- W empik go
Przede mną był ktoś jeszcze - ebook
Przede mną był ktoś jeszcze - ebook
Spokojnego, słonecznego dnia w portowym miasteczku Fili Evelin Rouso wracając ze sklepu słyszy przeraźliwe krzyki kobiety. Rzuca jej się na ratunek, zabijając jej oprawcę. Jednak po paru dniach kobieta zeznaje, że nie została napadnięta, a zabity mężczyzna był jej narzeczonym. Evelin w poszkodowanej kobiecie uparcie widzi swoją zaginioną przyjaciółkę, Holly Green. A w jej głowie wciąż, jak echo rozbrzmiewa nieznany jej głos: „Musisz zabić potwora”. Czy Evelin uda się rozwiązać zagadkę zaginięcia Holly Green? Czy dowie się, co tak naprawdę wydarzyło się tego słonecznego dnia w spokojnym, portowym miasteczku Fili? Kto jest potworem, którego każe zabić tajemniczy głos w głowie Evelin?
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788397041837 |
Rozmiar pliku: | 9,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI

Odbijam się od szarych ścian w pustej celi na komisariacie w portowym miasteczku Fili. W końcu czuję się wolna, w końcu czuję się bezpieczna. Czuję się, jakbym wypłynęła na powierzchnię po bardzo długim czasie spędzonym pod wodą. Łapię łapczywie powietrze, którego od dawna brakowało mi w płucach. Nie wiem właściwie, kiedy ostatni raz byłam bardziej wolna niż dzisiaj. To wszystko zaczęło się dawno temu. Właściwie to sama nie wiem, kiedy dokładnie zaczęło się robić źle. A może nigdy nie było dobrze? Czy ja kiedykolwiek byłam wolna? Jakby się tak chwilę zastanowić to od zawsze wszyscy decydowali za mnie. Mam świadomość, że teraz również nie jestem wolna, choć na większą swobodę nie mogę liczyć. Tu przynajmniej jestem bezpieczna.
Urodziłam się i wychowałam w tym mieście, kocham je całym sercem. Kiedyś nazywałam się Bianchi . A rodzina Bianchi od lat jest znana w Fili z produkcji najlepszych jachtów. Do Fili przybywają ludzie z całego świata, by zakupić nasze jachty. Wszyscy się zachwycają starannością i solidnością ich wykonania. O naszych jachtach jest bardzo głośno wsród wysoko postawionych ludzi. Teraz zapewne się to zmieni. Nie jestem pewna czy na gorsze czy na lepsze. Ludzie są dziwni i nie przestają mnie zaskakiwać. Logika podpowiadałaby, że sprzedaż jachtów powinna zacząć spadać. W końcu kto chciałby kupić jacht od rodziny morderczyni. Z drugiej strony na świecie są i tacy fanatycy, którzy potrafią zapłacić więcej jeżeli tylko będą mogli spotkać się z tą rodziną, a jeszcze lepiej z samą morderczynią. Tacy fanatycy sprawiają, że sprzedaż rośnie wbrew logiki.
Jestem jedynaczką, więc to ja byłam w kolejce do przejęcia tego rodzinnego biznesu. Był to mój obowiązek. Spuścizna, którą miałam następnie przekazać własnym dzieciom. Nigdy nie było to jednak moim marzeniem. Chciałam być kimś, nie z powodu znanego nazwiska i dlatego, że moi przodkowie zapracowali na szacunek i poważanie. Chciałam być kimś jako ja, jako Evelin. Chciałam mieć własne życie, a nie żyć cudzym, według czyjegoś przepisu na życie. Według ustalonego odgórnie schematu. Kochałam sztukę. Od dziecka malowałam obrazy. Jako dziecko wychowujące się w bogatej rodzinie, mogłam robić większość rzeczy, o których marzyłam. Mogłam malować od świtu do zmierzchu. Ale za każdą moją zachciankę, każde moje spełnione marzenie musiałam zapłacić i nie chodziło o pieniądze, a o coś znacznie cenniejszego. Ceną była moja prywatność, mój uśmiech, moje życie.
Cóż, jakby na to nie patrzeć stałam się kimś. Z całą pewnością nikt nie będzie bardziej znany w tym mieście niż anioł śmierci.
Uderzam otwartą dłonią w ścianę. Jestem zła, wściekła i boję się, że zaraz mnie stąd wypuszczą. Boję się, że to wszystko sprowadzi się do uznania mnie za bohaterkę i jeszcze dziś wieczorem opuszczę areszt. Wyobrażam sobie tłum ludzi stojący przed aresztem i bijący mi brawa. Tylko za co? Czy naprawdę ci ludzie potrafią wiwatować morderczyni? To chore, ale jak już wspomniałam, ludzie są dziwni.
Inspektor - prycham w myślach - jak mogli przysłać do mnie inspektora, a nie jakiegoś niższego rangą funkcjonariusza, który by mnie porządnie przesłuchał, oskarżył, czy cokolwiek powinno się w takiej sytuacji zrobić. W dodatku wcale nie przyszedł mnie przesłuchać. Powiedział, że będzie się mną zajmował, co najmniej jakbym była pensjonariuszką domu samotnej starości. Wspomniał, że ma wobec mnie dług wdzięczności, bo pomogłam kiedyś jego kuzynce. Nie ja jej pomogłam, tylko fundacja, którą prowadzę. Nie znam jego kuzynki i nie chcę jego względów. Jak zwykle niewiele mam do powiedzenia. Musimy czekać na mojego prawnika, choć wcale go nie chcę i wcale o niego nie prosiłam. Próbowałam się zrzec prawnika. Dowiedziałam się, że pewnie jestem w szoku i nie myślę racjonalnie, a inspektor nie mógłby mi pozwolić na pozbawienie mnie obrony, bo gdy tylko szok ze mnie zejdzie to będę tego żałowała. Na siłę chce zostać moim wybawcą. Cała nasza rozmowa sprawiła tylko, że inspektor polubił mnie jeszcze bardziej. Uznał mnie za uczciwą osobę i powiedział, że sam również uważa mnie za anioła. Co więcej, przyznał, że zanim mnie poznał, miał mnie za snobkę i uważał, że to co robię jest tylko na pokaz, a rozmowa ze mną wyprowadziła go z błędu i widzi we mnie osobę o czystym sercu. Odniosłam wrażenie, że inspektor postawił sobie za cel uwolnienie mnie stąd. Obawiam się, że gdyby znał prawdę, to jeszcze dzisiaj wsadziłby mnie w samochód i wywiózł na drugi koniec świata. Problem w tym, że ja wcale nie chcę opuszczać Fili. Byłam więźniem własnego życia. Miałam środki, by uciec, ale nie potrafię. Nie mogę wyjechać, nie sama. Nie odejdę bez Holly Green.
Kiedyś2

Budzą mnie jasne promienie słońca padające na moje łóżko przez wielkie okno mojej sypialni. Uwielbiam to. Mam w pokoju wielkie, ciężkie zasłony, które dałyby mi dodatkowe minuty snu. Ale zdecydowanie wolę, żeby budziło mnie słońce niż moja gosposia wpadająca do pokoju i rozsuwająca zasłony. Leżę chwilę i rozkoszuję się ostatnimi ciepłymi promieniami słońca. Spoglądam z tęsknotą na spakowane walizki. I już mi żal kończącego się lata. To była moja ostatnia noc w mojej sypialni aż do Świąt Bożego Narodzenia. Czuję ucisk w żołądku, stresuję się pierwszym dniem w nowej szkole z internatem. Nie chcę wyjeżdżać. Chcę zostać w swoim domu, w swoim pokoju i chodzić do miejscowej szkoły z ludźmi, których znam.
- Dzień dobry, panienko - wita się ze mną gosposia, wchodząc do sypialni.
- Dzień dobry, Marge - odpowiadam z uśmie-chem.
- To już dziś. Pora wstawać. Musimy być gotowe na czas.
Marge jak zwykle wypowiada się o czynno-ściach, które muszę wykonać ja, w liczbie mnogiej. Zupełnie tak, jakby sama miała również iść dzisiaj do nowej szkoły i uczestniczyć w rozpoczęciu roku szkolnego. Zupełnie tak, jakby ona również opuszczała dziś ten dom.
- Będę tęsknić za panienką - wzdycha ciężko, wyciągając z mojej białej szafy starannie wyprasowany mundurek szkolny. Nie mogę na niego patrzeć. Tylko potwierdza to, co myślę o tej szkole. Domyślam się z jakimi uczniami będę się tam uczyć, mieszkać i spędzać czas wolny.
- Będziesz miała mniej pracy - żartuję sobie, chcąc mimo wszystko, spędzić te ostatnie chwile z Marge w dobrym nastroju.
Marge jest kobietą po pięćdziesiątce, choć ma tyle energii w sobie co niejedna nastolatka. Chodzi zawsze ubrana wygodnie, ale schludnie. Niezależnie od pogody ma na sobie czarny, dresowy kombinezon i swoje mysie włosy spięte w kucyk. Jest niewidzialna w tym domu, czasami mam wrażenie, że tylko ja ją widzę. Zupełnie jakbym miała wymyśloną przyjaciółkę. Marge zajmuje się utrzymaniem domu w czystości, przygotowaniem i podaniem posiłków oraz opieką nade mną. Bardzo cenię sobie czas spędzony z nią, ona jedyna traktuje mnie jednocześnie poważnie i z czułością. Potrafi podnieść na duchu, kiedy muszę włożyć znów elegancką sukienkę na kolejne wystawne przyjęcie, na które nie mam ochoty iść. Staraj się wyobrazić sobie, że masz na sobie swoje ulubione dresy - mówi do mnie za każdym razem, gdy pomaga mi się w nią ubrać. To dzięki niej potrafię znaleźć dobre strony tych gorszych sytuacji. To dzięki niej wiem czym jest miłość, czułość i dobro. Od ojca dostaję od czasu do czasu sztywne, niemrawe i niepewne przytulasy. Co do mamy, to zachowuje do mnie dystans. Spory dystans. Nie przytula mnie, nie rozmawia i mimo iż jestem już nastolatką i zaczynam naukę w liceum to mam wrażenie, że odbiera mnie jak dziecko, które właśnie zjadło loda i pobrudzi jej ubranie, gdy podejdzie zbyt blisko.
- Chodź do mnie - mówi, odkładając na stolik mundurek i rozkładając ramiona. Podchodzę do niej, a ona zamyka mnie w swoich objęciach.
- Nie chcę tam jechać, Marge - szeptam jej do ucha. Boję się powiedzieć to na głos. Boję się zdenerwować moich rodziców.
- Wiem kochanie. Wiem - mówi głosem tak ciężkim od emocji, że z ledwością dźwigam ten ciężar. Odpycham ją delikatnie. Nie mogę się rozkleić. Muszę być silna, muszę być dzielna. Ukończyłam szkołę podstawową i właśnie rozpocznę kolejny etap edukacji w najlepszej szkole średniej z internatem.
- Dam radę - mówię bardziej do siebie, niż do niej.
- Wiem, zawsze dajesz radę - odpowiada mi z uśmiechem, choć wiem, że ona uważa, że czasem człowiek powinien pozwolić sobie nie dać rady, położyć się, odpocząć i po prostu pozwolić sobie pomóc, zaprotestować. Jednak ona wie również, że ja nie mam tego prawa, tego przywileju. Jest jej mnie żal, bo ja muszę dać sobie radę. Zawsze.
Kiedyś3

Pierwsze miesiące w internacie były naprawdę ciężkie. Nie z powodu nawału nauki i prac domowych. Z tym nigdy nie miałam problemu. Zawsze byłam wzorową uczennicą. Lubiłam się uczyć, czytać książki i zdobywać wiedzę. Rozwój od zawsze niezwykle mnie fascynuje. Oczywiście miewam gorsze dni i czasami dostanę gorszą ocenę, ale zawsze mobilizuję się, by nadrobić zaległy materiał i ją poprawić. Już nie chodzi nawet o to, że moim rodzicom zależy, by mogli się mną chwalić wśród znajomych, uczę się po prostu dla siebie. I z perspektywy możliwości zdobywając wiedzę, mogę być im wdzięczna za tę szkołę. Gdybym została w Fili, większość rzeczy, które przerabiamy tutaj na lekcjach, musiałabym odnaleźć sama w książkach w miejskiej bibliotece. I nie miałabym szans na wykonywanie takich eksperymentów doświadczalnych w laboratoriach, jakie robimy tutaj.
Wciąż jednak tęsknię za Marge, za swoją białą sypialnią, gdzie mogłam pobyć w samotności. Tęsknię za swoim przeszklonym pokojem wypełnionym światłem, sztalugami, farbami i pojemnikami z pędzlami. Pokojem, w którym zapach farb i werniksów był tak intensywny, że poza mną tylko Marge miała odwagę do niego wejść. Tęsknię za swoimi kolegami i koleżankami z Fili, którzy poszli do zwykłej szkoły i co dzień po zakończonych lekcjach wracają do swoich domów. Dziećmi, którzy byli moimi przyjaciółmi, którzy nie zadzierali nosa i nie bali się pobrudzić. Którzy śmiali się ze mną, a nie ze mnie. Dziećmi, dla których czyjś upadek był impulsem do udzielenia mu pomocy. Ale przede wszystkim strasznie tęsknię za moją przyjaciółką Holly. Przyjaciółką, z którą spotykam się potajemnie, wbrew woli rodziców.
Pokój w internacie dzielę z dwoma dziewczynami. Jeśli mam być szczera, to są okropne. Gdybym została wychowana przez moich rodziców, byłabym dokładnie taka jak one. Pozbawiona serca, duszy i siebie. Na szczęście wychowała mnie Marge, która wlała we mnie dobroć, miłość i szczęście. To dzięki niej pali się we mnie iskierka walki o własne ja. Żeby wygrać muszę trzymać swoich wrogów blisko, dlatego co dzień przybieram na siebie maskę zarozumiałej dziewczynki i udaję, że są moimi najlepszymi przyjaciółkami.
Szkoła wymaga od nas bardzo dużo. Przerabiamy materiał o klasę do przodu w porównaniu z naszymi rówieśnikami ze zwykłej szkoły. Ponad to mamy też przedmioty, o których dzieci z Fili na pewno nie słyszały. Nie ubolewam nad tym, że mam tak dużo nauki. Jestem ambitną osobą, nie o to chodzi. Problem w tym, że nie wystarcza mi czasu na moje pasje i hobby. Brakuje mi czasu na malowanie. Nie mam tu sztalug, swoich pędzli i farb. Wzięłam ze sobą tylko szkicowniki i węgiel. Chciałam rozwijać nowe techniki malarstwa. Jestem zła, że odebrano mi moje hobby, moją przyjaciółkę oraz mój pokój. Jako jedynaczka nienawidzę dzielić z nikim pokoju. Potrzebuję prywatności, spokoju. Potrzebuję pobyć sobą.
Niezwykle cieszę się na świąteczny powrót do domu. Mam w planach spotkać się z moją przyjaciółką, poświęcić czas na malowanie oraz posiedzieć z Marge. Z każdym dniem odczuwam coraz większy spokój. Zbliżająca się przerwa świąteczna powoduje, że złość odchodzi w zapomnienie.
W ostatni weekend przed wyjazdem wybieram się do galerii handlowej. Wszędzie porozstawiane są już ozdoby świąteczne. Czuć święta, choć znacznie bardziej od takich miejsc wolę jarmarki bożonarodzeniowe, gdzie można znaleźć wiele rzeczy robionych własnoręcznie. Mam wtedy wrażenie, że w tych przedmiotach człowiek, który je wykonał, pozostawił cząstkę siebie, kawałek swojego serca, odrobinę miłości.
Tym razem jestem jednak skazana na galerię. Na szczęście udało mi się pozostawić Helen i Rose, moje współlokatorki z pokoju w internacie, w sklepie z kosmetykami i teraz przemierzam sklepy sama. Dla taty kupuję czarny golf, książkę o rozwoju osobistym, której i tak nie przeczyta, ale ładnie będzie się prezentować na półce i perfumy. Dla mamy wybieram sznur pereł, kolejny do jej kolekcji, czerwoną szminkę drogiej marki oraz jedwabny, beżowy szal. Nie przykładałam dużej wagi do wybierania prezentów dla rodziców. Wiem, że oni też kupią mi coś, co uznają że powinnam mieć i będzie dobrze wyglądać. Niekoniecznie to będzie coś o czym marzę, coś czego kiedykolwiek użyję lub będzie po prostu prezentem od serca.
Tak naprawdę mam do kupienia dwa ważne dla mnie prezenty, dla dwóch najważniejszych dla mnie osób. Muszę znaleźć coś specjalnego dla Marge i dla Holly.
W poszukiwaniu tych dwóch prezentów przeszłam galerię niezliczoną ilość razy. Odniosłam wrażenie, że asortyment wszystkich sklepów poznałam już lepiej od sprzedawców w nich pracujących. Udało mi się w końcu znaleźć prezenty, z których jestem usatysfakcjonowana. Z zadowoleniem opuszczam galerię i wychodzę z niej w alejkę prowadzącą prosto do internatu. Mimo tego, iż zapadła już noc, jest jasno dzięki rozwieszonym wszędzie lampkom świątecznym.
Nadszedł długo wyczekiwany wyjazd do domu. Zapakowana w walizki z radością opuściłam internat. Całą drogę buzowały we mnie emocje. Rozpierała mnie energia, jakiej dawno nie czułam. Naprawdę miałam wielkie plany. Naprawdę byłam taka naiwna, myśląc że to mój wolny czas. Zapomniałam, że to nie ja planuje swoje życie. Zapomniałam, że powinnam była wiedzieć, że mój czas jest już skrupulatnie zaplanowany przez rodziców.
Teraz4

Nie mam pojęcia ile czasu tu już siedzę. Nigdzie nie ma zegarka. Zaczyna mi burczeć w brzuchu, dzisiaj rano udało mi się zjeść jednego tosta i wypić czarną kawę. Patrząc przez pryzmat tego, co się dzisiaj wydarzyło, moje śniadanie jest odległym wspomnieniem. Zupełnie jakby to było w innym życiu.
Nie wiem, co teraz ze mną będzie. Nie mam pojęcia jak wygląda cała ta procedura. Nadal siedzę zamknięta w celi w areszcie w Fili, jestem nadal w moich ubraniach, brudna i z rękami w krwi, która już dawno zdążyła zaschnąć. Nie dociera do mnie jeszcze to, co zrobiłam. Odpycham od siebie myśl, że kogoś zabiłam. Wmawiam sobie, że było to konieczne, choć wiem, że to kłamstwo. Nikt nie musiał zginąć, tylko wtedy nie byłabym wolna. Przez ten jeden moment pomyślałam, że wszędzie będzie mi dobrze, byleby nie musieć wracać do domu. Przez ten jeden moment pomyślałam, że nie wystarczy zamknąć potwora w więzieniu. Wiedziałam przecież, że on kiedyś wyjdzie i znów kogoś skrzywdzi. Potwór musiał zginąć. Tak, dokładnie tak powtarzam sobie w myślach. Musiałam zabić potwora. Musisz zabić potwora - ponownie słyszę ten głos w mojej głowie, dobija się z mojej podświadomości. Kompletnie nie potrafię zrozumieć skąd.
- Pani Rouso, zapraszam - wyrywa mnie z zamyślenia inspektor Marco Gentile, który otwiera drzwi mojej celi. - Możemy dokończyć przesłuchanie. Przyjechał pani prawnik.
- Dokończyć? Przecież nawet nie chciał pan zacząć.
- Takie są procedury, nie przesłuchujemy zanim nie przyjedzie prawnik.
- Akurat - mruczę pod nosem.
Naszą pierwszą rozmowę przerwał dzwonek telefonu. W tym mieście informacje rozchodzą się z prędkością światła. Ktoś już się dowiedział, że tu jestem i nie pozwolił na to, bym była przesłuchiwana bez prawnika. Inspektor wiedział, że telefon zadzwoni. To nie było i tak konieczne, bo wcale nie zamierzał mnie przesłuchiwać. Natychmiast kazał mnie odprowadzić do celi i poczekać, aż mój prawnik przyjedzie. Mimo moich protestów. Nie potrzebuję prawnika, nie chcę go. Chcę zostać skazana, odpowiedzieć za to, co zrobiłam. Jednak nawet w tej kwestii nie mam nic do powiedzenia. Inspektor za bardzo mnie lubi i szanuje, by prowadzić przesłuchanie bez udziału prawnika.
Wstaję posłusznie i idę w stronę drzwi celi. Wystawiam dłonie, by mógł mnie skuć. On jednak spogląda na mnie niepewnie.
- To nie będzie konieczne - odzywa się. - Zapraszam za mną.
Chyba nie chce mnie wypuścić? Nie podoba mi się to. Mam ochotę krzyczeć na całe gardło, żeby mnie skuł, żeby traktował mnie jak więźnia, że właśnie zabiłam człowieka, że jestem niebezpieczna. Jednak tego nie robię, czuję jak po policzkach zaczynają spływać mi łzy. Wycieram je pośpiesznie, nikt nie może ich widzieć. Prawdziwi mordercy nie płaczą nad swoją ofiarą. Choć i tak mam marne szanse, by ktokolwiek uwierzył, że zabiłam go z premedytacją.
Wchodzimy ponownie do pokoju, w którym siedziałam już wcześniej tego dnia. W środku czeka na nas nasz rodzinny prawnik. Leonard wstaje na mój widok. Na jego twarzy maluje się troska, niedowierzanie i zmartwienie. Mimo, że wygląda jakby skończył sto lat, to mam wrażenie, że na mój widok postarzał się jeszcze bardziej. Niski, szczupły z siwymi włosami zaczesanymi starannie do tyłu i w swoim szarym garniturze zupełnie nie pasuje do tego brudnego pomieszczenia.
- Dzień dobry Evelin, przywiozłem ci kawę i kanapki. Usiądź sobie. Jak się czujesz? Słyszałem już co się stało, nic się nie martw. Spokojnie. Wszystko będzie dobrze.
Leonard wpadł w słowotok. Wiem, że zrobi wszystko żeby mnie stąd wyciągnąć.
- Wystarczy Leonardzie, niepotrzebnie się fatygowałeś - odzywam się do niego. Choć słyszę burczenie w brzuchu. Cóż, na to jedno mógł się przydać.
- Usiądź, usiądź Evelin…chwileczkę, co powiedziałaś? - Moje słowa z ledwością do niego docierają.
- Niepotrzebnie się fatygowałeś. Możesz już jechać. Dziękuję ci za kanapki i kawę.
Niedowierzanie maluje się na jego starej twarzy. Po chwili jednak wraca na nią pełen profesjonalizm.
- Mógłby nas pan zostawić? Potrzebuję skonsultować się z klientką - zwraca się do inspektora.
- To nie będzie konieczne. Zabiłam tego człowieka, sprawa jest prosta. Nie potrzebuję prawnika. Niech pan zostanie, inspektorze Gentile.
- Evelin, jesteś w szoku - zwraca się do mnie jak do małego dziecka. - Czy widział ją lekarz? - Tym razem zwraca się do inspektora.
- Z całym szacunkiem, ale muszę w końcu przesłuchać Panią Rouso. Mogę dać państwu pięć minut i zaczniemy przesłuchanie. Następnie, jeżeli pani Rouso pozwoli, zaprowadzę ją do naszego lekarza.
Siadam na krześle, prostuję się i zaczynam mówić. Nie mam ochoty dłużej się z nimi dochodzić. Chcę mieć to już za sobą. Chcę, żeby prawda wybrzmiała.
- Nazywam się Evelin Rouso, mam 36 lat. Dzisiaj przed południem wyszłam do sklepu, by kupić lody. Truskawkowe. Kupiłam trzy sztuki lodów i wyszłam ze sklepu. Z nikim po drodze nie rozmawiałam.
- Evelin, poczekaj - stara się powstrzymać mnie mój prawnik. Gestem dłoni nakazuję mu przestać i kontynuuję swoją opowieść.
- Kierowałam się prosto do swojego domu, który zamieszkuję wraz z moim mężem. Mój dom położony jest trzy uliczki od sklepu. To blisko, jednak mój mąż namawiał mnie, bym jechała samochodem. Uważał, że jest za gorąco na spacer. W końcu pozwolił mi pójść pieszo.
- Pozwolił pani? - Pyta inspektor, nie kryjąc zdziwienia.
Spoglądam na niego ze zmieszaniem, nie jestem pewna dlaczego to powiedziałam. Chyba za bardzo się wczułam w powiedzenie całej prawdy.
- Yyy, to znaczy, zgodził się ze mną, że nie jest aż tak gorąco, żebym musiała odpalać samochód. No wie pan, martwił się o mnie po prostu. Poparzenie słoneczne, udar i takie tam.
Inspektor kiwa głową, jakby rozumiał, jednak patrzy na mnie podejrzliwie.
- To mało istotny szczegół - dodaję. - Więc wyszłam ze sklepu i wracałam do domu. Tą samą drogą. Gdy byłam już w pobliżu domu, usłyszałam krzyk kobiety i wołanie o pomoc.
Z trudem przełykam ślinę. To jest trudniejsze niż myślałam. Ta kobieta. Szczupła blondynka. Byłam pod wpływem adrenaliny, szoku i nie myślałam za wiele. Wszystkie obrazy napływają do mnie dopiero teraz. Dopiero teraz widzę wpatrujące się we mnie jej błagające o pomoc niebieskie oczy. Oczami wyobraźni widzę, jak błaganie o pomoc zamienia się w szok, niedowierzanie i strach. Staram się uspokoić swój oddech. Muszę dokończyć opowieść. Muszę jeszcze trochę wytrzymać i udawać sama przed sobą, że byłam tylko postronnym obserwatorem. Muszę udawać, że to nie byłam ja.
- I co pani zrobiła? Co się wydarzyło dalej? - dopytuje inspektor Marco.
- Evelin, proszę - odzywa się Leonard. - Już wystarczy. Zaufaj mi.
- Upuściłam na ziemie lody - odpowiadam, bo właśnie to mi się przypomniało. Truskawkowe lody spadające na chodnik. Pewnie się roztopiły.
- I co dalej? - Ponagla mnie inspektor.
- Znalazłam się obok niej. Nie pamiętam, pewnie pobiegłam za dźwiękiem jej głosu. Ona była tuż za chodnikiem, za ścianą którą stworzyły oleandry. Musiałam się przez nie przedrzeć, pewnie dlatego mam pocięte ramiona. Nie było ich widać z ulicy. Tylko słyszałam jej krzyk.
Mimowolnie przejeżdżam palcami po swoich pokaleczonych ramionach.
- Co krzyczała ta kobieta? Pamięta pani?
Zastanawiam się nad tym pytaniem. Myślałam, że wołała o pomoc. Jeszcze chwilę temu, siedząc w celi niemal słyszałam jej wołanie. Ale jak teraz o tym myślę, to chyba tak wcale nie było. Co w takim razie słyszałam?
- Nie jestem pewna - odzywam się.
- Nie jest pani pewna, dlaczego pobiegła pani w jej stronę? Co takiego skłoniło panią do uznania, że ta kobieta potrzebuje pomocy?
- Ona…ona krzyczała - próbuję sobie to przypomnieć.
- Co takiego krzyczała?
- To było jakby…przepraszam, inspektorze. Wydawało mi się, że ona wołała o pomoc. Ale teraz nie jestem tego pewna. Jestem pewna jednak, że na pewno krzyczała. Tak jakby działa jej się krzywda. Rozumie mnie pan?
Spoglądam mu prosto w oczy i czekam na zrozumienie. On zdaje się, jakby nad czymś intensywnie myślał. Nie mogę zrozumieć o co mu chodzi.
- Czy to ma jakieś znaczenie co krzyczała?
- Nie skupiajmy się na razie na tym. Poczekamy, aż sobie pani przypomni. Przejdźmy dalej, co pani zobaczyła, gdy już dotarła pani do tej kobiety?
- Leżała na ziemi. Na brzuchu. Wiła się, próbowała się uwolnić. Ale nie miała szans. Patrzyła na mnie. Miała niebieskie oczy. Piękny błękit. Blond włosy. On był na niej. Trzymał jej ręce i przyciskał ją do ziemi. On…on…to nie był człowiek…to był potwór.
Zaciskam powieki. Chce jednocześnie zapomnieć, wymazać ten obraz z mojej głowy i jednocześnie pragnę opisać każdy szczegół najdokładniej, jak tylko potrafię.
- Dlaczego to pani powiedziała?
- Co takiego? - Pytam skonsternowana.
- Dlaczego nazwała pani potworem swoją ofiarę? Znała pani tego mężczyznę?
- Nie, ja…nie jestem pewna.
- Chyba nie rozumiem. Nie jest pani pewna, czy znała pani tego mężczyznę?
- Ja nie widziałam jego twarzy. Patrzyłam na nią. Widziałam ból w jej oczach i przerażenie.
- A czy znała pani tą kobietę?
- Nie, widziałam ją po raz pierwszy.
- Chciała pani pomóc tej kobiecie? - podpowiada mi inspektor.
- Nie, nie to nie tak. Ja musiałam zabić potwora.
- Evelin! - wykrzykuje mój prawnik, uderzając dłonią w blat.
- Musiałam zabić potwora - powtarzam pewna siebie.
- Myślę, że powinien ją zobaczyć lekarz. Mówiłem panu, że ona jest w szoku - Leonard kieruje te słowa do inspektora. - Nie powinna w ogóle być przesłuchiwana dopóki lekarz nie uzna, że nic jej nie jest.
- Nic mi nie jest! - Protestuję. - Proszę, niech pan zadaje pytania inspektorze. Kontynuujmy.
- Czy na pewno nie chce pani skorzystać z pomocy medycznej?
- Na pewno inspektorze.
- Dobrze, w takim razie proszę mi opowiedzieć po kolei, co pani zrobiła, gdy już zobaczyła tych ludzi.
- Zobaczyłam ich i w pierwszej chwili mnie sparaliżowało. Nie tego się spodziewałam. To znaczy, ta kobieta, ona krzyczała…ja nie spodziewałam się po prostu, że zobaczę, jak ktoś ją gwałci. Rozumie pan, Fili to spokojne miasto. Tu takie rzeczy się nie dzieją. Nie tutaj.
- Rozumiem, pani Rouso. Proszę opowiedzieć, co pani zrobiła.
- Wiedziałam, że mam do czynienia ze złem. Czułam to. Ja po prostu musiałam. Musiałam zabić potwora - nie wiem, dlaczego znów powtarzam to zdanie. Te słowa same ze mnie wychodzą, jakby mówił je ktoś inny. - Rozejrzałam się, zobaczyłam spory kamień, podbiegłam do niego, wzięłam go do ręki i uderzyłam nim mężczyznę raz w głowę - urywam zamyślona i dodaję. - A później kolejny raz i kolejny. I nie wiem ile jeszcze. W końcu opadł bezwładnie na kobietę. Ona zaczęła krzyczeć jeszcze głośniej. Krzyczała tak przeraźliwie, że w końcu zaczęli przybiegać jacyś ludzie. Ktoś odciągnął mnie do tyłu. Inna osoba zdjęła jego ciało z tej kobiety. Ktoś jej pomógł. Ona nie przestawała krzyczeć.
- Powiedziała pani, że kobieta krzyczała przeraźliwie, gdy uderzała pani w głowę tego mężczyznę. Czy krzyczała równie przeraźliwie zanim pani do niej przyszła?
- Nie - odpowiadam z lekkim wahaniem. Nie wiem dlaczego to pytanie sprawia, że czuję niepokój. Inspektor przygląda mi się podejrzliwie, jakby czekał, aż powiem coś jeszcze.
- Jest pani pewna? - dopytuje inspektor, wyczuwając moje wahanie.
- Tak - odzywam się bardziej stanowczo.
- Nie wydaje się pani podejrzane to, że kobieta krzyczała przeraźliwie dopiero wtedy, gdy mordowała pani jej oprawcę, a nie wtedy, gdy on ją gwałcił?
Patrzę się na niego ze zdziwieniem i nie wiem do końca co ten fakt może oznaczać. Mam mętlik w głowie. Zaczynają mi się pocić dłonie.
- Prosiłem cię - odzywa się wyczerpanym głosem Leonard. - Dlaczego mi nie zaufałaś?
- Nie rozumiem - odzywam się słabym głosem.
- To może oczywiście nic nie oznaczać - odzywa się inspektor, jakby chciał mnie pocieszyć. - Ja po prostu muszę zebrać wszystkie fakty. Z pewnością ocaliła pani życie tej kobiecie, pani Rouso.