Przebudziennik - nie ma zbyt wysokiej ceny za poznanie prawdy - ebook
Przebudziennik - nie ma zbyt wysokiej ceny za poznanie prawdy - ebook
Przewrotnie, zabawnie, a momentami nawet z przerażeniem płyniemy przez świat intymnych zapisków Piotra, który w poszukiwaniu prawdy i sensu życia zamyka się na pół roku w europejskim ośrodku odnowy duchowej. Stawia na szali swój wieloletni związek, zostaje zmuszony do zerwania kontaktu z bliskimi i ze światem, a komercyjne miejsce medytacyjnego odosobnienia staje się zarazem więzieniem, jak i wrotami do wolności. Książka w moim mniemaniu to świetna satyra na wszechobecną dzisiaj duchowość i to co jesteśmy w stanie poświęcić, aby znaleźć swój wewnętrzny spokój.
| Kategoria: | Obyczajowe |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 9788397474307 |
| Rozmiar pliku: | 590 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dzień pierwszy
Dzień drugi
Dzień trzeci
Dzień czwarty
Dzień piąty
Dzień szósty
Dzień siódmy
Dzień ósmy
Dzień dziewiąty
Dzień dziesiąty
Dzień jedenasty
Dzień dwunasty
Dzień trzynasty
Dzień czternasty
Dzień piętnasty
Dzień szesnasty
Dzień siedemnasty
Dzień osiemnasty
Dzień dziewiętnasty
Dzień dwudziesty trzeci
Dzień dwudziesty czwarty
Dzień dwudziesty piąty
Dzień dwudziesty szósty
Dzień dwudziesty siódmy
Dzień dwudziesty ósmy
Dzień dwudziesty dziewiąty
Dzień trzydziesty pierwszy
Dzień trzydziesty drugi
Dzień trzydziesty piąty
Dzień trzydziesty siódmy
Dzień trzydziesty ósmy
Dzień trzydziesty dziewiąty
Dzień czterdziesty
Dzień czterdziesty pierwszy
Dzień czterdziesty czwarty
Dzień czterdziesty piąty
Dzień czterdziesty szósty
Dzień czterdziesty siódmy
Dzień czterdziesty ósmy
Dzień czterdziesty dziewiąty
Dzień pięćdziesiąty
Dzień pięćdziesiąty pierwszy
Dzień pięćdziesiąty drugi
Dzień pięćdziesiąty trzeci
Dzień pięćdziesiąty czwarty
Dzień pięćdziesiąty piąty
Dzień pięćdziesiąty szósty
Dzień pięćdziesiąty siódmy
Dzień pięćdziesiąty ósmy
Dzień pięćdziesiąty dziewiąty
Dzień sześćdziesiąty
Dzień sześćdziesiąty pierwszy
Dzień sześćdziesiąty drugi
Dzień sześćdziesiąty trzeci
Dzień sześćdziesiąty czwarty
Dzień sześćdziesiąty piąty
Dzień sześćdziesiąty szósty
Dzień ostatniego wpisu
Dzień naprawdę ostatniego wpisuDZIEŃ PIERWSZY
Kazali mi pisać, więc piszę. Zobaczymy, w czym mi to pomoże. Nigdy nie prowadziłem dziennika. Jak tu zacząć?
_Można latami nie zmieniać niczego. Można w jednym momencie zmienić prawie wszystko._
To o mnie.
Dotarłem tu.
Wciąż nie wierzę.
Zrobiłem to.
Dla siebie.
Zaznam spokoju.
Będę się rozwijał.
Odpocznę od tego całego szalonego świata, od tego przebodźcowania. Mój układ nerwowy tego potrzebuje.
Kiedy obserwuję innych ludzi, odnoszę wrażenie, że Bóg dał im układ nerwowy mocny jak skręcana, żeglarska jutowa lina. W przeciwieństwie do mojego, który jest delikatny jak pojedyncza nitka. Innych nie rusza życiowa burza, mnie rozrywa delikatny powiew życiowych przeciwności.
Dlatego czuję, że muszę się zregenerować. Wypełnia mnie ogromne szczęście, ale też lekki niepokój. Jak to będzie? Jak to się wszystko potoczy? Wierzę, że przyjazd do aszramu, pustelni, mojego miejsca odosobnienia, przyniesie mi dużo dobrego. Chcę, żeby wszystkie chwile tutaj były świadome. Będę spisywał każdą emocję, każdą myśl.
W sumie – nie mam wyjścia. Kazali mi. Chociaż tak naprawdę, zawsze mamy wyjście. Tylko nie zawsze jest ono wygodne. Często za skorzystanie z alternatywy, posłuchanie siebie i odmowę musimy zapłacić wysoką cenę. „Tylko po co tak przepłacać?” – zapyta wiele osób.
Staram się oddychać spokojnie i głęboko. Ale to, co robię, to jakieś oddechowe płycizny. Bajoro czy wręcz kałuża. A ja chcę pływać w oceanie oddechu. Wierzę, że przyjdzie na to czas i że się tego nauczę (przynajmniej tak było napisane w programie pobytu tutaj, z którym zapoznałem się szczegółowo, zanim podjąłem decyzję o przyjeździe). Na razie się taplam, ale nadejdzie czas, by odważnie popłynąć.
Tutejszy aszram jest piękny, bo czy może być brzydko w Hiszpanii? Ośrodek odnowy duchowej jest zlokalizowany we wspaniałym, malowniczym otoczeniu gór. Czuć tu dużo dobrej energii. Okolica jest spokojna, działa na mnie jak balsam.
Zrobiłem, póki co, krótkie rozeznanie terenu. Widok na szczyty. Wzgórza pokryte drzewami oliwnymi, cyprysami i innymi roślinami, których nazw nawet nie znam.
Otoczenie przyrody sprawia, że czuję się niesamowicie. Kolory zalewają mnie swoim pięknem. Roślinność zachwyca. Na terenie ośrodka znajdują się drzewa oliwne. Rabaty z lawendą, równo przycięte żywopłoty, oczka wodne sprawiają, że czuję się jak w bajce. Gdzieniegdzie pachnie intensywnie słodko-gorzkawym rozmarynem, w innych miejscach tymiankiem. To wspaniałe. Jestem taki podekscytowany.
Widziałem też dużo tarasów, klimatycznych altan otoczonych roślinnością, kilka większych budynków, to chyba sale do medytacji i jogi. Nie mogę się doczekać zajęć. Ale ze mnie szczęściarz. Czy może być piękniej?
Jest słonecznie i ciepło. W Polsce pewnie wietrznie i zimno. Jak ja nienawidzę tej rodzimej pogody! A tutaj ciepły wiatr. Dużo drzew. Zieleń. Czyste powietrze. W końcu nie wdycham smogu.
Gdzieniegdzie wzrok przykuwa wypalona przez słońce ziemia, która wygląda jak krucha, stara ceramika. Przypomina mi pomarszczoną twarz mojego dziadka Stasia. A może ta wysuszona ziemia jest jak moje wnętrze? Kiedyś żyzne, pełne życia, a teraz suche, popękane, zaniedbane przez ogrodnika, który opuścił swoją ziemię.
Dlatego tu chyba jestem – żeby odnaleźć w sobie ogrodnika, który zajmie się wewnętrznym nieurodzajem. Kogoś, kto uprzątnie uschnięte liście, wyrwie wdzierające się wszędzie chwasty. Wiem, że tam w ukryciu tętni życie, pełne kolorów, zapachów i bujnej roślinności.
Pięknie tutaj.
Ptaki.
Zwierzęta.
Kwiaty.
Cała paleta barw i spektrum zapachów. Pięciolinia dźwięków.
Dopiero przebywając w naturze, człowiek nabiera pokory. Uświadamia sobie, że wszystko, co tworzy, jest tylko jej naśladowaniem. Nic nie wymyśliliśmy sami. Każdy kolor, kształt czy każda technologia jest zapożyczeniem od matki natury.
Tutaj nie tylko przyroda mnie zachwyca. Wyczuwam w tym miejscu niesamowite wibracje. Jest dużo uśmiechniętych ludzi. Ja jeszcze się nie uśmiecham. To dla mnie za wcześnie, by się otworzyć. Jestem podekscytowany. Czuję, że będzie się działo.
Mój pokój jest malutki, skromny, ale nie spodziewałem się luksusów. Nieprawda. Okłamuję sam siebie. Pinokio ze mnie. Oczywiście, że miałem większe oczekiwania. Myślałem, że lokum będzie bardziej przestronne, z dużymi oknami. Jestem niski, ale ten pokoik jest niczym przestrzeń dla dziecka, ewentualnie dorastającego nastolatka. Z racji mikroskopijnych rozmiarów pomieszczenia i dziwnego usytuowania toalety można w jednym czasie załatwiać się i smażyć jajecznicę.
Pracuję nad tym, by nie narzekać. Chcę mieć w sobie wdzięczność i szukać pozytywów. Tak łatwo wpaść w roszczeniowy tryb. Mam pokój dla siebie. Nie potrzebuję niczego więcej. Chciałbym oczywiście więcej przestrzeni…, ale po co… Może po prostu moja głowa by tak chciała. Miałem jakieś wyobrażenia, które nie zostały zrealizowane.
Przeczuwam, że ten wyjazd zmieni moje życie. Mam tyle do napisania, tyle myśli. Nie chcę, żeby coś mi uleciało.
Jedno na pewno mi nie umknie. Już na przywitaniu czekała na mnie niemiła niespodzianka. Na koniec dnia właściciel tego ośrodka, Adhiraj, kazał mi oddać telefon. Spojrzałem na guru z niedowierzaniem. Pomyślałem, że to żart, jakaś kpina! Ale nie żartował. Próbowałem sobie przypomnieć treść regulaminu, a także wymienianych tygodniami wiadomości, ale nie pamiętałem żadnej wzmianki na ten temat.
Próbowałem się upewnić, czy go dobrze zrozumiałem. Głowa podpowiadała mi, że może mnie testują. Myślałem, że to jakiś sprawdzian. Guru powtórzył jednak stanowczo, żebym oddał telefon. Następnie wyciągnął po niego dłoń, a jego wyraz oczu dobitnie dawał znać, że nie mam wyjścia.
Próbowałem się wymigać, nawiązując do regulaminu, do swoich potrzeb, zobowiązań. Spojrzał na mnie z politowaniem i współczuciem. W sumie słusznie.
Poprosił mnie o telefon, a ja odebrałem to tak, jakby mnie poprosił o oddanie nerki. A to tylko głupia rzecz, do której jestem przywiązany jak do jakiejś bliskiej osoby. Jakby telefon był częścią mnie. Może w procesie ewolucji, w przyszłości ludzie będą rodzić się z telefonem w ręku?
Zapytałem, dlaczego nikt wcześniej mnie nie poinformował, że smartfon będzie skonfiskowany. Uśmiechnął się i zamilkł.
– Gdybyśmy o tym informowali wcześniej, nikt by tutaj nie przyjechał – odpowiedział po chwili. – Przecież nikt nie pozbędzie się dobrowolnie swojej trzeciej ręki, swojego drugiego mózgu, serca, a tak jest współcześnie traktowane to urządzenie. To z telefonów i aplikacji ludzie pobierają aktualnie hormony szczęścia. Bierzesz komórkę do ręki i płyną wartkimi strumieniami dopamina, oksytocyna, serotonina i endorfiny – wyjaśnił i zaczął się śmiać.
Stałem niezadowolony i obrażony. Widząc moją reakcję, powiedział:
– Piotrze, wspominaliśmy wielokrotnie, że nie można przywozić używek. Tym właśnie jest smartfon.
Wszystko się we mnie kotłowało. Poczułem ogromne oburzenie, nadużycie, wręcz gwałt na mojej prywatności. Teraz, kiedy o tym piszę, czuję się trochę lepiej, ale wciąż jestem jeszcze lekko poirytowany.
– Jak mam się kontaktować z innymi, z miłością mego życia, rodziną? – zapytałem go, może zbyt agresywnie.
Odpowiedział, że mogę pisać listy. Zapytał lekko złośliwie, czy od razu ma mi przynieść papier, koperty i znaczki.
Nie odpowiedziałem na to. Zabrakło mi wtedy trafnej riposty. Teraz myślę, że bym mu odpyskował, że może przynieść i od razu sobie wszystko wsadzić w tyłek.
Chciałem szybko wrzucić informację na media społecznościowe, że przez kilka miesięcy będę poza zasięgiem, że korzystam z duchowej odnowy, ale nie ma tutaj dostępu do Internetu.
Adhiraj pozwolił mi wysłać tylko jednego SMS-a. Napisałem do mego najdroższego słońca, że zabierają mi telefon i że nie będzie ze mną kontaktu. Gdy SMS powędrował w świat, guru podsunął rozpostartą dłoń, na której niechętnie położyłem urządzenie. Sam sobie to załatwiłem.
Uśmiechnął się, jak tylko złożyłem na jego dłoni telefon, niczym ofiarę na ołtarzu.
– Wspaniale – rzekł i poklepał mnie po ramieniu. – Kiedyś ludzie składali ofiarę z ognia, zwierząt. Teraz największym symbolem poddania się i pokory jest oddanie smartfona.
Na koniec Adhiraj wręczył mi gruby, pięknie oprawiony notes. Byłem zdziwiony.
– Co mam z nim zrobić? – zapytałem.
– Pisz – powiedział. – Pisz codziennie. To będzie twój dziennik z pobytu tutaj. Systematyczne pisanie pozwoli ci otworzyć oczy, obserwować proces przemiany, wyjścia ze stanu, w którym jeszcze tkwisz. Tutaj doznasz przebudzenia.
Mówił, a mi zachciało się spać. Podróż, wrażenia i emocje zrobiły swoje. Chyba zauważył moje zmęczenie, bo od razu po wyłapaniu mojego ziewania poszedł.
Na pożegnanie prześlizgnął powoli ręką po mojej klatce piersiowej, co było dla mnie jednak zbyt erotyczne jak na dotyk obcej osoby. A może przesadzam? Może to przyjacielski gest, uzdrawiający dotyk guru?
Pomyślałem, w sumie – co innego mam robić? Zatem będę prowadził mój przebudziennik – jak go nazwałem. Na podłodze, bo nie mam w pokoju ani krzesła, ani stołu. Spartańskie warunki. Jutro muszę to zgłosić. Już nie dzisiaj. Nie mam sił. Muszę się położyć spać. Padam. Wszędzie ciemno.
Nie mogę zadzwonić do mego najukochańszego słońca. Mogę się jedynie z nim połączyć myślami. Dobranoc, skarbie. Kocham cię tak mocno. Bez ciebie nie ma życia.DZIEŃ DRUGI
Obudziłem się dzisiaj wcześnie. Byłem przerażony. Nie wiedziałem, co się stało. Obce łóżko. Ja w nim sam. Nagle do mnie dotarło, gdzie jestem, że to się dzieje naprawdę. Odruchowo sięgnąłem po smartfon, zanim przypomniałem sobie, że przecież został mi odebrany. To zadziwiające, jak dotkliwie to wciąż odczuwam. Kiedy czegoś nie mamy, dopiero uświadamiamy sobie swoje przywiązanie i uzależnienie.
Zamknąłem oczy i zwinąłem się w kłębek – pozycję ludzi niegotowych na to, by mierzyć się ze światem. Nie czułem się na siłach, by wkraczać w nowy dzień, w zupełnie inną rzeczywistość, którą – mimo wszystko – sam sobie wybrałem. Jestem dziwny. Przecież chciałem tu być. Aplikowałem, żeby się dostać. Starałem się o to od miesięcy. Wypełniłem mnóstwo formularzy. Zapłaciłem kupę kasy. I przecież głęboko czuję, że ten wyjazd zmieni moje życie. Ale dzisiaj rano nie miałem siły wstać z łóżka i zmierzyć się ze wszystkim, ze swoimi obawami, wątpliwościami, z nowym życiem, tęsknotą. Jakiś paraliż.
Zaczęły pojawiać się wszystkie lęki, które dobrze znam. Jakby chciały przywitać się ze mną w nowym miejscu. Albo jakby postanowiły mi pokazać, że przed nimi nie ucieknę. Mogę lecieć nawet na Księżyc, a one i tak mnie dogonią. To tylko potwierdza, że nie da się uciec przed prawdziwym sobą, przed swoimi problemami. Czy dobrze postąpiłem, przyjeżdżając tutaj?
Z tego stanu otępienia i paraliżu wyprowadził mnie Adhiraj, który przyszedł do mnie. Byłem zdziwiony, że wielki guru zapukał do drzwi mojego małego pokoju. Czułem się onieśmielony. On jest magnetyczny. Ma piękne oczy, pełne światła.
Niektórzy ludzie mają spojrzenie tak głębokie niczym tunele czasoprzestrzeni, które łączą galaktyki i wszechświaty. Większość społeczeństwa niestety ma pusty wzrok, patrzy na świat zamroczonymi oczami, jak mysimi norkami.
Wzrok guru przeszywa, jakby znał każdą myśl, nawet moje zawahanie związane z pobytem tutaj. Zapytał, jak mi się spało. Odpowiedziałem prawdę, że beznadziejnie.
Zaczął się śmiać i powiedział, że rzadko spotyka się z taką bezpośredniością i szczerością. Zapytałem go, czy ktoś już kiedyś zrezygnował drugiego dnia. Chciałem być dowcipny, ale średnio mi wyszło. Adhiraj pokazał zęby w szczerym uśmiechu, ale nie odpowiedział. Tak jakby nie chciał przyznać głośno, że nie ma stąd ucieczki.
– Masz jeszcze trzydzieści minut, jeśli chcesz się załapać na śniadanie – powiedział stanowczo. – Długo spałeś. Ale po podróży to zrozumiałe. Nauczymy cię porannego wstawania – zaczął się śmiać i znów pokazał swoje piękne zęby.
W jednej chwili poczułem, że popełniłem błąd, przyjeżdżając tutaj. Uwielbiam spać. Nie lubię zrywać się zbyt wcześnie. O świcie mogę wstać jedynie wtedy, kiedy jadę na lotnisko i mam przed sobą wizję urlopu.
– A po co w ogóle tutaj przyjechałeś? – zapytał mnie nagle guru, zapominając, że miałem iść zjeść.
Odpowiedziałem mu, że mam dość mojego życia, że jestem wypalony, przebodźcowany, zmęczony, pragnę odnaleźć siebie i chcę, żeby świat dał mi święty spokój.
– Rozumiem – odpowiedział. Zamyślił się i odrzekł: – U nas, w naszej komunie, jest trochę inaczej.
– Jak?
– Jeśli ktoś jest przygnieciony światem, to mówi, że sam sobie daje święty spokój, i stara się coś z tym zrobić. Ale wiem, jak to jest. Większość osób oczekuje, że to cały świat ma się zmienić, że każdy człowiek będzie wokół nich chodził jak na paluszkach i usuwał się im z drogi.
Powiedziałem mu, że jestem nadwrażliwy i dlatego mocniej odczuwam wszystko, co się dzieje wokół mnie. Zripostował, a mnie zamurowało:
– Przestań już z tą nadwrażliwością. Wrażliwość to twoja wrażliwość, a inni nie mają ani obowiązku, ani ochoty się naginać do twoich potrzeb i oczekiwań. Nikt nie zmieni swoich reguł funkcjonowania i rozwoju tylko dlatego, że jesteś wrażliwy. Otwórz oczy. Zrozum świat i to, jaki on jest, a nie to, jakim chciałbyś, żeby był. Pamiętaj, że twoje cele nie muszą być, i często nie są, priorytetami innych. Przestań być ofiarą i budować swoją satysfakcję na poczuciu, że cały świat jest przeciwko tobie, a ty jesteś unikalny oraz bezbronny. To jest bardzo wygodna rola. Zrzucić winę na świat i lamentować, że nas nie wspiera. Nie zasłaniaj się tą wrażliwością, nie traktuj jej jako wymówki, żeby unikać wzięcia odpowiedzialności za swoje życie. Przestań być księciem, który oczekuje, że inni będą nosić cię na rękach. Przestań tego oczekiwać – podkreślił bardzo dosadnie.
– Ale ja nie oczekuję… – próbowałem wtrącić.
– Oczekujesz. Sam siebie oszukujesz, twierdząc inaczej. Powtórzę raz jeszcze. Przestań być księciem i ofiarą, tylko zacznij brać odpowiedzialność za swoje życie. Przestań się zasłaniać swoją wrażliwością i traktować ją jako wymówkę. Wygodne, prawda? – zadał mi pytanie, ale nie czekał, aż odpowiem, bo zaczął mnie przedrzeźniać: – „Oj, jaki jestem biedny i wrażliwy, dlaczego ludzie mi to robią? Dlaczego świat mi to robi?”.
Byłem w szoku. Nie tego się spodziewałem po duchowym nauczycielu. No właśnie, a czego oczekiwałem? Głaskania, tulenia, potwierdzenia, że to świat jest zły i mnie krzywdzi?
Chyba poczuł, że trochę przesadził i powiedział:
– To dla twojego dobra, Piotrze.
Chciałem zmienić temat i powiedziałem, że moi bliscy uznali, że przyjazd tutaj to wynik kryzysu wieku średniego.
– A co to jest kryzys wieku średniego? – zapytał podchwytliwe i patrzył na mnie, oczekując odpowiedzi.
Powiedziałem, że kryzys wieku średniego jest wtedy, kiedy robisz szalone rzeczy, na które wcześniej brakowało ci odwagi, a na które za moment może być za późno, by je zrealizować.
Zaczął trawić moją odpowiedź, gładząc się po brodzie.
– Nie znam tego stanu. Nasza komuna nie przechodzi takiej fazy – powiedział i wytłumaczył mi szybko dlaczego. – W naszej społeczności jesteśmy nauczeni, że od dzieciństwa nie odmawiamy sobie niczego, nie odkładamy niczego na później, szczególnie naszych marzeń. Zawsze idziemy za głosem serca, dlatego nigdy nie mamy poczucia, że musimy szybko spełniać nasze marzenia, bo starość i śmierć czyhają za rogiem.
Chwilę milczeliśmy.
– Więc może dobrze, że do nas przyjechałeś – podsumował.
– Czuję się trochę zagubiony – dodałem, bo odniosłem wrażenie, że jest na to przestrzeń.
Popatrzył na mnie i powiedział:
– Kiedyś ludzie głównie gubili się w terenie, w nieznanych miejscach, na nieznanych drogach, bo nie było GPS-ów. Teraz ludzie na wielką skalę gubią się w swoich życiach. Wiesz dlaczego? – zapytał.
Pokręciłem głową.
– Gubią się, bo ich życie jest im obce, nie mają połączenia ze swoją wewnętrzną nawigacją – odpowiedział. – Są tylko dwie ścieżki, które mogą pomóc ci się odnaleźć…
– Jakie? – zapytałem.