Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Przebudziennik - nie ma zbyt wysokiej ceny za poznanie prawdy - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
17 maja 2025
43,00
4300 pkt
punktów Virtualo

Przebudziennik - nie ma zbyt wysokiej ceny za poznanie prawdy - ebook

Przewrotnie, zabawnie, a momentami nawet z przerażeniem płyniemy przez świat intymnych zapisków Piotra, który w poszukiwaniu prawdy i sensu życia zamyka się na pół roku w europejskim ośrodku odnowy duchowej. Stawia na szali swój wieloletni związek, zostaje zmuszony do zerwania kontaktu z bliskimi i ze światem, a komercyjne miejsce medytacyjnego odosobnienia staje się zarazem więzieniem, jak i wrotami do wolności. Książka w moim mniemaniu to świetna satyra na wszechobecną dzisiaj duchowość i to co jesteśmy w stanie poświęcić, aby znaleźć swój wewnętrzny spokój.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788397474307
Rozmiar pliku: 590 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

SPIS TRE­ŚCI

Dzień pierw­szy

Dzień dru­gi

Dzień trze­ci

Dzień czwar­ty

Dzień pi­ąty

Dzień szó­sty

Dzień siód­my

Dzień ósmy

Dzień dzie­wi­ąty

Dzień dzie­si­ąty

Dzień je­de­na­sty

Dzień dwu­na­sty

Dzień trzy­na­sty

Dzień czter­na­sty

Dzień pi­ęt­na­sty

Dzień szes­na­sty

Dzień sie­dem­na­sty

Dzień osiem­na­sty

Dzień dzie­wi­ęt­na­sty

Dzień dwu­dzie­sty trze­ci

Dzień dwu­dzie­sty czwar­ty

Dzień dwu­dzie­sty pi­ąty

Dzień dwu­dzie­sty szó­sty

Dzień dwu­dzie­sty siód­my

Dzień dwu­dzie­sty ósmy

Dzień dwu­dzie­sty dzie­wi­ąty

Dzień trzy­dzie­sty pierw­szy

Dzień trzy­dzie­sty dru­gi

Dzień trzy­dzie­sty pi­ąty

Dzień trzy­dzie­sty siód­my

Dzień trzy­dzie­sty ósmy

Dzień trzy­dzie­sty dzie­wi­ąty

Dzień czter­dzie­sty

Dzień czter­dzie­sty pierw­szy

Dzień czter­dzie­sty czwar­ty

Dzień czter­dzie­sty pi­ąty

Dzień czter­dzie­sty szó­sty

Dzień czter­dzie­sty siód­my

Dzień czter­dzie­sty ósmy

Dzień czter­dzie­sty dzie­wi­ąty

Dzień pi­ęćdzie­si­ąty

Dzień pi­ęćdzie­si­ąty pierw­szy

Dzień pi­ęćdzie­si­ąty dru­gi

Dzień pi­ęćdzie­si­ąty trze­ci

Dzień pi­ęćdzie­si­ąty czwar­ty

Dzień pi­ęćdzie­si­ąty pi­ąty

Dzień pi­ęćdzie­si­ąty szó­sty

Dzień pi­ęćdzie­si­ąty siód­my

Dzień pi­ęćdzie­si­ąty ósmy

Dzień pi­ęćdzie­si­ąty dzie­wi­ąty

Dzień sze­śćdzie­si­ąty

Dzień sze­śćdzie­si­ąty pierw­szy

Dzień sze­śćdzie­si­ąty dru­gi

Dzień sze­śćdzie­si­ąty trze­ci

Dzień sze­śćdzie­si­ąty czwar­ty

Dzień sze­śćdzie­si­ąty pi­ąty

Dzień sze­śćdzie­si­ąty szó­sty

Dzień ostat­nie­go wpi­su

Dzień na­praw­dę ostat­nie­go wpi­suDZIEŃ PIERW­SZY

Ka­za­li mi pi­sać, wi­ęc pi­szę. Zo­ba­czy­my, w czym mi to po­mo­że. Ni­g­dy nie pro­wa­dzi­łem dzien­ni­ka. Jak tu za­cząć?

_Mo­żna la­ta­mi nie zmie­niać ni­cze­go. Mo­żna w jed­nym mo­men­cie zmie­nić pra­wie wszyst­ko._

To o mnie.

Do­ta­rłem tu.

Wci­ąż nie wie­rzę.

Zro­bi­łem to.

Dla sie­bie.

Za­znam spo­ko­ju.

Będę się roz­wi­jał.

Od­pocz­nę od te­go ca­łe­go sza­lo­ne­go świa­ta, od te­go prze­bo­dźco­wa­nia. Mój układ ner­wo­wy te­go po­trze­bu­je.

Kie­dy ob­ser­wu­ję in­nych lu­dzi, od­no­szę wra­że­nie, że Bóg dał im układ ner­wo­wy moc­ny jak skręca­na, że­glar­ska ju­to­wa li­na. W prze­ci­wie­ństwie do mo­je­go, któ­ry jest de­li­kat­ny jak po­je­dyn­cza nit­ka. In­nych nie ru­sza ży­cio­wa bu­rza, mnie roz­ry­wa de­li­kat­ny po­wiew ży­cio­wych prze­ciw­no­ści.

Dla­te­go czu­ję, że mu­szę się zre­ge­ne­ro­wać. Wy­pe­łnia mnie ogrom­ne szczęście, ale też lek­ki nie­po­kój. Jak to będzie? Jak to się wszyst­ko po­to­czy? Wie­rzę, że przy­jazd do aszra­mu, pu­stel­ni, mo­je­go miej­sca od­osob­nie­nia, przy­nie­sie mi du­żo do­bre­go. Chcę, że­by wszyst­kie chwi­le tu­taj by­ły świa­do­me. Będę spi­sy­wał ka­żdą emo­cję, ka­żdą my­śl.

W su­mie – nie mam wy­jścia. Ka­za­li mi. Cho­ciaż tak na­praw­dę, za­wsze ma­my wy­jście. Tyl­ko nie za­wsze jest ono wy­god­ne. Często za sko­rzy­sta­nie z al­ter­na­ty­wy, po­słu­cha­nie sie­bie i od­mo­wę mu­si­my za­pła­cić wy­so­ką ce­nę. „Tyl­ko po co tak prze­pła­cać?” – za­py­ta wie­le osób.

Sta­ram się od­dy­chać spo­koj­nie i głębo­ko. Ale to, co ro­bię, to ja­kieś od­de­cho­we pły­ci­zny. Ba­jo­ro czy wręcz ka­łu­ża. A ja chcę pły­wać w oce­anie od­de­chu. Wie­rzę, że przyj­dzie na to czas i że się te­go na­uczę (przy­naj­mniej tak by­ło na­pi­sa­ne w pro­gra­mie po­by­tu tu­taj, z któ­rym za­po­zna­łem się szcze­gó­ło­wo, za­nim pod­jąłem de­cy­zję o przy­je­ździe). Na ra­zie się ta­plam, ale na­dej­dzie czas, by od­wa­żnie po­pły­nąć.

Tu­tej­szy aszram jest pi­ęk­ny, bo czy mo­że być brzyd­ko w Hisz­pa­nii? Ośro­dek od­no­wy du­cho­wej jest zlo­ka­li­zo­wa­ny we wspa­nia­łym, ma­low­ni­czym oto­cze­niu gór. Czuć tu du­żo do­brej ener­gii. Oko­li­ca jest spo­koj­na, dzia­ła na mnie jak bal­sam.

Zro­bi­łem, pó­ki co, krót­kie ro­ze­zna­nie te­re­nu. Wi­dok na szczy­ty. Wzgó­rza po­kry­te drze­wa­mi oliw­ny­mi, cy­pry­sa­mi i in­ny­mi ro­śli­na­mi, któ­rych nazw na­wet nie znam.

Oto­cze­nie przy­ro­dy spra­wia, że czu­ję się nie­sa­mo­wi­cie. Ko­lo­ry za­le­wa­ją mnie swo­im pi­ęk­nem. Ro­ślin­no­ść za­chwy­ca. Na te­re­nie ośrod­ka znaj­du­ją się drze­wa oliw­ne. Ra­ba­ty z la­wen­dą, rów­no przy­ci­ęte ży­wo­pło­ty, oczka wod­ne spra­wia­ją, że czu­ję się jak w baj­ce. Gdzie­nie­gdzie pach­nie in­ten­syw­nie słod­ko-gorz­ka­wym roz­ma­ry­nem, w in­nych miej­scach ty­mian­kiem. To wspa­nia­łe. Je­stem ta­ki pod­eks­cy­to­wa­ny.

Wi­dzia­łem też du­żo ta­ra­sów, kli­ma­tycz­nych al­tan oto­czo­nych ro­ślin­no­ścią, kil­ka wi­ęk­szych bu­dyn­ków, to chy­ba sa­le do me­dy­ta­cji i jo­gi. Nie mo­gę się do­cze­kać za­jęć. Ale ze mnie szczęściarz. Czy mo­że być pi­ęk­niej?

Jest sło­necz­nie i cie­pło. W Pol­sce pew­nie wietrz­nie i zim­no. Jak ja nie­na­wi­dzę tej ro­dzi­mej po­go­dy! A tu­taj cie­pły wiatr. Du­żo drzew. Zie­leń. Czy­ste po­wie­trze. W ko­ńcu nie wdy­cham smo­gu.

Gdzie­nie­gdzie wzrok przy­ku­wa wy­pa­lo­na przez sło­ńce zie­mia, któ­ra wy­gląda jak kru­cha, sta­ra ce­ra­mi­ka. Przy­po­mi­na mi po­marsz­czo­ną twarz mo­je­go dziad­ka Sta­sia. A mo­że ta wy­su­szo­na zie­mia jest jak mo­je wnętrze? Kie­dyś ży­zne, pe­łne ży­cia, a te­raz su­che, po­pęka­ne, za­nie­dba­ne przez ogrod­ni­ka, któ­ry opu­ścił swo­ją zie­mię.

Dla­te­go tu chy­ba je­stem – że­by od­na­le­źć w so­bie ogrod­ni­ka, któ­ry zaj­mie się we­wnętrz­nym nie­uro­dza­jem. Ko­goś, kto uprząt­nie uschni­ęte li­ście, wy­rwie wdzie­ra­jące się wszędzie chwa­sty. Wiem, że tam w ukry­ciu tęt­ni ży­cie, pe­łne ko­lo­rów, za­pa­chów i buj­nej ro­ślin­no­ści.

Pi­ęk­nie tu­taj.

Pta­ki.

Zwie­rzęta.

Kwia­ty.

Ca­ła pa­le­ta barw i spek­trum za­pa­chów. Pi­ęcio­li­nia dźwi­ęków.

Do­pie­ro prze­by­wa­jąc w na­tu­rze, czło­wiek na­bie­ra po­ko­ry. Uświa­da­mia so­bie, że wszyst­ko, co two­rzy, jest tyl­ko jej na­śla­do­wa­niem. Nic nie wy­my­śli­li­śmy sa­mi. Ka­żdy ko­lor, kszta­łt czy ka­żda tech­no­lo­gia jest za­po­ży­cze­niem od mat­ki na­tu­ry.

Tu­taj nie tyl­ko przy­ro­da mnie za­chwy­ca. Wy­czu­wam w tym miej­scu nie­sa­mo­wi­te wi­bra­cje. Jest du­żo uśmiech­ni­ętych lu­dzi. Ja jesz­cze się nie uśmie­cham. To dla mnie za wcze­śnie, by się otwo­rzyć. Je­stem pod­eks­cy­to­wa­ny. Czu­ję, że będzie się dzia­ło.

Mój po­kój jest ma­lut­ki, skrom­ny, ale nie spo­dzie­wa­łem się luk­su­sów. Nie­praw­da. Okła­mu­ję sam sie­bie. Pi­no­kio ze mnie. Oczy­wi­ście, że mia­łem wi­ęk­sze ocze­ki­wa­nia. My­śla­łem, że lo­kum będzie bar­dziej prze­stron­ne, z du­ży­mi okna­mi. Je­stem ni­ski, ale ten po­ko­ik jest ni­czym prze­strzeń dla dziec­ka, ewen­tu­al­nie do­ra­sta­jące­go na­sto­lat­ka. Z ra­cji mi­kro­sko­pij­nych roz­mia­rów po­miesz­cze­nia i dziw­ne­go usy­tu­owa­nia to­a­le­ty mo­żna w jed­nym cza­sie za­ła­twiać się i sma­żyć ja­jecz­ni­cę.

Pra­cu­ję nad tym, by nie na­rze­kać. Chcę mieć w so­bie wdzi­ęcz­no­ść i szu­kać po­zy­ty­wów. Tak ła­two wpa­ść w rosz­cze­nio­wy tryb. Mam po­kój dla sie­bie. Nie po­trze­bu­ję ni­cze­go wi­ęcej. Chcia­łbym oczy­wi­ście wi­ęcej prze­strze­ni…, ale po co… Mo­że po pro­stu mo­ja gło­wa by tak chcia­ła. Mia­łem ja­kieś wy­obra­że­nia, któ­re nie zo­sta­ły zre­ali­zo­wa­ne.

Prze­czu­wam, że ten wy­jazd zmie­ni mo­je ży­cie. Mam ty­le do na­pi­sa­nia, ty­le my­śli. Nie chcę, że­by coś mi ule­cia­ło.

Jed­no na pew­no mi nie umknie. Już na przy­wi­ta­niu cze­ka­ła na mnie nie­mi­ła nie­spo­dzian­ka. Na ko­niec dnia wła­ści­ciel te­go ośrod­ka, Ad­hi­raj, ka­zał mi od­dać te­le­fon. Spoj­rza­łem na gu­ru z nie­do­wie­rza­niem. Po­my­śla­łem, że to żart, ja­kaś kpi­na! Ale nie żar­to­wał. Pró­bo­wa­łem so­bie przy­po­mnieć tre­ść re­gu­la­mi­nu, a ta­kże wy­mie­nia­nych ty­go­dnia­mi wia­do­mo­ści, ale nie pa­mi­ęta­łem żad­nej wzmian­ki na ten te­mat.

Pró­bo­wa­łem się upew­nić, czy go do­brze zro­zu­mia­łem. Gło­wa pod­po­wia­da­ła mi, że mo­że mnie te­stu­ją. My­śla­łem, że to ja­kiś spraw­dzian. Gu­ru po­wtó­rzył jed­nak sta­now­czo, że­bym od­dał te­le­fon. Na­stęp­nie wy­ci­ągnął po nie­go dłoń, a je­go wy­raz oczu do­bit­nie da­wał znać, że nie mam wy­jścia.

Pró­bo­wa­łem się wy­mi­gać, na­wi­ązu­jąc do re­gu­la­mi­nu, do swo­ich po­trzeb, zo­bo­wi­ązań. Spoj­rzał na mnie z po­li­to­wa­niem i wspó­łczu­ciem. W su­mie słusz­nie.

Po­pro­sił mnie o te­le­fon, a ja ode­bra­łem to tak, jak­by mnie po­pro­sił o od­da­nie ner­ki. A to tyl­ko głu­pia rzecz, do któ­rej je­stem przy­wi­ąza­ny jak do ja­kie­jś bli­skiej oso­by. Jak­by te­le­fon był częścią mnie. Mo­że w pro­ce­sie ewo­lu­cji, w przy­szło­ści lu­dzie będą ro­dzić się z te­le­fo­nem w ręku?

Za­py­ta­łem, dla­cze­go nikt wcze­śniej mnie nie po­in­for­mo­wał, że smart­fon będzie skon­fi­sko­wa­ny. Uśmiech­nął się i za­mil­kł.

– Gdy­by­śmy o tym in­for­mo­wa­li wcze­śniej, nikt by tu­taj nie przy­je­chał – od­po­wie­dział po chwi­li. – Prze­cież nikt nie po­zbędzie się do­bro­wol­nie swo­jej trze­ciej ręki, swo­je­go dru­gie­go mó­zgu, ser­ca, a tak jest wspó­łcze­śnie trak­to­wa­ne to urządze­nie. To z te­le­fo­nów i apli­ka­cji lu­dzie po­bie­ra­ją ak­tu­al­nie hor­mo­ny szczęścia. Bie­rzesz ko­mór­kę do ręki i pły­ną wart­ki­mi stru­mie­nia­mi do­pa­mi­na, oksy­to­cy­na, se­ro­to­ni­na i en­dor­fi­ny – wy­ja­śnił i za­czął się śmiać.

Sta­łem nie­za­do­wo­lo­ny i ob­ra­żo­ny. Wi­dząc mo­ją re­ak­cję, po­wie­dział:

– Pio­trze, wspo­mi­na­li­śmy wie­lo­krot­nie, że nie mo­żna przy­wo­zić uży­wek. Tym wła­śnie jest smart­fon.

Wszyst­ko się we mnie ko­tło­wa­ło. Po­czu­łem ogrom­ne obu­rze­nie, nad­uży­cie, wręcz gwa­łt na mo­jej pry­wat­no­ści. Te­raz, kie­dy o tym pi­szę, czu­ję się tro­chę le­piej, ale wci­ąż je­stem jesz­cze lek­ko po­iry­to­wa­ny.

– Jak mam się kon­tak­to­wać z in­ny­mi, z mi­ło­ścią me­go ży­cia, ro­dzi­ną? – za­py­ta­łem go, mo­że zbyt agre­syw­nie.

Od­po­wie­dział, że mo­gę pi­sać li­sty. Za­py­tał lek­ko zło­śli­wie, czy od ra­zu ma mi przy­nie­ść pa­pier, ko­per­ty i znacz­ki.

Nie od­po­wie­dzia­łem na to. Za­bra­kło mi wte­dy traf­nej ri­po­sty. Te­raz my­ślę, że bym mu od­py­sko­wał, że mo­że przy­nie­ść i od ra­zu so­bie wszyst­ko wsa­dzić w ty­łek.

Chcia­łem szyb­ko wrzu­cić in­for­ma­cję na me­dia spo­łecz­no­ścio­we, że przez kil­ka mie­si­ęcy będę po­za za­si­ęgiem, że ko­rzy­stam z du­cho­wej od­no­wy, ale nie ma tu­taj do­stępu do In­ter­ne­tu.

Ad­hi­raj po­zwo­lił mi wy­słać tyl­ko jed­ne­go SMS-a. Na­pi­sa­łem do me­go naj­dro­ższe­go sło­ńca, że za­bie­ra­ją mi te­le­fon i że nie będzie ze mną kon­tak­tu. Gdy SMS po­wędro­wał w świat, gu­ru pod­su­nął roz­po­star­tą dłoń, na któ­rej nie­chęt­nie po­ło­ży­łem urządze­nie. Sam so­bie to za­ła­twi­łem.

Uśmiech­nął się, jak tyl­ko zło­ży­łem na je­go dło­ni te­le­fon, ni­czym ofia­rę na ołta­rzu.

– Wspa­nia­le – rze­kł i po­kle­pał mnie po ra­mie­niu. – Kie­dyś lu­dzie skła­da­li ofia­rę z ognia, zwie­rząt. Te­raz naj­wi­ęk­szym sym­bo­lem pod­da­nia się i po­ko­ry jest od­da­nie smart­fo­na.

Na ko­niec Ad­hi­raj wręczył mi gru­by, pi­ęk­nie opra­wio­ny no­tes. By­łem zdzi­wio­ny.

– Co mam z nim zro­bić? – za­py­ta­łem.

– Pisz – po­wie­dział. – Pisz co­dzien­nie. To będzie twój dzien­nik z po­by­tu tu­taj. Sys­te­ma­tycz­ne pi­sa­nie po­zwo­li ci otwo­rzyć oczy, ob­ser­wo­wać pro­ces prze­mia­ny, wy­jścia ze sta­nu, w któ­rym jesz­cze tkwisz. Tu­taj do­znasz prze­bu­dze­nia.

Mó­wił, a mi za­chcia­ło się spać. Pod­róż, wra­że­nia i emo­cje zro­bi­ły swo­je. Chy­ba za­uwa­żył mo­je zmęcze­nie, bo od ra­zu po wy­ła­pa­niu mo­je­go zie­wa­nia po­sze­dł.

Na po­że­gna­nie prze­śli­zgnął po­wo­li ręką po mo­jej klat­ce pier­sio­wej, co by­ło dla mnie jed­nak zbyt ero­tycz­ne jak na do­tyk ob­cej oso­by. A mo­że prze­sa­dzam? Mo­że to przy­ja­ciel­ski gest, uzdra­wia­jący do­tyk gu­ru?

Po­my­śla­łem, w su­mie – co in­ne­go mam ro­bić? Za­tem będę pro­wa­dził mój prze­bu­dzien­nik – jak go na­zwa­łem. Na podło­dze, bo nie mam w po­ko­ju ani krze­sła, ani sto­łu. Spar­ta­ńskie wa­run­ki. Ju­tro mu­szę to zgło­sić. Już nie dzi­siaj. Nie mam sił. Mu­szę się po­ło­żyć spać. Pa­dam. Wszędzie ciem­no.

Nie mo­gę za­dzwo­nić do me­go naj­uko­cha­ńsze­go sło­ńca. Mo­gę się je­dy­nie z nim po­łączyć my­śla­mi. Do­bra­noc, skar­bie. Ko­cham cię tak moc­no. Bez cie­bie nie ma ży­cia.DZIEŃ DRU­GI

Obu­dzi­łem się dzi­siaj wcze­śnie. By­łem prze­ra­żo­ny. Nie wie­dzia­łem, co się sta­ło. Ob­ce łó­żko. Ja w nim sam. Na­gle do mnie do­ta­rło, gdzie je­stem, że to się dzie­je na­praw­dę. Od­ru­cho­wo si­ęgnąłem po smart­fon, za­nim przy­po­mnia­łem so­bie, że prze­cież zo­stał mi ode­bra­ny. To za­dzi­wia­jące, jak do­tkli­wie to wci­ąż od­czu­wam. Kie­dy cze­goś nie ma­my, do­pie­ro uświa­da­mia­my so­bie swo­je przy­wi­ąza­nie i uza­le­żnie­nie.

Za­mknąłem oczy i zwi­nąłem się w kłębek – po­zy­cję lu­dzi nie­go­to­wych na to, by mie­rzyć się ze świa­tem. Nie czu­łem się na si­łach, by wkra­czać w no­wy dzień, w zu­pe­łnie in­ną rze­czy­wi­sto­ść, któ­rą – mi­mo wszyst­ko – sam so­bie wy­bra­łem. Je­stem dziw­ny. Prze­cież chcia­łem tu być. Apli­ko­wa­łem, że­by się do­stać. Sta­ra­łem się o to od mie­si­ęcy. Wy­pe­łni­łem mnó­stwo for­mu­la­rzy. Za­pła­ci­łem ku­pę ka­sy. I prze­cież głębo­ko czu­ję, że ten wy­jazd zmie­ni mo­je ży­cie. Ale dzi­siaj ra­no nie mia­łem si­ły wstać z łó­żka i zmie­rzyć się ze wszyst­kim, ze swo­imi oba­wa­mi, wąt­pli­wo­ścia­mi, z no­wym ży­ciem, tęsk­no­tą. Ja­kiś pa­ra­liż.

Za­częły po­ja­wiać się wszyst­kie lęki, któ­re do­brze znam. Jak­by chcia­ły przy­wi­tać się ze mną w no­wym miej­scu. Al­bo jak­by po­sta­no­wi­ły mi po­ka­zać, że przed ni­mi nie uciek­nę. Mo­gę le­cieć na­wet na Ksi­ężyc, a one i tak mnie do­go­nią. To tyl­ko po­twier­dza, że nie da się uciec przed praw­dzi­wym so­bą, przed swo­imi pro­ble­ma­mi. Czy do­brze po­stąpi­łem, przy­je­żdża­jąc tu­taj?

Z te­go sta­nu otępie­nia i pa­ra­li­żu wy­pro­wa­dził mnie Ad­hi­raj, któ­ry przy­sze­dł do mnie. By­łem zdzi­wio­ny, że wiel­ki gu­ru za­pu­kał do drzwi mo­je­go ma­łe­go po­ko­ju. Czu­łem się onie­śmie­lo­ny. On jest ma­gne­tycz­ny. Ma pi­ęk­ne oczy, pe­łne świa­tła.

Nie­któ­rzy lu­dzie ma­ją spoj­rze­nie tak głębo­kie ni­czym tu­ne­le cza­so­prze­strze­ni, któ­re łączą ga­lak­ty­ki i wszech­świa­ty. Wi­ęk­szo­ść spo­łe­cze­ństwa nie­ste­ty ma pu­sty wzrok, pa­trzy na świat za­mro­czo­ny­mi ocza­mi, jak my­si­mi nor­ka­mi.

Wzrok gu­ru prze­szy­wa, jak­by znał ka­żdą my­śl, na­wet mo­je za­wa­ha­nie zwi­ąza­ne z po­by­tem tu­taj. Za­py­tał, jak mi się spa­ło. Od­po­wie­dzia­łem praw­dę, że bez­na­dziej­nie.

Za­czął się śmiać i po­wie­dział, że rzad­ko spo­ty­ka się z ta­ką bez­po­śred­nio­ścią i szcze­ro­ścią. Za­py­ta­łem go, czy ktoś już kie­dyś zre­zy­gno­wał dru­gie­go dnia. Chcia­łem być dow­cip­ny, ale śred­nio mi wy­szło. Ad­hi­raj po­ka­zał zęby w szcze­rym uśmie­chu, ale nie od­po­wie­dział. Tak jak­by nie chciał przy­znać gło­śno, że nie ma stąd uciecz­ki.

– Masz jesz­cze trzy­dzie­ści mi­nut, je­śli chcesz się za­ła­pać na śnia­da­nie – po­wie­dział sta­now­czo. – Dłu­go spa­łeś. Ale po pod­ró­ży to zro­zu­mia­łe. Na­uczy­my cię po­ran­ne­go wsta­wa­nia – za­czął się śmiać i znów po­ka­zał swo­je pi­ęk­ne zęby.

W jed­nej chwi­li po­czu­łem, że po­pe­łni­łem błąd, przy­je­żdża­jąc tu­taj. Uwiel­biam spać. Nie lu­bię zry­wać się zbyt wcze­śnie. O świ­cie mo­gę wstać je­dy­nie wte­dy, kie­dy ja­dę na lot­ni­sko i mam przed so­bą wi­zję urlo­pu.

– A po co w ogó­le tu­taj przy­je­cha­łeś? – za­py­tał mnie na­gle gu­ru, za­po­mi­na­jąc, że mia­łem iść zje­ść.

Od­po­wie­dzia­łem mu, że mam do­ść mo­je­go ży­cia, że je­stem wy­pa­lo­ny, prze­bo­dźco­wa­ny, zmęczo­ny, pra­gnę od­na­le­źć sie­bie i chcę, że­by świat dał mi świ­ęty spo­kój.

– Ro­zu­miem – od­po­wie­dział. Za­my­ślił się i od­rze­kł: – U nas, w na­szej ko­mu­nie, jest tro­chę ina­czej.

– Jak?

– Je­śli ktoś jest przy­gnie­cio­ny świa­tem, to mó­wi, że sam so­bie da­je świ­ęty spo­kój, i sta­ra się coś z tym zro­bić. Ale wiem, jak to jest. Wi­ęk­szo­ść osób ocze­ku­je, że to ca­ły świat ma się zmie­nić, że ka­żdy czło­wiek będzie wo­kół nich cho­dził jak na pa­lusz­kach i usu­wał się im z dro­gi.

Po­wie­dzia­łem mu, że je­stem nad­wra­żli­wy i dla­te­go moc­niej od­czu­wam wszyst­ko, co się dzie­je wo­kół mnie. Zri­po­sto­wał, a mnie za­mu­ro­wa­ło:

– Prze­stań już z tą nad­wra­żli­wo­ścią. Wra­żli­wo­ść to two­ja wra­żli­wo­ść, a in­ni nie ma­ją ani obo­wi­ąz­ku, ani ocho­ty się na­gi­nać do two­ich po­trzeb i ocze­ki­wań. Nikt nie zmie­ni swo­ich re­guł funk­cjo­no­wa­nia i roz­wo­ju tyl­ko dla­te­go, że je­steś wra­żli­wy. Otwórz oczy. Zro­zum świat i to, ja­ki on jest, a nie to, ja­kim chcia­łbyś, że­by był. Pa­mi­ętaj, że two­je ce­le nie mu­szą być, i często nie są, prio­ry­te­ta­mi in­nych. Prze­stań być ofia­rą i bu­do­wać swo­ją sa­tys­fak­cję na po­czu­ciu, że ca­ły świat jest prze­ciw­ko to­bie, a ty je­steś uni­kal­ny oraz bez­bron­ny. To jest bar­dzo wy­god­na ro­la. Zrzu­cić wi­nę na świat i la­men­to­wać, że nas nie wspie­ra. Nie za­sła­niaj się tą wra­żli­wo­ścią, nie trak­tuj jej ja­ko wy­mów­ki, że­by uni­kać wzi­ęcia od­po­wie­dzial­no­ści za swo­je ży­cie. Prze­stań być ksi­ęciem, któ­ry ocze­ku­je, że in­ni będą no­sić cię na rękach. Prze­stań te­go ocze­ki­wać – pod­kre­ślił bar­dzo do­sad­nie.

– Ale ja nie ocze­ku­ję… – pró­bo­wa­łem wtrącić.

– Ocze­ku­jesz. Sam sie­bie oszu­ku­jesz, twier­dząc ina­czej. Po­wtó­rzę raz jesz­cze. Prze­stań być ksi­ęciem i ofia­rą, tyl­ko za­cznij brać od­po­wie­dzial­no­ść za swo­je ży­cie. Prze­stań się za­sła­niać swo­ją wra­żli­wo­ścią i trak­to­wać ją ja­ko wy­mów­kę. Wy­god­ne, praw­da? – za­dał mi py­ta­nie, ale nie cze­kał, aż od­po­wiem, bo za­czął mnie prze­drze­źniać: – „Oj, ja­ki je­stem bied­ny i wra­żli­wy, dla­cze­go lu­dzie mi to ro­bią? Dla­cze­go świat mi to ro­bi?”.

By­łem w szo­ku. Nie te­go się spo­dzie­wa­łem po du­cho­wym na­uczy­cie­lu. No wła­śnie, a cze­go ocze­ki­wa­łem? Gła­ska­nia, tu­le­nia, po­twier­dze­nia, że to świat jest zły i mnie krzyw­dzi?

Chy­ba po­czuł, że tro­chę prze­sa­dził i po­wie­dział:

– To dla two­je­go do­bra, Pio­trze.

Chcia­łem zmie­nić te­mat i po­wie­dzia­łem, że moi bli­scy uzna­li, że przy­jazd tu­taj to wy­nik kry­zy­su wie­ku śred­nie­go.

– A co to jest kry­zys wie­ku śred­nie­go? – za­py­tał pod­chwy­tli­we i pa­trzył na mnie, ocze­ku­jąc od­po­wie­dzi.

Po­wie­dzia­łem, że kry­zys wie­ku śred­nie­go jest wte­dy, kie­dy ro­bisz sza­lo­ne rze­czy, na któ­re wcze­śniej bra­ko­wa­ło ci od­wa­gi, a na któ­re za mo­ment mo­że być za pó­źno, by je zre­ali­zo­wać.

Za­czął tra­wić mo­ją od­po­wie­dź, gła­dząc się po bro­dzie.

– Nie znam te­go sta­nu. Na­sza ko­mu­na nie prze­cho­dzi ta­kiej fa­zy – po­wie­dział i wy­tłu­ma­czył mi szyb­ko dla­cze­go. – W na­szej spo­łecz­no­ści je­ste­śmy na­ucze­ni, że od dzie­ci­ństwa nie od­ma­wia­my so­bie ni­cze­go, nie od­kła­da­my ni­cze­go na pó­źniej, szcze­gól­nie na­szych ma­rzeń. Za­wsze idzie­my za gło­sem ser­ca, dla­te­go ni­g­dy nie ma­my po­czu­cia, że mu­si­my szyb­ko spe­łniać na­sze ma­rze­nia, bo sta­ro­ść i śmie­rć czy­ha­ją za ro­giem.

Chwi­lę mil­cze­li­śmy.

– Wi­ęc mo­że do­brze, że do nas przy­je­cha­łeś – pod­su­mo­wał.

– Czu­ję się tro­chę za­gu­bio­ny – do­da­łem, bo od­nio­słem wra­że­nie, że jest na to prze­strzeń.

Po­pa­trzył na mnie i po­wie­dział:

– Kie­dyś lu­dzie głów­nie gu­bi­li się w te­re­nie, w nie­zna­nych miej­scach, na nie­zna­nych dro­gach, bo nie by­ło GPS-ów. Te­raz lu­dzie na wiel­ką ska­lę gu­bią się w swo­ich ży­ciach. Wiesz dla­cze­go? – za­py­tał.

Po­kręci­łem gło­wą.

– Gu­bią się, bo ich ży­cie jest im ob­ce, nie ma­ją po­łącze­nia ze swo­ją we­wnętrz­ną na­wi­ga­cją – od­po­wie­dział. – Są tyl­ko dwie ście­żki, któ­re mo­gą po­móc ci się od­na­le­źć…

– Ja­kie? – za­py­ta­łem.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij