- W empik go
Przekłady z poetów obcych. Część 2 - ebook
Przekłady z poetów obcych. Część 2 - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 265 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Choć się spełniły losów mych godziny,
A gwiazda moja gaśnie na błękicie:
Nie chciałaś we mnie widzieć żadnej winy,
Choć innym łatwe zbrodni mych wykrycie.
Choć dusza twoja znała me cierpienie,
Tyś się dzieliła zemną w tej żałobie,
Tak, że miłości mej wszystko marzenie
Jedynie w tobie znalazłem ja – w tobie!
Gdy się natura wokół nas uśmiecha,
Wzrusza mnie łąka – las – i fala sina.
Wiem, że jej uśmiech fałszem nie oddycha,
Bo twój mi uśmiech ona przypomina.
A kiedy wichry walczą, z oceanem,
Jak ci, com ufał im, z moją osobą:
Jeśli coś wzburzą w mem sercu złamanem,
To przeto, że mnie chcą rozłączyć z tobą .
Choć skała mojej nadziei rozbita,
Choć jej odłamy potonęły w falach,
Choć dusza moja cierpieniem okwita,
Ja w niewolniczych nie upadnę żalach.
Niech tysiąc bólów ściga mię – nie legnę!
Zgniotą – nie złamią! Pierwej spocznę w grobie –
Niechaj mię dręczą – ja kolan nie zegnę!
Nie o nich myślę! Ja myślę o tobie !
Choć twór człowieczy – tyś mi nie kłamała;
Chociaż kobieta – tyś mię nie zdradziła;
Choć spotwarzona – tyś się nie zachwiała,
Choć ukochana – tyś mię nie smuciła.
Choć ci wierzyłem – mnie się nie wyparłaś.
Gdyś mię żegnała – nie, by ujść od brata,
A gdyś czuwała, – czci mi nie wydarłaś,
A gdyś milczała – nie na potwarz świata.
Lecz ja nie gardzę – nie potępiam świata,
Jak i tej walki wszystkich na jednego:
Jam go nie cenił, on mi był jak krata,
Żal mi, że wcześniej nie uciekłem z niego.
Jeżeli błąd ten kosztował mię drogo,
Więcej, niż mogłem przewidzieć w potrzebie,
Pomimo całą świata chęć złowrogą,
Nigdy on nie mógł pozbawić mię ciebie .
Z przeszłości mojej, sny bolesnej złemi,
Wielką naukę zyskam dla przyszłości:
Że to, com kochał najwięcej na ziemi,
Godnem też było największych miłości.
Źródło wytrysło w puszczy. Zieleń drzewa
Zakwitła nad niem. O wieczornej dobie
Ptak na gałęziach w samotności śpiewa
I opowiada duszy mej – o tobie .
Percy Bysshe Shelley.SERENADA INDYJSKA.
Wstaję z łoża, śniąc o tobie,
W pierwszym słodkim nocy śnie,
Gdy łagodny zefir tchnie,
Gdy się złocą gwiazdek roje!
Wstaję z łoża, śniąc o tobie –
Jakiś duch czy jakiś ptak
Prowadzi mnie – któż wie jak? –
Pod twe okno, dziecię moje!
Błędny wietrzyk skróś przenika
Ten milczący, ciemny świat;
Czampakowy pachnie kwiat –
Niby myśli śród marzenia!
Żałośliwa pieśń słowika
Obumiera cichym snem:
Tak jak ja na sercu twem
Mam ostatnie wydać tchnienia!
Otwórz, otwórz swe okienko!
Ja omdlewam, padam, mrę –
Niech jak deszcz – całunki twe –
Zaleją mi usta – oczy!
Twarz ma blada pragnień męką:
Serce me tęsnotą drży –
Ze swem sercem złącz je ty –
Moje z piersi wnet wyskoczy!SMUTEK.
Szybciej, niźli tchnienie lata,
Niż młodości pieśń skrzydlata
Niźli szczęściem noc bogata –
Znikłaś mi jak sen przelotny.
Jako las – gdy zieleń zginie,
Jako noc – gdy sen przeminie,
Jako duch – gdy łza popłynie,
Jestem dzisiaj sam – samotny!
Jaskółeczka lato – wróci,
Sowa noc – się znów ocuci,
Łabędź młodość – gdy nas rzuci,
Zniknie w czasu mrokach wiecznych,
Serce wiecznie pragnie świtu,
Lecz i sen mi pełny zgrzytu,
Próżno zima chce rozkwitu
Dać mi z jakich palm słonecznych.
Lilie – pannom w ślubne doby,
Boże – matkom do ozdoby,
Fijołki są na dziewic groby:
Bratki – oto moje kwiecie!
W grobie duszy swej je noszę,
Bez łez gubię je potrosze:
Łzy mi wyschły i rozkosze –
Brak mi serca na tym świecie!
Wiliam C. Bryant.MOGIŁA.
A kiedy ja umrę – niech moi druhowie
Nie płaczą nademną cmentarnie:
Ja nie chcę kamieni za grobu wezgłowie,
Lecz wioski mej kocham ja darnie.
Więc niech mię położą śród gaju – za łąką,
Niech kwiaty zasadzą i zioła,
Niech kurhan ubiorą zieleni obsłonką!
Ja spałbym, czuwając: świeciłoby słonko
I kwiatom złociłoby czoła.
Przez długie, przez długie godziny tam w lecie
Słoneczne promienie-by lśniły,
A trawa zielona i krzewy, i kwiecie
W przecudnychby farbach wschodziły.
Ptaszęta gniazdeczko tam wiłyby sobie,
Miłosną śpiewałyby pieśń na mym grobie
I motyl-by fruwał wesoły.
I słychaćby było o rannej tam dobie
Kolibry-dyamety i pszczoły!
W południa gorące radosne okrzyki
Od wioski płynęłyby echem:
Wieczorem dziewczęta przy dźwiękach muzyki
Śpiewałyby pieśni ze śmiechem.
W północy, przy blasku miesięcznych promieni,
Ująwszy swe dłonie, młodzi narzeczeni
Kroczyliby nad mą mogiła!
I gdyby się spełnił mój sen – u przedsieni
Mej trumny-by smutków nie było!
Ach, wiem ja, że nicbym nie widział w swej trumnie
Z tych cudów, co budzi żar lata:
Że blask jego nieba nie spływałby ku mnie,
Ni jego muzyka skrzydlata.
Lecz jeśliby przyszli na senne me kiry
Druhowie, by płakać zagasłej mej liry –
Nie wrócą do domu z pośpiechem:
Bo kwiaty – a pieśni, promienie – zefiry
Wstrzymają ich słodkim oddechem.
Bo wszystko to, wszystko w wzruszonem ich łonie
Obudzi myśl o tem, co było,
I o tym, co dzielić nie może po zgonie
Radości – pod własną mogiłą,
Którego dział wszystek przepychów korony,
Słonecznie zdobiącej te niwy –
Jest tylko to jedno: że grób ma zielony!
I raz jeszcze chcieliby pieśni mej tony
I głos jeszcze słyszeć mój żywy!
Alfred Tennyson.MINIONE DNI.
Łzy ciche, łzy bezsilne ( nie wiem, czemu płyną)
Po licu mem się toczą w smutku nieujętym,
Tryskają z mego serca – i do oczu płyną,
Gdy patrzę po jesiennym ogrodzie zwiędniętym,
Marząc o dniach, co przeszły na wieki, gdy miną.
Świeże, jak promień słońca po nad falą siną,
Gdy żagle nam przyjaciół przywożą z oddali:
Smutne, jak błysk ostatni po nad falą siną,
Gdy żagle nam unoszą to, cośmy kochali:
Takie smutne – tak świeże są dni, które miną.
Smutne – dziwne – jak w letniej zorzy, nad doliną,
Pierwszy okrzyk poranny półzbudzonych ptaków:
Dla duszy, co się żegna z tą ziemską doliną
I widzi już w lazurach cień cmentarnych znaków:
Takie smutne – tak dziwne są dni, które miną.
Drogie jak pocałunki, co w grobie nie giną,
Słodkie, jak te, co marzy beznadziejna dusza
Na zakazanych wargach; głębokie – jak wino
Pierwszej – wrzącej miłości, która żal porusza.
Niby śmierć w ciągu życia są dni, które miną.
Henryk LongfellowO ZMROKU.
Po dniu promiennym nadeszły mroki,
Padając z skrzydeł nocy głębokiej,
Tak jak padają pióra po piórach
Ze skrzydeł orła, co płynie w chmurach.
Widzę światełka we wsi poblizkiej
Skroś mgieł tumany, dżdżu wodotryski:
Dziwny mi smutek ogarnia duszę,
Któremu, nie chcąc, poddać się muszę.
Dziwny półsmutek – i półtęsknota:
W tym smutku milknie boleść żywota,
A tak cierpieniu bywa pokrewny,
Jako deszczowi tuman powiewny.
Pójdź mię kołysać łagodną nutą,
Czytaj mi piosnkę z serca wysnutą:
Go moje wszystkie smutki ukoi
I wygna troski precz z duszy mojej.
Nie czytaj piewców tych starożytnych,
Ani tych bardów, jak gromy szczytnych,
A których echo brzmi nam zdaleka
Z pod nieśmiertelnych stuleci wieka.
Skromnego czytaj mi dziś pieśniarza,
Którego pieśń się w sercu rozżarza,
Jak łza w źrenicy – albo ulewa
W letnich obłokach; który wciąż śpiewa;
Który, pomimo trudy codzienne,
Pomimo noce swe bezpromienne,
Słyszy w swej pieśni – wieczyste dźwięki
Cudnej melodyi, cudnej piosenki.
Ach, takie pieśni dają nam ciszę
Od trosk, któremi żywot nasz dysze:
Błogosławieństwo niosą nam rzewne,
Niby gorące łzy modlitewne.
A potem weźmiesz księgę wybraną:
Czytaj mi piosnkę swą ukochaną,
I – niby zapach – w rymy poety
Wlej czarodziejstwo głosu kobiety.
Zadrży noc, pełna muzyki boskiej:
I dzień czerniące żale i troski,
Jak arabowie namioty zwiną
I tak jak oni, milcząc, odpłyną.
Dante Gabbyel Rosettl.DZIEWECZKA WYBRANA.
Cicho się wsparła,dzieweczka wybrana
Na złotym niebios szafirowych zrębie.
Jej oczy głębsze były, niźli głębie
Wody, co wieczór płynie zwierciadlana.
Trzy lilie w ręku jej drżały od rosy,
A siedm gwiazd złotych zdobiło jej włosy.
Jej sfałdowowana wietrzykiem sukienka
Nie była strojna świetnych haftów czarem,
Lecz białą róża, Maryi Panny darem,
Z która w modlitwie tak błogo się klęka.
G-ęsto na ramię spadające włosy
Złociste były, jak dojrzałe kłosy.
Zaledwie jeden dzień słoneczny minął,
Jak w chórach Boga została aniołem.
W spokojnem oka i nad jasnem czołem
Był jeszcze podziw, co dotąd nie spłynął,
Chociaż na ziemi ten wybrany kwiatek
Dwudziesta nawet nie przebywał latek.
(Jeden śród ludzi wieki w nich oblicza)…
Jednakże natem miejscu – i w tej chwili
Zaprawdę, że się ku mnie ona chyli –
I włosem mego dotyka oblicza…
Ach, nie! to liście padają jesienne…
O, jakże prędko lato mknie bezsenne!
A stała w domu bożego przedsieni,
Którą zbudował On po nad słoneczna
Bezdnia wszechświatów – i zkąd drogą wieczną
Spływa tajemny początek przestrzenia
A tak wysoko, że oko błądzące
Zaledwie dojrzeć może złote słońce.
Stoi on w niebie nad morzem eteru,
Jak most świetlany. A pod nim, jak fale –
Płynie dni złoto i nocy opale –
Pośród płomieni i ciemności szmeru.
Pod niemi światy niezliczone drzemią
I nieskończoność płynie z naszą ziemią.
Tłumy na wieki złączjnych kochanków
W okół niej krążą, słodkiemi wyrazy
Wciąż powtarzając swych przysiąg ekstazy,
Strojni w wieczystej miłości splot wianków.
Dusze przed Boga idąc nieśmiertelne
Oblicze – lśniły jak ognie subtelny.
Dzieweczka jeszcze w otchłanie patrzała,
Po za tych cudów kraje przechylona,
Tak, że ogrzała ciepłem swego łona
Zrąb, na którym się w błękicie wspierała.
A rozmarzone lilie, jak w uśpieniu,
Na jej przeczystem spoczęły ramieniu.
Z stałego punktu w cherubów mieszkaniach
Widziała czasu puls, kiedy gorąco
Uderza w światy. Źrenicą błądzącą
Mgły chciała przebić w dalekich otchłaniach
I oto mówić jęła swe hejnały,
Tak jakby gwiazdy złotą pieśń śpiewały.
Słońce zagasło już. Pierścień księżyczny
Jak gdyby drobne piórko – iskrą złotą
W mglistych wzlatywał przestworach. I oto
Mówić poczęła śród ciszy mistycznej.
A głos jej dźwięczał jako gwiazd śpiewanie,
Gdy chórem nocy witają zaranie.
(Słodki to głos był! Owo ptaszę śpiewne
Czyż nie pragnęło, by przez chmur obsłonki,
Głóg jego doszedł mych uszu? Te dzwoki,
Gdy, władnąc świetlną sferą, brzmiały rzewne,
Czyż nie pragnęły we mnie zejść pociechą
Po szczeblach, jakie tworzyło im echo?)
– Chciałabym, aby on już był tu przy mnie…
Przyjdzie! tak usty mówi różanemi.
Czyż nie modliłam się w niebie? Na ziemi
Czyż on nie błagał oto Pana w hymnie?
A dwie modlitwy – potęga nie mała!
I czemużbym się tej chwili lękała?
Gdy aureola mu błyśnie nad czołem
I kiedy białe wdzieje na się szaty,
Dłoń jego wziąwszy, pójdziemy przez światy
Do źródeł, z których światło spływa kołem,
I w ten świetlany prąd boje wstąpim
I przed obliczem Boga się wykąpiem.
Staniemy razem u tej skrzyni progu,
Co nietykalna i niepokalana,
Świeci na niebie, wiesznie poruszana
Od ludzkich modłów przesyłanych Bogu.