Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Prosto w słońce - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
30 września 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Prosto w słońce - ebook

Kornel Król przegrywa. Owładnięty wizją bezbłędnej i perfekcyjnej gry w siatkówkę nie spodziewa się, że własna przeszłość pociągnie go na dno. Rezygnuje ze sportu i zostaje menadżerem szkolnej drużyny. Chociaż nie gra na boisku, rozegra walkę ze wspomnieniami. Bardzo pragnie spojrzeć z odwagą w przyszłość, lecz nie jest to łatwe zadanie, gdy na horyzoncie oślepia go blask światła, na które według siebie nie zasługuje. Kornel odrzucił już wiele miłości w swoim życiu, ale czy będzie w stanie zrobić to po raz kolejny?

Kategoria: Young Adult
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788396214263
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Kilka słów o Pro­sto w słońce

Ta książka po­wstała jako do­da­tek do po­wie­ści Skok do gwiazd.

Hi­sto­ria Kor­nela Króla – bo to wła­śnie on jest głów­nym bo­ha­te­rem Pro­sto w słońce – za­czyna się na kilka mie­sięcy przed po­przednią opo­wie­ścią i roz­grywa na prze­ło­mie roku, aby po­ka­zać czas jego prze­mian, my­śli, zma­gań i upad­ków, po­stę­pów lub ich braku.

Pisząc tę książkę, chcia­łem sku­pić się na dwóch pro­ble­mach – sa­mot­no­ści oraz by­ciu ide­al­nym. Sa­mot­ność, w któ­rej się za­my­kamy, by od­ciąć się od ota­cza­ją­cych nas lu­dzi – i ide­al­ność, którą do­strze­gamy u in­nych, pod­czas gdy u sie­bie wi­dzimy głów­nie wady. Po­ja­wiają się tu prze­my­śle­nia na te­mat po­czu­cia wła­snej war­to­ści, czę­sto za­ni­żo­nego, nie­re­al­nego i bez­u­stan­nie fał­szo­wa­nego przez na­szego we­wnętrz­nego kry­tyka. Po­sta­ram się po­dzie­lić z Wami istotą da­wa­nia dru­giej szansy oso­bom, które zbłą­dziły, choć pew­nie nie za­wsze mogą na to za­słu­żyć.

Wiele razy, po­dob­nie do Kor­nela, za­ta­pia­łem się w sa­mot­no­ści, wie­rząc że nie za­słu­guję na wiele wię­cej, a już na pewno nie na uwagę lu­dzi. Sta­ra­łem się od­dać te po­wra­ca­jące my­śli jak naj­praw­dzi­wiej, przy­po­mi­na­jąc so­bie czasy li­ceum, gdzie to uczu­cie się na­ro­dziło.

Pracę nad po­wie­ścią za­czą­łem pod ko­niec 2021 roku, gdy za­koń­czy­łem pi­sa­nie Skoku do gwiazd, a jed­no­cze­śnie w gło­wie ro­dził się po­mysł na osobną hi­sto­rię Kor­nela. Chcia­łem w niej za­wrzeć od­po­wie­dzi – choć nie wszyst­kie – na nie­które py­ta­nia, dla­tego się nie zdziw­cie, że nie­które sceny wy­da­dzą się Wam zna­jome.

Ze względu na po­ja­wia­jące się w niej wątki książka prze­zna­czona jest dla osób, które skoń­czyły już szes­na­ście lat.

Dzię­kuję Wam za czy­ta­nie i ży­czę przy­jem­nej lek­tury.

Bar­tosz

ZIMA

Nowe po­czątki by­wają nie­kiedy za­ma­sko­wa­nymi
bo­le­snymi za­koń­cze­niami.

– Lao Tzu

Roz­dział pierw­szy

Bez wspo­mnień

21 grud­nia, po­nie­dzia­łek – naj­krót­szy dzień roku
Wschód słońca: 07:42
Za­chód słońca: 15:26

W naj­krót­szy dzień roku, gdy słońce le­dwo wy­glą­dało zza chmur, prze­gra­łem.

Zwy­cięzcy pi­sali hi­sto­rię, a prze­grani ocie­rali łzy. Słony smak po­rażki pa­lił w gar­dle i dła­wił słowa. Od­bie­rał siły, po­sy­łał naj­sil­niej­szych i naj­zdol­niej­szych na ko­lana. Zmu­szał do zde­rze­nia się z py­ta­niami, któ­rych spor­towcy nie lu­bili, choć było ko­nieczne spo­tkać się z nimi choć raz. Czy to wszystko, na co mnie stać? Czemu dziś tak słabo za­gra­łem? Dla­czego nie da­łem z sie­bie wię­cej? Prze­cież tak ciężko tre­nuję. Tak dużo pra­cuję. Czy te prze­bie­gnięte ki­lo­me­try, ten wy­si­łek, ten prze­lany pot to za mało? Te kon­tu­zje nic nie zna­czyły? Trzeba było jesz­cze prze­lać łzy, by co­kol­wiek osią­gnąć? Dla­czego za­wsze znaj­dzie się ktoś lep­szy? Dla­czego to ja nie mogę być naj­lep­szy?

Przy­czyną, która skło­niła mnie do po­sta­wie­nia so­bie tych py­tań, był dzi­siej­szy spa­ring z dru­żyną Or­łów. Przy­ja­ciel­skie spo­tka­nie, słu­żące in­nym do szli­fo­wa­nia umie­jęt­no­ści, a mi – do wy­ka­za­nia się. Do­sta­łem szansę, któ­rej nie mo­głem zmar­no­wać. Nie pla­no­wa­łem grzać ławki re­zer­wo­wych do końca li­ceum. Mu­sia­łem do­wieść dru­ży­nie, tre­ne­rowi i sa­memu so­bie, że się na­daję, że je­stem wy­star­cza­jący. Pre­sja pa­liła mnie od środka, jakby chciała mnie sto­pić, ale nie li­czyło się nic poza tym, by być naj­lep­szym. Reszta mo­gła ro­bić, co chce, ale mi było pi­sane zwy­cię­stwo.

Od kil­ku­na­stu ty­go­dni nie­po­ha­mo­wane pra­gnie­nie gra­nia na wiel­kich sta­dio­nach spra­wiało, że brną­łem do przodu przez wszyst­kie cięż­kie dni, a jed­no­cze­śnie się du­si­łem, jak­bym miał za­raz uto­nąć. De­mony pró­bo­wały mnie za­trzy­mać w dro­dze do suk­cesu, choć po­budki, by tam do­trzeć, nie na­le­żały do naj­przy­jem­niej­szych. I może wła­śnie one do­pro­wa­dziły do tego, że tego dnia upa­dłem i nie po­tra­fi­łem wstać.

Pra­gnie­nie by­cia per­fek­cyj­nym roz­po­częło moją po­dróż przez sa­mot­ność.

Trwa­jący wła­śnie mecz zbli­żał się ku koń­cowi. Wy­ma­ga­jący tie-break wy­ci­skał z Ła­sic ener­gię, którą za­stę­po­wała fru­stra­cja. Co­raz czę­ściej po­peł­niane błędy uka­zy­wały luki i ob­dzie­rały z pew­no­ści sie­bie. Prze­ciw­nik to wy­ko­rzy­sty­wał. Do tego stop­nia, że ob­jął pro­wa­dze­nie i do­tarł do piłki me­czo­wej.

Gwiz­dek. Za­grywka. Fa­bia­nowi udało się ją przy­jąć.

– Kor­nel, twoja! – za­wo­łał.

Po­słana wy­soko piłka przy­sło­niła lampy. Na­stą­piło nie­ocze­ki­wane cał­ko­wite za­ćmie­nie. Ob­ser­wo­wa­łem je uważ­nie, szy­ku­jąc się do ro­ze­gra­nia. Czu­łem, jak moje ciało drży z emo­cji, jak serce wali w pa­nice. Mia­łem uła­mek se­kundy na de­cy­zję. Wy­sta­wić piłkę? Je­śli tak, to komu? Za­ry­zy­ko­wać z kiwką? Pró­bo­wa­łem już w trak­cie tego spo­tka­nia, ale środ­kowy prze­ciw­ni­ków mnie za­trzy­my­wał. Może te­raz uda mi się go oszu­kać?

Omio­tłem spoj­rze­niem stronę prze­ciw­ni­ków, by oce­nić ich usta­wie­nie i… za­wa­ha­łem się. W de­cy­du­ją­cym mo­men­cie nie wie­dzia­łem, jaką de­cy­zję pod­jąć. Stres i strach eks­plo­do­wały, skra­dły mi wszel­kie po­my­sły z głowy.

Spró­bo­wa­łem ich prze­chy­trzyć. Cię­żar piłki me­czo­wej spadł na mnie i prze­bi­łem ją nad siatką, re­zy­gnu­jąc z wy­stawy do ata­ku­ją­cego, który już szy­ko­wał się do skoku.

Krótki mo­ment na­dziei, że wszystko po­szło zgod­nie z pla­nem, prze­rwało po­ja­wie­nie się za siatką zna­jo­mej twa­rzy środ­ko­wego Or­łów – Oli­wera Kle­ina. Za­blo­ko­wał piłkę, wy­sta­wia­jąc ręce nad siatką i pra­wie mnie nimi po­chła­nia­jąc. Po­je­dyn­czy blok za­koń­czył się zdo­by­tym punk­tem, gdy piłka zdą­żyła naj­pierw ude­rzyć mnie w dłoń, a po­tem o par­kiet.

Świat wo­kół mnie po­ciem­niał, żo­łą­dek ści­snął się od mdło­ści, gdy halę wy­peł­nił roz­dzie­ra­jący gwizd po­twier­dza­jący za­koń­cze­nie spo­tka­nia. Po­czu­łem szar­piący ból na wy­so­ko­ści mostka. Umar­łem…?

Serce mi wa­liło, krew szu­miała w skro­niach, ła­pa­łem od­dech – wszystko wska­zy­wało na to, że żyję.

Za to czas zwol­nił. Pa­mię­ta­łem każdy szcze­gół i jed­no­cze­śnie nie pa­mię­ta­łem za wiele. To trwało se­kundę, a jed­no­cze­śnie go­dzinę.

Stra­ci­li­śmy ostatni punkt. Od­da­li­śmy piłkę me­czową.

Nie. To ja ją od­da­łem. To mi za­bra­kło umie­jęt­no­ści, to ja za­wi­ni­łem. Po­woli opu­ści­łem ręce, więc zwi­sały bez­wład­nie wzdłuż bo­ków. Prze­cież tyle tre­no­wa­łem… Jak mo­głem po­peł­nić taki oczy­wi­sty błąd? Ryk zło­ści, który chciał się wy­do­stać, utknął bo­le­śnie w moim gar­dle. Za­ci­sną­łem palce tak mocno, że po­bie­lały mi knyk­cie. Wbi­łem pa­znok­cie we wnę­trze dłoni. Sta­łem, sa­motny, pod naj­ja­śniej­szym re­flek­to­rem. Roz­lany po par­kie­cie wiecz­nie to­wa­rzy­szący mi cień wy­cią­gał do mnie dło­nie, cze­ka­jąc, aż do niego do­łą­czę, aż upadnę na pod­łogę bez sił, a on za­ase­ku­ruje złud­nie mój upa­dek.

Dru­żyna prze­grała przez to, że nie udało mi się po­praw­nie prze­pro­wa­dzić ak­cji, za którą by­łem od­po­wie­dzialny. Za­ufali mi. Dzie­liły nas trzy punkty, jesz­cze nie wszystko było stra­cone, mo­głem to ro­ze­grać po­praw­nie, mo­głem po­dać do ata­ku­ją­cego, a ja…

Ana­li­zo­wa­łem po­spiesz­nie moż­li­wo­ści. Roz­gry­wany set nie mu­siał tak się za­koń­czyć. Gdy­bym wię­cej tre­no­wał. Gdy­bym uważ­niej ob­ser­wo­wał prze­ciw­ni­ków, gdy­bym szyb­ciej pod­jął de­cy­zję, gdy­bym się wtedy nie za­wa­hał…!

Tak jak w trak­cie spo­tka­nia, na­gle za siatką po­ja­wił się prze­ciw­nik. W jego oczach wi­dzia­łem… za­wód.

– Zmie­ni­łeś się – oce­nił Oli­wer chłod­nym gło­sem z prze­szło­ści, jak wie­lo­krot­nie od­bite echo sprzed lat, i dla­tego ten krótki ko­men­tarz za­bo­lał moc­niej.

Nor­mal­nie słowa po­sy­łane z dru­giej strony bo­iska mocno fil­tro­wała dla mnie sama siatka, przy­po­mi­na­jąca o tym, że je­ste­śmy w trak­cie lub po me­czu. Wszyst­kimi rzą­dziły emo­cje, pa­dały tek­sty, ge­sty i spoj­rze­nia, które miały na celu zdo­być prze­wagę, która nie ma od­zwier­cie­dle­nia w punk­tach. Dum­nie uwa­ża­łem, że je­stem po­nad to wszystko, więc gdy wbił się we mnie sło­wami jak igła w skórę, nie po­tra­fi­łem po­wstrzy­mać rap­tow­nego drgnię­cia. Jak wie­lo­krot­nie wcze­śniej, tak i te­raz wy­po­wie­dziane przez niego słowa od­ci­snęły się wy­pie­kami na mo­ich po­licz­kach.

Wtedy po­ja­wiła się po­moc. Za­po­mnia­łem, że prze­cież nie je­stem sam na bo­isku, choć szcze­rze za­słu­gi­wa­łem na to, aby od­wró­cono się ode mnie ple­cami. Po­ja­wie­nie się Kon­rada, który ob­jął mnie ra­mie­niem i rzu­cił luź­nym żar­tem, przez mo­ment od­bie­ra­łem w ka­te­go­riach snu, z któ­rego wy­rwały mnie uści­ski dłoni pod siatką z prze­ciw­ni­kami. Mo­głem je po­rów­nać je­dy­nie do opie­ka­nia wła­snej ręki roz­ża­rzo­nym że­la­zem. Oli­wer nie od­pu­ścił na­wet te­raz, prze­sad­nie mocno ści­ska­jąc moją dłoń, jakby na ko­niec chciał jesz­cze po­ła­mać mi ko­ści pod­czas tej ho­no­ro­wej czę­ści spo­tka­nia.

Opa­dłem na ławkę w szatni, nie pa­mię­ta­jąc, jak po­ko­na­łem do niej drogę. Siat­kówka wy­ma­gała tego, aby cią­gle pa­trzeć w górę, a ja nie po­tra­fi­łem ze wstydu pod­nieść wzroku, by przy­pad­kiem nie zła­pać kon­taktu z kim­kol­wiek z dru­żyny. Lu­dzie skła­dają się z my­śli, ale nie mia­łem jak spraw­dzić tych, które ko­ła­tały się w gło­wach kum­pli. Mo­głem tylko zga­dy­wać, prze­ska­ki­wać od po­dej­rzeń do wnio­sków i gu­bić się w do­my­słach. Ich wy­mowne mil­cze­nie mó­wiło dużo, pra­wie krzy­czało.

– Nie wiem, jak się do­sta­łeś do tej dru­żyny, ale twoi ro­dzice mu­sieli sporo wło­żyć w ko­pertę.

W tych za­wist­nych sło­wach wy­brzmiała złość o nie­spra­wie­dli­wość i wy­rzut za moje błędne de­cy­zje. Ukry­wały się w gar­dle od prze­gra­nej w paź­dzier­ni­ko­wym tur­nieju i te­raz, wy­wo­łane im­pul­sem po­rażki, prze­to­czyły się po szatni i za­pa­dła ci­sza. Za­go­to­wało się we mnie.

Te słowa prze­peł­nione ja­dem wy­ce­lo­wał we mnie Al­bin, trze­cio­kla­si­sta. Od kilku ty­go­dni czę­sto da­wał upust swo­jemu nie­za­do­wo­le­niu, które nie na­le­żało do naj­przy­jem­niej­szych, je­śli mu­siało się go wy­słu­chi­wać. Już wcze­śniej by­wa­łem ad­re­sa­tem jego ne­ga­tyw­nych wy­po­wie­dzi, ale nie przy­wią­zy­wa­łem do tego wagi. Dzi­siej­sze słowa ude­rzyły mnie w twarz. To za­bo­lało i otrzeź­wiło.

Jego od­wagę pod­sy­cał fakt, że w szatni nie było aku­rat ani tre­nera, ani ka­pi­tana, któ­rzy zo­stali na ko­ry­ta­rzu, by po­roz­ma­wiać ze swo­imi od­po­wied­ni­kami u Or­łów.

Ze­rwa­łem się na równe nogi i ru­szy­łem w stronę Al­bina, który wy­piął pierś, da­jąc do zro­zu­mie­nia, że nie cof­nie ani sie­bie, ani słów, któ­rymi się po­dzie­lił w szatni przy ca­łej dru­ży­nie.

– My­ślisz, że się cie­bie boję? – wark­nął. – Nie na­da­jesz się do dru­żyny.

– Ej, od­wal się od niego! – za­wo­łał Kon­rad, wsta­wia­jąc się za mną, ale było za późno.

Wy­bu­chło za­mie­sza­nie, gdy do­rwa­łem Al­bina i za­czę­li­śmy się szar­pać. In­ter­we­nio­wał Szy­mon, ła­piąc mnie pod ra­mię i od­cią­ga­jąc. Pro­sił, bym się uspo­koił, ale za­klesz­czy­łem palce przy koł­nie­rzu ko­legi, a ten te­raz wrzy­nał się w jego szyję, zo­sta­wia­jąc na niej czer­wony ślad.

Nic jed­nak nie po­dzia­łało tak cu­cąco, jak po­ja­wie­nie się tre­nera.

– Wy­star­czy! – huk­nął.

Ja i Al­bin za­mar­li­śmy, wpa­tru­jąc się w sie­bie z gnie­wem przy­le­pio­nym do twa­rzy.

– Obaj, sia­dać! Już!

Pu­ści­łem jego jer­sey i wy­co­fa­łem się na drugi ko­niec szatni. Opa­dłem na ławkę, pró­bu­jąc wy­rów­nać od­dech. Ciało mi drżało, prze­peł­nione emo­cjami. Kon­rad po­zo­stał przy moim boku, ale nie mógł ukryć za­sko­cze­nia na twa­rzy.

Tre­ner ob­rzu­cił wszyst­kich w szatni kar­cą­cym spoj­rze­niem, za­wie­dziony na­szym za­cho­wa­niem.

– Ostatni raz wi­dzę coś ta­kiego – prze­mó­wił, po­zwa­la­jąc na to, aby wy­mu­szona ci­sza wsiąk­nęła w za­wod­ni­ków. – Tak długo, jak je­ste­ście czę­ścią tej dru­żyny, ta­kie za­cho­wa­nie jest nie­do­pusz­czalne. Te­raz prze­bierz­cie się i idź­cie do do­mów. A je­śli usły­szę jesz­cze ja­kieś ko­men­ta­rze, od­pra­cu­je­cie je na tre­nin­gach. Wszy­scy.

Szat­nię wy­peł­niły po­wolne kroki i cięż­kie od­de­chy, sze­le­sty zdej­mo­wa­nych stro­jów spor­to­wych i otwie­ra­nych lub za­my­ka­nych na su­wak to­reb. Ła­sice ko­lejno szły pod prysz­nic, ktoś pró­bo­wał za­żar­to­wać, by prze­ła­mać po­nurą at­mos­ferę, a ja sie­dzia­łem bez ru­chu. Nie prze­bie­ra­łem się. Je­dy­nie przy­go­to­wa­łem torbę do spa­ko­wa­nia, ale wła­ści­wie nie mia­łem po­my­słu, co zro­bić da­lej, jakby ktoś wy­łą­czył u mnie nie­które funk­cje.

– Hej. – Złote, krę­cone włosy Kon­rada skle­iły się mu na czole w ciemne pa­sma. Mu­siał już wziąć prysz­nic, na­wet nie za­uwa­ży­łem kiedy. – Zie­mia do Kor­nela.

– Je­stem – od­po­wie­dzia­łem ci­cho.

– Bę­dziesz tu tak sie­dział? Nie pla­nu­jesz się prze­brać?

Nie po­ru­szy­łem się.

– Zo­staw mnie – po­pro­si­łem mniej uprzej­mie, niż za­mie­rza­łem.

Kon­rad już znał mnie na tyle, że nie wziął so­bie tego tonu do serca. Wziął za to głę­boki wdech, by na­brać sił na ko­lejne słowa. Wy­mie­nił się z kimś spoj­rze­niami, a po­tem ści­snął mnie za ra­mię.

– Ochłoń chwilę. Po­cze­kam przy wej­ściu do szkoły.

Ko­lejne osoby wy­cho­dziły z szatni, a na ich nie­mrawe po­że­gna­nia ki­wa­łem głową, wciąż wpa­trzony w obu­wie. A gdy już wszy­scy wy­szli, nie po­tra­fi­łem po­wstrzy­mać łez. Ka­pały na pod­łogę, ale wcale nie czu­łem się le­piej, gdy opusz­czały ciało. Opar­łem się na zgię­tych w łok­ciach rę­kach, które ze­śli­zgnęły się z mo­ich ko­lan i po­le­cia­łem głową do przodu. Nie mia­łem już na­wet siły, aby się przy­trzy­my­wać.

Je­śli nie je­stem per­fek­cyjny, nie je­stem war­to­ściowy. Nie mogę po­peł­niać błę­dów. Je­śli chcę zdo­być złoto, mu­szę być naj­lep­szy. Naj­lep­szy. Lep­szy niż on. Mu­szę być lep­szy niż on. Ta myśl spra­wiała, że się dła­wi­łem stra­chem.

W amoku, moim pierw­szym za­ćmie­niu umy­słu, ja­kiego do­świad­czy­łem, ru­szy­łem pod prysz­nic. Nie kwa­pi­łem się do tego, aby zdjąć strój spor­towy. Wsu­ną­łem się do ka­biny ubrany, zo­sta­wia­jąc otwarte drzwi. Prze­krę­ci­łem ku­rek. Zimny stru­mień wody za­dał mi ból. Mo­kry ma­te­riał przy­kleił się do spo­co­nego i obo­la­łego ciała.

Nie­udacz­nik. Nikt. Śmieć.

Ciąg tych my­śli zda­wał się nie koń­czyć i bi­czo­wa­łem się nimi, czu­jąc po­trzebę uka­ra­nia się. Nie mia­łem li­to­ści dla sa­mego sie­bie. Siat­kówka to je­dyna rzecz, w któ­rej je­stem na­prawdę do­bry. Od­da­wa­łem jej od lat serce, a ono te­raz pę­kało… Po­tra­fi­łem za­je­chać się na tre­nin­gach tylko po to, aby wie­dzieć, że idę do przodu, że efekty będą wi­doczne.

Ale… Nie dla­tego za­ko­cha­łem się w tym spo­rcie. Pa­sja za­mie­niła się w ob­se­sję. Chęć na­uki w nie­do­ści­gnione pra­gnie­nie per­fek­cji. Złość w końcu wy­darła się z mo­jego gar­dła w po­staci ryku. Ten zde­rzył się z wy­ło­żoną ka­fel­kami ścianą, w którą ude­rzy­łem za­ci­śniętą dło­nią.

– Nie dam rady! – za­wy­łem. Woda wlała mi się do ust, gdy wy­rwała się z nich prawda. – Pod­daję się…! Je­stem za słaby! – Po­now­nie ude­rzy­łem pię­ścią. – Za słaby… Nic nie osią­gną­łem, nic!

Do­brze, że nikt mnie nie wi­dział. Wo­la­łem cier­pieć w sa­mot­no­ści, nie­zau­wa­żony. Ro­bi­łem tak od lat, kry­łem ból jak naj­cen­niej­szy se­kret, by nie po­ka­zać, że tracę kon­trolę. Gdyby te­raz, w tym ża­ło­snym sta­nie ktoś…

– Król!

Cię­żar prze­mok­nię­tego stroju stał się re­alny i ścią­gnął mnie na zie­mię, tak jak pa­lące po­liczki. Przez chwilę uwie­rzy­łem, że do­sta­łem go­rączki. Je­śli spuch­nięta od łez twarz nie zdra­dzi­łaby mo­jego stanu du­cha, to przy­le­piony do skóry ma­te­riał aż krzy­czał, że dzieje się coś złego. Nie oszczę­dzi­łem na­wet bu­tów.

Le­dwo zdą­ży­łem się ob­ró­cić, gdy drzwi do czę­ści prysz­ni­co­wej się otwo­rzyły. Nie za­su­ną­łem ka­biny, nie mo­głem się ukryć przed sta­lo­wym spoj­rze­niem tre­nera, cho­ciaż jego siłą prze­biłby się i przez ścianę. Nie wy­krztu­si­łem żad­nego słowa.

– Wy­susz się i za mną – po­le­cił tre­ner. – Cze­kam na ko­ry­ta­rzu.

Po­dob­nie jak woda, która się na mnie lała, tak jego sto­icki spo­kój spły­nął na mnie za sprawą opa­no­wa­nego głosu. Mimo że tre­no­wał mnie do­piero nieco po­nad rok, to bar­dzo go po­lu­bi­łem jako tre­nera, bo jego po­le­ce­nia były krót­kie i ja­sne. Nie roz­wo­dził się nie­po­trzeb­nie.

Na­tych­miast za­krę­ci­łem wodę, ocu­cony po­le­ce­niem. On opu­ścił ła­zienkę, przez co nie wi­dział, jak za­le­wam szat­nię. Ro­ze­bra­łem się, od­kle­ja­jąc ma­te­riał od drżą­cego ciała po­kry­tego gę­sią skórką. Wy­ci­sną­łem go na tyle, na ile mo­głem. Po­spiesz­nie wy­tar­łem się ręcz­ni­kiem, ale zro­bi­łem to nie­do­kład­nie, a na­stęp­nie za­wi­ną­łem w niego prze­mo­czony strój spor­towy.

Ubra­nia ciężko się za­kła­dało na wil­gotną skórę, ale nie chcia­łem mar­no­wać czasu. Z mo­krymi wło­sami i prze­mo­czo­nym T-shir­tem wy­sze­dłem na ko­ry­tarz. Wy­glą­da­łem, jak­bym wła­śnie za­koń­czył tre­ning pły­wacki. Część mnie li­czyła na to, że tre­ner nie bę­dzie już cze­kać i wy­mknę się do wyj­ścia, ale ten opie­rał się o ścianę na wprost drzwi ze skrzy­żo­wa­nymi na piersi rę­kami. Prze­su­nął po mnie wzro­kiem, nie zdra­dza­jąc przy tym emo­cji. Po­dzi­wia­łem to u niego, a jed­no­cze­śnie tro­chę się oba­wia­łem.

– Tre­ne­rze, ja…

– Po­roz­ma­wiamy w ga­bi­ne­cie – prze­rwał mi i wska­zał kie­ru­nek za­pra­sza­ją­cym ge­stem.

Prze­łkną­łem ślinę, czu­jąc na­ra­sta­jącą pa­nikę.

– Kon­rad na mnie czeka.

– Ama­na­ti­dis jest cier­pliwy, zro­zu­mie.

Tu miał ra­cję. Je­śli ko­muś mo­głem przy­pi­sać cnotę cier­pli­wo­ści, to wła­śnie Kon­ra­dowi. Sam fakt, że wy­trzy­my­wał ze mną i moim cha­rak­te­rem przez tyle lat, o tym świad­czył.

– Za mną – zle­cił tre­ner to­nem nie­zno­szą­cym sprze­ciwu.

Prze­szli­śmy na ko­niec ko­ry­ta­rza, gdzie znaj­do­wał się ga­bi­net na­uczy­cieli wy­cho­wa­nia fi­zycz­nego, zwany cza­sem kan­ciapą. Umiej­sco­wiono go bli­sko sali spor­to­wej i więk­szość czasu na­uczy­ciele WF-u spę­dzali wła­śnie tu­taj, a nie w po­koju na­uczy­ciel­skim.

Tre­ner prze­pu­ścił mnie w drzwiach, a po­tem je za nami za­trza­snął, chcąc się upew­nić, że ni­g­dzie nie ucieknę. Nie uda­łoby mi się tego do­ko­nać przez za­mknięte małe okno, je­dyne źró­dło świa­tła w tym po­miesz­cze­niu w ciągu dnia. W po­łą­cze­niu z roz­krę­co­nym ka­lo­ry­fe­rem w po­koju po­wo­do­wało to du­chotę, ale po zim­nym prysz­nicu wcale mi to nie prze­szka­dzało.

W środku ni­kogo nie było. Nasz mecz to­wa­rzy­ski roz­gry­wał się po lek­cjach i mało kto chciał zo­sta­wać po go­dzi­nach w ty­go­dniu świą­tecz­nym. Ostat­nie dni przed prze­rwą były for­mal­no­ścią do od­bęb­nie­nia za­równo przez uczniów, jak i na­uczy­cieli.

– Kawy? Her­baty? – za­ofe­ro­wał tre­ner, wska­zu­jąc mi wy­świech­tany, stary fo­tel obok jed­nego z dwóch po­łą­czo­nych ze sobą biu­rek. Usta­wie­nie me­bli przy­po­minało po­kój prze­słu­chań, a duża lampka na bla­cie tylko po­tę­go­wała to wra­że­nie.

Za­sko­czony pro­po­zy­cją je­dy­nie wy­du­ka­łem od­mowę. Mimo tego włą­czył czaj­nik i przy­szy­ko­wał dwa kubki. Nie sko­rzy­sta­łem rów­nież z pro­po­zy­cji, aby usiąść, bo ja­kaś część mnie ostrze­gała, że bym już nie wstał.

W mil­cze­niu przy­glą­da­łem się tre­ne­rowi. Krót­kie, przy­pró­szone si­wi­zną włosy za­cze­sy­wał na jedną stronę, a twarz zdo­bił mu równo przy­strzy­żony ciemny za­rost, rów­nież zro­szony bielą. Dres spor­towy za­kry­wał wy­tre­no­wane ciało, ale nie mógł ukryć tę­ży­zny fi­zycz­nej. Ka­rierę za­koń­czył w dru­giej li­dze siat­kar­skiej kilka lat temu, ale po­zo­sta­wał sta­łym by­wal­cem si­łowni. Pro­wa­dził też szkolną dru­żynę siat­kar­ską, od kiedy pod­jął się pracy w li­ceum. Na­brał do­świad­cze­nia w ra­dze­niu so­bie z mło­dzieżą, dla któ­rej po­zo­sta­wał au­to­ry­te­tem. Na co dzień mu­siał zno­sić grupy emo­cjo­nal­nych i gło­śnych, po­zna­ją­cych ży­cie i doj­rze­wa­ją­cych na­sto­lat­ków, któ­rym cza­sem od­bi­jało.

Cho­ciażby sy­tu­acja sprzed chwili. Wąt­pi­łem, aby kie­dy­kol­wiek na­sza hi­sto­ryczka mo­gła za­stać za­pła­ka­nego i za­ła­ma­nego ucznia pod prysz­ni­cem. Wu­efi­sta to kom­plet­nie inne do­świad­cze­nie, po­znaje uczniów w od­mienny spo­sób.

– Nie wy­cho­dzi­łeś przez dłuż­szy czas z szatni, a zdą­ży­łem już po­roz­ma­wiać z Ga­jew­skim o wa­szej sprzeczce. Sło­dzisz? – Tre­ner za­cho­wy­wał się tak spo­koj­nie, aż od­nio­słem wra­że­nie, jak­by­śmy wcze­śniej rze­czy­wi­ście byli umó­wieni na her­batę.

– Jedną.

Na biurku wy­lą­do­wał pa­ru­jący na­pój w kubku z tur­nieju siat­kar­skiego z dwu­ty­sięcz­nego roku. Tre­ner za­siadł za biur­kiem i od razu wziął kilka ły­ków, jakby pi­cie wrzątku o smaku her­baty nie ro­biło na nim wra­że­nia. Ja po swój ku­bek nie się­gną­łem.

– Może jed­nak usią­dziesz? – za­su­ge­ro­wał, po­now­nie wska­zu­jąc mi miej­sce.

– Nie, dzię­kuję.

– Co się dzieje?

– Nic.

– Gdy­bym tylko do­sta­wał stówę za każde „nic”, które mówi uczeń, już bym się wy­grze­wał gdzieś w Hisz­pa­nii z fun­du­szami na resztę ży­cia – wark­nął nie­za­do­wo­lony. – Je­steś by­strym chło­pa­kiem, dla­tego nie po­tra­fię zro­zu­mieć, dla­czego znaj­duję cię pod prysz­ni­cem w ubra­niu i z miną, jakby koń­czył się świat.

– Sam nie po­tra­fię tego zro­zu­mieć – wy­zna­łem szcze­rze.

Tre­ner za­stu­kał pal­cami o blat i cze­kał, aż spró­buję roz­wi­nąć te­mat. Za­że­no­wa­nie sku­tecz­nie za­tkało mi usta.

– Czy cho­dzi o sprzeczkę w szatni?

– I tak, i nie – od­po­wie­dzia­łem ci­cho.

– A kon­kret­niej?

Za­ci­sną­łem odrę­twiałą dłoń.

– Je­śli nie będę wy­star­cza­jący, je­śli nie będę do­star­czać wy­ni­ków, co ze mnie za spor­to­wiec? Chcę po­ka­zać, że je­stem coś wart, ale… Mu­szę być naj­lep­szy.

To zda­nie wy­brzmiało po­nuro, jak­bym opo­wia­dał o cięż­kim i nie­chcia­nym obo­wiązku, a nie o ma­rze­niu. Ob­dar­łem je z ca­łej ra­do­ści.

– Skąd to pra­gnie­nie by­cia naj­lep­szym?

Za­wa­ha­łem się. Prawda wrzała we mnie, lecz nie­zdolna jesz­cze do po­dzie­le­nia się nią.

– Mu­szę coś udo­wod­nić – od­par­łem wy­mi­ja­jąco.

– I ro­zu­miem, że nie chcesz po­wie­dzieć, o co do­kład­nie cho­dzi? Na ten mo­ment nie będę na­ci­skać. Pa­mię­taj tylko, że am­bi­cja jest do­bra, ale nie może stać się ob­se­sją – po­uczył mnie. – Wi­dzia­łem już mło­dych lu­dzi, ta­kich jak ty, któ­rzy po­my­lili by­cie naj­lep­szym z po­czu­ciem wła­snej war­to­ści. Nie cel, ale droga do niego jest naj­waż­niej­sza. Walcz o po­stęp, a nie o per­fek­cję. Co­kol­wiek spra­wia, że chcesz być naj­lep­szy, nie po­winno po­wo­do­wać, że tak re­agu­jesz na błędy. Wy­grana lub prze­grana nie po­winny de­ter­mi­no­wać szczę­ścia w ży­ciu.

– Nie. Wy­grana daje szczę­ście. By­cie naj­lep­szym daje szczę­ście.

– Wiesz, co czeka naj­lep­szych? Co czeka mi­strzów? Wszy­scy chcą ich strą­cić ze szczytu i po­ka­zać, że są od nich jesz­cze lepsi. To nie­koń­cząca się walka, bez chwili od­de­chu. Na­wet gdy sta­niesz się naj­lep­szy, je­dyne szczę­ście, ja­kie cię tam czeka, po­trwa se­kundę, dla­tego mu­sisz mieć też inne rze­czy da­jące ra­dość, ro­zu­miesz?

Spu­ści­łem głowę. Tre­ner mnie nie besz­tał, tylko ra­dził, ale i tak tra­fił w czuły punkt. Bra­ko­wało mi słów, aby wy­do­być z sie­bie od­po­wiedź, i siły, by ją w ogóle wy­my­ślić.

– W ży­ciu spor­towca wy­grane i prze­grane są co­dzien­no­ścią. Nie ma, nie było i nie bę­dzie ni­kogo, kto tylko wy­grywa.

– Mau­ri­cio Corti – wtrą­ci­łem, pa­trząc w bok, przy­pie­kany od środka za­zdro­ścią.

Gdy­bym miał taki ta­lent jak on, mógł­bym szyb­ciej do­trzeć do upra­gnio­nego celu. Ale on lśnił, gdy ja pró­bo­wa­łem wy­krze­sać z sie­bie choć odro­binę iskier.

Tre­ner od razu po­krę­cił głową.

– Nie. Na­wet on, cho­ciaż uta­len­to­wany, kie­dyś prze­gra i, moim zda­niem, le­piej niech prze­gra prę­dzej niż póź­niej, bo spor­to­wiec nie może iść do przodu bez po­rażki. To samo ma miej­sce u was. Prze­gra­li­ście, zgoda. Wie­cie, ja­kie to uczu­cie. Boli. Ale nie mo­żesz się pod­dać, a ja, po­nie­waż je­steś moim pod­opiecz­nym, mu­szę in­ter­we­nio­wać i cię prze­ko­nać, że nie stało się nic złego poza tym, że czeka was wszyst­kich wię­cej pracy na tre­nin­gach. Prze­grana, taka jak ta, za­wsze ma swój po­wód.

– Nie musi się pan tym przej­mo­wać – oznaj­mi­łem pra­wie do­bro­dusz­nie. – In­ter­wen­cja nie bę­dzie po­trzebna.

– Co to ma zna­czyć? – za­py­tał tre­ner, uno­sząc brew. – Nie mów do mnie za­gad­kami.

– Chcę odejść z dru­żyny. Nie chcę dłu­żej grać – wy­ja­śni­łem.

Chcia­łem za­brzmieć pew­nie, ale pod ko­niec zda­nia głos mnie za­wiódł, co było naj­moc­niej wy­brzmie­wa­jącą nutą, gdy za­pa­dła ci­sza. Wy­po­wie­dziane słowa kształ­to­wały się we mnie od ty­go­dni, ale za­głu­szał je sku­tecz­nie Kon­rad. Te­raz, nie­stety, na­wet do­bre serce przy­ja­ciela nie mo­gło mi po­móc.

– A co się stało z „chcę być naj­lep­szy”, o czym wspo­mnia­łeś mi­nutę temu?

– To bez­war­to­ściowe ma­rze­nia.

– Dla­czego? – spy­tał krótko, ale na­le­ga­jąco.

– Bo nie umiem grać! – wy­pa­li­łem po­iry­to­wany. – Spie­przy­łem ostat­nią ak­cję, po­grą­ży­łem dru­żynę! Je­stem do ni­czego!

– To nie ty o tym de­cy­du­jesz, tylko ja. A ja uwa­żam, że umiesz grać – od­bił od razu mój ar­gu­ment. – Dla­czego?

– Nie umiem grać – po­wtó­rzy­łem upar­cie. – Po­peł­ni­łem dzi­siaj mnó­stwo błę­dów. Cały czas po­peł­niam mnó­stwo błę­dów! – po­pra­wi­łem się, zde­ner­wo­wany. – Źle, wszystko ro­bię źle, już nie mam siły! Je­stem tak okrop­nie nie­przy­datny, że ja…! – Pod­nio­słem głos, mimo że nie chcia­łem tego ro­bić.

Znów za­ci­sną­łem dło­nie i zła­pa­łem od­dech, aby się uspo­koić. Wy­ra­ża­nie emo­cji nie szło mi naj­le­piej, a je­śli już, to prze­ja­wiało się krzy­kiem lub ude­rze­niami pię­ści.

– Czy ktoś ci coś ta­kiego po­wie­dział? – drą­żył da­lej.

– Czy to ważne?

– Bar­dzo. Czy mam roz­mó­wić się z kimś z dru­żyny?

– Nie – za­prze­czy­łem od razu. – Nikt z nich nic mi nie po­wie­dział. Dzi­siej­szy ko­men­tarz był pierw­szym, jaki usły­sza­łem. Ja po pro­stu… je­stem ni­kim.

Co­kol­wiek po­wie­dzia­łem, wy­raz twa­rzy tre­nera mocno zła­god­niał.

– Ciężko się słu­cha ta­kich opi­nii mło­dych lu­dzi o sa­mych so­bie – wy­znał, a w jego oczach wi­dzia­łem zmar­twie­nie. Nie­czę­sto się nim dzie­lił. – Nie będę ukry­wać, Król, że od­kąd po­ja­wi­łeś się rok temu, wie­dzia­łem, że je­steś bar­dziej milcz­kiem niż du­szą to­wa­rzy­stwa. Na bo­isku zdy­scy­pli­no­wany i am­bitny. Choć chłodno i me­to­dycz­nie ob­cho­dzisz się z dru­żyną, to po­tra­fisz wy­ba­czyć in­nym błędy w tech­nice, a nie masz tyle wy­ro­zu­mia­ło­ści dla sie­bie.

– Inni mogą – wtrą­ci­łem. – Ja nie mogę.

– Brzmi, jak­byś się bał po­peł­nić błąd. Od po­czątku tego se­me­stru to przy­brało na sile, wi­dzia­łem, jaki je­steś dla sie­bie su­rowy. Za­my­kasz się w so­bie i we wła­snej fru­stra­cji. Nie spo­dzie­wa­łem się jed­nak, że prze­ży­wasz to tak mocno. Je­steś spo­strze­gaw­czym za­wod­ni­kiem, dla­tego grasz jako roz­gry­wa­jący. Wiesz, co się dzieje na bo­isku, po­tra­fisz od­czy­tać ru­chy człon­ków dru­żyny, jak i prze­ciw­ni­ków. Wi­dzę w to­bie ta­lent.

Upar­cie po­krę­ci­łem głową.

– To nie ma zna­cze­nia. Nie chcę już grać. Siat­kówka mnie tylko wy­mę­czyła i nic nie osią­gną­łem. Mam dość. Pod­daję się i je­stem śmie­ciem, za­po­mnijmy o spra­wie.

Tre­ner zło­żył ręce przed sobą, pró­bu­jąc od­gad­nąć co­kol­wiek z mo­jej twa­rzy.

– Sy­piasz do­brze?

To było jedno z ostat­nich py­tań, ja­kich się spo­dzie­wa­łem.

– Ja­kie to ma zna­cze­nie?

– Mam li­stę lek­tur, które mogą ci od­po­wie­dzieć na to py­ta­nie. Czy sy­piasz do­brze?

Wzru­szy­łem ra­mio­nami.

– Nie wiem. Śpię. Cza­sami dłu­żej, cza­sami kró­cej. Cza­sem w ogóle.

– Sen jest ważny – upo­mniał mnie kar­cą­cym gło­sem. – To nie jest czcze ga­da­nie. Od­po­czy­nek jest klu­czowy, aby or­ga­nizm mógł pra­co­wać, a umysł trzeźwo my­śleć. Wiecz­nie dzia­ła­jąca ma­szyna jest bar­dziej na­ra­żona na ze­psu­cie, ro­zu­miesz? Co wam za­wsze po­wta­rzam?

– Tre­nuj­cie ciężko, jedz­cie re­gu­larne po­siłki, śpij­cie długo – wy­re­cy­to­wa­łem.

– Cie­szę się, że przy­naj­mniej na tre­nin­gach mnie słu­chasz. A te­raz po­roz­ma­wiaj ze mną. – Ton tre­nera znów stał się ła­god­niej­szy, ale wciąż za­pra­wiony wie­lo­let­nią oschło­ścią, którą mu­siał wy­ko­rzy­sty­wać do kie­ro­wa­nia dru­żyną. – Co­kol­wiek się dzieje, można zna­leźć na to roz­wią­za­nie, gwa­ran­tuję ci. Ja i dru­żyna je­ste­śmy dla cie­bie.

– Dru­żyna na­wet ze mną nie roz­ma­wia. Nie po­trze­bują mnie. Do­sta­łem dziś ciosy zza siatki i po swo­jej stro­nie, dla­tego po­sta­ram się ni­komu nie wcho­dzić w drogę. Od­cho­dzę.

Tre­ner na­brał po­wie­trza, ale nie po to, aby się uspo­koić, ale po to, by ze­brać my­śli.

– Gwał­tow­ność tej de­cy­zji świad­czy o tym, że jest coś, o czym mi nie mó­wisz – oznaj­mił, a ja za­ci­sną­łem moc­niej szczękę, aby mi się nie wy­msknęło żadne słowo. – Wi­dzę, że obec­nie tar­gają tobą silne uczu­cia, ale pa­mię­taj: emo­cje są naj­gor­szym do­radcą. Je­śli bę­dziesz chciał opu­ścić na­szą dru­żynę, nie będę cię za­trzy­my­wał, nie mam ta­kiego prawa. Jed­nak chcę, abyś odro­binę od­po­czął, ostu­dził emo­cje i wró­cił do mnie z de­cy­zją przed roz­po­czę­ciem fe­rii świą­tecz­nych.

– Do­brze. Mo­żemy się tak umó­wić.

Tre­ner ski­nął głową i oparł się o krze­sło.

– W ta­kim ra­zie wi­dzimy się w środę. To wszystko. Idź od­po­cząć, Król.

Ski­ną­łem głową na po­że­gna­nie. Her­baty na­wet nie tkną­łem. Tro­chę ża­ło­wa­łem, bo wciąż drża­łem po zim­nym prysz­nicu, ale ba­łem się się­gnąć po ku­bek z na­po­jem, bo mógł­bym po­pa­rzyć się jego za­war­to­ścią przez trzę­sące się dło­nie.

Ode­bra­łem kurtkę z szatni i opu­ści­łem szkołę. Pod nią cze­kał na mnie Kon­rad, tak jak obie­cał. Prze­glą­dał coś na te­le­fo­nie.

– Już się ba­łem, że wpa­dłeś do szafki i nie mo­głeś wyjść! – rzu­cił, gdy sta­ną­łem przed nim.

– Tre­ner chciał ze mną za­mie­nić kilka słów. – Po­pra­wi­łem torbę, na któ­rej wid­niała mo­kra plama od prze­mo­czo­nych ubrań. – Chodźmy stąd.

Po­mimo roz­po­czę­cia astro­lo­gicz­nej zimy, na próżno szu­kać było śniegu, choć tem­pe­ra­tura utrzy­my­wała się w oko­li­cach zera. Za­pią­łem szczel­niej kurtkę i wsu­ną­łem su­che dło­nie do kie­szeni. Gdy opusz­cza­li­śmy te­ren szkoły, Kon­rad wciąż miał nos w te­le­fo­nie.

– Da­niel pi­sze, że po­szli na pizzę po­cie­sze­nia. Idziemy?

– Je­śli chcesz, to idź. Ja od­pa­dam.

– Dla­czego? Chodź, wy­lu­zu­jemy tro­chę!

– Nie.

Kon­rad się za­wa­hał.

– Al­bina tam nie bę­dzie. Trze­cio­kla­si­ści za­wi­nęli się na chatę.

– Nie o to cho­dzi. Nie chcę dzi­siaj ni­g­dzie iść.

We­szli­śmy na te­ren parku są­sia­du­ją­cego ze szkołą, z któ­rego ucznio­wie ko­rzy­stali głów­nie wio­sną i la­tem, by spę­dzać w nim dłuż­sze prze­rwy. Nie­któ­rzy cho­wali się tam, aby móc w spo­koju za­pa­lić lub prze­pi­sać lek­cje, nie­za­leż­nie od pory roku.

– Jak się czu­jesz? – za­py­tał Kon­rad, wci­ska­jąc te­le­fon do kie­szeni. – Wiesz, po tych „przy­jem­nych” sło­wach Al­bina.

– Chcia­łem go udu­sić, te­raz mi to obo­jętne.

– Okej. To chyba do­brze. Wiesz, py­tam, bo za­zwy­czaj nie rzu­casz się tak otwar­cie na lu­dzi.

– Sły­sza­łeś, co po­wie­dział? – spy­ta­łem po­iry­to­wany.

– Nie bro­nię go, za­cho­wał się chu­jowo. Tylko… Gdy­byś tylko chciał po­ga­dać…

– Nie chcę te­raz o ni­czym ga­dać – za­zna­czy­łem. Zmę­cze­nie po­woli za­kra­dało się do mnie i wy­czu­łem już jego chłodny od­dech na karku. – Chcę wró­cić do miesz­ka­nia.

– Izo­lo­wa­nie się od dru­żyny nie jest do­brym po­my­słem – po­wtó­rzył ci­cho mój przy­ja­ciel, tak jak wiele razy od po­czątku tego se­me­stru.

– Je­stem zmę­czony. Tre­ner ka­zał mi od­po­czy­wać.

– Ach, no jak twój idol tak mówi, to tak trzeba zro­bić – oznaj­mił Kon­rad, szcze­rząc zło­śli­wie zęby.

Po­sła­łem mu py­ta­jące spoj­rze­nie.

– To nie jest mój idol.

– Tak, ja­sne. Pew­nie. Na lu­zie.

– Przy­mknij się.

Kon­rad się ro­ze­śmiał, ale już nie pró­bo­wał na­mó­wić na spo­tka­nie.



Gdy emo­cje brały nade mną górę i nie wie­dzia­łem, jak nad nimi za­pa­no­wać, jeź­dzi­łem po mie­ście me­trem. War­szawa ofe­ro­wała tylko dwie li­nie, stale roz­bu­do­wy­wane, dla­tego prze­sia­da­łem się dla uroz­ma­ice­nia po­dróży.

Tak było i tego po­po­łu­dnia, nim wró­ci­łem do miesz­ka­nia. Wło­ży­łem słu­chawki w uszy, ze­ska­no­wa­łem kartę miej­ską przy bram­kach i wsia­dłem do po­ciągu, nie przej­mu­jąc się kie­run­kiem. Zna­la­złem miej­sce na da­le­kim końcu, wci­śnięty pra­wie w róg po­jazdu, i tak po­dró­żo­wa­łem, aż moje my­śli się uspo­ko­iły.

Ob­ser­wo­wa­łem od­bi­cie w szy­bie, gdy mknę­li­śmy pod­ziem­nymi tu­ne­lami. Do po­dróży do­łą­czyły kom­plet­nie obce osoby wy­mie­nia­jące się miej­scami na sta­cjach. Nie przy­pi­sy­wa­łem im żad­nych cha­rak­te­rów, bo wie­dzia­łem, że nie pojmę tego, ile hi­sto­rii, zmar­twień, my­śli i łez po­dró­żuje wraz ze mną z jed­nego końca sto­licy na drugi. Po­dró­żo­wali, uni­ka­jąc spoj­rzeń, wle­pia­jąc oczy w książki lub te­le­fony.

Ro­zu­mia­łem to, bo dla wszyst­kich była to trasa z pracy lub ze szkoły do domu bądź na od­wrót. Nie mieli za­miaru się tu­taj po­zna­wać, tylko ści­snąć się ja­koś w wa­go­nie i prze­trwać. Dla mnie prze­by­wa­nie wśród ob­cych, w po­dróży bez celu, było tym, co po­ma­gało mi uło­żyć my­śli, głów­nie dla­tego, że nie chcia­łem ro­bić scen jak kie­dyś w gim­na­zjum, gdy się po­pła­ka­łem w po­ciągu i nikt i tak nie zwró­cił na to uwagi. Zro­zu­mia­łem wtedy, że nikt obcy się mną nie za­in­te­re­suje, nie­ważne, czy pła­czę, czy umie­ram.

Mu­zykę ze słu­cha­wek mniej lub bar­dziej tłu­mił pęd me­tra w za­leż­no­ści od tego, czy przy­je­chał stary po­jazd czy now­szy. Oso­bi­ście uwa­ża­łem, że te star­sze miały wię­cej uroku niż ten, któ­rym obec­nie po­dró­żo­wa­łem, ale na dru­giej li­nii pod­sta­wiano tylko naj­now­sze mo­dele. W tych wcze­śniej­szych na­wet do­no­śny trzask drzwi prze­dzie­rał się przez słu­chawki, po­dob­nie jak po­wta­rzalny i me­ta­liczny ko­mu­ni­kat: „Na­stępna sta­cja”.

Gdy po­jazd mknął, ciało po­ru­szało się w jego ryt­mie.

Może wła­śnie te wszyst­kie bodźce po­zwa­lały mi się wy­ci­szyć i kil­ka­dzie­siąt mi­nut po­droży ko­iło moje my­śli. Nie­od­parte po­czu­cie sa­mot­no­ści w tym ogrom­nym mie­ście zni­kało, gdy wi­dzia­łem in­nych sa­mot­nie po­dró­żu­ją­cych.

Dzięki temu me­cha­ni­zmowi ra­dze­nia so­bie ze stre­sem zna­łem ko­lej­ność sta­cji na pa­mięć, cho­ciaż nie na każ­dej opusz­cza­łem po­ciąg. Nie mia­łem po­wodu, by je­chać na przy­kład na Ka­baty, ale lu­bi­łem się tam prze­sia­dać na ostat­niej sta­cji, by po­tem wsiąść w me­tro po­wrotne. I tak w kółko, aż po­ukła­da­łem my­śli i pod­ją­łem de­cyzję, co da­lej.



23 grud­nia, środa
Wschód słońca: 07:43
Za­chód słońca: 15:27

– Re­zy­gnuję – po­in­for­mo­wa­łem tre­nera.

Zna­leź­li­śmy się w tej sa­mej sce­ne­rii, co dwa dni temu. Pu­sty i duszny ga­bi­net na­uczy­cieli WF-u na skraju prze­rwy świą­tecz­nej. Tym ra­zem nie by­łem prze­mo­czony po prysz­nicu, a tre­ner nie za­ofe­ro­wał mi her­baty. Wpa­try­wał się we mnie, nie­wiele zdra­dza­jąc. Sta­ra­łem się nie do­strze­gać w jego oczach za­wodu, po­nie­waż opu­ści­łem dzi­siej­szy, w do­datku ostatni w tym roku tre­ning. Do­piero po nim po­ja­wi­łem się na hali, wcze­śniej go prze­czekałem, krą­żąc bez celu po parku ze słu­chaw­kami w uszach.

– Ostat­nio wy­da­wa­łeś się mocno zde­ter­mi­no­wany. Nie po­trze­bu­jesz wię­cej czasu, aby to prze­my­śleć?

– Nie. Nie chcę już mieć tego na gło­wie.

Tre­ner dał mi jesz­cze mi­nutę, abym się za­sta­no­wił nad kon­se­kwen­cjami, ale wpa­try­wa­łem się w niego upar­cie.

– Nie mogę zmu­sić cię do gry, je­śli tego nie chcesz. To przy­nio­słoby od­wrotny sku­tek, przy­naj­mniej do czasu, aż sam ochło­niesz i od­szu­kasz na nowo sens w tym spo­rcie. Choć, moim zda­niem, ko­chasz siat­kówkę – oznaj­mił, wsta­jąc z krze­sła. Góro­wał nade mną, mimo że sam by­łem cał­kiem wy­soki. – Dla­tego mam dla cie­bie inną pro­po­zy­cję.

– Co? – wy­pa­li­łem, nim ugry­złem się w ję­zyk. – Zna­czy, słu­cham?

– Je­śli po­trze­bu­jesz prze­rwy, do­brze. Jed­nak cał­ko­wite od­cię­cie się bę­dzie głu­potą, na którą, jako twój na­uczy­ciel, nie mogę po­zwo­lić. Chciał­bym ci za­pro­po­no­wać rolę asy­stenta.

Przez ostat­nie czter­dzie­ści osiem go­dzin my­śla­łem chwili, gdy zja­wię się w tym ga­bi­ne­cie i for­mal­nie odejdę z dru­żyny. Roz­kła­da­łem tę roz­mowę na czę­ści pierw­sze i ana­li­zo­wa­łem moż­liwe sce­na­riu­sze, przy­go­to­wu­jąc w gło­wie od­po­wie­dzi. Na ten roz­wój wy­pad­ków nie by­łem go­towy.

– Nie ro­zu­miem – od­po­wie­dzia­łem, gdy tre­ner cze­kał na ja­ką­kol­wiek re­ak­cję.

– Nie próż­no­wa­łem i po­roz­ma­wia­łem z pa­nią dy­rek­tor o twoim przy­padku. Nie przej­muj się, nie wcho­dzi­łem w szcze­góły. Wła­ści­wie to bar­dzo szybko prze­ko­na­łem ją do tego po­my­słu – tłu­ma­czył wy­raź­nie za­do­wo­lony z sie­bie. – Może udzie­lił się jej świą­teczny na­strój i spoj­rzała na to ła­skaw­szym okiem? Choć ja też po­tra­fię być prze­ko­nu­jący.

Ogól­nie mia­łem do­bre zda­nie o dy­rek­torce. Dbała o uczniów i nie po­tra­fi­łem ukryć za­sko­cze­nia, gdy na po­czątku wrze­śnia od­wie­dziła każdą z no­wych klas, aby się przed­sta­wić i po­znać pod­opiecz­nych. Ni­gdy nie spo­tka­łem się z tym, aby ktoś na tym sta­no­wi­sku zni­żył się do po­ziomu uczniów. Z re­guły ten, kto osiadł na tym stołku, już się nami nie in­te­re­so­wał.

– Uzna­li­śmy, że bę­dzie to dla cie­bie od­po­wied­nie roz­wią­za­nie – kon­ty­nu­ował tre­ner. – Nie chcemy, żebyś re­zy­gno­wał z koła za­in­te­re­so­wań, dla­tego przyjmę cię pod moje skrzy­dła. Po­znasz od pod­szewki, co ozna­cza kie­ro­wać dru­żyną. I bę­dziesz za­ła­twiać sprawy or­ga­ni­za­cyjne, a ty je­steś świet­nie zor­ga­ni­zo­wany – do­dał za­chę­ca­jąco. – Wciąż bę­dziesz czę­ścią dru­żyny, po­ma­ga­jąc w tre­nin­gach, ale nie bę­dziesz mu­siał grać. Do czasu, aż uznasz, że je­steś go­tów, by wró­cić.

Ode­brało mi mowę. Nie spo­dzie­wa­łem się ni­gdy do­bra od ży­cia, ale w tym mo­men­cie coś w końcu się prze­biło przez ma­skę spo­koju, którą pró­bo­wa­łem no­sić.

– Dla­czego pan to dla mnie robi? – za­py­ta­łem ze ści­śnię­tym gar­dłem, a słowa le­dwo prze­kro­czyły gra­nicę szeptu. – Po co tyle za­chodu wo­kół mnie? Ja je­stem ni­kim.

Tre­ner wstał i pod­szedł do mnie. Po­ło­żył mi ręce na ra­mio­nach i de­li­kat­nie je ści­snął, co mnie jesz­cze bar­dziej po­ru­szyło, bo fa­cet za­wsze był szorstki w oby­ciu.

– Nie je­steś ni­kim. I wiem też, że każdy, kto cho­ciaż tro­chę stara się być do­brym czło­wie­kiem, jest wart za­chodu. A ty je­steś nieco za­gu­bio­nym, ale do­brze za­po­wia­da­ją­cym się mło­dym męż­czy­zną. A poza tym ob­ser­wu­jemy cię od roku. Je­steś do­brym za­wod­ni­kiem i uczniem, po­tra­fisz po­go­dzić te dwa obo­wiązki, dla­tego wiemy, że w twoim wy­padku można zro­bić wy­ją­tek.

Spu­ści­łem głowę, za­sta­na­wia­jąc się nad jego sło­wami. Może ten kon­sen­sus nie był taki zły? W głębi serca ko­cha­łem siat­kówkę, gra­łem w nią od lat i kie­dyś nie­śmiało wią­za­łem z nią przy­szłość. Może ucieczka nie jest ra­tun­kiem?

– A co na to dru­żyna? – spy­ta­łem po­wąt­pie­wa­jąco. – Czy będą chcieli, abym się czymś ta­kim zaj­mo­wał…?

– Tak się aku­rat składa, że mogę po­dej­mo­wać de­cy­zje bez ich udziału. Py­ta­nie, jaka jest twoja. Je­śli się zgo­dzisz, za­czy­nasz po prze­rwie świą­tecz­nej. Wa­run­kiem jest, abyś utrzy­mał wy­soką śred­nią ocen, ale w twoim przy­padku się o to nie mar­twię. Go­rzej z Dą­brow­skim i Szul­cem. – Po­krę­cił głową z dez­apro­batą. A wi­dząc moje dal­sze wa­ha­nie, do­dał: – Po­wiem tak, Król. Ży­cie nie­czę­sto daje dru­gie szanse.

– Zgoda – wy­pa­li­łem po­spiesz­nie.

Spły­nęła na mnie na­gła ulga. Zdjęto ze mnie cię­żar, który od kil­ku­na­stu ty­go­dni spra­wiał, że le­dwo co się wy­nu­rzy­łem, a on znów mnie cią­gnął pod wodę. Tre­ner zdjął ze mnie pre­sję, którą na sie­bie na­ło­ży­łem, a jed­no­cze­śnie mo­głem wciąż być bli­sko uko­cha­nego sportu.

Na twarz tre­nera wy­pły­nął rzadko spo­ty­kany uśmiech, który i tak prze­ja­wiał się pod po­sta­cią nie­znacz­nego unie­sie­nia ką­ci­ków ust. Po­kle­pał mnie po ra­mio­nach, po czym zdjął z nich ręce, aby­śmy mo­gli uści­snąć so­bie dło­nie i tym sa­mym przy­pie­czę­to­wać na­szą umowę.

– Obie­ca­łem pani dy­rek­tor, że o czymś ci przy­po­mnę – do­dał. – Mamy szkolną te­ra­peutkę. Na pewno o tym wiesz. Pani Ko­ściuszko ma ga­bi­net przy bi­blio­tece. Ro­zu­miemy, że nie można ni­kogo do tego zmu­sić, ale chcę, abyś roz­wa­żył wi­zytę. – Uniósł dłoń, gdy już otwie­ra­łem usta, aby od­mó­wić. – Chcę, abyś wie­dział, ja­kie masz moż­li­wo­ści. Do­brze jest się cza­sem ko­muś wy­ga­dać, a z tego, co wi­dzia­łem, ty tego po­trze­bu­jesz. Oczy­wi­ście rów­nież je­stem dla cie­bie do­stępny.

– Nie chcę ni­czego obie­cy­wać.

– I słusz­nie, obiet­nice nie­wiele zna­czą – rzu­cił po­sęp­nie. – Jesz­cze jedna rzecz. – Cof­nął się do biurka i wy­su­nął szu­fladę za­my­kaną na klucz. Wy­cią­gnął z niej coś, co na po­czątku sko­ja­rzyło mi się z de­ską do kro­je­nia wa­rzyw, do któ­rej przy­kle­jona zo­stała byle jak po­gnie­ciona ko­karda. – Pro­szę. We­so­łych świąt. To dla cie­bie, na do­bry po­czą­tek – oznaj­mił, wrę­cza­jąc mi drew­nianą pod­kładkę do pi­sa­nia z klip­sem. Po­sła­łem mu py­ta­jące spoj­rze­nie. – Wpi­sa­łem „me­na­dżer spor­towy” w wy­szu­ki­warkę i pierw­sze, co się po­ja­wiło, to zdję­cie fa­ceta z pod­kładką. Uzna­łem, że ci się przyda w two­jej no­wej roli.

– Ja nic dla pana nie mam.

Tre­ner prych­nął.

– Jak to nic? Od stycz­nia za­su­wasz przy moim boku, a to nie jest ła­twa ro­bota. Kto wie, może jesz­cze za­tę­sk­nisz za bo­iskiem.

– Nie pla­nuję wró­cić do tego sportu – za­strze­głem.

– Mamy dużo czasu, całą twoją mło­dość.

Za­ci­sną­łem dło­nie na pod­kładce. Nie­wiele pre­zen­tów do­sta­wa­łem w ży­ciu, a ten był na­prawdę cenny.

– Mo­żesz już iść, Król. Wi­dzimy się po prze­rwie świą­tecz­nej. Od­pocz­nij.

– Tak, dzię­kuję. We­so­łych świąt – ży­czy­łem.

Tre­ner mnie od­pra­wił, więc wy­sze­dłem na ko­ry­tarz. Tam za­trzy­ma­łem się na chwilę, wpa­tru­jąc się po­now­nie w pod­kładkę, i mru­ga­łem za­cie­kle po­wie­kami, ta­mu­jąc wzru­sze­nie. W ogóle nie spo­dzie­wa­łem się ta­kiego ob­rotu sprawy. Cię­żar celu wy­pa­ro­wał i mo­głem na­brać po­wie­trza do płuc bez kłu­ją­cego bólu w klatce pier­sio­wej. Czy tre­ner spe­cjal­nie to zro­bił, aby od­cią­gnąć uwagę od mo­jej nie­zdro­wej, pie­czo­ło­wi­cie ho­do­wa­nej ob­se­sji…?

Po­chło­nięty my­ślami nie za­uwa­ży­łem, że skrada się chaos krę­co­nych, ja­snych wło­sów.

– I co? – do­py­ty­wał Kon­rad, ła­piąc mnie za ra­miona i po­trzą­sa­jąc. – Do­sta­łeś de­skę?

– To pod­kładka do pi­sa­nia – wy­ja­śni­łem i wsu­ną­łem ją do torby.

– Za­mie­rzasz coś pi­sać? Sprze­da­wać nią klapsy? Do­bra, po­trze­buję wię­cej in­for­ma­cji.

– Nie będę już grać, ale będę asy­sten­tem tre­nera. Me­na­dże­rem dru­żyny.

Tre­ner nie użył tego ostat­niego okre­śle­nia wprost, aby opi­sać nową rolę, ale brzmiała bar­dzo do­brze, gdy wy­po­wie­dzia­łem ją na głos.

– Co? – zdzi­wił się mój przy­ja­ciel. – Kor­nel, ty tak se­rio…? Kilka błę­dów nie prze­kre­śla cię jako siat­ka­rza. Pa­mię­tasz, jak na tre­ningu po­da­łem piłkę tak, że ude­rzyła ka­pi­tana pro­sto w twarz? Le­ciała mu krew z nosa. – Wzru­szył ra­mio­nami, jakby to nie była jego wina, że po ze­tknię­ciu piłki z twa­rzą le­ciała krew.

– Wiesz, że nie dam rady.

– Nie, nie wiem! – za­prze­czył wo­jow­ni­czo, po czym ro­zej­rzał się po ko­ry­ta­rzu, spraw­dza­jąc, czy ktoś nas słu­cha. – Po­wie­dzia­łeś mu?

– Nie.

– Masz tyle se­kre­tów, to nie­zdrowe – oce­nił, krę­cąc głową.

– Dzięki temu je­stem cie­kaw­szy – od­po­wie­dzia­łem z za­do­wo­le­niem.

– Ale za to jaki iry­tu­jący.

– I kto to mówi?

– Du­pek! Ale chyba na­leżą ci się gra­tu­la­cje.

– Tylko nie mów o tym ni­komu. Wolę mieć spo­kojną prze­rwę świą­teczną.

– Ja­sne, stary. Do­brze wiesz, że we mnie jak w stud­nię.

– To zna­czy, że jak rzucę w cie­bie mie­dzia­kami i po­pro­szę, abyś był ci­cho, to się w końcu za­mkniesz?

– Nie no, stary, hola, nie sza­lejmy – od­po­wie­dział, szcze­rząc zęby. – Se­krety za­trzy­muję dla sie­bie, chyba że są cie­kawe. Na szczę­ście je­steś naj­nud­niej­szym typ­kiem pod słoń­cem.

– Za­raz przy­walę ci pod­kładką.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: