Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Próżniowe kwiaty. Stacje przypływu. Opowiadania najlepsze - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
20 stycznia 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
90,00

Próżniowe kwiaty. Stacje przypływu. Opowiadania najlepsze - ebook

Wyjątkowa książką, będąca przeglądem niezwykłej kariery mistrza opowieści Michaela Swanwicka. Zawiera dwie powieści (Próżniowe kwiaty i Stacje przypływu) oraz wybór opowiadań obejmujących prawie ćwierć wieku. We wszystkich tekstach widać jego dalekosiężną i żywą wyobraźnię, jedną z najwybitniejszych we współczesnej literaturze. Od najtwardszej fantastyki naukowej po najczystszą fantasy, od otuchy po rozpacz, wszystko tu skrzy się literackim talentem.

Na kartach tej książki czci się Janis Joplin jak boginię, nastolatki schodzą w dół po brzegu świata, zombiaki stają się produktem, mściwy facet goni magika po powierzchni świerszcza wielkości planety, Vermont atakują dinozaury, z Nowego Jorku kursuje pociąg do piekła, a dwaj sympatyczni postutopijni hochsztaplerzy, Darger i Demobil szukają szczęścia w Labiryncie Buckingham.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67353-74-8
Rozmiar pliku: 1,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

podzię­ko­wa­nia

Podzię­ko­wa­nia należą się Marianne za nazwa­nie _Pequ­oda_, komórki nie­zróż­ni­co­wane i za wypeł­nie­nie życiem kro­pli sto­ją­cej wody; Jac­kowi Dan­nowi za wer­sety pisma Pusz­kina; Bobowi Wal­ter­sowi za pod­su­nię­cie ple­zjo­zau­rów i pro­jekt ska­fan­dra próż­nio­wego Wyetha; Gre­gowi Fro­stowi i Timowi Sul­li­va­nowi za porady w ostat­niej chwili; Tomowi Pur­do­nowi za śnia­da­niowe piwo; Gard­ne­rowi Dozois ze zwy­kłych powo­dów i Vir­gi­nii Kidd za cier­pli­wość. Wspar­cia finan­so­wego dostar­czył fun­dusz M. C. Por­ter Endow­ment for the Arts. A szcze­gólny dług wdzięcz­no­ści mam wobec Maria Rupsa, Eda Bry­anta i Dona Kel­lera za iry­tu­jące uwagi.1. rebel

1

Rebel

Nie wie­działa, że umarła.

Tak naprawdę umarła nawet dwa razy – pierw­szy był wypad­kiem, ale drugi to samo­bój­stwo. Teraz kor­po­ra­cja, która była jej wła­ści­cie­lem, zde­cy­do­wała, że powinna umrzeć raz jesz­cze, by w ciągu kilku naj­bliż­szych mie­sięcy zasi­lić milion zmar­no­wa­nych żywo­tów.

Ale Rebel Eli­za­beth Mudlark nie miała o tym poję­cia. Wie­działa tylko, że coś się nie zga­dza i że nikt nie chce z nią o tym poroz­ma­wiać.

– Dla­czego tu jestem? – spy­tała.

W polu widze­nia poja­wiła się twarz leka­rza. Była chyba pokryta demo­niczną maską czer­wo­nego i zie­lo­nego wetware’owego malo­wa­nia, które nie­mal potra­fiła odczy­tać. I nosiła ten okropny zapro­gra­mo­wany uśmiech, który podobno miał doda­wać otu­chy – kąciki ust ści­skały jego policzki w białe okrą­głe wzgórki.

I tę stę­żałą tru­pią twarz skie­ro­wał ku niej.

– Och, tym bym się nie przej­mo­wał.

Rząd zakon­nic prze­pły­nął w górze; ich piersi koły­sały się nie­win­nie, welony były wykroch­ma­lone i białe. Z gra­cją małych sta­tecz­ków sunęły wzdłuż magne­tycz­nej liny w osi miej­skiego kani­stra. Taki widok był powszechny, nawet swoj­ski. Ale wtedy per­cep­cja Rebel fik­nęła kozła i zakon­nice stały się nie­wy­po­wie­dzia­nie obce, dry­fu­jące gło­wami w dół na tle ogrom­nych ścien­nych okien, zim­nych od nie­skoń­czo­nych smug jaskrawo migo­tli­wych gwiazd, osa­dzo­nych w nocy. Takie rze­czy musiała widy­wać już tysiące razy, ale teraz, bez żad­nego ostrze­że­nia, jej umysł wrza­snął _dziwne dziwne dziwne_ i w żaden spo­sób nie mogła zro­zu­mieć, co widzi.

– Niczego nie pamię­tam – oznaj­miła. – Cza­sami nawet nie mam pew­no­ści, kim jestem.

– To cał­kiem nor­malne – zapew­nił ją dok­tor. – W danych oko­licz­no­ściach.

Znik­nął za jej głową.

– Sio­stro, pro­szę na to spoj­rzeć.

Dołą­czył do niego ktoś, kogo nie widziała. Roz­ma­wiali cicho przez chwilę. Rebel na moment zagry­zła zęby.

– Przy­pusz­czam, że cały czas zda­rzają się panu takie sytu­acje.

Nie zwró­cili na nią uwagi. Aro­mat róż z żywo­pło­to­wych para­wa­nów był ciężki, słodki, tak mocny, że aż duszący.

Ruch wzdłuż osi nie usta­wał.

Gdyby mogła cho­ciaż ruszyć ręką, Rebel zacze­ka­łaby, aż dok­tor pochyli się nad nią za mocno, a wtedy spró­bo­wa­łaby wydu­sić z niego prawdę. Ale była unie­ru­cho­miona, nie­zdolna nawet do prze­krę­ce­nia głowy. Mogła tylko patrzeć w górę na prze­pły­wa­ją­cych ludzi i wiru­jące mono­ton­nie gwiazdy. Pasy habi­tatu po obu stro­nach stropu zabu­do­wane były plat­for­mami i sztucz­nymi wzgór­kami, wynu­rza­ją­cymi się niczym wyspy z gwiezd­nego morza. Przy ich brze­gach grupy wyciecz­ko­wi­czów prze­su­wały się nie­kiedy na płasz­czy­znę okna – czarne punkty, widoczne tylko wtedy, gdy prze­sła­niały gwiazdy albo inne miej­skie kani­stry. Dziwna pla­neta prze­su­nęła się znowu.

– Chcemy zacze­kać jesz­cze dzień przed ope­ra­cją – oświad­czył w końcu dok­tor. – Ale per­sona usta­bi­li­zo­wała się cał­kiem ład­nie. Jeśli jej stan nie zmieni się poważ­nie, jutro możemy ciąć.

Skie­ro­wał się do drzwi.

– Chwila! – krzyk­nęła Rebel. Lekarz zatrzy­mał się i obej­rzał: mar­twe oczy oto­czone farbą pod kępą rudych wło­sów. – Czy wyra­zi­łam zgodę na tę ope­ra­cję?

Znowu skie­ro­wał na nią ten swój wście­kle uspo­ka­ja­jący uśmiech.

– Och, nie sądzę, by to było istotne – stwier­dził. – Prawda?

I znik­nął, zanim zdą­żyła odpo­wie­dzieć.

Kiedy pie­lę­gniarka popra­wiała dyski adhe­zyjne na czole i za uszami Rebel, na chwilę wpły­nęła w jej pole widze­nia. Była zakon­nicą: tęga kobieta z podwój­nym pod­bród­kiem i pło­ną­cymi w oczach wizjami Boga. Wcze­śniej, kiedy Rebel wciąż była senna i nie do końca świa­doma, zakon­nica przed­sta­wiła się jako sio­stra Mary Radha. Teraz Rebel widziała, że tamta maj­stro­wała przy swoim wetwa­rze – obwody mistyczne pod­krę­ciła tak mocno, że led­wie mogła nor­mal­nie funk­cjo­no­wać.

Rebel odwró­ciła wzrok, by ukryć swe myśli.

– Pro­szę, włącz – wymru­czała.

Pła­ski ekran przy dol­nej czę­ści posła­nia roz­ja­śnił się i otwo­rzył ency­klo­pe­dię kodów medycz­nych. Szybko prze­łą­czyła go na coś nie­szko­dli­wego… Pry­mi­tywne struk­tury eko­lo­gii atmos­fer meta­no­wych. Udała, że tekst ją zacie­ka­wił.

– Sio­stro… – ode­zwała się od nie­chce­nia, gdy pie­lę­gniarka już wycho­dziła. – Ekran jest pod dość nie­wy­god­nym kątem. Może sio­stra prze­chy­lić go tro­chę do przodu? – Pie­lę­gniarka speł­niła prośbę. – Tak, w ten spo­sób. Nie, odro­binę… O, ide­al­nie.

Rebel uśmiech­nęła się i przez chwilę sio­stra Mary Radha roz­ko­szo­wała się tym prze­ja­wem uni­wer­sal­nej miło­ści. Po czym odpły­nęła.

– Pie­przona świę­toszka – mruk­nęła Rebel. – Dzię­kuję – rzu­ciła do ekranu.

Wyłą­czył się.

Jego powierzch­nia była gładka i lśniąca. Po wyłą­cze­niu w ciem­nej płasz­czyź­nie odbi­jała się dolna część łóżka i wisząca tam karta infor­ma­cyjna.

Rebel szybko odczy­tała odwró­cone sym­bole. Były tam dwa uprosz­czone pier­ście­nie per­son, jeden ozna­czony jako Ory­gi­nalny, drugi jako Aktu­alny. W ogóle nie były do sie­bie podobne. Dalej był sym­bol przy­go­to­wa­nia do psy­cho­ope­ra­cji i trzy kolejne, które w naj­więk­szym skró­cie ozna­czały, że nie ma żad­nych szcze­gól­nych wska­zań medycz­nych. Niżej, gdzie powinno być jej nazwi­sko, wydru­ko­wano jedną linijkę tek­stu. Rebel odczy­tała ją dwu­krot­nie, litera po lite­rze, żeby mieć pew­ność: „Wła­sność Deut­sche Naka­sone GmbH”.

Gniew uniósł się w Rebel niczym dzi­kie białe zwie­rzę. Zaci­snęła zęby, ścią­gnęła wargi i nie pró­bo­wała z nim wal­czyć. Chciała tej zło­ści. Była sprzy­mie­rzeń­cem, jej jedyną przy­ja­ciółką. Ogar­niała jej spa­ra­li­żo­wane ciało jak sza­le­jąca burza kłów, szpo­nów i prze­mocy.

A potem ta wście­kłość prze­sło­niła jej świa­do­mość sie­bie, wepchnęła ją w głę­binę. Tonąc, spły­nęła w mroczny chaos, w mętną bez­na­dzieję, która nie miała nazwy ani sensu, gdzie utra­ciła swoją twarz, swoje ciało, swoją istotę. Była demo­nem, tępo obser­wu­ją­cym pły­ną­cych w powie­trzu ludzi i prze­su­wa­jące się w bok gwiazdy, i nie­na­wi­dziła ich wszyst­kich. Chciała zgnieść w dło­niach wszyst­kich razem, mia­sta, gwiazdy i ludzi, bez róż­nicy, ule­pić miękką kulkę, gdy będzie się śmiała, a czarne łzy popłyną jej z oczu…

***

Wynu­rzyła się ze swej fugi osła­biona i zała­mana.

– Pro­szę, podaj czas – pole­ciła i ekran posłu­chał.

Minęły cztery godziny.

Jakaś kobieta weszła do wnęki, chuda z zie­lo­nym malo­wa­niem twa­rzy i w skó­rza­nej uprzęży – jakaś bio­tech­niczka niskiego poziomu. Nucąc pod nosem, zaczęła przy­ci­nać ściany żywo­płotu. Pra­co­wała meto­dycz­nie, obse­syj­nie wręcz, zatrzy­mu­jąc się co jakiś czas, by umie­ścić różę na wła­ści­wym miej­scu.

– Hej, kum­pelo – ode­zwała się Rebel. – Zrób mi przy­sługę.

Jej ocię­ża­łość znik­nęła bez śladu, kiedy w żyłach popły­nęła adre­na­lina. Bły­snęła uśmie­chem.

– Hmm? Ach! No… o co cho­dzi? – Kobieta z wyraź­nym wysił­kiem ode­rwała się od pracy.

– Wycho­dzę stąd za parę godzin, a nikt nie pomy­ślał, żeby mi dać jakieś ciu­chy. Jak skoń­czysz, mogła­byś może zaj­rzeć do gdzie-tam-trzeba i prze­ka­zać, żeby coś mi przy­nie­śli?

Kobieta zamru­gała.

– No… jasne, chyba mogę. Czy twoja pie­lę­gniarka nie powinna tego przy­pil­no­wać?

Rebel prze­wró­ciła oczami.

– Ona widzi uni­wer­salne prze­zna­cze­nie w gwiaz­dach i sens ist­nie­nia w kwit­nie­niu róży. Ale w takich dro­bia­zgach mar­nie sobie radzi. Sama wiesz, jak to z nimi jest.

Każdy, kto pra­co­wał w szpi­talu z zako­nem opie­kuń­czym, na pewno łatwo mógł w to uwie­rzyć.

– No tak… Pew­nie, czemu nie?

Kobieta wró­ciła do pracy, wyraź­nie zado­wo­lona, że roz­mowa się zakoń­czyła. Zanim wyszła, Rebel nabrała już pew­no­ści, że zapo­mniała o obiet­nicy.

Jed­nak godzinę póź­niej ktoś z obsługi zbli­żył się i na sto­liku przy łóżku bez słowa poło­żył okry­cie.

– A to suka… – mruk­nęła cicho Rebel.

Chyba naprawdę uda jej się wyrwać z tego miej­sca.

***

Rebel zasnęła. Kiedy się zbu­dziła, przez nie­zno­śną godzinę gapiła się na pły­ną­cych przez wieczny pół­mrok ludzi; potem wró­ciła sio­stra Mary Radha.

Brzuch zakon­nicy prze­le­wał się przez cin­gu­lum i była jak zawsze ciężko mistycz­nie zakrę­cona.

– Sio­stro – ode­zwała się Rebel. – Prze­wody dys­ków adhe­zyj­nych się roz­re­gu­lo­wały. Czy zechce sio­stra im się przyj­rzeć?

A potem, kiedy kobieta wsu­nęła ręce w plą­ta­ninę prze­wo­dów, mówiła dalej:

– Wie sio­stra, wciąż myślę o wer­sach jed­nego z waszych pro­ro­ków. Ale nie wszystko pamię­tam. To się zaczyna: „Pra­gnie­niem ducha i tęsk­notą drę­czy­łem się w pustyni sro­giej, i sze­ścio­skrzy­dły seraf oto uka­zał mi się pośród drogi”. Zna to sio­stra? Dalej idzie: „Pal­cami lekko, jako snem, musnął źre­nice me – i wtem prze­źrzały wiesz­czo chwili onej jak u orlicy prze­lęk­nio­nej. A potem uszu moich tknął…”. I resztę zapo­mnia­łam.

Dło­nie sio­stry Mary Radhy znie­ru­cho­miały. Przez długą chwilę mil­czała. A potem spoj­rzała w nie­skoń­czone głę­bie nocy.

– Święty Pusz­kin – szep­nęła. I mówiła dalej, już gło­śniej: – „A potem uszu moich tknął, i gwar i dźwięk w nich szu­mieć jął: i zro­zu­mia­łem nieba gromy, i lot anio­łów przez wyżyny, i w głębi mor­skiej chód gadziny, i ziół padol­nych wzrost widomy. I usta do ust przy­warł mych, i grzeszny język wyrwał z nich…”¹.

Wypro­sto­wała się gwał­tow­nie, dygo­cząc w reli­gij­nej eks­ta­zie. Poru­szyła dłońmi. Szarp­nęła za jeden z adhe­zyj­nych dys­ków i głowa Rebel opa­dła gwał­tow­nie na bok. Jed­nak para­liż nie minął.

– Sio­stro – powie­działa cicho Rebel. – Sio­stro…

– Mmm? – odpo­wie­działa sen­nie zakon­nica.

– Dok­tor mówił, że ma teraz sio­stra zdjąć mi para­liż. Pamięta sio­stra? Pro­sił, żebym sio­strze przy­po­mniała.

Rebel wstrzy­mała oddech. To był moment, kiedy albo odzy­ska wol­ność, albo straci wszystko. Wszystko zależy od tego, ile czasu trzeba zakon­nicy, by powró­cić do rze­czy­wi­sto­ści.

– Och… – wymru­czała sio­stra Mary Radha.

Pomaj­stro­wała przy prze­łącz­niku, nie­pew­nie zmie­niła dwa usta­wie­nia. Z luna­tyczną powol­no­ścią zdjęła dyski. A potem potrzą­snęła głową, uśmiech­nęła się nie­wy­raź­nie i wyszła.

Rebel wciąż nie oddy­chała. Mogła się ruszać! Ale przez długą minutę nie robiła tego. Patrzyła tylko w górę nie­wi­dzą­cym wzro­kiem.

Wspo­mnie­nie odbi­cia w ekra­nie, choć skró­cone i znie­kształ­cone, przy­ci­skało ją do posła­nia cię­ża­rem stra­chu. W końcu zebrała się na odwagę i ostroż­nie, z waha­niem, pod­nio­sła rękę do oczu.

Prze­krę­ciła ją powoli.

Ręka była cała, a mię­śnie pra­co­wały gładko.

Skóra była gładka, sma­gła jak u Włoszki, pokryta leciut­kim pusz­kiem ciem­nych wło­sów. Palce krót­kie, paznok­cie per­ło­wo­ró­żowe. Prze­ra­żona Rebel usia­dła sztywno i spoj­rzała na swoje ciało.

Piersi miała krą­głe i pełne, uda tro­chę cięż­kie, ale wciąż musku­larne. Szpi­tal dla przy­zwo­ito­ści pozo­sta­wił jej prze­pa­skę łonową, ale ponad nią niczym kolumna mró­wek masze­ro­wała w stronę pępka cienka linia czar­nych wło­sów. Nogi krót­kie, sprawne, mocne. To było dobre, zdrowe ciało.

Ale nie jej ciało. Ciało Rebel Eli­za­beth Mudlark było dłu­gie, chude, gru­zło­wate na łok­ciach i kola­nach. Skórę miała białą jak por­ce­lana, a włosy koloru mysiego blondu. Dło­nie i stopy były smu­kłe i szczu­płe, z pal­cami arty­sty, pia­ni­sty.

Prak­tycz­nie zupełne prze­ci­wień­stwo ciała, które miała teraz.

_Zaraz zwa­riuję_, pomy­ślała. _Zacznę krzy­czeć_.

Ale nie zro­biła ani jed­nego, ani dru­giego. Wstała i w obsy­dia­no­wej powierzchni ekranu obej­rzała swoje malo­wa­nie, igno­ru­jąc obcą okrą­głą twarz z per­ka­tym nosem i ciem­nymi oczami – oczami, w któ­rych lśniła zwie­rzęca trwoga. Linia czer­wo­nej farby bie­gła po twa­rzy od ucha do ucha, jak maska, z się­ga­ją­cymi czoła bocz­nymi zyg­za­kami skrzy­de­łek.

– Pro­szę, włącz – pole­ciła i spraw­dziła listę wetware’owych kodów.

Zgod­nie z logiką malo­wa­nie iden­ty­fi­ko­wało ją jako Pacjenta Szpi­tal­nego, Blok Przy­go­to­wa­nia Psy­cho­ope­ra­cyj­nego.

Farba roz­ma­zy­wała się. Rebel bez trudu zmie­niła ozna­cze­nia na Pacjenta Ambu­la­to­ryj­nego, Psy­cho­chi­rur­gia Posto­pe­ra­cyjna. Dwie krót­kie linie się­gały teraz od oczu w dół, a na czole poja­wiły się dodat­kowe skrzy­dełka. Rebel otu­liła się płasz­czem, nacią­gnęła kap­tur i wyszła ze swo­jej wnęki na bru­ko­wany chod­nik.

Pro­wa­dził mię­dzy wyso­kimi róża­nymi żywo­pło­tami i skrę­cał w inny. Włą­czyła się w stru­mień pra­cow­ni­ków medycz­nych w płasz­czach odpo­wia­da­ją­cych ich malo­wa­niu: chi­rur­giczne zie­le­nie, dia­gno­styczne błę­kity i wetware’owe czer­wie­nie – oraz garstkę cywi­lów we wła­snych okry­ciach. Sunęli chod­ni­kiem równo, bez­myśl­nie, pochło­nięci sobą – jak roboty. Rebel poru­szała się mię­dzy nimi nie­wi­doczna, pły­nąc na pal­cach, jako że był to rejon nisko­cią­że­niowy.

Z początku szła pew­nie, a płaszcz powie­wał jej na ramio­nach. Potem chod­nik się roz­wi­dlał, i jesz­cze raz, aż w końcu bez­na­dziej­nie się zgu­biła w róża­nym labi­ryn­cie, pośród setek wnęk, gdzie cze­kali pacjenci upa­ko­wani cia­sno jak larwy w ulu. Bez żad­nego ostrze­że­nia, nagle poczuła się naga i odsło­nięta… Zapo­mniała, jak się cho­dzi. Wszyst­kie te skom­pli­ko­wane ruchy… W panice cia­sno otu­liła się płasz­czem i potknęła.

Zom­bie sunęły dookoła, zręcz­nie ją omi­ja­jąc, kiedy sta­rała się odzy­skać rów­no­wagę. Oczy na obo­jęt­nych twa­rzach zer­kały na nią pośpiesz­nie i odwra­cały się.

I kiedy już się prze­wra­cała, czy­jaś ręka wycią­gnęła się, chwy­ciła ją za łokieć i bru­tal­nie posta­wiła na nogi. Odwró­ciła się i spoj­rzała pro­sto w chudą, lisią twarz, prze­ciętą poje­dyn­czą poma­rań­czową linią wetware’u. Obcy uśmiech­nął się: wąska szczęka, drobne, ostre zęby. Bole­śnie ści­skał jej ramię tuż powy­żej łok­cia.

– Tędy – powie­dział.

– Wszystko w porządku, czło­wieku – odparła szybko. – Zaha­czy­łam o coś nogą, to wszystko. Pokaż, któ­rędy do wyj­ścia, a będę wdzięczna.

– Bzdury – burk­nął męż­czy­zna. – Już by cię zła­pali, gdyby kto­kol­wiek się zorien­to­wał, że znik­nę­łaś.

Rebel wyrwała rękę i odkryła, że jej nowe, nie­zna­jome ciało drży od adre­na­li­no­wej reak­cji. Męż­czy­zna uśmiech­nął się z wyż­szo­ścią.

– Posłu­chaj. Znam kogoś, kto mógłby ci pomóc wyrwać się z tego bała­ganu. Chcesz się z nią spo­tkać czy nie?

***

Na grzbie­cie wyspy habi­tatu rosły wiel­kie stare dęby. Jeden z nich roz­cią­gał swe gałę­zie nad komer­cyj­nym labi­ryn­tem ota­cza­ją­cych szpi­tal skle­pów i tawern. Jego pień się­gał połowy dystansu do osi. Kiedy idąc, patrzyła w górę, Rebel widziała gwiazdy migo­czące w jego gór­nych rejo­nach, zni­ka­jące i poja­wia­jące się znowu w prze­rwach mię­dzy liśćmi.

– Nie­zły numer, wyrwać się z peł­nego para­liżu tera­peu­tycz­nego – stwier­dził męż­czy­zna. – Chciał­bym wie­dzieć, jak to zro­bi­łaś.

I po chwili, gdy nie odpo­wie­działa:

– Hej… Nazy­wam się Jerzy Heisen.

Pomię­dzy gałę­ziami liście opa­dały powoli, led­wie się prze­su­wa­jąc przez zawie­szone cząstki pyłu, jak gdyby powie­trze zagę­ściło się, by je pod­trzy­mać. Widoczne w roz­pro­szo­nym świe­tle, liście i pył dzie­liły ten bez­ruch, który w rze­czy­wi­sto­ści był powol­nym, nie­usta­ją­cym ruchem, nie­skoń­czo­nym falo­wa­niem tak potęż­nym i nie­po­wstrzy­ma­nym jak obroty spi­ral­nych galak­tyk.

– Doprawdy? – Rebel żało­wała, że nie może wspiąć się na to drzewo, zanu­rzyć mię­dzy dry­fu­jące gałązki i strzępki, tak podobne do ogrom­nych fal pły­wów w domu. – Z two­ich zna­czą­cych uwag wnio­skuję, że nie muszę się przed­sta­wiać.

– Och, wiem o tobie wszystko…

Prze­szli pomię­dzy wysta­wami biżu­te­rii: posre­brzane nara­mienne bran­so­lety, lśniące deli­kat­nie pod błę­kit­nymi lam­pami, nie­które migo­czące od księ­ży­co­wych dia­men­tów, impak­to­wych szma­rag­dów, a nawet kolum­bij­skich tur­ma­li­nów.

– Jesteś per­so­na­torką, aktu­al­nie cier­piącą po poważ­nej kasa­cji oso­bo­wo­ści – wła­sno­ręcz­nej, nawia­sem mówiąc – i pod­trzy­my­waną przez pro­to­ty­pową nakładkę toż­sa­mo­ści, for­mal­nie rzecz ujmu­jąc, będącą wła­sno­ścią Deut­sche Naka­sone Gesel­l­schaft. Nazy­wasz się Eucra­sia Walsh.

– Nie, wcale…

Urwała zasko­czona. Rze­czy­wi­ście, imię i nazwi­sko brzmiały zna­jomo, choć dzi­wacz­nie, jak gdyby Heisen zdo­łał nazwać wszystko, co było w niej wstrętne, całą jej litość nad sobą, tę pora­nioną nie­na­wiść, w jaką się zapa­dała, kiedy ogar­niał ją ponury nastrój. Wez­brał w niej stę­chły, zasta­rzały odór porażki i znu­żo­nego sumie­nia, i spu­ściła głowę.

Heisen wziął ją pod rękę i pchnął naprzód.

– Pogu­biona, co? To cał­kiem nor­malne.

Przyj­rzała mu się uważ­nie i ude­rzyło ją coś w jego twa­rzy: zaci­śnięte rysy, długi, wąski nos, mio­tła rudych wło­sów… Znała tę twarz. Nie musiała wysi­lać wyobraźni, by zoba­czyć ją pokrytą demo­niczną maską czer­wo­nych i zie­lo­nych linii.

– Jesteś moim leka­rzem!

– Twoim psy­cho­chi­rur­giem, zga­dza się. – Chod­nik prze­szedł nad sta­wem, gęstym od wod­nych lilii. Grupa pier­ro­tów obsłu­gi­wała sto­liki przy brzegu. – Ale nie martw się, jestem poza pro­gra­mem. Z wła­snej woli nawet naj­gor­szego wroga nie oddał­bym tym dra­niom z Deut­sche Naka­sone. Cho­ciaż nie mam wyboru, kiedy jestem zapro­gra­mo­wany… – Tłum prze­chod­niów zgęst­niał, zwol­nił… – No, jeste­śmy. Zje­dziemy teraz do cen­trum.

Rząd wind usta­wiono przy pniu wiel­kiego dębu; próż­niowy rękaw prze­bi­jał się pro­sto przez sieć korzeni. Kabiny były brudne, jasno oświe­tlone; uno­sił się z nich leciutki zapach moczu i sta­rego potu. Gdy fala ludzi ruszyła naprzód, Rebel z żalem spoj­rzała w górę, natchniona fan­ta­styczną wizją: wyrywa się z tłumu i wspina na pień drzewa, zwinna jak wie­wiórka, coraz szyb­ciej i szyb­ciej, gdy wyżej sła­bła gra­wi­ta­cja, jak prze­ska­kuje z gałęzi na gałąź. Aż na samym czubku przy­ciąga kolana do piersi, opiera stopy o korę i ska­cze… Wzla­tuje wysoko w powie­trze, z cia­łem wycią­gnię­tym i wyprę­żo­nym, i zwal­nia stop­niowo, aż w ostat­niej moż­li­wej chwili dotyka osi i magne­tyczna lina porywa ją, by pocią­gnąć daleko, daleko stąd w cza­sie jed­nego odde­chu. (Tylko że nie miała bran­so­let ani pier­ścieni noż­nych, żeby pole magne­tyczne miało o co zacze­pić. Dla­tego spa­dłaby w dół jak kamień, z początku z nie­zno­śną powol­no­ścią, potem szyb­ciej: bez­skrzy­dły Ikar, pędzący łukiem w dół, by roz­bić się krwawo o mury mia­sta. To głu­pia fan­ta­zja).

– Deut­sche Naka­sone będzie cię szu­kać. Wiesz o tym? – Z setką innych weszli do kabiny. Drzwi zasu­nęły się z wes­tchnie­niem i pod­łoga zapa­dła się im pod nogami. – Chcą dostać czy­sty zapis tej two­jej oso­bo­wo­ści. A potem chcą cię przy­wró­cić do Eucra­sii Walsh. Z dobroci kor­po­ra­cyj­nego serca, zapy­tasz? W życiu, mar­twią się tylko, żeby zacho­wać prawa autor­skie.

Twarz Heisena była tak bli­sko jej twa­rzy, że kap­tury się poca­ło­wały. Czuła jego kwa­śny oddech, gdy szep­nął:

– Nie obcho­dzi ich, że dla cie­bie – obec­nej cie­bie, tej, którą myślisz, że jesteś – to będzie to samo co śmierć.

Czę­ści windy zostały z tyłu, by wysa­dzić pasa­że­rów; reszta jechała w dół. Nie­grzeczny chło­pak w biało-czar­nym malo­wa­niu, z zawie­szoną na szyi meta­lową gwiazdą, wyraź­nie sta­rał się zwró­cić na sie­bie uwagę Rebel: oparł dłoń na bio­drze i odrzu­cił płaszcz, odsła­nia­jąc pas nagiej skóry wzdłuż ciała. Odwró­ciła wzrok i otu­liła się cia­śniej, a on par­sk­nął śmie­chem.

– Ale dla­czego? Dla­czego mi to robią?

Heisen wes­tchnął.

– Histo­ria jest cał­kiem pro­sta – stwier­dził. – Cho­ciaż nie­przy­jemna. Pamię­tasz, jak byłaś Eucra­sią? Pra­co­wa­łaś jako per­so­na­torka?

Wspo­mnie­nie tkwiło w umy­śle, ale było bole­sne, więc Rebel cofała się przed nim. Łączyło się z tym samo­bój­czym sza­leń­stwem, w jakie wcze­śniej popa­dła, i wolała trzy­mać się od niego z daleka. Cho­ciaż – jak język co chwila przy­ci­ska­jący bolący ząb – jej myśli oka­zy­wały wła­sną wolę.

– Moje wspo­mnie­nia są cał­kiem poplą­tane.

Kolejna część windy pozo­stała z tyłu, potem jesz­cze jedna.

Odstą­pili od sie­bie. Heisen rozej­rzał się po obo­jęt­nych twa­rzach.

– Wiesz, wolał­bym tutaj w to nie wcho­dzić. Ktoś może usły­szeć. Opo­wiem ci wszystko u Snow.

Kabina otwo­rzyła się i gorące, wil­gotne powie­trze dmuch­nęło Rebel w twarz. Tak nisko cią­że­nie było powy­żej normy Gre­en­wich, więc czuła się nie­zgrabna i ocię­żała. Tłum popchnął ich do ogrom­nej groty wypeł­nio­nej gęsto połą­czo­nymi kel­po­wymi barami i salo­nami chi­rur­gii, loka­lami hazardu i stra­ga­nami. Zmienny holo­gra­ficzny trans­pa­rent zaata­ko­wał jej wzrok i skrzy­wiła się nie­chęt­nie. Trzy pasma muzyki zde­rzały się ze sobą; od sub­in­fów czuła się nie­spo­kojna i tro­chę wystra­szona. Pot zwil­żył całe jej ciało. _Byłam już tutaj_, pomy­ślała. _Nie, nie byłam._

– Na Baku­nin­strasse – rzu­cił Heisen.

Dalej od wind z gór­nego mia­sta skle­pów było coraz mniej i prze­dzie­lały je czarne fun­da­menty budyn­ków i wspor­niki habi­tatu. Świa­tło zapa­liło się, kiedy mijali gale­rię wetware’u; Heisen zatrzy­mał się i wska­zał wnę­trze. Rebel spoj­rzała. Klienci prze­ci­skali się w przej­ściach, prze­su­wa­jąc dło­nie nad nie­skoń­czo­nymi liniami sto­ja­ków. Od czasu do czasu ktoś wyj­mo­wał opła­tek i zni­kał w któ­rejś z budek pro­gra­mo­wa­nia, sto­ją­cych rzę­dem przy tyl­nej ścia­nie. Nad gło­wami roz­bły­ski­wały rekla­mowe holo­gramy: suzy vacuum, gło­sił jeden. Dziew­czyna wyglą­dała jak ktoś w rodzaju Ama­zonki. Naj­pięk­niej­szy chło­pak, jakiego Rebel w życiu widziała, uno­sił się nad jed­nym sło­wem: ange­lus. A potem dostrze­gła trans­pa­rent Rebel Eli­za­beth Mudlark: na tle gwiaź­dzi­stego nieba kobieta, która nie była nią, robiła coś, czego ona ni­gdy by nie zro­biła. Rebel patrzyła zaszo­ko­wana.

– Zauwa­ży­łaś te małe komety w tle? Wy, nadrzewcy, jeste­ście w tym sezo­nie bar­dzo modni.

Rebel spoj­rzała na niego oszo­ło­miona.

– Pre­re­klama. Wpa­ko­wali w cie­bie masę forsy. Chcia­łem ci tylko poka­zać, jakim jesteś kosz­tow­nym kawał­kiem roz­wo­jo­wego wetware’u. Chodźmy.

Wzdłuż ześli­zgu, potem kory­ta­rzem dostę­po­wym z dłu­gimi odcin­kami spra­so­wa­nego żużlu… W dol­nych czę­ściach wyma­lo­wano per­ma­spre­jem pry­mi­tywne litery w jaskra­wych kolo­rach, w splą­ta­nym i led­wie zro­zu­mia­łym beł­ko­cie, zostań sobą bóg nie­na­wi­dzi zni­kało pod wol­neu­my­sły­wol­neu­my­sły­wol­neu­my­sły, które jarzyło się ponad migocz mocą mózgu, nim zde­rzyło się z niech pie­kło porwie zmien­no­kształt­nych tan­ce­rzy obli­cza wil­ko­ła­cze wam­piry. Ktoś pod­jął poważny wysi­łek usu­nię­cia sym­bolu koła z tek­stem przy­ja­ciel ziemi wokół. Pod graf­fiti na skrzynce sie­dział robot­nik, odwró­cony twa­rzą do ściany. Zdjął klapę włazu i cybor­go­wał w plą­ta­ni­nie kolo­ro­wych prze­wo­dów.

Za rogiem minęli prze­lo­towe mia­sto. Wypa­leńcy kuś­ty­kali dookoła, wypa­tru­jąc dar­mo­wych oka­zji. Paplali mono­ton­nie i bez końca, ich umy­sły spróch­niały od Boga, seksu i infor­ma­cji, ich odru­chy roz­pa­dły się, oczy mieli puste, roze­dr­gane. Heisen syk­nął nie­chęt­nie i przy­śpie­szył kroku.

– Szu­mo­winy – mruk­nął, kiedy byli już w bez­piecz­nej odle­gło­ści. – Powinno się…

Skrę­cili w jesz­cze węż­szy zaułek, gdzie na ulicy cienką war­stwą leżały śmieci, które zaczy­nały już fer­men­to­wać. Smród gni­ją­cych kal­ma­rów i sta­rego smaru wisiał w powie­trzu, a pode­szwy stóp Rebel poczer­niały.

Spoj­rzała na Heisena i ze zdu­mie­niem odkryła, że tam­ten drży. Pot ście­kał mu po twa­rzy, pobla­dłej teraz jak brzuch ryby.

– Do licha, chło­pie – powie­działa. – Co się z tobą dzieje?

– To tylko wetware. – Heisen mach­nął dło­nią przed twa­rzą. – Zawsze mam pod­krę­cone pro­cesy ima­gi­na­cyjne, żebym szybko dostrze­gał naj­więk­sze szanse. Rozu­miesz? I w efek­cie robię się lekko… para­no­iczny.

Zeszli po uko­śnym pode­ście, gdzie więk­szość stro­po­wych lamp dawno została roz­bita albo ukra­dziona. W cie­niach stę­kały wen­ty­la­tory, z sufitu zwi­sała plą­ta­nina czar­nych kabli. Musieli pochy­lać się, by przejść pod niskimi pętlami.

– Niech ją szlag trafi… – Heisen się otrzą­snął. – Prze­cież nie musi mieć biura aku­rat tutaj, po pro­stu chce tej prze­strzeni… Żałuję, że… – Raz jesz­cze skrę­cili za róg i wska­zał drzwi, szare od miej­skiego brudu. – To tutaj.

Nad wej­ściem migo­tał neo­nowy nóż sprę­ży­nowy, okaz antycz­nej tech­niki, któ­rego odtwo­rze­nie musiało kosz­to­wać mają­tek. Brzę­czał i trzesz­czał, zabar­wia­jąc cie­nie czer­wie­nią. Ostrze noża zapa­lało się i gasło, jakby wyrzu­cane i cho­wane w ręko­je­ści. Na drzwiach, na samym środku, wisiał przy­kle­jony taśmą mały biały pro­sto­kąt, wizy­tówka.

snow

inno­wa­cje

ostend kro­pot­kin­kor­ri­dor bei ber­man­gal­le­rie

neues-hoch-kam­den, e.k.

– Snow? – zawo­łał nie­pew­nie Heisen.

Drzwi otwo­rzyły się i weszli.

***

Cze­go­kol­wiek Rebel mogłaby się spo­dzie­wać, to nie było to: pomiesz­cze­nie tak wiel­kie i puste, że nie potra­fiła oce­nić jego roz­mia­rów. Matowe ściany, białe i gład­kie. Żad­nych mebli. Jedy­nym przed­mio­tem w tej wiel­kiej prze­strzeni był dywa­nik modli­tewny na środku. Klę­czała na nim samotna postać; odrzu­cony kap­tur odsła­niał łysą, pochy­loną głowę. Pokój był ochło­dzony do tem­pe­ra­tury, która po chwi­lo­wej uldze wyda­wała się rów­nie uciąż­liwa jak upał na zewnątrz.

Ruszyli naprzód. To była osta­teczna forma osten­ta­cji wśród mania­ków tech­niki – sys­tem tak kom­pletny i wyra­fi­no­wany, że niczego nie było widać, żad­nych maszyn, prze­wo­dów, ukła­dów ste­ro­wa­nia… Pomiesz­cze­nie zostało pew­nie ople­cione nie­wi­doczną orna­men­ta­cją pro­mieni wyzwa­la­ją­cych, mikro­fo­nów kie­run­ko­wych i czuj­ni­ków sub­wo­kal­nych. Była tu wła­dza, widoczna dla kogoś, kto znał jej geo­gra­fię.

Kobieta unio­sła głowę i zmie­rzyła Rebel spoj­rze­niem zim­nych wężo­wych oczu. Czaszkę miała białą jak mar­mur, a twarz malo­waną w sze­ścio­kątny deseń, przy­wo­dzący na myśl roz­bły­ski gwiazd i lodowe krysz­tałki.

– Co tym razem dla mnie ukra­dłeś, Jerzy?

Na twarz Heisena wró­cił kolor. Znowu odsło­nił zęby i sze­ro­kim gestem odrzu­cił płaszcz, by wyko­nać szy­der­czy głę­boki ukłon.

– Pozwo­lisz sobie przed­sta­wić – rzekł – jedyną ist­nie­jącą czy­stą kopię przy­szło­mie­sięcz­nej głów­nej pre­miery Deut­sche Naka­sone.

Kobieta nie drgnęła nawet.

– Jak to się stało?

– Jak miło cię widzieć, Jerzy, może usią­dziesz wygod­nie? – Męż­czy­zna uśmiech­nął się zaczep­nie. – Czy nie to chcia­łaś powie­dzieć, Snow? A może powin­ni­śmy klap­nąć na pod­łogę?

Snow lekko poru­szyła głową – ruch, jaki mogłaby wyko­nać jasz­czurka w chłodny pora­nek po dłuż­szej hiber­na­cji.

– Za wami.

Rebel odwró­ciła się i nie­mal upa­dła na fotel w stylu kró­lo­wej Anny. Obok stał drugi, iden­tyczny.

Cof­nęła się odru­chowo. Heisen także chyba dał się wytrą­cić z rów­no­wagi. W jaki­kol­wiek spo­sób fotele zostały magicz­nie przy­wo­łane do ist­nie­nia, efekt był tak przej­mu­jący i nie­ska­żony jak dowolny śre­dnio­wieczny cud.

Usie­dli jed­nak. Dziwny błysk poja­wił się w oczach Snow, gdy znów na nią spoj­rzeli. _Czyżby roz­ba­wie­nie?_ – zasta­no­wiła się Rebel. Jeśli tak, było ukryte głę­boko.

Heisen odchrząk­nął.

– To jest Rebel Eli­za­beth Mudlark – powie­dział. – Dwa dni temu była per­so­na­torką, nie­jaką Eucra­sią Walsh. Eucra­sia robiła wstępną selek­cję na serii zaop­cjo­wa­nych psy­cho­ze­sta­wów, kiedy wypa­liła opła­tek Mudlark i roz­wa­liła pod­stawę. Tra­fiła do Naszej Pani Róża­nej…

– Skończ ten beł­kot – prze­rwała mu gniew­nie Rebel. – Prze­wiń do początku i daj jesz­cze raz, tylko bez żar­gonu.

Heisen zer­k­nął na Snow, która lekko ski­nęła głową. Zaczął mówić, tym razem kie­ru­jąc się do Rebel.

– Deut­sche Naka­sone codzien­nie testuje masę wetware’u. Więk­szość ni­gdy nie tra­fia do użytku, ale wszystko trzeba oce­nić. Więc wynaj­mują per­so­na­to­rów, żeby zajęli się pierw­szym odsie­wem. Pro­sta sprawa. Pod­łą­czają cię, wytłu­miają bazową oso­bo­wość… tę Eucra­się… pro­gra­mują nową per­sonę, testują, depro­gra­mują, a potem pro­gra­mują z powro­tem twoją pod­sta­wową jaźń. Brzmi zna­jomo?

– No… Chyba sobie przy­po­mi­nam – przy­znała Rebel. – Ale to w ogóle nie brzmi jak coś, co sama robi­łam – dodała szybko. – Raczej jakby się to zda­rzyło komuś innemu.

– Już do tego docho­dzę – uspo­koił ją Heisen. – Cho­dzi o to, że per­so­na­to­rzy są zwy­kle mocno nie­sta­bilni. To typy samo­bój­czo nie­szczę­śliwe. Dla­tego tra­fiają do takiej roboty, rozu­miesz. Sta­rają się zmie­nić w Tego Wła­ści­wego. Ale dow­cip polega na tym, że mają marne struk­tury doświad­czeń i ni­gdy nie będą tak szczę­śliwi jak inni. Doświad­cze­nie zawsze domi­nuje, jak mawiamy. – Prze­rwał na moment i spoj­rzał try­um­fal­nie na Snow. – Ale tym razem jed­nak nie.

Snow mil­czała. Po nie­zręcz­nej chwili ciszy Heisen zaczął mówić dalej.

– Tak jest. Tra­fi­li­śmy na wyją­tek potwier­dza­jący regułę. Nasza Eucra­sia pod­łą­czyła się, wypró­bo­wała nową per­sonę… i polu­biła ją. Polu­biła tak bar­dzo, że wylała na pro­gra­ma­tor szklankę wody i zro­biła zwar­cie. W ten spo­sób znisz­czyła jedyną bez­pieczną kopię wła­snej per­sony, ale też jedyny ist­nie­jący egzem­plarz pro­gramu Mudlark.

Znów ten lekki ruch jasz­czurki…

– A potem… – rzu­ciła Snow. – Tak. Tak, rozu­miem. Inte­re­su­jące…

Z lek­kim, elek­try­zu­ją­cym dresz­czy­kiem świa­do­mo­ści, że przy­po­mina sobie coś, o czym nie mogła wie­dzieć, Rebel zro­zu­miała, że Snow łączy się ze swoim sys­te­mem, że wąsko­kie­run­kowy mikro­fon albo implant pod­ko­rowy podaje jej dane.

– Jak ci się udało ją ścią­gnąć? – spy­tała Snow.

Heisen wzru­szył ramio­nami.

– Szczę­śliwy traf. Wyrwała się stam­tąd i przy­pad­kiem wpa­dła na mnie.

Opo­wie­dział, co wie­dział o ucieczce.

– To bar­dzo cie­kawe…

Kobieta wstała. Była wysoka i nie­moż­li­wie, ete­rycz­nie szczu­pła: widmo w bieli… Cia­sno otu­lała się płasz­czem. Dwa dłu­gie, bez­cie­le­sne palce wysu­nęły się spod jego fałd, by dotknąć czoła Rebel. Były twarde i suche jak per­ga­min, a Rebel zadrżała od ich dotyku.

– Z jakiego rodzaju umy­słem mamy tu do czy­nie­nia?

I Snow umil­kła.

– Rzuć okiem na jej spe­cy­fi­ka­cję… – Heisen wyjął z kie­szeni płasz­cza tablet i wywo­łał holo­gra­ficzny, wie­lo­krot­nie roz­ga­łę­ziony dia­gram wetware’u. W powie­trzu zawi­sła poskrę­cana zie­lona sfera, podobna tro­chę do burzanu albo do dale­kiego kuli­stego drzewa… Wła­ści­wie to wyglą­dała dokład­nie tak jak rodzinny dyso­now­ski świat Rebel, i ten obraz nią wstrzą­snął.

– Zgoda, to tylko zgrubne odwzo­ro­wa­nie – mówił roz­go­rącz­ko­wany nagle Heisen. – Ale spójrz… Widzisz, gdzie roz­traja się _n_-gałąź? Mamy bar­dzo silne…

Zie­lona sfera jaśniała w powie­trzu niczym wizja Gra­ala, i w umy­śle Rebel bły­snął ten roz­świe­tlony moment, kiedy jej per­sona wypeł­niła czaszkę, a ona sama się­gnęła po szklankę i wylała ją na pro­gra­ma­tor. Stru­mień wody roz­iskrzył się w powie­trzu, nad­zo­ru­jąca tech­niczka odwró­ciła się ze zgrozą, z paniką w oczach i otwar­tymi ustami, a Rebel odchy­liła głowę, czu­jąc, jak w krtani rodzi się ser­deczny, gło­śny śmiech. Przy­jem­nie było poczuć się żywą, poczuć myśli roz­grze­wa­jące umysł jak pro­mie­nie słońca, wie­dzieć, co ma do zro­bie­nia. Wtedy jed­nak, gdy woda chlu­snęła do obu­dowy opłatka, a tech­niczka wrza­snęła: „Co ty…?!”, Rebel uświa­do­miła sobie, że prze­wody pro­gra­ma­tora wciąż są pod­pięte do jej kory mózgo­wej. Opła­tek zaskwier­czał, roz­szedł się smród palo­nego pla­stiku. Przy­pad­kowe impulsy prze­bie­gły po kablach, odpy­cha­jąc w bok jej rękę, kiedy wyszarp­nęła prze­wody o uła­mek sekundy za późno, a wszech­świat pobie­lał i zapadł w nicość…

Wspo­mnie­nie zostało prze­rwane i Rebel zadrżała. Gdzie była? W szpi­talu? Znów ją schwy­tali? Heisen i Snow cią­gle roz­ma­wiali: wysoka, szczu­pła kobieta obo­jęt­nie patrzyła z góry na niskiego, roz­go­rącz­ko­wa­nego męż­czy­znę… i w końcu Rebel przy­po­mniała sobie, kim są. Żadne nie zauwa­żyło nawet, że przez chwilę się wyłą­czyła – epi­zod musiał być bar­dzo krótki.

– I biorę za nią punkty – powie­dział Heisen. – Sły­szysz, Snow? Żądam punk­tów.

– Może to za duża sprawa jak na nas? – Snow przez chwilę nara­dzała się sama ze sobą. – No dobrze, spró­bu­jemy. – Zwró­ciła się do Rebel. – Pozwól, że przed­sta­wię ci pewną hipo­te­tyczną sytu­ację. Wyobraź sobie, że kon­tak­tuje się z tobą nie­wielka firma, która robi pod­róbki komer­cyj­nych per­son. Przy­pu­śćmy, że ofe­ruje ci… – lekko prze­chy­liła głowę – …trzy punkty za pomoc w wyko­na­niu czy­stej reje­stra­cji. W efek­cie stra­cisz war­tość dla Deut­sche Naka­sone. Nie ma war­to­ści, nie ma zain­te­re­so­wa­nia… Zosta­wią cię w spo­koju. Pamię­ta­jąc przy tym, że bez tego dealu wytro­pią cię i wyka­sują z two­jego wła­snego mózgu… Co byś na to powie­działa?

Wspo­mnie­niowy epi­zod pozo­sta­wił nie­przy­jemny posmak w umy­śle Rebel. A może to wyda­rze­nia całego dnia zaczy­nały na nią dzia­łać? Trudno było się sku­pić.

– Nie rozu­miem. – Pokrę­ciła głową. – Pod­róbki?

– No więc powiedzmy, że obec­nym best­sel­le­rem jest… – Snow słu­chała przez moment – …młody czło­wiek o nie­praw­do­po­dob­nym imie­niu Ange­lus. Jest… wraż­liwy, roman­tyczny, nie­śmiały… Tryby reklamy się kręcą i nagle każdy czter­na­sto­la­tek w Kla­strze chce być wraż­liwy, roman­tyczny i nie­śmiały. Poja­wia się ogromny popyt na taką per­sonę. Bie­rzemy więc wcze­sną kopię, wpro­wa­dzamy dość zmian, żeby unik­nąć pro­cesu, i zrzu­camy sto tysięcy opłat­ków na szary rynek. Te per­sony nie są ści­śle Ange­lusem, ale są wraż­liwe, roman­tyczne i nie­śmiałe. I tanie. Wielcy gra­cze zbie­rają wiel­kie zyski, a my wle­czemy się obok i zbie­ramy okru­chy.

– Tylko że tym razem – wtrą­cił Heisen – będziemy na rynku pierwsi i sko­rzy­stamy z ich reklamy za darmo. Będą musieli ści­gać się z naszymi opłat­kami, a nie reagują tak szybko jak my. Możemy ścią­gać topowe zyski przez dobry tydzień, zanim…

Rebel poczuła ciarki na samą myśl o stu tysią­cach obcych dzie­lą­cych z nią myśli, twarz, duszę… doświad­cza­ją­cych jej naj­bar­dziej skry­wa­nych uczuć, naj­głęb­szych emo­cji. Wyobra­ziła ich sobie jako bia­ławe larwy wijące się w śle­pych rojach, bio­lo­giczne maszyny bez woli ani indy­wi­du­al­no­ści.

– Nie – oświad­czyła. – Zapo­mnij­cie. Nie będę han­dlo­wać swoim umy­słem.

– Niech to szlag, prze­cież nie masz żad­nej… – Heisen przy­sko­czył i wycią­gnął rękę.

Rebel pode­rwała się, zła­pała rów­no­wagę, zaci­snęła pięść. Ni­gdy nie ćwi­czyła tech­niki walk w wyso­kiej gra­wi­ta­cji, ale mię­śnie nowego ciała dobrze się zin­te­gro­wały ze sobą i nie wąt­piła, że potrafi powa­lić Heisena na miej­scu. Naj­pierw roz­wali mu nos, potem…

– Dość!

Ramię Snow wystrze­liło spod płasz­cza (błysk tru­pio­bla­dej skóry nacią­gnię­tej cia­sno na kości, małe czarne sutki na pła­skich pier­siach) i stwo­rzyła zaporę mię­dzy nimi. Ręka była długa, ano­rek­tyczna, pokryta sre­brzy­stym fili­gra­nem egzosz­kie­le­to­wych wzmac­nia­czy mię­śni. Gdyby je uru­cho­miła, mogłaby prze­bić pię­ścią żuż­lową ścianę albo bez wysiłku poła­mać kości.

– Jak dotąd – rze­kła – mówi­łam hipo­te­tycz­nie. Żadne oferty nie padły.

Nie­mru­ga­jące oczy wpa­try­wały się w Rebel, jakby była tajem­nicą, którą mogą prze­nik­nąć samą siłą woli.

– Ona może być pułapką, Jerzy – dodała, nie odwra­ca­jąc głowy. – Pomy­śla­łeś o tym?

Heisen skrzy­wił się.

– Nie, prze­cież… Ale to nie­moż­liwe, prawda? – Pod­biegł i wbił palec w pły­wa­jący dia­gram wetware’u. – Popatrz tylko! To roz­sz­cze­pie­nie w _r_-odno­dze! – Uspo­koił się tro­chę. – Nie, cze­goś takiego nie da się pod­ro­bić. Musi być w porządku.

Jed­nak na czoło wystą­piły mu świeże kro­ple potu, a spoj­rze­nie stało się czujne.

Snow wsu­nęła rękę pod płaszcz. Wzru­sze­niem ramion usu­nęła dia­gram.

– Co bar­dziej istotne, jakoś trudno mi uwie­rzyć, że per­so­na­torka nagle odkrywa szczę­ście i sens w nowej oso­bo­wo­ści. To bajka. – Odpły­nęła na swój dywa­nik modli­tewny, pełna gra­cji jak gej­sza. – Oba­wiam się, dziecko, że w tej chwili nie jesteś jesz­cze gotowa, by dobić targu. Choć naprawdę bar­dzo bym chciała się dowie­dzieć, co się dzieje w tym twoim intry­gu­ją­cym umy­śle. – U jej boku Heisen trząsł się cały jak pies myśliw­ski na smy­czy. Snow pokrę­ciła głową. – Dowie­dzie­li­śmy się wszyst­kiego, co moż­liwe, nie parząc sobie przy tym pal­ców.

W ciszy, jaka zapa­dła, jeden z ukry­tych gło­śni­ków Snow zaczął szep­tać Rebel do ucha, gło­sem rów­no­cze­śnie podob­nym i niepodob­nym do głosu Snow.

– Zbiry z Deut­sche Naka­sone będą tu za minutę. – Laser bły­snął holo­gra­mami na jedną z jej siat­kó­wek: zawiła mapa naj­bliż­szych ulic i gale­rii. Dwa migo­czące punkty sunęły w stronę gabi­netu Snow. – Jerzego trzeba będzie poświę­cić, ale jeśli zaraz po wyj­ściu skrę­cisz w lewo i pobie­gniesz jak sza­lona, powin­naś wyjść z tego cało. – Mapa zga­sła. – Ruszaj, dokąd­kol­wiek zechcesz. Będziemy wie­dzieć, czy udało ci się uciec. A kiedy będziesz gotowa do inte­re­sów, ktoś z nas się z tobą skon­tak­tuje.

Sama Snow mil­czała. Stała smu­kła i samotna niczym madonna.

W końcu ode­zwała się gło­śno:

– Drzwi są za tobą.

Rebel odwró­ciła się i wybie­gła.

Na zewnątrz pędziła ślepo po gorą­cych i dusz­nych kory­ta­rzach cen­trum. Skrę­cała przy­pad­kowo w zatło­czone gale­rie i puste zaułki, aż z tru­dem łapała oddech, pot pokrył jej skórę, a strach wez­brał i ją pochło­nął.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: