- nowość
- W empik go
Przecież zaraz wrócę - ebook
Przecież zaraz wrócę - ebook
Szukasz książki, która przyciągnie niczym magnes, pozwoli się wzruszyć, szczerze zaśmiać czy otrzeć po kryjomu łzę? Czasami wartościowych opowieści nie trzeba szukać daleko. Można je odnaleźć w codziennych radościach, wyzwaniach i troskach. Trzeba tylko otworzyć na nie szeroko oczy, uszy i serce. A w tym może pomóc dobra literatura.
Poznaj z nami świat Julii – niezwykłej kobiety, która poszukuje sposobów na to, by poradzić sobie w niby zwyczajnym życiu.
Czytając powieść Magdaleny Lilla, odnosi się wrażenie, jakby słuchało się melodii utkanej ze słów, której każdy dźwięk porusza najbardziej wrażliwe nuty serca czytelnika.
W „Przecież zaraz wrócę” wątek sensacyjny splata się ze wzruszającą historią o miłości, głębokiej przyjaźni i relacjach międzyludzkich. Autorka porusza również temat szeroko rozumianej straty, nie tylko pod kątem utraty osoby bliskiej, ale również utraty pewności siebie i własnej wartości, w kontekście hejtu rówieśniczego, z jakim musi zmierzyć się córka głównej bohaterki.
To książka dla tych, którzy wciąż chcą odkryć, co decyduje o szczęściu w życiu, na czym polega sens istnienia i jak radzić sobie nawet wtedy, gdy przeciwności tworzą przeszkody niemal nie do pokonania.
Zobacz świat oczami Julii i odkryj całą gamę kolorów życia również dla siebie!
-----------------
„PRZECIEŻ ZARAZ WRÓCĘ” to fascynująca podróż przez historię głównej bohaterki, która pomimo wielu trudnych doświadczeń, dzięki otaczającej ją miłości i przyjaźni, pokazuje ogromną siłę i niezłomność charakteru. Przechodząc przez kolejne rozdziały życia Julii, naturalnie utożsamiamy się z bohaterką, nabierając poczucia, że drzemiąca w każdym z nas siła pozwala radzić sobie z nieprzewidywalną zmiennością losu.
Poruszająca opowieść nie tylko celebruje przyjaźń i miłość, ale także rzuca światło na społecznie ważny temat dawstwa szpiku oraz działalność Fundacji DKMS. Historia przyjaciółki głównej bohaterki uświadamia czytelnikom istotę idei dawstwa szpiku, pokazując, że po doświadczeniu ciężkiej choroby można wrócić do normalności i być źródłem nadziei dla innych.
Justyna Rogowiec, Fundacja DKMS
--------------------
Opinie czytelników:
Książkę przeczytałam z zapartym tchem! Wartka akcja, niespodziewane wydarzenia, odpowiednia dawka humoru i refleksji oraz garść ciekawych i ważnych informacji, podanych w przystępny sposób, pięknie wplecionych w treść sprawiły, że nie mogłam się oderwać od lektury. Główna bohaterka to z pewnością postać nietuzinkowa i z chęcią przeczytam o jej dalszych losach. Ta pozycja czytelnicza skłania również do przyjrzenia się swoim relacjom z najbliższymi oraz zadbania o swoje zdrowie, bo zapominamy jak ono smakuje dopóki się nie zepsuje… Dziękuję! Czekam na ciąg dalszy!
Bogusia
Książka zdecydowanie godna polecenia. Interesujące wątki, przedstawione w bardzo ciekawym świetle z wyjątkową dbałością o detale, trafiają w najwrażliwsze miejsca czytelnika. Refleksja nad wartościami, priorytetami, tym, co jest ważne w obliczu tragedii, nad kruchością życia, relacji z bliskimi, ubrana i osadzona w prawdziwym życiu bohaterów sprawia, że lektura dostarcza dużej dawki przyjemności. Niesamowite zakończenie zaś, pozostawiające czytelnika w niedosycie sprawia, że oczekuje się kontynuacji losów bohaterów w kolejnym tomie.
Marcin P
Tyle wspomnień się uruchomiło u mnie podczas czytania tej ciepłej, jakże mądrej i tak wiele uświadamiającej książki... Poruszonych zostało w niej wiele ważnych wątków i treści dających do myślenia i stymulujących do działania... Tak wiele wyczytałam między wierszami...
Polecam z całego serca.
Hanna K
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-960058-8-5 |
Rozmiar pliku: | 7,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Czuję dziwny szum w_ _uszach, a_ _rzeczywistość zaczyna niebezpiecznie przypominać obraz Claude’a_ _Moneta „Impresja. Wschód słońca”. Ostrość widzenia w_ _jednej chwili znika, a_ _coraz gęstsze czarne dziury przesłaniają mi_ _widoczność. Z_ _każdą sekundą w_ _skroniach krew pulsuje z_ _coraz większą siłą i_ _rozsadza czaszkę._
_– Jak duszno – myślę. Ale przecież mamy 17 marca… nie powinno być jeszcze tak gorąco…_
_Każdy oddech rozrywa moją klatkę piersiową na_ _strzępy. Łapczywie wciągam powietrze, próbując się nie udusić, ale ono ulatuje ze_ _mnie jak z_ _dziurawego balonika. Świat wokół wiruje, a_ _w_ _pobliżu nie ma_ _nikogo, kto mógłby mi_ _pomóc. I_ _ta_ _nieznośna gorączka, która opanowuje moją głowę i_ _koniuszki palców… Rozpaczliwie wyciągam ręce przed siebie, chcąc utrzymać równowagę, ale powieki bezwładnie opadają, zawężając pole widzenia._
_Nagle czuję silne uderzenie, odrzucające mnie do_ _miejsca, z_ _którego szedłem. Lodowaty dotyk metalowej blachy przynosi mi_ _na_ _sekundę ulgę, by_ _za_ _chwilę spotęgować ból w_ _nogach. Czuję, że_ _tracę kontakt z_ _rzeczywistością i_ _osuwam się na_ _jezdnię. Chcę krzyczeć, ale z_ _mojego gardła wydobywają się jedynie nieartykułowane dźwięki. Sam siebie nie potrafię zrozumieć._
_Uświadamiam sobie, że_ _dla mnie czas dobiega końca… Tyle rzeczy miałem jeszcze do_ _zrobienia, tyle słów do_ _powiedzenia… Próbuję wołać do_ _Julii, że_ _ją_ _kocham i_ _przepraszam za_ _to, że_ _byłem takim egoistą. Z_ _moich ust płynie jednak tylko niezrozumiały bełkot. Tak bardzo chciałbym cofnąć czas…_
_– Przecież zaraz wrócę – obiecałem jej. A_ _teraz jestem przekonany, że_ _to_ _„zaraz” już nigdy nie nastąpi…_
_Mokry asfalt chłodzi moją twarz, a_ _ja_ _w_ _desperacji mocuję się z_ _powiekami, które opadają coraz bardziej i_ _bardziej… Przez wąskie szpary zamykających się oczu dostrzegam postać młodego człowieka, który z_ _przerażeniem pochyla się nade mną, wołając: „Oh dio mio, ho ucciso un uomo” ¹_.
_Przegrywam… Oczy zamykają się całkowicie, a_ _ja_ _widzę miliony białych baniek, które mijają mnie, jakbym pędził TGV z_ _Paryża do_ _Lyonu z_ _prędkością 320_ _km/h. Przez chwilę czuję już tylko błogi stan lewitacji, by_ _za_ _chwilę wszystko doszczętnie spowił mrok…_
------------------------------------------------------------------------
¹ wł. O mój Boże, zabiłem człowieka.ROZDZIAŁ 1. O STRACIE, KTÓRA JEST SKOMPLIKOWANA…
Poczucie straty towarzyszy nam na każdym etapie życia. Niezależnie od tego, czy jako pięcioletnie dziecko zgubimy ulubioną zabawkę, czy jako nastoletni podrostek stracimy kochanego zwierzaka, czy też jako dorośli ludzie pozwolimy odejść partnerowi lub, co gorsza, będziemy musieli zmierzyć się ze śmiercią kogoś bardzo bliskiego. Takim traumom nieodłącznie towarzyszy ogromny ból. Wydawać by się mogło, że rangi powyższych doświadczeń nie są tożsame, ale osoba, która akurat w danej chwili ich doświadcza, ma wrażenie, że jej życie się kończy i nic już nie będzie jak dawniej.
Owszem – nie będzie. Może być tylko gorzej, jeśli nie pogodzimy się ze stratą i nie zaczniemy doszukiwać się w całej tragedii jakiegoś sensu. Ale możemy też na nowo zacząć układać własną wspaniałą historię, jeśli tylko wyciągniemy odpowiednie wnioski, okiełznamy nasz smutek i przestaniemy rozpamiętywać to, co przepadło bezpowrotnie. Jedynie od nas zależy, jak szybko, i czy w ogóle, będziemy w stanie otrząsnąć się z traumatycznych wydarzeń, nie wypierając ich i nie tłumiąc buzujących w nas emocji… Życie jest tylko jedno. Najwyższa pora obrać właściwą drogę.
* * *
W śnieżny, styczniowy dzień jazda samochodem zdecydowanie nie należała do szczególnie przyjemnych, zwłaszcza na tej lekko zmrożonej brei, pojawiającej się z każdym centymetrem przybywających opadów. Również dzisiejszego ranka niebo rozerwało się, wypluwając niezliczone ilości białego puchu. Padało od dobrych paru dni, co powoli zaczynało doprowadzać Julię do białej gorączki.
Rano pobudka o 6:00, żeby zdążyć odwieźć Maję do szkoły na 8:00, a Maksymiliana do przedszkola o wdzięcznej nazwie: „Zielony Zakątek”. Aktualnie „Zielony Zakątek” zrobił się na tyle biały, że nawet po nazwie na szyldzie nie było śladu. Wszystko za sprawą śnieżnych zasp, usypanych w trakcie odśnieżania chodnika oraz wjazdu do owego przybytku.
Julia cofnęła się myślami do beztroskiego dzieciństwa, kiedy życie było takie nieskomplikowane… Truskawki jadło się prosto z krzaczka, chude mleko piło z butelek (oczywiście zwrotnych) z niebiesko-srebrnymi kapslami, jedyne dostępne lody Calypso smakowały niebiańsko, zakupy ze sklepu przynosiło się w koszyku lub torbie ze sznurka z dwoma okrągłymi uchwytami. Wszystko było eko, choć nawet nikt o tym nie wiedział i się o to nie dopominał.
Nie jak dziś, kiedy trzeba dokładnie czytać napisany drobnym drukiem skład towaru lub skanować produkty za pomocą aplikacji „zdrowe zakupy”, aby cokolwiek włożyć do sklepowego koszyka. Julia niejednokrotnie przekonała się, że sam napis „eko” jeszcze o niczym nie świadczy. A ona bardzo dbała o zdrowie swojej rodziny. Zwłaszcza teraz przywiązywała do tego ogromną wagę. Teraz, gdy nie byli już w pełnym składzie…
Wróciła pamięcią do czasu, gdy jako dziecko siadała na najwyższej gałęzi starej czereśni w ogrodzie rodziców i objadała się świeżo zerwanymi owocami, plując na odległość pestkami w czające się na gałęziach szpaki. Była skutecznym „strachem na wróble”. Aktualnie miała wrażenie, że odstrasza szczęście. I mimo ciągłej walki z przewrotnym losem nie do końca radzi sobie ze wszystkimi wyzwaniami, jakie stawia przed nią życie. A pomyśleć, że kiedyś wszystko było takie proste…
Z rozmyślań wyrwał ją widok domu, do którego wreszcie dojechała w nieustającej zamieci. Wcisnęła guzik pilota od bramy garażowej i cierpliwie czekała aż otwór we wjeździe zrobi się na tyle szeroki, aby bez problemu mogła zaparkować swojego suva z napędem 4x4 w ogrzewanym, przestronnym garażu. Odkąd przeprowadzili się z Robertem na peryferia miasta, taki samochód wydawał się jedynie słuszny. Włączyła wsteczny i już, już naciskała pedał gazu, gdy nagle brama wjazdowa zaklinowała się, a ubity na szynie śnieg nie pozwolił jej czarnemu audi posłusznie schować się za przęsłem płotu.
– Maju, wysiądź, proszę, i zabierz Maksa do domu. Ja tu zostanę trochę dłużej. Wygląda na to, że znów muszę przywitać się z łopatą do odśnieżania. Jak się pospieszę, to może uda nam się wspólnie obejrzeć Turniej Czterech Skoczni.
Córka posłusznie wykonała polecenie i niczym wąż wyślizgnęła się z samochodu, błyskawicznie otwierając drzwi od strony malca i wypinając go z pasów.
Maja kończyła w tym roku jedenaście lat i miała łeb na karku. Była jak na swój wiek niezwykle dojrzała, opiekuńcza i przewidująca. W zasadzie nic w tym dziwnego. Skoro jako niespełna dziesięcioletnie dziecko została bez ojca z dwuletnim bratem i matką, której świat w jednym momencie przewrócił się do góry nogami, to automatycznie przeszła przyspieszony kurs dorosłości.
Julia wyciągnęła z garażu zmiotkę i rozpoczęła karkołomne wymiatanie śniegu z szyny bramy, żeby wreszcie zaparkować samochód na swoim miejscu. Śnieg sypał bezlitośnie w oczy oraz na jej zmarznięte palce, które robiły się coraz bardziej sine i zgrabiałe z zimna.
Napominała się w duchu, żeby tylko nie wypluwać niecenzuralnych słów, które automatycznie cisnęły jej się na usta. Przeklinała więc „do wewnątrz”, jak wszystkie mamy potrafią. Ponownie wcisnęła guzik na pilocie, brama rozsunęła się odrobinę i znów zaklinowała przez ubity śnieg, który już zdążył zamienić się w bryłę lodu.
– Cudownie – pomyślała – w takim tempie to skończę za dwie godziny, a wszystkie odstające członki odpadną mi, jak tylko przekroczę próg domu.
Julia zawsze była niepoprawną optymistką, ale odkąd została sama z dziećmi, całe zapasy optymizmu zaczęły wyparowywać, jak słabej jakości perfumy w upalny dzień.
Była też kobietą mocno stąpającą po ziemi, więc po traumie, którą przeszła, nie mogła zbyt długo użalać się nad sobą. Dlatego zmobilizowała się do pracy, gdyż wiedziała, że nikt jej w tym nie zastąpi.
I tak oto, czyszcząc bramę i odsypując kolejne metry sześcienne śniegu na własnym podwórku, przypomniał się jej „Domek w Karkonoszach”.
– Co mi tam, skoro i tak jestem skazana na powolne zamarzanie w tych nieludzkich warunkach, to chociaż zamarznę z uśmiechem na ustach – pomyślała w duchu i sięgnęła do kieszeni kurtki po telefon komórkowy. Odszukała na YouTubie filmik, w którym Janusz Gajos opowiadał o „zakupie życia”. Podgłośniła telefon, żeby odsłuchać jakże bliską jej w tej chwili historię i zabrała się do pracy. Z głośnika telefonu popłynął kojący głos aktora:
_Nowy domek w_ _Karkonoszach_¹
_2 sierpnia_
_Przeprowadziliśmy się do_ _naszego nowego domu w_ _Karkonoszach. Jak tu_ _pięknie. Drzewa wokół wyglądają tak majestatycznie. Wprost nie mogę się doczekać, kiedy pokryją się śniegiem._
_4 października_
_Karkonosze są_ _najpiękniejszym miejscem na_ _ziemi !!! Wszystkie liście zmieniły kolory na_ _tonacje pomarańczowe i_ _czerwone. Pojechałem na_ _przejażdżkę po_ _okolicy i_ _zobaczyłem kilka jeleni. Jakie wspaniałe i_ _okazałe! Jestem pewien, że_ _to_ _najpiękniejsze zwierzęta na_ _świecie. Tutaj jest jak w_ _raju. Boże !!! Jak mi_ _się tu_ _podoba._
_11 listopada_
_Ostatniej nocy wreszcie spadł śnieg. Obudziłem się, a_ _za_ _oknem wszystko było przykryte białą, cudowną kołderką. Wspaniały widok. Jak z_ _pocztówki bożonarodzeniowej._
_Wyszliśmy całą rodziną na_ _zewnątrz. Odgarnęliśmy śnieg ze_ _schodów i_ _odśnieżyliśmy drogę dojazdową do_ _naszego pięknego domku. Później zrobiliśmy sobie świetną zabawę – bitwę śnieżną (oczywiście ja_ _wygrałem). Wtedy nadjechał pług śnieżny i_ _zasypał to, co_ _wcześniej odśnieżyliśmy, a_ _więc znowu musieliśmy odśnieżyć drogę dojazdową. Super sport._
_Kocham Karkonosze._
_12 grudnia_
_Zeszłej nocy zn_ów _spadł śnieg._
_Odśnieżyłem drogę, a_ _pług śnieżny znowu powtórzył dowcip z_ _zasypaniem drogi dojazdowej._
_Po_ _porostu kocham to_ _miejsce._
_19 grudnia_
_Kolejny śnieg spadł zeszłej nocy. Ze_ _względu na_ _nieprzejezdną drogę dojazdową nie mogłem pojechać do_ _pracy. Jestem kompletnie wykończony ciągłym odśnieżaniem. Na dodatek bez przerwy jeździ ten_ _…_ _pług._
_22 grudnia_
_Zeszłej nocy napadało jeszcze więcej tych białych gówien. Całe łapy mam w_ _pęcherzach od_ _łopaty. Jestem pewien, że_ _pług śnieżny czeka już za_ _rogiem, żeby wyjechać, jak tylko skończę odśnieżać drogę dojazdową_…
_25 grudnia_
_Wesołych, … Świąt !!! Jeszcze więcej napadało tego białego, gównianego śniegu. Jak kiedyś wpadnie mi_ _w_ _ręce ten … od_ _pługu śnieżnego, przysięgam – zabiję …. Nie rozumiem, dlaczego nie posypują drogi solą jak w_ _mieście, żeby rozpuściła to_ _zmarznięte, śliskie gówno._
_27 grudnia_
_Znowu to_ _białe … spadło w_ _nocy. Przez trzy dni nie wytknąłem nosa z_ _domu, oczywiście z_ _wyjątkiem odśnieżania tej … drogi dojazdowej za_ _każdym razem, kiedy przejechał pług. Nigdzie nie mogę dojechać. Samochód jest pogrzebany pod wielką górą białego gówna. Na_ _dodatek meteorolog w_ _telewizji zapowiedział dwadzieścia pięć centymetrów dalszych opadów tej nocy. Możecie sobie wyobrazić, ile to_ _jest łopat pełnych śniegu._
_28 grudnia_
_… meteorolog się pomylił !!! Napadało osiemdziesiąt pięć centymetrów tego białego … . Ja_ _… – teraz to_ _nie stopnieje nawet do_ _lipca. Pług śnieżny na_ _szczęście ugrzązł w_ _zaspie, a_ _ten … przyłazi_ _do_ _mnie pożyczyć łopaty. Myślałem, że_ _go od_ _razu zabiję, ale najpierw mu powiedziałem, że_ _już sześć łopat połamałem przy odśnieżaniu, a_ _siódmą i_ _ostatnią rozwaliłem o_ _jego zakuty, góralski łeb._
_4 stycznia_
_Wreszcie jakoś wydostałem się z_ _domu. Pojechałem do_ _sklepu kupić coś do_ _jedzenia i_ _picia. Kiedy wracałem, pod samochód wskoczył mi_ _jeleń. Ten … zwierz z_ _rogami narobił mi_ _szkód na_ _trzy tysiące. Przez chwilę przebiegło mi_ _przez myśl,_ _że jest on chyba w zmowie z tym_ _… od_ _pługu śnieżnego. Powinni powystrzelać te … jelenie. Że_ _też myśliwi nie rozwalili wszystkiego w_ _sezonie._
_3 maja_
_Dopiero dzisiaj mogłem zawieźć samochód do_ _warsztatu w_ _mieście. Nie uwierzycie, jak zardzewiał od_ _tej … soli, którą jednak sypali drogę. Na_ _podjeździe stał zaparkowany, umyty i_ _błyszczący pług śnieżny z_ _nowym kierowcą. Tamten podobno jeszcze leczy … łeb. Na_ _szczęście od_ _uderzenia stracił pamięć, bo_ _jeszcze poszedłbym … siedzieć._
_18 maja_
_Sprzedałem_ _t_ę _zgnitą ruderę w_ _Karkonoszach jakiemuś wypacykowanemu inteligentowi z_ _miasta. Powiedział, że_ _całe życie o_ _tym marzył i_ _zbierał kasę, aby na_ _emeryturze odpocząć. A_ _to_ _się głupi … zdziwi, jak przyjdzie zima i_ _ten drugi … wyjdzie ze_ _szpitala. Ja_ _przeprowadziłem się z_ _powrotem do_ _mojego ukochanego i_ _urokliwego miasta. Nie mogę sobie wyobrazić, jak ktoś, mający chociaż troszeczkę rozumu i_ _zdrowego rozsądku, może mieszkać na_ _jakimś zasypanym i_ _zmarzniętym zadupiu w_ _Karkonoszach²_.
_* * *_
Julia nawet się nie spostrzegła, jak szybko minął czas, kiedy, słuchając krążącej w Internecie od dawna historii o odśnieżaniu, wrzuciła ostatnią łopatę śniegu na usypaną przy wjeździe, wysoką na dwa metry górę.
Nareszcie mogła zaparkować samochód tam, gdzie jego miejsce i wrócić do dzieci.
– W tej historii z pługiem śnieżnym jest tyle prawdy – pomyślała. Tak bardzo chcieli z Robertem uroczego domu z ogródkiem, przymykając trochę oko na wszystkie obowiązki, jakie się z tym wiążą. No to teraz ma prywatne K2 przed domem. Jedyny z tego pożytek, że dzieciaki będą mogły wykorzystać górę do zjeżdżania na sankach. Oby tylko już przestało padać…
_* * *_
Mimo wszystko to był dobry dzień – Kamil Stoch wygrał Turniej Czterech Skoczni, a to już coś.
W nocy oczywiście spadł śnieg – historia lubi się niestety powtarzać… Następnego dnia Julia pokrzepiła się myślą, że tego dnia również w Hiszpanii po czterdziestu latach solidnie napadało. Ona była w o tyle lepszej sytuacji, że miała chociaż odpowiedni sprzęt na wyposażeniu. Powoli odzyskiwała dawną wesołość i radość życia. Dzięki córce, która wspierała ją na każdym kroku, Julia na nowo zaczęła wyznawać dewizę, że życie jest zbyt kruche i krótkie, by rozpamiętywać przeszłość. Dlatego trzeba kochać tych, którzy są dla nas wsparciem, przebaczać pozostałym i wierzyć, że wszystko dzieje się w jakimś celu.
* * *
Minął kwartał. W tym czasie Julia albo harowała z łopatą, zdobywając skrupulatnie nowe pęcherze na dłoniach, gdyż zima w tym roku długo nie dawała za wygraną, albo pisała artykuły do kobiecych pism, żeby jakoś powiązać koniec z końcem. A przecież miało być tak pięknie…
------------------------------------------------------------------------
¹ niecenzuralne zwroty z oryginalnego nagrania zostały zastąpione „…”.
² Z. Adamiec, _Nowy domek w_ _Karkonoszach – cza ino łopatować w_ _Karkonoszach też_ (+18), 2013, on-line, na: https://www.youtube.com/watch?v=eumEuK1sD90 .ROZDZIAŁ 3. O PRZEŻYCIACH, KTÓRE ZMIENIŁY BIEG HISTORII…
Kiedy urodziła się Maja, Julia była mężatką z horrendalnym kredytem na głowie (zaciągniętym na budowę wymarzonego domu), mężem kardiologiem, który akurat był doktorantem na Akademii Medycznej i żeby nie umrzeć z głodu, brał wszystkie nocne dyżury w szpitalu. Ich życie w tamtym czasie pełne było wyzwań i nie do końca planowanych sytuacji.
Gdyby teściowa, podczas ich pierwszego spotkania, wiedziała, że Julia jest w ciąży, z pewnością padłaby trupem albo co gorsza wypomniała dziewczynie, że ta chciała naciągnąć jej jedynaka na dziecko. Ba, gdyby Julia wówczas o tym wiedziała… to zdecydowanie jeszcze gorzej przeżyłaby tę wizytę.
Nieco później Irena została postawiona przed faktem, otrzymując zaproszenie na skromny ślub, o którym młoda para zadecydowała sama. Zamiast organizować wystawne wesele, nowożeńcy pojechali w podróż poślubną za ocean, gdzie teściowa nie była w stanie wygłaszać swoich kąśliwych uwag.
Po narodzinach córki Julia nie mogła pozwolić sobie na przerwę w pracy na rzecz beztroskiego macierzyństwa, które było idyllicznie przedstawiane na wszystkich plakatach w sklepach z akcesoriami dziecięcymi oraz w reklamach telewizyjnych. Nie było jej po prostu na to stać.
Nieprzespane noce spędzone przy łóżeczku Mai, wieczna nerwówka, stres w pracy, do tego bieganina po urzędach, żeby załatwić wszystkie formalności związane z pozwoleniem na budowę, umowy przyłączeniowe i setki innych dokumentów, wymaganych zgodnie z przepisami polskiego prawa budowlanego – to wszystko razem niejednego śmiałka zwaliłoby z nóg.
Mimo to kobieta dzielnie znosiła przeciwności, bo oczami wyobraźni już widziała swój piękny ogród okalający nowoczesną willę. Jak tylko łapała chandrę, to powtarzała jak mantrę: „Najważniejsze w życiu jest to, by nie rezygnować z marzeń. Tylko one, potrafią być siłą napędową, żeby chciało nam się otworzyć rano oczy i, mimo nieprzespanej nocy, o nie zawalczyć”.
W efekcie, dzięki niezłomnej sile i wierze, że wszystko musi się „jakoś udać”, po trzech latach wprowadziła się z rodziną do wymarzonego domu, którego realizacja niejednokrotnie spędzała jej sen z powiek. Nie minęły kolejne trzy lata, a kredyt hipoteczny udało im się spłacić co do złotówki. Biorąc pod uwagę polskie statystyki średniego okresu spłaty zadłużenia, przewidzianego na 10 lat, wymagało to od obojga niezwykłej determinacji i naprawdę wytężonej pracy.
W międzyczasie Robert uzyskał tytuł doktora nauk medycznych i awansował w szpitalu. Dodatkowo rozpoczął prywatną praktykę lekarską, co niewątpliwe pozwoliło poprawić ich status materialny.
Dla niej życie odrobinę zwolniło tempo, a Robert zaczął przebąkiwać o drugim dziecku. Zgodnie ustalili, że tym razem Julia zostanie w domu tyle czasu, ile będzie trzeba, żeby nie frustrować się, jak po pierwszej ciąży, gdy tylko widziała na ulotkach reklamujących wózki: piękną, szczupłą, wypoczętą i uśmiechniętą mamę, a sama była znerwicowana, przemęczona i wiecznie niewyspana.
– Swoją drogą, to pewnego rodzaju oszustwo, które powinno być karane – pomyślała kiedyś. W szkole rodzenia położne perorują, że tylko poród naturalny jest właściwy, że wyrodne są te matki, które nie karmią piersią, że mama musi być wypoczęta i zrelaksowana, żeby dziecko było spokojne… Jakby w prawdziwym życiu wszystko zawsze dało się ułożyć tak idealnie, według jednego schematu.
U Julii niestety tak perfekcyjnie nie było. Pierwszy poród zakończył się cesarskim cieciem, gdyż pojawiło się ryzyko zamartwicy płodu. Później też nie było aż tak różowo. Jeszcze w szpitalu Maja pogryzła jej piersi, z których oprócz mleka lała się krew, przez co Julia musiała karmić noworodka butelką. Młoda mama wpadła w ogromne poczucie winy. A po trzech miesiącach ciągłych kolek i ulewania córki miała ochotę rzucić się z mostu. Finalnie wszystko jakoś przetrwała, bo przecież „mamy nie biorą zwolnienia”.
Jednak kiedy po roku karmienia piersią, po raz pierwszy podała Mai butelkę ze sztucznym mlekiem, owo poczucie winy, nadal tak silnie zakorzenione, kazało jej tę butelkę znów zastąpić matczynym pokarmem. Cały czas wydawało jej się, że chce podać dziecku truciznę. Całe szczęście do akcji wkroczył wówczas Robert, bądź co bądź lekarz. Kazał opuścić Julii pokój i własnoręcznie podał ową „truciznę”, odcinając pępowinę raz na zawsze. Nie mógł już patrzeć na to, jak jego ukochana powoli ginie w oczach – z rozmiaru M po ciąży zatrzymała się na XXS. Z maleńkiej twarzyczki spoglądały już tylko wielkie, ciemne oczy, a mocno zarysowane kości policzkowe, po tej rocznej metamorfozie, wydawały się jak wycięte z innej twarzy.
* * *
Mimo zmiennej kondycji fizycznej Julia była zawsze piękną kobietą. Eteryczna blondynka, o długich, zgrabnych nogach i nienagannej figurze, klasycznych rysach twarzy, ciemnych oczach i pięknym, białym uśmiechu, który skradł niejedno męskie serce. Na swojego przyszłego męża trafiła przypadkowo. Chociaż, jak twierdziła jej najlepsza przyjaciółka Edyta: „W życiu nie ma przypadków, wszystko dzieje się z jakiegoś powodu i w jakimś celu, tylko ty jeszcze nie wiesz w jakim”.
Był upalny, lipcowy dzień. Julia dostała zaproszenie na galę charytatywną, aby jako dziennikarka napisać artykuł o tym wydarzeniu. Brało w nim udział wielu prominentów, a sam zamysł imprezy był niezwykle budujący. Dotyczył kobiet, które wygrały walkę z rakiem piersi. Pokazywał ich charyzmę, siłę, eksponował wewnętrzne piękno oraz niezłomność ducha. Z uwagi na szczytny cel, Julia od razu poprosiła redaktora naczelnego o powierzenie tematu, który był niezwykle bliski jej sercu. Dwa lata wcześniej zarejestrowała się w Centralnym Rejestrze Niespokrewnionych Dawców Szpiku i Krwi Pępowinowej jako potencjalny dawca szpiku. Była honorowym dawcą krwi i wszędzie, gdzie tylko mogła udzielała się charytatywnie jako wolontariusz. Empatię i zrozumienie dla innych wyniosła z rodzinnego domu, gdzie na pierwszym miejscu zawsze stawiało się dobro innych i bezinteresownie niosło się pomoc tym, którzy jej potrzebowali.
To właśnie na gali poznała Edytę – cudowną organizatorkę całego przedsięwzięcia. Kobietę, która dzięki ogromnej determinacji wygrała walkę z chorobą i postanowiła promować instytucje, pomagające zarówno jej, jak i wielu innym pacjentom, zmagającym się z nowotworami.
Edyta była prawdziwym „wolnym ptakiem”. Na wszystko miała cudowne rozwiązania i złote recepty. Po tym, czego w życiu doświadczyła, nie przyjmowała już do siebie żadnych czarnych myśli. Była odrobinę starsza od Julii. Gdy się poznały, miała ośmioletnią córkę i męża anioła – jak sama twierdziła – który wyciągnął ją z czeluści piekła, jakim była choroba.
Po wycięciu złośliwego guza, okazało się, że są przerzuty i trzeba zastosować chemioterapię. Efektem wtórnym była białaczka i wtedy rozpoczęła się prawdziwa walka z czasem, by znaleźć genetycznego bliźniaka do przeszczepu szpiku.
Rodzice Edyty byli już niestety grubo po sześćdziesiątce i automatycznie zostali wykluczeni jako dawcy. Rodzeństwa nie miała, mąż nie był zgodny, więc pozostało czekać na cud. Niestety w tamtym czasie polski CRNDSiKP (Centralny Rejestr Niespokrewnionych Dawców Szpiku i Krwi Pępowinowej) liczył niespełna 50 000 osób¹. W efekcie w kraju nie znalazła swojego genetycznego bliźniaka. Mąż Edyty – Jakub – był racjonalistą, w cuda nie wierzył. Dlatego wziął sprawy w swoje ręce. Po długich i żmudnych poszukiwaniach skontaktował się z Fundacją DKMS w Niemczech (na polski oddział trzeba było niestety poczekać jeszcze parę lat). Jeden niespokrewniony dawca z tamtejszej bazy okazał się zgodny i dał Edycie drugie życie. Trudno wyobrazić sobie i opisać tę radość. Po przeszczepie kobieta obiecała sobie solennie, że niezależnie od tego, co miało się wydarzyć w nadchodzących latach, będzie robiła wszystko, by spłacić zaciągnięty dług wdzięczności.
* * *
Podczas realizacji prywatnego wywiadu Julia i Edyta bardzo przypadły sobie do gustu. Nadawały na tych samych falach, więc automatycznie złapały nić porozumienia. Z czasem ich znajomość miała się przerodzić w prawdziwą przyjaźń.
Edyta opowiadała ze szczegółami o DKMS, której przedstawiciele zostali zaproszeni na galę, w celu rozpropagowania rozpoczętej zaledwie kilka miesięcy wcześniej w Polsce działalności.
Z przejęciem mówiła o tym, jak założyciel fundacji Peter Harf, mąż chorej na białaczkę Mechtild Harf, wpadł na pomysł, aby znaleźć zgodnego dawcę dla swojej żony i matki ich dwójki dzieci. Podobnie jak u Edyty, żona Harfa nie była zgodna do przeszczepu z nikim z rodziny. Potrzebowali niespokrewnionego dawcy.
W tamtym czasie w całych Niemczech w bazie komórek macierzystych zarejestrowanych było zaledwie 3000 osób. Chcąc ocalić miłość swojego życia, Peter założył fundację, która w ciągu pierwszego roku zwiększyła bazę dawców do 68 000 osób².
W przeciwieństwie do Edyty, Mechtild nie udało się uratować. Jednak jej mąż poprzysiągł kontynuować walkę o zapewnienie „drugiej szansy” dla chorych na raka krwi, którym brutalnie odebrano nadzieję na życie.
Edyta z precyzją podawała Julii dane dotyczące tego przedsięwzięcia:
– DKMS rozpoczął swoją działalność w Polsce w roku 2008, a od lutego bieżącego roku dokonuje rejestracji potencjalnych dawców. Bardzo mi zależy na tym, by informacja o możliwości dołączenia do bazy dawców dotarła do wszystkich, którzy są gotowi wesprzeć tak szlachetne przedsięwzięcie³ – powiedziała jednym tchem. – Ta historia jest nadzieją dla tych, którzy zaczęli wątpić w sens człowieczeństwa i szansą dla osób, które mimo złych prognoz, chcą walczyć o życie do końca…
* * *
Po oficjalnej części imprezy przyszedł czas na rozmowy przy kieliszku szampana, którego oczywiście Julia nie tknęła, bo wychodziła z założenia, że w pracy nawet łyk alkoholu to zbrodnia.
Takich skrupułów nie miał natomiast Robert reprezentujący miejscowy szpital. Pierwotnie miało go tam nie być. Zastąpił jednak kolegę po fachu, który akurat tego dnia uczestniczył w niezwykle skomplikowanej operacji wycięcia glejaka, jeszcze wówczas bez użycia kwasu 5-aminolewulinowego. A że nietaktem byłoby nie wysłać nikogo z grona lekarzy, Robert został oddelegowany do czynienia honorów.
Czy to pech, czy szczęście – w momencie gdy Julia zakończyła rozmowę z Edytą, odwróciła się z impetem od swojej rozmówczyni. Chciała niezwłocznie zanieść dyktafon i notatki do samochodu, ale na jej drodze wyrósł Robert z nieszczęsnym szampanem, który wylądował na jego najlepszym garniturze. Tak naprawdę to na jedynym garniturze, jaki młody lekarz posiadał w swojej garderobie.
– Ale ze mnie niezdara… Przepraszam pana najmocniej. Co za plama. Jestem pewna, że to się da jakoś sprać – powiedziała, nieco zmieszana i spanikowana, ale jak zawsze wyglądająca olśniewająco.
– No, teraz to pani musi odkupić garnitur, włącznie z właścicielem – zażartował Robert.
– Postaram się jakoś to naprawić, tylko musi pan ten garnitur zdjąć, co przypuszczam przy takiej widowni jest raczej mało prawdopodobne – odcięła się. – Poproszę o numer telefonu, zadzwonię jutro i zabiorę go od pana, a potem zwrócę, jak tylko odbiorę z pralni. Niestety nie zabrałam z samochodu komórki, więc jeśli byłby pan tak uprzejmy i zapisał do siebie kontakt na jakiejś kartce…
Robert wziął serwetkę z barowego blatu i zanotował swoje imię z numerem telefonu. Wręczył Julii świstek, a równocześnie omiótł ją spojrzeniem od stóp po czubek głowy.
– Mam na imię Robert. W sumie to będę musiał podziękować koledze po fachu, który właśnie drugą godzinę stoi przy stole operacyjnym. Za jego sprawą to ja mogę stać aktualnie w mokrym garniturze przy tak uroczej kobiecie.
– Co za bałwan – pomyślała Julia. No tak… nadęty pan doktor. Jeszcze takiego mi było trzeba. – Dziewczyna zjeżyła się wewnętrznie. Choć po długim czasie udało jej się uporać z traumą po poprzednim związku i nawet odzyskała równowagę oraz względną radość życia, nadal trzymała mężczyzn na dystans. A już zdecydowanie unikała wygadanych podrywaczy. Wyciągnęła jednak rękę na powitanie i powiedziała spokojniejszym, nieco chłodnym tonem:
– Julia, dla przyjaciół Julka, ale póki co to nam nie grozi, więc Julia będzie w sam raz. Przy okazji zachęcam do wpłacenia cegiełki na rzecz hospicjum. Pani Edyta będzie wdzięczna za każde wsparcie.
Po tej dość niezręcznej wymianie uprzejmości, szybko wymigała się koniecznością przygotowania materiału dla redaktora. Obiecała jednak, że zgłosi się następnego dnia, żeby zabrać brudne ubranie do pralni.
Robert powiódł wzrokiem za wychodzącą Julią i już knuł w głowie plan, jak to następnego dnia zaprosi śliczną dziennikarkę chociaż na wspólną kawę na dobry początek. Wyczuwał podświadomie, że z taką wyszczekaną dziewczyną łatwo może nie pójść, ale postanowił spróbować.
* * *
Początki raczej nie wróżyły niczego dobrego dla pana doktora. Następnego dnia, jadąc do redakcji, Julia wstąpiła pod adres, który Robert podyktował jej telefonicznie. Tak bardzo spieszyła się do pracy, że pewny siebie lekarz zdążył powiedzieć jedynie: „dzień dobry” i „do widzenia”, a na wieść, że garnitur zostanie oddany, gdy pralnia upora się z tematem, powiedział tylko, jak ostatnia niemota: „ok”. I to tyle, jeśli chodzi o ewentualną pierwszą randkę.
* * *
Szybko pojawiła się jednak druga szansa. Pralnia o znamiennej nazwie „Błysk” błyskawicznie uwinęła się bowiem z poplamionym garniturem, który Julia równie ekspresowo odebrała. Chciała szybko dostarczyć go właścicielowi i równie prędko opuścić jego mieszkanie. Nie wiedziała tylko, że Robert miał nieco inny plan. Tym razem ćwiczył przez godzinę swoją kwestię i postanowił, że nie da się zbić z tropu tak łatwo, jak poprzednim razem.
W zasadzie to nie rozumiał, dlaczego poprzedniego dnia zaciął się jak młokos na widok ślicznej dziewczyny. On, zawsze pewny siebie, elokwentny, czarujący, w dodatku przystojny, został zagadany przez drobną blondynkę. Z zadumy wyrwał go dzwonek domofonu. Wcisnął guzik i chwilę później w drzwiach mieszkania stanęła Julia. Jeszcze piękniejsza niż wcześniej. Miała na sobie obcisłą beżową sukienkę i włosy niedbale związane w kok. Stał jak wryty i całą ćwiczoną kwestię szlag trafił.
– Oddaję własność w ręce właściciela i jeszcze raz przepraszam za ten incydent – powiedziała ze skruchą.
Robert wyrwał się z odrętwienia i wreszcie odzyskał mowę:
– Wejdź, proszę, zrobię kawę na dobry początek dnia.
– Dziękuję, ale nie piję kawy.
– To może herbata lub woda – zaskoczony lekarz łapał się jeszcze ostatniej deski ratunku.
– Masz może cytrynę? Jest tak gorąco, że chętnie skorzystam z twojej propozycji i skuszę się na szklankę wody z cytryną.
– Hmmm… z cytrynowych dodatków to mam jedynie kwasek. Używam go do odplamiania koszul zalanych kawą lub czerwonym winem.
– Za kwasek cytrynowy podziękuję. Może być sama woda. Swoją drogą to mi zaimponowałeś. Mało który mężczyzna wie, że kwaskiem można wywabić plamy. Chociaż w sumie… lekarz, to i z chemią jesteś za pan brat – Julia roześmiała się perliście, ukazując idealnie białe zęby. Wokół jej pięknych, ciemnych oczu pojawiły się maleńkie zmarszczki mimiczne. Widząc to, Robert pomyślał, że byłoby idealnie, gdyby budził się codziennie rano i mógł spoglądać w te oczy oraz na ten rozbrajający uśmiech. Ta natrętna myśl na takim etapie znajomości nawet jego lekko zaskoczyła.
* * *
Ostatnie dwa lata Roberta nie były naznaczone nadmiarem spotkań towarzyskich. Skupił się maksymalnie na specjalizacji, aby jak najszybciej przystąpić do Państwowego Egzaminu i uzyskać pełne prawo do wykonywania zawodu. I tak, ku wielkiej radości ojca chirurga, syn stał się jednym z najmłodszych lekarzy specjalistów w szpitalu, który od lat był drugim domem owianego sławą profesora Jana. Robert pochodził z lekarskiej rodziny, więc w zasadzie od urodzenia jego ścieżka kariery była już wytyczona.
Matka z troską obserwowała rozwój syna, który w szkole niekoniecznie zbierał najlepsze stopnie. Nieustannie drżała na myśl, co z niego wyrośnie. Oczywiście, jak każda matka, chciała dla syna jak najlepiej. Owo „najlepiej” rozumiała jako przejęcie rodzinnej pałeczki i kształcenie w dziedzinie nauk medycznych. Bo przecież światu potrzebne są kolejne wielkie umysły. Mając za cel taką misję ratunkową dla przyszłych pokoleń, mama Irenka robiła wszystko, żeby synkowi ten start ułatwić. Zawoziła go na korepetycje, zapisywała na wszelkiej maści dodatkowe zajęcia, organizowała „ciche wejścia” do taty na oddział, aby jej pierworodny od najmłodszych lat załapał medycznego bakcyla.
I teraz, kiedy syn był już po specjalizacji, mogła wreszcie odetchnąć, że wszystkie lata pracy i poczynione zabiegi pomogły uzyskać zamierzony cel. Jedna myśl tylko spędzała jej sen z powiek: jak to się stało, że taka świetna partia nie znalazła jeszcze życiowej partnerki. Wytłumaczenie oczywiście było banalne – Robert spędzał na nauce tyle czasu, że nie był w stanie utrzymać żadnego poważnego związku na dłuższą metę. Kiedy wyprowadził się z rodzinnego domu, matka przestała mieć już wgląd w jego osobiste życie i musiała na dobre pogodzić się z faktem, że teraz wszystko już pozostanie w rękach jej jedynaka.
Próbowała nawet kiedyś zaaranżować wieczorek zapoznawczy, zapraszając kolegę męża z córką, studentką piątego roku medycyny. Dziewczyna jednak nie przypadła Robertowi do gustu. Była nadęta i zachowywała się, jakby pozjadała wszystkie rozumy. Cała akcja zakończyła się dodatkowo kłótnią, gdyż Robert nie omieszkał wypomnieć matce, że próbowała zorganizować mu życie po swojemu. A on tego ewidentnie nie chciał.
Irenka odpuściła zatem, licząc na rozsądek syna i opiekę opatrzności. Mimo matczynej nadopiekuńczości, braku na co dzień ojca, który wiecznie pracował w szpitalu, jeździł na konferencje albo zdobywał kolejny tytuł naukowy, jedynakowi udało się wyrosnąć na całkiem porządnego i niezadufanego w sobie faceta.
Jak się okazało, częsta nieobecność głowy rodziny w domu, miała też dobre skutki – Robert zaczął wykonywać drobne naprawy i remonty za każdym razem, gdy matka chciała wzywać do domu fachowców.
I tak oto przygotowany do startu w dorosłość młodzieniec rozpoczął życie na własny rachunek. Nie tylko z umiejętnością leczenia, ale i techniczną smykałką do usuwania wszelakich usterek. Nawet się nie spodziewał, że tak prozaiczna umiejętność będzie pomocna w rozpoczęciu nowego, fascynującego rozdziału w jego życiu.
------------------------------------------------------------------------
¹ Dane uzyskane z DKMS dnia 31.07.2023
² https://www.dkms.pl/dawka-wiedzy/o-fundacji-dkms
³ Dane uzyskane z DKMS dnia 27.07.2023