Przekład dowolny - ebook
Przekład dowolny - ebook
Po przeżyciu wielkiego zawodu miłosnego, Iza, absolwentka skandynawistyki, wychodzi za mąż za Szweda i wyjeżdża z kraju. Po czterech latach upokarzającego ją związku ucieka w dramatycznych okolicznościach od psychopatycznego męża. Na promie, podczas podróży powrotnej do Polski, poznaje Maćka, wdowca samotnie wychowującego 4-letnią córkę, tłumacza, który pomaga jej stanąć na nogi – załatwia mieszkanie, pracę i wprowadza w krąg swoich znajomych. Maciek staje się dla młodej kobiety po przejściach kimś bardzo ważnym, ale czy uda mu się zmienić jej postanowienie? Iza, pragnąc uodpornić się na uczuciowe emocje, nie zamierza szukać już miłości, a jedynie mężczyzny z grubym portfelem. Na horyzoncie pojawia się interesujący kandydat, potentat w branży komputerowej...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8292-820-4 |
Rozmiar pliku: | 2,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rozdział pierwszy
Rozdział drugi
Rozdział trzeci
Rozdział czwarty
Rozdział piąty
Rozdział szósty
Rozdział siódmy
Rozdział ósmy
Rozdział dziewiąty
Rozdział dziesiąty
Rozdział jedenasty
Rozdział dwunasty
Rozdział trzynasty
Rozdział czternasty
Rozdział piętnasty
Rozdział szesnasty
Rozdział siedemnasty
Rozdział osiemnasty
Rozdział dziewiętnasty
Rozdział dwudziesty_Erikshamn, 1991_
Miała obolałe i opuchnięte nadgarstki. Był to efekt czterogodzinnej walki z krępującymi ją więzami. Walczyła ostatkiem sił, zdając sobie sprawę, że nie przeżyłaby po raz drugi takiego upokorzenia jak w poprzednim tygodniu. Nie miała przecież czasu na przygotowanie obrony. Mocno podpity wtargnął wówczas do garderoby i rzuciwszy się na nią, zupełnie zaskoczoną, zdarł z niej ubranie i przywiązał ręce do łóżka. Uderzył ją z całej siły w twarz, a potem...
Teraz stała nieruchomo, tłumiąc odruch wymiotny, i patrzyła na leżącego przed sobą mężczyznę. Zaczynał już dochodzić do siebie i powoli otwierał oczy. Bez wahania kopnęła go, błyskawicznie sięgnęła po stojący na stoliku wazon z IKE-i i znów go ogłuszyła. Nie miała wiele czasu. Mimo iż wydawało jej się, że nogi ma przykute do ziemi, resztką sił dowlokła się do garderoby i sięgnęła po pierwszą z brzegu torbę. Pospiesznie zapełniła ją czym popadnie i wyszła do pokoju. Nawet nie zamierzała się zastanawiać, czy go zabiła. Dokładnie przeszukała jego kieszenie i portfel. Zawartość bardzo ją rozczarowała; nie wystarczy nawet na bilet do domu. W panice rozejrzała się dokoła. Rozbita szyba w drzwiach szyderczo ukazywała szklane, ostre zęby. Sięgnęła do kieszeni jego spodni i triumfalnie wyjęła kluczyk do schowka. Pobiegła do sypialni, niespokojnie oglądając się za siebie. Jeśli niczego tam nie znajdzie, będzie musiała natychmiast wyjść. Nie dałaby rady ponownie go uderzyć.
Wymacała ręką zagłębienie pod wykładziną. Miała prawdziwe szczęście, że dwa lata wcześniej, bawiąc się z dzieciakami w Indian, odkryła ten schowek. Teraz cała jej przyszłość zależała od jego zawartości. Modląc się w duchu, postanowiła na dobre się nawrócić. Przekręciła kluczyk.
Trzymając w ręku swój paszport, odetchnęła z ulgą. W schowku było więcej rzeczy, między innymi gruby zwitek banknotów. Gruby, ale niewiele wart. Same setki. Rozważając w myślach wszelkie konsekwencje, postanowiła zabrać wszystko.
Leżał w pokoju, tak jak go zostawiła, tylko że teraz lekko jęczał. Otwierała już drzwi wejściowe, kiedy przypomniała sobie o czymś. Podeszła do magnetofonu i wyjęła kasetę.
Potem coraz szybciej zbiegała po schodach ku wolności. Nogi niosły ją coraz odważniej. Nawet się nie odwróciła, by rzucić ostatnie spojrzenie na swój dom. Dopiero na dworcu autobusowym, gdy już kupiła bilet, podeszła do budki telefonicznej i zadzwoniła na policję. Nie, nigdy nie zamierzała tu wrócić.
Moim przyjaciółkom tłumaczkom:
Małgosi Grabarczyk, Irenie Korcz-Bombale
i Eli Zarzyckiej, za ich entuzjazmRozdział pierwszy
Iza z całych sił opierała się o reling. Metal był chłodny i dodawał poczucia pewności. Tę pewność musiała jednak mocno ściskać, żeby jej zbyt łatwo nie opuściła. Choć prawdę mówiąc, do tej pory zupełnie nieźle jej szło. Rzuciła wzrokiem w stronę lądu. Brzeg, przed chwilą tak bliski, teraz trudno było już dostrzec; znikał szybko w gęstniejącym mroku. Co za ulga.
Stojąca obok niej para rozmawiała szeptem. Zdumiała się, słysząc, że mówią po polsku. Wydawało jej się, że przez całą wieczność nie mówiła w ojczystym języku. Za kilka godzin wszystko się zmieni. Od samych tych myśli robiło jej się raźniej i zaczęła sobie w duchu podśpiewywać.
– Cieszysz się, że wracamy? – pytała swojego towarzysza stojąca obok Izy kobieta.
Mężczyzna pochylił się lekko w jej stronę bez słowa.
Teraz się pewnie całują, pomyślała Iza, jednak bez rozgoryczenia. Obróciła głowę w przeciwną stronę.
Szkiery i szkiery. Niektóre zupełnie malutkie i bezludne. Na jednej z większych wysepek domek jak z bajki o Babie Jadze. Stopniowo i on oddalał się i pogrążał w mroku. Powietrze stało się bardziej ostre, a na jasnych włosach Izy zaczęła osiadać wilgoć. _Taka mgła, ale na_ _jutro w Sztokholmie obiecywali piękną pogodę._
Pasażerowie promu stopniowo opuszczali pokład; Szwedzi po entuzjastycznych pożegnaniach z rodzinami i znajomymi teraz nie tracili już czasu w drodze do baru. Polacy trochę zgnębieni perspektywą powrotu z państwa dobrobytu pod rodzinną strzechę, ale mimo wszystko wzruszeni. Tłum, gwar, obcojęzyczne rozmowy, z których do Izy dochodziły jedynie strzępy. Mimo woli zaczęła odczuwać podniecenie wywołane tą sytuacją, nagłą zmianą miejsca, lekkim kołysaniem promu, niespodziewaną bliskością tylu nieznanych ludzi.
Wkrótce jednak została sama i mogła się wsłuchać w szum silników. Czuła się coraz lepiej. Nawet nie próbowała sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz tak się czuła. Trochę chłodno, ale później może się przecież rozgrzać gorącą herbatą i snem w swojej kajucie. Teraz chciała patrzeć i patrzeć dokoła na wszystko aż do chwili, gdy już nie będzie mogła niczego dojrzeć na horyzoncie, a potem jeszcze patrzeć do przesytu i odnaleźć spokój – tak upragniony. I zapomnieć...
Archipelag szkierowy rzedniał. Widać było coraz mniejsze wysepki w coraz większych odstępach.
– To niesamowite! – Iza usłyszała za plecami męski głos mówiący po szwedzku. – Widzisz ten mały domek na wyspie? Nawet widać światło. Zastanawiam się, jak można pragnąć takiej izolacji.
Mężczyzna mówił bardzo dobrze po szwedzku, ale jednak z lekkim obcym akcentem. Jugosłowianin?
– My lubimy taki bliski kontakt z naturą – odpowiedział inny głos z ostrą wymową skańską.
Zapadła cisza, poważna i głęboka, którą może powodować tylko skandynawska nostalgia. Znowu to nagłe zamilknięcie, niechęć do ujawniania uczuć i myśli nawet bliskim, pomyślała z irytacją Iza. Chyba lepiej pójdzie już do swojej kabiny.
– Chodź, stary, napijemy się w barze – powiedział kolega nostalgicznego Szweda, ten, który nie lubił izolacji.
– Racja. Zupełnie zaschło mi w gardle – odparł Skańczyk.
Iza nie patrzyła na swoich sąsiadów. O wiele zabawniej było przysłuchiwać się ich rozmowom, nie widząc twarzy. _Skańczyk_ _to zapewne potężny rudzielec o obfitej brodzie, natomiast Jugol, no_ _cóż, najprawdopodobniej jest brunetem. Czy ja zawsze muszę myśleć stereotypami?_
Obróciła się, aby skonfrontować swoje przypuszczenia z rzeczywistością, i zamarła. Przez dłuższą chwilę wydawało jej się, że widzi przed sobą Jarka. Podobny wzrost i sylwetka, ciemne włosy i czarne oczy, które teraz wpatrywały się w nią z dużym zainteresowaniem. Chłopak uśmiechnął się, widząc jej zdumienie.
– Nie mogę patrzeć, jak pani tu marznie – nieoczekiwanie powiedział po polsku i zdjął z ramion skórzaną kurtkę, pozostając we flanelowej, wyraźnie znoszonej koszuli. – Odda ją pani, jak już skończy podziwiać widoki.
Bezczelnie pewny siebie zbliżył się do Izy.
– Dziękuję za troskę – odparła lodowatym tonem, o jaki by siebie nigdy nie podejrzewała. – Ale nie lubię pożyczać cudzych rzeczy. Poza tym już odchodzę.
Kolega chłopaka, rzeczywiście rudowłosy brodacz, widząc nadętą minę Izy, roześmiał się i po szwedzku rzucił swojemu towarzyszowi kilka słów na temat jego nieszczęsnej skłonności do ładnych kobiet, co jeszcze bardziej rozzłościło Izę. Natychmiast otworzyła buzię, w najczystszej szwedczyźnie oświadczając im, co mogą ze sobą zrobić, i dumnie opuściła pokład. Duma uszła z niej, kiedy nerwowo szarpiąc drzwi od korytarza, słyszała za sobą śmiech obu mężczyzn, a do tego polski komentarz.
– Co za temperamentna kobieta.
Po powrocie do kabiny Iza ucieszyła się, że tej nocy nie będzie musiała jej z nikim dzielić. Po raz pierwszy od dawna będzie mogła się spokojnie wyspać. Tylko że jakoś wcale nie chciało jej się spać. Serce jej łomotało, ręce drżały i domyśliła się, że wszystkie te objawy wywołał widok faceta tak podobnego do Jarka. Dlaczego to wciąż bolało? Przecież postanowiła sobie raz na zawsze o nim zapomnieć i do tej pory nawet jej się udawało. Najdziwniejsze jednak, że to nagłe wspomnienie skutecznie przesłoniło ostatnie, tak dramatyczne dla niej wydarzenie. Iza w paru krokach przemierzała przez kilka minut kabinę i żeby nie zwariować, zdecydowała się ją opuścić. Może jednak napije się gorącej herbaty.
Wchodząc do baru, od razu w drzwiach natknęła się na swoich rozmówców z pokładu. Zaczerwieniła się po same uszy.
– Przepraszam – wykrztusiła w obu językach. – Nagle mnie poniosło.
– Pięknej kobiecie wybacza się wszystko – rzucił pompatycznie rudzielec. – Mam na imię Bengt.
– Iza. – Podała mu rękę, lękając się spojrzeć na jego towarzysza.
– Maciek Nagórski. – Sam wyciągnął do niej rękę, którą Iza uścisnęła ze wzrokiem wbitym w podłogę. – Czego się napijesz?
– Herbaty.
– Chyba żartujesz.
Iza próbowała protestować; nie może pić alkoholu. Jej organizm po prostu go nie tolerował i zawsze wystarczała minimalna dawka, aby skutecznie wprowadzić ją w stan nieważkości. „Brak dehydrogenazy”, brzmiała opinia lekarska, ale nie przekonywało to ani Bengta, ani Maćka i po chwili Iza siedziała przy stoliku pomiędzy obu mężczyznami, a przed nią stał kieliszek wermutu. Westchnęła i wyjęła z torebki paczkę niebieskich „Blendów”. Jej pierwsza paczka papierosów... od czterech lat. Kupiła je przed wejściem na prom jako nagrodę dla samej siebie. Zaciągnęła się mocno, ignorując postawiony przed nią alkohol.
– Jedziesz do domu na wakacje? – spytał Maciek, odstawiając na stół kufel piwa.
– Wracam na stałe. Rozwiodłam się z mężem – mruknęła. Zdaje się, że od dymu zaczynało kręcić się jej w głowie.
– No nie, nie do wiary. To przecież Bill – ucieszył się nagle Bengt na widok wchodzącego do baru mężczyzny. – Nie widziałem go wieki.
Podniósł się szybko ze stołka i z szeroko rozwartymi ramionami ruszył w stronę dawno niewidzianego kompana.
Iza została przy stoliku sama z Maćkiem. Nadal obawiała się na niego spojrzeć.
– A ty mieszkasz w Szwecji?
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.