Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Protegowana - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
27 maja 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
44,90

Protegowana - ebook

Ana to protegowana mafii, piękna dziewczyna o mrocznej przeszłości. Sprzedana w młodym wieku, trafiła do Ogrodów Ying. Dawno przestała być lekkomyślna i działała według zasad domu Cesarza, stając się egzekutorem Triad. Jej życie zostało stracone z chwilą wybuchu wojny gangów, gdy zabito jej rodzeństwo i ojca. Układy i zlecenia, życie bez nazwiska i bez miejsc, w których można zatrzymać się na dłużej – to jej codzienność. Oddano ją w ręce ludzi, którzy zrobią wszystko, aby wykorzystać jej umiejętności. Jednym z nich był Reginald Ashby. Podziemie przestępcze Londynu to wyrafinowani gracze. Ciągła walka o tereny i wpływy. Ana pragnie tylko wolności, którą musi okupić własną krwią, a następnie zabić tych, którzy stoją jej na drodze do jej odzyskania. TEJ AUTORKI W WYDAWNICTWIE WASPOS: cykl Dogs of Hell (Mój do zapomnienia #1, On jest mój #2, Burza w nim #3)

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: brak
ISBN: 978-83-8290-319-5
Rozmiar pliku: 1,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

15 marca
Londyn, Nothing Hill,
Paradise by way of Kensal Green
Godzina 21.23
Notatka od Cesarza:
Obiekty: Lonkovich, Koch, Berećko – neutralizacja.

Lotnisko.

Dla ludzi, którzy chcą tylko dotrzeć do celu, to niezła jazda – wsiadanie do samolotu i wysiadanie na drugiej półkuli. Dla mnie to kilkugodzinna dawka snu i śmietnik etniczny, gdyż spotykam tu osoby każdej narodowości i każda z nich kłoci się o swoją kolej bądź czeka, aby wsiąść do właściwego samolotu albo wysiąść na właściwym lotnisku. I dodatkowo modli się, aby nie przetrzepali jej bagażu. Mój był śmiercionośny. Jeśli złapią mnie imigracyjni, odpokutuję to ekstradycją. Tylko zapomniałam, jaki kraj widnieje w moim obecnym paszporcie. Żart stulecia dla wielkich oszustów na lotnisku to kac identyfikacyjny.

Złota rada Cesarza: zawsze utrzymuj, że pochodzisz z kraju, do którego przyleciałeś.

Nienawidziłam Anglii.

Naprawdę nienawidziłam tego zimna, wiatru i przeklętego deszczu oraz zapachu Londynu. Zwłaszcza tego odoru taniego piwa, zwietrzałych perfum i skóry siedzeń w taksówkach. Nigdy nie wiedziałam, w jakim miejscu wyląduję, ale w Anglii byłam trzykrotnie, i to w deszczowe dni. Miałam tu kontakty, ale informowanie ich, że zjawiłam się na zlecenie Cesarza, obudziłoby w nich chęć rywalizacji o moje zadanie i nie polepszyłoby ich wizerunku w moich oczach. Pieprzone płotki. Cesarz ich tak nazywał, jego ludzie, rozsiani po całym świecie, za kasę zrobiliby wszystko. Sprzedawali nawet własne rodziny.

Nie poświęciłam im czasu i unikałam spotkania psów Cesarza, omijając ich rewiry w Londynie. I tak jutro dowiedzą się z gazet, że sprzątałam tu dla ich szefa. Postaram się szybko zniknąć, zanim ktokolwiek mnie wytropi. Zadanie, które miałam wykonać, to neutralizacja. Wkopałam rosyjskiego przemytnika i zdrajcę w układ z ukraińskim sprzedawcą. Co gorsza, sukinsyn zwietrzył dobre pieniądze w tym biznesie z dala od chińskiego szlaku i sprzedał te informacje angielskim inwestorom. A ci odważniejsi postanowili sprzątnąć Cesarza z drogi. Taka była moja rola – ochraniałam interesy Złotych Ogrodów Cesarza.

Wplątałam się w matnię osiem miesięcy temu. Kolejne lotnisko budziło jedynie moją irytację. Spieprzyłam jedno zadanie, okłamując swojego informatora w kwestii czasu potrzebnego na ucieczkę z pewnego miejsca. Mogło mnie to kosztować głowę, a kosztowało utratę dumy. Zaszarżowałam swoją zbytnią pewnością siebie, ale dla mojego szefa liczyło się tylko wykonanie zadania, a z tego wyszłam obronną ręką. Drugim razem nie było tak łatwo. Dostałam potrójnie, i to przez własny egoizm. Oto byłam! Rozgoryczona, znudzona i wypalona. Zesłana do Dapo na przemyślenia, miałam to odpokutować za trzecim podejściem.

Cesarz przydzielił mi kolejne zadanie – jeśli zawiodę go kolejny raz, żółta rzeka obmyje moje kości w ostatniej drodze.

I tak znalazłam się na Heathrow. Oczywiście na lotnisku musiałam wypełniać te głupie formularze dotyczące mojego powodu pobytu w Londynie. Mój błąd! Mogłam wylecieć z innego kraju niż Chiny, gdzie po covidzie wszyscy byli podejrzliwi. Chciałam spotkać Sesarię, odpocząć i wpaść na nowinki. Sesaria była moją przybraną siostrą w klanie Cesarza Ying. Poza nią była jeszcze Avika. Miałam je tylko dwie – siostry, partnerki czy Aniołki Charliego.

To dlatego spóźniłam się na samolot do Hanoweru. Za dużo wina z Lauxon i słodkich bułeczek bao. Nie było szans, abym zdążyła do Hanoweru i stamtąd do Londynu. Teraz, gdy wypełniałam kartę turystyczną, strażnicy lotniska Heathrow przewracali swoimi pieprzonymi oczkami. Nie obchodziła ich kobieta o europejskim wyglądzie i podejrzanej reputacji, ale ja byłam przylatującą z Chin, miejsca X na mapie. Wessało mnie w czarną dziurę i mogłam sprowadzić kłopoty do ich kraju. Również przez diabelne bułeczki char siu bao, najlepsze tylko w Xintiandi.

Mój błąd. Jak tylko Cesarz się dowie, że poszłam na łatwiznę, nie chciałabym być w swojej skórze. W dodatku zostałam zatrzymana przez covid! Byłam martwa!

A w zasadzie byłabym, jeśli nie miałabym mózgu. Zamknęli mnie z miłą panią w pokoju na lotnisku. Musiałam wypełnić dokumenty. Strażniczka przeszukiwała mój bagaż podręczny. Francis Lonn i ja – zamknięte w małym pomieszczeniu, w którym śmierdziało niewątpliwe niedawno kładzioną białą farbą.

Marzyłam tylko o kawie i czymś na kaca. Najlepiej płynnym. Zmarszczki powstałe z przepracowania znaczyły twarz tej wysokiej czterdziestolatki. Wyglądała tak, jakby w całym swoim życiu nie zaznała zabawy, a jedynie wciskała się w ten uniform co rano. Ale z drugiej strony miała ładną figurę, może nawet była dość chuda i patyczkowata, a spod spodni w kant wystawały jej białe skarpetki. Jej czarne włosy wymagały pilnej koloryzacji, były spięte w tak ciasny kok, aż zabolały mnie cebulki. Być może właśnie to martwiło mnie teraz najbardziej. Gdy tak na nią patrzyłam, jak przeszukuje moje rzeczy, dostrzegłam w jej oczach odbicie samej siebie za kilkanaście lat. To wcale nie była taka odległa przyszłość, w której po powrocie z pracy do domu zapomniałabym zafarbować odrosty i martwiłabym się o te kilka zmarszczek oraz czy nie zapomniałam nakarmić kota. Pewnie nawet nie widziała, że miała sierść na mankiecie marynarki.

Zdawałam sobie sprawę, że w dziewięć sekund mogłabym stąd wyjść, a ona nie wrócić do domu. Tylko że wówczas Cesarz wysłałby mnie ponownie do Dapo, bym przemyślała swoją nierozwagę. Nie chciałam spędzić roku na cholernej pustyni, patrząc na mongolskich pasterzy i krowy.

Wyobraziłam sobie, że ta kobieta… Francis, miała męża i dzieci, ale nie nosiła obrączki, nie dostrzegałam też uśmiechu w jej wzroku. Nijakie ruchy, lakoniczne, makijaż z lat dziewięćdziesiątych, szminka w kolorze szkarłatu, który dawno osiadł w kącikach warg. Drżącymi rękoma przekładała moje rzeczy na stole. Kolejny razy sięgnęła po perfumy Armaniego w butelce w kształcie granatu i złotą zapalniczkę z grawerem rodziny Ying. Przesunęłam okulary w górę z nosa i wzięłam powolny oddech, chciałam wypuścić kwaśny posmak. Łyk kawy by mnie uspokoił, lecz nie zaproponowano mi jej, a to znaczyło, że nie będzie łatwo. Spoglądałam na zegarek. Było po szesnastej i cholera… to nie mój zegarek! Patek? Należał do Sesarii. Dlaczego miałam go na nadgarstku? Kiedy ona mi go wcisnęła? Musiałam do niej zadzwonić. Mój telefon leżał wśród rzeczy, które oglądała strażniczka, a ja po raz dziesiąty zerknęłam na arkusze, które wypełniłam dwie minuty po zamknięciu nas tu.

– Słuchaj, uhm… Francis?

Wyprostowała się i zerknęła na mnie.

– Czy ja muszę tu być? Wypełniłam dokumenty i odrobinę się śpieszę.

Przesunęłam papiery po stoliku. Francis zerknęła na nie, aby odnaleźć moje wpisy.

– Jak ma pani na imię? – zapytała sucho.

Cholera. Powiedziałam jej już kilkakrotnie.

– Jonna Milton.

– Jonna Milton – powtórzyła, oddając mi dokumenty. – Z Salisbury. To rutynowa kontrola, pani Milton.

Przytaknęłam, gapiąc się, jak przeszukiwała moją kosmetyczkę.

– Tak, rozumiem.

Tłumiłam swoją frustrację. Naprawdę. Wiedziałam, że może na to nie wyglądało, ale sama wpakowałam się w kłopoty i akurat kontrola była rutynowa. Obiecałam sobie nie popełniać więcej takich błędów.

Sięgnęłam po telefon i bezceremonialnie ją ignorując, pisałam do Sesarii wiadomość, jak to się stało, że miałam jej drogi zegarek, który dostała od jednego z kochanków w Moskwie. Nie zbyt dobrze pamiętałam poranek, gdy Sesaria odwiozła mnie na lotnisko. Zagotowało się we mnie, gdy dostrzegłam, jak strażniczka potraktowała mój woreczek z biżuterią. Kolczyki Chanel upadły na wykładzinę. Bąknęła przeprosiny, a ja udawałam, że to nic takiego. Moja cierpliwość się kończyła, co groziło wybuchem i zniszczeniem wszystkiego wokół. Mogłabym przysiąc, że kobieta upuściła je świadomie, widząc logo marki, ale nie chciałam dać się sprowokować tuż po przylocie. Moją karą było to, że mnie zatrzymano.

Miałam już dość tej sytuacji. Strażniczka oglądała sobie zegarki oraz bransoletki Bvlgari i Korsa. Przez całe życie pracowałam na to, aby nauczyć się być tym, kim mi kazano, a ludzie karmili mnie radami, jak przetrwać. Musiałam nauczyć się rozpoznawać ludzkie zachowania, abym w każdej chwili wiedziała, co dla mnie najlepsze.

Teraz musiałam grać znudzoną. Stukałam krwistoczerwonym paznokciem o telefon w obudowie od Gucciego i przeliczałam, jak szybko strażniczce przejdzie ochota na maltretowanie bogatej, pustej cizi, którą złapała. Właśnie tego chciała. Frances lubiła analizować, jak do tego doszłam, że stać mnie na torebkę od Prady i kozaczki od Jimmy’ego Choo. Płaszcz Hugo Bossa i wiele metek, które miałam na sobie. Nie chciała znać tej ceny. Połowa z tych rzeczy była tylko elementami układanki.

Wzięłam głęboki oddech i przesunęłam swój portfel po stole, zajrzałam do środka, miałam tam tylko funty. I zdjęcie. Dzieciaka, którego nie znałam. Czterolatek. Uśmiechnęłam się pod nosem. Matka. Szczerze mówiąc, to nigdy nie byłam dobra w graniu matek, miałam wtedy zbyt wiele szczegółów do zapamiętania. Zbyt wiele demonów. Zauważyłam jednak ten moment, kiedy strażniczka na mnie zerknęła i zaczęła sprzątać rzeczy ze stołu.

– Będzie mogła pani wrócić do domu – zapewniła formalnie.

– Dziękuję. Niech pani spojrzy na jego twarz – poprosiłam, wskazując zdjęcie. – John. Jego ojciec nie powinien był nadawać mu imienia swojego ojca. Nie jego wina, że urodził się w Kornwalii, a ja chciałam dać mu na imię Charles. Charles Milton byłoby miło. Nie jest żadnym Johnem, Jonathanem… nie znoszę tego prostackiego imienia.

Zadrżały mi wargi, ale kontynuowałam wywód, opowiadając, jak go urodziłam w szpitalu w Denver. Nie płakałam. Jego ojciec się spóźnił, a ja rodziłam z pomocą pielęgniarek. Za urodzenia mu syna otrzymałam piątą co do wielkości żółtą Birkin. Emocje były luksusem, na który bogaci nie mogli sobie pozwolić. Francis miała mnie już dość, bo odpowiadała monosylabami na moją wstrząsającą historię o tym, jak podczas powrotu z nart na jednym z lotnisk w Austrii straciłam torebkę Birkin.

I wiedziałam, że Frances już mnie nie żałowała ani mi nie zazdrościła. To filozofia Cesarza – sprawiać, aby ludzie mieli nas dość i odpuścili zastanawianie się, kim byliśmy. Miałam wmieszać się w relację i odejść. Gdy oddawała mi torebkę, znudzona spoglądałam na zegarek. Strażniczka przyglądała się mi przynajmniej przez dobrą minutę, pomagając pozbierać moje rzeczy. Ta mała oznaka uprzejmości sprawiła, że poczułam się lepiej. Nadal tego nie straciłam.

Podziękowałam jej, zabrałam torebkę i torbę podróżną, a ona życzyła mi dobrego dnia.

Zamiast odpowiedzieć, wzięłam kolejny oddech. Powstrzymałam się w ten sposób przed rozpoczynaniem kolejnej dyskusji. To by mi nie pomogło. I dlatego w taksówce do hotelu wszystko mnie drażniło. Widok zapyziałych uliczek, świsty samochodów, ruch lewostronny jak na karuzeli i te dudniące klaksony. A może kac po dwudziestu czterech godzinach nadal we mnie buzował. Jeśli będę nierozważna i rozkojarzona, szybko strącę głowę.

Podobnie było z moim ojcem – pomijając ten szczegół, że został brutalnie zamordowany. Zasługiwał na to, ponieważ był członkiem grupy przestępczej na Pradze. Zginął podczas porachunków mafii po przejęciu władzy w Warszawie. Miał do czynienia ze złymi ludźmi, dlatego też otrzymał odpowiednią karę. Właśnie w ten sposób zaczęły się moje kłopoty. Gdy umarł ojciec, jego stanowisko przejął wujek Tasak, a potem jego brat, wujek Bernard, znany, jako Berni Browicki. Ja dostałam się pod jego kuratelę. Byłam protegowaną szefa mafii i córką ich wroga – świadka koronnego Elżbiety Sareckiej, żony Kozaka. Właśnie tak załatwiali sprawy wielcy tego świata – sprzedawali pozostałości po poprzednikach majętnym i wpływowym handlarzom ludzi. Po śmierci mojego ojca pozostawiono mnie samej sobie. Miałam wtedy czternaście lat. Mogłam zostać albo dziwką, albo protegowaną wujka Berniego. Dalsi znajomi i matka zamietli sprawę pod dywan i oddali mnie Berniemu. Za pieniądze i ucieczkę z kraju.

Wtedy byłam tylko nastolatką chcącą się zbuntować, więc musiałam zostać wychowana. Wujek Berni wybierał szkoły, najpierw trafiłam do New Brunswick. Tam poznałam Avikę i Sesarię. Potem przeniesiono nas do Ogrodów Ying. Ale teraz byłam dorosła – w wieku dwudziestu dziewięciu lat czułam się starsza, niż byłam. Na trzydziestkę chciałyśmy z siostrami polecieć na Hawaje, aby choć raz zobaczyć zachód słońca z miejsca, gdzie nikogo nie zabiłam. I cholera by mnie wzięła, jeśli dowiedziałabym się, że Sesaria tam już była.

Czy żałowałam siebie? Nie. Ogrody Ying to dom Ying w środku przestępczego centrum Szanghaju. Był dla mnie jak ekskluzywna uczelnia dla panien, do której trafiłam, mając dziewiętnaście lat. Ostatnie dziesięć lat ukształtowało mnie na kobietę o własnych pragnieniach i sile. Zamierzałam zrobić wszystko, co w mojej mocy, aby osiąść w jednym miejscu. Nie mogłam uciec. My nie uciekaliśmy – nie, gdy mogła spotkać nas śmierć za zdradę. Ja nigdy nie będę zdrajcą. Było to dla mnie bardziej osobiste niż kiedykolwiek będzie dla innych, ponieważ moja matka była zdrajczynią.

I właśnie dlatego siedziałam teraz w taksówce i czekałam, aż dowiezie mnie z lotniska do hotelu w Nothing Hill. Klęłam wszystkich tych idiotów, którzy wymyślili covid. Prawdę mówiąc, to te wszystkie kłopoty zaczęły się już dawno, wirus był tylko społecznym paraliżem. Mimo to i tak współczułam kobiecie, którą widziałam w lustrze taksówki. Bogatej snobce, która jak mówiła jej twarz… urodziła się dla kaprysu. Jeżeli dobrze by się przyjrzeć, to wskazówki dotyczące ludzi zawsze można było dostrzec w ich ciele. Taksówkarz mówił po irlandzku i słuchał cicho rocka, aby nie urazić klienta. A jego spojrzenie podpowiadało mi, że ma już za sobą najlepsze lata w pracy. Słuchałam irlandzkich ballad w korku na King’s Road, zastanawiając się, czy będę nucić tę melodię, wracając do Ogrodów Ying.

Zameldowałam się w hotelu na nazwisko Milton, miałam pokój na czwartym piętrze. Angielski styl sprawiał, że się dusiłam. Rzuciłam walizkę na łóżko i otworzyłam ją. Sprawdziłam godzinę. Osiemnasta trzy. Miałam czas na wzięcie prysznica, krótką drzemkę i przygotowanie się. Usiadłam na materacu i zapatrzyłam się w swoje odbicie w telewizorze.

Dawno temu Cesarz powiedział mi, że nie powinnam płakać, nie, gdy byłam daleko od domu, gdzie nie mogłam się schować. Powiedział, że nie powinno mi zależeć na zemście, bo zemsta nie przynosiła ukojenia, więc tego nie robiłam. Zdusiłam to wszystko i żyłam tak, jak mi kazano; tak, jak umiałam najlepiej. Nie miałam złego życia, nie, gdy trafiłam do Cesarza. Ten człowiek nauczył mnie, jak radzić sobie z emocjami, i dał rodzinę. Prawdę mówiąc, to ja tak czułam. Ale nie można było się tego spodziewać po facecie, który miał władzę i wielkie pieniądze. Cesarz kupował ludzi i czynił ich wiernymi sobie. Rządził triadami. Ten facet o wyglądzie Henry’ego Goldinga już od lat mógł śmiało ubiegać się o wielkie role w Hollywood. Był zawsze elegancki, obyty i mówił perfekcyjnie w czterech językach. W tych, w których prowadził interesy. Grał każdą z ról po mistrzowsku, to on nauczył nas wszystkiego. Można by pomyśleć, że byłyśmy aniołkami Cesarza Ying. Był jak nasz starszy brat, wystarczyło zadzwonić, a on przyjechałby po mnie z końca świata. Dlatego za nim podążaliśmy. I nie obchodziło mnie, co sobie o mnie pomyślą inni. Musiałam wypełnić zadanie.

Obejrzałam pokój hotelowy, sprawdziłam podsłuch magiczną zabawką w aplikacji telefonicznej made in Dangan. Zaciągnęłam zasłony w oknach i wróciłam po drugą walizkę zostawioną w korytarzu. Otworzyłam ją, wyjęłam ubrania na materac. Interesowało mnie jej drugie dno, znalazłam tam dwa paszporty z moim zdjęciem, na którym mogłam być starsza, ale szybko przeczytałam dane, aby je sobie przyswoić. Gdy będę miała zamkniętą drogę powrotu, przynajmniej będę mogła przybrać nową tożsamość. Sig sauer z tłumikiem i zapasowy glock z podstawowym uzbrojeniem, bez numerów seryjnych. Zapas naboi, mój ulubiony nóż goken i pas na udo shuriken1. Zestaw podstawowy dla majsterkowicza.

Byłam gotowa. Denerwowałam się, to reakcja na to, że byłam w obcym miejscu i nie znałam rozplanowania przestrzeni. Postukałam stopą o podłogę i rozejrzałam się po pokoju, byłam jak mizofobik – nie dotykałam niczego, jeśli nie miałam rękawiczek. Nie cierpiałam tego ograniczenia. Tych pstrokatych ścian, zapachu odświeżacza powietrza i lilii w bukiecie na małym stoliku pod telewizorem.

Sen. Nie mogłam zasnąć, to moja zmora. Zapachy zawsze drażniły mnie przed snem. Wierciłam się na łóżku, wsłuchiwałam w ruch za oknem. Materiał mnie drażnił, a piżama nie pomagała się rozluźnić, zacisnęłam usta i przymknęłam powieki. Roztrojenie. To będzie mnie drogo kosztować.

Sen to gadzina, która była tylko odpoczynkiem umysłu, nim wracały do mnie te wszystkie informacje, które powinnam była przyswoić. Ubrałam się w czarny garnitur od Givenchy i botki od YSL. Miałam czas włożyć perukę, zrobić perfekcyjny makijaż i przygotować się. Nie mogłam się wyróżniać. Chwyciłam za czarną torebkę i znalazłam białą wizytówkę, z którą zamierzałam wyjść. Pieprzeni ochroniarze nie mogli mnie odesłać z kwitkiem. Wstałam z materaca. Spoglądając w lustro, widziałam obcą osobę. Kobietę z dumnie wysuniętym podbródkiem, czerwonymi wargami jak po pocałunkach, zielonymi oczami – które nie należały do mnie – za wachlarzem doklejonych rzęs i rysami skorygowanymi dobrym makijażem. Klasa biznes polegała na dopasowaniu się do towarzystwa, w którym się będzie bywać. Ja wchodziłam do terrarium węży i musiałam ostrożnie stawiać kroki.

Spakowałam walizkę i postawiłam ją przed drzwiami. Wychodząc, ostatni raz ostrożnie zlustrowałam wnętrze, a zwłaszcza położenie drobnych przedmiotów, które mogły zdradzić, że ktoś tu grzebał pod moją nieobecność.

Podążyłam na dół, zapinając guziki płaszcza i sprawdzając, czy miałam drobne na taksówkę oraz czy telefon miał funkcję automatycznego niszczenia informacji po przyłożeniu do niego innego palca niż mój.

Gdy dotarłam do Paradise by way of Kensal Green, była dziewiąta. Zamówiłam turecką kawę, starałam się nie rozglądać po ekskluzywnym wnętrzu i wręczyłam kelnerowi swoją wizytówkę. Uśmiechnął się profesjonalnie i odszedł bez słowa. Zostałam zapowiedziana. Było tu niewiele kobiet, to lokal dla dużych chłopców, bawiących się w piątkowe wieczory. Dżentelmenów. Garnitur pomagał mi mieć jaja. Nie widziałam psów, ale było tu kilku ochroniarzy. Kłębili się przy korytarzu prowadzącym do palarni. Pochyliłam się, aby złapać balans na krześle, i podciągnęłam nogi do siebie, starając się wpasować w piękną boazerię za mną.

Pozycja rozluźniona, byłam tu, bo musiałam. Była to prosta rola, wystarczyło nie patrzeć na innych. Ich śmiech, zapach cygar i palonej kawy z najdalszych zakątków świata drażnił moje nozdrza. Musiałam wykonać dobry ruch, by nie zostać rozpoznaną; dużo uwagi poświęcić na ruch łokcia, żeby móc przysunąć go do mojego boku. Mogłam tam wyczuć broń ukrytą pod marynarką? A mimo to całe wieki zajęło mi opanowanie tej pozycji. Gdybym była grzeczna, byłabym spokojniejsza.

Kelner wrócił, zdjął płaszcz z krzesła, oddał mi go i wskazał mi korytarz wewnątrz klubu.

– Pan Koch zaprasza, pani Milton. Proszę za mną.

Nie byłam typem dziewczyny, która analizowała każdy powód kryjący się za rozgrywką na szczycie. Po prostu to robiłam. Wzięłam płaszcz i torebkę, pozostawiając na stoliku należność z napiwkiem. Podążyłam za kelnerem i już przy wejściu do drugiej części klubu zostałam zatrzymana przez trzech rosłych facetów.

Ochroniarze. Jedni mieli symbol tygrysów na nadgarstkach, to typowe oznaczenie dla siły rodu Kocha. Nie znałam ich, ale ich mimikę już tak – zaciśnięte usta to typowa sztuczka, której uczą na lekcjach samoobrony dla ważniaków. Przeszukiwał mnie tylko jeden z nich – Ruski, sądząc po zarośniętej brodzie i smrodzie papierosów – więc uniosłam dłonie, chcąc, aby zrobił to swobodnie, i nawet się nie uśmiechnęłam.

Magia polegała na tym, że mógł mnie macać, ile chciał, nie wyczuł nic, co by go pobudziło. Intymne pobudzenie było tylko grą dla wybranych. Słyszałam, jak ciężko oddychał tuż przy moim uchu. Zapach jego taniej wody kolońskiej był intensywny. Przestrzeń pomiędzy nami była ciasna, a on skupił się na moich piersiach, sunął dłońmi w dół, szukał czegoś w okolicach kostki. Jeżeli chodziło o mnie, do głowy przychodziła mi tylko jedna myśl… Mogłam go powalić na plecy i zastrzelić, ale w korytarzu znajdowało się pięć innych osób. Dwie z lewej, trzy z prawej. Nie wiedziałam, kto był na końcu korytarza. Stał ukryty w cieniu, ale widziałam okulary i szkocką kratę na jego marynarce.

Pomyślałam o tym, czego tak nienawidziłam w Anglii. Baetlesów, bo nie stworzą już superprzeboju. Madonny, bo czas jej nie ominie, i Victorii Beckham za stworzenie sukienek za ciasnych na mnie w biuście. Zamknęłam oczy, wyprostowałam ręce i wypuściłam powietrze. Wielkolud obmacywał drugą łydkę, mięśniak z twarzą Ivana Drago przeszukiwał mnie skrupulatnie.

– Jest czysta – oznajmił pozostałym.

– Jak łza – dodałam brawurowo.

Rozległy się trzy głębokie oddechy. Wciągnęłam powietrze nosem i opuściłam dłonie. Moja równowaga nigdy nie była lepsza. Koordynację miałam idealną. Zostałam przepuszczona do środka. Wyższy mężczyzna, czarnoskóry, wskazał mi drzwi do celu. Mój oddech przyśpieszył.

Nie skupiasz się, Ana.

Usłyszałam w głowie głos Sesarii. Uratowało mnie to.

Uśmiechnęłam się i czekałam, aż drzwi się przede mną otworzą. Dobrze wiedziałam, że byłam cholernie skupiona, ale pewnie nigdy bym się do tego nie przyznała. Sesaria nie chciała, abym przez nieuwagę straciła życie. Przez ostatnich kilka miesięcy wygłosiła już kilka pięknych przemówień na ten temat, mogłam jej posłuchać. Byłoby to nawet słodkie, gdyby nie to, że Sesaria sama nigdy nie skupiała się dostatecznie.

Pokój, do którego mnie zaprowadzono, był przytłaczający – czerwone ściany, wiśniowe drewno i złote wzorzyste kotary. To palarnia, gdzie faceci siedzieli przy stole, grając w pokera. Palili cygara bądź papierosy i pili brandy. Dobrą brandy albo whisky. Kobieta tu była grzechem. Ja nim byłam. Ich wzrok skupił się na mnie. Ubrana w garnitur o męskim kroju czekałam, aż drzwi zamkną się za mną bezgłośnie.

Byli zmieszani moim pojawieniem się, tylko Koch wiedział, dlaczego tu byłam.

– Przysyła cię Cesarz? – zapytał rudowłosy Koch z zadowolonym uśmiechem. Wyciągnął do mnie dłoń, aby wskazać miejsce przy owalnym stoliku. – Proszę, usiądź z nami. Pijesz brandy?

Nie pijałam brandy z przemytu, okupionej krwią niewinnych.

– Cesarz pozdrawia.

Nie czekałam, bo zaskoczenie było moim sojusznikiem. Na lewo siedział Lonkovich w zielonym garniturze, wyglądający na gangstera z getta: ostrzyżony na krótko i z tatuażami na dłoniach. Lonkovich, syn murarza i ruskiej radnej służb porządkowych. Kupił od chińskiego pośrednika metki starych fabryk odzieżowych i sprzedawał na Starym Kontynencie. Koch, staruszek po sześćdziesiątce z irańskiej matki i ojca nazisty. Kupował od Cesarza broń i sprzedawał ją do Iraku, Iranu i Afryki w promocyjnej cenie. I nie byłoby problemu, gdyby nie zgadał się razem z Lonkovichem i nie przeprowadził się do Londynu, gdzie był większy rynek broni. Broń Cesarza zmienił na ukraińską domową robociznę. I tak Koch wycofał się z interesów na Wschodzie.

Strzeliłam szybko z lewej ręki. Tłumik zagłuszył strzały, ale wiedziałam, że upadając na stolik, mężczyźni narobią bałaganu. Byłam przy twarzy Berećki, którą zapamiętałam jako pulchną i pomarszczoną, pocił się i jęczał cichą prośbę. Nadwaga i piwo zaszkodziły mu, gdy dorobił się na pracy swoich rodaków. Jego ulubioną rozrywką było siodłanie swoich kochanek i ujeżdżanie ich na rodeo jak dzikie klacze, a to również mu nie służyło, zwłaszcza w nadmiarze. Berećko był ukraińskim przemytnikiem broni, który chciał pozbyć się Cesarza z Anglii. Teraz upadał na stolik z impetem. Przesunęłam lufę w prawo. Blondyn w brązowym garniturze siedzący obok Berećki z parą kart w dłoni i cygarem w drugiej. Miał całkiem przystojną twarz, pociągłą, ogoloną i naciągniętą chirurgicznie w niektórych miejscach, zaczesane do tyłu włosy, aby odsłonić arystokratyczną szczękę. Michael Bay York nie uśmiechał się, pozostając skupiony. Nie wiedziałam, dlaczego tu był, ale ja nie miałam go na liście. Ale jeśli był tu York… to obok niego siedział jego pies – Reginald Ashby.

Dostrzegłam ruch po jego prawej stronie.

To stało się w chwili, gdy mnie zauważył – wielki, niesamowity zabójca na zlecenie Yorka. Diuk, albo ktoś równie szlachecki, przynajmniej zapłacił za ten przywilej, nie urodził się z nim. Miał jakiś metr dziewięćdziesiąt pięć wzrostu, nawet siedząc, sprawiał wrażenie faceta nie na miejscu. Jego piękną twarz przecinało kilka blizn z czasów, gdy był tylko ulicznym dostawcą Yorka, teraz zakrywał je zarost, ale dla mnie wyglądał jak profesorek z zapyziałej uczelni. Zawsze chciałam go znów zobaczyć. Teraz czesał włosy do tyłu, przylizywał je schludnie, nosił okulary nadające mu ten srogi wygląd inteligenta, a kilka zmarszczek przecinało jego czoło. Był odurzającym połączeniem szorstkiego mężczyzny i sprytnego przestępy. Mądrego na tyle, aby nosić drogą koszulę i płócienną kamizelkę do krawata.

Szkoda tylko, że nie zdawałam sobie sprawy z tego, iż narobiłam sobie wrogów. Eliminacja Yorka sprawi mi kłopoty. Kurwa, on już był kłopotem. Przesunęłam dłoń z bronią z Ashby’ego na Yorka.

Zapłacę za to słono.

– Nie, Ana! – krzyczał Ashby.

Spojrzałam Ashby’ego i zawahałam się.

Mój oddech nieco się uspokoił.

Mówią, że koniec przychodzi wtedy, gdy człowiek spogląda śmierci w oczy. Ja umrę w dniu, w którym przestanę się wahać.

Były to słowa Cesarza, ale teraz byłam ich świadoma. Reginald Ashby patrzył na mnie zza tych profesorskich okularów, jego spojrzenie zalewał gniew. Nie mogłam zabić sojuszników Cesarza, więc nie pozostało mi nic innego, jak się wycofać. Przestałam się skupiać na twarzy Yorka, prezydenta świata podziemnego Londynu i wielkiego inwestora w interesy Cesarza. Został nieświadomie zamieszany w sprawę ukraińską, a teraz próbował uspokoić wrogów Cesarza z pomocą Kocha i Berećki. Właśnie weszłam mu w drogę. Kurwa. Musiałam to zgłosić. Wchodziłam w ich biznes, a ktoś zapomniał ich uprzedzić, że Berećko i ten pieprzony szpieg Ruskich – Lonkovich – byli na liście Cesarza do neutralizacji.

Zostałam rozpozna.

------------------------------------------------------------------------

1 shuriken – dosłownie „ostrze ukryte w dłoni”, rodzaj małej broni o ostrych krawędziach i różnym kształcie, służącej do rzucania we wroga.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: