- promocja
Prywatna pokojówka - ebook
Prywatna pokojówka - ebook
Aleksa to kobieta pracująca jako dziennikarka, która staje na rozdrożu swojego życia w dniu swoich urodzin. W prezencie dostaje szansę na rozwój kariery, ale także złamane serce po przyłapaniu męża na zdradzie. Sara to mocno stąpająca po ziemi kobieta i była „luksusowa eskorta”. Sara z każdej kłody, którą życie rzuciło jej pod nogi, zbudowała własny świat, w który niepostrzeżenie wkroczyła Aleksa. Obie będą miały podobny cel: usiąść i porozmawiać, aby Aleksa mogła przeprowadzić z Sarą wywiad, który przyniesie im kilka niespodzianek. Dla Aleksy jedną z nich będzie intrygujący mężczyzna, który wkroczy w jej życie spokojnie, ale stanowczo. Dla Sary zaskoczeniem będzie naginanie swoich zasad, aby pomoc Aleksie odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Jak bardzo splotą się losy obu kobiet? Jaką rolę w tym wszystkim odegra poznany przez Aleksę atrakcyjny Mieszko? Czy wyuzdane wspomnienia Sary sprawią, że Aleksa spojrzy na swoje miłosne życie inaczej? „Prywatna Pokojówka” to historia z odrobiną romansu oraz ze sporą dawką gorącej erotyki, ale jej tłem jest niespodziewana przyjaźń dwóch kobiet, których ścieżki splotły się całkiem przypadkiem. Tylko czy na pewno był to przypadek? Fenomenalna historia, która skrywa w sobie nie tylko tajemnicę, ale również nietuzinkowych bohaterów. Daj się wciągnąć w świat, który pokaże ci, by nie myśleć stereotypowo. Polecam serdecznie każdemu, kto patrzy na życie czymś więcej niż tylko oczami. - M. Martinez
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-8290-297-6 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Są takie osoby w naszym życiu, z którymi przyszło nam żyć od urodzenia. Są takie, które poznajemy na drodze życia. Z częścią z nich przechodzimy tylko jakiś odcinek tej wyboistej drogi… Z częścią nasze szlaki się przeplatają i spotykamy ich na chwilę… Z innymi spotykamy się po to, aby poznać ich drogę, zanim nas spotkali.
Ta historia jest każdym z tych przypadków po trochu.
Poznajcie moją rozmówczynię Sonię (imię zostało zmienione na potrzeby artykułu), która poznała tę najbardziej wyboistą drogę życia – pełną kamieni i dziur. Kamienie usuwała, a nad dziurami przeskakiwała mimo strachu.
Jej historia zaczyna się na pięknym południu Francji, gdzie mogłoby się wydawać, że słońce świeci tylko dla bogatych. Nic bardziej mylnego, słońce świeci tam dla tych, którzy je widzą, i takim człowiekiem jest właśnie bohaterka tego artykułu…
Ala K.
Aleksa
Mówi się, że koło trzydziestego roku życia wchodzimy w tak zwany wiek chrystusowy i wtedy najwięcej się w naszym życiu zmienia. Ja obchodziłam dopiero dwudzieste siódme urodziny i były one takie same jak zawsze. Miałam wrażenie, że to déjà vu i każde moje urodziny przebiegały podobnie.
Na corocznym świętowaniu pojawili się ci sami goście, czyli rodzice, teściowie, brat Paweł z żoną Anią i kumpel mojego męża Michał z żoną Pauliną. Dmuchałam świeczki jak małe dziecko na oczach rodziców, a tata robił mi zdjęcie, mówiąc:
– No, kochanie, pomyśl życzenie!
Miałam szczerze dość tego typu gadania. Co roku to samo i co roku nic z tego nie wychodziło. Zawsze udawałam, że nad czym myślę, a w rzeczywistości powtarzałam jak mantrę: „Chcę pokoju na świecie”, niczym kobiety biorące udział w wyborach Miss Świata. W tym roku jednak po raz pierwszy sprecyzowałam moje życzenie i pomyślałam: „Boże, niech mi w pracy w końcu podsuną jakiś ciekawy temat do opisania, który zmieni moje życie”, po czym z całych sił dmuchnęłam w dwadzieścia siedem świeczek. Nie wiedziałam, czy to przeciąg z okna mi pomógł, czy naprawdę miałam taką chęć osiągnięcia w końcu jakiegoś celu, ale wszystkie świeczki zgasły.
– No nareszcie ci się udało zdmuchnąć wszystkie na raz! – wykrzyczał z dumą ojciec, a następnie zwrócił się do mojego męża. – Bierz przykład z żony i dmuchnij ją tak, żebym w końcu miał wnuki!
Przewróciłam oczami na ten głupi żart i spojrzałam na mojego ojca z uśmiechem, ale okraszonym niechęcią.
No właśnie… moi rodzice. Nie lubili mojej pracy i mojego męża. Nie lubili kierunku studiów, który wybrałam, ani życia, jakie prowadziłam. Święta Bożego Narodzenia były niczym wspinaczka na K2 bez odpowiedniego przygotowania, czyli ciężkiego plecaka z ekwipunkiem, czytaj: szybkich ripost w kierunku mojej matki, żeby dała mi święty spokój i nie zadawała zbyt wielu pytań. Wielkanoc z kolei była niczym droga krzyżowa. Moim krzyżem były pytania w stylu: „To, kiedy będziesz w ciąży?” albo „Kiedy w końcu postarasz się o awans w pracy?”. Na każde z nich odpowiadałam: „Nie wiem”, a na głupie zaczepki: „Moja sprawa”.
Nic więcej nie miałam do powiedzenia na ten temat. Zawsze cicha, zawsze grzeczna i zawsze woląca się nie odzywać. Czasem mąż odzywał się za mnie, ale wtedy moja matka kwitowała sprawę jasno: „Dobrze, że cię ma, to chociaż ma ją kto bronić”. Ech. Nie można powiedzieć, że nie lubiłam swojego życia, ale zdecydowanie nie było ono idealne, mimo to żyłam już na tym świecie jakiś czas i cieszyłam się nim, jak mogłam.
Przekierowałam błagalne spojrzeniem na mojego męża, żeby milczał, ale on tylko uśmiechnął się szeroko i patrząc na mnie wzrokiem bazyliszka, odezwał się chamsko do mojego ojca.
– Czy tata kiedykolwiek pomyślał, że my nie chcemy mieć dzieci?
Zapadła cisza. Mój brat cichaczem ewakuował się do łazienki. Doskonale wiedziałam dlaczego. Sam uważał, że obowiązek, by mieć dzieci, to jakiś absurd wymyślony przez ludzi, którzy nie wiedzą, co zrobić z własnym życiem i wolnym od pracy czasem. Szwagierka za to wypiła cały kieliszek wina, bo już przeczuwała, co się zaraz stanie, i czekała na rozwój sytuacji.
– Nie, nie pomyślałem, bo żadne z was nie miało odwagi słowem się odezwać przez tyle lat. Myśleliśmy z matką, że czekacie nie wiadomo na co, ale widać, że nie doczekamy się wnuków – wygłosił odważnie ojciec i skierował się do przedpokoju.
Zanim zdążyłam coś powiedzieć, matka już stała za nim i ubierała się do wyjścia.
– Mamo, co się stało? – zapytałam nieśmiało.
– Nic, ale wy wiecie, jak załatwić mi rodzinne spotkanie – odparła nerwowo, zakładając toczek na głowę.
– Mamo – marudziłam – przecież Bartek nie chciał źle, po prostu…
– Po prostu macie gdzieś nasze marzenia o wnukach! Twój brat też ma to w dupie. Dlaczego nie bierzecie pod uwagę naszych pragnień, tak jak my braliśmy latami wasze, kiedy byliście dziećmi? Nauka jazdy konnej? Proszę bardzo. Wyjazd na narty? Ależ bez problemu – wymieniała ze łzami w oczach matka. – Prawo jazdy? Też. Studia i inne. Wychowałam niewdzięczne potwory – zakończyła i oboje z ojcem wyszli.
Wróciłam do salonu, gdzie mój brat, mąż i cała reszta szczodrze raczyli się trunkami, śmiejąc się i ciesząc, a moja szwagierka wzniosła toast.
– Za Kozackich, za to, że w tym roku pozbyliśmy się ich szybciej niż w zeszłym roku! Możemy zacząć imprezę! Aha, wisicie mi wszyscy po dwadzieścia złotych od łebka – spojrzała po całym towarzystwie – w tym roku obstawiałam, że nie wytrzymają do podania „kozackiego żuru”! – krzyknęła odważnie.
Miała na myśli żurek, który moja mama gotowała na każde moje urodziny. Tak lubiłam tę potrawę, że mama przynosiła cały jej gar na moje urodziny.
Popatrzyłam na moją szwagierkę i uśmiechnęłam się blado. Ona podeszła do mnie i obejmując mnie ramieniem w celu pocieszenia, powiedziała:
– Od osiemnastego roku życia twoja matka bądź ojciec, bądź oboje robią publiczną ewakuacyjną defiladę z twoich urodzin. Dwudzieste urodziny, obraza, bo tort ci nie smakował. Dobrze, że były w ich domu, to nie wyszli, ale matka poszła do kuchni na resztę wieczoru, a ojciec do garażu niby coś robić. Dwudzieste pierwsze, bo przyprowadziłaś do domu Seweryna, nowego chłopaka i ich nie uprzedziłaś, a koleś był wytatuowany prawie od stóp do głów, dwudzieste piąte, bo ugotowałaś własne potrawy i żur oczywiście… No i moje ulubione! Dwudzieste szóste! Foch obojga, bo powiedziałaś, że nie będzie oglądania telewizji na twoich urodzinach, a kochany tatuś chciał oglądać mecz. Mecz był ważniejszy niż urodziny córki. Wtedy chociaż kolację zjedli. Dzisiaj nawet nie wytrzymali do pokrojenia tortu. – Zaśmiała się perliście i podeszła do sprzętu grającego mojego męża.
– Kochanie – Bartek pocałował mnie czule w czoło – nie martw się, wybaczą nam jak zawsze, zanim będą moje urodziny.
Naburmuszyłam się nie na żarty i poszłam do łazienki popłakać. Tak, to była prawda. Moi rodzice zawsze doprowadzali mnie do łez w moje urodziny.
Koszmar.
Otarłam mokrą twarz i nagle usłyszałam dźwięk powiadomienia o mailu. Kiedy zobaczyłam temat, otworzyłam wiadomość.
Do: [email protected]
Od: [email protected]
Dzień dobry, Aleksandro,
mam dla ciebie temat. Coś, czego jeszcze nie było. W poniedziałek staw się w biurze gazety o 7.00, musimy porozmawiać.
Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin.
Redaktor Naczelny
Jerzy Szczapka
Patrzyłam na mail i nie dowierzałam. Czyżby moje świeczkowe życzenie się tak szybko zmaterializowało? Niemożliwe. Pewnie znowu dostanę temat typu: „Dlaczego kobiety wolą małe samochody?” albo: „Co kobieta myśli rano po kawie?”. Tak, to ja. Dorosła baba pisząca do lokalnej prasy o kobietach dla kobiet. Zawsze wrzucałam w artykuły kilka własnych przemyśleń, ale redaktor naczelny uwielbiał skracać je wręcz do minimum, a skupiać się na faktach i odpowiedziach ludzi, z którymi przeprowadzałam wywiady, a raczej węszyłam w ich życiu.
Okropieństwo.
Lubiłam pracę dziennikarza, ale nie takiego, który pisze o zwyczajnych sprawach i musi lać wodę tak, by uczynić z tego coś niezwykłego.
Koszmar.
Z myśli wybił mnie głos mojego męża dochodzący zza drzwi.
– Kochanie, wszystko w porządku?
– Tak, już wychodzę! – odkrzyknęłam.
Poprawiłam odrobinę makijaż i weszłam do salonu. Tam każdy tańczył, pił i bawił się w najlepsze, ja już w sumie miałam dość tej zabawy.
– Wszystko w porządku? – zapytała szwagierka. – Nie przejmuj się rodzicami, zawsze mają jakieś pretensje.
– Tylko że z urodzin twojego męża, a mojego brata, nie wychodzą z fochem – powiedziałam lekko wrednie, bo alkohol szumiał mi nieco w głowie.
– Nie, z jego nie, ale z moich tak. Już nie pamiętasz, jak w zeszłym roku poszli w pizdu, bo zamówiłam tort z cukierni, zamiast poprosić twoją mamę, żeby go zrobiła? A trzy lata temu, jak przeprosiłam ich, że na moje urodziny jedziemy z Pawłem w góry, a imprezę urodzinową przełożymy na tydzień później?
– Wtedy nie wyszli z twoich urodzin – zauważyłam dumnie.
– No niby nie, ale tak jebnęli drzwiami po tej informacji, że bałam się, że nam nowo wprawione drzwi z futryn wypadną. Daj spokój, Alekso, to ich problem, że nie potrafią pogodzić się z faktem, że nie mają nic do powiedzenia, odkąd nie jesteście dziećmi.
Uwielbiałam moją szwagierkę, byłyśmy ze sobą dość blisko. Miała iście rzeczywiste podejście do życia i moich rodziców, czyli ignorowała ich fochy po mistrzowsku. Do tego miała niesamowitą zdolność trafnego wyrażania myśli i klęła jak szewc. Pracowała w kancelarii jako asystentka dobrze znanego i szanowanego adwokata w Gdańsku. Zawsze twierdziła, że przeklinania nauczyła się od niego, a i tak nie dorasta mu do pięt w kwestii tego, co on potrafi umieścić w jednym zdaniu, kiedy jest wkurzony. Kochana kobieta.
Podała mi kieliszek i poleciła pić i tańczyć, co też zrobiłam. Zaczęłam wywijać na panelach mojego salonu w szpilkach, nie patrząc, że rysuję podłogę. Mój mąż świetnie się bawił ze mną i w naszym małym gronie znajomych. Nawet nie wiedziałam, kiedy zakończyłam imprezę, ale wiedziałam, że bawiłam się wybornie, bo rano obudziłam się w ubraniach.
Aleksa
Obudziły mnie dźwięk telefonu i pragnienie. Język przykleił mi się prawie do podniebienia. W ustach czułam smak starych znoszonych skarpet, a głowa bolała mnie niemiłosiernie. Spojrzałam na zegarek. Było trochę po ósmej. Zastanawiałam się, kto dzwoni do mnie o tej godzinie, w dodatku w sobotę.
– Halo? – wystękałam.
– Chciałabym wiedzieć, co to miało znaczyć? Dlaczego nie będziecie mieć dzieci? Co się z wami, do cholery, dzieje? – Usłyszałam piskliwy i wymagający ton głosu mojej rodzicielki.
– Mamo, jest ósma rano, sobota. Wczoraj byty moje urodziny, czy ty musisz…
Nie mogłam dokończyć zdania, bo matka znowu zaczęła swoje.
– Gdybyś wczoraj nie chlała do upadłego po naszym wyjściu, tobyś dzisiaj obudziła się jak człowiek. Ty i twój brat to para niewdzięcznych darmozjadów…
Rozłączyłam się. Nie miałam ochoty na słuchanie jej gadania o tym, jakimi to złymi dziećmi jesteśmy.
Podniosłam się z łóżka i poszłam do salonu, a potem do kuchni, w której zastałam męża.
– Co ty tutaj robisz? – zapytałam zdziwiona.
– Paweł z Ania śpią w gościnnym na górze, Michał z żoną pojechali taksówką do domu nad ranem – uśmiechnął się do mnie, podając mi szklankę wody – a ja nie mogłem spać.
– Coś się dzieje? – Położyłam dłoń na jego policzku, ale wziął ją szybko w swoją i oddalił od siebie.
Byłam zdziwiona tym gestem.
– Nic, ale nie muszę jechać do firmy na chwilę.
– Dzisiaj? Jest sobota i moje urodziny.
– Kochanie, twoje urodziny były wczoraj, impreza była wczoraj, a dzisiaj…
Nie mogłam tego słuchać, więc przypomniałam mu:
– Bartek, moje urodziny są dzisiaj. Wczoraj to była impreza dla ludzi, a dzisiaj miał być nasz dzień – piekliłam się z nerwów.
– Przykro mi, szef napisał mi wiadomość trzydzieści minut temu.
– Kurwa! O tej godzinie? Miałeś wziąć wolne.
Spojrzał na mnie.
– Nie podnoś głosu, obudzisz gości. Nie załatwiłem wolnego, liczyłem na wolne. Nie chciałem prosić o wolną sobotę, więc jest, jak jest.
Nie zamierzałam słuchać jego wymówek. Miałam już dość tego dnia, a dopiero się zaczął.
Popatrzyłam na męża z nieufnością w oczach.
Podstawiłam kubek pod ekspres do kawy, nadal na niego spoglądając. Nie mogłam niczego wyczytać z tych pięknych, niebieskozimnych tęczówek.
– Dobrze. Jedź. Zostanę z naszymi gośćmi. O której wrócisz?
– Nie wiem.
Znowu zaczęło mi się ciśnienie podnosić. Jego „nie wiem” znaczyło: „późno”.
– Czyli nie mam co liczyć na wieczór z tobą?
– Przykro mi, kochanie.
Cmoknął mnie w policzek, złapał kluczyki od samochodu, a już po chwili słyszałam warkot odpalanego silnika w naszym garażu. Stanęłam przy oknie w salonie i patrzyłam, jak auto mojego męża wyjeżdża z podjazdu.
Goście w końcu się obudzili. Kiedy mnie zobaczyli, byłam już wykąpana, pomalowana i ubrana, jak na panią domu przystało. Śniadanie było na stole i pozostało mi tylko zrobić kawę albo herbatę. Paweł i Ania też byli już „w stanie użyteczności publicznej”, jak to z Pawłem nazywaliśmy stan na kacu, ale po ogarnięciu się. Gdy zasiedliśmy do stołu, zaczęły się pytania o Bartka.
– A gdzie twój mąż? – odezwała się Ania. – Przecież masz urodziny.
– Pojechał do pracy – odparłam spokojnie. – Coś pilnego mu wypadło.
Wzięłam kanapki, żeby nie musieć nic więcej mówić, ale Ania nie mogła sobie darować.
– Jemu od jakiegoś czasu ciągle wypada coś pilnego, nie zauważyłaś?
Miała rację. Bartek od kilku miesięcy zachowywał się dziwnie. Wracał późno, pracował w weekendy i często dzwonił do mnie w ciągu dnia, by zapytać, czy już jestem w domu albo o której wrócę z redakcji. W sumie, pewnie się martwił, że będę siedzieć sama w domu.
– Aniu, Bartek ciężko pracuje, bo ja zarabiam grosze w tej podrzędnej gazecie, a ten dom za darmo nie był.
Rozejrzałam się po ogromnym salonie, kuchni i jadalni. Razem te pomieszczenia miały jakieś sto dwadzieścia metrów. Urządzone nowocześnie i w pastelowej kolorystyce. Tak jak chciał mój mąż. Ja wolałam kolory, ale ustąpiłam mu, bo przecież go kochałam.
– Mogliście mieć mniejszy dom, mniejsze podwórko i mniej luksusowy samochód, a on mógłby być teraz z nami – kontynuowała Ania.
– Dlaczego nie powiesz na głos tego, co naprawdę myślisz? Raz w życiu – zapytała Anna.
– Bo mam urodziny i nie będę sobie psuć humoru. Dajmy temu spokój, co?
Paweł spojrzał na mnie z żalem w oczach, a Anka, popijając kawę, jakby dusiła swoje myśli. Widziałam po niej, że coś jej nie pasuje, dlatego zapytałam:
– Aniu, chcesz mi coś powiedzieć?
Zawahała się chwilę, ale kiedy Paweł na nią popatrzył, odpowiedziała:
– Alekso, to nie nasza sprawa, ale widzieliśmy Bartka dwa miesiące temu z jakąś blondynką. Jechali razem jego samochodem. Ona śmiała się i gestykulowała, coś mu tłumacząc. On nas nie widział, bo Paweł jechał autem zastępczym z serwisu.
Myśleli, że mnie zaskoczyli, ale ja wiedziałam o tej przejażdżce.
– Bartek odwoził koleżankę z pracy, bo jej mężowi zepsuł się samochód i nie miał, jak dojechać z pracy.
Odetchnęli z ulgą.
– Alekso, czy ty siebie słyszysz? – nie dawała za wygraną Ania. – Tłumaczysz go ze wszystkiego. To atrakcyjny facet. Przystojny, męski i naprawdę kobiety się za nim oglądają. Czy ty naprawdę nie widzisz, co się dzieje?
Miałam dość jej gadania.
– Aniu, mam urodziny, nie psuj mi humoru, bo naprawdę nie mam ochoty na te rozmowy. Zjedzmy śniadanie. Jeśli chcecie, możecie u mnie zostać. – Spojrzałam na brata.
Zaraz po śniadaniu ja i moi goście podjęliśmy decyzję, że nie będziemy siedzieć w domu, tylko wybierzemy się na spacer nad morze i siądziemy w przytulnej knajpce, żeby zjeść obiad. Wyszykowaliśmy się wszyscy i już po godzinie szliśmy na Przymorzu w Gdańsku, szukając miejsca z widokiem na bezkres wody. Uwielbiałam tę długą plażę i niewielkie molo, przy którym znajdowała się nie zbyt duża, ale przyjemna restauracja ze stolikami na zewnątrz.
Spacerowaliśmy deptakiem, rozmawialiśmy o pierdołach, kiedy nagle Anka zapiszczała:
– Kurwa! Aleks, czy to nie jest Bartek?
Spojrzałam w punkt, w który wpatrywała się Ania. Na rattanowych krzesłach rozstawionych przed knajpą przy molo siedział mój mąż z drobną blondynką. Pili kawę i trzymali się za ręce. Nie mogłam uwierzyć w to, co widzę. Mój brat popatrzył na mnie z pytaniem w oczach, a Anka wydukała:
– To ona, to ta laska z samochodu…
Nie wiedziałam, co mam robić. Stanęłam, żeby pomyśleć, ale po chwili powiedziałam:
– Chodźmy, nie chcę…
– Co, kurwa? Co „nie chcę”? Popierdoliło cię już do reszty? – odezwał się nerwowo Paweł.
Anka też się odezwała:
– Nie, moja droga. Idziesz tam i mówisz mu, co ci ślina na język przyniesie.
Popchnęła mnie w stronę restauracji. Nie chciałam tam iść. Nie dlatego, że się bałam czy coś. Ja zwyczajnie nie chciałam tej konfrontacji. Nie chciałam tego całego syfu niczym w filmach, nie chciałam wyzywania się publicznie. Ania jednak zaczęła mnie pchać w kierunku Bartka, a Paweł powiedział:
– Musisz go złapać na gorącym uczynku, inaczej się z tego wywinie i będziesz miała problem.
Mój brat wiedział, co mówi, był prawnikiem, co prawda korporacyjnym, ale zawsze.
Pobudzona słowami, które dodały mi odwagi, ruszyłam w ich kierunku, a moja rodzina szła za mną. Czułam się, jakbym zmierzała po wyrok śmierci. Tak, jakby to, że bym do nich nie podeszła, miało sprawić, że ta sytuacja się nigdy nie wydarzyła. Ale się wydarzyła. Mało tego, im bliżej ich byłam, tym bardziej widziałam, jak Bartek na nią patrzy. Tak, jak patrzył na mnie pięć lat temu.
Moje towarzystwo zatrzymało się w takiej odległości ode mnie, by w razie czego pomóc, ale nie chcieli się wtrącać.
– Dzień dobry, Bartku, widzę, że wolałeś kawę z jakąś panią niż spędzenie urodzin ze mną – powiedziałam spokojnie.
Zaskoczyłam samą siebie tym spokojem i opanowaniem. Bartek poderwał się z fotela i puścił dłoń blondynki.
– Co ty tu robisz?
Miał tupet, trzeba było mu to przyznać.
– Raczej co ty tu robisz, zamiast spędzić ze mną ten dzień.
Blondynka spojrzała na mnie i zorientowała się, kim jestem. Zaczęła nerwowo spoglądać to mnie, to na Bartka. Mój mąż chyba w życiu nie wyglądał na tak zdziwionego. Spoglądałam w te jego piękne oczy; na ten dołeczek w policzku, który tylko się pogłębiał, jak mój mąż się uśmiechał; na gładko ogoloną twarz i szare włosy. Mimo wszystko patrzyłam na niego z miłością w oczach, a on? Patrzył na mnie bez emocji. Był jedynie zdziwiony.
– Kochanie, ja ci to wszystko wytłumaczę.
– Bartku, tu nie ma co tłumaczyć. Chcę tylko wiedzieć, ile to trwa i kiedy mogę się wyprowadzić do mojego panieńskiego mieszkania. Tego, które wynająłeś jakiejś studentce i za które kasa wpływa na nasze wspólne konto.
Bartek spojrzał na dziewczynę, a ta się odezwała:
– Wyprowadzę się jak najszybciej.
Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam.
Ona mieszkała w moim mieszkaniu. Oni bywali w moim mieszkaniu. On pieprzył ją w moim mieszkaniu.
Nie wytrzymałam i strzeliłam go w pysk.
– Nie chcę cię więcej widzieć. Dom wystawimy na sprzedaż. Mieszkanie też, nie chcę mieszkać w pokojach, w których pieprzyłeś się z tą małolatą. Podzielimy się pieniędzmi – powiedziałam prawie na jednym wydechu.
Odwróciłam się i podeszłam do ludzi, którzy na mnie czekali. Przytuliłam się do brata, a ten przesunął mnie w stronę Ani i podszedł do Bartka.
– Masz jak najszybciej zorganizować wszystko tak, żeby ona już nie cierpiała. Aha, i jesteś chujem, wiesz? – Usłyszałam.
– Paweł – odezwał się mój mąż vel chuj – przepraszam…
– Nie przepraszaj mnie, tylko ją, żegnam.
Brat i szwagierka wrócili ze mną do domu. Resztę dnia przepłakałam i przesiedziałam na kanapie. Paweł i Ania musieli wracać do domu, ale szwagierka obiecała, że zajrzy do mnie następnego dnia. Było mi wszystko jedno. Chciałam spać i płakać albo płakać i spać, byle nie myśleć.
Niedzielę spędziłam na kanapie, jedząc lody, pijąc słodkie napoje i zapychając się frytkami. Zastanawiałam się, jak ukarać mojego męża za to, co mi zrobił. Siedziałam sama, Anka nie przyjechała, bo źle się czuła.
Leżałam na kanapie, pijąc coca-colę, gdy wieczorem zadzwonił dzwonek do drzwi.
Spojrzałam za okno. Na podjeździe stało auto Bartka. Nawet nie słyszałam, kiedy tam podjechał. Otworzyłam drzwi. Przywitał się ze mną cicho i wymamrotał:
– Przyszedłem zabrać kilka swoich rzeczy, wyprowadzę się do twojego mieszkania. Możesz zostać w domu. Nie ma sensu nic sprzedawać. Dom jest wart tyle, co twoje mieszkanie, samochód i oszczędności, które mamy na koncie.
Słuchałam i nie wierzyłam.
– Bartku, ale ja sama tego domu nie utrzymam, czy ty zdajesz sobie z tego sprawę?
– To go sprzedaj – powiedział, jakby sprzedanie domu za pięćset tysięcy złotych było jak sprzedaż bułki.
– Zanim go sprzedam, to popadnę w długi, przecież dom ma hipotekę, a mieszkanie nie, tak samo jak twój samochód.
– Aleks, posłuchaj mnie…
– Nie, kurwa! To ty mnie posłuchaj! – wydarłam się na niego. – Ty głupi chuju i cwaniaku. Dobrze wiesz, że nie stać mnie na raty za dom! A ty weźmiesz nie tylko mieszkanie bez hipoteki, ale również samochód i oszczędności?
– Sprzedaj swoje auto – nie poddawał się.
– Bartku, moje auto też jest na raty. To ty chciałeś żyć ponad stan, nie ja! To ty zaciągałeś kredyty i kupowałeś kolejne dobra – dogadałam mu, ale poddałam się. – Weź dom, swój samochód i połowę oszczędności. Ja wezmę mieszkanie, wyremontuję je za oszczędności i jakoś będę w nim mieszkać. Nie chcę mieć długów. Samochód i tak będę musiała sprzedać – dokończyłam zrezygnowana.
Wpuściłam go do domu.
Wszedł i skierował się prosto do sypialni. Zabrał kilka rzeczy i wychodząc, rzucił:
– Nie chciałem, żeby tak się stało. Umówię notariusza jak najszybciej i załatwimy wszystko. Z domu zabierz, co chcesz.
Spojrzałam na niego z pogardą i pomyślałam sobie, że właśnie tak zrobię.
– Od kiedy to planowałeś? – Widziałam, że się zdziwił. – Od kiedy planowałeś, że mnie zostawisz? Za szybko chciałeś podzielić majątek, więc musiałeś o tym myśleć.
– Od kilku tygodni, chciałem poczekać, aż miną urodziny. – Spuścił głowę.
– Wiesz co, Bartku? Spójrz na mnie, bo chcę ci to powiedzieć prosto w oczy.
No i spojrzał.
– Wyjdź.
Trzasnęłam za nim drzwiami i znowu się rozpłakałam. Tej nocy spałam sama w sypialni gościnnej. Miałam nadzieję, że jutro, kiedy się obudzę, ten koszmar się skończy. Zasnęłam zmęczona użalaniem się nad sobą.