- promocja
Przeklęte korony - ebook
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Przeklęte korony - ebook
Dwie królowe, jeden tron. Co może się nie udać…?
Bliźniacze królowe Wren i Rose odzyskały swoje korony… Jednak nie wszyscy cieszą się, że czarownice zasiadły na tronie Eany.
Opanowana Rose wyrusza w królewskie tournée, by zdobyć serca tych, którzy w nią wątpią. Jednak wkrótce na jej drodze pojawia się Królestwo Bez Słońca, gdzie zostaną ujawnione sekrety najbliższych jej osób, a Rose dowie się, na kogo lojalność może liczyć.
W międzyczasie buntownicza Wren ucieka do skutego lodem królestwa na północy, żeby uratować ukochaną babcię, Banbę. Gdy jednak w zamian za wolność babki zawrze śmiertelnie magiczny układ z królem Alarikiem, dziewczyna przekona się, że zaklęcie to ma nieoczekiwane – i poważne – następstwa.
Pradawna klątwa zaczyna wyłaniać się z mroku. Siostry muszą połączyć siły i zjednoczyć królestwo. Zależy od tego przyszłość Eany oraz ich życie…
Bliźniacze królowe Wren i Rose odzyskały swoje korony… Jednak nie wszyscy cieszą się, że czarownice zasiadły na tronie Eany.
Opanowana Rose wyrusza w królewskie tournée, by zdobyć serca tych, którzy w nią wątpią. Jednak wkrótce na jej drodze pojawia się Królestwo Bez Słońca, gdzie zostaną ujawnione sekrety najbliższych jej osób, a Rose dowie się, na kogo lojalność może liczyć.
W międzyczasie buntownicza Wren ucieka do skutego lodem królestwa na północy, żeby uratować ukochaną babcię, Banbę. Gdy jednak w zamian za wolność babki zawrze śmiertelnie magiczny układ z królem Alarikiem, dziewczyna przekona się, że zaklęcie to ma nieoczekiwane – i poważne – następstwa.
Pradawna klątwa zaczyna wyłaniać się z mroku. Siostry muszą połączyć siły i zjednoczyć królestwo. Zależy od tego przyszłość Eany oraz ich życie…
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788367974530 |
Rozmiar pliku: | 4,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Korona Wren Greenrock była zbyt ciasna. Opaska uciskała jej skronie i wciskała się w czaszkę. Próbowała nie krzywić się z bólu, gdy stała na balkonie pałacu Anadawn obok swojej siostry bliźniaczki. Patrzyły na królestwo, o które tak bardzo walczyły. Wren nadal nie mogła do końca uwierzyć, że należy do niej. Albo przynajmniej jego połowa. Razem z Rose zgodziły się, że będą nim wspólnie rządzić.
Mimo to ogromnie się denerwowała. Przez cały poranek obawiała się tej chwili i przygotowywała się na najgorsze. Biorąc pod uwagę wszystko, co wydarzyło się w ciągu ostatnich kilku dni, nie spodziewała się, by wielu ludzi przybyło na koronację, ani nawet tego, że poddani będą im przychylni. Powodem była zarówno niefortunna śmierć narzeczonego Rose – księcia Ansela z Gevry – jak i mile widziana śmierć Willema Rathborne’a, zdradzieckiego Oddechu Króla, która nastąpiła niedługo później. Mimo to tuż za złotymi bramami zebrało się wiele radujących się osób. Świętujące tłumy z pobliskiego miasta Eshlinn oraz okolic przybyły, by życzyć bliźniaczkom pomyślności w dniu ich koronacji. Tłum był tak wielki, że rozciągał się aż do lasu. Tysiące uśmiechniętych twarzy spoglądało na biały pałac, a ich wiwaty unosiły się na letnim wietrze. Przybyli, by świętować koronację Wren i Rose – nowych bliźniaczych królowych Eany.
Bliźniaczki stały na balkonie, ubrane w najlepsze suknie i nowiutkie korony, chłonąc okazywane im uwielbienie niczym promienie słońca. Razem oświetlały drogę przyszłości – były obietnicą nowej epoki, w której czarownice i ludność Eany nieposiadająca magii będą żyć obok siebie w harmonii, a wszystkie stare przesądy i jątrząca się nieufność nareszcie dobiegną końca. Był to dzień pełen obietnic i możliwości. Albo przynajmniej tak by było, gdyby Wren nie czuła pulsującego bólu głowy, przypominającego uderzenia bębna.
– Przestań się krzywić – powiedziała cicho Rose. – Pomyślą, że jesteś nieszczęśliwa.
Wren zerknęła z ukosa na siostrę. Rose uśmiechała się szeroko i promiennie. Nie przestawała tego robić już prawie od godziny. Przez cały ten czas machała ręką uniesioną nad głową tak, żeby każdy mężczyzna, kobieta i dziecko na dole mogli ją zobaczyć i wiedzieć, że są mile widziani. Żeby wiedzieli, że są cenieni. Rose miała do tego talent. Była do tego stworzona.
Wren nigdy w życiu nie czuła się większą nowicjuszką. Na początku uśmiech przychodził jej z łatwością. Gdy otworzyły balkonowe drzwi, zdziwiła się, słysząc wiwaty. Ten dźwięk napełnił ją poczuciem ulgi. Teraz jednak jej energia słabła. Uśmiechała się i machała tak długo, że straciła czucie w ramieniu. Była wykończona. Nic dziwnego. W końcu dorastała wśród czarownic, na smaganych wiatrem plażach Orthy na zachodzie. Z dala od przepychu i ceremonii pałacu Anadawn. Bycie cierpliwą oraz dobre maniery, jakich oczekuje się po księżniczce, nie były jej znane.
– Jak długo mamy tu jeszcze stać? – syknęła. – To całe machanie sprawia, że robię się głodna. I boli mnie głowa.
Rose chwyciła Wren za dłoń. Ścisnęła ją i ciepły impuls przesunął się po ramieniu Wren. Magia Uzdrowicieli. Chwilę później ból głowy Wren zniknął.
– Proszę. – Rose westchnęła, puszczając jej dłoń. – Koniec narzekań.
Wren znowu się uśmiechnęła pogodnie i wróciła do machania. Ból głowy ustąpił, ale nadal ściskało ją w klatce piersiowej. Pomimo swojej magii uzdrawiania Rose nie mogła ukoić bolącego serca siostry. Ból rozkwitał jak mroczny kwiat wewnątrz Wren i przypominał jej o Banbie. Minął zaledwie dzień, od kiedy jej nieustraszona babka została porwana przez króla Alarika i jego bezwzględnych gevrańskich żołnierzy z płonącej Krypty Obrońcy. Została zaciągnięta na statek, zanim Wren mogła do niej dotrzeć. Jej ostatnie chwile nękały teraz każdą myśl dziewczyny, a niesprawiedliwość tej sytuacji wiła się w niej niczym wąż.
Wren została królową, tak jak zawsze chciała tego jej babcia, ale Banba nie mogła być tego świadkinią. Nie mogła jej pomóc. Zamiast tego była więźniarką króla Alarika, młodego, brutalnego króla z północnego kontynentu, który w niesamowicie mroczny sposób fascynował się czarownicami. Wren zamierzała to jednak zmienić. Poprzysięgła sobie – a także Rose – że znajdzie sposób na uratowanie babki z lodowatej paszczy Gevry.
Gdy tylko skończy się uśmiechać i machać.
Wren spostrzegła, że wzrok Rose powędrował w stronę dziedzińca, gdzie Shen Lo rozłożył się wygodnie na skraju fontanny przy wejściu do wewnętrznego pałacu. Jedną rękę przyłożył do czoła, aby osłonić oczy przed słońcem, a drugą wodził w krystalicznie czystej wodzie.
Wren wiedziała, że nie śpi, bo na jego twarzy gościł szelmowski uśmiech. Nie musiała widzieć jego oczu, by wiedzieć, że cieszy go widok rozpromienionej Rose w jej naturalnym otoczeniu. A także widok Wren skręcającej się jak ryba wyciągnięta z wody.
– Wren, spójrz! – pisnęła Rose, znów chwytając siostrę za rękę. – Rzucają kwiaty przez bramy!
Wren spojrzała we wskazanym kierunku akurat w momencie, gdy jasnoczerwona róża opadła na dziedziniec. A później kolejna i kolejna. Na kamieniach leżał cały bukiet kwiatów pełen różu, żółtego, czerwieni i fioletu, a róż rzucanych przez bramy wciąż przybywało.
– Róże – powiedziała Wren, chichocząc. – Naprawdę cię kochają.
– Ciebie też pokochają – powiedziała Rose i posłała pocałunek w stronę tłumu. Rozległy się radosne okrzyki, na co Rose wykonała skomplikowany obrót i rozbrzmiały kolejne wiwaty. – Gdy tylko porządnie cię poznają.
– O ile nie zaczną rzucać martwymi strzyżykami przez mury pałacu.
– Och, nie bądź taka posępna.
Wren teatralnie posłała pocałunek w stronę zebranych mieszkańców. Rozległo się więcej wiwatów. Przebywający na dziedzińcu Shen śmiał się, a jego zęby błyszczały w popołudniowym słońcu.
– To naprawdę jest za łatwe – powiedziała Wren, gdy posłała kolejnego całusa. – Może powinnam zrobić gwiazdę.
Rose chwyciła siostrę za łokieć.
– Nawet się nie waż!
Wren wybuchnęła śmiechem.
W tej samej chwili tłum naparł na wrota, które aż jęknęły. Przez pręty złotych bram wystawały ręce, próbujące zagarnąć więcej miejsca, właśnie gdy pojedynczy zgniły pomidor przeleciał nad grotami. Leciał jakby w zwolnionym tempie. Stawał się coraz większy, zmierzając w ich kierunku. Na szczęście nie dosięgnął balustrady, tylko z głośnym plaśnięciem wylądował na dziedzińcu.
Ponad wiwatami wzniósł się ochrypły krzyk.
– PRECZ Z CZAROWNICAMI!
Shen poderwał się na równe nogi.
Uśmiech Rose zbladł.
Wren przestała machać.
– Chyba skończyłyśmy na dzisiaj.
– Zignoruj to – powiedziała Rose, szybko odzyskując opanowanie. – To tylko jeden pomidor.
– Dwa – powiedziała Wren, kiedy kolejne zgniłe warzywo przeleciało przez bramy.
Patrzyła, jak Shen przemyka przez dziedziniec, starając się dostrzec protestującego wśród zebranych mas albo może dostrzec, czy było ich więcej. Tłum wciąż parł do przodu, jakby coś, albo ktoś, go popychał.
Kiedy drugi pomidor wylądował w fontannie, Rose odsunęła się od balustrady.
– Niech będzie – powiedziała, posyłając ostatniego teatralnego całusa w stronę poddanych.
Rozległa się kolejna fala wiwatów zagłuszająca inny krzyk, ale Wren mogła przysiąc, że słyszy niesione na wietrze słowo „czarownica”. Bliźniaczki opuściły balkon, obie udając, że śmieją się radośnie, dopóki nie wróciły do świętości sali tronowej. Drzwi balkonowe zamknęły się za nimi z hukiem.
Obie w tym samym momencie przestały się śmiać.
– Cóż, to było niepokojące – powiedziała Wren.
Rose zmarszczyła nos.
– Co za marnotrawstwo dobrego jedzenia.
– Wiedziałam, że te wszystkie wiwaty były zbyt piękne, aby mogły być prawdziwe. – Wren przeczesała palcami włosy i zdjęła koronę. Proszę bardzo. O wiele lepiej. – Eana nie chce, by rządziły nią czarownice, Rose. Nawet te, które zna.
Rose machnęła ręką, jakby chciała odpędzić niepokój.
– Och, proszę. Ten mały protest warzywny był nic nieznaczący, a z tych pomidorów nawet nie można by zrobić zupy. Nie ma potrzeby tak dramatyzować.
Wren jednak nie mogła nic na to poradzić. Bez Banby wszystko wydawało się pokręcone i złe. Poczuła ucisk w żołądku i te trzy proste słowa – PRECZ Z CZAROWNICAMI – tylko pogorszyły sytuację.
– Po prostu staram się być realistką. – Kroki Wren odbijały się echem, gdy zmierzała w stronę tronu.
To było największe pomieszczenie w całym pałacu, jego sufit pokryty został lśniącym złotem. Na ścianach wisiały obrazy olejne w pozłacanych ramach, a zasłony w kolorze szmaragdu dodawały komnacie odrobiny ciepła. Kilka godzin temu wypełniła się wysłannikami i arystokratami ze wszystkich zakątków królestwa – a także czarownicami i czarownikami z Orthy – ale teraz była pusta, nie licząc bliźniaczek i pilnujących ich strażników.
Wren opadła na aksamitne siedzenie i uszczypnęła się w nasadę nosa, próbując uspokoić szalejące myśli. Willem Rathborne nie żył, ale zostawił za sobą całe morze problemów. Okrutny Oddech Króla przez osiemnaście lat powtarzał te same pełne nienawiści słowa, co dawno nieżyjący Obrońca. Zatruwał kraj kłamstwami o czarownicach. Wren i Rose będą musiały zrobić coś więcej, niż tylko machać rękami z balkonu przez kilka godzin w nadziei, że uda im się cofnąć wyrządzone krzywdy. Dopóki tak się nie stanie, czarownice i czarownicy, którzy przybyli z Orthy zaledwie kilka dni temu, będą musieli pozostać w Anadawn, gdzie znajdą schronienie przed tymi mieszkańcami królestwa, którzy chcieliby ich skrzywdzić.
Wren zaczęła masować skronie, gdyż znów rozbolała ją głowa. Gdyby Banba tu była, wiedziałaby dokładnie, co zrobić. Położyłaby rękę na ramionach Wren i wsparłaby ją kilkoma dobitnymi słowami, tak jak tylko ona potrafiła.
– Myślisz o Banbie, prawda? – Rose pojawiła się znienacka przed Wren. Na jej twarzy malował się ten sam wyraz zaniepokojenia. – Nic dziwnego, że jesteś taka nerwowa. Mówiłam, że ją odzyskamy.
– Kiedy? – zapytała Wren z niecierpliwością. – Jak?
– Zamierzam napisać dyplomatyczny list do króla Alarika. Jak monarcha do monarchy – powiedziała Rose z takim przekonaniem, że Wren odważyła się wierzyć w powodzenie tego planu. – Prawdopodobnie wciąż kierują nim emocje po śmierci biednego Ansela. – Rose wzdrygnęła się na wspomnienie księcia. Niewątpliwie przypomniała sobie to, jak desperacko pragnęła go uratować i jak jej się to nie udało. – Może odrobina dyplomacji oraz odpowiednio sformułowane przeprosiny spowodują, że poczuje się lepiej. Zobaczę, czy będzie otwarty na negocjacje w sprawie uwolnienia Banby. Kiedy tylko tłum się rozejdzie, od razu udam się do stajni.
– Pójdę z tobą.
– Wolałabym, żebyś dyplomację zostawiła mnie. – Rose poklepała siostrę po dłoni. – Może i jesteś królową, ale minie trochę czasu, zanim nauczysz się zachowywać jak prawdziwa władczyni.
Wren spojrzała gniewnie na siostrę.
– Co to ma niby znaczyć?
– To oznacza, że widzę sztylet wystający z twojego gorsetu, i wiem, że masz jeszcze jeden przypięty do kostki – powiedziała pogodnie Rose. – A w tych delikatnej natury negocjacjach, moja droga siostro, pióro będzie znacznie potężniejsze niż miecz.
– W porządku. Ale jeśli się mylisz i coś złego stanie się Banbie, zamierzam wbić wielki, błyszczący miecz w zamarznięte serce Alarika Felsinga.
– Och, Wren, ja nigdy się nie mylę. – Rose uniosła spódnicę i odeszła szybkim krokiem, rzucając przez ramię ujmujący uśmiech.Mniej więcej godzinę później, po napisaniu listu do króla Alarika, Rose z wysoko uniesioną głową przemierzała korytarze pałacu. Kiwała głową i uśmiechała się do mijających ją służących i żołnierzy, udając, że wszystko przebiega idealnie zgodnie z planem. Udawała, że jej panowanie nie rozpoczęło się naprawdę fatalnie.
Gdy były w sali tronowej, przybrała odważną minę dla Wren. Wybuchowy temperament jej siostry zawsze w niej kipiał, gotowy wybuchnąć jasnym płomieniem. W miarę upływu dnia Rose czuła jednak zimne dreszcze strachu od stóp do głów i wiedziała, że jeśli się podda temu uczuciu, to ono ją pochłonie.
Dlatego musiała po prostu odrzucić ten strach. Tak jak zawsze.
Teraz, kiedy tłum się rozszedł, potrzebowała zaczerpnąć świeżego powietrza, a także chwili, by wziąć się w garść. Zaczęła mieć wrażenie, że kamienne ściany Anadawn zacieśniały się wokół niej, że jeśli natychmiast nie wydostanie się z pałacu, zostanie w nim uwięziona na zawsze.
Pchnęła drzwi prowadzące na dziedziniec, ale one ani drgnęły. Rose ugryzła się w język, by powstrzymać się od krzyku z frustracji. Skrzywiła się, napierając na nie ramieniem. Za jednym mocnym pchnięciem otworzyły się z jękiem. I wtedy w końcu znalazła się na zewnątrz, na świeżym popołudniowym powietrzu.
Rose poszła do ogrodu, a znajomy słodki zapach róż od razu ją uspokoił. Były teraz w pełnym rozkwicie – cały ogród był wypełniony pełnymi kwiatami, jakby każdy kolejny krzak chciał prześcignąć sąsiada. Zatrzymała się przy krzaku intensywnie żółtych róż i zamknęła oczy, wdychając ich zapach.
– Szczęściarze z tych kwiatów – rozległ się głos tuż za nią. – Chciałbym, żebyś do mnie się tak uśmiechała.
Rose krzyknęła, straciła równowagę i prawie wpadła między ciernie.
Silne dłonie chwyciły ją w talii.
– Uważaj, Wasza Wysokość.
Przez błogą chwilę Rose pozwoliła sobie oprzeć się na Shenie Lo. Położyła głowę na jego piersi i wdychała jego zapach, tak jak wcześniej woń róż. Potem opamiętała się i odsunęła od niego.
– Nie powinieneś podkradać się tak do ludzi – zbeształa go.
– A ty nie powinnaś zamykać oczu i nie zwracać uwagi na otoczenie, kiedy jesteś tutaj zupełnie sama – powiedział Shen. – Nie wyciągnęłaś wniosków z naszych lekcji, Wasza Wysokość.
– Może potrzebuję dodatkowych zajęć – powiedziała nieśmiało Rose. – A tak poza tym, to mój ogród różany. Nigdzie nie będę bardziej bezpieczna.
– Cóż, teraz już jesteś.
Shen włożył ręce do kieszeni, gdzie, jak przypuszczała Rose, ukrył co najmniej trzy sztylety, i uśmiechnął się w taki sposób, że ugięły się pod nią kolana. Trudno było zapomnieć, że właśnie to było miejsce ich pierwszego pocałunku.
Następnego dnia Shen znów ją pocałował podczas zaciekłej walki w Krypcie Obrońcy, choć od tamtej pory o tym nie rozmawiali. Wznieśli mur wokół tamtego poranka i oboje ze zdecydowaniem udawali, że Rose prawie nie poślubiła księcia Ansela, a także że sztylet Willema Rathborne’a rzucony we Wren nie wbił się w serce księcia, który wykrwawił się w ramionach Rose. Czasami dziewczyna zastanawiała się, czy nie wyobraziła sobie tego zuchwałego pocałunku. Od tamtego czasu z pewnością pozwoliła sobie na wiele innych pocałunków w swojej wyobraźni.
Uśmiech Shena przygasł.
– Wszystko w porządku? Te okrzyki z tłumu rano…
– W porządku – odparła Rose, a kłamstwo smakowało gorzko. Oparła się swojemu pożądaniu i poszła w głąb ogrodu. Wolała patrzeć na róże niż w oczy Shena. W końcu przyszła tu, by zebrać myśli, a nie rozsypać się w jego ramionach. Dogonił ją. – Co tak właściwie jeszcze tu robisz?
– Rozważałem zerwanie dla ciebie bukietu. Czy podarowanie królowej jej własnych kwiatów w dzień koronacji przynosi pecha?
– Tak. – Rose zachichotała, gdy na niego spojrzała. – Dlaczego mam wrażenie, że to nie jest cała prawda?
– W porządku, może chodziłem po murach obronnych. Przyglądałem się każdej twarzy w tłumie, by zobaczyć, kto rzucił w ciebie zgniłymi warzywami. Lubię wiedzieć, kim są moi wrogowie.
– Shenie, to były tylko dwa pomidory.
– Tak to się zaczyna – powiedział ponuro. – Dezaprobata jest niebezpieczna. Dzisiejszy protest to bunt w przyszłości.
– Jeszcze za wcześnie, by to stwierdzić – powiedziała Rose zarówno do siebie, jak i do Shena. – Zdobędziemy z Wren ich serca.
Shen westchnął. Palcem uniósł jeden z jej loków i założył go jej za ucho.
– Jesteś w tym dobra – mruknął.
Rose uśmiechnęła się szeroko.
– Wiem.
– Po prostu nie mogę przestać…
– Się martwić?
Mrugnął.
– Nie przywykłem do zamartwiania się, Rose. To do mnie nie pasuje.
– Ani do mnie. – Ujęła jego dłoń w swoją. – Czy nie możemy na chwilę odłożyć na bok naszych zmartwień i po prostu cieszyć się tym dniem?
– Niczego więcej nie pragnę. – Shen delikatnie przyciągnął ją do siebie. Był teraz tak blisko, że widziała wszystkie odcienie brązu w jego ciemnych oczach, a także pieg nad brwiami, którego jakoś nigdy wcześniej nie zauważyła. – Chcę się tym cieszyć.
Rose przygryzła wargę. Nagle poczuła się niebezpiecznie lekkomyślna.
– Jest środek dnia – powiedziała trochę bez tchu. – Jeśli ludzie zobaczą nas razem…
– Pomyślą, że… mamy się ku sobie. – Pochylił głowę. – Czy to takie złe, Rose?
– Tak – szepnęła, ale nie mogła przypomnieć sobie powodu.
Wszystkie rozsądne myśli wyleciały jej z głowy i nie czuła nic poza pożądaniem, które pulsowało między nimi. Potem Shen oplótł ją ramionami w talii, ciepły oddech muskał jej policzek, a jego usta prawie otarły się o jej usta…
Dzwon na wieży zegarowej zaczął bić i Rose odsunęła się przestraszona. Świat wrócił do niej gwałtownie, a wraz z nim natłok jej obowiązków. Na niebiosa, była teraz królową, a nie jakąś zakochaną, zostawioną na pustyni księżniczką. I złożyła obietnicę Wren.
– Obawiam się, że muszę udać się do stajni. To nie może czekać.
Ramiona Shena opadły.
– W takim razie wznowię swój patrol.
– W Anadawn są setki żołnierzy – przypomniała mu Rose. – Wiesz, że możesz odpocząć.
Zacisnął pięści.
– Nie, dopóki nie wytropię i nie zniszczę każdego pomidora w tej krainie.
Zaczęli się śmiać, a Rose przyjęła ramię Shena, gdy odprowadzał ją do stajni. Oboje udawali, że nieszczęścia przeszłości są już za nimi, a przeszłość należy do nich.
Szanowny królu Alariku,
pragnę złożyć najszczersze wyrazy współczucia z powodu nieszczęśliwej śmierci Twojego brata, księcia Ansela, który był drogim przyjacielem mojej siostry i moim, a także naszego królestwa. Jak już zapewne wiesz, nasza babka Banba została zabrana – jestem pewna, że przez przypadek – przez jednego z Twoich żołnierzy podczas zamieszania. Bardzo za nią tęsknimy tutaj, w Anadawn. Może uda nam się omówić warunki jej rychłego powrotu? Pomimo wszystkiego, co wydarzyło się między naszymi wspaniałymi narodami, wierzę, że istnieje świat, w którym Eana i Gevra mogą ponownie stać się sojusznikami. Mam wielką nadzieję, że się ze mną zgodzisz.
Z wyrazami szacunku
Jej Wysokość Królowa Rose Valhart z EanyTrzynaście dni po koronacji bliźniaczek, w którym to dniu rzucono przez złote bramy róże i zgniłe warzywa, Wren znowu była w sali tronowej, ubrana w równie wspaniałą powłóczystą fioletową suknię, haftowaną złotą nicią. Korona znowu wbijała się w jej czaszkę.
– Garbisz się – powiedziała Rose, która przez cały poranek siedziała idealnie wyprostowana, a mimo to jakimś cudem wciąż zachowywała spokój królowej z olejnego portretu.
– Staram się subtelnie zdrzemnąć – odparła Wren, nawet nie zadając sobie trudu, by stłumić ziewnięcia.
Zeszłej nocy znowu śniła jej się Banba. Co jakiś czas budziła się ze snu, a każdą myśl nawiedzały wizje babki, słabej i cierpiącej, całkiem samej w Gevrze. W Orthie Banba latami uczyła Wren, jak być odważną w obliczu niebezpieczeństwa oraz sprytną i zaradną. Nigdy jednak nie nauczyła Wren, jak stawić czoła światu bez babki u jej boku. Tego strachu Wren nie była w stanie pokonać. Dręczył ją nawet wtedy, gdy spała.
Rose uszczypnęła ją w rękę, wyrywając z rozmyślań.
– Aua! Nie krzywdź królowej – warknęła Wren.
– To zacznij się zachowywać jak królowa – odparła Rose. – To jest ważny dzień.
W ciągu ostatnich dwóch tygodni Wren przekonała się, że każdy dzień w roli królowej jest ważny. Zwłaszcza królowej nowego świata, w którym powitano ciepło czarownice i czarowników, a także świata, który uważał ich nie tylko za równych sobie, ale też za integralną część dobrobytu królestwa. Było wiele do zrobienia, a wyplątanie pradawnego gobelinu Eany z sentymentów, które nie sprzyjały czarownicom i za które odpowiadało dziedzictwo Wielkiego Obrońcy, nie było łatwym zadaniem. Oddech Króla, Willem Rathborne, chociaż martwy, rzucił długi cień nienawiści na Anadawn. Trzeba było zmienić setki praw, poprawić traktaty, przesiedlić terytoria i podpisać nowe edykty. Wygłosić orzeczenia. Musiały mianować nowych naczelników.
Musiały zwolnić naczelników.
Eana znów była domem czarownic. Nie. Eana należała do czarownic, a mimo to większość z nich kryła się w pałacu Anadawn. Uroczystym obowiązkiem Wren i Rose było przywrócenie królestwu jego dawnej świetności, bez rozlewu krwi i konfliktów, które niegdyś je zniszczyły. Musiały to zrobić, by ich pobratymcy mogli bezpiecznie przejść przez złote bramy pałacu i rozpocząć życie w dowolnej części królestwa. Czekało ich dużo pracy. Ciężkiej pracy.
A potem nadeszło dzisiaj.
Zgodnie z comiesięczną tradycją ustanowioną wieki temu przez króla Thormunda Valharta, na którą nalegał Chapman, zabiegany pałacowy steward, królowe bliźniaczki zorganizowały swoje pierwsze w historii Wezwanie Królestwa. Był to cały dzień poświęcony osobistemu przyjmowaniu gości (i najczęściej ich skarg) z każdego zakątka Eany.
Nowe królowe przewodniczyły już długotrwałemu sporowi o ziemię między rywalizującymi rolnikami w Errinwilde, zatwierdziły dostawę sześciuset beczek ziaren dla dużego miasta Norbrook i ustanowiły nie mniej niż czternastu nowych naczelników, którzy mieli zarządzać różnymi prowincjami Eany. Otrzymały również oficjalne zaproszenia na bankiety od prawie każdej rodziny arystokratów w kraju. Dostały nawet list z sąsiedniego kraju Caro, którego królowa Eliziana przesyłała najserdeczniejsze życzenia wraz z trzema skrzyniami letniego wina i pięknym drzewkiem oliwnym, które teraz dumnie stało na balkonie sali tronowej.
A jednak mimo tak przemiłych darów jedyny członek rodziny królewskiej, na którego odpowiedź Wren tak naprawdę czekała, nadal irytująco milczał. Pomimo dyplomatycznego listu Rose do króla Alarika – i później trzech kolejnych – król Gevry jeszcze nie odpowiedział. Z tego, co wiedziała Wren, Banba już nie żyła. Na samą myśl chciała pobiec do Gevry i rozerwać tego zdziczałego króla gołymi rękami na strzępy.
– Już prawie pora lunchu – powiedziała zachęcająco Rose. – Poprosiłam Cama, żeby znowu przygotował ten pyszny gulasz wołowy. Twój ulubiony.
Wren skubała paznokcie.
– Pod warunkiem, że będzie też wino.
Z dziedzińca dobiegły ją okrzyki i przez otwarte okno wleciał znajomy śmiech Roweny. Przez ostatnie dwa tygodnie czarownice z Orthy zadomowiły się w pałacu Anadawn, co nie podobało się służbie i kilku strażnikom. Gdy ulubiona suknia balowa Rose przeleciała nad balkonem jak duch, Wren wiedziała, że to magia Nawałnic jej przyjaciółki.
Wren wybuchnęła śmiechem, za co jej siostra posłała jej upominające spojrzenie.
– Po raz setny, Wren: czy możesz, proszę, powiedzieć Rowenie, żeby przestała traktować Anadawn jak swój osobisty plac zabaw? I co ona w ogóle robiła w mojej szafie? Nie powinna nawet być w mojej komnacie!
Thea, żona Banby, która uczestniczyła w Wezwaniu Królestwa w swojej nowej roli, jako Oddech Królowej, westchnęła.
– Kilka godzin temu posłałam Rowenę i Bryony, żeby zebrały jabłka w sadzie. Pomyślałam, że jeśli znajdą sposób na wykorzystanie tutaj swojej magii, pomoże im się to dopasować.
Gdy wiatr się wzmógł, suknia widmo zaczęła robić gwiazdy.
– Nie sądzę, żeby zależało im na dopasowaniu się – powiedziała Wren, która też szaleńczo pragnęła być na zewnątrz i robić gwiazdy. – Z iloma osobami musimy się jeszcze spotkać przed lunchem?
Rose spojrzała na Chapmana.
Starannie przystrzyżone wąsy kamerdynera drgnęły, gdy spojrzał na swój niekończący się zwój.
– Tylko dwanaście. Czekajcie, nie. Trzynaście. Rodzina Morwellów w ostatniej chwili poprosiła o audiencję. Chcą złożyć skargę na swojego kowala. Podejrzewają, że kradnie podkowy.
Wren zamknęła oczy.
– Rose. Tracę chęć do życia.
– Postaraj się przetrwać – powiedział dosadnie Chapman. – Morwellowie są sojusznikami tronu od dawna, są też rodziną o znaczących wpływach tutaj w Eshlinn.
– Archer Morwell – powiedziała Wren, nagle przypominając sobie to imię. Otworzyła szeroko oczy. – Jestem pewna, że Celeste zna jednego z ich synów. Raczej dobrze, jeśli się nie mylę. Podobno ma bardzo imponujące ramiona.
– Wren! – syknęła Rose. – To całkowicie nieodpowiednia rozmowa w sali tronowej!
– Och, uspokój się. Nikogo to nie obchodzi. – Wren machnęła ręką, wskazując na dziesięciu znudzonych żołnierzy, którzy stali w sali tronowej.
Kapitan Davers, przywódca gwardii królewskiej o surowej twarzy, stał na warcie przy drzwiach, bacznie obserwując przebieg wydarzeń. I była jeszcze tylko Thea, która dzielnie starała się ukryć swój chichot na wspomnienie o zalotach najlepszej przyjaciółki Rose.
Chapman odchrząknął niezręcznie.
– Kontynuujmy. – Zerknął na zwój. – Kapitanie Davers, wpuść, proszę, posłańca z Gallanth.
Chwilę później drzwi do sali tronowej się otworzyły i chłopiec z rozczochranymi czarnymi włosami i nędzną bródką wszedł do środka.
Zgiął się wpół.
– Wasze Wysokości – powiedział, wycierając dłonie o swoje spodnie. – Ja, yyy, cóż, najpierw gratulacje z, yyy, cóż, że jesteście dwie, przypuszczam, i, ach, cóż, my w mieście Gallanth jesteśmy bardzo zaszczyceni, że…
– Proszę, przejdź do rzeczy – zawołała Wren.
Rose pacnęła ją w rękę.
– Przepraszam – powiedziała szybko Wren. – Chciałam tylko powiedzieć, że nie musisz bawić się w uprzejmości.
Rose obdarzyła zdenerwowanego posłańca anielskim uśmiechem.
– Niemniej bardzo doceniamy pańską życzliwość. Dziękuję.
– Co z Gallanth? – podpowiedziała Wren, wyobrażając sobie miasto zachodzącego słońca, które leżało na zachód od pustyni, z potężną wieżą zegarową wznoszącą się wysoko ponad mury z piaskowca.
– Problem nie leży w Gallanth. – Chłopak odgarnął włosy z oczu. – To pustynia. Przesuwa się.
– Pustynia zawsze się przesuwa – odparła Wren. – Dlatego nazywamy ją Niespokojnymi Piaskami.
– Tylko że ona nie jest po prostu niespokojna – ciągnął chłopak. – Jest bardziej… yyy, wściekła?
Bliźniaczki wymieniły spojrzenia.
– Wściekła? – powiedziały chórem.
– To te piaski… zaczęły się przesypywać przez nasze mury. – Chłopiec mówił dalej. – Co jakiś czas przychodzą jak fala i zalewają nasze miasto. Połowa szlaku handlowego Kerrcal została zasypana.
– Niebiosa. – Rose przyłożyła dłoń do klatki piersiowej. – Czy ktoś ucierpiał?
– Straciliśmy wielbłądy. Najlepszy muł mojego ojca został porwany przez piaski. Pustynia połknęła także chaty znajdujące się najbliżej granicy.
Wren zerknęła na Theę. Uzdrowicielka miała niezwykle ponurą minę.
– Dziwne – mruknęła. – Pustynia zawsze poruszała się we własnym rytmie, ale nigdy wcześniej nie naruszyła granicy Drogi Kerrcal. Ani nie wtargnęła do przygranicznych miast.
– Musimy tam wysłać kogoś, by to zbadał – powiedziała Rose.
Chapman zmarszczył brwi.
– Pustynia Ganyeve jest poza zasięgiem Anadawn. Nikt na niej nie przeżyje.
– Komuś może się jednak udać – powiedziała Rose, a Wren wiedziała, że myśli o Shenie, który był gdzieś w pobliżu.
Najprawdopodobniej pił wino w kuchni z Camem i Celeste, a może szkolił Tildę, najmłodszą czarownicę Wojowniczkę, na dziedzińcu. W każdym razie muszą mu o tym powiedzieć najszybciej, jak to możliwe. W końcu Shen urodził się na pustyni. Znał prądy piasku lepiej niż ktokolwiek inny. Jeśli coś było nie tak z Ganyevą, chciałby się o tym dowiedzieć.
– A w międzyczasie – mówiła dalej Rose – wyślemy z tobą do Gallanth tylu żołnierzy, ilu tylko możemy. Będziecie musieli wzmocnić mury miasta i zapewnić nowe mieszkania jak najdalej od granicy pustyni. – Skinęła na kapitana Daversa. – Dopilnujcie, żeby straże sprawdziły również miasto Dearg. W końcu stanowi część pustynnego szlaku handlowego i jeśli mnie pamięć nie myli, jego mury są niższe. Jest nawet w większym niebezpieczeństwie.
Davers skinął głową.
– Dopilnuję tego, królowo Rose.
– Jak zwykle podejmujesz mądre decyzje – powiedział z aprobatą Chapman.
Nie po raz pierwszy tego dnia Wren poczuła, że wszystko ją rozpaczliwie przerasta. Była wdzięczna za siostrę, która nie tylko była urodzoną przywódczynią, ale także do tego przygotowaną. Poświęciła temu swoje życie. Wren poświęciła swoje życie Banbie. W końcu jej babka przez ostatnie osiemnaście lat przygotowywała się do objęcia władzy. Wren miała opracowany plan tylko do dnia swojej koronacji. Zawsze miała nadzieję, że Banba będzie obecna w tej chwili i we wszystkich późniejszych. Spodziewała się, że będzie prowadzić Wren silną ręką. Gdy były w Orthie, prawie każdego poranka o tym rozmawiały, spacerując po klifach i hodując warzywa. A czasami też późno w nocy, kiedy ogniska na plaży dogasały. Wydawało się wtedy, że ich marzenia o przyszłości tańczyły wśród dymu.
Będziemy wspólnie rządzić tym nowym światem, ptaszyno – obiecywała jej Banba. W końcu sprowadzimy nasz lud z powrotem do domu, a wspaniała czarownica Eana uśmiechnie się do nas z nieba.
Im dłużej Wren żyła bez babki, tym bardziej wzrastało w niej poczucie winy. Ściskało ją za serce i szeptało do niej w nocnej ciszy. Jeśli król Alarik wkrótce nie odpowie Rose, będzie musiała wziąć sprawy we własne ręce. Porzucić pióro i zamiast tego użyć miecza.
W końcu Banba zrobiłaby dla niej to samo.
Nie ma broni wystarczająco ostrej, by nas rozdzielić, ptaszyno. Żaden świat nie jest na tyle okrutny, by przeszkodzić naszemu przeznaczeniu.
Chłopiec z Gallanth wyszedł. Równie szybko pojawił się kolejny posłaniec. A potem kolejny i kolejny, i kolejny. Wreszcie zapadła cisza.
– Ach – powiedziała Rose, uśmiechając się w stronę bogato zdobionego zegara. – Myślę, że nadeszła pora lunchu.
– A co powiecie na pracę w czasie lunchu? – zapytał Chapman, który ku całkowitemu niezadowoleniu Wren rozwinął kolejny zwój. – Pomyślałem, że rozsądnie byłoby omówić plany nadchodzącego królewskiego tournée.
– Czy to nie może poczekać? – zapytała Wren, która była już w połowie drogi do drzwi.
Rose zarumieniła się, czując burczenie w brzuchu.
– Obawiam się, że jestem zbyt głodna, aby w tej chwili nawet myśleć o królewskim tournée, Chapmanie.
Chapman otworzył usta, żeby zaprotestować, ale wtedy drzwi się otworzyły i do środka wpadł wyglądający na zmartwionego żołnierz. Podszedł prosto do kapitana Daversa. Obaj mówili coś cichymi, napiętymi głosami, dopóki Rose im nie przerwała. Nalegała, żeby mężczyźni zwrócili się do wszystkich w sali, a zwłaszcza do swoich królowych.
– W Eshlinn trwa protest – wyjaśnił żołnierz. – Podpalili młyn. – Spojrzał na Daversa. – Dowiedzieliśmy się, że zorganizował go Barron. Ktoś podsłuchał, jak opowiadał o tym wczoraj w „Wyjącym Wilku”.
Rose zmarszczyła brwi.
– Jaki protest?
Żołnierz przełknął ślinę.
– Protest przeciwko koronie.
– Masz na myśli protest przeciwko czarownicom – powiedziała Wren.
Wzrok żołnierza błądził, gdy wpatrywał się w królowe. A potem w Theę. Wren miała wrażenie, że czuł się niekomfortowo, nie z powodu protestów w Eshlinn, ale z powodu swojej obecności tutaj, wśród tych samych czarownic, których od zawsze miał się bać.
Tchórz – pomyślała ze złością.
– Cóż – powiedział kapitan Davers, wtrącając się do rozmowy. – Obecnie są jednym i tym samym, nieprawdaż? Jest rzeczą zrozumiałą, że znajdą się ludzie w Eshlinn, a nawet w całej Eanie, którzy pragną pozostać wierni starym zwyczajom.
– Masz na myśli wierni nienawiści i krzywdzeniu bezbronnych czarownic? – zapytała Wren.
Kapitan Davers uniósł głowę, nie bojąc się wyzwania w jej oczach.
– Czary są równie silną bronią jak każda inna. Taka jest prawda.
– Bezużyteczna prawda – powiedziała Wren i w tym samym momencie zdecydowała, że jego też nie lubi.
– Wystarczy – powiedziała niecierpliwie Rose. – Kim jest Barron i czego dokładnie chce?
– To sir Edgar Barron – powiedział Chapman, jeszcze bardziej marszcząc brwi. – Może pamiętasz, był naczelnikiem Eshlinn, mianowanym przez Oddech Króla kilka lat temu. W istocie przed awansem szkolił się pod okiem kapitana Daversa w gwardii królewskiej. Do jego obowiązków należało uważne wypatrywanie wszelkich oznak… cóż, czarów. Był, jak by to ująć, bardzo oddany swojej pracy.
– A potem my go zwolniłyśmy – powiedziała Wren, przypominając sobie to imię, wśród wielu innych, których spotkał ten sam los dzień po ich koronacji. – Zaledwie klika dni po tym, jak zabiłyśmy Rathborne’a, dobroczyńcę Barrona.
Kapitan Davers zesztywniał.
– Zwięźle mówiąc.
Rose skrzyżowała ramiona.
– Czemu ci ludzie nigdy nie mogą oddać stanowiska ze spokojem? Znaczy, no naprawdę, mogliby zająć się wytwarzaniem świec albo stolarstwem. Istnieje wiele szlachetnych sposobów zarabiania na życie, które nie wiążą się z zabijaniem niewinnych ludzi.
Wren właśnie miała podkreślić ironię mówienia takich rzeczy kapitanowi Daversowi, człowiekowi, który kiedyś popierał wojnę przeciw czarownicom, ale zaskoczył ją głośny trzask z zewnątrz.
– Och, ta nieznośna Rowena. – Thea jęknęła, wstając. – Zajmę się nią.
Stara czarownica ledwie zrobiła krok, gdy rozległ się krzyk. Wren poderwała się z tronu, w samą porę, by zobaczyć płonącą strzałę lecącą nad bramami. Wylądowała na dziedzińcu, uwalniając smugę gryzącego dymu. Podbiegła do okna.
– Co się dzieje? – zapytała ostro Rose, gdy dwie kolejne płonące strzały przeleciały nad bramami.
Wren zobaczyła, że tuż za nimi zebrał się wściekły tłum.
– Niebiosa – powiedziała Thea. – Powiedziałabym, że to coś więcej niż protest.
– Kapitanie Davers! – krzyknęła Rose. – Dlaczego, u licha, jeszcze tu stoisz? Aresztuj tych łotrów, zanim jedna z ich strzał trafi kogoś na moim dziedzińcu!
– Oczywiście, królowo Rose. – Kapitan obrócił się na pięcie, rzucił rozkazy żołnierzom i opuścił salę tronową.
Wren gorączkowo rozglądała się po dziedzińcu. Czarownice wycofały się do środka, ale dostrzegła Shena, który biegł w kierunku zamieszania, zamiast uciekać. Wspiął się już na zewnętrzną ścianę i szedł teraz po murach obronnych. Miał pochyloną głowę, a wzrok utkwiony w zgromadzonych na dole ludziach. Teraz zaczęli wściekle krzyczeć wraz z każdą strzałą.
Kolejna płonąca strzała przeleciała nad bramą, tym razem wyżej. Błyszczała jaśniej od poprzedniej. Powietrze stało się zamglone i szare. Davers i jego żołnierze wybiegli z pałacu z wyciągniętymi mieczami.
Tłum zaczął się rozpraszać. Wcześniej jednak została wystrzelona kolejna strzała. Tym razem poszybowała nad dziedzińcem i trafiła w balkonowe okno. Wren krzyknęła z wściekłością, gdy strzała eksplodowała deszczem iskier i podpaliła drzewko oliwne. Dym zaczął się przedostawać przez otwarte okno i sprawił, że zakaszlała.
– Cofnij się! – Thea odciągnęła ją od okna, posyłając krótki impuls uzdrawiającej magii, żeby złagodzić skurcz w jej płucach. – Miej oczy szeroko otwarte, Wren.
Wren wypuściła powietrze przez nos, starając się zapanować nad swoim gniewem.
– CHAPMANIE! – rozbrzmiał głos Rose, kiedy przechodziła przez salę tronową. – Ten Edgar Barron. Znasz go?
Chapman oderwał wzrok od okna, oczy miał szeroko otwarte z przerażenia.
– Tak, tak, oczywiście – powiedział, ledwo łapiąc oddech. – Albo przynajmniej znałem.
– Dobrze. Chcę, żebyś go do nas przyprowadził – rozkazała. – Natychmiast.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Mimo to ogromnie się denerwowała. Przez cały poranek obawiała się tej chwili i przygotowywała się na najgorsze. Biorąc pod uwagę wszystko, co wydarzyło się w ciągu ostatnich kilku dni, nie spodziewała się, by wielu ludzi przybyło na koronację, ani nawet tego, że poddani będą im przychylni. Powodem była zarówno niefortunna śmierć narzeczonego Rose – księcia Ansela z Gevry – jak i mile widziana śmierć Willema Rathborne’a, zdradzieckiego Oddechu Króla, która nastąpiła niedługo później. Mimo to tuż za złotymi bramami zebrało się wiele radujących się osób. Świętujące tłumy z pobliskiego miasta Eshlinn oraz okolic przybyły, by życzyć bliźniaczkom pomyślności w dniu ich koronacji. Tłum był tak wielki, że rozciągał się aż do lasu. Tysiące uśmiechniętych twarzy spoglądało na biały pałac, a ich wiwaty unosiły się na letnim wietrze. Przybyli, by świętować koronację Wren i Rose – nowych bliźniaczych królowych Eany.
Bliźniaczki stały na balkonie, ubrane w najlepsze suknie i nowiutkie korony, chłonąc okazywane im uwielbienie niczym promienie słońca. Razem oświetlały drogę przyszłości – były obietnicą nowej epoki, w której czarownice i ludność Eany nieposiadająca magii będą żyć obok siebie w harmonii, a wszystkie stare przesądy i jątrząca się nieufność nareszcie dobiegną końca. Był to dzień pełen obietnic i możliwości. Albo przynajmniej tak by było, gdyby Wren nie czuła pulsującego bólu głowy, przypominającego uderzenia bębna.
– Przestań się krzywić – powiedziała cicho Rose. – Pomyślą, że jesteś nieszczęśliwa.
Wren zerknęła z ukosa na siostrę. Rose uśmiechała się szeroko i promiennie. Nie przestawała tego robić już prawie od godziny. Przez cały ten czas machała ręką uniesioną nad głową tak, żeby każdy mężczyzna, kobieta i dziecko na dole mogli ją zobaczyć i wiedzieć, że są mile widziani. Żeby wiedzieli, że są cenieni. Rose miała do tego talent. Była do tego stworzona.
Wren nigdy w życiu nie czuła się większą nowicjuszką. Na początku uśmiech przychodził jej z łatwością. Gdy otworzyły balkonowe drzwi, zdziwiła się, słysząc wiwaty. Ten dźwięk napełnił ją poczuciem ulgi. Teraz jednak jej energia słabła. Uśmiechała się i machała tak długo, że straciła czucie w ramieniu. Była wykończona. Nic dziwnego. W końcu dorastała wśród czarownic, na smaganych wiatrem plażach Orthy na zachodzie. Z dala od przepychu i ceremonii pałacu Anadawn. Bycie cierpliwą oraz dobre maniery, jakich oczekuje się po księżniczce, nie były jej znane.
– Jak długo mamy tu jeszcze stać? – syknęła. – To całe machanie sprawia, że robię się głodna. I boli mnie głowa.
Rose chwyciła Wren za dłoń. Ścisnęła ją i ciepły impuls przesunął się po ramieniu Wren. Magia Uzdrowicieli. Chwilę później ból głowy Wren zniknął.
– Proszę. – Rose westchnęła, puszczając jej dłoń. – Koniec narzekań.
Wren znowu się uśmiechnęła pogodnie i wróciła do machania. Ból głowy ustąpił, ale nadal ściskało ją w klatce piersiowej. Pomimo swojej magii uzdrawiania Rose nie mogła ukoić bolącego serca siostry. Ból rozkwitał jak mroczny kwiat wewnątrz Wren i przypominał jej o Banbie. Minął zaledwie dzień, od kiedy jej nieustraszona babka została porwana przez króla Alarika i jego bezwzględnych gevrańskich żołnierzy z płonącej Krypty Obrońcy. Została zaciągnięta na statek, zanim Wren mogła do niej dotrzeć. Jej ostatnie chwile nękały teraz każdą myśl dziewczyny, a niesprawiedliwość tej sytuacji wiła się w niej niczym wąż.
Wren została królową, tak jak zawsze chciała tego jej babcia, ale Banba nie mogła być tego świadkinią. Nie mogła jej pomóc. Zamiast tego była więźniarką króla Alarika, młodego, brutalnego króla z północnego kontynentu, który w niesamowicie mroczny sposób fascynował się czarownicami. Wren zamierzała to jednak zmienić. Poprzysięgła sobie – a także Rose – że znajdzie sposób na uratowanie babki z lodowatej paszczy Gevry.
Gdy tylko skończy się uśmiechać i machać.
Wren spostrzegła, że wzrok Rose powędrował w stronę dziedzińca, gdzie Shen Lo rozłożył się wygodnie na skraju fontanny przy wejściu do wewnętrznego pałacu. Jedną rękę przyłożył do czoła, aby osłonić oczy przed słońcem, a drugą wodził w krystalicznie czystej wodzie.
Wren wiedziała, że nie śpi, bo na jego twarzy gościł szelmowski uśmiech. Nie musiała widzieć jego oczu, by wiedzieć, że cieszy go widok rozpromienionej Rose w jej naturalnym otoczeniu. A także widok Wren skręcającej się jak ryba wyciągnięta z wody.
– Wren, spójrz! – pisnęła Rose, znów chwytając siostrę za rękę. – Rzucają kwiaty przez bramy!
Wren spojrzała we wskazanym kierunku akurat w momencie, gdy jasnoczerwona róża opadła na dziedziniec. A później kolejna i kolejna. Na kamieniach leżał cały bukiet kwiatów pełen różu, żółtego, czerwieni i fioletu, a róż rzucanych przez bramy wciąż przybywało.
– Róże – powiedziała Wren, chichocząc. – Naprawdę cię kochają.
– Ciebie też pokochają – powiedziała Rose i posłała pocałunek w stronę tłumu. Rozległy się radosne okrzyki, na co Rose wykonała skomplikowany obrót i rozbrzmiały kolejne wiwaty. – Gdy tylko porządnie cię poznają.
– O ile nie zaczną rzucać martwymi strzyżykami przez mury pałacu.
– Och, nie bądź taka posępna.
Wren teatralnie posłała pocałunek w stronę zebranych mieszkańców. Rozległo się więcej wiwatów. Przebywający na dziedzińcu Shen śmiał się, a jego zęby błyszczały w popołudniowym słońcu.
– To naprawdę jest za łatwe – powiedziała Wren, gdy posłała kolejnego całusa. – Może powinnam zrobić gwiazdę.
Rose chwyciła siostrę za łokieć.
– Nawet się nie waż!
Wren wybuchnęła śmiechem.
W tej samej chwili tłum naparł na wrota, które aż jęknęły. Przez pręty złotych bram wystawały ręce, próbujące zagarnąć więcej miejsca, właśnie gdy pojedynczy zgniły pomidor przeleciał nad grotami. Leciał jakby w zwolnionym tempie. Stawał się coraz większy, zmierzając w ich kierunku. Na szczęście nie dosięgnął balustrady, tylko z głośnym plaśnięciem wylądował na dziedzińcu.
Ponad wiwatami wzniósł się ochrypły krzyk.
– PRECZ Z CZAROWNICAMI!
Shen poderwał się na równe nogi.
Uśmiech Rose zbladł.
Wren przestała machać.
– Chyba skończyłyśmy na dzisiaj.
– Zignoruj to – powiedziała Rose, szybko odzyskując opanowanie. – To tylko jeden pomidor.
– Dwa – powiedziała Wren, kiedy kolejne zgniłe warzywo przeleciało przez bramy.
Patrzyła, jak Shen przemyka przez dziedziniec, starając się dostrzec protestującego wśród zebranych mas albo może dostrzec, czy było ich więcej. Tłum wciąż parł do przodu, jakby coś, albo ktoś, go popychał.
Kiedy drugi pomidor wylądował w fontannie, Rose odsunęła się od balustrady.
– Niech będzie – powiedziała, posyłając ostatniego teatralnego całusa w stronę poddanych.
Rozległa się kolejna fala wiwatów zagłuszająca inny krzyk, ale Wren mogła przysiąc, że słyszy niesione na wietrze słowo „czarownica”. Bliźniaczki opuściły balkon, obie udając, że śmieją się radośnie, dopóki nie wróciły do świętości sali tronowej. Drzwi balkonowe zamknęły się za nimi z hukiem.
Obie w tym samym momencie przestały się śmiać.
– Cóż, to było niepokojące – powiedziała Wren.
Rose zmarszczyła nos.
– Co za marnotrawstwo dobrego jedzenia.
– Wiedziałam, że te wszystkie wiwaty były zbyt piękne, aby mogły być prawdziwe. – Wren przeczesała palcami włosy i zdjęła koronę. Proszę bardzo. O wiele lepiej. – Eana nie chce, by rządziły nią czarownice, Rose. Nawet te, które zna.
Rose machnęła ręką, jakby chciała odpędzić niepokój.
– Och, proszę. Ten mały protest warzywny był nic nieznaczący, a z tych pomidorów nawet nie można by zrobić zupy. Nie ma potrzeby tak dramatyzować.
Wren jednak nie mogła nic na to poradzić. Bez Banby wszystko wydawało się pokręcone i złe. Poczuła ucisk w żołądku i te trzy proste słowa – PRECZ Z CZAROWNICAMI – tylko pogorszyły sytuację.
– Po prostu staram się być realistką. – Kroki Wren odbijały się echem, gdy zmierzała w stronę tronu.
To było największe pomieszczenie w całym pałacu, jego sufit pokryty został lśniącym złotem. Na ścianach wisiały obrazy olejne w pozłacanych ramach, a zasłony w kolorze szmaragdu dodawały komnacie odrobiny ciepła. Kilka godzin temu wypełniła się wysłannikami i arystokratami ze wszystkich zakątków królestwa – a także czarownicami i czarownikami z Orthy – ale teraz była pusta, nie licząc bliźniaczek i pilnujących ich strażników.
Wren opadła na aksamitne siedzenie i uszczypnęła się w nasadę nosa, próbując uspokoić szalejące myśli. Willem Rathborne nie żył, ale zostawił za sobą całe morze problemów. Okrutny Oddech Króla przez osiemnaście lat powtarzał te same pełne nienawiści słowa, co dawno nieżyjący Obrońca. Zatruwał kraj kłamstwami o czarownicach. Wren i Rose będą musiały zrobić coś więcej, niż tylko machać rękami z balkonu przez kilka godzin w nadziei, że uda im się cofnąć wyrządzone krzywdy. Dopóki tak się nie stanie, czarownice i czarownicy, którzy przybyli z Orthy zaledwie kilka dni temu, będą musieli pozostać w Anadawn, gdzie znajdą schronienie przed tymi mieszkańcami królestwa, którzy chcieliby ich skrzywdzić.
Wren zaczęła masować skronie, gdyż znów rozbolała ją głowa. Gdyby Banba tu była, wiedziałaby dokładnie, co zrobić. Położyłaby rękę na ramionach Wren i wsparłaby ją kilkoma dobitnymi słowami, tak jak tylko ona potrafiła.
– Myślisz o Banbie, prawda? – Rose pojawiła się znienacka przed Wren. Na jej twarzy malował się ten sam wyraz zaniepokojenia. – Nic dziwnego, że jesteś taka nerwowa. Mówiłam, że ją odzyskamy.
– Kiedy? – zapytała Wren z niecierpliwością. – Jak?
– Zamierzam napisać dyplomatyczny list do króla Alarika. Jak monarcha do monarchy – powiedziała Rose z takim przekonaniem, że Wren odważyła się wierzyć w powodzenie tego planu. – Prawdopodobnie wciąż kierują nim emocje po śmierci biednego Ansela. – Rose wzdrygnęła się na wspomnienie księcia. Niewątpliwie przypomniała sobie to, jak desperacko pragnęła go uratować i jak jej się to nie udało. – Może odrobina dyplomacji oraz odpowiednio sformułowane przeprosiny spowodują, że poczuje się lepiej. Zobaczę, czy będzie otwarty na negocjacje w sprawie uwolnienia Banby. Kiedy tylko tłum się rozejdzie, od razu udam się do stajni.
– Pójdę z tobą.
– Wolałabym, żebyś dyplomację zostawiła mnie. – Rose poklepała siostrę po dłoni. – Może i jesteś królową, ale minie trochę czasu, zanim nauczysz się zachowywać jak prawdziwa władczyni.
Wren spojrzała gniewnie na siostrę.
– Co to ma niby znaczyć?
– To oznacza, że widzę sztylet wystający z twojego gorsetu, i wiem, że masz jeszcze jeden przypięty do kostki – powiedziała pogodnie Rose. – A w tych delikatnej natury negocjacjach, moja droga siostro, pióro będzie znacznie potężniejsze niż miecz.
– W porządku. Ale jeśli się mylisz i coś złego stanie się Banbie, zamierzam wbić wielki, błyszczący miecz w zamarznięte serce Alarika Felsinga.
– Och, Wren, ja nigdy się nie mylę. – Rose uniosła spódnicę i odeszła szybkim krokiem, rzucając przez ramię ujmujący uśmiech.Mniej więcej godzinę później, po napisaniu listu do króla Alarika, Rose z wysoko uniesioną głową przemierzała korytarze pałacu. Kiwała głową i uśmiechała się do mijających ją służących i żołnierzy, udając, że wszystko przebiega idealnie zgodnie z planem. Udawała, że jej panowanie nie rozpoczęło się naprawdę fatalnie.
Gdy były w sali tronowej, przybrała odważną minę dla Wren. Wybuchowy temperament jej siostry zawsze w niej kipiał, gotowy wybuchnąć jasnym płomieniem. W miarę upływu dnia Rose czuła jednak zimne dreszcze strachu od stóp do głów i wiedziała, że jeśli się podda temu uczuciu, to ono ją pochłonie.
Dlatego musiała po prostu odrzucić ten strach. Tak jak zawsze.
Teraz, kiedy tłum się rozszedł, potrzebowała zaczerpnąć świeżego powietrza, a także chwili, by wziąć się w garść. Zaczęła mieć wrażenie, że kamienne ściany Anadawn zacieśniały się wokół niej, że jeśli natychmiast nie wydostanie się z pałacu, zostanie w nim uwięziona na zawsze.
Pchnęła drzwi prowadzące na dziedziniec, ale one ani drgnęły. Rose ugryzła się w język, by powstrzymać się od krzyku z frustracji. Skrzywiła się, napierając na nie ramieniem. Za jednym mocnym pchnięciem otworzyły się z jękiem. I wtedy w końcu znalazła się na zewnątrz, na świeżym popołudniowym powietrzu.
Rose poszła do ogrodu, a znajomy słodki zapach róż od razu ją uspokoił. Były teraz w pełnym rozkwicie – cały ogród był wypełniony pełnymi kwiatami, jakby każdy kolejny krzak chciał prześcignąć sąsiada. Zatrzymała się przy krzaku intensywnie żółtych róż i zamknęła oczy, wdychając ich zapach.
– Szczęściarze z tych kwiatów – rozległ się głos tuż za nią. – Chciałbym, żebyś do mnie się tak uśmiechała.
Rose krzyknęła, straciła równowagę i prawie wpadła między ciernie.
Silne dłonie chwyciły ją w talii.
– Uważaj, Wasza Wysokość.
Przez błogą chwilę Rose pozwoliła sobie oprzeć się na Shenie Lo. Położyła głowę na jego piersi i wdychała jego zapach, tak jak wcześniej woń róż. Potem opamiętała się i odsunęła od niego.
– Nie powinieneś podkradać się tak do ludzi – zbeształa go.
– A ty nie powinnaś zamykać oczu i nie zwracać uwagi na otoczenie, kiedy jesteś tutaj zupełnie sama – powiedział Shen. – Nie wyciągnęłaś wniosków z naszych lekcji, Wasza Wysokość.
– Może potrzebuję dodatkowych zajęć – powiedziała nieśmiało Rose. – A tak poza tym, to mój ogród różany. Nigdzie nie będę bardziej bezpieczna.
– Cóż, teraz już jesteś.
Shen włożył ręce do kieszeni, gdzie, jak przypuszczała Rose, ukrył co najmniej trzy sztylety, i uśmiechnął się w taki sposób, że ugięły się pod nią kolana. Trudno było zapomnieć, że właśnie to było miejsce ich pierwszego pocałunku.
Następnego dnia Shen znów ją pocałował podczas zaciekłej walki w Krypcie Obrońcy, choć od tamtej pory o tym nie rozmawiali. Wznieśli mur wokół tamtego poranka i oboje ze zdecydowaniem udawali, że Rose prawie nie poślubiła księcia Ansela, a także że sztylet Willema Rathborne’a rzucony we Wren nie wbił się w serce księcia, który wykrwawił się w ramionach Rose. Czasami dziewczyna zastanawiała się, czy nie wyobraziła sobie tego zuchwałego pocałunku. Od tamtego czasu z pewnością pozwoliła sobie na wiele innych pocałunków w swojej wyobraźni.
Uśmiech Shena przygasł.
– Wszystko w porządku? Te okrzyki z tłumu rano…
– W porządku – odparła Rose, a kłamstwo smakowało gorzko. Oparła się swojemu pożądaniu i poszła w głąb ogrodu. Wolała patrzeć na róże niż w oczy Shena. W końcu przyszła tu, by zebrać myśli, a nie rozsypać się w jego ramionach. Dogonił ją. – Co tak właściwie jeszcze tu robisz?
– Rozważałem zerwanie dla ciebie bukietu. Czy podarowanie królowej jej własnych kwiatów w dzień koronacji przynosi pecha?
– Tak. – Rose zachichotała, gdy na niego spojrzała. – Dlaczego mam wrażenie, że to nie jest cała prawda?
– W porządku, może chodziłem po murach obronnych. Przyglądałem się każdej twarzy w tłumie, by zobaczyć, kto rzucił w ciebie zgniłymi warzywami. Lubię wiedzieć, kim są moi wrogowie.
– Shenie, to były tylko dwa pomidory.
– Tak to się zaczyna – powiedział ponuro. – Dezaprobata jest niebezpieczna. Dzisiejszy protest to bunt w przyszłości.
– Jeszcze za wcześnie, by to stwierdzić – powiedziała Rose zarówno do siebie, jak i do Shena. – Zdobędziemy z Wren ich serca.
Shen westchnął. Palcem uniósł jeden z jej loków i założył go jej za ucho.
– Jesteś w tym dobra – mruknął.
Rose uśmiechnęła się szeroko.
– Wiem.
– Po prostu nie mogę przestać…
– Się martwić?
Mrugnął.
– Nie przywykłem do zamartwiania się, Rose. To do mnie nie pasuje.
– Ani do mnie. – Ujęła jego dłoń w swoją. – Czy nie możemy na chwilę odłożyć na bok naszych zmartwień i po prostu cieszyć się tym dniem?
– Niczego więcej nie pragnę. – Shen delikatnie przyciągnął ją do siebie. Był teraz tak blisko, że widziała wszystkie odcienie brązu w jego ciemnych oczach, a także pieg nad brwiami, którego jakoś nigdy wcześniej nie zauważyła. – Chcę się tym cieszyć.
Rose przygryzła wargę. Nagle poczuła się niebezpiecznie lekkomyślna.
– Jest środek dnia – powiedziała trochę bez tchu. – Jeśli ludzie zobaczą nas razem…
– Pomyślą, że… mamy się ku sobie. – Pochylił głowę. – Czy to takie złe, Rose?
– Tak – szepnęła, ale nie mogła przypomnieć sobie powodu.
Wszystkie rozsądne myśli wyleciały jej z głowy i nie czuła nic poza pożądaniem, które pulsowało między nimi. Potem Shen oplótł ją ramionami w talii, ciepły oddech muskał jej policzek, a jego usta prawie otarły się o jej usta…
Dzwon na wieży zegarowej zaczął bić i Rose odsunęła się przestraszona. Świat wrócił do niej gwałtownie, a wraz z nim natłok jej obowiązków. Na niebiosa, była teraz królową, a nie jakąś zakochaną, zostawioną na pustyni księżniczką. I złożyła obietnicę Wren.
– Obawiam się, że muszę udać się do stajni. To nie może czekać.
Ramiona Shena opadły.
– W takim razie wznowię swój patrol.
– W Anadawn są setki żołnierzy – przypomniała mu Rose. – Wiesz, że możesz odpocząć.
Zacisnął pięści.
– Nie, dopóki nie wytropię i nie zniszczę każdego pomidora w tej krainie.
Zaczęli się śmiać, a Rose przyjęła ramię Shena, gdy odprowadzał ją do stajni. Oboje udawali, że nieszczęścia przeszłości są już za nimi, a przeszłość należy do nich.
Szanowny królu Alariku,
pragnę złożyć najszczersze wyrazy współczucia z powodu nieszczęśliwej śmierci Twojego brata, księcia Ansela, który był drogim przyjacielem mojej siostry i moim, a także naszego królestwa. Jak już zapewne wiesz, nasza babka Banba została zabrana – jestem pewna, że przez przypadek – przez jednego z Twoich żołnierzy podczas zamieszania. Bardzo za nią tęsknimy tutaj, w Anadawn. Może uda nam się omówić warunki jej rychłego powrotu? Pomimo wszystkiego, co wydarzyło się między naszymi wspaniałymi narodami, wierzę, że istnieje świat, w którym Eana i Gevra mogą ponownie stać się sojusznikami. Mam wielką nadzieję, że się ze mną zgodzisz.
Z wyrazami szacunku
Jej Wysokość Królowa Rose Valhart z EanyTrzynaście dni po koronacji bliźniaczek, w którym to dniu rzucono przez złote bramy róże i zgniłe warzywa, Wren znowu była w sali tronowej, ubrana w równie wspaniałą powłóczystą fioletową suknię, haftowaną złotą nicią. Korona znowu wbijała się w jej czaszkę.
– Garbisz się – powiedziała Rose, która przez cały poranek siedziała idealnie wyprostowana, a mimo to jakimś cudem wciąż zachowywała spokój królowej z olejnego portretu.
– Staram się subtelnie zdrzemnąć – odparła Wren, nawet nie zadając sobie trudu, by stłumić ziewnięcia.
Zeszłej nocy znowu śniła jej się Banba. Co jakiś czas budziła się ze snu, a każdą myśl nawiedzały wizje babki, słabej i cierpiącej, całkiem samej w Gevrze. W Orthie Banba latami uczyła Wren, jak być odważną w obliczu niebezpieczeństwa oraz sprytną i zaradną. Nigdy jednak nie nauczyła Wren, jak stawić czoła światu bez babki u jej boku. Tego strachu Wren nie była w stanie pokonać. Dręczył ją nawet wtedy, gdy spała.
Rose uszczypnęła ją w rękę, wyrywając z rozmyślań.
– Aua! Nie krzywdź królowej – warknęła Wren.
– To zacznij się zachowywać jak królowa – odparła Rose. – To jest ważny dzień.
W ciągu ostatnich dwóch tygodni Wren przekonała się, że każdy dzień w roli królowej jest ważny. Zwłaszcza królowej nowego świata, w którym powitano ciepło czarownice i czarowników, a także świata, który uważał ich nie tylko za równych sobie, ale też za integralną część dobrobytu królestwa. Było wiele do zrobienia, a wyplątanie pradawnego gobelinu Eany z sentymentów, które nie sprzyjały czarownicom i za które odpowiadało dziedzictwo Wielkiego Obrońcy, nie było łatwym zadaniem. Oddech Króla, Willem Rathborne, chociaż martwy, rzucił długi cień nienawiści na Anadawn. Trzeba było zmienić setki praw, poprawić traktaty, przesiedlić terytoria i podpisać nowe edykty. Wygłosić orzeczenia. Musiały mianować nowych naczelników.
Musiały zwolnić naczelników.
Eana znów była domem czarownic. Nie. Eana należała do czarownic, a mimo to większość z nich kryła się w pałacu Anadawn. Uroczystym obowiązkiem Wren i Rose było przywrócenie królestwu jego dawnej świetności, bez rozlewu krwi i konfliktów, które niegdyś je zniszczyły. Musiały to zrobić, by ich pobratymcy mogli bezpiecznie przejść przez złote bramy pałacu i rozpocząć życie w dowolnej części królestwa. Czekało ich dużo pracy. Ciężkiej pracy.
A potem nadeszło dzisiaj.
Zgodnie z comiesięczną tradycją ustanowioną wieki temu przez króla Thormunda Valharta, na którą nalegał Chapman, zabiegany pałacowy steward, królowe bliźniaczki zorganizowały swoje pierwsze w historii Wezwanie Królestwa. Był to cały dzień poświęcony osobistemu przyjmowaniu gości (i najczęściej ich skarg) z każdego zakątka Eany.
Nowe królowe przewodniczyły już długotrwałemu sporowi o ziemię między rywalizującymi rolnikami w Errinwilde, zatwierdziły dostawę sześciuset beczek ziaren dla dużego miasta Norbrook i ustanowiły nie mniej niż czternastu nowych naczelników, którzy mieli zarządzać różnymi prowincjami Eany. Otrzymały również oficjalne zaproszenia na bankiety od prawie każdej rodziny arystokratów w kraju. Dostały nawet list z sąsiedniego kraju Caro, którego królowa Eliziana przesyłała najserdeczniejsze życzenia wraz z trzema skrzyniami letniego wina i pięknym drzewkiem oliwnym, które teraz dumnie stało na balkonie sali tronowej.
A jednak mimo tak przemiłych darów jedyny członek rodziny królewskiej, na którego odpowiedź Wren tak naprawdę czekała, nadal irytująco milczał. Pomimo dyplomatycznego listu Rose do króla Alarika – i później trzech kolejnych – król Gevry jeszcze nie odpowiedział. Z tego, co wiedziała Wren, Banba już nie żyła. Na samą myśl chciała pobiec do Gevry i rozerwać tego zdziczałego króla gołymi rękami na strzępy.
– Już prawie pora lunchu – powiedziała zachęcająco Rose. – Poprosiłam Cama, żeby znowu przygotował ten pyszny gulasz wołowy. Twój ulubiony.
Wren skubała paznokcie.
– Pod warunkiem, że będzie też wino.
Z dziedzińca dobiegły ją okrzyki i przez otwarte okno wleciał znajomy śmiech Roweny. Przez ostatnie dwa tygodnie czarownice z Orthy zadomowiły się w pałacu Anadawn, co nie podobało się służbie i kilku strażnikom. Gdy ulubiona suknia balowa Rose przeleciała nad balkonem jak duch, Wren wiedziała, że to magia Nawałnic jej przyjaciółki.
Wren wybuchnęła śmiechem, za co jej siostra posłała jej upominające spojrzenie.
– Po raz setny, Wren: czy możesz, proszę, powiedzieć Rowenie, żeby przestała traktować Anadawn jak swój osobisty plac zabaw? I co ona w ogóle robiła w mojej szafie? Nie powinna nawet być w mojej komnacie!
Thea, żona Banby, która uczestniczyła w Wezwaniu Królestwa w swojej nowej roli, jako Oddech Królowej, westchnęła.
– Kilka godzin temu posłałam Rowenę i Bryony, żeby zebrały jabłka w sadzie. Pomyślałam, że jeśli znajdą sposób na wykorzystanie tutaj swojej magii, pomoże im się to dopasować.
Gdy wiatr się wzmógł, suknia widmo zaczęła robić gwiazdy.
– Nie sądzę, żeby zależało im na dopasowaniu się – powiedziała Wren, która też szaleńczo pragnęła być na zewnątrz i robić gwiazdy. – Z iloma osobami musimy się jeszcze spotkać przed lunchem?
Rose spojrzała na Chapmana.
Starannie przystrzyżone wąsy kamerdynera drgnęły, gdy spojrzał na swój niekończący się zwój.
– Tylko dwanaście. Czekajcie, nie. Trzynaście. Rodzina Morwellów w ostatniej chwili poprosiła o audiencję. Chcą złożyć skargę na swojego kowala. Podejrzewają, że kradnie podkowy.
Wren zamknęła oczy.
– Rose. Tracę chęć do życia.
– Postaraj się przetrwać – powiedział dosadnie Chapman. – Morwellowie są sojusznikami tronu od dawna, są też rodziną o znaczących wpływach tutaj w Eshlinn.
– Archer Morwell – powiedziała Wren, nagle przypominając sobie to imię. Otworzyła szeroko oczy. – Jestem pewna, że Celeste zna jednego z ich synów. Raczej dobrze, jeśli się nie mylę. Podobno ma bardzo imponujące ramiona.
– Wren! – syknęła Rose. – To całkowicie nieodpowiednia rozmowa w sali tronowej!
– Och, uspokój się. Nikogo to nie obchodzi. – Wren machnęła ręką, wskazując na dziesięciu znudzonych żołnierzy, którzy stali w sali tronowej.
Kapitan Davers, przywódca gwardii królewskiej o surowej twarzy, stał na warcie przy drzwiach, bacznie obserwując przebieg wydarzeń. I była jeszcze tylko Thea, która dzielnie starała się ukryć swój chichot na wspomnienie o zalotach najlepszej przyjaciółki Rose.
Chapman odchrząknął niezręcznie.
– Kontynuujmy. – Zerknął na zwój. – Kapitanie Davers, wpuść, proszę, posłańca z Gallanth.
Chwilę później drzwi do sali tronowej się otworzyły i chłopiec z rozczochranymi czarnymi włosami i nędzną bródką wszedł do środka.
Zgiął się wpół.
– Wasze Wysokości – powiedział, wycierając dłonie o swoje spodnie. – Ja, yyy, cóż, najpierw gratulacje z, yyy, cóż, że jesteście dwie, przypuszczam, i, ach, cóż, my w mieście Gallanth jesteśmy bardzo zaszczyceni, że…
– Proszę, przejdź do rzeczy – zawołała Wren.
Rose pacnęła ją w rękę.
– Przepraszam – powiedziała szybko Wren. – Chciałam tylko powiedzieć, że nie musisz bawić się w uprzejmości.
Rose obdarzyła zdenerwowanego posłańca anielskim uśmiechem.
– Niemniej bardzo doceniamy pańską życzliwość. Dziękuję.
– Co z Gallanth? – podpowiedziała Wren, wyobrażając sobie miasto zachodzącego słońca, które leżało na zachód od pustyni, z potężną wieżą zegarową wznoszącą się wysoko ponad mury z piaskowca.
– Problem nie leży w Gallanth. – Chłopak odgarnął włosy z oczu. – To pustynia. Przesuwa się.
– Pustynia zawsze się przesuwa – odparła Wren. – Dlatego nazywamy ją Niespokojnymi Piaskami.
– Tylko że ona nie jest po prostu niespokojna – ciągnął chłopak. – Jest bardziej… yyy, wściekła?
Bliźniaczki wymieniły spojrzenia.
– Wściekła? – powiedziały chórem.
– To te piaski… zaczęły się przesypywać przez nasze mury. – Chłopiec mówił dalej. – Co jakiś czas przychodzą jak fala i zalewają nasze miasto. Połowa szlaku handlowego Kerrcal została zasypana.
– Niebiosa. – Rose przyłożyła dłoń do klatki piersiowej. – Czy ktoś ucierpiał?
– Straciliśmy wielbłądy. Najlepszy muł mojego ojca został porwany przez piaski. Pustynia połknęła także chaty znajdujące się najbliżej granicy.
Wren zerknęła na Theę. Uzdrowicielka miała niezwykle ponurą minę.
– Dziwne – mruknęła. – Pustynia zawsze poruszała się we własnym rytmie, ale nigdy wcześniej nie naruszyła granicy Drogi Kerrcal. Ani nie wtargnęła do przygranicznych miast.
– Musimy tam wysłać kogoś, by to zbadał – powiedziała Rose.
Chapman zmarszczył brwi.
– Pustynia Ganyeve jest poza zasięgiem Anadawn. Nikt na niej nie przeżyje.
– Komuś może się jednak udać – powiedziała Rose, a Wren wiedziała, że myśli o Shenie, który był gdzieś w pobliżu.
Najprawdopodobniej pił wino w kuchni z Camem i Celeste, a może szkolił Tildę, najmłodszą czarownicę Wojowniczkę, na dziedzińcu. W każdym razie muszą mu o tym powiedzieć najszybciej, jak to możliwe. W końcu Shen urodził się na pustyni. Znał prądy piasku lepiej niż ktokolwiek inny. Jeśli coś było nie tak z Ganyevą, chciałby się o tym dowiedzieć.
– A w międzyczasie – mówiła dalej Rose – wyślemy z tobą do Gallanth tylu żołnierzy, ilu tylko możemy. Będziecie musieli wzmocnić mury miasta i zapewnić nowe mieszkania jak najdalej od granicy pustyni. – Skinęła na kapitana Daversa. – Dopilnujcie, żeby straże sprawdziły również miasto Dearg. W końcu stanowi część pustynnego szlaku handlowego i jeśli mnie pamięć nie myli, jego mury są niższe. Jest nawet w większym niebezpieczeństwie.
Davers skinął głową.
– Dopilnuję tego, królowo Rose.
– Jak zwykle podejmujesz mądre decyzje – powiedział z aprobatą Chapman.
Nie po raz pierwszy tego dnia Wren poczuła, że wszystko ją rozpaczliwie przerasta. Była wdzięczna za siostrę, która nie tylko była urodzoną przywódczynią, ale także do tego przygotowaną. Poświęciła temu swoje życie. Wren poświęciła swoje życie Banbie. W końcu jej babka przez ostatnie osiemnaście lat przygotowywała się do objęcia władzy. Wren miała opracowany plan tylko do dnia swojej koronacji. Zawsze miała nadzieję, że Banba będzie obecna w tej chwili i we wszystkich późniejszych. Spodziewała się, że będzie prowadzić Wren silną ręką. Gdy były w Orthie, prawie każdego poranka o tym rozmawiały, spacerując po klifach i hodując warzywa. A czasami też późno w nocy, kiedy ogniska na plaży dogasały. Wydawało się wtedy, że ich marzenia o przyszłości tańczyły wśród dymu.
Będziemy wspólnie rządzić tym nowym światem, ptaszyno – obiecywała jej Banba. W końcu sprowadzimy nasz lud z powrotem do domu, a wspaniała czarownica Eana uśmiechnie się do nas z nieba.
Im dłużej Wren żyła bez babki, tym bardziej wzrastało w niej poczucie winy. Ściskało ją za serce i szeptało do niej w nocnej ciszy. Jeśli król Alarik wkrótce nie odpowie Rose, będzie musiała wziąć sprawy we własne ręce. Porzucić pióro i zamiast tego użyć miecza.
W końcu Banba zrobiłaby dla niej to samo.
Nie ma broni wystarczająco ostrej, by nas rozdzielić, ptaszyno. Żaden świat nie jest na tyle okrutny, by przeszkodzić naszemu przeznaczeniu.
Chłopiec z Gallanth wyszedł. Równie szybko pojawił się kolejny posłaniec. A potem kolejny i kolejny, i kolejny. Wreszcie zapadła cisza.
– Ach – powiedziała Rose, uśmiechając się w stronę bogato zdobionego zegara. – Myślę, że nadeszła pora lunchu.
– A co powiecie na pracę w czasie lunchu? – zapytał Chapman, który ku całkowitemu niezadowoleniu Wren rozwinął kolejny zwój. – Pomyślałem, że rozsądnie byłoby omówić plany nadchodzącego królewskiego tournée.
– Czy to nie może poczekać? – zapytała Wren, która była już w połowie drogi do drzwi.
Rose zarumieniła się, czując burczenie w brzuchu.
– Obawiam się, że jestem zbyt głodna, aby w tej chwili nawet myśleć o królewskim tournée, Chapmanie.
Chapman otworzył usta, żeby zaprotestować, ale wtedy drzwi się otworzyły i do środka wpadł wyglądający na zmartwionego żołnierz. Podszedł prosto do kapitana Daversa. Obaj mówili coś cichymi, napiętymi głosami, dopóki Rose im nie przerwała. Nalegała, żeby mężczyźni zwrócili się do wszystkich w sali, a zwłaszcza do swoich królowych.
– W Eshlinn trwa protest – wyjaśnił żołnierz. – Podpalili młyn. – Spojrzał na Daversa. – Dowiedzieliśmy się, że zorganizował go Barron. Ktoś podsłuchał, jak opowiadał o tym wczoraj w „Wyjącym Wilku”.
Rose zmarszczyła brwi.
– Jaki protest?
Żołnierz przełknął ślinę.
– Protest przeciwko koronie.
– Masz na myśli protest przeciwko czarownicom – powiedziała Wren.
Wzrok żołnierza błądził, gdy wpatrywał się w królowe. A potem w Theę. Wren miała wrażenie, że czuł się niekomfortowo, nie z powodu protestów w Eshlinn, ale z powodu swojej obecności tutaj, wśród tych samych czarownic, których od zawsze miał się bać.
Tchórz – pomyślała ze złością.
– Cóż – powiedział kapitan Davers, wtrącając się do rozmowy. – Obecnie są jednym i tym samym, nieprawdaż? Jest rzeczą zrozumiałą, że znajdą się ludzie w Eshlinn, a nawet w całej Eanie, którzy pragną pozostać wierni starym zwyczajom.
– Masz na myśli wierni nienawiści i krzywdzeniu bezbronnych czarownic? – zapytała Wren.
Kapitan Davers uniósł głowę, nie bojąc się wyzwania w jej oczach.
– Czary są równie silną bronią jak każda inna. Taka jest prawda.
– Bezużyteczna prawda – powiedziała Wren i w tym samym momencie zdecydowała, że jego też nie lubi.
– Wystarczy – powiedziała niecierpliwie Rose. – Kim jest Barron i czego dokładnie chce?
– To sir Edgar Barron – powiedział Chapman, jeszcze bardziej marszcząc brwi. – Może pamiętasz, był naczelnikiem Eshlinn, mianowanym przez Oddech Króla kilka lat temu. W istocie przed awansem szkolił się pod okiem kapitana Daversa w gwardii królewskiej. Do jego obowiązków należało uważne wypatrywanie wszelkich oznak… cóż, czarów. Był, jak by to ująć, bardzo oddany swojej pracy.
– A potem my go zwolniłyśmy – powiedziała Wren, przypominając sobie to imię, wśród wielu innych, których spotkał ten sam los dzień po ich koronacji. – Zaledwie klika dni po tym, jak zabiłyśmy Rathborne’a, dobroczyńcę Barrona.
Kapitan Davers zesztywniał.
– Zwięźle mówiąc.
Rose skrzyżowała ramiona.
– Czemu ci ludzie nigdy nie mogą oddać stanowiska ze spokojem? Znaczy, no naprawdę, mogliby zająć się wytwarzaniem świec albo stolarstwem. Istnieje wiele szlachetnych sposobów zarabiania na życie, które nie wiążą się z zabijaniem niewinnych ludzi.
Wren właśnie miała podkreślić ironię mówienia takich rzeczy kapitanowi Daversowi, człowiekowi, który kiedyś popierał wojnę przeciw czarownicom, ale zaskoczył ją głośny trzask z zewnątrz.
– Och, ta nieznośna Rowena. – Thea jęknęła, wstając. – Zajmę się nią.
Stara czarownica ledwie zrobiła krok, gdy rozległ się krzyk. Wren poderwała się z tronu, w samą porę, by zobaczyć płonącą strzałę lecącą nad bramami. Wylądowała na dziedzińcu, uwalniając smugę gryzącego dymu. Podbiegła do okna.
– Co się dzieje? – zapytała ostro Rose, gdy dwie kolejne płonące strzały przeleciały nad bramami.
Wren zobaczyła, że tuż za nimi zebrał się wściekły tłum.
– Niebiosa – powiedziała Thea. – Powiedziałabym, że to coś więcej niż protest.
– Kapitanie Davers! – krzyknęła Rose. – Dlaczego, u licha, jeszcze tu stoisz? Aresztuj tych łotrów, zanim jedna z ich strzał trafi kogoś na moim dziedzińcu!
– Oczywiście, królowo Rose. – Kapitan obrócił się na pięcie, rzucił rozkazy żołnierzom i opuścił salę tronową.
Wren gorączkowo rozglądała się po dziedzińcu. Czarownice wycofały się do środka, ale dostrzegła Shena, który biegł w kierunku zamieszania, zamiast uciekać. Wspiął się już na zewnętrzną ścianę i szedł teraz po murach obronnych. Miał pochyloną głowę, a wzrok utkwiony w zgromadzonych na dole ludziach. Teraz zaczęli wściekle krzyczeć wraz z każdą strzałą.
Kolejna płonąca strzała przeleciała nad bramą, tym razem wyżej. Błyszczała jaśniej od poprzedniej. Powietrze stało się zamglone i szare. Davers i jego żołnierze wybiegli z pałacu z wyciągniętymi mieczami.
Tłum zaczął się rozpraszać. Wcześniej jednak została wystrzelona kolejna strzała. Tym razem poszybowała nad dziedzińcem i trafiła w balkonowe okno. Wren krzyknęła z wściekłością, gdy strzała eksplodowała deszczem iskier i podpaliła drzewko oliwne. Dym zaczął się przedostawać przez otwarte okno i sprawił, że zakaszlała.
– Cofnij się! – Thea odciągnęła ją od okna, posyłając krótki impuls uzdrawiającej magii, żeby złagodzić skurcz w jej płucach. – Miej oczy szeroko otwarte, Wren.
Wren wypuściła powietrze przez nos, starając się zapanować nad swoim gniewem.
– CHAPMANIE! – rozbrzmiał głos Rose, kiedy przechodziła przez salę tronową. – Ten Edgar Barron. Znasz go?
Chapman oderwał wzrok od okna, oczy miał szeroko otwarte z przerażenia.
– Tak, tak, oczywiście – powiedział, ledwo łapiąc oddech. – Albo przynajmniej znałem.
– Dobrze. Chcę, żebyś go do nas przyprowadził – rozkazała. – Natychmiast.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
więcej..