziej zajęci sobą i podró­żami niż wła­sną córką, zatrud­nili dawną hip­pi­skę do opieki nad dziec­kiem.

Lulu wystu­ki­wała wła­śnie należ­ność od klienta, Sam mógł więc przez chwilę rozej­rzeć się po lokalu. Jarzące się na sufi­cie świa­tełka przy­po­mi­nały gwiazdy, stwa­rzały cie­płą, odświętną atmos­ferę. Przy kominku Mia urzą­dziła przy­tulny kącik wśród bukie­tów wio­sen­nych kwia­tów. Ich zapach uno­sił się w powie­trzu, z nie­wi­docz­nych gło­śni­ków sączyła się cicha muzyka fle­tów i pisz­cza­łek. Książki stały na lśnią­cych nie­bie­skich pół­kach. Bogaty wybór pomy­ślał, oglą­da­jąc okładki, i bar­dzo róż­no­rodny, czego zresztą, zna­jąc wła­ści­cielkę, nale­żało się spo­dzie­wać. Mii na pewno nie można było zarzu­cić jed­no­stron­no­ści.

Skrzy­wił się, gdy zoba­czył rytu­alne świece, karty tarota, runy, figurki wró­żek, smo­ków i czar­no­księż­ni­ków. Atrak­cyjna pre­zen­ta­cja jesz­cze jed­nej dzie­dziny, którą inte­re­suje się Mia, pomy­ślał. Tego też nale­żało się spo­dzie­wać.

Wyjął z wazy gładki różowy kwarc i potarł go mię­dzy pal­cami, na szczę­ście. Choć oczy­wi­ście wie­dział, że to prze­sąd. Zanim zdą­żył go odło­żyć, poczuł powiew zim­nego powie­trza. Ze swo­bod­nym uśmie­chem odwró­cił się do Lulu.

– Zawsze wie­dzia­łam, że wró­cisz. Znam cię jak zły sze­ląg.

Pierw­sza prze­szkoda. Smok cze­ka­jący u bramy.

– Hello, Lu.

– Pro­szę nie mówić mi na ty, panie Logan – prych­nęła i rzu­ciła mu lodo­wate spoj­rze­nie. Znów prych­nęła. – Kupu­jesz to, czy mam wezwać sze­ryfa, żeby cię zamknął za kra­dzież?

Wło­żył kamyk do wazy.

– Co u Zacka?

– Sam go spy­taj. Nie mam zamiaru tra­cić na cie­bie czasu. – Był od niej pra­wie pół metra wyż­szy, ale gdy postą­piła krok w jego stronę i dźgnęła go pal­cem, poczuł się tak, jakby znów miał dwa­na­ście lat. – Czego tu wła­ści­wie szu­kasz?

– Chcę zoba­czyć stare śmie­cie. I spo­tkać się z Mią.

– Bądź tak uprzejmy i wynieś się z powro­tem tam, gdzie się włó­czy­łeś przez te lata. Do Nowego Jorku, Paryża, Fran­cji i do wszyst­kich dia­błów. Było nam dobrze na wyspie bez cie­bie.

– No, myślę. – Obo­jęt­nie roz­glą­dał się po lokalu. Nie obra­ziła go. Od tego wła­śnie są smoki, żeby gor­li­wie strze­gły swo­ich księż­ni­czek. A Lulu, jak sobie przy­po­mi­nał, zawsze to umiała. – Sym­pa­tyczne miej­sce. Sły­sza­łem, że macie wyjąt­kową kawiar­nię. Podobno pro­wa­dzi ją żona Zacka.

– Dobrze sły­sza­łeś. I posłu­chaj jesz­cze jed­nego: zabie­raj się stąd.

Wciąż nie czuł się obra­żony, ale jego zie­lone oczy pociem­niały, a spoj­rze­nie stward­niało.

– Przy­sze­dłem, żeby zoba­czyć się z Mią.

– Jest zajęta. Powtó­rzę jej, że wpa­dłeś.

– Nie, nie powtó­rzysz – powie­dział cicho. – Ona sama się dowie.

Usły­szał stuk wyso­kich obca­sów. Mogło to być sto innych kobiet zbie­ga­ją­cych na szpil­kach w dół, po krę­co­nych scho­dach. Ale Sam wie­dział. Z biją­cym ser­cem wyszedł zza pó­łek.

Jej widok omal go nie powa­lił.

Kró­lewna stała się kró­lową.

Zawsze była dla niego naj­pięk­niej­szą istotą, jaką spo­tkał w życiu, ale prze­miana dziew­czyny w kobietę dodała jej uro­dzie nowego bla­sku. Pamię­tał burzę mie­dzia­nych loków wokół twa­rzy o mlecz­no­ró­ża­nej cerze. Świeżą, deli­katną skórę. Mały, pro­sty nosek, mięk­kie i pełne usta. Jesz­cze dziś czuł ich dotyk i zapach. Mig­da­łowe oczy o bar­wie sza­rego dymu wpa­try­wały się teraz w niego chłodno.

Pode­szła, uśmiech­nęła się. Rów­nie chłodno.

Obci­sła, mato­wo­złota suk­nia pod­kre­ślała jej kształty, uwy­dat­niała dłu­gie, nie­zwy­kle dłu­gie nogi. Pan­to­felki miały ten sam odcień. Cała postać Mii zda­wała się pro­mie­nio­wać cie­płem, nie było go jed­nak w skie­ro­wa­nym ku niemu uważ­nym spoj­rze­niu spod wysoko pod­nie­sio­nych brwi.

– No pro­szę, czyżby wró­cił Sam Logan? Miło powi­tać.

Jej głos był niski, niż­szy niż kie­dyś. Bar­dziej aksa­mitny i zmy­słowy. Sam, zasko­czony uprzej­mym, zdaw­ko­wym uśmie­chem i chłod­nym powi­ta­niem, poczuł, że ten głos poru­szył go głę­boko, zda­wał się docie­rać aż do trzewi.

– Dzię­kuję. – Świa­do­mie pod­chwy­cił jej ton. – Wszę­dzie dobrze, ale w domu naj­le­piej. Wyglą­dasz zachwy­ca­jąco.

– Sta­ram się.

Odrzu­ciła włosy do tyłu. Zauwa­żył, że ma w uszach kol­czyki z żół­ta­wego kwarcu, a na pal­cach pier­ścionki. Te dro­bia­zgi i sub­telny zapach wokół niej wywarły na nim wra­że­nie. Przez moment pró­bo­wał czy­tać w jej myślach, ale zre­zy­gno­wał. Schro­niła się za murem uprzej­mej obo­jęt­no­ści.

– Ładna księ­gar­nia – rzu­cił nie­dbale – choć na razie nie­wiele zdą­ży­łem obej­rzeć.

– No to zor­ga­ni­zu­jemy zwie­dza­nie. Lulu, masz klien­tów.

– Jak­bym o tym nie wie­działa – burk­nęła. – To chyba dzień robo­czy, co? Kto tu ma czas, żeby zaj­mo­wać się tym face­tem?

– Lulu. – Mia lekko prze­chy­liła głowę, posy­ła­jąc jej mil­czące ostrze­że­nie. – Zawsze znajdę chwilkę dla sta­rych przy­ja­ciół. Chodź na górę, Sam. Zoba­czysz kawiar­nię. – Odwró­ciła się i ruszyła po scho­dach, doty­ka­jąc dło­nią porę­czy. – Nie wiem, czy sły­sza­łeś, że nasz wspólny zna­jomy, Zack Todd, zimą się oże­nił. Nell jest nie tylko moją bli­ską przy­ja­ciółką, ale abso­lutną mistrzy­nią kuchni.

Sam na moment przy­sta­nął na szczy­cie scho­dów. Musiał się pozbie­rać, odzy­skać rów­no­wagę. To było nie­po­ko­jące. Zapach Mii przy­pra­wiał go o zawrót głowy.

Pię­tro wyglą­dało rów­nie atrak­cyj­nie jak par­ter. Kawia­renka kusząco pach­niała kawą, cze­ko­ladą i przy­pra­wami.

W bufe­cie, za błysz­czą­cym szkłem, pysz­niły się roz­ma­ite sałatki i cia­sta. Aro­ma­tyczna mgiełka pary uno­siła się nad spo­rym kocioł­kiem, z któ­rego ładna blon­dy­neczka nabie­rała wła­śnie zupę dla cze­ka­ją­cego klienta.

Za oknami poły­ski­wało morze.

– Fan­ta­styczne – powie­dział. To przy­naj­mniej mógł stwier­dzić bez zastrze­żeń. – Po pro­stu nie­sa­mo­wite. Jesteś chyba dumna?

– No jasne.

Wyczuł w jej gło­sie uszczy­pli­wość, leciutką iro­nię, więc spoj­rzał na nią, ale Mia wciąż się uśmie­chała. Unio­sła swoją piękną dłoń, na któ­rej poły­ski­wały pier­ścionki.

– Głodny?

– Jesz­cze jak.

Nim się odwró­ciła, by popro­wa­dzić go do bufetu, w sza­rych oczach znów mignęło szy­der­stwo.

– Nell, ten pan ma wil­czy ape­tyt.

– Tra­fił pod wła­ściwy adres. – Nell roze­śmiała się, w jej policz­kach poja­wiły się dołki. Przy­jaź­nie patrzyła na Sama dużymi, nie­bie­skimi oczami. – Mamy dziś curry z kur­czaka, pikantną sałatkę z kre­we­tek i kanapki z wie­przo­winą z grilla i pomi­do­rami. Plus nasze zwy­kłe menu – dodała, stu­ka­jąc pal­cem w kartę sto­jącą na ladzie – i dania wege­ta­riań­skie

Żona Zacka, pomy­ślał Sam. Co innego jed­nak dowie­dzieć się, że twój kum­pel wpadł po uszy, a co innego zoba­czyć na wła­sne oczy przy­czynę tej wpadki. Kolejna nie­spo­dzianka.

– Spory wybór.

– Miło usły­szeć.

– Możesz wybie­rać w ciemno, będzie ci sma­ko­wało. Nell sama wszystko przy­go­to­wuje. Oddaję cię na chwilę w jej uta­len­to­wane ręce. Mam tro­chę pracy. Ach, Nell, nie przed­sta­wi­łam ci naszego gościa. Sam Logan, stary przy­ja­ciel Zacka. Smacz­nego – powie­działa i poszła sobie.

Sam zauwa­żył, że na ład­nej buzi Nell przez moment poja­wiło się zasko­cze­nie, a natych­miast po nim chłód.

– Czym mogę słu­żyć?

– Na razie pro­szę tylko o kawę. Czarną. Jak się ma Zack?

– Dzię­kuję, dosko­nale.

Sam bęb­nił pal­cami po udzie. Bramy strzeże chyba jesz­cze jeden straż­nik, pomy­ślał. Wcale nie łagod­niej­szy od smoka mimo słod­kiego wyglądu.

– A co u Ripley? Sły­sza­łem, że przed mie­sią­cem wyszła za mąż.

– Ma się dobrze i jest szczę­śliwa. – Zaci­śnięte usta Nell uło­żyły się w wąską, znie­chę­ca­jącą kre­skę. Posta­wiła na ladzie kawę w pla­sti­ko­wym kubku na wynos. – Nic pan nie płaci. Jestem prze­ko­nana, że Mia nie chce i nie potrze­buje pań­skich pie­nię­dzy. Zapewne pan wie, że w Cza­ro­dziej­skim Zajeź­dzie można zjeść zna­ko­mity lunch.

– Wiem. – Miły kotek ma ostre pazury, stwier­dził w duchu. – Myśli pani, że Mia potrze­buje pani ochrony?

– Myślę, że Mia sama sobie pora­dzi – docięła mu Nell. – Sama i ze wszyst­kim.

Zabrał kubek z kawą.

– Jestem tego samego zda­nia – powie­dział i skie­ro­wał się tam, gdzie znik­nęła Mia.

*

Sukin­syn! Za zamknię­tymi drzwiami biura Mia pozwo­liła sobie na wybuch wście­kło­ści – pod­sko­czyły książki i zabrzę­czały sto­jące na pół­kach dro­bia­zgi. Bez­czelny dureń! Jak śmiał wejść do jej lokalu?

Stał i uśmie­chał się, jakby cze­kał, że krzyk­nie z rado­ści i rzuci mu się w obję­cia. Wyglą­dał na zmie­sza­nego, gdy nic takiego się nie wyda­rzyło.

Sukin­syn!

Zaci­snęła pię­ści – na okien­nej szy­bie poja­wiła się cienka rysa pęk­nię­cia.

Wie­działa, że przy­szedł. Tak samo jak wcze­śniej poczuła, że poja­wił się na wyspie. Dotarło to do niej jak gwał­towne ude­rze­nie fali, gdy sie­działa przy biurku, pochy­lona nad listą zamó­wień. Ból, szok, radość, wście­kłość, a wszystko tak nagłe i doj­mu­jące, że zakrę­ciło jej się w gło­wie. Sprzeczne uczu­cia wal­czyły ze sobą, była oszo­ło­miona, opa­dała z sił, cała się trzę­sła.

Wie­działa, że wró­cił.

Jede­na­ście lat. Odszedł, zosta­wił ją samą, zra­nioną i bez­radną, bez cie­nia nadziei. Do dziś czuje wstyd na wspo­mnie­nie tego, co się z nią działo przez kilka tygo­dni po jego wyjeź­dzie. Była roz­dy­go­ta­nym kłęb­kiem roz­pa­czy, czuła się zagu­biona i nie­po­trzebna.

A jed­nak na popio­łach tam­tych marzeń odbu­do­wała swoje życie. Zna­la­zła w nim cel i nauczyła się codzien­nie cie­szyć darami losu.

I teraz wró­cił.

Mogła tylko dzię­ko­wać opatrz­no­ści za umie­jęt­ność prze­wi­dy­wa­nia wyda­rzeń. Dzięki niej zyski­wała czas, by się uspo­koić i opa­no­wać. Cóż to byłoby za upo­ko­rze­nie, gdyby dała się zasko­czyć. Jaką satys­fak­cję odczuła, widząc błysk zdu­mie­nia i zakło­po­ta­nia w oczach Sama po jej chłod­nym i zdaw­ko­wym powi­ta­niu.

Nie jest już tą słabą dziew­czyną, która skła­dała u jego stóp swoje zła­mane i skrwa­wione serce. Wiele, bar­dzo wiele spraw liczy się teraz dla niej bar­dziej niż męż­czy­zna.

Miłość, roz­my­ślała, zamy­ka­jąc oczy, może być wiel­kim kłam­stwem. A Mia nie tole­ro­wała kłam­stwa. Ma swój dom, firmę, przy­ja­ciół. I jesz­cze krąg, który znów ist­nieje, bo jego cel jest wciąż aktu­alny.

I to wystar­czy, by zna­leźć opar­cie.

Usły­szała puka­nie do drzwi, opa­no­wała emo­cje i zebrała myśli. Wśli­znęła się na fotel przy biurku.

– Tak, pro­szę!

Kiedy Sam wszedł do pokoju, sie­działa pochy­lona przed ekra­nem kom­pu­tera. Posłała mu roz­tar­gnione i z lekka kar­cące spoj­rze­nie.

– Nie było w menu niczego, co by cię sku­siło?

– Zostanę przy tym. – Uniósł kubek, zdjął pla­sti­kową pokrywkę i posta­wił kawę na biurku. – Nell jest wobec cie­bie bar­dzo lojalna.

– Bez tego nie ma przy­jaźni, tak uwa­żam.

Potak­nął mruk­nię­ciem i się­gnął po kubek. Skosz­to­wał.

– I robi świetną kawę.

– To pod­sta­wowa umie­jęt­ność sze­fo­wej kawiarni. – Zastu­kała pal­cami o blat biurka, wyra­ża­jąc tak znie­cier­pli­wie­nie. – Prze­pra­szam cię, Sam, nie chcia­ła­bym być nie­uprzejma. Czuj się jak u sie­bie w kawiarni i w księ­garni, ale ja mam teraz robotę.

Przy­glą­dał się jej uważ­nie, lecz twarz Mii zdra­dzała tylko lekką iry­ta­cję.

– W takim razie nie prze­szka­dzam. Popro­szę tylko o klu­cze i pójdę się roz­pa­ko­wać.

Kom­plet­nie zasko­czona potrzą­snęła głową.

– Klu­cze?

– Do domku. Do two­jego żół­tego domku.

– Do mojego domku? A niby dla­czego?

– Bo go wyna­ją­łem. – Naresz­cie prze­bił ten pan­cerz uprzej­mo­ści. Ucie­szony wyjął z kie­szeni papiery, poło­żył je na biurku i cof­nął się, gdy rzu­ciła się do czy­ta­nia. – Cel­tycki Krąg to jedna z moich firm – wyja­śnił, widząc, że marsz­czy brwi. – A Henry Downing jest moim praw­ni­kiem. Wyna­jął ten domek dla mnie.

Czuła, że jej ręka zaraz zacznie drżeć. Gorzej, czuła, że za chwilę ude­rzy. Opa­no­wała się i poło­żyła ją na stole, dło­nią w dół.

– Dla­czego?

– Od tego mam praw­ni­ków, żeby zała­twiali za mnie różne sprawy. – Sam wzru­szył ramio­nami. – A poza tym podej­rze­wa­łem, że mnie go nie wynaj­miesz. Ale zakła­da­łem, wię­cej, byłem pewny, że nie wyco­fasz się, jeśli już pod­pi­szesz umowę.

Nabrała powie­trza.

– Pytam, dla­czego chcesz miesz­kać w moim domku? Prze­cież masz cały hotel do dys­po­zy­cji.

– Nie lubię miesz­kać w hotelu ani tam, gdzie pra­cuję. Chcę być u sie­bie i mieć spo­kój. W hotelu to nie­moż­liwe. Sama powiedz, wyna­ję­ła­byś mi domek bez pośred­nic­twa praw­nika?

Uśmiech­nęła się.

– Oczy­wi­ście. Tylko pod­nio­sła­bym czynsz. I to znacz­nie.

Roz­ba­wiła go. Odprę­żył się po raz pierw­szy od czasu, gdy ją zoba­czył. Wypił łyk kawy.

– Umowa zawarta i może tak nam było pisane. Nie mogłem wpro­wa­dzić się do sta­rego domu, bo rodzice sprze­dali go mężowi Ripley. Sprawy zwy­kle przy­bie­rają taki obrót, jak powinny.

– Tak, zwy­kle – odpo­wie­działa tylko. Otwarła szu­fladę, wyjęła z niej klu­cze. – To mały, wiej­ski domek, ale jestem pewna, że jakoś w nim prze­trwasz pobyt na wyspie.

Poło­żyła klu­cze na for­mu­la­rzu umowy.

– Jasne. Może zje­dli­by­śmy dziś kola­cję?

– Dzię­kuję, nie.

Nie chciał jej zapra­szać, w każ­dym razie nie tak szybko. Był wście­kły na samego sie­bie, że mu się to wyrwało.

– Więc kiedy indziej. – Wstał, scho­wał do kie­szeni klu­cze i umowę. – Cie­szę się, że znów się spo­tka­li­śmy, Mia.

Poło­żył dłoń na jej ręce. Nie zdą­żyła jej cof­nąć. Coś zaiskrzyło i w powie­trzu roz­legł się trzask.

– Ach – szep­nął i moc­niej przy­trzy­mał jej dłoń.

– Zabierz rękę – powie­działa cicho, powoli, patrząc mu pro­sto w oczy. – Nie masz prawa mnie doty­kać.

– Ni­gdy nie cho­dziło nam o prawa. Potrze­bo­wa­li­śmy sie­bie.

Znów czuła, że jej ręka zaraz zacznie drżeć. Siłą woli utrzy­my­wała ją w bez­ru­chu. – Teraz nie ma już „my”. I wcale cię nie potrze­buję.

Zabo­lało. Poczuł krót­kie, ostre ukłu­cie w sercu.

– Potrze­bu­jesz mnie, a ja cie­bie. Nie można w nie­skoń­czo­ność roz­dra­py­wać sta­rych ran.

– Stare rany. – Powtó­rzyła te słowa, jakby zostały wypo­wie­dziane w jakimś obcym języku. – Rozu­miem. Ale tak czy owak nie doty­kaj mnie bez mojej zgody. Nie i koniec.

– Powin­ni­śmy poroz­ma­wiać.

– Czyż­by­śmy mieli sobie coś do powie­dze­nia? – Nie udało jej się poha­mo­wać gniewu, więc pokryła go lek­ce­wa­że­niem. – Otóż na razie ja nie mam ci nic do powie­dze­nia. Pro­szę cię, wyjdź. Masz umowę, klu­cze, domek. Spryt­nie to roze­gra­łeś, Sam, ale ty zawsze byłeś sprytny, jesz­cze jako chło­piec. Lecz to jest moje biuro i mój lokal. – W ostat­niej chwili powstrzy­mała się, żeby nie powie­dzieć: i moja wyspa. – A poza tym nie mam dla cie­bie czasu.

Poczuła, że uścisk jego dłoni zelżał, więc uwol­niła rękę. Napię­cie ustę­po­wało. Już pew­niej­sza, pozwo­liła sobie na chłodny uśmiech.

– Nie psujmy two­jej wizyty sce­nami. Myślę, że domek ci się spodoba. Daj mi znać, gdy­byś miał jakieś pro­blemy.

– Dobrze. Spodoba mi się i dam ci znać. – Odwró­cił się, już w drzwiach. – Aha, Mia, ja wcale nie jestem tu z wizytą. Przy­je­cha­łem na stałe.

Zanim zamknął za sobą drzwi, zdą­żył zauwa­żyć, ze zło­śliwą przy­jem­no­ścią, że pobla­dła.

Sklął się w myślach za to, a także za to, że już na początku pokpił sprawę. W par­szy­wym nastroju zbiegł na dół i wyszedł z księ­garni, odpro­wa­dzany sta­lo­wym spoj­rze­niem Lulu.

Nie wró­cił do samo­chodu zapar­ko­wa­nego obok przy­stani, nie zaj­rzał do żół­tego domku, w któ­rym miał miesz­kać aż do… nie­ważne. Poszedł na poste­ru­nek poli­cji.

Liczył na to, że zasta­nie tam Zacka, dziś już sze­ryfa Todda. Boże, pomy­ślał, czy naprawdę nie ma na tej wyspie nikogo, komu spra­wił­bym frajdę swoim przy­jaz­dem?

Jeśli Zack też zawie­dzie, sytu­acja będzie rze­czy­wi­ście bez­na­dziejna. Sku­lony chro­nił się przed podmu­chami rześ­kiej wio­sen­nej bryzy, która prze­stała go cie­szyć.

Mia prze­go­niła go jak muchę. Jak uprzy­krzo­nego komara. Wcale nie była wście­kła, raczej poiry­to­wana. Ten trzask przy dotknię­ciu coś zna­czył. Musi w to wie­rzyć. Ale ze wszyst­kich ludzi, któ­rych zna, to wła­śnie Mia potrafi naj­wy­tr­wa­lej opie­rać się losowi i prze­ciw­sta­wiać mu swoją wolę.

Uparta, wynio­sła cza­row­nica, pomy­ślał i wes­tchnął. Ale aku­rat to zawsze go w niej naj­bar­dziej pocią­gało. Nie umiał oprzeć się jej sile i dumie. A teraz wygląda na to, że tej siły i dumy ma wię­cej niż wtedy, w wieku osiem­na­stu lat.

Nie będzie mu łatwo.

Znów wes­tchnął, pchnął drzwi i wszedł na poste­ru­nek.

Męż­czy­zna, który sie­dział z nogami opar­tymi na biurku i słu­chawką tele­fo­niczną przy uchu, nie­wiele się zmie­nił. Gdzie­nie­gdzie schudł, tu i ówdzie się zaokrą­glił. Wciąż miał zmierz­wione, ciemne, choć miej­scami roz­ja­śnione słoń­cem włosy. Przy­było mu zmarsz­czek – zapewne także od słońca – koło oczu, wciąż zie­lo­nych i prze­ni­kli­wych.

Na widok Sama otwo­rzył je sze­roko.

– Zadzwo­nię póź­niej. Wie­czo­rem prze­fak­suję ci te papierki. Tak, jasne. Muszę już iść. – Zack zdjął z biurka nogi w bucio­rach i odło­żył słu­chawkę. Wstał i roze­śmiał się.

– O kur­czę! Facet z samego Nowego Jorku!

– No pro­szę, kto tu robi za twar­dego glinę.

Zack trzema dłu­gimi kro­kami prze­mie­rzył cia­sne pomiesz­cze­nie i chwy­cił Sama w obję­cia.

A jemu spadł kamień z serca. To powi­ta­nie zna­czyło, że prze­trwała głę­boka przy­jaźń, łącząca ich od dzie­ciń­stwa. Jakby gdzieś znik­nęły lata, które upły­nęły od czasu, gdy byli chłop­cami.

– Tak się cie­szę, że cię widzę – wydu­sił tylko.

– Ja też. – Zack wypu­ścił go z objęć i obej­rzał od stóp do głów. – Jed­nak jakoś nie wyły­sia­łeś ani się nie roz­ty­łeś od sie­dze­nia za biur­kiem.

Sam rozej­rzał się. Ale tu bała­gan.

– Ani ty. – I dodał: – Sze­ry­fie.

– No, więc pamię­taj, kto tu pil­nuje porządku, i zacho­wuj się grzecz­nie na mojej wyspie. Co tu wła­ści­wie robisz? Chcesz kawy?

– Jeśli to, co masz w garnku, ma być kawą, to dzię­kuję, nie. Przy­je­cha­łem w inte­re­sach. Na dłu­żej.

Zack zaci­snął wargi. Nale­wał do kubka luro­watą kawę.

– Hotel?

– To także. Kupi­łem go od sta­rych. Teraz jest mój.

– Kupi­łeś? – Wzru­szył ramio­nami i przy­siadł na brzegu biurka.

– Moja rodzina zawsze była inna niż wasza – powie­dział sucho Sam. – Firma wła­śnie znu­dziła się mojemu ojcu. Mnie nie. A jak twoi sta­rzy?

– Super. Nie­wiele bra­ko­wało, a byś ich spo­tkał. Przy­je­chali na wesele Ripley i byli tu pra­wie mie­siąc. Już mi się wyda­wało, że zostaną na stałe, ale zebrali manatki i poje­chali do Nowej Szko­cji.

– Szkoda, że ich nie widzia­łem. Sły­sza­łem, że nie tylko Ripley zmie­niła stan cywilny.

– Taa… – Zack pod­niósł dłoń i bły­snął obrączką. – Mia­łem nadzieję, że będziesz na naszym ślu­bie.

– Żałuję, że nie mogłem. – Jego głos brzmiał szcze­rze. – Ale cie­szę się, że jesteś szczę­śliwy. Naprawdę.

– Wiem. Ucie­szysz się jesz­cze bar­dziej, kiedy ją zoba­czysz.

– Pozna­łem już twoją żonę. – Sam spo­waż­niał. – Sądząc po smro­dzie tego świń­stwa, które pijesz, kawę robi dużo lepiej niż ty.

– Tę zro­biła Ripley.

– Wszystko jedno. I tak powi­nie­nem się cie­szyć, że twoja Nell nie wylała mi kawy na głowę.

– A niby dla­czego… och. – Zack wydął policzki. – No jasne, Mia. – Potarł wierz­chem dłoni pod­bró­dek. – Nell, Mia i Ripley. W grun­cie rze­czy…

Urwał, bo w tym momen­cie drzwi otwo­rzyły się sze­roko i sta­nęła w nich Ripley Todd Booke, nała­do­wana ener­gią od czubka głowy aż po pode­szwy scho­dzo­nych bucio­rów. Groź­nie wpa­trzyła się w Sama. Jej zie­lone oczy, takie same jak Zacka, ciskały bły­ska­wice.

– Lepiej późno niż ni­gdy – powie­działa, rusza­jąc naprzód. – Cze­ka­łam na to jede­na­ście lat.

Zack przy­sko­czył do niej i chwy­cił ją wpół. Znał jej potężny prawy sier­powy.

– Prze­stań! – roz­ka­zał. – Prze­stań natych­miast, do cho­lery!

– Jesz­cze z tego nie wyro­sła, co? – mruk­nął Sam. Wsu­nął ręce do kie­szeni. Gdyby chciała wal­nąć go pię­ścią w twarz, zdą­żyłby je wyjąć, żeby się zasło­nić.

– Ani tro­chę. – Zack trzy­mał ją w powie­trzu, a Ripley wierz­gała i klęła. Czapka jej spa­dła i dłu­gie, ciemne włosy zasło­niły twarz. – Sam, zacze­kaj chwilkę. Ripley, uspo­kój się. Nie zapo­mi­naj, że nosisz mun­dur.

– No to go zdejmę, a potem mu przy­łożę. – Zdmuch­nęła włosy, które wcho­dziły jej w oczy, i spoj­rzała na Sama. – Należy mu się. Zasłu­żył sobie na to.

– Moż­liwe – zgo­dził się Sam – ale na pewno nie od cie­bie.

– Mia brzy­dzi­łaby się obić ci mordę. Ja się nie brzy­dzę.

Roze­śmiał się.

– Taką wła­śnie cię lubię. Wyna­ją­łem żółty domek – powie­dział do Zacka; Ripley otwo­rzyła ze zdzi­wie­nia usta. – Wpad­nij w wol­nej chwili. Na piwo.

Zasko­cze­nie było cał­ko­wite, bo nawet nie pró­bo­wała go kop­nąć, gdy szedł do drzwi. Już na dwo­rze jesz­cze raz popa­trzył na mia­steczko.

Stary przy­ja­ciel przy­jął go cie­pło, ale wszyst­kie trzy kobiety odgro­dziły się od niego murem urazy.

Tak czy owak, znów był w domu; na dobre i na złe.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: